CZAS KTÓRY SPĘDZIŁEM W NIEBIE - Wydanie drugie - Richard Sigmund - ebook

CZAS KTÓRY SPĘDZIŁEM W NIEBIE - Wydanie drugie ebook

Richard Sigmund

5,0

Opis

CZAS KTÓRY SPĘDZIŁEM W NIEBIE.

Historia śmierci i powrotu do życia która wydarzyła się naprawdę.

Wydanie drugie, poprawione.

E-book -  format EPUB

 

Autor: RICHARD SIGMUND. 

Prawdziwa historia śmierci i powrotu do życia ewangelisty Richarda Sigmunda, po 8 godzinach spędzonych w niebie.

 

Ewangelista RICHARD SIGMUND zaczął głosić kazania, gdy miał 7 lat.  Często znany jako „Little Richard” ze względu na swój wiek, kontynuował uzdrawianie i ewangelizowanie przez całe swoje życie.

Poprzez jego posługę 25 zmarłych osób zostało przywróconych do życia. Tysiące innych zostało uzdrowionych, nieraz z nieuleczalnych chorób w ostatnich stadiach. Inni uwolnieni zostawali od różnego rodzaju uzależnień. Jeszcze inni doznawali pozytywnych przemian w swoich w swoim życiu czy rozwiązania wielu trosk i kłopotów.

Jako dwudziestolatek Richard przez pewien czas pełnił owocną posługę w Phoenix w stanie Arizona, a następnie odbył dziesiątki spotkań, zakończonych znacznym sukcesem, pośród Indian Navajo w północnej Arizonie, oraz uczestniczył w wielu innych spotkaniach na terenie całych Stanów Zjednoczonych AP.  

W 1974 r., kiedy posługiwał w niewielkim kościele w Bartlesville, w stanie Oklahoma, miał wypadek samochodowy, po którym przez osiem godzin pozostawał martwy.

W tym czasie miał przeżyć doświadczenie Nieba i piekła. Widział bramy nieba. Widział zapisy z własnego życia, w tym trójwymiarowe obrazy spotkań przebudzeniowych, w których brał udział jako dziecko. Jego przewodnikami było dwóch aniołów oraz w kilku momentach, sam Pan Jezus.

W czasie swojego pobytu w niebie Richard miał audiencję u samego Tronu Boga. Największą jednak wartością książki wydaje się przybliżenie wspaniałości, miłości oraz bezgranicznego Miłosierdzia Bożego, jakich tam doświadczył.  RICHARD SIGMUND próbuje opisać nieopisywalne ludzkim językiem doświadczenia, czyli:  "....czego oko ludzkie nie widziało ani ucho ludzkie nie słyszało...".

Równie ważnym przekazem jet świadectwo miłości Jezusa do ludzi, z jakim się zetknął i przesłania Syna Boga. RICHARD SIGMUND spotykał również zarówno dawno zmarłych członków swojej rodziny, przyjaciół, jak i znajomych.

Poznał wiele tajemnic nieba, oprowadzany przez dwóch, anielskich przewodników.

Widział też i rozmawiał z Jezusem, który powiedział mu, że musi wrócić i opowiedzieć o tym, co widział. Jezus pozwolił mu także zobaczyć części piekła, tzw. inne miejsce. Piekło, miejsce wiecznej grozy. W kolejnych latach Richard głosił Dobrą Nowinę w programach telewizyjnych, audycjach radiowych i debatach. Udzielił mnóstwa wywiadów i współpracował z wieloma ewangelizatorarni. Pełnił swoją posługę w Anglii, Szkocji, Australii, Południowej Afryce, Kenii i wielu innych krajach.

Audiobook "CZAS KTÓRY SPĘDZIŁEM W NIEBIE” opowiada o jego niezwykłych przeżyciach podczas 8 godzin, kiedy pozostawał martwy.

 

 Zastrzeżone wszystkie prawa autorskie i majątkowe do oryginalnego wydania książkowego pod tytułem,  Mój czas w niebie, Wydawnictwo Whitaker House New Kensington Pensylwania, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, rok 2020.

Zastrzeżone wszystkie prawa autorskie i majątkowe do tłumaczenia na język polskie, do wersji elektronicznych, również w postaci audio book, również w postaci e-book.tłumaczenie na język polski z wydania książkowego, opracowanie, redakcja, reżyseria, produkcja, Wacław Kujbida, Kraków, Polska, rok 2023.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa

Nie potrafię tego wszystkiego wyjaśnić. Mogę tylko opowiedzieć, co widziałem. Ale właściwie i tutaj, ludzki język, z pewnością zawiedzie. To, co mnie spotkało, jest naprawdę nie do opisania. Widoki, dźwięki, przestrzenie. Skala tych wszystkich zjawisk, kolory, zapachy. Jak opisać mam rzeczywistość, w której się, znalazłem. Miejsce, zwane Niebem. Pamiętam, że wiedziałem tam rzeczy, których teraz już nie pamiętam, albo po prostu nie powinienem pamiętać. Pozwolono mi zobaczyć wiele rzeczy, ale znacznie więcej nie pozwolono mi zobaczyć czy też później, zapamiętać. Wielu innych ludzi miało podobne doświadczenia Nieba, a niektóre rzeczy, które widzieli były takie same jak to,  co ja widziałem. Inni nie.

Kiedy ktoś inny ma również okazję zobaczyć miejsce, zwane Niebem, zobaczy też różne rzeczy, ale z pewnością w inny, jedyny dla niego samego, sposób. Każdy, kto tam się znajdzie, przeżywa, zobaczy to inaczej. Po prostu wiele z rzeczy, które widziałem i których byłem świadkiem, prawdopodobnie nie byłyby tymi samymi rzeczami, które widziałaby inna osoba. Dzieje się tak, ponieważ każdy z nas jest indywidualnością, a Bóg postępuje z nami na indywidualne, właściwe tylko naszej osobie, sposoby. Rzeczy, które widziałem, dotyczyły mnie, bardzo mi się przysłużyły i wierzę, że przysłużą się również tym, którzy poznają moją relację.

Jezus powiedział mi:

„Nigdy nie zapominaj, jak bardzo cię kocham i co dla ciebie zrobiłem. Nigdy nie zapominaj, jak bardzo kocham tych, do których wracasz i miejsca, które dla nich przygotowałem i jak bardzo ich kocham ”.

W ludzki, zgodny z realiami naszego świata sposób, po prostu nie potrafię wyjaśnić tego wszystkiego, co przeżyłem. Mogę tylko opowiedzieć, co widziałem. Tylko tyle i aż tyle mogę wam opowiedzieć. Richard Sigmund

 

Wprowadzenie

Nagle znalazłem się w otaczającym mnie zewsząd, gęstym obłoku.

Na mojej twarzy leżało prześcieradło. Całe ciało przeszywał niewypowiedziany ból. Zza prześcieradła usłyszałem głos: "Nie żyje od wielu godzin".

Na te słowa dosłownie przeszył mnie dreszcz. Przecież żyłem! Siadając, zerwałem prześcieradło z twarzy i powiedziałem: "Jeszcze nie umarłem".

Idący obok sanitariusz krzyknął. Drugi stracił kontrolę nad swoim pęcherzem. Byłem przecież martwy od ponad ośmiu godzin, a oni wieźli mnie właśnie, na szpitalnym wózku, do kostnicy. Kiedy siadałem, czułem, jak moje kości się zrastają, jak moje rany się goją. Tak samo, oddychałem i mówiłem zupełnie bez żadnego problemu chociaż, ponad osiem godzin wcześniej, moja sytuacja wyglądała zupełnie, ale to zupełnie inaczej.

Był 17 października 1974. Wracałem właśnie z powrotem samochodem, do kościoła w Bartlesville w stanie Oklahoma, gdzie wypełniałem swoją ewangelicką posługę. W tamtym okresie mojego życia i posługi Pan Bóg starał się przekonać mnie o koncepcji ślepego, bezwzględnego posłuszeństwa wobec Jego woli.

Poddania się jej, jak wtedy myślałem, niczym osiodłany mustang, pozwalający sobie w końcu narzucić siodło i wędzidło. Faktycznie. Nie do wiary, ale tak absurdalnie, niestety, wtedy to rozumiałem. Po prostu, kłóciłem się z Bogiem o to bezwzględne posłuszeństwo wobec Jego woli.

Pamiętam, jak Bóg kazał mi dać komuś słowo ostrzeżenia w pewnej sprawie, a ja jednak, tego nie zrobiłem. Pojechałem wprawdzie do tej osoby, ale unikałem kontaktu z nim i wyszedłem, nie mówiąc tego, co powinienem był wtedy powiedzieć. W moim życiu było też kilka innych spraw. Miałem kłopoty z żoną w Arizonie. Duże kłopoty.

Pojazd, którym jechałem, był dużym, prawie nowym, nowoczesnym miniwanem z lat 70, z dosyć luksusowym wyposażeniem.

Zupełnie nagle, znalazłem się w gęstej, nieprzeniknionej chmurze z mgły. Nie zdawałem sobie w ogóle z tego sprawy, ale w tym właśnie momencie, prowadząc swój samochód, uległem śmiertelnemu, wypadkowi na drodze.

Rozdział pierwszy Masz spotkanie z Bogiem

„Przybyłeś na górę Syjon, do Niebieskiej Jeruzalem, miasta Boga żywego. Przybyłeś do tysięcy i tysięcy aniołów w radosnym zgromadzeniu, do kościoła pierworodnych, których imiona zapisane są w Niebie. Do Boga, sędziego wszystkich ludzi do duchów sprawiedliwych, które osiągnęły już swoją doskonałość, do Jezusa, pośrednika nowego przymierza i do pokropienia krwią, która mówi mocniej niż krew Abla”.

(List do Hebrajczyków 12, 22-24)

Jadąc szosą moim vanem, nagle znalazłem się w mglistym obłoku. To było jak gęsta chmura. Były tam kolory złota, fioletu i bursztynu oraz jasne światło. Cała chmura pulsowała, gdy przechodziły przez nią dźwięki. Zorientowałem się również, że teraz to ja sam, również, przez tę chmurę, sam się przeciskam.

Za sobą, z tyłu, pozostawiałem głosy rozmawiających głośno ludzi. Byli właściwe, całkiem, niedaleko za mną. Przeraźliwie wyły syreny. Było niezwykle dużo hałasu.

I wtedy usłyszałem słowa: „On nie żyje”.

Przechodząc przez Chmurę Chwały

Niewidzialna siła ciągnęła mnie przez ten gęsty obłok, za którym, z drugiej strony, słyszałem śpiew ludzi do których zbliżałem się, z każdą chwilą. Był to bardzo radosny śpiew. Pomimo niezwykłości sytuacji w jakiej się znalazłem, nie odczuwałem żadnego niepokoju. Wręcz przeciwnie.

Poczułem też zapach i poczułem smak. Coś jakby truskawek i śmietany.

Wydawało się, że przez dobrych kilka minut poruszałem się przez ten obłok, czy to może raczej sam obłok, przeze mnie, sam się przesuwał. Trudno powiedzieć. Po wyjściu z chmury, skręciłem następnie w prawo, do miejsca, które z daleka wyglądało jak niezwykła poczekalnia.

Niebiańska Strefa Powitalna Zjazd członków rodziny

W pobliżu zobaczyłem dwie, stojące kobiety. W jakiś sposób wiedziałem, że są w podeszłym wieku, chociaż ich twarze wyglądały jak po dwudziestce i były piękne. Obejmowały się i wydawały się bardzo radosne. Intensywnie wpatrywały się w obłok:

„On nadchodzi; widzę go. Nadchodzi. Oto nadchodzi”.

Nagle, z obłoku wyszedł mężczyzna. Przez chwilę miał wyraz głębokiego zmieszania. Nie wiedział, gdzie jest i co się dzieje. Spojrzał w stronę kobiet i dopiero wtedy, je rozpoznał. Zaczęły go przytulać, chwaląc i wielbiąc Boga. Z pewnością było to bardzo radosne spotkanie.

Ponowne spotkanie pastora ze swoimi wiernymi.

Dalej, po prawej zauważyłem grupę około pięćdziesięciu osób. Oni też czcili Boga. Wielu stało tam, wielbiąc Boga z podniesionymi rękami. Niektórzy przytulali się do siebie i mówili: „Oto nadchodzi; widzę, jak nadchodzi”.

Najwyraźniej czekali na swojego pastora, który zmarł właśnie. Nagle człowiek ten znalazł się poza obłokiem. Kiedy pojawił się po raz pierwszy, wyglądał jak bardzo stary człowiek. Ale tak samo nagle, jak pojawił się w niebiańskiej atmosferze, tak samo nagle wszystkie zmarszczki na jego twarzy zniknęły, a jego sękate, zasuszone i kościste ciało wyprostowało się. Ten bardzo stary pastor wyglądał teraz tak, jakby miał około trzydziestki. Jego młodość została mu przywrócona. Stał tam po prostu, oszołomiony tym wszystkim. Ale po chwili dotarło do niego, że jest w Niebie i zaczął się cieszyć. Powiedział:

"Chcę ujrzeć Jezusa. Gdzie jest mój Jezus? Chcę ujrzeć Pana”.

Ludzie zaczęli go przytulać i cieszyć się wraz z nim. On zaczynał rozpoznawać ich po imieniu:

"Och, to ty, bracie i to ty, siostro".„Chcę zobaczyć Jezusa”.

Ktoś mu powiedział: „Och, jest trochę dalej na Twojej ścieżce. Spotkasz się z Nim. On jest zawsze tam, na czas”.

 

Ponowne spotkanie Matki ze swoim Dzieckiem

Moją uwagę zwróciła grupa około trzydziestu pięciu osób. Stali przed obłokiem, czekając na pojawienie się kogoś wyjątkowego. Odczuwałem, że wszyscy byli podekscytowani i w bardzo radosnym nastroju.

Byli tam tacy, którzy, chociaż zmarli wiele lat temu na ziemi to jednak tutaj, w Niebie, było to jakby, dopiero dopiero wydarzyło się wczoraj. Widziałem też ludzi którzy musieli być najbliższą rodziną, dziećmi. Siostrą i mężem tej wyjątkowej osoby, chociaż już dawno zostali mieszkańcami Nieba.

"Oto ona" - powiedział ktoś.

Jedna osoba z grupy nosiła na rękach małe dziecko. Dziecko potrafiło już mówić i było całkowicie świadome całego otoczenia. To dziecko płakało wysokim, cichym głosem:

„Mamusiu! Mamusiu! Oto moja mama, moja. Jezus zgodził się, abym mógł pozostać dzieckiem i żeby mamusia mnie wychowywała nadal w Niebie”.

Jakże wielka jest miłość Boża.

W tym momencie, zza obłoku wyszła stara, pomarszczona kobieta, cała przygarbiona i bardzo wątła. Natychmiast po wejściu w atmosferę Nieba wyprostowała się całkowicie. Jej kruche, przygarbione ciało stało się tak proste, jak tylko mogło być. Równie nagle, znów, stała się piękną młodą kobietą, ubraną w promienną światłem, białą szatę Chwały. Wszyscy wiwatowali z okrzykami radości gdy małe dziecko leciało w jej ramiona. Na ziemi rozstali się przy porodzie. Kobieta przeżyła obóz koncentracyjny, ale jej dziecko, już nie.

Jednak Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu zadbał o to, aby nic nie zostało stracone. Miłość Boża jest tak wielka, że ​​tak naprawdę, nikt nie jest w stanie pojąć tego do końca. Jej ogromu. To naprawdę jest nie do ogarnięcia i tylko wieczność pomoże to wszystko odkryć. Łzy spływały mi po policzkach, chociaż byłem tylko przygodnym świadkiem tego wydarzenia. Dzieliłem się ich radością i nawet dzisiaj, nadal, wzruszam się na to wspomnienie.

 

Przywitani przez ludzi i aniołów

Jak rozumiem, nikt nigdy nie wszedł do Nieba bez powitania przez innych ludzi. Z wyjątkiem oczywiście Abla, pierwszej osoby, która umarła i weszła do Nieba.

Wtedy zauważyłem, że obecni byli nie tylko ludzie witający pastora, który właśnie przeszedł przez zasłonę, ale także i aniołowie. Na innych, którzy wychodzili zza obłoku, również czekali aniołowie. Zza zasłony ciągle wychodzili ludzie i zawsze, za każdym razem, spotykali się z nimi aniołowie.

W Niebie jest możliwość obserwacji tego zjawiska. Oczywiście, można, obserwować co się dzieje na zewnątrz, przez obłok, z Nieba. Nie można jednak przejrzeć go z ziemi. Innymi słowy, z naszego bytu ziemskiego, z ziemskiego punktu widzenia, nie można przejrzeć tego obłoku. W Niebie wiadomo, kiedy ktoś przybywa. Ludzie w Niebie w jakiś sposób wiedzieli, że powinni znaleźć się w Strefie Powitalnej, bo ktoś właśnie będzie nadchodził. Później dowiedziałem się, że w Niebie są jakby centra ogłoszeń, a ludzie są powiadamiani, że ich bliscy już niedługo tam przybędą. Więcej o tych centrach ogłoszeń, jeszcze wyjaśnię w innym miejscu.

Moja własna niebiańska ścieżka

Mglista zasłona obłoku rozciągała się tak daleko na lewo i prawo, jak tylko sięgał mój wzrok. Miałem wrażenie, że w każdą stronę ma ona setki kilometrów. A co kilka metrów była ścieżka, prowadząca do Nieba. Każdy, kto wyszedł z obłoku, przeszedł przez zasłonę, miał już dla siebie, przygotowaną, swoją własną, osobistą, indywidualną ścieżkę. Po wyjściu z obłoku ja również zobaczyłem moją własną ścieżkę. Wtedy, za plecami usłyszałem głos mówiący:

„Masz umówione spotkanie z Bogiem”.

Poczułem też, znajomy dotyk.

Chociaż nie widziałem, kto stał za mną, z całą pewnością wiedziałem, że był to sam Pan Jezus. Rozpoznałem przecież Jego głos.

 

Rozdział drugi Musisz iść tą ścieżką

„On prowadzi mnie właściwymi ścieżkami ze względu na swoje imię”.

(Księga Psalmów)

Stałem na złotej ścieżce.

Muszę więc być w miejscu zwanym Niebem. Wreszcie się zorientowałem. Co za cudowne, wspaniałe miejsce!

"Musisz iść tą ścieżką" - usłyszałem.

Głos, delikatny, ale stanowczy, jasno dał mi do zrozumienia, że ​​muszę iść naprzód tą ścieżką. Nie miałem wcale zamiaru spierać się z głosem, który znowu, wydawał mi się głosem samego Jezusa.

Od samego początku, na ścieżce, zawsze towarzyszyło mi co najmniej, dwóch aniołów. Jeden po prawej, drugi po lewej. Odniosłem wrażenie, że anioł po prawej był głównie po to, aby wyjaśniać mi różne rzeczy. Ten po lewej nie mówił wiele poza tym, że często przypominał mi, że mam spotkanie z Bogiem. Wierzę, że był on moim aniołem stróżem. Wszyscy mamy aniołów stróżów, którzy są nam przydzielani od urodzenia. Ci dwaj aniołowie mieli oddzielne zadania, ale pracowali razem, w doskonałej harmonii.

Złota Ścieżka i Ogród

Podążanie złotą ścieżką było jak wycieczka z przewodnikiem. Ścieżka poprowadziła mnie w konkretnym kierunku, w którym musiałem iść. Wiodła poprzez miejsca, które miałem zobaczyć, przed spotkaniem z Bogiem. Ścieżka miała dwa metry szerokości. Miała też, oprócz szerokości i długości jakiś dodatkowy wymiar. Jakby jakąś grubość. Idąc nią, szedłem przez ogród, który rozciągał się tak daleko, jak tylko mogłem zobaczyć, w obu jej kierunkach. Dostrzegłem też wielkie zgromadzenia ludzi.

Po obu stronach ścieżki rosła najgęstsza, najbardziej soczysta, zielona trawa, jaką kiedykolwiek widziałem. Trawa ta, dodatkowo, pulsowała życiem i energią. Podświadomie wiedziałem, że jeśli zerwę źdźbło trawy, a potem je z powrotem odłożę, to ono, po prostu, będzie sobie dalej rosło. Dzieje się tak dlatego, że w Niebie, nie ma śmierci. Nawet dla źdźbła trawy. Śmierć jest tam niemożliwa, ponieważ Niebo jest miejscem życia wiecznego. Niebo jest miejscem, gdzie życie Boga podtrzymuje życie wszystkiego. Sam Bóg jest naszym życiem i jest wieczny. Nie ma początku i nie może mieć końca.

"Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, ale darem Bożym jest życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym".

(List do Rzymian 6, 23)

"Bo w Nim [Bogu] żyjemy, poruszamy się i jesteśmy".

(Dzieje Apostolskie).

Wzdłuż ścieżki rosły kwiaty wszelkich możliwych gatunków, rozmiarów i kolorów. Były tam tysiące, setki tysięcy kwiatów. Niektóre były ogromne, wielkości sporego stołu! Były tam róże, które miały ponad metrową średnicę i mogły ważyć, zgodnie z miarą ziemską, blisko dwa kilogramy.

W miarę jak szedłem, kwiaty odprowadzały mnie na swój sposób, jakby swoim wzrokiem, odwracając swoje kielichy i przechylając się, w ślad za mną, na swoich łodygach. Powietrze wokół wypełniał ich niewiarygodny aromat i cichy śpiew.

Zapytałem, czy mógłbym zerwać jeden z kwiatów do powąchania i powiedziano mi, że mogę. Miał cudowny zapach. Kiedy odłożyłem kwiat, natychmiast wrósł on z powrotem w ziemię. W Niebie nie ma śmierci. Idąc złotą ścieżką, zauważyłem Niebo. Miało rozmyty, różany kolor, ale było równocześnie, Niebieskawo, krystalicznie czyste. Niebem płynęły chmury Chwały Niebieskiej. Kiedy przyjrzałem się im bliżej, zobaczyłem, że „chmury” te, to w rzeczywistości tysiące aniołów i tysiące ludzi chodzących w grupach i śpiewających. Wszyscy oni szli w jakiś sposób, po tym Niebie.

Był też park z ławkami, na których można było usiąść i porozmawiać z innymi. Te ławki były wszędzie. Były wykonane z pewnego rodzaju szczerego złota, ale ich styl, przypominał raczej meble ogrodowe, zrobione z kutego żelaza. Ludzie siedzieli, rozmawiali i chwalili Boga. Byli bardzo szczęśliwi, rozmawiając z ludźmi, którzy właśnie wyszli zza zasłony obłoku. Inni gromadzili się w wielkich grupach, czekając, aż pojawią się ich bliscy.

Wszyscy ci ludzie przygotowywali się na przybycie do Nieba swoich bliskich. Słyszałem, jak ktoś mówił:

"Kiedy zobaczy swoją rezydencję, będzie chwalił Boga".

Przeleciało mi wtedy przez myśl, że może, Bóg, tutaj w Niebie, ma dla mnie również, przygotowane jakieś miejsce.

Drzewa Nieba

Pięknie wypielęgnowany park pełen był ogromnych, monumentalnych drzew. Według mnie musiały mieć co najmniej siedemset metrów wysokości. Było tam wiele, różnych gatunków i odmian. Niektóre znałem inne nie.

Nie miałem pojęcia, jakie to były gatunki. Wszystkie jednak były bardzo wysokie, mocne, zdrowe. Bez martwych czy uschniętych gałęzi lub konarów. Nie było nawet jednego, martwego liścia. Niektóre z liści na drzewach miały kształt ogromnych diamentów.

Jedno drzewo, które w sposób szczególny przykuło moją uwagę, było krystalicznie przeźroczyste i ogromne. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że ma średnicę przynajmniej kilku kilometrów. Powiedziano mi, że to jest drzewo Diadem. Każdy liść na tym drzewie miał kształt łzy jak z kryształowego żyrandola. Z tych ocierających się o siebie, na delikatnym wietrze liści dobiegał nieustanny dźwięk dzwonków, łącząc się razem w piękną, kryształową pieśń. Kiedy ich dotknąłem, pojawił się blask i zabrzmiał znowu, kryształowy dźwięk.

Ale to nie wszystko.

Każdy liść, każdy konar, całe drzewo, wszystko to emanowało niezwykle jasnym blaskiem. Wszystkimi kolorami blasku Chwały. Całe drzewo jarzyło się dźwiękiem i światłem. Jasny płomień, który rozpoczynał się u korzeni, szedł przez pień i gałęzie. W górę i na boki. Aż dochodził do czubków kryształowych niczym żyrandol, liści. Drzewo pulsowało tym, nieustannym blaskiem Chwały. Przepięknym światłem. Pulsowało też równie pięknym i harmonicznym dźwiękiem. Melodią kryształowej pieśni. Wszystko to kończyło się na szczycie korony drzewa, wspaniałym fajerwerkiem, z chmury światła Chwały, oraz dźwięku.

Drzewo Diadem było wspaniałe. Pod jego konarami zgromadzonych było dziesiątki tysięcy ludzi wielbiących Boga. Nie czcili drzewa, ale samego Pana Boga.

Im dalej szedłem w kierunku Tronu Boga, do którego prowadziła mnie moja ścieżka, tym więcej widziałem podobnych drzew. A każde z nich było równie wspaniałe, jak drzewo Diadem.

Następnie podszedłem do czegoś, co wydawało mi się, że jest drzewem orzechowym.

Zaproszono mnie, abym wziął i skosztował owocu z tego drzewa. Owoce miały kształt jakby gruszki i były miedzianego koloru.

Kiedy zerwałem jeden z nich, na jego miejscu, natychmiast, wyrósł następny. Po dotknięciu go ustami owoc wyparował i stopił się w najsmaczniejszą rzecz, jakiej kiedykolwiek próbowałem. Było to jak miód, sok brzoskwiniowy i sok gruszkowy, razem wzięte. Słodkie, ale nie za słodkie. Sok spływał do mojego gardła, ale też ciekł po mojej twarzy i brodzie. Jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. W Niebie nie istnieje absolutnie nic, cokolwiek mogłoby ubrudzić człowieka. W jakikolwiek sposób. Moja twarz była po prostu pokryta tym pięknym, cudownym płynem, w który zamienił się owoc. Cokolwiek to było, w tym niebiańskim klimacie, natychmiast niknęło czy wyparowywało.

To było wspaniałe, kulinarne przeżycie, i do dzisiaj, po tak długim czasie, prawie tak, jak wtedy, wciąż czuję smak tego pysznego soku.

Były też inne drzewa, których liście miały kształt serc i wydzielały piękny aromat. Pozwolono mi wziąć i zerwać jeden z nich, aby go powąchać. I tak też zrobiłem. Wtedy głos powiedział mi, że to, doda mi sił do dalszej drogi. Rzeczywiście tak się stało. W chwili, gdy poczułem ten piękny zapach, Poczułem przypływ nowych sił.

Miałem przemożną potrzebę zobaczenia Jezusa.

„Proszę, pozwól mi zobaczyć Jezusa” - powiedziałem.

 

Rozdział trzeci Księga Życia Baranka

„Białe szaty przywdzieje zwycięzca i nie wymażę jego imienia z Księgi Życia, ale uznam jego imię przed moim Ojcem i Jego aniołami”.

(Księga Objawienia 3, 5)

Jeden z idących ze mną aniołów, gestem ręki wskazał ścianę, do której właśnie się zbliżaliśmy.

"Spójrz na mur" - powiedział.

Była tam ściana i wyglądała, jakby była oddalona o blisko dwa kilometry.

Mimo tej odległości błyskawicznie znaleźliśmy się u jej stóp. Wtedy to, po raz pierwszy, zdałem sobie sprawę z tego, że podróżowanie w Niebie, przebiega z szybkością myśli.

Potem anioł powiedział: „Spójrz na Księgi”.

Po lewej stronie, na złotych kolumnach, które podpierały gigantyczny pulpit, spoczywała księga. Księga musiała być wysoka na prawie dwa kilometry i na ponad kilometr szeroka. Była ogromna. Aniołowie odwracali jej stronice. Po prawej stronie natomiast znajdowała się inna księga, która była Księgą Życia Baranka. Uniosłem się w górę, aby móc zobaczyć, co jest napisane na otwartych stronach Księgi. Tam, ogromnymi złotymi literami obrysowanymi obwódkami z karmazynowej czerwieni widniało moje imię.

Richard z rodziny Sigmund. Sługa Boży

Obok mojego imienia były daty moich urodzin i mojego ponownego, nawrócenia do wiary. Ten szkarłatno-czerwony kontur na literach mojego imienia, to nic innego, jak sama, ofiarowana za nasze zbawienie, najświętsza krew Chrystusa.

 

"Nic nieczystego nigdy do niego [Świętego Miasta] nie wejdzie ani nikt, kto postępuje haniebnie lub kłamie, tylko ci, których imiona są zapisane w księdze życia Baranka".

(Księga Objawień 21, 27)

Podszedłem do ściany i zobaczyłem, że wypełniona jest wszelkiego rodzaju drogocennymi klejnotami. Jaspisem, sardonyksem, diamentami żółtawo-złotymi szmaragdami. Lśniącymi diamentami i soczyście czerwonymi rubinami.

Sam mur natomiast został wykonany z jakiegoś specjalnego rodzaju kamienia, który, kiedy go dotknąłem, jakby niezwykle delikatnie głaskał moje palce.

Bramy z językami ognia

Kazano mi wtedy podejść do bram muru. Bramy były ogromne. Wydawały się mieć ponad trzydzieści kilometrów wysokości. A na każdej bramie kołysały się trzy języki ognia, reprezentujące Ojca, Syna i Ducha Świętego. Bramy wykonano ze złota, które wymodelowano na wzór jakby kutego żelaza. Zakrzywione u góry, z pionowymi podłużnicami i finezyjnymi płaskorzeźbami u dołu. Złoto symbolizowało wielkie miłosierdzie Boga. Do bram prowadziło tysiące pojedynczych ścieżek.

Unosząc się w powietrzu i w krystalicznie czystej wodzie

Za bramą, wzdłuż mojej ścieżki znajdowało się wiele pięknych domów i rezydencji. Budowle te miały wiele werand na drugim, trzecim, a nawet czwartym piętrze. Ludzie swobodnie schodzili z krawędzi swoich werand i bez wysiłku, jakby spływali na ziemię. Albo pozostawali w powietrzu. Mogli po prostu robić, co chcą. Wyglądało na to, że ziemskie prawa fizyki nie mają w Niebie absolutnie żadnego znaczenia.

Zostałem zabrany do małego jeziora, gdzie zauważyłem, że ludzie byli w wodzie, a niektórzy nawet znajdowali się pod jej powierzchnią. Na jeziorze nie było fal, a woda była krystalicznie czysta i piękna. Wydawała się nawet czystsza niż otaczające nas powietrze. Jezioro wyglądało, jakby nie miało dna, a z jego głębi emanował blask. Nie wiem, co tam było, ale wyglądało to cudownie. Może jaśniejące Chwałą, głębokie dno jeziora? Czy też jaśniejące kamienie klejnotów? Nie wiem. W każdym razie woda sprawiała wrażenie żywej.

Nie wszedłem do wody, ale zanurzyłem w niej rękę. Woda miała swoją własną fakturę i podobnie jak przedtem kamienna ściana, teraz woda delikatnie głaskała moją dłoń. Było to tak orzeźwiające, jak wkładanie ręki do schłodzonej wody gazowanej, jednak z pokojową temperaturą. Kolejne, niezwykłe przeżycie.

Ludzie podchodzili do tej wody bez lęku. Widziałem miliony ludzi chodzących po wodzie, unoszących się nad nią, ręka w rękę, a nawet pływających w niej czy też pod nią. Mogli swobodnie oddychać pod tą krystalicznie czystą wodą. Kiedy Wychodzili z jeziora, natychmiast wysychali.

Ponieważ w Niebie nie ma śmierci, nikt nie może umrzeć, nawet pod wodą. Dzieci mogą bawić się w wodzie bez obawy utonięcia. Nie ma niebezpiecznych stworzeń wodnych ani węży. W Niebie nie istnieje nic, co może cię skrzywdzić.

Później dowiedziałem się, że u Tronu Bożego, są cztery rzeki. Przez jezioro, które teraz widziałem, przepływała właśnie jedna z tych rzek. Była ona w niektórych miejscach szeroka, na setki metrów i bardzo głęboka. W innych przeciwnie. Płytka. Gdy rzeka wypływa z Tronu, jej głębokość zaczyna wzrastać.

Jezus wydawał się znajdować wszędzie

Złota ścieżka prowadziła do budynków w oddali a ja znowu, zupełnie nagle, tam się znalazłem. Ścieżka kończyła się przy ulicy wykonanej z prawie przeźroczystej substancji. Była jak klejnot, przeplatany pasmami złota. Wyglądała jak główna ulica w mieście.

Następnie zostałem zabrany do grupy ludzi i zauważyłem, że obserwują moje zdziwienie widokami, które widziałem dookoła siebie.

Od czasu do czasu, gdy szedłem ścieżką, dostrzegałem Jezusa nieco dalej. Rozmawiał z ludźmi, przytulał ich, promieniał miłością do nich. Patrzyli na Niego z takimi wyrazami uwielbienia, że ​​chciałem znaleźć się tam natychmiast tylko po to, aby upaść do Jego stóp. Jednak anioł powiedział:

„Nie teraz. Jeszcze trochę dalej na ścieżce. Masz spotkanie z Bogiem i spotkasz się z Panem”.

Przepełniało mnie oczekiwanie. Po prostu tak bardzo chciałem być z Jezusem. Ale wiedziałem, że muszę czekać.

W Niebie każdy może zobaczyć Jezusa bezpośrednio i dlatego nikt się nie niecierpliwi, czekając na ten moment. Wszyscy są podekscytowani myślą o ujrzeniu Go, ale szanują kolejność innych ludzi do tych spotkań z Panem. Nikt nie próbuje przepychać się, przed nikim innym. Poczułem wielki spokój, ponieważ wiedziałem, że kiedy nadejdzie moja kolej, będzie to rzeczywiście, wspaniały moment. Chwila, którą zapamiętam na całą wieczność.

Miałem przecież dołączyć do grona tych, którzy w tym najwspanialszym ze wspaniałych momencie, mogli zobaczyć Jezusa i osobiście z Nim porozmawiać.

Jeszcze jedna rzecz była też niezwykła. Bo chociaż widziałem Jezusa przed sobą, nie mogłem powiedzieć, że nie był też, równocześnie i w tej samej chwili tuż za mną. Poruszał się z prędkością, która wydawała się prędkością światła. Był tylko jeden Jezus, ale wydawał się znajdować, w tym samym momencie, dosłownie wszędzie. A ja tak bardzo chciałem z Nim być.

 

Rozdział czwarty Dzieci i niemowlęta w Niebie

„Jezus powiedział: Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie przeszkadzajcie im, bo do nich należy królestwo Niebieskie”.

(Ewangelia według świętego Mateusza 19, 14)

Żadne dziecko, które umiera, nigdy nie jest stracone. Każde z nich jest z Jezusem i cieszy się Jego obecnością.

Wiele razy widziałem, jak Pan przygarniał do siebie małe dzieci. Przytulał i rozmawiał z nimi. Sam też wydawał się bardzo szczęśliwy z faktu, że one, z nim, tutaj były.

Podeszła do mnie mała dziewczynka, która wyglądała na około osiem lat i miała piękne blond włosy. Znała mnie i ja też ją rozpoznałem. Przypomniałem sobie, że zmarła na raka. Myślę, że była swego rodzaju ambasadorem w Niebie, ponieważ główną rzeczą, którą robiła, było chodzenie od grupy do grupy i śpiewanie wspaniałych piosenek. Zapytała mnie:

"Bracie Richard, czy chcesz zobaczyć, co mogę zrobić?".

Zaczęła mierzwić swoje piękne włosy. Te same włosy, które straciła, kiedy cierpiała na raka na ziemi. Kiedy przestała, włosy natychmiast wróciły do perfekcyjnej formy i fryzury. W Niebie nie ma „złych fryzur i włosów”.

Specjalne zdolności dzieci

Potem powiedziała:

„Bracie Richard, czy chciałbyś usłyszeć, jak śpiewam?”.

Kiwnąłem potakująco głową i ona zaraz zaczęła śpiewać, sopranowym głosem. Najpiękniejszym, najpotężniejszym, jaki można sobie wyobrazić. Niebiańska Ambasador śpiewała, a chóry Niebios zaraz się do niej dołączyły.

To była najpiękniejsza pieśń, jaką kiedykolwiek słyszałem, a talent dziewczynki był niezwykły. Szczególnie ze względu na jej pozornie młody wiek.

Nie była jedynym dzieckiem, które widziałem. Było wiele innych, każde z umiejętnościami znacznie większymi niż ma jakikolwiek dorosły na ziemi. Kiedy ktoś jest, dobrym śpiewakiem, będąc na ziemi,  będzie mógł śpiewać miliony razy lepiej, będąc w Niebie.

Umiejętności tej małej dziewczynki przewyższały zdolności kogokolwiek, kogo kiedykolwiek słyszałem na ziemi.

W jednym miejscu w Niebie zobaczyłem młodego chłopca siedzącego przed fortepianem, który wydawał się rozciągać we wszystkich kierunkach, na trzydzieści kilka metrów. Wyglądał jak fortepian, na środku którego dodatkowo, stała pionowo również jeszcze harfa. Chłopiec jeszcze nie grał, siedział tylko na wielkiej, otwartej przestrzeni. Potem zaczął grać najpiękniejszą muzykę, jaką słyszałem. Było to trochę jak Bach, trochę jak Brahms i trochę też jak Beethoven. Teraz nie mogę już, muzyki tej, pamiętać. Kiedy opuściłem Niebo, zostawiłem tam również, tę melodię.

Wtedy była to konkretna muzyka. Były też słowa do tej muzyki i ludzie się zaraz przyłączyli. Kiedy to dziecko grało na pianinie, aniołowie stali na baczność. Niektórzy podnieśli ręce, wielbiąc Boga. Nuty piosenki, którą grał ten mały chłopiec, rozbrzmiewały po całym dosłownie Niebie. Dołączały chóry. To było niewiarygodne. Wspaniałe. A wszystkiemu temu przewodziło to małe dziecko.

Zapytałem: „Jak to możliwe?”

Jeden z aniołów powiedział do mnie:

„Grają tę piosenkę, ponieważ tu jesteś. Chcą, żebyś wiedział, że w Niebie nawet dziecko może nauczyć się rzeczy, których nie można nauczyć się na ziemi”.

Powiedziano mi ponownie:

„Spójrz na to małe dziecko przy fortepianie”.

Kiedy na niego spojrzałem, zauważyłem, że nie wyglądał na starszego niż siedem czy osiem lat. Odwrócił się do mnie, uśmiechnął i pomachał prawą ręką, kontynuując grę lewą. Potem przestał grać. Ucichł fortepian i harfa. 

Ludzie też przestali śpiewać. Wszyscy zaczęli się uśmiechać i chwalić Pana. Pieśń się już skończyła, ale ciągle ją jeszcze słyszałem, jak odbija się echem, dookoła. Chłopiec powiedział:

„Mogę grać, co tylko chcę”.

W Niebie był też piękny chór dziecięcy. I znowu, dzieci miały zdolności muzyczne czy śpiewu, daleko wykraczające poza wszystko, co można sobie wyobrazić na ziemi. Śpiewać mogło każde dziecko.

Powiedziano mi, że talenty oraz zdolności, które Bóg przeznaczył dla nich od urodzenia, zostały zwielokrotnione, miliony razy, właśnie tutaj, w Niebie.

W pewnym momencie zobaczyłem dziecko, które wyglądało na około pięć lat, siedzące przy sztalugach i malujące obraz wsi. Dziecko mówiło do pędzla, jaki potrzebuje teraz kolor, a pędzel natychmiast zmieniał kolor.

Chłopiec powiedział na przykład:

„Nie, ciemniej. Drzewo musi być ciemniejsze”.

Pędzel zmieniał ponownie kolor, a on tylko raz przeciągał nim po płótnie i pojawiało się ciemniejsze drzewo. W Niebie wszystko jest możliwe.

Wychowani w Niebie

Spośród wielu dzieci, które widziałem w Niebie, niektóre wyglądały jak noworodki. Jakby umarły podczas porodu lub wkrótce potem. Tak jak dziecko, które wspominałem poprzednio, połączone ponownie ze swoją matką.

W Niebie te dzieci rozumiały wszystko, potrafiły też mówić. Wiedziały i doskonale rozumiały, co się do nich mówi. Mogły również odpowiadać. Była to absolutnie niesamowita rzecz.

Żłobek

Widziałem wiele dzieci. Nieśli je na rękach aniołowie lub inni ludzie. W Niebie był żłobek, w którym widziałem tysiące, może miliony dzieci w odpowiednim wieku. Zajmowali się nimi aniołowie, krewni i inni.

Co ciekawe, dzieci dorastały w niesamowitym tempie. Bardzo szybko też, nie były już więcej dziećmi. Czasami widziałem małe grupki dzieci, innym razem widziałem ich bardzo duże grupy.

Wszystkie dzieci były bardzo szczęśliwe. Ich włosy i ubranka były idealne. Niektóre miały na sobie ubranka lub szaty, a inne, przebrane były w różne kostiumy.

Gry i zabawy

Widziałem dzieci, które były wystarczająco duże, by chodzić, biegać i się bawić. A bawiły się tak, jak na ziemi. Wydawało się czymś naturalnym, że dzieci się bawiły. I to bardzo dobrze się tutaj bawiły. Że były, po prostu, dziećmi.

Wydawało się, że potrafią być całkowicie zadowolone z samego faktu bycia, właśnie, dziećmi. Wiemy, że na ziemi, jeśli nie zaznamy prawidłowego dzieciństwa, prawdopodobnie będziemy mieć kłopoty ze sobą przez całe, dorosłe życie. Można zostać zranionym w dzieciństwie i z tego powodu, nigdy nie dojrzeć w pełni emocjonalnie, w wieku dorosłym.

Niebie jednak, ponieważ wszystko jest idealne, dzieci przeżywają doskonałe dzieciństwo. Są mile widziane wszędzie i przez wszystkich. Wszyscy kochają dzieci, a dzieci kochają wszystkich.

W jednej z gier, w które bawiły się dzieci, tworzyły one krąg, czasami tylko z kilkorgiem dzieci. Innym razem z wieloma dziećmi. Wybierano jedno dziecko, które unosiło się w powietrzu, dokładnie pośrodku koła. Inne dziecko lekko je popychało w górę i tamto dziecko zaczęło unosić się tam i z powrotem. Wszystkie dzieci śmiały się z wielką radością. Również i dziecko unoszące się w powietrzu, śmiało się i chichotało. Wydawało się to dla nich wspaniałym przeżyciem. Dla mnie również. Inną grą było sprawdzanie, jak daleko mogą skoczyć. Dzieci skakały na sześćdziesiąt i więcej metrów w powietrzu i opadały w dół jak motyle. To był niesamowity widok.

Nie widziałem nikogo grającego w bejsbol, ale widziałem, jak dzieci wspinają się na wysokie drzewa i skaczą z nich, spływając w powietrzu, jak małe płatki bawełny. Były tym bardzo podekscytowane.

Przy tym, nie mogło im się stać nic złego. Tutaj, w Niebie, nie groziło im żadne niebezpieczeństwo. Widziałem dzieci bawiące się nad brzegami mórz i jezior. W Niebie jest wiele jezior i tu też, nic tym dzieciom nie zagrażało.

Nie mogło im się stać nic złego. Bawiły się w wodzie, na wodzie i pod wodą. Pływały lub po prostu, siedziały na dnie jeziora. Świetnie się tam bawiły, układając podwodne kamienie, albo budując zamki z piasku, na plaży. Co za wspaniały, dziecięcy świat! Och, móc mieć swoje dzieciństwo w Niebie!

Widziałem też, jak sam Pan nasz, Jezus Chrystus przyszedł, przytulał wiele dzieci i opowiadał im urocze historyjki. Kochały Jezusa, a On kochał je również. Bardzo.

Nie mogłem też stwierdzić, patrząc na te dzieci czy kiedykolwiek chorowały na ziemi. Jestem pewien, że niektóre tak. A jednak w Niebie wszystkie były zdrowe, z zaróżowionymi policzkami podobne do cherubinów, biegając dookoła i się bawiąc.

W jednym miejscu widziałem dzieci, które urządzały sobie zawody na szybkość biegu. Biegły one szybciej, niż biec może jakikolwiek koń na ziemi. To było niesamowite.

W innym miejscu widziałem dzieci jeżdżące konno. Konie to uwielbiały i kochały dzieci. Konie w Niebie potrafią nie tylko myśleć, ale również mówić. To było następne, wspaniałe doświadczenie.