Czas zagłady - A. E. Bellini - ebook
NOWOŚĆ

Czas zagłady ebook

A. E. Bellini

4,5

43 osoby interesują się tą książką

Opis

Rok 2016. Świat staje na krawędzi globalnej katastrofy. Zamachy terrorystyczne w najważniejszych ośrodkach władzy doprowadzają do chaosu, a media wróżą nieuchronny konflikt zbrojny. W tym czasie młoda hackerka Dolly wpada na trop tajemnicy, która może zmienić losy ludzkości, a kapitan James Allen zostaje wciągnięty w sam środek wydarzeń, których skutki trudno przewidzieć. Co czeka świat w obliczu wojny i wirusa zamieniającego ludzi w zombie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 551

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Katmis1998

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka, dużo się dzieje, Super postacie- mam nadzieje, ze będzie druga część, ta końcówka nie dala mi satysfakcji 😀
00

Popularność




A. E. Bellini

 

Czas zagłady

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdańsk 2025

Copyright © by A. E. Bellini, 2025

Copyright © by Wydawnictwo Fantasmagoria, 2025

 

Wydanie I

Gdańsk 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakikolwiek sposób jest zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

 

ISBN:

978-83-966316-4-0 (epub)

978-83-966316-5-7 (mobi)

 

Redakcja i korektaJowita Kostrzewa

 

Ilustracja z okładkiAdrianna Koziarz @hench_art

 

Projekt okładkiA. E. Bellini

 

Skład i łamanie do drukuA. E. Bellini

 

Skład epub i mobi

Konrad Jajecznik

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojej rodziny i przyjaciół – jeśli kiedyś zamienię sięw zombie, proszę, nie celujcie od razu w głowę.Może tylko się nie wyspałam.

 

 

 

Potop, trzęsienie ziemie, powietrzna zaraza,Wojna, głód; cóż zostaje światu? Tylko skazaI ogień blisko! Skąd te rzeczy? – Z wysokości.A któż światu przyczyną złego? – Ludzkie złości.Jestże jeszcze nadzieja? – Jedna. – A jakowa?Cnotać ją poda. – Gdzież ta? Nikt jej nie zachowa.Stoisz, świecie? Upadni, gdyś tak zły! – Upada.Już widzę i ratunku boskiego postrada

 

 

 

 

 

 

Wiersz napisał prawdopodobnie Samuel Przypakowski, a z łaciny przełożył go Zbigniew Morsztyn.

Prolog

 

 

Dziecku świat się jawi jako prosta i piękna kompozycja. Słońce na rysunku zawsze się mieni żółcią, a lazurowa wstęga u góry to bezkresne niebo. Na zielonej łące stoi dom niczym wycięty z kartonu, a przed nim rysują się sylwetki dwojga dorosłych i dziecka. Obok nich kręci się pies, dopełniając idylliczny obrazek. Dla dziecka to arcydzieło, perełka godna wisieć na lodówce.

Wyjście z mamą na plac zabaw otwiera wrota do beztroskiej zabawy. Razem z innymi dziećmi śmiejecie się głośno, goniąc po trawie, zjeżdżając ze zjeżdżalni i wzbijając się pod niebo na huśtawkach. Dziecięca wyobraźnia nie zna granic. Zakrętka od butelki ulubionego napoju staje się eleganckim kieliszkiem, a zwykły sok nabiera mocy magicznego eliksiru. Kilka niewinnych paluszków zamienia się w papierosy niczym rekwizyty z dorosłego świata, do którego tak bardzo pragniecie dołączyć.

Pochłonięci zabawą i śmiechem nie zwracacie uwagi na matki obserwujące was z ławeczki. W dziecięcych oczach jesteście niczym młodzi bogowie – pewni siebie, nieustraszeni i gotowi na podbój świata. Kilka patyków staje się w waszych rękach śmiercionośnymi pistoletami, a plac zabaw przemienia się w pole bitwy. Z uśmiechem na twarzy udajecie strzały, upadki i heroiczne śmierci, by po chwili znów wstać i kontynuować zabawę.

Czas płynie nieubłaganie, dorastacie. Ktoś wam mówi, że słońce nie jest czysto żółte, lecz jest mieszanką różnych barw: żółtej, czerwonej i pomarańczowej. Niebo nie ogranicza się do górnej części kartki. Okazuje się, że jest wszędzie, ale malowanie całej kartki na niebiesko byłoby przecież nudne.

Dorastając, odkrywacie, że drewniany patyk to nie tylko zabawka, ale groźna broń. Już się nie uśmiechacie, gdy bierzecie go do ręki. Nie cieszycie się, kiedy pociągacie za spust. W dorosłym życiu okazuje się, że nie zawsze jesteście w stanie się podnieść i iść dalej.

STADIUM I

INKUBACJA

 

1. Inwazja: Wirus dostaje się do organizmu przez bezpośredni kontakt z krwią lub innymi płynami ustrojowymi osoby zarażonej. Może to nastąpić poprzez ugryzienie, zadrapanie, skaleczenie skażonym przedmiotem, transfuzję krwi lub kontakt seksualny.

 

2. Namnażanie: Po wniknięciu do organizmu wirus zaczyna się namnażać w komórkach gospodarza, wykorzystując je do produkcji kolejnych kopii siebie. W tym stadium jeszcze się nie obserwuje wyraźnych objawów choroby.

 

3. Subtelne zmiany: Chociaż większość zarażonych nie odczuwa żadnych dolegliwości, u niektórych mogą się pojawić subtelne symptomy, takie jak lekkie osłabienie, uczucie zmęczenia, bóle głowy lub delikatnie podwyższona temperatura ciała. Te wczesne oznaki często są ignorowane lub mylone z innymi, mniej poważnymi schorzeniami.

ROZDZIAŁ 1

Jaskółczy niepokój

 

16 czerwca 2016 r.

Baltimore, MD

 

W twarzy Dolly było tego dnia coś, co kazało wszystkim bezwzględnie schodzić jej z drogi. Nawet przypadkowi przechodnie, onieśmieleni i zaniepokojeni przenikliwym spojrzeniem jej dużych, czekoladowych oczu, instynktownie odskakiwali na bok, gdy pędziła przed siebie.

Ogłuszona mieszaniną emocji nie potrafiła zidentyfikować, co ją tak nagle opętało. Kończyła swój cotygodniowy trening krav magi, gdy niespodziewanie poczuła nieznany jej dotąd jaskółczy niepokój. A może to była nieuzasadniona ekscytacja? Jej ciało, wciąż rozgrzane i napięte, mogło przecież błędnie interpretować sygnały płynące ze świata zewnętrznego.

Gdy Dolly wsiadła do zatłoczonego autobusu, poczuła, że fale ciepła bijące od ciał pasażerów niemal ją przytłaczają. Miejsca siedzące były zajęte, więc stanęła gdzieś na końcu, próbując zachować równowagę między przytrzymywaniem się poręczy a unikaniem zbyt bliskiego kontaktu z innymi. W tym samym momencie, gdy autobus ruszył z przystanku, w kieszeni jej skórzanej kurtki zaczął nagle wibrować telefon, jakby się synchronizując z wewnętrznym przewrażliwieniem dziewczyny.

Nerwowo sięgnęła po urządzenie, niemal upuszczając je na podłogę, gdy autobus gwałtownie zahamował. Zimny pot, który Dolly od kilku minut czuła na karku, spływał jej teraz po plecach. Popatrzyła na wyświetlacz. Widok nadchodzącej wiadomości wywołał w niej mieszankę irytacji i odrętwienia. Zmarszczyła lekko brwi, a jej mały nos, delikatnie zadarty, poruszył się, jakby próbowała uchwycić ledwo wyczuwalny zapach. Jednocześnie jej wąskie usta ułożyły się w dziwny, niespokojny grymas.

Autobus, sunąc po zatłoczonych ulicach Baltimore, minął port, skręcił w lewo, zostawiając za sobą gwar przystani, a potem ruszył w kierunku gęsto zabudowanej dzielnicy, gdzie szare, jednolite budynki zdawały się przytłaczać swoją monotonią. Przez kolejne piętnaście minut Dolly nerwowo zerkała na telefon, z każdą sekundą coraz bardziej tracąc cierpliwość. Oczekiwanie na kolejny sygnał z urządzenia było jak trzymanie odbezpieczonego granatu w rękach – wiedziała, że to tylko kwestia czasu, zanim coś wybuchnie, ale nie wiedziała, kiedy.

Ponieważ ekran uporczywie pozostawał ciemny, schowała telefon. Co jakiś czas jej drobna dłoń wędrowała do kieszeni i mocno ściskała urządzenie przez materiał.

Ostatnie metry na White Avenue, gdzie mieszkała, pokonała pieszo. Długa aleja zabudowana szeregiem domków jednorodzinnych, głównie w kolorze bieli, tętniła życiem. Rozłożyste korony drzew dawały schronienie przed palącym słońcem, a równo przycięta trawa po ostatnim deszczu lśniła soczystą zielenią. Z ogródków dobiegał radosny śmiech bawiących się dzieci, a szerokie chodniki, wyłożone idealnie równymi płytami, przemierzali zapaleni biegacze, dumnie prezentując swoje markowe stroje i buty.

Dolly sięgnęła po klucz schowany w doniczce i otworzyła białe drzwi wejściowe. Nie tracąc ani chwili, wbiegła po skrzypiących schodach na piętro, do swojego pokoju. Obszerną torbę z rzeczami na trening rzuciła w kąt i usiadła przy szerokim blacie biurka. Choć samo pomieszczenie nie wyróżniało się niczym szczególnym, wzrok przyciągało przede wszystkim imponujące biurko, na którym królował potężny komputer z trzema dużymi monitorami. Dolly ciężko pracowała, aby móc sobie pozwolić na taki profesjonalny sprzęt.

Oczywiście Dolly nie używała komputera do grania w gry czy nagrywania vlogów, tak jak robiła większość jej rówieśników. Maszyna dziewczyny była narzędziem do działań znacznie bardziej skomplikowanych i, delikatnie mówiąc, balansujących na granicy legalności. Od momentu, gdy po raz pierwszy w szkole usiadła przed ekranem komputera na lekcji informatyki, świat technologii pochłonął ją bez reszty. Niewinne zabawy z prostymi programami i hackowaniem gier szybko ustąpiły miejsca coraz odważniejszym i bardziej skomplikowanym operacjom. Wkrótce Dolly dotarła do miejsc, gdzie niewielu odważyłoby się zaglądać – do mrocznych zakamarków Internetu, znanych jako Darknet. W tej sferze nieprzeniknionej sieci, pełnej tajemnic i zagrożeń, stała się kimś więcej niż tylko kolejnym użytkownikiem.

Jej pseudonim, Enigma, nie był przypadkowy. Podobnie jak legendarna maszyna szyfrująca, Dolly potrafiła przeniknąć przez najtrudniejsze zabezpieczenia, rozszyfrować najbardziej skomplikowane kody i zdobyć informacje, które dla innych były niedostępne. W wirtualnym świecie Dolly była niczym duch – niewidzialna, nieuchwytna, a jednocześnie budząca respekt i podziw tych, którzy znali jej umiejętności.

Mistrzostwo nie przyszło jednak z dnia na dzień. To niezliczone godziny spędzone na zgłębianiu tajników programowania, kodowania i zabezpieczeń uczyniły z niej jedną z najlepszych. Nocami, gdy większość ludzi spała, ona siedziała przed migającym ekranem, pochłaniając wiedzę z setek stron dokumentacji technicznej, analizując linijki kodu i testując nowe techniki w praktyce. Dolly nauczyła się sztuki elektronicznego kamuflażu, potrafiła wtopić się w cienie cyfrowej przestrzeni, stając się niemal niewykrywalna. Z czasem opanowała również agresję teleinformatyczną – sztukę ataku na systemy informatyczne, zdolność do niszczenia cyfrowych barier, które inni uważali za nieprzekraczalne. Teraz sama tworzyła aplikacje i oprogramowania, a w tajemnicy pracowała nad stworzeniem nowego systemu operacyjnego.

Właściwie Dolly nigdy nie myślała, by zostać hackerką. Wszystko się zaczęło, gdy miała zaledwie piętnaście lat, a jej ukochana siostra, Melanie, została porwana. Policja, mimo początkowych zapewnień i intensywnych poszukiwań, nie była w stanie nic zdziałać. Z każdym dniem nadzieje na odnalezienie Melanie malały, aż w końcu śledztwo utknęło w martwym punkcie, a sprawa trafiła do archiwum jako nierozwiązana. Zrozpaczona Dolly, nie mogąc patrzeć na ból swoich rodziców, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Półtora roku intensywnych poszukiwań w cyberświecie przyniosło jej nie tylko wiedzę i kontakty, ale także gorzkie zrozumienie panujących tam zasad. Aby zdobyć informacje o siostrze, Dolly często musiała sama coś zaoferować, przekraczając kolejne granice własnej moralności. Im głębiej brnęła w ten labirynt, tym bardziej ryzykowne stawały się jej działania, wymagając coraz więcej wysiłku, czasu i zaangażowania.

W końcu Dolly znalazła zdjęcie swojej półnagiej siostry na nielegalnym targu ludźmi, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Melanie była już martwa. Nigdy nie powiedziała rodzicom prawdy. Wiedziała, że śmierć najstarszej córki by ich zniszczyła. Nadzieja była ostatnią rzeczą, która im pozostała. Dolly nie mogła jej im odebrać.

Powiadomienia, które dostała na telefon, sygnalizowały, że ktoś z cyberświata jej szukał. Choć takie sytuacje zdarzały się sporadycznie, zawsze budziły w niej pewną mieszankę ciekawości i niepokoju.

Zalogowała się na serwer. Ledwo jej profil się załadował, a otrzymała kolejną wiadomość. Ekran rozświetlił się znajomym interfejsem, a wiadomość od nadawcy pojawiła się na samej górze. Zaskoczona zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła, kto do niej pisał.

Dexter był jednym z najlepszych hackerów świata. Ostatnio zrobiło się o nim głośno za sprawą brawurowego włamania do nowoczesnego systemu Mercedesa. Zamiast zadowolić się samym włamaniem, Dexter poszedł o krok dalej – ujawnił światu poufne informacje, które wykradł z systemów GPS, telefonów i kamer zamontowanych w samochodach. Dane dotyczące nie tylko zwykłych użytkowników sieci, ale także polityków, biznesmenów i sławnych osobistości, szybko stały się przedmiotem globalnego skandalu.

„Nadal interesujesz się handlem ludźmi?” – zapytał.

„Nie” – odpowiedziała.

„Znalazłem coś ciekawego. Zerkniesz?”

„Naprawdę nie, nie interesuję się już tym. Dawno temu znalazłam to, co było mi potrzebne. Nie wchodzę już w te tematy.”

Kiedy milczenie Dextera zaczęło się przeciągać, Dolly poczuła, jak opuszcza ją napięcie. Oparła się o czerwony fotel, na którym siedziała, szukając wytchnienia w jego miękkiej gąbce. Zaledwie chwilę później na ekranie pojawiła się ikonka sygnalizująca nową wiadomość.

– Nie wierzę – sapnęła.

„Nie chcę tego!”

„Myślę, że ci się spodoba. Przecież to jej szukałaś”.

Fala paniki uderzyła w nią nagle. Na ułamek sekundy miała wrażenie, że jej serce zamarło, by zaraz potem ruszyć z podwójną siłą. Jaskrawe migotanie przesyłki na ekranie czarnego monitora odbijało się w rozszerzonych źrenicach dziewczyny, tworząc wrażenie, że światło pulsuje w rytm jej przyspieszonego tętna.

Dolly nagle się wzdrygnęła, odnosząc niewytłumaczalne wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Jej oczy mimowolnie powędrowały ku zakamarkom pokoju, w ciemne kąty, gdzie mógł się czaić wróg, chociaż była zupełnie sama.

Czy powinna otworzyć tę przesyłkę? Może to kolejna z perfidnych gier Dextera, pełna manipulacji i subtelnych pułapek? Dexter był mistrzem wplatania fałszywych tropów, wodzenia swoich ofiar za nos, a potem zbijania ich z nóg, kiedy najmniej tego się spodziewały. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jego hojność nigdy nie była bezinteresowna, a zawsze kryła w sobie ukryty motyw.

„No otwórz” – napisał.

„Gdzie haczyk?”

„W środku”.

Nie odpisała, bo tak naprawdę nie wiedziała, co. Przy Dexterze należało uważać jak przy nikim innym na świecie. Zawsze zaczynało się niewinnie, od kuszącej propozycji, która zdawała się idealnie skrojona pod potrzeby odbiorcy. Wszystko miało na celu jedno – zdobycie zaufania i osłabienie czujności. A potem, zanim zdążyłeś się zorientować, sieć, którą Dexter utkał z pozornie drobnych nici, zaciskała się wokół ciebie, aż nie było już ucieczki.

Po długich minutach ciszy Dexter dodał:

„Potrzebuję twojej pomocy, Enigma. Otwórz. To ważne”.

Niepewność ścisnęła jej gardło, ale ciekawość okazała się silniejsza. Po chwili wahania drżącymi palcami Dolly kliknęła przesyłkę. Natychmiast na ekranie drugiego monitora pojawił się filmik.

Na nagraniu była jej siostra, Melanie, ale nie była to ta sama Melanie, którą Dolly pamiętała z ciepłych rodzinnych zdjęć i wspomnień. Nie uśmiechała się promiennie do obiektywu tak, jak miała to w zwyczaju robić. Siedziała brudna i półnaga w kącie obskurnej piwnicy. Trzęsła się z zimna i strachu, szeroko otwartymi oczami, wypełnionymi przerażeniem, rozglądała się wokół. Jej ciało nosiło liczne ślady przemocy. W kilku miejscach z płytkich ran sączyła się krew.

Mężczyzna trzymający kamerę odezwał się do niej w nieznanym Dolly języku.

– Proszę – wyszlochała Melanie, kiedy mężczyzna kucnął przed nią. – Zostaw mnie. Proszę, zostaw mnie!

Zakryta czarnym rękawem i skórzaną rękawicą ręka pomknęła do posiniaczonego policzka Melanie. Ta pisnęła przestraszona i zaszlochała ponownie, kuląc się mocniej.

Dolly łapała powietrze krótkimi, rwanymi wdechami, jakby niewidzialna pętla zaciskała się coraz mocniej na jej gardle. Każdy mięsień w jej ciele drżał pod naporem skrajnych emocji, które rozsadzały jej umysł. Nie była w stanie oderwać wzroku od obrazów migoczących na ekranie, choć każda kolejna scena wywoływała w niej falę obrzydzenia, niedowierzania i bólu. A ponad tym wszystkim unosił się paraliżujący strach, ściskający ją od środka jak lodowata dłoń.

Delikatne rysy hackerki się wyostrzyły, a ciemne cienie pod oczami zdawały się pochłaniać resztki światła. Jej broda drżała ledwie zauważalnie, nadając twarzy wyraz kogoś, kto właśnie ujrzał coś przerażającego, coś, co wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Pot zrosił jej czoło, a dłonie zacisnęły się w pięści, pozwalając krótkim paznokciom wbić się w bladą skórę.

Mężczyzna na filmie odezwał się raz jeszcze.

– Zostaw mnie – powtórzyła Melanie. – Błagam, zostaw mnie.

Nagle film się zatrzymał, wyrywając Dolly z otępienia. Oczekiwała, że obraz wznowi się samoistnie, ale gdy to nie nastąpiło, bezmyślnie przepuściła go przez program deszyfrujący. Na jej pulpicie natychmiast wyskoczyło kilkanaście nowych okien. W krótkim wideo ukryte były dane.

„Po co mi to?” – zapytała.

„Pomożesz mi gdzieś się włamać, Enigma. Zaraz zaczynamy”.

„Co będę z tego miała?”

„Prezent. Będziesz zadowolona”. Nim zdążyła odpisać, Dexter dodał: „Jesteś mi coś winna, pamiętasz?”.

Dolly cofnęła się pamięcią do chwili sprzed lat, gdy Dexter po raz pierwszy i jako jedyny zaoferował jej pomoc przy skomplikowanym włamaniu. Nie zażądał wówczas zapłaty. Zamiast tego zaznaczył, że pewnego dnia zwróci się do Enigmy o przysługę – przysługę, która będzie musiała zostać spłacona. Dopiero wtedy, gdy wywiąże się z tej niepisanej umowy, Dolly będzie mogła uznać siebie za wolną od długu.

Ciężki oddech wydobył się z jej piersi. Czuła, że nie ma wyjścia i musi mu pomóc, nawet jeśli będzie to się wiązało ze sporym ryzykiem.

Gdziekolwiek Dexter był, musiał mieć dostęp do czyjegoś pilnie strzeżonego serwera. Dolly, łamiąc kolejne kody i zabezpieczenia, mogła tylko mieć nadzieję, że nie był na tyle głupi, by próbować łamać się do ważnej instytucji państwowej. A znając go, niechętnie przypuszczała, że właśnie tak było. Jej wzrok obserwował zmieniający się ciąg znaków, które rozświetlały ekrany w zimnym, niebieskim blasku. Kod przesuwał się wzdłuż ekranów w szybkim tempie, jak strumień cyfrowych strzałek, którymi Dolly musiała kierować, aby znaleźć właściwą ścieżkę.

„Enigma, kurwa, pośpiesz się!”

„Jeszcze chwila!”

Dolly zignorowała kolejną wiadomość, skupiając się na programie deszyfrującym. Jej palce nerwowo stukały w klawiaturę, a oczy śledziły postęp na ekranie. W pokoju panowała cisza, a tylko ciche brzęczenie wentylatora komputera i rytmiczne stukanie klawiszy przerywały ją od czasu do czasu. Gdy w końcu zabezpieczenia pękły, odetchnęła głęboko, próbując uspokoić rozszalałe serce.

W napięciu czekała kolejne sekundy, a potem minuty, ale Dexter się nie odzywał. Gdziekolwiek chciał się włamać, prawdopodobnie tam się dostał. Zebrał interesujące go dane i uciekł, a odezwie się, dopiero gdy poczuje się bezpiecznie. Mogło to trwać nawet kilka dni.

Po dziesięciu minutach czekania Dolly uznała, że już więcej nie jest potrzebna, ale ledwo odeszła od biurka, a kolejne słowa pojawiły się na monitorze.

„Przechowaj to dla mnie. Odezwę się wkrótce”.

Nadeszła kolejna przesyłka z dużą ilością plików i Dexter wylogował się z sieci. Próba nawiązania z nim kontaktu okazała się dla Dolly porażką. Pobrała więc paczkę i dobrze ją ukryła, ale gdy patrzyła na małą ikonkę, nie mogła oprzeć się pokusie, by zajrzeć do środka.

Rozszyfrowała paczkę.

Czytając kolejne dane, które pomogła wykraść, Dolly z przerażeniem doszła do wniosku, że nigdy nie powinna była tego zobaczyć.

 

* * *

 

18 czerwca 2016 r.

Atlanta, GA

 

To był jeden z tych upalnych, słonecznych dni w Atlancie. Samochody stały w gigantycznych korkach, przesuwając się leniwie co jakiś czas o kilka metrów, ginąc w końcu w cieniu wysokich wieżowców. Ci cierpliwsi kierowcy bębnili nerwowo palcami w kierownicę, słuchając audycji radiowej i z całych sił powstrzymując się od zerkania na zegarek. Ci bardziej nerwowi uderzali w kierownicę, a głośny klakson z ich samochodu przecinał otoczenie. Rozmawiając przez komórkę, gwałtownie gestykulowali rękoma, próbując wyjaśnić swoje spóźnienie na bardzo ważne spotkanie.

Ale nie wszyscy poddawali się gorączkowej atmosferze. Na chodnikach spacerowicze leniwie przemierzali miasto, zaglądając do klimatyzowanych sklepów i kawiarni, kuszących obietnicą orzeźwiającej mrożonej kawy. Dzieciaki z ubrudzonymi od lodów buziami biegały wokół fontann, szukając ochłody w rozpryskiwanej wodzie. Upał doskwierał wszystkim. Starszym ludziom spacerującym po okolicy i odważnym młodzieńcom, którzy mimo gorąca zdecydowalisię odbyć swoją codzienną przebieżkę po parku. Zatroskanym matkom, które wachlowały się magazynami modowymi i ukradkiem zerkały na bawiące się na placu zabaw dzieci. Psom zaszytym w cieniu ławki i ich równie zmęczonym właścicielom.

Jedną z największych atrakcji turystycznych w Atlancie było Akwarium Publiczne. To imponujące dzieło architektury, będące największym akwarium na świecie, mieściło w sobie około trzydziestu jeden tysięcy metrów sześciennych wody – zarówno słodkiej, jak i słonej – tworząc dom dla ponad pięciuset gatunków podwodnych stworzeń.

Nic więc dziwnego, że przed wejściem do akwarium każdego dnia wiły się długie kolejki turystów z całego świata oraz lokalnych mieszkańców – rodzice z podekscytowanymi dziećmi, niecierpliwie podskakującymi na myśl o spotkaniu z majestatycznymi rekinami, studenci z aparatami fotograficznymi, gotowi uwiecznić niezwykłe okazy czy pary trzymające się za ręce, szukające romantycznej atmosfery podwodnego świata

– Tato, tato, zobacz, jaka wielka płaska ryba! – zawołała malutka dziewczynka, ciągnąc swojego ojca za koniec bluzki i pokazując palcem w bok. Na jej twarzy wymalowało się czyste zszokowanie, a oczka rozszerzyły się z zachwytu, co tylko rozbawiło jej ojca.

Dziewczynka nie mogła mieć więcej niż siedem lat. Jej złociste, kręcone włosy wirowały wokół twarzyczki, kiedy zafascynowana obracała główką, próbując ogarnąć wzrokiem niezwykły podwodny świat. Była tak pochłonięta różnorodnością kształtów, barw i rozmiarów ryb, że niemal przestała mrugać. Każdy nowy okaz wywoływał u niej okrzyk zachwytu i niecierpliwe pociągnięcie ojca za rękę, który cierpliwie podążał za nią, uśmiechając się pod nosem. Właściwie dziewczynka byłaby bardzo wdzięczna, gdyby mogła mieć oczy dookoła głowy, bo naprawdę nie wiedziała, gdzie patrzeć.

– To płaszczka, kochanie – powiedział ojciec, biorąc dziewczynkę w ramiona. Jej małe rączki wyciągnęły się w stronę stworzenia sunącego powoli za szybą akwarium.

– Jest taka wielka – wymruczała ciągle zafascynowana, nieświadomie przeciągając ostatnie słowo, co po raz kolejny tego dnia rozbawiło mężczyznę i stojącą obok niego kobietę.

– Chyba nam tutaj rośnie mały biolog morski – powiedziała kobieta, kiedy powoli szli przez szklany tunel. Hektolitry wody, w których pływały mniejsze kolorowe rybki oraz te większe, znacznie straszniejsze, płaszczki i rekiny, napierały na szkło po obu ich stronach oraz nad głowami.

– Kto to jest fiolog morski, mamo?

– Biolog morski – poprawiła ją kobieta. – To osoba, która zajmuje się badaniem roślin i zwierząt żyjących w oceanach.

– To ja chcę być takim biologiem – powiedziała szybko mała pewnym głosem, odwracając się na chwilę w kierunku matki, a potem jej oczka ponownie się rozszerzyły, kiedy ławica żółtych rybek przepłynęła jej tuż na wysokości twarzy.

– A skoro mowa o biologach… – westchnął mężczyzna, rozglądając się wokół. – Widziałaś może tego trochę starszego? Miał się zbytnio nie oddalać.

Kobieta również się rozejrzała, marszcząc lekko brwi i wypatrując znanej jej twarzy wśród tłumu ludzi, którzy, podobnie jak oni, powoli brnęli do przodu, zachwycając się morską fauną i florą.

– Tam jest! – powiedziała kobieta, dyskretnie unosząc brodę w stronę wysokiego chłopaka, którego jasnobrązowe włosy, lekko muśnięte słońcem, kręciły się wokół uszu. Chłopak, o niebieskich oczach błyszczących radością, szeroko się uśmiechnął, przyjmując pozę do zdjęcia. W wyciągniętych dłoniach trzymał telefon, cierpliwie czekając, aż za jego plecami pojawi się sylwetka rekina i… w tym momencie zrobił zdjęcie. Zadowolony z efektu podszedł do rodziców i młodszej siostry.

– Za czterdzieści minut zacznie się show z delfinami – powiedział, pokazując na ulotce godzinę. – Może moglibyśmy zobaczyć? Albo za pół godziny będzie przedstawienie z orką, więc sam już nie wiem.

– Delfiny są słodkie – powiedziała mała dziewczynka, odwracając na chwilę wzrok od ryb i patrząc na swojego ojca. – Możemy pójść na delfiny, tato?

– Jeśli mama nie ma nic przeciwko – odparł, zerkając na kobietę.

– Delfiny brzmią wspaniale – powiedziała.

Dziesięć minut później udało się im opuścić podwodny tunel i zaczerpnąć świeżego powietrza na przewiewnym dziedzińcu, gdzie kręciły się setki osób. Hałas był porównywalny do tego z ula, dlatego przysunęli się do siebie, by uzgodnić jakiś plan.

– Weź Olive,William – zarządziła kobieta. – Kupcie sobie coś do jedzenia i picia, a my pójdziemy zająć jakieś dobre miejsca. Traficie na arenę?

– Wy nic nie chcecie? – zapytał, biorąc pieniądze od matki, która już chowała portfel do torebki.

– Jeśli będzie kawa, to weź nam po jednej – odezwał się ojciec. – Zjemy coś po pokazie.

William wzruszył ramionami.

– Okej, chodź, siostra, zobaczymy, co nam zaoferują tutejsze budki z jedzeniem.

Chwycił dziewczynkę za rękę i pociągnął ją w tłum, z którym po chwili się zlali. Małżeństwo tymczasem skierowało się w przeciwnym kierunku, podążając za innymi ludźmi.

– To naprawdę dobry dzień, Stella – powiedział mężczyzna, ściskając żonę za rękę i zerkając na nią ostrożnie. Kobieta uśmiechnęła się promiennie.

Od początku ich znajomości uwielbiał w niej ten ciepły uśmiech, którym raczyła go darzyć każdego dnia. Budził w nim wszystkie najlepsze emocje świata – ulgę, miłość, szczęście, poczucie bycia kochanym i bezpiecznym. Ale to nie była jedyna rzecz, którą kochał w swojej żonie. Były jeszcze jej duże, błękitne oczy, wypukłe i lekko zaróżowione policzki, które chciał całować bez końca, oraz niesforne blond włosy, które Stella często, z uroczym gestem, zakładała za ucho.

– Wszystko dzięki tobie – powiedziała. – Sam to wymyśliłeś, nie pamiętasz? – I zanim jej mąż mógł coś odpowiedzieć, szybko dodała: – Kocham cię, James.

– Ja ciebie też kocham – odpowiedział i ucałował Stellę w czoło.

James Allen był mężczyzną wysokim i postawnym, emanującym siłą i pewnością siebie. Jego kwadratowa, lekko wydłużona szczęka, pokryta dwudniowym zarostem, dodawała mu surowego uroku. Brązowe włosy, potargane i sterczące we wszystkich kierunkach, sugerowały, że dopiero co wstał z łóżka, a nie wybierał się na rodzinną wycieczkę.

Teraz jego ciemnoniebieskie oczy błądziły wśród tłumu ludzi. Widzowie powoli zajmowali miejsca, a przed nimi rozciągał się ogromny zbiornik wodny, którego tafla odbijała światło reflektorów. Na środku zbiornika wznosiła się imponująca dekoracja, przypominająca skalisty klif, o który rozbijały się sztuczne fale. Na szczycie klifu stał różowy domek.

Rodzina zdołała znaleźć całkiem przyzwoite miejsca w piątym rzędzie, skąd mieli doskonały widok na arenę. Tuż przed rozpoczęciem pokazu, zziajani William i Olive dołączyli do rodziców, dzierżąc w rękach butelki coli, hot dogi i kubki z parującą kawą.

W chwili, gdy pierwsze dźwięki muzyki wypełniły amfiteatr, z różowego domku na szczycie klifu wyłoniła się kobieta w zwiewnej, różowej sukni. Zatrzymała się na chwilę, udając, że wpatruje się w dal, a w tym samym momencie z wody wyskoczył delfin, błyskawicznie okrążając basen i wzbudzając entuzjastyczne oklaski publiczności. Kobieta zrzuciła suknię, odsłaniając różowy kostium kąpielowy, i z gracją wskoczyła do wody. Razem z delfinem wynurzyli się na środku basenu, rozpoczynając przedstawienie.

 

* * *

 

Pół godziny później, po skończonym przedstawieniu opuścili akwarium. Kiedy wrócili do domu po zjedzonej w restauracji kolacji, Atlantę ogarnął już zmierzch. Mała Olive, zmęczona całym dniem wspaniałych atrakcji, zasnęła jeszcze w samochodzie. James ostrożnie zaniósł ją do łóżka, okrył cienką kołderką i czule ucałował w czoło. Chwilę jeszcze gładził jej policzek, wpatrując się w spokojną twarz dziecka, pragnąc zatrzymać w pamięci każdy szczegół. Potem opuścił pokój, starannie zamykając za sobą drzwi, aby nie zakłócić snu córki.

W sypialni James opadł ciężko na brzeg miękkiego łóżka, wypuszczając z płuc długie, przeciągłe westchnienie, niosące w sobie cały ciężar minionego dnia. Zazwyczaj kipiał energią, zawsze gotowy do działania, ale teraz, po dniu spędzonym na beztroskiej zabawie z rodziną, jego żądza walki wyparowała, pozostawiając jedynie przyjemne zmęczenie.

James Allen był żołnierzem z krwi i kości, członkiem Drugiej Brygady Trzeciej Dywizji Piechoty Amerykańskiej. Miał za sobą wiele długich tur za oceanem, wypełnionych po brzegi intensywnymi treningami, niebezpiecznymi misjami i ciągłym napięciem. Nawet podczas szkolenia nowych rekrutów, gdy przekazywał im swoją wiedzę i doświadczenie, czuł tęsknotę za frontem, za adrenaliną i braterstwem, które tam odnajdywał.

Miłość do wojska zaszczepił mu dziadek, bohater Bitwy o Midway, człowiek o niezłomnym duchu i niezwykłej odwadze. Jako dziecko, James z wypiekami na twarzy słuchał opowieści dziadka o jego bohaterskich czynach, obracając w dłoniach medale i odznaczenia, lśniące w świetle lampy. Historie pełne poświęcenia, honoru i patriotyzmu, rozpaliły w nim pragnienie pójścia w ślady swojego idola. I tak oto James Allen, chłopiec zafascynowany wojną, stał się żołnierzem, dla którego służba stała się nie tylko obowiązkiem, ale i powołaniem. Po ukończeniu liceum James opuścił rodzinne strony i wyruszył do West Point w stanie Nowy Jork, gdzie rozpoczął studia na prestiżowej akademii wojskowej. Cztery lata intensywnej nauki, wyczerpujących treningów i rygorystycznej dyscypliny zahartowały Jamesa, czyniąc z niego nie tylko świetnego żołnierza, ale i człowieka o niezłomnym charakterze. Po uzyskaniu tytułu podporucznika rozpoczął pięcioletnią służbę wojskową, która miała go zaprowadzić w różne zakątki świata.

Właśnie wtedy los postawił na jego drodze Stellę, uroczą nauczycielkę z pobliskiej szkoły. Ich miłość rozkwitła niczym wiosenne kwiaty, a rok później stanęli na ślubnym kobiercu, przysięgając sobie miłość i wierność. Dwa lata później ich szczęście dopełniło się narodzinami syna, Williama, który stał się oczkiem w głowie rodziców.

W dwa tysiące pierwszym roku James został powołany do armii i wysłany do Afganistanu, gdzie rozpoczął swoją pierwszą, dwuletnią turę. Jako młody żołnierz nie miał jeszcze dużego wpływu na przebieg wydarzeń, ale szybko zdobył szacunek kolegów dzięki swojej niezłomnej odwadze, błyskotliwemu umysłowi i wyjątkowym umiejętnościom taktycznym. Szczególnie wyróżnił się podczas bitwy o Twierdzę Tora Bora1. Po dwóch latach służby, awansowany na porucznika i odznaczony dwoma medalami, James wrócił do domu, do swojej ukochanej rodziny.

Niecały rok później James ponownie został wezwany do służby, tym razem w Iraku. Pełen żołnierskiego zapału i niezłomnej energii, został doceniony przez przełożonych, odnosząc kolejne sukcesy podczas krwawej Bitwy o Faludżę2.

James, dzięki swojemu niezwykłemu talentowi do błyskawicznej analizy sytuacji, odegrał kluczową rolę w zdobyciu urzędu prezydenta i innych strategicznych punktów w mieście. Jego bystry umysł i intuicja pozwoliły mu zlokalizować budynki, w których terroryści przetrzymywali, torturowali i mordowali zakładników. Następnie opracował plan ich odbicia i osobiście poprowadził grupę żołnierzy do akcji. Za swoje bohaterstwo i umiejętności przywódcze został awansowany na kapitana.

Po powrocie do domu James poświęcił się rodzinie. Spędzał czas z synem, ucząc go grać w futbol, i zasadził drzewo na tyłach ogródka. Wkrótce Stella ponownie zaszła w ciążę, a ich rodzina powiększyła się o uroczą córeczkę, Olive, która od pierwszych chwil swojego życia skradła serca wszystkich domowników. Niestety, James nie mógł długo cieszyć się szczęściem rodzinnym. W dwa tysiące dziesiątym roku został wysłany na kilkumiesięczną misję do Pakistanu.

Stella wyszła z łazienki, gasząc światło i otulając się mocniej miękkim szlafrokiem. Podeszła do Jamesa, który siedział zamyślony na łóżku, i usiadła mu na kolanach, mocno się do niego przytulając.

– Kocham cię – wyszeptała, a na usta Jamesa mimowolnie wkradł się uśmiech. – Za wszystko. Za to, że mogę się do ciebie przytulić, że wieczorem mogę się tobie wygadać o ciężkim dniu, że cię widzę, czuję, że jesteś obok.

Spojrzeli sobie w oczy.

– Skąd to twoje nagłe wyznanie miłości? – zapytał z lekkim przekąsem.

Stella uderzyła go delikatnie w ramię, a potem oboje się zaśmiali.

– Sama nie wiem – przyznała. – Dawno nie spędziliśmy tak dobrego dnia całą rodziną. Po prostu moje wrażliwe serce uznało, że trzeba to powiedzieć. Przeszkadza ci to, że własna żona mówi ci, że cię kocha?

Łagodny śmiech Jamesa wypełnił sypialnię.

– Ani trochę – odparł, całując ją krótko. Oboje zamilkli na chwilę, kiedy James ostrożnie smyrał żonę po policzku. Już od kilku dni dostrzegał cień niepokoju w jej oczach, ale każda próba rozmowy kończyła się nerwowym odburknięciem i napiętą atmosferą. – Powiedz mi, co cię dręczy.

Stella westchnęła głęboko, wtulona w jego ramię. Nie chciała obarczać Jamesa swoimi irracjonalnymi obawami, które zapewne były wynikiem przemęczenia i stresu. Ale jego troskliwe spojrzenie i ciepły dotyk sprawiły, że poczuła się bezpiecznie.

– Niepokoję się o Williama – wyznała w końcu, a James nie krył swojego zaskoczenia.

– Dlaczego?

– Opuścił się w nauce na sam koniec liceum, tuż przed egzaminami. Paru nauczycieli powiedziało mi, że stał się opryskliwy. Boję się, że się stoczy.

– William? – zapytał szybko James, nie przypominając sobie, żeby miał jakiegoś drugiego syna, który mógłby zrobić taką głupotę. – Will jest odpowiedzialnym chłopakiem, Stello. Przede wszystkim jest już prawie dorosły. Jego zachowanie nie jest dla mnie niczym nadzwyczajnym. W młodości też nie byłem wzorem człowieka.

Stella odetchnęła ciężko ponownie.

– Wiem, wiem, ale…

– Posłuchaj – przerwał jej, łapiąc Stellę za oba policzki i dogłębnie patrząc jej w oczy. – Traktujesz Willa jak dziecko, chociaż nim już nie jest. To odpowiedzialny mężczyzna. Przysięgam, że jeśli się dowiem, że zrobił jakąś głupotę, to poślę na niego rakietę. Uwierz mi, mam znajomości. Mogę to zrobić.

– Po prostu z nim pogadaj.

– Założysz się, że dramatyzujesz?

Stella wydała krótki dźwięk między stęknięciem a westchnięciem i opadła na łóżko, masując delikatnie skronie. James zaśmiał się cicho z jej miny, i wsuwając się między jej nogi, skradł żonie krótkiego buziaka.

– Tak bardzo się o wszystkich martwisz – powiedział. – Często zupełnie bezpodstawnie. Wiem, że to wynika z twojej wielkiej miłości do nas, ale zbyt dużo stresu i obaw nie służy ani tobie, ani nikomu z nas. Jeśli bardzo chcesz, mogę porozmawiać z Williamem.

– Chcę – odpowiedziała Stella cicho, nie przestając masować skroni.

– W takim razie jutro z nim porozmawiam – zapewnił James, delikatnie unosząc jej podbródek, aby spojrzeć żonie w oczy. – A teraz ty obiecaj mi, że przestaniesz się zamartwiać o niepotrzebne rzeczy.

– Obiecuję, kapitanie.

Zaśmiali się cicho, a śmiech stopniowo zmieszał się z urywanymi westchnieniami, gdy ich usta spotkały się w długim, namiętnym pocałunku. W tej pieszczocie było tyle miłości, ile tylko mogli pomieścić w swoich sercach, ogień, który płonął między nimi od lat, rozbłysnął na nowo. James spojrzał na zegarek. Było parę minut po dziesiątej wieczorem.

– Jest dość wcześnie. Myślę, że dobrze byłoby spożytkować ten czas.

Stella zaśmiała się cicho, splatając dłonie na karku Jamesa.

– Jak kapitan sobie życzy.

Przyglądał się chwilę jej rozpromienionej twarzy, blond włosom rozrzuconym na poduszce, tworzącym jaskrawą koronę, a potem bez zastanowienia ponownie ją pocałował, kompletnie zapominając o bożym świecie. Był tylko on i jego żona. W tamtej chwili nic więcej nie potrzebował.

 

* * *

 

W nocy James nie mógł spać. Ostrożnie przekładał się z boku na bok, by nie obudzić pogrążonej we śnie Stelli. Czas płynął bardzo wolno, przyprawiając go o napady złości i niepohamowanej frustracji. Cokolwiek by nie robił, aby chociaż na chwilę przymknąć oko, nic nie pomagało. W końcu, około drugiej w nocy wyskoczył z łóżka i zakładając białą koszulkę, zszedł na dół.

Z zimnym piwem w dłoni James opadł na miękką sofę w salonie. Włączył telewizor, choć późna pora nie sprzyjała ciekawym programom. Na ekranie przewijały się jedynie powtórki tandetnych horrorów, niekończące się meksykańskie i argentyńskie telenowele oraz archiwalne mecze i relacje sportowe. Znużony, bez większego entuzjazmu błądził po kanałach, popijając gorzkawe piwo i mechanicznie wciskając kolejne przyciski na pilocie. Po chwili, gdy być może już trzeci raz przeglądał listę kanałów, coś przykuło jego uwagę. Wyprostował się, otrzepując się z resztek senności, i pochylił się w stronę ekranu. Drżącym ruchem przełączył na poprzedni program.

Ogarnęło go przerażenie. Czyste, paraliżujące niedowierzanie i uzasadniony strach.

Na jedynym dostępnym o tej porze kanale informacyjnym, zwykle serwującym powtórki i mało istotne wiadomości, pojawił się nagłówek, który zmroził mu krew w żyłach: ATAK TERRORYSTYCZNY W WASZYNGTONIE.

Ekran telewizora wypełnił się obrazem Kapitolu spowitego nocą, noszącego przerażające ślady zniszczeń. Ogień i dym buchały z roztrzaskanych okien i stert gruzów, a strażacy, wspierani przez wyszkolone jednostki wojska i policji, desperacko walczyli z żywiołem. Na dole ekranu zaczęły pojawiać się kolejne informacje, każda z nich bardziej niepokojąca od poprzedniej:

Eksplozje w Kapitolu – pierwsze doniesienia mówią o kilku potężnych wybuchach, które spaliły znaczną część budynku. Wstępne raporty wskazują na zamach terrorystyczny.

Do ataku doszło o drugiej trzydzieści w nocy czasu lokalnego.

Nieznana liczba ofiar – na razie brak potwierdzonych informacji o liczbie ofiar. Służby ratunkowe pracują w trudnych warunkach, próbując dotrzeć do ocalałych.

Stan prezydenta nieznany. Cel ataku nieznany.

Straż pożarna i wojsko walczą z żywiołem – jednostki straży pożarnej, wspierane przez wojsko i policję, usiłują opanować pożar. Sytuacja jest krytyczna – ogień wciąż się rozprzestrzenia.

Policja obstawiła kilka przecznic wokół Kapitolu. Ruch został wstrzymany. Wszystkie linie komunikacyjne zablokowane. Trwa walka z czasem, by dostarczyć pomoc i ewakuować osoby znajdujące się w niebezpieczeństwie.

Więcej informacji wkrótce.

James zaklął cicho, wbijając wzrok w zmieniające się obrazy na ekranie. Zmarszczył brwi, analizując z uwagą każde zdjęcie i filmik. Znał się na materiałach wybuchowych, może nie tak dobrze jak saper, ale wystarczająco, by wiedzieć, że to nie była robota amatorów. Ktokolwiek wszedł do Kapitolu, musiał mieć przy sobie potężny ładunek.

Wojskowy instynkt podpowiadał mu, że za tym atakiem kryje się coś więcej niż tylko chęć zniszczenia. Ktokolwiek to zaplanował, musiał mieć silny motyw, rozległą wiedzę i umiejętności, a przede wszystkim – koneksje. Taki akt terroru wymagał skomplikowanej logistyki i wsparcia, którego pojedynczy szaleniec nie byłby w stanie zapewnić.

Tej nocy James już nie zasnął. Do rana w napięciu oczekiwał kolejnych informacji.

 

Przypisy:

 

1 Bitwa o Tora Bora to kluczowy epizod wojny w Afganistanie, który miał miejsce w grudniu 2001 roku, zaledwie kilka miesięcy po atakach z 11 września. Tora Bora, kompleks jaskiń i tuneli położony w górach Spīn Ghar w pobliżu granicy z Pakistanem, stał się głównym celem operacji wojskowych mających na celu pojmanie Osamy bin Ladena i zniszczenie Al-Kaidy.

2 Bitwa o Faludżę to jedna z najbardziej intensywnych i krwawych operacji wojskowych przeprowadzonych przez siły koalicyjne podczas wojny w Iraku. Miały miejsce dwie główne bitwy o Faludżę: pierwsza wiosną 2004 roku, a druga jesienią tego samego roku. Faludża była uważana za „dom” Al-Kaidy w Iraku i innych ugrupowań terrorystycznych.

OD AUTORA

 

Jeśli znacie mnie choć trochę, to wiecie, że uwielbiam otwarte zakończenia. Zapewne zastanawiacie się teraz, co dalej z Williamem, czy uda się znaleźć lekarstwo, czy świat podniesie się z kolan. To bardzo dobre pytania, na które sami będziecie musieli znaleźć odpowiedź, bowiem drugiej części nie będzie.

W 2016 roku, gdy zaczynałam pisać tę książkę (jakbyście się zastanawiali, dlaczego akcja umiejscowiona jest właśnie w tamtym roku), w planach były aż cztery tomy. Potem plany zmniejszyły się do trzech, aż w końcu stanęło na jednej, dłuższej książce. Nie chciałam robić z tego kolejnego The Walking Dead.

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam ani nie przyprawiłam o ból głowy. Starałam się najlepiej jak mogłam, choć sama miałam chwile zwątpienia i wielkie trudności na przełomie lat z tym tekstem. Zdaję sobie sprawę, że niektóre fragmenty mogą być lepsze, inne mniej. Tak to się dzieje, jak rozciąga się pisanie książki na prawie dekadę (dajcie spokój, kto to słyszał!).

Na koniec dziękuję każdej osobie, która brała udział w tworzeniu tej powieści – szczególnie Jowicie za redakcję i korektę, i Adzie za rysunek na okładkę, a najbardziej mojemu chłopakowi, Mateuszowi, za kolejne sesje czytania na głos, poprawki fabularne i znoszenie moich humorków, gdy fabuła nie chciała się pisać.


„Mamy usługę, której mógłby pozazdrościć Amazon.”

Robert Drózd

Świat Czytników


Tysiące ebooków i audiobooków

Ich liczba ciągle rośnie, a Ty masz gwarancję niezmiennej ceny.