Cyklon - Przemysław Semczuk - ebook + audiobook + książka

Cyklon ebook

Przemysław Semczuk

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Porywający thriller autora bestsellerowego reportażu M jak Morderca. Karol Kot wampir z Krakowa

Każda rodzina ma swoje tajemnice. Takie, o których pod żadnym pozorem się nie mówi i najchętniej zabiera ze sobą do grobu.

Kasia, młoda energiczna bizneswoman, dowiaduje się, że ma siostrę, Małgorzatę, o której istnieniu nikt wcześniej nie wspominał. Kobiety wspólnie próbują wyjaśnić, dlaczego ta druga zaraz po urodzeniu została oddana do adopcji. Pogrzeb ich matki jest okazją do poznania przerażającego rodzinnego sekretu. Staje się również okazją do zrozumienia, jak daleko mogą posunąć się ludzie, żeby zachować pozory normalności.

Konfrontacja i odtwarzana z trudem historia prowadzi siostry wprost do piekła Auschwitz-Birkenau.

To, co wydarzyło się w czasie II Wojny Światowej, za drutami obozu koncentracyjnego, staje się kluczem do zrozumienia losów sióstr i kolejnych pokoleń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 346

Oceny
4,3 (933 oceny)
476
293
131
30
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marzena1103

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa i dobrze przeczytana
00
mrubizu

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa pozycja
00
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa
00
g-thomasz

Dobrze spędzony czas

Dobra opowieść, wciągająca chociaż chwilami odnosiłem wrażenie że umniejsza zbrodnie niemców.
00
frankwolfhuntr

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca lektura.
00

Popularność




Wydawca Magdalena Hildebrand

Redaktor prowadzący Tomasz Jendryczko

Redakcja Jerzy Lewiński

Korekta Jadwiga Piller Mirosława Kostrzyńska

Copyright © by Przemysław Semczuk, 2020 Copyright © for this edition by Dressler Dublin Sp. z o.o., 2020

Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2

Warszawa 2020

Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl

Skład i łamanie Laguna

Dystrybucja: Dressler Dublin Sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki ul. Poznańska 91 e-mail: [email protected] tel. + 48 22 733 50 31/32 www.dressler.com.pl

ISBN 978-83-813-9640-0

Każda rodzina ma szafę, w której trzyma trupy.

PROLOG

Sierpień 1944 roku

Słońce stało już w zenicie. Dzień był ładny, choć jak na drugą połowę sierpnia niezbyt gorący. Na plac apelowy zapędzono wszystkich więźniów. Domyślali się, co się wydarzy. Przed dwoma dniami na skraju obozu męskiego w Birkenau postawiono szubienicę. Druga, taka sama, pojawiła się w obozie kobiecym.

Punktualnie w południe z baraku wyprowadzono niewysokiego młodego mężczyznę w brudnym, postrzępionym pasiaku. Miał związane z tyłu ręce. Lagerkapo Jupp Windeck wprowadził go na podwyższenie. Więzień od razu stanął na stołku, nad którym wisiała pętla.

Esesman stojący plecami do szubienicy wyjął kartkę i zaczął po niemiecku czytać wyrok. Mężczyzna, nie czekając, aż skończy, przekręcił głowę, tak że znalazła się w pętli, a potem odbił się bosymi stopami od stołka. Sznur się naprężył. Lagerkapo zaczął krzyczeć. Złapał skazańca w pasie i próbował unieść. Na podwyższenie wbiegło kilku esesmanów. Jeden podstawił stołek, a pozostali podnieśli skazańca do góry i rozluźnili sznur.

Ten stojący przed szubienicą coraz szybciej odczytywał tekst. Skończył po niemiecku i z trudem, myląc się, czytał ten sam po polsku.

– Jeszcze Polsk… – krzyknął skazaniec, ale nie zdążył dokończyć. Lagerkapo Windeck wyrwał mu stołek spod nóg. Sznur naprężył się po raz drugi.

Na placu zapadł cisza. Nagle w tłumie więźniów ktoś krzyknął na cały głos po polsku:

– Czapki z głów!

Mężczyźni na komendę równo unieśli ręce i idealnie wyćwiczonym ruchem uderzyli czapkami w spodnie obozowych pasiaków.

W tym samym czasie w obozie kobiecym na podwyższenie wprowadzono ładną kobietę o długich czarnych włosach. Więźniarki patrzyły, jak zatrzymuje się przy stołku. Ręce miała związane z przodu. Stojąca do niej plecami esesmanka zaczęła odczytywać wyrok. Kobieta uniosła ręce i wyjęła coś spomiędzy włosów.

– Niedługo wszystkie będziecie wolne, trzymajcie się! – krzyknęła więźniarka, zagłuszając słowa wyroku. Z jej przegubów trysnęła krew.

Esesmanka odwróciła się i wtedy otrzymała cios. Skrwawione ręce uderzyły ją w twarz. Bez namysłu oddała cios, a potem uderzyła po raz drugi i trzeci. Kobieta upadła.

Niemka skinęła głową na więźniarki, które położyły konającą koleżankę na wózek. Nie były pewne, co mają teraz zrobić.

– Do krematorium! – rozkazała, widząc, że kobieta powoli traci przytomność.

1

Sierpień 2005 roku

– Jeszcze tego brakowało – jęknęła Kasia, widząc oczko na czarnych rajstopach.

Zawsze miała przy sobie zapasową parę. Ale nie dzisiaj. Duża torebka nie nadawała się na pogrzeb. Wychodząc, wzięła taką, w której mogła zmieścić jedynie portfel z dokumentami i telefon.

Rozejrzała się. Przy cmentarzu stały tylko kioski ze zniczami. Wiedziała, że obok hotelu jest mały sklepik. Tam by z pewnością kupiła rajstopy. Na to jednak potrzebowała przynajmniej dziesięciu minut. Nic już nie mogła z tym zrobić. Nie teraz.

Ołowiane chmury zasnuły niebo. Długie cienie rzucane przez drzewa zniknęły w jednej chwili. Przytłumione światło rysowało niewyraźne kształty. Powiał wiatr. Początkowo delikatny, ciepły podmuch szybko przybierał na sile. Uderzał falami, podrywając drobne liście i śmieci. Wirującymi drobinami piasku sypał w twarze. Zapach przypominał bardziej wczesną jesień niż lato.

Stali, nieśmiało rozglądając się wokół. Wciśnięci w odświętne ubrania krępujące ruchy. Białe koszule, ciemne marynarki. Czarne bluzki i spódnice. Spoglądali niepewnie po sobie, zastanawiając się, ile czasu pozostawi im deszcz. Czy będą musieli uciekać w popłochu? Spiesznie szukać schronienia? Zapłacić karę za nieroztropny brak parasoli?

Nagłe zmiany pogody i nawałnice były czymś zwyczajnym w Kotlinie Jeleniogórskiej. Ale dzisiaj nikt nie spodziewał się burzy. Nic jej nie zapowiadało. Na niebie nie było najdrobniejszej chmurki. Duże pierzaste obłoki pojawiły się nagle znikąd, zmieniając skwarny sierpniowy dzień w początek jesieni. Nadciągająca burza zdawała się częścią scenografii. Zesłana przez Boga dla podkreślenia spektaklu, w którym brali udział.

Stali w grupkach na placu przed kaplicą, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Ze zniecierpliwieniem patrzyli na pracowników firmy pogrzebowej wynoszących trumnę i wieńce. Niewielki wózek elektryczny, taki sam, jakich używali kolejarze odbierający worki z przesyłkami z wagonów pocztowych, na cmentarzu stanowił ostatni środek transportu. Elektryczna łódź Charona zmierzająca do Hadesu.

Trumna z jasnego drewna wystawała ponad brzeg platformy wózka. Pojazd ruszył, prowadzony przez kościelnego i księdza. Toczył się z cichym buczeniem na grubych gumowych kołach, wolno przecinając alejki starej nekropolii. Kondukt złożony z kilkudziesięciu osób uformował się szybko i opuścił plac przed szarą kaplicą św. Michała Archanioła. Wiejąca chłodem, szara eklektyczna budowla złowrogo zaznaczała centralny punkt ogromnego cmentarza. Za czasów niemieckich pełniła także funkcję krematorium. Ale gdy Dolny Śląsk znalazł się w Polsce, nikt już nie miał odwagi palić zwłok. Skojarzenie było zbyt oczywiste. Tak oczywiste, że nawet nie wspominano o piecu w kaplicy. I tak źle się kojarzyła. Znajdująca się nad wejściem płaskorzeźba św. Michała z mieczem napawała lękiem. Niewielka rozeta poniżej wpuszczała do wnętrza jedynie odrobinę światła. Surowe i zimne, przypominało bardziej prosektorium.

Kasia tysiące razy mijała kaplicę w drodze pomiędzy grobem dziadka a grobem pradziadków, rodziców babci. Rozrzucone na przeciwległych krańcach cmentarza, zmuszały do długiej wędrówki alejkami przecinającymi kwatery zapełnione tysiącami kamiennych nagrobków. Mijając kaplicę, zawsze robiła znak krzyża i pospiesznie szła dalej. Pierwszy raz weszła do niej, mając dwanaście lat, gdy zmarł jej ukochany dziadek. Sześćdziesiąt sześć lat to niewiele. Choroba płuc, której nabawił się podczas wojny, była jednak w stanie powalić silnego, wysokiego i postawnego jak dąb mężczyznę. Była zima. Zapamiętała czerń ubrań i woalki zakrywające twarze babci i mamy. Czarne firanki na twarzach kobiet kontrastowały z białym puchem otulającym cmentarz. I trumnę. Dużą i ciężką z mnóstwem ozdobnych ornamentów. Zupełnie nie przypominała tej, w której dziesięć lat później pochowała babcię. Ani tej, za którą szła dzisiaj.

Po tym pierwszym pogrzebie, który spadł na nią nagle, wyznaczając granicę zmian w jej życiu, unikała kaplicy. Celowo wybierała jeszcze dłuższą trasę wiodącą od grobu dziadka do pradziadków. Byle tylko nie zbliżać się do kaplicy św. Michała. A jeśli już musiała przejść obok niej, robiła to chyłkiem, licząc, że nigdy więcej nie wydarzy się nic, co spowoduje konieczność ponownego wejścia do środka. Wydarzyło się. Babcia Teresa dołączyła w końcu do męża, by spocząć razem z nim w jednym grobie. Dzisiaj, po jedenastu latach, grabarze po raz trzeci rozkopali mogiłę położoną kilka metrów od płotu od strony ulicy Sudeckiej, by złożyć w niej trumnę matki. Trzeci raz weszła do kaplicy, trzeci raz w milczeniu przemierzała drogę w kierunku rodzinnego grobu.

Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska tym, co mnie pociesza.

Słowa psalmu docierały do niej jak zza niewidzialnej ściany. Szła za wózkiem, wpatrując się bezwiednie w wieńce przykrywające trumnę. To jej ostatni pogrzeb. Nie było już nikogo, kogo mogła pochować. Nikogo, za czyj pogrzeb mogła być odpowiedzialna. Nie była pewna, czy w tej chwili przerażała ją bardziej pustka, brak najbliższych, czy świadomość utraty matki.

Wózek minął śmietniki i ceglany budynek administracji cmentarza. Do niedawna mieszkała tam jeszcze rodzina jednego z grabarzy. Mieli córkę. Kasia chodziła z nią do szkoły. Dziewczynka nie miała wielu koleżanek. Z powodu miejsca, w którym mieszkała, większość dzieci jej unikała. Kasi to nie przeszkadzało, przychodziła do niej czasem odrabiać lekcje.

Kondukt zatrzymał się pod drzewami. Dalej nie dało się dojechać. Pracownicy firmy pogrzebowej unieśli trumnę i ruszyli wąską ścieżką pomiędzy nagrobkami. Drogę utrudniały im płotki i łańcuchy, którymi ludzie ogrodzili pomniki. Zupełnie jakby chcieli wyznaczyć granicę swoich domostw, działek budowlanych, poletek uprawnych czy ogródków działkowych. Ani trochę przy tym nie się zastanawiali, jak inni dotrą do grobów swoich bliskich. Grodzili, wyznaczając przynależną im przestrzeń, nierzadko stawiając na drodze dodatkowe zapory w postaci wkopanych głęboko ławek.

Grabarze pokonywali cmentarne miedze, lekceważąc bezprawnie wyznaczoną prywatność. Stąpali po nagrobnych płytach, balansując z trumną opartą na ramionach. Ludzie przeciskali się za nimi, ale nikt nie odważył się stanąć na nagrobku. Tabu było zbyt silne. Postawienie stopy na grobie kojarzyło się z nadepnięciem na leżącego pod ziemią zmarłego.

Wreszcie dotarli do wykopanego dołu. Na jego dnie widać było wyzierające z piachu wieko poprzedniej trumny. Wydawała się nienaruszona, zupełnie jakby włożono ją tu wczoraj. Lakier trzymał się nieźle, nie pozwalając drewnu, by się poddało.

Suchy grób – pomyślała Kasia, spoglądając w otchłań przedsionka dzielącego jej bliskich od życia wiecznego.

Trzydzieści lat temu, będąc jeszcze dzieckiem, zastanawiała się, dlaczego wejście do nieba znajduje się pod ziemią. Na religii uczono ją, że podziemia prowadzą do piekła. A jej dziadek był dobrym człowiekiem i z pewnością trafił do nieba. Prowadzony pod rękę przez białe anioły, zasiadł gdzieś na górze i patrzył, jak dorasta. Teraz już wiedziała, że tylko dusza jest nieśmiertelna i to ona trafia do nieba. A ciało zostaje tu, w dole. Tak, by bliscy mieli kogo odwiedzać.

– Na ziemi nie mamy stałego miejsca… – do Kasi dotarły słowa księdza. Mówił donośnym głosem ze śpiewną intonacją, tak jak duchowni zwykle przemawiają do wiernych – …ale oczekujemy nowego w przyszłym świecie. Umocnieni wiarą, że Bóg wskrzesi zmarłych do życia, żegnamy doczesne szczątki zmarłej Marii i pragniemy złożyć je w grobie. Błagajmy Boga, aby naszą siostrę wskrzesił w chwale i doprowadził do społeczności Świętych. Prośmy o to słowami modlitwy Pańskiej.

– Ojcze nasz, któryś jest – zaczęła powtarzać bezwiednie za innymi słowa modlitwy, której nauczyła ją babcia. Wypowiadała je tak machinalnie, że nie zauważyła chwili, gdy dobiegła końca.

– Ojcze miłosierny, dzięki Ci składamy za wszystkie dobrodziejstwa, którymi obdarzyłeś Twoją służebnicę Marię w ziemskim życiu i które za jego pośrednictwem nam przypadły w udziale. Boże, Ty w chrzcie świętym uczyniłeś naszą siostrę swoim dzieckiem. Wysłuchaj nasze prośby i otwórz jej bramy raju, nam zaś, którzy pozostajemy na ziemi, daj moc, abyśmy się wzajemnie pocieszali słowami wiary, aż spotkamy się wszyscy w Chrystusie i na zawsze połączymy się z Tobą i naszymi zmarłymi. Przez Chrystusa, Pana naszego.

– Amen. – Silne uderzenie wiatru i grom przewalający się gdzieś w oddali podkreśliły to ostatnie słowo.

– Na szczęście zdążyliśmy przed burzą – usłyszała z boku bezbarwny głos siostry. Jej słowa zabrzmiały jak podczas górskiej wycieczki, jakby koniec pogrzebu był podobny do dotarcia w porę do schroniska.

Rozejrzała się wokół. Ludzie stali pomiędzy grobami z rękami złożonymi jak w kościele. Niektórych znała. Sąsiadów, bliższych i dalszych znajomych. Z rodziny przyjechał tylko ojciec Kasi i wujek. Jeden kuzyn zadzwonił, przeprosił, że nie może się wyrwać z pracy. Drugiego syna usprawiedliwił wujek. Nie musiał, bo i tak by się nie pojawił. Takie wyjazdy były dla niego uciążliwością, a poza tym jego obecność nic by nie wniosła. Mając dziesięć lat, zachorował na zapalenie opon mózgowych. Uratowano go, ale był już inny. Patrzył gdzieś, jakby oglądał świat, którego inni nie widzą. Milczał i palił. Jednego papierosa za drugim.

– Panie Boże, pobłogosław ten grób, w którym składamy trumnę z doczesnymi szczątkami naszej siostry Marii, i obmyj jej duszę z wszelkiej winy, aby razem z wszystkimi Świętymi miała udział w radości życia wiecznego.

Mówiąc to, pokropił trumnę małym metalowym kropidłem, które szybko schował do kieszeni i spoglądając ukradkiem w niebo, wrócił do ceremonii.

– Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz, ale Pan Cię wskrzesi w dniu ostatecznym. Żyj w pokoju. – Nachylił się i rzucił na trumnę grudkę ziemi. – Złożymy teraz trumnę z doczesnymi szczątkami naszej siostry do grobu. Ponieważ Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy z umarłych i zapowiedział, że odnowi nasze śmiertelne ciała na podobieństwo swojego ciała uwielbionego, ufamy, że wskrzesi je, gdy przyjdzie w chwale.

Mama miała trochę koleżanek i kolegów ze szkoły. Kasia znała nawet kilka osób z widzenia, ale nie wiedziała, jak się z nimi skontaktować. Po wyjeździe z Jeleniej Góry i umieszczeniu matki w domu pomocy społecznej nie miała pojęcia, jak zawiadomić jej znajomych o pogrzebie. Dlatego zamieściła nekrolog w „Nowinach Jeleniogórskich”, licząc, że wiadomość dotrze, do kogo trzeba. Nie pomyliła się.

Przyszło trochę ludzi. Niektórych pamiętała jak przez mgłę, innych widziała pierwszy raz w życiu. Stali w milczeniu, trwożnie spoglądając w coraz bardziej ciemne niebo. Z ulgą przyjęli słowa błogosławieństwa. Odczekali, aż trumna znajdzie się w dole, a potem zgodnie ze starą tradycją zaczęli się przepychać bliżej, aby rzucić na wieko garstkę piachu. Ustawiali się z boku, czekając na złożenie kondolencji.

Kasia nie chciała patrzeć, jak grabarze zasypują grób. Ruszyła znowu pomiędzy nagrobkami, pokonując zasieki z łańcuchów. Siostra podążyła za nią, rozglądając się wokół. Na tym cmentarzu była pierwszy raz, więc wszystko ją ciekawiło. Stanęły pod drzewami, tuż przy alejce prowadzącej do furtki. Ludzie kłaniali się i odchodzili. Tylko niektórzy zatrzymywali, aby zamienić z nimi zwyczajowe uprzejmości. Powtarzali te same słowa, składając kondolencje. Puste, nic nieznaczące, które miały zaświadczyć o ich smutku. Choć z całą pewnością pogrzeb był dla nich tylko krótkim oderwaniem od codziennej rutyny. Chwilową atrakcją, a nawet okazją do spotkania starych znajomych. Zdobycia informacji, zasłyszenia aktualnych plotek. Powodowani ciekawością pytali, jak umarła Maria. Czy chorowała? Jak długo była w domu opieki? Pytali też Kasię, jak poradziła sobie w życiu. Co robi, czym jeździ, ile zarabia? Ciekawość była dla wielu jedynym powodem, dla którego postanowili spędzić dwie godziny na cmentarzu. Tego Kasia była pewna, widząc ich spojrzenia. W oczach dostrzegała pytania o kobietę stojącą przy jej boku. Nie znali jej, nigdy o niej nie słyszeli.

– Trafisz do Tokaju, wujku? – zapytała Kasia, aby cokolwiek powiedzieć. Wiedziała, że trafi. Bywał w Tokaju, jeszcze zanim ona przyszła na świat. Kiwnął głową, burknął coś pod nosem i odszedł w kierunku furtki, prowadząc starszą kobietę z gładko zaczesanymi siwymi włosami upiętymi w niemodny kok, w popielatym letnim płaszczu i drogich pantoflach.

– Kto to jest? – spytała Małgorzata, wskazując na kobietę, która szła z wujkiem.

– Siostra dziadka, Camila. Mieszka pod Wiedniem. W osiemdziesiątym czwartym nie mogła przyjechać na jego pogrzeb. Na pogrzeb babci nie przyjechała, bo jej nie lubiła. Ale teraz powiedziała Staszkowi, że to ostatnia szansa, aby odwiedzić grób brata. Ma chyba z dziewięćdziesiąt lat.

Niewysoki mężczyzna podszedł do Kasi.

– Dzień dobry, proszę przyjąć moje kondolencje.

Ukłonił się i ucałował jej dłoń.

– A pan…? – zawiesiła głos, licząc, że domyśli się, o co jej chodzi.

– Chodziliśmy z mamą do szkoły. Do technikum drzewnego, do jednej klasy. Znalazłem nekrolog w gazecie i przyszedłem.

– Bardzo się cieszę. Zupełnie nie znam nikogo, z kim chodziła do szkoły. Niewiele wiem o tamtych czasach. Będzie nam bardzo miło, jeśli pójdzie pan z nami na stypę do Tokaju. To w centrum miasta, koło poczty.

– Dobrze wiem, moje dziecko, gdzie to jest. To jest teraz restauracja Bosman. O przepraszam – poprawił się. – Jest pani kobietą, ale w moim wieku takie osoby jak pani są bardzo młode.

Uśmiechnął się usprawiedliwiająco.

– Nic nie szkodzi. Wie pan, ja wciąż mówię Tokaj, bo to pamiętam z dzieciństwa.

Mężczyzna uśmiechnął się. Stara nazwa z pewnością budziła sporo wspomnień.

– Nie chcę robić kłopotu – zaczął się wymawiać.

– Ależ to żaden kłopot, będzie nam miło. A przy okazji dowiem się czegoś o mamie. My z siostrą nic nie wiemy o tamtych czasach.

– Z siostrą? – Mężczyzna stojący z tyłu wydawał się zaskoczony.

– Tak, to Małgorzata, moja starsza siostra.

– Starsza? – mężczyzna powtórzył bezwiednie. – Ja znałem Marię, jeszcze zanim wyszła za mąż i urodziła córkę. Widziałem ją parę razy przelotnie, ale nic nie wspominała.

Mówiąc to, wpatrywał się w Małgorzatę.

– Pana też serdecznie zapraszamy.

Kasia wypowiedziała te słowa z ulgą. Liczyła, że uda jej się zaprosić jak najwięcej osób. To była jedyna szansa, aby dowiedzieć się teraz czegoś o matce. O tym, co robiła przed jej urodzeniem.

– Dziękuję, ale…

– Nie przyjmuję wymówek – powiedziała zdecydowanym tonem. – Pan był znajomym mamy?

– Tak, przepraszam, nie przedstawiłem się. Cybulski, Franciszek Cybulski.

– Mieszka pan tu? W Jeleniej Górze? – Kasia kontynuowała przesłuchanie, na wszelki wypadek chcąc wyciągnąć jak najwięcej informacji, gdyby mężczyzna jednak postanowił uciec.

– W Zgorzelcu. W Jeleniej Górze byłem w szkole, w podchorążówce. Spotykaliśmy się trochę z Marią. Później ona wyjechała do szkoły do Wrocławia i kontakt się urwał.

O czym on mówi? – Kasia uśmiechnęła się, potwierdzając kiwnięciem głowy, że wie, o co chodzi.

– Bardzo proszę, niech pan z nami pójdzie do Tokaju, zjemy coś, porozmawiamy.

Kątem oka dostrzegła, że siostra zmieniła się na twarzy. Poszarzała, a usta wykrzywiły się w grymasie strachu. Szturchnęła ją. Małgorzata wzdrygnęła się i udawany uśmiech wrócił. Potwierdziła skinieniem głowy słowa Kasi.

– Pani mama urodziła się w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym? – Wskazał na tabliczkę przytwierdzoną do krzyża opartego jeszcze o sąsiedni grób.

– Tak, w sierpniu. Kilka dni temu skończyła pięćdziesiąt pięć lat.

– Cóż, myślałem… – Zmarszczył brwi, próbując coś odtworzyć w pamięci. – Wydawało mi się, że była trochę starsza. Pani nadal mieszka w rodzinnym domu?

– Musiałam sprzedać dom. Mama była ciężko chora, wymagała specjalistycznej opieki, a ja pracowałam w Warszawie. Dom stał pusty.

– Ach tak.

– To co? Możemy na pana liczyć? – powtórzyła z naciskiem. Zabrzmiało to bardziej jak polecenie niż pytanie.

– Przyjdę – odpowiedział niepewnie mężczyzna. Jeszcze raz się ukłonił i odszedł w kierunku ulicy.

– Trafisz? – Kasia spojrzała na kolejnego mężczyznę, który stał cierpliwie na końcu kolejki.

Przytaknął skinieniem głowy. Patrzył na Małgorzatę. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Na jego twarzy odmalowało się poruszenie. Trudno było dostrzec podobieństwo między obiema kobietami. Kasia miała okrągłą twarz i mocną figurę. Stała prosto z piersią wysuniętą do przodu. Jedna stopa lekko wysunięta, podbródek uniesiony. Przypominała modelkę na wybiegu. Małgorzata była inna. Szczupła, nawet bardzo. Wąskie ramiona, przygarbiona sylwetka. Gdyby nie wyróżniający ją drogi strój, można by rzec: niepozorna.

Nikły uśmiech zakłopotania pojawił się na gładkiej, okrągłej twarzy mężczyzny. Nie miał ani jednej zmarszczki, co odejmowało mu przynajmniej dziesięć lat. Wiek zdradzały tylko siwe włosy. Kiwnął głową i odwrócił się.

– To mój ojciec, Piotr – szepnęła Kasia, gdy odchodził.

– Podobna do niego jesteś – siostra przytaknęła, wciąż patrząc na plecy znikające za furtką. – Bardzo podobna – powtórzyła z nieukrywanym zdziwieniem.

– A ty do matki. – Kasia wzięła ją za rękę.

– Wszyscy to powtarzają. – Wzruszyła ramionami. – Nie potrafiłabym zrobić czegoś takiego jak ona.

– Miałam na myśli…

– Tak wiem – Małgorzata przerwała jej z rozdrażnieniem. – Chodźmy już. Mam dość na dzisiaj, a czeka nas jeszcze posiadówa. Nie chce mi się gadać z tymi ludźmi. Te pytania wymalowane na twarzy. To, jak się we mnie wpatrują.

– Nie dziw się. Wszyscy są w szoku. Coś takiego? – Podniosła oczy ku górze i zaśmiała się. – Babcia zawsze powtarzała, że jesteśmy porządną rodziną. Żadnych skandali, sensacji. No, może poza trzema żonami wujka.

Roześmiały się obie.

– I rozwodem twojej mamy – dodała z rozbawieniem Małgorzata.

– O nim nigdy się nie mówiło.

Wskazała głową w stronę furtki, gdzie przed chwilą zniknął ojciec.

Małgorzata jedynie westchnęła. Przy grobie stał już tylko jeden człowiek. Wpatrywał się w leżącą z boku płytę z drogiego czarnego marmuru. Widniały na niej dwa nazwiska i daty. Błyszczały złotem na tle czarnego kamienia. Wyglądały tak, jakby ktoś je wczoraj odmalował.

– A ten to kto? – zapytała Małgorzata, wskazując w stronę grobu.

Kasia wzruszyła ramionami.

Mężczyzna jakby poczuł, że o nim rozmawiają. Odwrócił się i spojrzał w stronę stojących pod drzewem sióstr. Ukłonił się staromodnie. Miał na sobie granatową marynarkę, białą koszulę i apaszkę zawiązaną pod szyją.

– Znam go – szepnęła Kasia. – Jest właścicielem firmy ochroniarskiej. Jakiś czas temu pisano o nim w „Nowinach”.

– Znał mamę? – Małgorzata spojrzała na siostrę.

– Nie mam pojęcia. – Kasia pokręciła przecząco głową. – Pracował w peteteku. Niedawno wyszło, że to esbek. Oficer Służby Bezpieczeństwa.

Mężczyzna podszedł do sióstr. Ukłonił się i wyciągnął dłoń. Najpierw do Małgorzaty. Uniósł i ucałował, schylając głowę. Potem powtórzył to samo, ujmując rękę Kasi.

– Jerzy Lisiewicz, byłem znajomym Bronisława Żołnierowicza. Mamę też pamiętam. I panią – zwrócił się do Kasi. – Była pani wtedy jeszcze małą dziewczynką.

– O! To bardzo miło. Dobrze pan znał dziadka?

Mężczyzna uśmiechnął się.

– Spotykaliśmy się czasem. Pani dziadek był doskonałym przewodnikiem górskim.

– Chodziliście razem po górach?

– Zajmowałem się obsługą ruchu turystycznego; sprawy administracyjne związane z grupami wycieczkowymi. Taka tam papierkowa robota.

Machnął lekceważąco ręką.

– To może nam pan coś opowie o dziadku? Wie pan, ja byłam wtedy jeszcze dzieckiem. Niewiele wiemy z siostrą o tamtych czasach.

– Siostrą?

Mężczyzna odwrócił z zainteresowaniem głowę i spojrzał na Małgorzatę.

– Tak, to moja siostra. Małgorzata Michońska.

– Ach tak, wydawało mi się, że skądś panią znam, tylko nie mogłem skojarzyć.

Pokiwał głową.

– Pewnie dlatego, że jestem podobna do matki. Przynajmniej wszyscy tak twierdzą – odpowiedziała melodyjnym głosem, prawie rozbawiona porównaniem, którego tym razem sama użyła.

– Rzeczywiście, skóra zdarta – wypowiedział te słowa powoli, wciąż wpatrując się w jej twarz.

– Będzie nam miło, jeśli przyjmie pan zaproszenie na stypę.

– Ja… – zawahał się – …nie wiem, czy wypada. Nie jestem z rodziny. To niezręcznie – zaczął się prędko usprawiedliwiać.

– Ależ absolutnie. Nalegam. Liczymy, że opowie nam pan coś o dziadku.

– Niewiele pamiętam, to było tyle lat temu. – Lisiewicz teraz zaczął się jąkać, jakby ktoś przyłapał go na niewygodnym kłamstwie. – Zresztą to nic ciekawego… turyści, góry, wycieczki… – wyliczył na jednym oddechu. – Praca jak praca.

– Czekamy za pół godziny w Tokaju na Pocztowej – powiedziała Kasia tonem nieprzyjmującym sprzeciwu.

– Skoro pani nalega. – Kiwnął głową, potwierdzając, że się zgadza. – Ale nie obiecuję nic szczególnie ciekawego. Może panie podwieźć? – zaoferował uprzejmie, pokazując kluczyk od mercedesa.

– Dziękuję, mamy auto. Zaraz będziemy jechać, chcę jeszcze dopilnować, aby wieńce dobrze ułożyli. – Kasia wskazała na grabarzy, którzy kończyli formować kopczyk na grobie.

Lisiewicz kiwnął głową na pożegnanie i odszedł.

– Coś mi się wydaje – Małgorzata zaczęła niepewnie – że pan Lisiewicz coś wie.

Kasia westchnęła i spuściła oczy. Przez kilka minut stały jeszcze, obserwując grabarzy. Pierwsze, ciężkie krople deszczu zaczęły spadać na nagrobki, rozbryzgując się po kamiennych płytach. Woda mieszała się z pyłkiem kwiatowym, którym pokryte były pomniki, tworząc błotnistożółte plamy. Silne uderzenia wiatru i gromy przewalające się coraz bliżej zapowiadały nadciągającą nawałnicę. Siostry ruszyły w stronę furtki. Szły szybko, aby zdążyć, zanim na dobre się rozpada.

*

Zwalisty mężczyzna stał wciśnięty pod niewielkie zadaszenie osłaniające wejście do restauracji. Ludzie przemykali tuż przed nim, kuląc się i osłaniając od deszczu parasolami targanymi przez silny wiatr. Nawet tu, pomiędzy kamienicami w samym centrum miasta, dawał się mocno we znaki. Krople deszczu uderzały z dużą siłą, tworząc bańki na powierzchni pokrywających asfalt rozlewisk. Wpatrywał się w nie beznamiętnie, jakby patrzył gdzieś dalej, w głąb. Na coś, co widzi pod powierzchnią spienionej kałuży.

Okrągła, nieogolona twarz poorana bruzdami zdradzała zmęczenie. Regularnie unosił do ust papierosa, aby po chwili wypuścić chmurę dymu, którą natychmiast rozwiewał wiatr.

Drzwi uchyliły się i z wnętrza wyszła drobna, czterdziestoletnia kobieta o krótko ściętych blond włosach. Miała na sobie jasny, dość drogi płaszcz przewiązany w pasie i eleganckie buty. Stylizacja przypominała gwiazdy filmowe z lat sześćdziesiątych. Wyjęła z kieszeni granatową paczkę rothmansów. Zajrzała do środka, a potem zgniotła kartonik. Rozejrzała się na boki, szukając wzrokiem kiosku. Był zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, w narożnej kamienicy. Deszcz jednak zniechęcił ją do podjęcia próby przebiegnięcia na drugą stronę ulicy. Mężczyzna bez słowa wydobył z kieszeni papierosy i przesunął w jej stronę. Spojrzała z zaskoczeniem na pudełko goldenów.

– Dziękuję – mówiąc to, wyjęła papierosa.

Mężczyzna schował paczkę do kieszeni i wciąż nie odwracając głowy, podsunął w jej stronę zapalniczkę. Nachyliła głowę i dłonią lewej ręki osłoniła ogień. Dotknęła go przy tym, ale nie zareagował. Zaciągnęła się i szybko wypuściła dym.

– Dziękuję – powtórzyła, patrząc na niego kątem oka.

– Jest pani do niej bardzo podobna. – Wreszcie odwrócił głowę i spojrzał jej w oczy.

– O, jaka zmiana – odpowiedziała z sarkazmem. – Czyli już nie jestem oszustką?

Zignorował tę uwagę i ponownie zaczął wpatrywać się w bąble na powierzchni kałuży.

– Małgorzata. Tak będzie prościej – przedstawiła się i ponownie zaciągnęła papierosem.

Skinął głową, akceptując propozycję. Westchnął głęboko i po namyśle odpowiedział:

– Stanisław. Jestem… byłem – poprawił się – bratem twojej matki.

– Wolę mówić: kobiety, która mnie urodziła – powiedziała bez emocji.

Pokiwał głową.

– Mam nadzieję, że teraz, gdy już zaakceptowaliście moje istnienie, uda mi się dowiedzieć, co się stało. Kasia mówiła…

– O niczym nie ma pojęcia – przerwał jej. – Nie było jej na świecie.

– Czyli wiesz?

Jego twarz wykrzywił grymas smutnego uśmiechu.

– Matka by się w grobie przewróciła, gdyby wiedziała, że to wszystko…

– …się w końcu wydało – teraz ona wpadła mu w słowo, kończąc zdanie. – Kochana babcia?

– Babcię zostawcie w spokoju – odezwał się głos za plecami Małgorzaty. – Była dobrą kobietą, pomagała twoim rodzicom.

– Ludziom, którzy mnie wychowali – odpowiedziała Małgorzata z rozdrażnieniem.

Kasia otworzyła usta, ale nie wiedząc, co powiedzieć, wydobyła z siebie tylko ciche jęknięcie.

– Tak, moja droga. Ty dorastałaś w ciepełku, w kochającej rodzinie. Ja nie miałam tyle szczęścia. Musiał wystarczyć przekaz na kilka stów co miesiąc.

– Co ty możesz wiedzieć o tym ciepełku? – Ostatnie słowo Kasia wypowiedziała z naciskiem. – Przynajmniej miałaś oboje rodziców. Jak to mówisz? Ludzi, którzy cię wychowywali. Ja nie. Ojciec porzucił nas, gdy miałam trzy miesiące. A matka spędzała więcej czasu w szpitalu niż ze mną.

– Hmm. – Ktoś chrząknął tym razem za plecami Kasi.

Odwróciła się raptownie. Ojciec stał na środku korytarza prowadzącego do wnętrza restauracji. Patrzył prosto w jej niebieskie oczy.

– Puszka Pandory – westchnął Stanisław, rzucając niedopałek do kałuży pomiędzy zaparkowanymi przy ulicy samochodami.

– Znaczy ja jestem tą puszką? – Małgorzata cisnęła swojego peta w tę samą stronę, tak jakby kładła mocniejsze karty na stół.

– Nie to miałem na myśli. Po prostu szambo wybiło i teraz przyszło nam się zmierzyć z przeszłością. Szkoda, że tylko nam.

– Na razie podają rosół – rzucił od niechcenia Piotr i zniknął.

– Chodźmy, bo nam wystygnie. – Stanisław uśmiechnął się znowu, patrząc na siostrzenicę, tę, którą znał od urodzenia. – Widzę, że zamówiłaś niedzielny obiad.

Ledwie zauważalnie kiwnęła głową. Jej zaciśnięte usta ułożyły się w idealną linię prostą. Nozdrza były rozchylone. Oddychała głęboko. Emocje sięgały szczytu i wydawało się, że Kasia wybuchnie, gdy odpowiedziała nienaturalnie spokojnym głosem:

– Chodźmy jeść. Mamy sporo czasu i dużo do wyjaśnienia. Przynajmniej będę miała czym rzygać, bo coś czuję, że mnie zemdli, jeśli się odważysz powiedzieć prawdę.

Zaśmiał się, dotykając jej ramienia.

– Od dawna w tym siedzisz, gówniaro.

Wzdrygnęła się, słysząc, jak ją nazwał.

– No, już, już, pani idealna. Umieram z głodu.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.