Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mieszkający gdzieś na dalekiej wyspie Sedif pracuje u bardzo niesympatycznego kupca, którego z całej siły nienawidzi, ale boi się poszukać sobie innego zajęcia. Chciałby żeglować, poznawać świat, jest jednak przekonany, że nie ma na to sposobu, bo musi opiekować się matką, bo jak mu się nie powiedzie, to wylądują na bruku, bo to i tamto… Jego ulubionym zajęciem było kiedyś czytanie książek, dzięki którym przeżywał w wyobraźni różne przygody, spotykał wielu ludzi, lecz teraz nawet na to brakuje mu sił i czasu. Pewnego dnia przyjaciel zabiera go na spotkanie z Czarodajem, magiem sprzedającym ziarenka Czarosnu. Po ich zażyciu Sedif trafia do Pałacu Śnienia. Inna rzeczywistość oferuje chłopakowi wszystko, czego brakuje mu w prawdziwym życiu, łącznie z cudowną dziewczyną. Jest wspaniale, lecz…
Poznajcie chłopaka, który dzięki Czarośnieniu ucieka od szarej rzeczywistości do świata marzeń. Czy w porę zorientuje się, że nie jest to najlepsze rozwiązanie jego problemów? Powieść Błażeja Kusza to historia, która w otoczce baśni porusza bardzo istotny problem. Jaki? O tym przekonajcie się sami, sięgając po tę fantastyczną historię. Polecam! Anna Dzięgielewska (OliWolumin.pl)
Błażej Kusz - miłośnik fantastyki, kinematografii, gier komputerowych i podróżowania. Od zawsze pasjonował się pisarstwem, aż wreszcie się przełamał i postanowił podzielić jednym ze swoich literackich pomysłów. W wolnych chwilach komponuje muzykę i gra w tenisa. Z zawodu lekarz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 460
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zapadł wieczór. Zmęczony Sedif ruszył w kierunku domu, marząc o ciepłym posiłku przygotowanym przez matkę, gdy na drodze przed sobą zobaczył znajomą sylwetkę. Był to jego przyjaciel Natas.
– Nie uwierzysz, kto zawitał do naszego miasta! Czarodaj! – wykrzyknął podekscytowany, nawet się nie witając.
– Czarodaj? A kto to taki? – Seidif wzruszył ramionami.
Wracał z pracy, która nie była zajęciem jego marzeń. Wręcz przeciwnie – nienawidził tego, co robi, a jeszcze bardziej swojego pracodawcy – chciwego i bezwzględnego kupca i lichwiarza w jednej osobie – nie mógł jednak niczego zmienić. Jego rodzinna wyspa Recrac nie oferowała zbyt wielu możliwości zarabiania na chleb, a on musiał utrzymać nie tylko siebie, ale i starą matkę.
– Jak to, nie słyszałeś o Czarodaju? To jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy stwórca Czarosnu!
– Czaro czego? – nie zrozumiał Sedif.
– Zaskakujesz mnie. Przeczytałeś w życiu dziesiątki, a może setki tysięcy stronic tych różnych powieści, a nic nie wiesz o otaczającym cię świecie. Czarosen to takie ziarenka, które połyka się wieczorem, no chyba że ktoś sypia w dzień, no i te ziarenka wywołują śnienie, a konkretnie Czarośnienie.
– Czyli to taki, eee… środek nasenny? – Sedif pokręcił głową z dezaprobatą. – Wiesz, akurat na to nie mogę narzekać. Po robocie o niczym innym nie marzę, jak tylko o tym, żeby się najeść i walnąć do wyrka.
– Czarośnienie to nie to samo co spanie. To coś prawdziwie niesamowitego. Możesz w nim spełnić najgłębiej skrywane marzenia, ukoić nerwy, zabawić się. To tak, jakbyś zapewnił sobie pełny odpoczynek i jednocześnie najlepszą rozrywkę, jaką tylko mógłbyś sobie wyobrazić. – Przyjaciel starał się tłumaczyć najprościej, jak potrafił, ale na twarzy Sedifa wciąż nie dostrzegał zrozumienia, a już na pewno nie było na niej zachwytu.
Rzeczywiście Sedif był trochę zaskoczony i miał mieszane odczucia, bo z jednej strony to, co mówił Natas, brzmiało zachwycająco, z drugiej zaś nieco się tego wszystkiego obawiał.
– Oczywiście, to brzmi ciekawie, przyznaję, ale nigdy czegoś takiego nie próbowałem. Czy to aby bezpieczne? – zapytał z niepokojem, choć gdzieś w duszy pojawił się już płomyk ciekawości.
– Naturalnie, że bezpieczne! Czego właściwie się obawiasz? Że w trakcie śnienia zrobisz coś głupiego? To niemożliwe, bo ty, to znaczy twoje ciało, będzie w tym czasie tak naprawdę spokojnie leżeć w łóżku.
– I to rzeczywiście jest aż takie dobre?
– Niesamowite! Zapominasz o wszystkich problemach, odpoczywasz, a do tego masz niezły ubaw. No, mówię ci, to jest coś naprawdę wspaniałego, a tobie by się przydało, bo jesteś nieustannie spięty.
– A ty… już tego próbowałeś? – zapytał Sedif.
– Kilka razy. – Chłopak pokiwał głową.
– Wiesz, jakoś nie przypominam sobie, żebyś o tym wspominał?
– A o czym tu mówić, jak nie było sposobu, by zdobyć ziarenka. Kiedy Czarodaj opuszcza okolicę, można je co najwyżej odkupić od kogoś. Wtedy w grę wchodzą tylko niewielkie ilości za nieproporcjonalnie wysoką cenę. A zapasy szybko się wyczerpują. Wiesz, jak rzadko na tym odludziu dzieje się coś ciekawego? Wiele osób chce się rozerwać, przeżyć coś emocjonującego choćby we śnie. Dlatego skończmy już gadać i lepiej do niego chodźmy. Jest wystarczająco późno.
– Przyjmie nas o tej porze? – zapytał zdziwiony Sedif.
– Oczywiście. On przyjmuje o każdej porze dnia i nocy. Mówią, że nigdy nie śpi. To w sumie dość niecodzienna postać. – Natas podrapał się po brodzie. – Chodź.
Sedifa paliła ciekawość, ale zachował również zdrowy rozsądek. To nie były książki, które mógł czytać bezpiecznie w domu lub u swojego przyjaciela, introligatora. Ten sędziwy starzec prowadził pracownię, którą Sedif mijał codziennie w drodze do pracy. Zajmował się zbieraniem ksiąg oraz ich renowacją i odsprzedażą. Zajęcie, które wielu mogło się wydawać nudne, dla Sedifa było jedną z najwspanialszych czynności, jakie można robić w życiu. Kiedy był mały, często przychodził popatrzeć, jak mistrz pracuje i w miarę skromnych możliwości pomagać. Introligator był człowiekiem niezwykle mądrym, wydawało się, że wchłonął wiedzę z tych wszystkich ksiąg, które otaczał troskliwą opieką. A że był samotny, to polubił towarzystwo spokojnego chłopca. Sedif zdobył jego zaufanie, pokazując, jak bardzo kocha i dba o jego księgozbiór. W odniesieniu do rewelacji Natasa wolał zachować ostrożność. Matka zawsze przestrzegała go przed magicznymi specyfikami. Magowie produkowali ich wiele w swoich pracowniach. Niektóre były doskonale znane, pomagały wielu ludziom, inne… Cóż, inne były tajemnicze, a ich wytwórcy nie zawsze i nie każdemu zdradzali, do czego służą. Te ziarenka na pewno by się jej nie spodobały. Aby zagłuszyć sumienie, stwierdził, że przecież nie musi niczego kupować, po prostu pójdzie na spacer z przyjacielem. Po całym dniu pracy przyda mu się taka odmiana. Ruszyli więc najpierw przez miasto, a następnie skierowali się w głąb lasu, gdzie ich nozdrza wypełnił silny żywiczny zapach. Było już ciemno i zaczynało się robić chłodno, mimo to nie przerwali marszu i po niedługim czasie dotarli na miejsce. Na sporej polanie stał obszerny fioletowy namiot – przez tkaninę ścian przesączało się mdłe światło świec.
– No, to jesteśmy – powiedział Natas z zadowoleniem.
– Eee, wygląda ciekawie, ale szczerze mówiąc, nie jestem do końca przekonany, czy chcę tego próbować – powiedział Sedif nieśmiało.
– Oj, nie marudź! Zrobimy tak: kupię dziś dwa ziarenka Czarosnu, bo przecież po to tu przyszliśmy. Jedno będzie dla ciebie, a drugie dla mnie, ja stawiam. I nie musisz go wcale zażywać, po prostu je weź, a potem się na spokojnie zastanowisz. Tylko go nie wyrzucaj! W razie czego mi oddaj, bo żal zmarnować. – Pogroził palcem.
Sedif stwierdził, że taki układ go zadowala. Ostatecznie, z jednej strony nie chciał przecież sprawić koledze przykrości, a z drugiej nic nie ryzykował, mógł wszystko dokładnie przemyśleć. Sedif nie lubił konfliktów. Był łagodny, nieco melancholijny, łatwo ustępował. Często marzył o zamorskich podróżach, chciał zostać żeglarzem, ale nie wiedział, jak się zabrać za realizację takiego planu, godził się więc z tym, że do końca życia będzie pracował dla znienawidzonego kupca. Teraz też bez dalszych protestów zgodził się na pomysł Natasa.
Kiedy weszli do namiotu, ich oczom ukazał się on, Czarodaj, stojący za niewielką ladą. Mężczyzna ubrany był w aksamitną, szkarłatną szatę opływającą jego ciało od szerokiej szyi przysłoniętej długą platynową brodą aż po widoczne pod meblem stopy w butach o zadartych nosach. Oczy równie dziwne, co tajemnicze, skrył za wielkimi, okrągłymi okularami w purpurowych oprawkach. Spiczasty kapelusz w kolorze szaty miał chyba dodawać Czarodajowi wzrostu, by wydawał się bardziej postawny. Mężczyzna wpatrywał się w nich bez jednego bodaj mrugnięcia. Przywitali się grzecznie, a Natas poprosił o dwa ziarnka Czarosnu, sięgnął do sakiewki i zapłacił dwa czaringi.
– Czarosnu nie odmawiam nigdy nikomu. Jest dostępny dla każdego bez wyjątku. Przypominam jednak, że niektórzy w Czarośnieniu się zatracają – przestrzegł Czarodaj.
– Tak, tak, wiemy, wiemy – odparł Natas. – My jesteśmy rozsądni – dodał.
– Wybór jest wasz, nie mój.
Czarodaj wyciągnął rękę, na której zmaterializowały się dwa ziarenka Czarosnu. Natas bez zwłoki zgarnął je pewnym ruchem dłoni. Pożegnali się i chwilę później maszerowali już w stronę swoich domów. Natas podekscytowany i w doskonałym humorze, Sedif nieco zaniepokojony, ale też z narastającą ciekawością.
Kiedy w końcu dotarł do domu, zjadł z matką kolację, wykąpał się szybko i uciekł do swojej małej izby. Usiadł na łóżku, sięgnął po ziarnko Czarosnu. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w czerwoną kuleczkę na rozpostartej dłoni, zastanawiając nad możliwymi konsekwencjami jej zażycia, tymi negatywnymi, ale także i pozytywnymi. W końcu szybkim ruchem wrzucił ją do ust, co zakończyło rozważania. I… czekał. Niebo było bezchmurne, ciemne, ale piękne, rozświetlone gwiazdami. Bardzo lubił wpatrywać się w firmament, zastanawiał się wtedy, co też może się tam kryć. Tak naprawdę nikt nie wiedział, chociaż teorii było sporo. Ale to wszystko były tylko domysły, wierzenia. Matka powtarzała mu, że w niebie jest raj, do którego po śmierci trafia każdy dobry człowiek. Sedif chciał w to wierzyć. Jego ojciec zmarł, gdy chłopak miał dziesięć lat, nie pamiętał go więc zbyt dobrze, ale i tak za nim tęsknił. Miał zatem nadzieję, że kiedyś spotka go tam ponownie. Wreszcie go pozna, przekona się, jaki jest, dowie się o nim wszystkiego. Też mi się zebrało na przemyślenia. Kiedy tenCzarosen zacznie właściwie działać? Czy to aby w ogóle zadziała, możezwykła próba naciągnięcia klientów, może to normalne ziarnko pszenicyzabarwione na czerwono? Nie zdziwiłbym się, gdyby ten cały Czarodajwciskał ludziom łgarstwa za grube pieniądze, a jedyny efekt działania towłasne sny. Na mnie, jak widać, nie działa to w ogóle. Szkoda zachodu! Chociaż to uczucie w żołądku…
Sedif poczuł się dziwnie, po ciele rozlało się przyjemne ciepło, ale przestraszyło go pieczenie w brzuchu i zrobiło mu się trochę niedobrze.
Co to… Lepiej się położę, zanim zwymiotuję.
Po krótkiej chwili pojawiła się senność. Narastająca, mozolna senność… Ciężka, mocna i głęboka, jakby bezmyślna, podążająca za głosem pierwotnych instynktów bestia wsysała mu umysł niczym szpik z kości. Miał wrażenie, że ktoś uderzył go obuchem w głowę. Senność…
***
– Witaj, Sedifie, miło cię poznać – powiedziała głosem łagodnym jak szmer strumyka.
– Dzień dobry – przywitał się Sedif i chyba lekko zarumienił.
Wpatrywał się teraz w jej śliczne lico i choć wiedział, że tak nie wypada, nie potrafił przestać. Była cudowna, absolutnie idealna.
– Czy coś nie tak? – zapytała nieśmiało, widząc, że zastygł, wwiercając w nią wzrok.
Sedif nie do końca rozumiał to, co się dzieje – z jednej strony wszystko jest chyba tylko zwykłym snem, a z drugiej, jaki sen może być aż tak realny, tak prawdziwy?
– Wprost przeciwnie, wszystko w absolutnym porządku. – Uśmiechnął się. – Jestem tutaj po raz pierwszy i czuję się trochę zaskoczony. Wszystko jest tu takie piękne.
– Och, to prawda, że jest tu wspaniale. – Podeszła do niego i wskazała zapierający dech w piersiach widok za oknem. Pachniała zniewalająco. Rzeczywiście to, co widział, było niesamowite, to…
Obudził się. Tym razem naprawdę. Zrobiło mu się niedobrze, skronie pulsowały, a świat wirował. Czuł, że zaraz zwymiotuje. Ułożył się na wznak i starał głęboko i równomiernie oddychać. Po kilku minutach znowu zapadł w sen, lecz ten był już całkowicie zwyczajny.
Poranek powitał go bólem głowy, jakby ktoś wbił mu w czaszkę wielki gwóźdź. Do tego miał nudności. Czuł się zupełnie tak, jakby w nocy zażył jakąś truciznę. Powinien zaraz wstać do pracy, a był kompletnie wykończony, sen, ten zwykły, wcale nie przyniósł odpoczynku. Suveas, koszmarny człowiek, u którego pracował, nie dawał dni wolnych, więc nie pozostawało nic innego, jak tylko zebrać się do kupy. Był wściekły na Natasa, że nie uprzedził go o możliwych konsekwencjach zażycia Czarosnu. A teraz czekał go dzień jeszcze gorszy niż zwykle. Kiedy Suveas zobaczy go w takim stanie, da mu niezły wycisk. Swoją drogą, co to w ogóle jest ten Czarosen, że tak na niego zareagował? Wziął zaledwie jedno ziarenko i tak źle się po nim czuł? Strach pomyśleć, co było, gdyby zażył więcej. Nie miał jednak czasu na dalsze rozważania, przebrał się i, rezygnując ze śniadania, ruszył do pracy. Kiedy wyszedł na świeże powietrze, poczuł się trochę lepiej, co napełniło go nadzieją, że może wkrótce całkiem mu przejdzie. Raźniej ruszył przed siebie, niestety, wcześniejsze złe samopoczucie sprawiło, że spóźnił się chwilę, na co otyły kupiec zareagował, jak się można było spodziewać, wściekłością.
– Co ty sobie wyobrażasz, darmozjadzie, że płacę ci za czas, w którym cię nie ma? Wiesz, ilu jest chętnych na twoje miejsce?! – ryczał cały czerwony.
Wielki brzuch napinał jego beżową szatę do granic możliwości, a bordowe nakrycie głowy, zwane chaperonem, ledwo trzymało się na przetłuszczonych włosach grubasa. Suveas był, zdaniem Sedifa, strasznym człowiekiem, dla którego liczył się tylko on sam i jego pieniądze. Zajmował się przede wszystkim handlem, ale pożyczał też pieniądze na duży procent i nie miał żadnych skrupułów, by w razie konieczności odebrać dłużnikowi wszystko, co ten posiadał, nawet gdyby miało to doprowadzić do jego śmierci głodowej. Dzięki koneksjom mógł sobie pozwolić na więcej niż przeciętny mieszkaniec Euqidnu.
Tak jak pieniądz rządził światem, tak też rządził i w Recrac. Sedif naprawdę nie znosił pracy dla tego paskudnego człowieka, ale obiektywnie rzecz biorąc, sam fakt, że ją w ogóle miał, był wielkim szczęściem. Ojciec, jako się rzekło, nie żył od dawna, matka jakiś czas temu straciła zajęcie, a biorąc pod uwagę jej wiek, nie miała żadnych szans na znalezienie czegoś nowego. Sedif robił zatem dobrą minę do złej gry i starał się z godnością wypełniać obowiązki. Żył nie tym, co czekało go w ciągu dnia, a tym, co działo się później. Uśmiechem matki, którą niezmiennie, każdego dnia cieszył jego widok, pyszną kolacją, którą przyrządzała. I tymi chwilami wieczorami, kiedy nie przestawał marzyć. O życiu, w którym mógł bez końca podróżować po świecie, o ojcu, że jest przy nich, po prostu jest. Marzył, że jeszcze wszystko przed nim i że nic go tak naprawdę nie może ograniczyć.
– Czy ty się zamierzasz w ogóle dzisiaj wziąć do roboty, pasożycie? – warknął Suveas, sprowadzając go brutalnie na ziemię. – Mam dla ciebie zadanie i wystarczająco długo się już dziś naczekałem! Albo bierzesz się za nie natychmiast, albo się stąd wynoś i zatrudniam kogoś innego na twoje miejsce. Od dawna zastanawiam się, na co mi taki życiowy nieudacznik jak ty?
– Przepraszam, panie. – Sedif ukłonił się nisko. – Jestem gotów do pracy.
– Wiesz, gdzie mieszka wdowa po starym szewcu?
– Nie, panie.
– No tak, w sumie, skąd miałbyś wiedzieć, nie jesteś zbyt bystry. – Suveas wzruszył ramionami. – W domu naprzeciwko kowala. Jej głupawy synalek zapożyczył się u mnie na sporą sumkę, którą, jak niosą wieści z wiarygodnych źródeł, przegrał w kości. Z odsetkami to będzie już sto dwadzieścia czaringów i czas w końcu to zacząć spłacać! – Zacisnął rękę w pięść.
– Tak, panie.
– Jeśli to stare próchno nie zapłaci, będę musiał uciec się do środków, których z dobroci serca wolałbym uniknąć. – Lichwiarz westchnął obłudnie, wzruszając ramionami. – No i na co się gapisz? Idź już, bo czas to pieniądz, a trochę go już dzisiaj zmarnowałeś! Powiedz jej, że ten jej durny pomiot ma się wziąć do roboty i czym prędzej oddać pieniądze albo oboje wylądują na bruku!
– Idę, panie, obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– Zatem marna to obietnica.
Sedif ruszył w drogę. Dzień prawdopodobnie będzie jednym z bardziej nieznośnych. Naprawdę nie cierpiał pracy dla Suveasa. Ten typ nie tylko psuł mu humor na każdym kroku, ale też wiecznie się na nim wyżywał. Jak zresztą i na innych ludziach, którzy nie mieli wystarczająco dużych wpływów bądź odpowiednio ciężkiej sakiewki. Było mu niedobrze i nadal nieco kręciło się w głowie, ale te nieprzyjemne objawy zaczynały powoli ustępować. Czego nie można było powiedzieć o zmęczeniu.
Kiedy dotarł na miejsce, zastał to, czego się spodziewał, to jest starą wdowę płaczącą rzewnymi łzami i proszącą o przedłużenie terminu spłaty. Jak można się było domyślić, nie mogła liczyć na syna, a pieniędzy nie miała. Sedif, mimo że czuł się już lepiej, nie miał pomysłu, jak wybrnąć z tej sytuacji. Choć brzydził się tym, co robi, wiedział, że musi działać. Postraszył więc wdowę konsekwencjami, w tym utratą dachu nad głową, a ta, łkając, wysupłała ostatnie pieniądze, prosząc o jeszcze trochę czasu. Sedif nie mógł oczywiście liczyć, że to usatysfakcjonuje pracodawcę, ale przynajmniej nie wróci do niego z pustymi rękami, a to było najważniejsze. Przez resztę dnia pomagał porządkować magazyn i obsługiwał klientów, a kiedy skończył, postanowił rozmówić się z Natasem.
Zastał go w jego mieszkaniu. Przyjaciel wyglądał na zadowolonego z siebie.
– Widzę, że jesteś w dobrym nastroju – zagadał Sedif, czując, że w jego duszy żarzy się węgielek gniewu, który w zależności od tego, co usłyszy, mógł wybuchnąć żywym ogniem bądź też powoli przygasać.
– Sedif. – Przeciągnął się Natas. – Ale miałem Czarośnienie tej nocy! Było boskie.
– Ach tak. Bo widzisz, ja też śniłem tej nocy, co samo w sobie nie było złe, ale nie przypominam sobie, żebyś mnie uprzedził o konsekwencjach zażywania Czarosnu. Było mi tak niedobrze, że mało się nie porzygałem, nie spałem pół nocy, a dziś rano czułem się koszmarnie. Możesz mi to, do jasnej cholery, wyjaśnić? – Węgielek zasyczał i czekał na rozwój wydarzeń.
– No tak, nie pomyślałem o tym. – Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. – Rzeczywiście, większość ludzi tak ma za pierwszym razem, organizm musi się po prostu przyzwyczaić. – Poklepał go po ramieniu.
– Aha, to doprawdy wspaniale, że o tym wiedziałeś i mnie nie uprzedziłeś, wiesz? – Węgielek zasyczał z werwą gotów do eksplozji.
– Przepraszam cię, byłem tak podekscytowany, że po prostu o tym nie pomyślałem. Ja to pierwszy raz brałem już jakiś czas temu i zwyczajnie zapomniałem. No, ale samo Czarośnienie ci się podobało?
– No, samo w sobie było przyjemne… Tylko nie trwało zbyt długo, a biorąc pod uwagę, jak mi potem dało popalić, to gra niewarta świeczki, niestety.
– Jestem z ciemnie dumny, że się odważyłeś! – Natas ponownie poklepał go po ramieniu. – Słuchaj, do tego naprawdę trzeba po prostu przyzwyczaić organizm, to raz. Dwa, śnienia trzeba się nauczyć, a to wymaga trochę czasu i cierpliwości, zanim dobrze je zrozumiesz i nauczysz się nad nim panować. Ale uwierz, przy odrobinie samozaparcia to naprawdę dostarcza niesamowitych wrażeń, a każdy raz staje się po prostu coraz lepszy. Czarosen to moim skromnym zdaniem najlepszy środek na rozładowanie napięć, a tych ci chyba nie brakuje? No i w Czarośnieniu twój umysł nie ma żadnych ograniczeń, możesz robić, co tylko zechcesz! Nie zrażaj się więc od razu, tylko dlatego że coś nie zagrało. Zapewniam cię, że już przy drugim ziarenku będzie znacznie lepiej. Negatywne efekty po obudzeniu będą coraz słabsze, aż w końcu znikną zupełnie. Daj sobie szansę, bo naprawdę warto!
– Wiesz co? To chyba po prostu nie dla mnie, nie mam ochoty więcej się tak męczyć. – Sedif pokręcił głową, a węgielek stwierdził, że nie ma siły ani ochoty na wybuch.
– Spokojnie, nic na siłę. Daj sobie trochę czasu, ale moim zdaniem powinieneś spróbować jeszcze choć jeden raz. Pewnie się niepotrzebnie zdenerwowałeś i to zwielokrotniło te nieprzyjemne doznania. Jak będziesz miał ochotę na kolejną próbę, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Tak, Sedif wiedział, ale jakoś trudno było mu uwierzyć, że ten Czarosen może być czymś dobrym. Chociaż musiał przyznać sam przed sobą, że przez ten moment, kiedy znajdował się w Czarośnieniu, czuł się naprawdę wspaniale. No i ta dziewczyna… Może warto by…
No nic, zobaczy się, a dzisiaj czas do domu, odpocząć.
Następnego dnia Sedif obudził się wypoczęty i zadowolony. Jak co ranek zasiadł do śniadania z matką, którą bardzo kochał. Nie mogło być inaczej, przecież mieli tylko siebie, a ona zawsze była dla niego dobra, czuła i wyrozumiała. Zerknął spod oka na jej posiwiałe włosy i z drżeniem serca pomyślał, że jego matczysko starzeje się coraz szybciej i wkrótce może nadejść dzień, kiedy jej zabraknie, a on zostanie całkiem sam. Czasem żałował, że nie mogą spędzać ze sobą więcej czasu, ale, z drugiej strony, może to właśnie dzięki temu cieszył się każdą spędzoną z nią chwilą w dwójnasób. Spożywając skromny posiłek, porozmawiali o zwykłych, codziennych sprawach, a potem chłopak ucałował matkę i ruszył do pracy.
Kiedy tylko wszedł do kantoru, z komnatki na zapleczu wyskoczył
Suveas.
– Słuchaj no, masz dziś do załatwienia bardzo ważną sprawę w porcie, rozumiesz? – warknął, a Sedif tylko skinął głową. – O zmierzchu odbierzesz pewną przesyłkę. Bardzo cenną, wręcz bezcenną. – Nie wolno ci jej zgubić ani, tym bardziej, dać sobie ukraść. Rozumiesz?
– Tak, panie.
– Gdybyś nawalił – kupiec zawiesił głos – nie, nie chcesz wiedzieć, co cię czeka, gdybyś nawalił. Kiedy się ściemni, pójdziesz na molo i poczekasz na mężczyznę z wytatuowanym na policzku pająkiem. Podasz mu hasło „pajęczyna” i odbierzesz puzderko, które przyniesiesz tu i schowasz w małym sejfie, tu masz do niego klucz. Zrozumiałeś?
– Tak, panie, poradzę sobie.
– Znakomicie, a teraz idź obsługiwać klientów. Pamiętaj, że puzderko ma tu dotrzeć jeszcze dzisiaj, a ponieważ będziesz pracował do nocy, jutro możesz przyjść do pracy nieco później. Tylko bez przesady, powiedziałem nieco później. – Pogroził palcem.
Sedif bez słowa ruszył do pomieszczenia, do którego przychodzili klienci. Jego praca polegała głównie na prezentowaniu wskazanych towarów, przedstawianiu ich zalet (o wadach nie miał prawa nawet się zająknąć), przyjmowaniu zamówień na to, czego akurat brakowało w ich magazynach i inkasowaniu należności. Czasem ktoś, przyciśnięty życiową koniecznością, przynosił coś do sprzedania – zadaniem chłopaka było kupowanie po jak najniższej cenie, żeby potem pracodawca mógł to odsprzedać z dużym zyskiem. Pomnażanie majątku, którego i tak miał pod dostatkiem, było głównym zajęciem Suveasa. W związku z tym zlecał czasem Sedifowi jakiegoś podejrzane zadania, chłopak jednak wykonywał wszystko bez szemrania, wiedział bowiem, że odmowa przyniesie mu jedynie utratę pracy. A na to nie mógł sobie pozwolić.
W kantorze Suavesa można było kupić w zasadzie wszystko. Kupiec gwarantował zdobycie każdego produktu, który klient zamówi. Niekiedy tylko zastrzegał, że na realizację zlecenia potrzebuje trochę więcej czasu, bo choć większość towarów było dostępnych na miejscu lub sprowadzano je z sąsiednich wysp, po niektóre należało udać się aż na kontynent, a żegluga trwała długo. Wśród zgromadzonych w magazynie towarów mieli nawet różne egzotyczne zwierzęta zamknięte w klatkach. Sedif często rozmyślał nad ich losem: Czym jasię od nich różnię? Cierpią, bo chciałyby być wolne, a służą ludziom jakoatrakcja i zabawka. Pozornie niczego im nie brakuje, mają czyste klatki,dostają wodę i pożywienie, nie muszą się o nic troszczyć. A jednak cierpią. Ich wolność ograniczają pręty, tak jak moją bieda i znienawidzona praca.
Jednej tylko rzeczy Suveas zdobyć nie mógł, choć miał na to chrapkę od wielu lat – niebieskiego proszku zwanego Ativ. Był to niezwykłej jakości nawóz, dzięki któremu plony stawały się obfitsze, a warzywa i owoce większe i smaczniejsze. Oczywiście na kupno tej „przyprawy ziemi” stać było tylko najzamożniejszych rolników, a jej ilość była ograniczona – wydobywano ją z jednej tylko jaskini, w której osadzała się na ściankach w postaci błękitnego nalotu. Nikt nie znał przyczyny tego zjawiska i nigdzie indziej nie udało się go odtworzyć, chociaż zabierali się do tego najlepsi magowie. Jaskinia zaś należała do konkurenta Suveasa – Sulegny.
Na wyspie Recrac było trzech liczących się kupców – Suveas, Silamron oraz właśnie Sulegna. Gdyby Sedif mógł wybierać, najbardziej chciałby pracować dla tego ostatniego, był to bowiem człowiek obrotny, ale przy tym dobry i z zasadami. Suveas oczywiście nie znosił konkurencji, bo też i jego chciwość była niepohamowana, a każdy działający na ich wyspie kupiec oznaczał stratę w potencjalnych zyskach. On zaś widział siebie jako jedynego pana handlu w tym rejonie. Na razie jednak musiał podzielić się rynkiem z pozostałymi. Nie przestawał jednak snuć planów dotyczących zdobycia Ativu. a właściwie całej, dobrze strzeżonej, jaskini.
Kiedy nadszedł wieczór, Sedif był już porządnie zmęczony. Cały dzień dreptał po sklepie, pokazując klientom towar, a teraz musiał jeszcze powędrować do portu. Po zachodzie słońca zrobiło się nieprzyjemnie chłodno. Chłopak zaczął się rozglądać za czymś, co mógłby na siebie narzucić, ale w końcu machnął ręką. Przecież odbiór paczki nie potrwa długo, a potem pobiegnie do domu.
W praktyce okazało się, że zadania wcale szybko nie wykonał. Na tajemniczego mężczyznę, który miał mu wręczyć puzderko, czekał aż trzy godziny. Zjawił się dopiero chwilę po północy. Sedif wzdrygnął się na widok tego typa – chociaż nie odezwał się on ani słowem, wyglądał na groźnego i podstępnego, a wytatuowany na jego policzku pająk sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał ukąsić i zabić każdego, kto się do mężczyzny zbliży. Chłopak odetchnął z ulgą dopiero, gdy zamknął puzderko w sejfie i pomknął do domu.
Matka czekała na niego mocno zaniepokojona.
– Synku! Co tak późno? Martwiłam się.
– Wybacz, proszę, ale dopiero wracam z pracy. Suveas dał mi dziś dodatkowe zlecenie.
– Skończony drań, za nic ma ludzkie zmęczenie! – wykrzyknęła zdenerwowana. – I kiedy ty odpoczniesz? Za kilka godzin znów musisz być na nogach.
– Spokojnie, mamo. Suveas w swojej łaskawości pozwolił mi przyjść jutro nieco później – Sedif wykrzywił się ironicznie. – Zdążę odespać.
– Całe szczęście… A cóż to to było za szczególne zadanie, jeśli można spytać? – spytała, krzątając się w kuchni.
W końcu przyniosła odgrzany posiłek i usiedli do stołu.
– Trochę dziwna sprawa. Suveas kazał mi odebrać jakieś puzderko od podejrzanego typa w porcie i jeszcze dziś zamknąć pod kluczem w magazynie. Ciekawe, co jest w tym pudełeczku…
– Nie zajrzałeś do środka? – zdziwiła się.
– Było zamknięte na kłódkę. Może to i lepiej, czasem nie warto wiedzieć.
Tej nocy Sedif zasnął bardzo szybko. Tak szybko, że nie miał czasu na żadne przemyślenia. No, może poza jednym – zastanawiał się przez chwilę nad Czarosnem. Teraz, kiedy przeszło mu złe samopoczucie, uświadomił sobie, że Czarośnienie niosło zaskakujące, to prawda, ale całkiem przyjemne doznania. Wszystko w nim było całkowicie realne, czuł każdy zapach, słyszał każdy dźwięk i widział wszystko tak, jakby to się działo naprawdę. Pomyślał, że to jednak jest na swój sposób fascynujące.
***
Tej nocy wydarzyło się coś dziwnego. Kiedy szedł już położyć się spać z okna swojego znajdującego się na piętrze pokoju dostrzegł małą dziewczynkę. Padał deszcz, a ona stała na ulicy ubrana w czarny płaszczyk, który sprawiał, że była ledwo widoczna, i wpatrywała się w niego. W lewej ręce trzymała małą latarenkę. Sedif odniósł jednak zadziwiające wrażenie, że nie dawała ona światła, a wręcz je pochłaniała. Przeszył go lodowaty strach. Zamknął na moment oczy, kiedy zaś je otworzył, dziewczynka zniknęła. Wyjrzał przez okno, lecz ulica była pusta.
Położył się więc do łóżka, zamiast jednak zamknąć oczy, rozciągnął się wygodnie na plecach i zaczął rozmyślać o Czarośnie. Z niewiadomych powodów ziarenka nie dawały mu spokoju. Natas przekonywał go, że nieprzyjemne doznania występują tylko po pierwszym zażyciu i że każdy kolejny sen jest coraz lepszy. Sedif nie miał do tej pory wielu pokus, a przy tym był ciekawy świata i pojawiających się nowych wynalazków, zaczynał się więc zastanawiać, czy rezygnując z Czarosnu, czegoś nie traci. W końcu zmorzył go sen.
To, co mu się przyśniło, uznał później za osobliwe. Pojawił się w nieznanym lesie. Gęstym, brunatno-zielonym, pachnącym żywicą. Promienie słońca z trudem przebijały się przez parasol utworzony z koron drzew, było jednak jasno i ciepło. Biegł przed siebie wąską ścieżką. Miał przeczucie, graniczące z pewnością, że jest tu całkowicie sam, że w promieniu wielu kilometrów nie ma żywej duszy. Było to niecodzienne wrażenie, którego nie zaliczyłby do przyjemnych. Biegł. Spokojnie, równym krokiem, nieprzerwanie do przodu. Chciał się zatrzymać, ale nie mógł, to było silniejsze od niego. Przemieszczał się w stronę nieznanego, tak jakby gdzieś na końcu tej ścieżki czekało na niego przeznaczenie. Nie wiedział jednak czego się spodziewać i to napawało go niepokojem. W końcu sen się urwał…
***
Po mieście bardzo szybko rozeszła się wieść, że nie wiadomo, co jest przyczyną nagłej i gwałtownej choroby Sulegny, z którą nawet doświadczony lekarz nie mógł sobie poradzić. Suveas natomiast wprost tryskał szczęściem i choć nie zdradził, co wprawia go w tak dobry nastrój, Sedif podejrzewał, że przyczyniło się do tego właśnie pogorszenie stanu zdrowia konkurenta. Uznał to za obrzydliwe, ale też całkowicie pasujące do jego odrażającego pracodawcy. Interesu dobrego kupca pilnowali lojalni pracownicy, było jednak oczywiste, że takiego rodzaju okręt potrzebuje kapitana, w przeciwnym razie szybko wpadnie na skały. Suveas musiał o tym wiedzieć.
Po zakończonej pracy Sedif udał się do Natasa i tym razem zastał przyjaciela w domu. Wytłumaczył mu, że choć ma mieszane uczucia, chciałby jednak jeszcze raz spróbować Czarosnu, żeby wyrobić sobie o nim obiektywne zdanie, a nie zrezygnować pochopnie z czegoś, co może mu dać przyjemną rozrywkę. Natas ucieszył się bardzo i chętnie wyruszył wraz z Sedifem do Czarojdaja. Ten ponownie skwitował ich swoim wybór jest wasz, nie mój, po czym wręczył kilka czerwonych ziarenek, jedno dla Sedifa. Kiedy wracali w stronę miasta, Natas zapytał:
– Sedifie, słyszałeś oczywiście, że Sulegna dogorywa?
– Wiem, że zachorował, ale nie znam szczegółów. Nie powiem, zdziwiło mnie to trochę, bo Sulegna sprawiał wrażenie zdrowego i silnego. Co mogło go tak nagle rozłożyć?
– Ciężko powiedzieć, bo jego służba lojalnie milczy. Podobno jednak jest źle i bardzo cierpi.
– Za to mój szanowny szef zachowuje się, jakby wygrał na loterii – Sedif wzruszył ramionami.
– No, to mnie akurat nie dziwi! I również nie zdziwiłbym się, gdyby to on miał z tym coś wspólnego!
– Ale jakim cudem? Przecież Sulegna ma wiernych pracowników, w tym osobistą służbę, która go także chroni. Nie wyobrażam sobie jak ktoś z zewnątrz mógłby mu zaszkodzić. I w ogóle skąd ci to przyszło do głowy? Wiesz coś więcej?
– Ależ skąd, nie mam pojęcia. Po prostu pasowałoby mi to do tego typa, wszyscy wiedzą, że chciałby mieć na wyspie monopol na handel i że marzy mu się sprzedaż Ativu. Pewnie gdyby położył na nim swoje tłuste jak serdelki łapska, zaraz podniósłby ceny i jeszcze bardziej się wzbogacił.
Dalszą drogę pokonali w milczeniu. Sedifowi zupełnie nie spodobało się to, co usłyszał i choć wydawało mu się całkowicie niemożliwe, by Suveas mógł w jakikolwiek sposób zaszkodzić dobremu kupcowi, to jednak w serce wkradł mu się niepokój. Wiedział przecież, że ten człowiek jest kanalią zdolną do wszystkiego. W końcu wrócił do siebie.
Dom, w którym Sedif mieszkał z matką, a który dawno temu nabyli ciężko pracujący rodzice, był skromnie urządzony. zawsze jednak czysty i schludny, o co dbała Erama. Nieduży – na dole mieściła się kuchnia i niewielki pokój, służący im za jadalnię i bawialnię, na piętrze miał dwa sypialne pokoje – stał dość daleko od centrum miasta, jednak nie na samym jego skraju. Euqidnu nie było wcale złym miejscem do życia – ot zwykłe skupisko domów i ludzi, jakich wiele na świecie. Tym, co wyróżniało cały archipelag Ogalepichra, częściowo autonomiczne państwo, wchodzące w skład wyspiarskiego mocarstwa Arret, a zlokalizowane dwa tygodnie żeglugi morskiej od kontynentu, była jego architektura. Na wszystkich wyspach zabudowa wyglądała podobnie. Przy prostopadle poprowadzonych ulicach mieściły się wykonane z wypalanych z gliny cegieł domy i domki o symetrycznych białych ścianach i ciemnogranatowych dachach. Im bliżej centrum, tym fasady domostw były bogaciej i barwniej zdobione w rozmaite ornamenty, arabeski i inne motywy roślinne. Im od niego dalej, tym domostwa stawały się mniejsze, mniej barwne i wyraźnie podniszczone. Zupełnie jakby jakiś malarz zaczął tworzyć swoje dzieło od środka, a kiedy wykańczał jego ramy, brakło mu już farby.
Zasiedli z matką do kolacji. Uwielbiał te ich wspólne posiłki. Jadał właściwie dwa razy dziennie, nie licząc drobnej przekąski w ciągu dnia, i naprawdę o tej porze odczuwał już silny głód, a matka świetnie gotowała. Przede wszystkim jednak był to czas na odpoczynek bycie razem, porozmawianie. Na stole znalazł się jak zwykle chleb i kozie mleko oraz, tym razem, garnek z czymś pięknie pachnącym, a składającym się z warzyw i mięsa. Mięso było drogie i nieczęsto mogli sobie na nie pozwolić, Erama umiała jednak nawet z niewielkiego, nie najwyższej jakości kawałka wyczarować smakowite, pożywne danie.
– Jak myślisz – zapytał, delektując się gorącą strawą – czy Suveas mógł w jakiś sposób przyczynić się do pogorszenia stanu zdrowia Sulegny? Czy to nie dziwne, że zdrowy człowiek tak nagle, bez żadnej widocznej przyczyny, zachorował?
– A jak to jest z chorobami, synku, czyż nie pojawiają się z reguły właśnie niespodziewanie? Nikt nie chce chorować, ale każdy prędzej czy później będzie, takie jest życie. – Wzruszyła ramionami. – Nie sądzę, by Suveas mógł się do tego jakoś przyczynić. Chyba, że przez przysparzanie dobremu Sulegnie szkodzących zdrowiu zmartwień. Bardzo mi przykro z powodu jego choroby, bo to naprawdę wspaniały człowiek, który pomagał wielu ludziom w potrzebie… Mnie także – zakończyła cicho.
– Tobie także? – zdziwił się Sedif.
– Tak. To było zaraz po śmierci twojego ojca i jestem mu wdzięczna, ale nie wracajmy do tego, proszę. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. Zmieniając temat, czy mógłbyś nam znaleźć jakiś ładny, nowy obrus? Sam zobacz, ten już do niczego się nie nadaje.
– Dobrze, mamo, coś wybiorę. Wiesz jednak, że nie mogę liczyć na znaczącą zniżkę u Suveasa, nawet jako jego pracownik.
– Jako jeden z jego ważniejszych pracowników – dodała. – Tak, wiem – westchnęła.
W końcu Sedif pożegnał matkę i udał się do swojego pokoju. Wskoczył do łóżka i połknął ziarenko. Był bardzo podekscytowany, ale z obawą czekał na początkowe niemiłe doznania. Na szczęście tym razem uczucie pieczenia w żołądku było niewielkie i wręcz niby przyjemne, a nudności nieznaczne. Poczuł za to jakby ktoś ściągnął z niego wielki ciężar. Po całym ciele rozlał mu się błogi spokój i szybko przyszło Czarośnienie…
– No i proszę, jestem w moim pałacu – powiedział i klasnął w dłonie z radości. Stał pośrodku zapierającego dech w piersiach ogrodu, a zielona, delikatna trawa, przyjemnie muskała jego gołe stopy. Ciekawe, czy jest gdzieś tutaj ta piękna dziewczyna?, pomyślał.
– Witaj ponownie. – Usłyszał za plecami delikatny kobiecy głos.
– Dzień dobry, miło mi cię widzieć – powiedział grzecznie. – Powiedz mi, proszę, jak masz na imię?
– Oisulli – odpowiedziała z rumieńcem na ślicznych, idealnie zaokrąglonych policzkach.
– Co tu można porobić ciekawego?
– Co tylko zechcesz – uśmiechnęła się radośnie.
– Nie wiem od czego zacząć. Może pospacerujemy po tym pięknym ogrodzie?
– Bardzo chętnie! – Podeszła do niego i złapała za rękę.
Jej dotyk sprawił, że zrobiło mu się gorąco. Ruszyli spokojnym krokiem, a on delektował się wszystkim, co go otaczało.
– Czy możesz mi opowiedzieć coś więcej o tym miejscu?
– To Pałac Śnienia, miejsce jedyne w swoim rodzaju. Wyjątkowe. Myślę, że najlepiej będzie, jak po prostu cię po nim oprowadzę i sam się o tym przekonasz.
Wspaniały biały pałac znajdował się na wyspie otoczonej lazurową wodą. Wszystko wydawało się tu cudowne, idealne. Jak ten ogród, w którym znajdowały się chyba wszystkie kwiaty świata, mieniące się tysiącem barw i odcieni, a zdobiły go dodatkowo rzeźby wycięte z małych i dużych krzaków bukszpanu. Te zielone figurki i figury, uformowane z niebywałą precyzją, sprawiały wrażenie dobranych nieprzypadkowo.
– Oisulii, co symbolizują te rzeźby?
– Przedstawiają pouczającą historię pewnego człowieka. Chętnie ci ją opowiem. Chodź za mną, zaczniemy od pierwszej rzeźby.
Pociągnęła go delikatnie za rękę i poprowadziła do rośliny uformowanej w kształt kilkuletniego dziecka. Kiedy stanęli przed nią, Oisulii zaczęła snuć opowieść:
– Dawno temu i daleko stąd żył chłopiec, który chciał osiągnąć w życiu coś wielkiego, coś, czego nie dokonał jeszcze nikt przed nim. Długo się zastanawiał, co by to mogło być, aż w końcu postanowił odkryć sekret nieśmiertelności. Spakował więc swój plecak i ruszył w drogę. Najpierw przemierzał lasy, rozglądając się czujnie i wypytując spotkane zwierzęta o jakieś wskazówki. Ale ani lis, ani jeż, ani sowa nie rozumiały, czym jest nieśmiertelność, toteż mimo szczerych chęci nie były w stanie nic doradzić. – Przechadzali się po ogrodzie, a Oisulii pokazywała kolejne rzeźby ilustrujące jej słowa. – Ruszył zatem przez góry, gdzie rozglądał się bystro na wszystkie strony i ponownie prosił o pomoc napotkane istoty. Ale ani niedźwiedź, ani kozica, ani świstak nie wiedziały, czym jest nieśmiertelność. Czas upływał i z chłopca zrobił się już młody mężczyzna, niczym jednak niezrażony szukał nadal. Dotarł na pustynię, gdzie jeszcze mocniej wyostrzył zmysły i prosił napotkane stworzenia o poradę, ale ani fenek, ani wielbłąd, ani oryks nie miały pojęcia, o co mu chodzi. Zmartwiony już, bo mijały kolejne dni i lata, a on nie zrobił żadnych postępów, udał się na ziemie skute lodem i pokryte śniegiem. Chociaż był już bardzo zmęczony, a jego włosy stały się całkiem siwe, nie tracił nadziei. Wytężał uwagę z całych sił, starając się wypatrzeć bodaj najmniejszy znak tajemnicy nieśmiertelności. Niestety, chociaż prosił o pomoc każde spotkane zwierzę, to ani wilk, ani foka, ani mors nic o niej nie wiedziały. W końcu ten niegdyś młody chłopiec, a teraz już starzec, padł na kolana i zapłakał gorzko, bo zrozumiał, że poświęcił całe życie na poszukiwanie czegoś, czego po prostu nie ma.
Wtedy zbliżył się do niego pingwin i zapytał:
– Kim jesteś i dlaczego płaczesz?
– Och, jestem człowiekiem. Człowiekiem, który wyznaczył sobie życiowy cel. Postanowiłem, że dokonam czegoś, czego przede mną jeszcze nikt nie dokonał. Chciałem poznać sekret nieśmiertelności. Przemierzyłem w tym celu lasy, góry, pustynie i oceany, rozmawiając ze wszystkimi napotkanymi po drodze istotami, wytężałem wszystkie zmysły i starałem się z całych sił, ale nigdzie nie znalazłem wyjaśnienia, nikt nie potrafił mi udzielić odpowiedzi lub chociaż wskazać kierunek, gdzie jej szukać. Zmarnowałem całe życie, próbując dokonać niemożliwego – płakał coraz gwałtowniej.
– Zaraz… Mówisz więc, że miałeś możliwość zobaczyć na własne oczy cały świat, wszystkie jego zakątki, poczuć wszystkie zapachy, usłyszeć wszystkie dźwięki i nazywasz to czasem straconym? Spójrz na mnie, jestem pingwinem. Chociaż z całego serca chciałbym móc doświadczyć tego, co było dane tobie, nie stanie się to nigdy. Zawsze będę po prostu pingwinem i nigdzie się stąd nie ruszę. Natomiast jesteś pierwszym człowiekiem, którego w życiu spotkałem, a z tego co wiem, nie przydarzyło się to jeszcze żadnemu z moich pobratymców. Ty poznałeś cały świat, a ja poznałem ciebie. Obaj dokonaliśmy czegoś niezwykłego.
Kiedy starzec usłyszał te słowa, przestał płakać i zaczął się radośnie śmiać. Śmiał się długo i szczerze, bo wiedział, że pingwin miał rację. Serdecznie mu podziękował, a potem ruszył spokojnie odpocząć w jakimś cieplejszym miejscu i do końca swych dni być z siebie dumnym.
– To wspaniała historia, dziękuję ci za nią – powiedział Sedif. – Ten ogród jest najpiękniejszym miejscem, jakie w życiu widziałem, wiesz?
Uśmiechnęła się radośnie, a Sedif się obudził. Znowu było mu niedobrze, chociaż nieco mniej, ale tym razem zdecydowanie nie żałował.
Rano obudził się nie całkiem wypoczęty, kręciło mu się też trochę w głowie, ale zasadniczo nie było źle. Rzeczywiście, Natas miał rację – do Czarosnu organizm musiał się przyzwyczaić. Czarośnienie, którego doświadczył, okazało się też tym razem dłuższe. Ze zdumieniem ale i podziwem wspominał wszystko, czego w nim doświadczył. To było tak realne! Jak na jawie. Muśnięcia trawy na gołych stopach niczym nie różniły się w odczuciu od tych z prawdziwego życia, szum morskich fal brzmiał dokładnie taki jak w rzeczywistości, a widok ogrodu i pięknej dziewczyny całkowicie ostry i dokładny. To było naprawdę coś niesamowitego. Może faktycznie dla kogoś takiego jak on ziarenka są szansą na coś ekscytującego, bramą do świata spełnionych marzeń.
Kiedy pojawił się w sklepie, Suveas poinformował go o ciężkiej chorobie Sulegny. Z obłudnie współczującą miną mówił o kiepskich rokowaniach na powrót kupca do zdrowia.
– Gdyby tak się nieszczęśliwie stało, że Sulegna odejdzie – ciągnął z namaszczeniem – będę miał moralny obowiązek zatroszczyć się o jego klientów, być może także o jaskinię przyprawy do ziemi. Oczywiście będzie to wymagało ciężkiej pracy, spodziewam się jednak, że będziesz na nią gotowy. Oczywiście otrzymasz dodatkowe wynagrodzenie – zakończył, a Sedif pomyślał, że znając swojego pryncypała, zbyt duże to ono nie będzie.
Miał już odejść do swoich obowiązków, kiedy kupiec strzepnął palcami, jakby nagle wpadł na jakiś znakomity pomysł i rzucił:
– Stój. Kiedy przygotujesz w sklepie nowe towary, udasz się do Sulegny, żeby przekazać wyrazy szacunku i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, a że nie wypada iść z pustymi rękami, kupisz po drodze bukiet kwiatów. Ma być wytworny i okazały.
Dla młodego człowieka było to obrzydliwe, doskonale bowiem wiedział, że podłe indywiduum stara się jedynie zachować pozory przyzwoitości, a tak naprawdę z całego serca życzy dobremu kupcowi, by ten nie odzyskał zdrowia już nigdy. Od dawna narzekał, że cały dochód ze sprzedaży Ativu idzie do kieszeni tamtego.
Bez względu jednak na to co myślał, Sedif musiał spełniać polecenia pracodawcy. Bardzo żałował, że swego czasu nie zdołał się zatrudnić u Sulegny. Miałby tam mniej pracy i większe zarobki, a przy tym byłaby to praca godna i dająca satysfakcję Suveas nie żałował pieniędzy jedynie na strażników, którzy strzegli magazynu, kupca i jego domu za dnia i w nocy. Była to oczywista konieczność, bo jego majątek stanowił naprawdę łakomy kąsek dla potencjalnych złodziei, a poza tym lichwiarz skutecznie uprzykrzał życie wielu ludziom i niejeden jego dłużnik pragnął zemsty. Uporawszy się ze zwyczajowymi zajęciami w sklepie, Sedif ruszył w stronę domu Sulegny. Po drodze zaszedł do kwiaciarki, gdzie kupił naprawdę ładny, duży bukiet. Kiedy kobieta usłyszała dla kogo będzie przeznaczony, poprosiła, żeby i od niej złożył dobremu człowiekowi życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
Idąc w stronę domu Sulegny, który stał oddalony nieco od centrum miasta, Sedif z przykrością obserwował nędzę panującą na wielu ulicach. Pod jednym z domostw siedział mały brudny chłopiec i żebrał, wrzucił mu więc monetę do pudełka. Żal ściskał mu serce, kiedy widział takie ludzkie nieszczęścia. Czasem myślał, że gdyby bogaci ludzie Euqidnu dzielili się z ubogimi tym, co mają, wszystkim żyłoby się lepiej. Przecież chociażby jedzenia dla wszystkich by wystarczyło. Wiedział jednak, że to utopia. Za wpływowe osoby uchodziły takie indywidua jak Suveas, który pewnego dnia na jego oczach nie tylko nie wrzucił ani ułamka czaringa do podobnego pudełka, ale kopnął je ze złością, stwierdzając, że „takich nierobów powinno się topić, brudzą jedynie ulice”.
Sulegna mieszkał w stosunkowo niewielkiej, lecz ładnej, białej willi usytuowanej przy jednej z głównych ulic tej dzielnicy. Uroku dodawały mu wszechobecne rośliny. Wejścia strzegł postawny ciemnoskóry sługa, dzierżący w rękach długi kij – sprawiał wrażenie, jakby dobrze się nim posługiwał i nie zawahałby się go użyć w razie potrzeby. Sedif przedstawił się grzecznie i został wpuszczony do środka, gdzie towarzyszył mu już inny, znacznie drobniejszy, za to elegancko ubrany opiekun domu. Odebrał kwiaty i zaprowadził go na znajdującej się na piętrze sypialni gospodarza.
– Pan jest bardzo słaby – uprzedził – ale na chwilę cię przyjmie.
Sulegna wyglądał strasznie. Twarz blada jak ściana, wyniszczona cierpieniem, jakby chorował już wiele tygodni. Leżał kompletnie nieruchomy na dużym łożu. Kiedy zobaczył Sedifa, uśmiechnął się z wielkim trudem.
– Witaj, młody człowieku, wiem, że mieliśmy już okazję się poznać, nie pamiętam jednak twego imienia.
– Witaj, panie. Jestem Sedif i chciałbym w imieniu swoim i swojego pracodawcy, kupca Suveasa, przekazać ci wyrazy szacunku oraz życzyć szybkiego powrotu do zdrowia. – Ukłonił się głęboko.
– Ach tak! Drogi Sedifie, wiem, że jesteś dobrym i szczerym młodzieńcem, czego nie można powiedzieć o twoim pracodawcy, ale zapewne jesteś tego świadomy. Niestety, nie wiem, co mi się jest i wątpię, abym do zdrowia wrócił. Niemniej dziękuję ci, że przyszedłeś i za twoje życzenia, bo wiem, że wypowiedziałeś je szczerze. A teraz odejdź, nie mam sił na dłuższe pogawędki. I pozdrów ode mnie matkę, to dobra kobieta.
Sedif wracał do domu ze ściśniętym sercem. Wiedział, że lekarze nie potrafią pomóc Sulegnie, a przecież dopiero co był w pełni sił, nikt nie pamiętał, aby wcześniej na coś chorował. Chłopak wiedział, że kupiec troszczył się o innych, miał wiele pomysłów, które mogły ulżyć biedakom w ich ciężkim losie. Obiło mu się o uszy, że chciał wybudować jadłodajnię, w której ubogie dzieci Euqidnu mogłyby zjeść codziennie chociaż jeden ciepły posiłek. A teraz wszystko przepadnie, bo Sulegna najwyraźniej umierał. Nagle Sedifowi przyszło do głowy, że ktoś otruł kupca. Zadrżał ze zgrozy na takie przypuszczenie i zaraz pomyślał, że to przecież niemożliwe. Któż mógłby to zrobić i w jaki sposób? Nie wiedział i na wszelki wypadek postanowił więcej się nad tym nie zastanawiać. Doszedł tylko do wniosku, że świat jest jednak okrutnym miejscem. Pomyślał też, że ma do wyboru noc pełną smutku i goryczy albo podróż do Pałacu, gdzie czeka na niego piękna Oisulli. W tej sytuacji wybór wydawał się oczywisty. Ponieważ znał już drogę, stwierdził, że nie musi prosić Natasa o pomoc, sam pójdzie do Czarodaja po ziarenko Czarosnu. Ach, ziarenko! Tym razem weźmie od razu dwa, żeby mieć na zapas, an wszelki wypadek. Wierzył, że teraz już szybko uodporni się na nieprzyjemne skutki działania magicznych okruszyn i będzie mógł czerpać pełnymi garściami z ich dobrodziejstwa.
– Wybór jest twój, nie mój – skwitował Czarodaj i zmaterializował dwa ziarenka Czarosnu na swej okrytą białą rękawiczką dłoni.
No oczywiście, że wybór jest mój, a niby czyj miałby być. I doskonalewiem, co mam do wyboru dzisiejszego wieczoru, a jeśli mam wybieraćmiędzy pogrążeniem się w smutku a radosną przygodą, to wybór jestoczywisty, pomyślał chłopak.
Kiedy tylko położył się do łóżka, z radością zażył jedno z zakupionych ziarenek. Świat, do którego się wybierał, wydawał mu się bez skazy. No i była tam Oisulii. Po chwili pojawiło się znajome już uczucie pieczenia w żołądku i nieznaczne nudności, szybko jednak ustąpiły miejsca rozlewającemu się po ciału cieple i spokojowi.
– Piękny jest ten Pałac – powiedział Sedif z satysfakcją.
Stał właśnie na delikatnej, równej trawie, która jak poprzednio muskała jego nagie stopy i podziwiał znajdujący się przed nim wspaniały budynek z białego marmuru, szeroki i wysoki. Od frontu roztaczał się piękny ogród z fontanną pośrodku, który miał już okazję wcześniej zwiedzić. Pogoda była jak zwykle wspaniała, bezchmurne błękitne niebo, słońce i delikatny wiatr… wszystko było wprost idealne. Zaczął się teraz zastanawiać, jak wygląda Czarośnienie innych ludzi. Może kiedyś zapyta Natasa, czego on doświadcza. Ale czy przyjaciel mu powie? Może będzie chciał zatrzymać to dla siebie. Pomyślał, że on sam też nie chciałby się z nikim dzielić swoim Pałacem Śnienia, przynajmniej nie w szczegółach. To miejsce należało tylko do niego i nikogo więcej. No, może także do Oisulli. Było jego ostoją, twierdzą, w której mógł czuć się w pełni szczęśliwy, gdzie mógł odpoczywać, regenerować siły. Brakowało mu czegoś takiego od dawna i zaczynał żałować, że już wcześniej nie poznał Czarosnu. Wciągnął głęboko do płuc pachnące powietrze i się rozejrzał. Gdzie jest ta piękna dziewczyna… Nie kazała na siebie długo czekać, szła do niego od strony morza. Ruszył w jej stronę, a w miarę jak zbliżali się do siebie, na ich owiewanych morską bryzą twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy.
– Witaj – wpatrywała się w jego oczy rozpromieniona, radosna.
– Witaj, Oisulli. Bardzo miło mi cię widzieć. Prawdę mówiąc, nie mogłem się doczekać, aż znowu tutaj zawitam.
– I ja czekałam na ciebie z utęsknieniem – zarumieniła się, a jemu zrobiło się ciepło na sercu.
– Oisulli, czy ta piękna wyspa kryje jeszcze jakieś inne rzeczy równie zachwycające jak ten ogród?
– Tak, Sedifie, oczywiście, jest ich tu wiele.
– Pokażesz mi je?
– Z radością!
Kobieta idealna. Szkoda, że jest tylko częścią Czarośnienia. Ale,z drugiej strony, wszystko jest tutaj takie realne, jak w normalnym świecie. Czym on właściwie się różni poza tym, że jest od tego prawdziwego poprostu lepszy? Jest spełnieniem marzeń, tak czuję.
Oisulli poprowadziła Sedifa wzdłuż ogrodu w stronę piaszczystego brzegu. Biały piasek tworzył szeroką plażę, a stopy przyjemnie się w nim zagłębiały. Lazurowa woda była cudownie czysta, lecz Sedif obserwował głównie prowadzącą go za rękę Oisulii. Była taka piękna. Nie wyobrażał sobie, by mogła istnieć piękniejsza kobieta. Chciałbymzostać tu na zawsze. Nigdy wcześniej nie czułem się tak wspaniale. Szkoda, że za każdym razem pojawiam się tutaj jedynie na tak krótko.I jaki jest sens mojego życia? Za dnia praca, obowiązki, a w nocy krótkiechwile realizowania marzeń? Dlaczego to tak ma być? Czy w moim życiunie ma miejsca na nic więcej?
– Oisulii, powiedz mi, czy na tej wyspie poza nami jest ktoś jeszcze?
– Jeśli chodzi o ludzi, nie ma tu nikogo więcej. Jeśli o inne istoty… są na przykład delfiny – uśmiechnęła się szeroko i zagwizdała. Woda gdzieś w oddali zamigotała lekko, potem coraz widoczniej, aż w końcu w ich stronę podpłynęło małe stadko tych uroczych istot.
– Bliżej nie podpłyną, musimy do nich podejść – wyjaśniła.
– Nie boisz się zamoczyć, zmarznąć? – zdziwił się Sedif.
– Nie! – Roześmiała się wesoło. – Słońce nas wysuszy, a przecież nie jesteśmy z cukru. Chodź!
Wszedł więc za nią do lekko chłodnej wody. Krok za krokiem zagłębiali się w niej, zbliżając do delfinów. Cudowne stworzenia ani myślały się ich bać i już po chwili pływali, trzymając się ich ciał. Sedif śmiał się głośno i radośnie, jak już dawno nie miał okazji. W pewnym momencie przymknął zachlapane morską wodą oczy… Zrobiło się ciemno.
Rano Sedif czuł się całkiem nieźle w porównaniu do pierwszego razu po zażyciu Czarosnu i był dobrej myśli. Postanowił, że po skończonej pracy rozmówi się z Natasem. Nurtowało go kilka pytań, na które koniecznie chciał poznać odpowiedź. No i może poszliby dziś razem do Czarodaja.
Dzień minął dość rutynowo poza jednym dość znaczącym incydentem. Kiedy krzątał się po magazynie, zobaczył jak z pokoju Suveasa szybkim krokiem wychodzą dwie zakapturzone postacie. U jednej z nich dostrzegł nieobcy mu już tatuaż z szafirowym pająkiem. Po chwili z pokoju wypadł Suveas i rycząc ze złości, pchnął z całej siły jeden z regałów, który runął na podłogę. Wtedy dostrzegł Sedifa.
Ruszył w jego stronę czerwony z wściekłości i wrzasnął:
– I na co się gapisz, gówniarzu, darmozjadzie obmierzły, masz za dużo wolnego czasu?! To posprzątaj teraz ten bajzel! – Wypadł ze sklepu, jakby go furie goniły, i tego dnia już się nie pojawił.
Sedif bardzo się tym przejął, jak zwykle zresztą. Chociaż pracował u Suevasa już kilka lat, to nadal pozostał młodzieńcem wrażliwym i, prawdę mówiąc, trochę bojaźliwym – wszelkie przejawy agresji napawały go lękiem. Pomyślał jednak, że nie ma sensu się tym wszystkim martwić, bo już wieczorem wróci do swojej Oisulii, a przy jej boku będzie mu jak zwykle cudownie. Kiedy zakończył pracę, zamknął dokładnie magazyn i ruszył do Natasa. Ten ucieszył się na jego widok, jednak kiedy usłyszał opowieść Sedifa o minionych dniach i planowanym codziennym już zażywaniu Czarosnu, zaniepokoił się mocno.
– Wiesz, Sedifie, nie sądziłem, że tak szybko i tak bardzo ci się to spodoba. Nie przesadzaj z tym jednak…
– Ale co masz na myśli? W jakim sensie nie przesadzaj? – zdziwił się Sedif.
– No, potem mógłbyś powiedzieć, że cię nie uprzedzałem, więc wolę ci wyjaśnić od razu. Czarosen to oczywiście świetna zabawa, ale nie należy go nadużywać. Raz na jakiś czas, jasne, nie ma nic lepszego, żeby się odprężyć, odciążyć głowę. Nie daj mu się jednak pochłonąć. Organizm powoli się przyzwyczaja, lecz ja widziałem ludzi, z których Czarosen zrobił wraki…
– Co takiego?! – Sedif aż podskoczył, zły i jednocześnie przestraszony. – Ale co masz na myśli? Nie mówiłeś, że Czarosen może zaszkodzić!
– No bo nie szkodzi, jeśli używa się go z umiarem – Natas wzruszył ramionami. – Po prostu chodzi o to, żeby zachować zdrowy rozsądek, rozumiesz? Wiem, że ty go akurat masz w odpowiedniej ilości, ale są tacy, którzy przesadzają i czasem źle się to dla nich kończy. Chcę być z tobą szczery i chcę, żebyś to wiedział. To tyle.
Sedif przez moment zastanawiał się nad sensem tego, co usłyszał. W pierwszej chwili bardzo go to zmartwiło. Tego się, szczerze mówiąc, nie spodziewał, chociaż teraz, jak tak myślał… Na zdrowy rozsądek, skoro po zażyciu Czarosnu miał nudności i zawroty głowy, to coś musiało być na rzeczy. Widocznie ten środek wcale nie jest taki obojętny dla organizmu. Był wielkim głupcem, skoro sam od razu tego nie zrozumiał, nie wyciągnął wniosków.
A może po prostu starał się o tym nie myśleć, bo wygrała ciekawość? Nie, nie był głupi, więc kto mógłby go lepiej oszukać, niż on sam?
Z drugiej strony, coraz lepiej tolerował Czarosen, szybko się do niego przyzwyczajał, wydawało się więc, że wszystko ma pod kontrolą. No przecież wszystko jest dla ludzi, trzeba tylko znać umiar, to oczywiste. A kto miał znać umiar, jak nie on? Nic się nie stanie, jak zauważy, że przesadza, to odstawi Czarosen na jakiś czas, ale póki co to mu w ogóle nie groziło.
– Dobrze, zrozumiałem, ale przecież wiem, co robię. Jak tylko zobaczę, że coś nie gra, to sobie odpuszczę. A póki co, to mi się po prostu cholernie podoba.
– No pewnie, że tak – uśmiechnął się Natas, kiwając głową. – To co, idziemy do Czarodaja?
– Dobra, chodźmy, ale dzisiaj tylko kupię i zrobię sobie dla pewności dzień przerwy.
– No, to brzmi mądrze. Chodźmy.
Kiedy szli w stronę znajomego fioletowego namiotu Sedif postanowił zadać w końcu jedno z nurtujących go pytań:
– Natas, w moim Czarośnieniu trafiam na najpiękniejszą wyspę, jaką mógłbyś sobie wyobrazić, i spędzam w niej najwspanialsze chwile mojego życia. Na przykład pływam z delfinami w lazurowej wodzie. Zastanawiam się jednak, co w takim razie znajdują w Czarośnieniu inni ludzie? Może zdradzisz mi, jak to jest w twoim przypadku?
– Ha, mój drogi kolego, ludzie niechętnie opowiadają o tym, czego doświadczają w Czarośnieniu. Wynika to z prostego faktu, że zazwyczaj spełniają w nim swoje najgłębiej skrywane pragnienia. Jeśli ktoś, dajmy na to, na co dzień zachowuje się jak normalny człowiek, ale w głębi duszy jest skrzywionym zwyrodnialcem, może w swoim Czarośnieniu biegać z mieczem po mieście i obcinać głowy napotkanym przechodniom albo robić jeszcze gorsze rzeczy i tym samym realizować swoje chore fantazje. A jeśli ktoś szuka w życiu przede wszystkim świętego spokoju, może spędza czas, leżąc na chmurce pod błękitnym niebem, wśród ćwierkających ptaszków i po prostu tak odpoczywa? A jeśli wyobraża sobie siebie jako bohatera, może walczy jako rycerz ze smokami w obronie pięknych niewiast? Mogę ci powiedzieć, że ja tam robię bardzo różne rzeczy, bo nie znoszę nudy. Powiedzmy, że przeżywam różnorakie przygody, za każdym razem inne. – Uśmiechnął się pod nosem. – W każdym razie, można powiedzieć, że Czarośnienie to na pewien sposób odzwierciedlenie ludzkiej duszy – podsumował.
Tej nocy Sedif, tak jak zaplanował, nie zażył Czarosnu. Gdy kładł się do łóżka, zdziwił się bardzo, ponieważ miał wrażenie, że przez krótką chwilę widzi za oknem tę samą co niegdyś dziewczynkę z latarenką. Pewnie jednak mu się to zdawało. Gdy zasnął, znów pojawił się w tajemniczym lesie, który znał z poprzedniego snu i znów biegł, biegł i biegł, nie mogąc się zatrzymać. Wszystko było takie podobne, miał jednak wrażenie, że atmosfera zrobiła się nieco bardziej gęsta, a kolory jakby nieznacznie wyblakły. Zżerała go ciekawość, dokąd właściwie prowadzi ta leśna ścieżka, a jednocześnie bał się odpowiedzi.
Sulegna umarł – taka wiadomość kilka dni później obiegła Equidnu. I chociaż wszyscy słyszeli o chorobie kupca, jego śmierć była jednak wielkim zaskoczeniem. Nie tego się spodziewali, wspominając siłę i energię zmarłego, ale cóż, widać śmierć nie wybiera i trudno stosować jakieś reguły, zakładać z góry, kto pierwszy odejdzie, a kto będzie długo cieszył się życiem.
Jedynym zadowolonym z tego tragicznego wydarzenia był Suveas. Natychmiast postanowił wykorzystać okazję, by przejąć interesy byłego rywala. Sprzedaż Ativ była niezwykle dochodowa, aby jednak ciągnąć zyski, trzeba było zostać właścicielem jaskini, czyli terenów, na których się ona mieściła. Teraz nadarzyła się ku temu okazja. Na szczęście – snuł swoją wizję Suveas – Sulegna i jego żona nie mieli dzieci, wdowa zaś nie znajdzie w sobie tyle siły i samozaparcia, by dalej ciągnąć interes. Wyprawi pogrzeb i pozbędzie się go za, miejmy nadzieję, rozsądną kwotę. I całkiem się jej to opłaci, będzie aż do śmierci wieść dostatnie życie. On zaś zaopiekuje się już dobrze całą resztą – uśmiechnął się z satysfakcją na tę myśl, zacierając ręce. Długo na to czekał.
Sedif przystąpił do realizacji kolejnego powierzonego mu zadania z niemniejszym niesmakiem niż poprzednio. Darzył Sulegnę prawdziwym szacunkiem i uważał, że jego śmierć jest dla mieszkańców Equidnu niepowetowaną stratą. Zmarły czynił dla społeczeństwa wiele dobrego, o czym doskonale wszyscy naokoło wiedzieli. Owszem, często były to drobiazgi, miały jednak duże znaczenie dla potrzebujących. Teraz Sulegny zabrakło, a kanalia, dla której Sedif pracował, ma się za to świetnie i na tej niesprawiedliwej śmierci wiele skorzysta, rozmyślał, stojąc wraz z innymi, którzy przybyli tłumnie, aby złożyć wdowie kondolencje. Kiedy wreszcie wszedł do domu Sulegny, serce omal mu nie pękło. Zobaczył zapłakaną kobietę, która straciła ukochanego człowieka, a jej świat legł w gruzach. Sedif potrafił współczuć i wczuwać się w położenie innych ludzi, dlatego bardzo źle zniósł tę sytuację. Pomyślał o swojej matce, o tym jak ona musiała cierpieć po śmierci swojego męża, a przecież nie została sama, miała jeszcze jego. Smutny wracał do domu, pocieszając się, że musi jedynie wytrzymać do wieczora, a potem odda się błogiemu Czarośnieniu. To niesamowite, że stworzono coś takiego i że prawie każdy mógł sobie na te ziarenka pozwolić. Czarosen nie był tani, ale też nie przesadnie drogi. Chociaż, gdyby zażywać go regularnie… No właśnie, Sedif uzmysłowił sobie, że do tej pory nie rozważył jeszcze tej kwestii. Kilka ziarenek nie stanowiło poważnego wydatku, co jednak będzie, gdy zechce zażywać ich częściej? Pomyślał także o słowach Natasa – jak często właściwie można robić to „bezpiecznie”? Kładąc się spać, postanowił przemyśleć wszystko na spokojnie, a zwłaszcza przeliczyć, na ile ziarenek miesięcznie będzie mógł sobie pozwolić. Oczywiście zrezygnuje z różnych mało istotnych wydatków na rzecz czegoś ważniejszego, ale trzeba do tego podejść rozsądnie.
Obudził się w gustownej sypialni na puchatym łożu, odziany w białą wygodną szatę.
Przez krótką chwilę leżał, gapiąc się w sufit, bo przez głowę przebiegła mu pewna myśl. Czy zawsze po zażyciu ziarenka Czarosnu będzie trafiał właśnie tutaj? Oczywiście, pokochał to miejsce, ale czy wykorzystywał cały potencjał Czarośnienia? Może Oisulli będzie wiedzieć więcej? A właściwie kim ona jest? I czym w ogóle jest Czarośnienie? Wytworem jego wyobraźni? Realistycznym do bólu, magicznym snem? A może alternatywną rzeczywistością, do której za pomocą czarów trafia umysł?
Zerwał się z łóżka głodny wrażeń, a także odpowiedzi. Nie zaszkodzi przecież zapytać Oisulli, co wie na ten temat albo chociaż, co myśli. Z całego serca pragnął, by okazała się prawdziwą dziewczyną zaklętą w tym magicznym miejscu. Była piękna, istne spełnienie jego marzeń o kobiecie. A przecież mógł ją nie tylko zobaczyć, ale także poczuć zapach jej cudownych perfum, dotknąć, złapać za rękę. Wszystko działo się naprawdę. Tak, w Czarośnieniu, ale nie różniło się niczym od realnego życia. Czy w takim razie szukanie radości po tej stronie było czymś złym?
Zagapił się w okno. Przed oczami miał morze cudownych kolorowych kwiatów. A gdyby wyobrazić sobie sierotę, rozmyślał dalej, biedne dziecko, które straciło w życiu wszystko, co można stracić, poza własnym „ja” i błąka się po ulicach Equidnu, żebrząc i kradnąc, by przeżyć. Czy to jest dobre życie? A jeżeli to dziecko mogłoby użyć Czarosnu i przenieść się do takiego pałacu jak ten tu? Czy to nie właśnie w takim miejscu mogłoby zaznać prawdziwej radości, poznać, jak cudowne może być życie? Oczywiście, nie rozwiązałoby to na dłuższą metę jej problemów, ale czyż takie chwile nie dawałyby jej przynajmniej odrobiny szczęścia? Ach, gdyby tak można samemu wytwarzać Czarosen i rozdawać potrzebującym! Niestety, nie miał takich umiejętności, a Czarodaj nie był dobroczyńcą ludzkości. Zgodnie z twardymi regułami sprzedawał to, co dzięki swej sztuce umiał wyprodukować, i na tym zarabiał. W końcu po to to robił.
Sedif odwrócił się od okna i ruszył do drzwi. Jego stopy ginęły w pięknym puszystym dywanie. Gdzie też jest Oisulli? Uzmysłowił sobie teraz, że do tej pory nie zwiedził wnętrza Pałacu. Ciekawe, czy jest w nim coś interesującego?, pomyślał i zaraz doszedł do wniosku, że jest strasznie niemądry – w tak wielkim i pięknym pałacu musi być mnóstwo interesujących rzeczy.
Wyszedł na korytarz i ruszył przed siebie, rozglądając się uważnie dookoła. Po układzie olbrzymich okien przez które wpadało jasne słoneczne światło, dodając blasku marmurowej podłodze i ścianom, zorientował się, że jest na piętrze. Dotarł do wielkiego holu i z zachwytem przyjrzał się wspaniałym schodom, które dwoma łukami prowadziły na dół. Przez wycięty w suficie krąg przykryty szklaną taflą strumień światła wpadał do środka, oświetlając podłogę i stojący na środku holu elegancki stolik z wazonem pełnym cudownych kwiatów.