Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Czerwona trucizna” Leszka Żebrowskiego to książka demaskatorska. Porusza zagadnienia trudnych losów Polaków na Kresach Wschodnich, partyzantki komunistycznej oraz relacji polsko-żydowskich. Autor odsłania mity-trucizny, które zakłamują naszą najnowszą historię. Bez pardonu obnaża genezę kłamstw oraz proces ich utrwalania w świadomości historycznej Polaków. Pozycja ta stanowi idealną odtrutkę na wszelkie „Pokłosia” i „Pogrossia”.
„Czerwona trucizna” to zbiór esejów historyczno-politycznych z ostatnich kilkunastu lat, traktujących o naszej sytuacji po 1989 roku, przypominających również o tym, co było wcześniej. Jest on kontynuacją pierwszego tomu pt. „Mity przeciwko Polsce. Żydzi, Polacy, komunizm 1939–2012” (Capital, Warszawa 2012). Teksty ukazywały się systematycznie w bezkompromisowym tygodniku „Nasza Polska”. Wszystkie pozostają nadal bardzo aktualne – czyli pod wieloma względami cały czas drepczemy w tym samym miejscu. Nie udało się nam wyjść z pajęczyny zależności instytucjonalnych i personalnych z tzw. minionego okresu. Okazało się, że „właściciele Polski Ludowej” znakomicie odnaleźli się w nowej (?) rzeczywistości, bezkarni i uwłaszczeni na tym, co rabowali przez kilkadziesiąt lat.
Nie potrafiliśmy wypracować sensownej i sprawiedliwej polityki historycznej, opartej o wyniki konkretnych badań – pozostajemy zatem w sferze mitów i pomówień, idących tak daleko, że stajemy się już nie ofiarami wojny i planowego ludobójstwa obu ideologicznych imperializmów (III Rzeszy Niemieckiej i Związku Sowieckiego), ale jej sprawcami i... ludobójcami. To wydaje się jeszcze niedorzeczne na gruncie krajowym, ale jest coraz bardziej akceptowane na gruncie międzynarodowym, w tym także w obecnych Niemczech, Rosji oraz w Izraelu, który powinien być szczególnie wrażliwy na wszelkie kłamstwa dotyczące ludobójstwa, popełnianego również na ludności żydowskiej.
Trwa zatem w dalszym ciągu walka o prawdę historyczną prezentowaną w tym zbiorze i o rzetelną politykę historyczną państwa, albowiem porządki należy rozpocząć na własnym podwórku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Korekta: Anna Bertowska, Patryk Molski
Projekt i wykonanie okładki: Bogusław Kornaś
Redakcja techniczna: Anna Szarko
Książka powstała m.in. ze zbioru artykułów, które ukazały się w tygodniku „Nasza Polska”. Serdecznie dziękujemy redakcji za ich udostępnienie
© Copyright for this edition by Capital sp. z o.o., Warszawa 2015
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być reprodukowana jakimkolwiek sposobem – mechanicznie, elektronicznie, drogą fotokopii czy tp. – bez pisemnego zezwolenia wydawcy, z wyjątkiem recenzji i referatów, kiedy to osoba recenzująca lub referująca ma prawo przytaczać krótkie wyjątki z książki, z podaniem źródła pochodzenia.
ISBN: 978-83-64037-60-3
Wydanie II, poprawione i uzupełnione
Wydanie i dystrybucja:
Capital sp. z o.o.
ul. Kwitnąca 5/6
01–926 Warszawa
Tel. 533 496 436
www.capitalbook.pl, [email protected]
Plik ePub przygotowała firma eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.eLib.pl
1. Odtrutka na truciznę
Na początku lat 90., kiedy tylko w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęła się transformacja ustrojowa, to znaczy – PRL-owska soldateska i bezpieczniacy poprzebierali się za demokratów, a dawni stalinowcy z „lewicy laickiej” w zamian za dopuszczenie do konfitur władzy, powystawiali im nie tylko certyfikaty autentyczności, ale nawet dyplomy „człowieków honoru”, środowiska żydowskie w Stanach Zjednoczonych ni stąd, ni zowąd podniosły wobec „narodu polskiego” – nie wobec jakichś Polaków, czy jakichś polskich środowisk, tyko właśnie wobec narodu polskiego jako całości – zarzut, że w obliczu holokaustu zachował się „biernie”. Zarzut dziwaczny tym bardziej, że oskarżyciele nie precyzowali, co mianowicie „naród polski” miałby zrobić, żeby nie zasłużyć na taką recenzję, no i przede wszystkim – że naród polski podczas II wojny światowej, kiedy to Niemcy zorganizowały masakrę Żydów europejskich, tak całkiem biernie się nie zachował. Przypomnijmy: Polska wdała się w wojnę z Niemcami – państwem, którego wtedy wszyscy słusznie się obawiali. Armia polska została w tej konfrontacji rozgromiona, a naród polski – wydany na łaskę i niełaskę dwóch okrutnych wrogów. Dwóch – bo do wojny przeciwko Polsce włączył się miłujący pokój Związek Radziecki, w taki sposób, że o ile Niemcy na Polskę „napadły”, to Armia Czerwona jedynie do Polski „wkroczyła”. Ciekawe, że to rozróżnienie obowiązuje w oficjalnej historiografii do dnia dzisiejszego, chociaż Stalin już dawno umarł, a Polska jest członkiem NATO. Widocznie jednak, mimo tych wszystkich zaszłości – nie mówiąc już o sławnej transformacji ustrojowej – kontynuacja jest większa, niż nam się wydaje, a czym skorupka za młodu nasiąkła, tym trąci nie tylko na starość, ale nawet – w drugim i trzecim pokoleniu. Więc naród polski został wydany na pastwę dwóch okrutnych wrogów, którzy w dodatku, po obydwu stronach kordonu, od początku koordynowali eksterminację tego narodu, poczynając od jego warstw przywódczych. Mimo to jednak naród polski wytworzył ośrodki oporu, również zbrojnego – ale nie dokonało się to symetrycznie, po obydwu stronach kordonu rozdzielającego polskie terytorium państwowe. O ile na terenie okupacji niemieckiej te ośrodki oporu powstały stosunkowo szybko i objęły znaczną część terytorium, to na terenie okupacji sowieckiej – nie. Warto wyjaśnić ten brak symetrii, żeby nie powstało wrażenie, że na Kresach Wschodnich mieszkali jacyś gorsi Polacy. Chciałbym wskazać na dwie przyczyny. Pierwsza związana jest z Winstonem Churchillem, który w maju 1940 roku objął stanowisko premiera rządu Wielkiej Brytanii i w tym charakterze rozkazał szefowi SOE, brytyjskiej ofensywnej razwiedki, „podpalić Europę”. Jednak nie całą, a tylko tę jej część, która została poddana wpływom niemieckim. Stalinowi Churchill żadnymi pożarami nie chciał świecić w oczy – no i stąd na terenie okupacji sowieckiej wyglądało to inaczej, tym bardziej, że już w lutym 1940 roku rozpoczęły się systematyczne wywózki Polaków z Kresów Wschodnich w głąb Rosji. Druga przyczyna leżała raczej po stronie niemieckiej. O ile na terenie swojej okupacji Niemcy stosunkowo szybko izolowali ludność żydowską od ludności polskiej, czy w ogóle „aryjskiej”, wskutek czego Żydzi nie mogli być na skalę masową wykorzystywani do wywiadowczej penetracji środowisk polskich – to na terenie okupacji sowieckiej było odwrotnie. Ludność żydowska nie tylko nie została odizolowana od ludności polskiej, ale w dodatku znaczna część Żydów przeszła na stronę wroga i skwapliwie dawała się wykorzystywać do wywiadowczej penetracji środowisk polskich, które z racji wielowiekowego sąsiedztwa były wobec Żydów całkowicie transparentne. Nie sprzyjało to oczywiście jakiejkolwiek konspiracji – ale kiedy w czerwcu 1941 roku rozpoczęła się wojna niemiecko-sowiecka, kiedy front niemiecki przesunął się na wschód, a ludność żydowska została przez Niemców odizolowana od ludności polskiej i poddana eksterminacji, na tyłach niemieckiego frontu bardzo szybko powstały potężne ośrodki polskiego oporu. Jak z tego wynika, naród polski wcale nie zachował się „biernie”, zwłaszcza gdy uwzględni się warunki, w jakich przyszło mu działać. Zatem oskarżenia wysuwane przez środowiska żydowskie w USA nie miały na celu odkrycia i przedstawienia światu jakiejś historycznej prawdy – tylko spreparowanej wersji historii.
Wkrótce się wyjaśniło, w jakim celu ta wersja została spreparowana. W roku 1994 ośmiu polityków amerykańskich napisało list do ówczesnego sekretarza stanu Warrena Christophera z sugestią, by Departament Stanu USA ostrzegł rządy krajów Europy Środkowej, że jeśli nie zadośćuczynią żydowskim roszczeniom majątkowym, to stosunki Stanów Zjednoczonych z tymi krajami się pogorszą. Ponieważ w tym czasie wszystkie kraje Europy Środkowej na czele listy swoich priorytetów politycznych umieściły intencję przyłączenia się do NATO, którego USA były i są politycznym kierownikiem, groźba pogorszenia stosunków z Ameryką mogła oznaczać szlaban na wejście do NATO. Wprawdzie takie ostrzeżenie nie zostało wystosowane, ale nastąpił kierowany przeciek owego listu do amerykańskiej prasy. Rząd polski aluzję zrozumiał i skierował do Sejmu projekt ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich, zawierający przepisy o transferze majątkowym w nieruchomościach nie tylko dla 9 istniejących gmin żydowskich w Polsce, ale i dla nowojorskiej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego. Wartość nieruchomości, które miały być przekazane w tym trybie, nie została dokładnie określona – i w uzasadnieniu rządowego projektu wspomniano, ze niepodobna określić finansowych konsekwencji tej ustawy – ale szacunki wskazują, że mogło chodzić o transfer wartości co najmniej 7 miliardów dolarów.
Ustawa nie zdążyła wejść w życie, a już okazało się, że nie opłaca się ulegać szantażystom. W kwietniu 1996 roku na mitingu w Buenos Aires ówczesny sekretarz Światowego Kongresu Żydów Israel Singer, odnotowując spełnienie przez polski rząd żądań gmin żydowskich, zwrócił uwagę, że są jeszcze roszczenia dotyczące tzw. bezspadkowego mienia osób prywatnych, i zagroził, że jeśli Polska nie zadośćuczyni również tym roszczeniom, to będzie „upokarzana” na arenie międzynarodowej. Może te pogróżki Israela Singera, który później został zdemaskowany przez samych Żydów jako krętacz i złodziej, nie byłyby takie poważne, gdyby nie zmiana na stanowisku kanclerza Republiki Federalnej Niemiec. W 1998 roku nowym kanclerzem został socjaldemokratyczny polityk Gerhard Schroeder, który w jednym z pierwszych swoich przemówień oświadczył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”. Ta deklaracja oznaczała, że Niemcy nie będą już przyjmowały żadnych odszkodowawczych suplik, a to z kolei stwarzało zupełnie nową sytuację zarówno dla żydowskich organizacji przemysłu holokaustu, jak i dla rządu Izraela, który również uczestniczył w przejmowaniu niemieckich odszkodowań, obejmujących około 100 miliardów marek, nie licząc dostaw okrętów podwodnych i innego sprzętu wojskowego. W rezultacie doszło do koordynacji niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej. Polityka historyczna niemiecka nakierowana jest na stopniowe zdejmowanie z Niemiec i narodu niemieckiego odpowiedzialności za II wojnę światową, zaś polityka historyczna żydowska – na materialne eksploatowanie holokaustu. Ale środowiska żydowskie i Izrael mogą materialnie eksploatować holokaust tylko pod warunkiem, że jest jakiś winowajca, do którego można kierować roszczenia. Skoro Niemcy ustami swego kanclerza oświadczyły, iż dłużej pokutować nie będą, środowiska żydowskie musiały znaleźć winowajcę zastępczego, co było tym bardziej naglące, że w międzyczasie została wypracowana nowa formuła, umożliwiająca materialne eksploatowanie holokaustu aż do końca świata. Według tej formuły Żydzi zamordowani podczas wojny to jedna sprawa, ale przecież iluż Żydów wskutek tego się nie urodziło! Jest rzeczą oczywistą, że przy takim podejściu liczba ofiar holokaustu z dziesięciolecia na dziesięciolecie będzie rosła w postępie geometrycznym, ale ma to sens jedynie pod warunkiem znalezienia odpowiednio ustępliwego winowajcy zastępczego, do którego można by kierować żądania. I w rezultacie koordynacji niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej na winowajcę zastępczego została wyznaczona Polska.
W rezultacie doszło do eskalacji oskarżeń wobec narodu polskiego. Już nie zachowywał się „biernie”. Przeciwnie – przejawił zbrodniczą formę aktywności w postaci współdziałania z Niemcami, którzy w międzyczasie jednym susem wskoczyli do pierwszego szeregu ofiar złych „nazistów” – więc naród polski został oskarżony o współdziałanie z „nazistami”, których nawet niekiedy wyprzedzał w wykazywaniu inicjatywy. Dla potrzeb obydwu skoordynowanych polityk historycznych uruchomiona została machina propagandowa, w której na czołowe miejsce wysunął się socjolog, dr Jan Tomasz Gross, awansowany z tej okazji na „historyka” i to od razu „światowej sławy”. W tym charakterze sprokurował książkę „Sąsiedzi”, która stała się głównym dowodem w sprawie incydentu w Jedwabnem. „Światowej sławy historykowi” żydowskie organizacje przemysłu holokaustu urządzały serie festiwali popularności również przy kolejnych jego delatorskich produkcjach, zaś naprzeciw tej propagandzie wychodziła i wychodzi piąta kolumna w kraju, której trzon stanowi środowisko skupione wokół „Gazety Wyborczej”. To środowisko, niezależnie od uczestnictwa we wszystkich propagandowych kampaniach inicjowanych przez koordynatorów obydwu polityk historycznych – w których wykorzystuje doświadczenia zdobyte przez stalinowskich przodków na etapie „walki z reakcją” i „utrwalania władzy ludowej” na etapie poprzednim – przede wszystkim aktywizuje się na odcinku „pedagogiki wstydu”, którą można sprowadzić do lakonicznego, kategorycznego rozkazu: „przyznaj się!”. Warto przypomnieć, że w ten sam sposób na etapie poprzednim próbowano preparować czarną legendę „żołnierzy wyklętych” – jakoby kolaborujących z „hitlerowskimi Niemcami” (bo „nazistów” jeszcze wtedy nie wynaleziono) – więc i w tej dziedzinie kontynuacja jest większa, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
Celem jest oczywiście doprowadzenie narodu polskiego do stanu bezbronności, by poddać go bezlitosnej, ekonomicznej eksploatacji w charakterze „nawozu historii”. Tej potężnej machinie, wspomaganej przez całkowicie bezkarną piątą kolumnę w kraju, przeciwstawiają się, jak dotąd, pojedyncze osoby, w rodzaju autora niniejszej książki, Leszka Żebrowskiego. Wykonuje on benedyktyńską pracę demaskowania preparowanych kłamstw i fałszerstw, przeciwstawiając im udokumentowaną prawdę o faktach. Bo w tej walce stawką jest również reputacja naszego narodu. Albo świat, zatruty kłamstwami, uzna nas za naród morderców, a i my sami, oduraczeni „pedagogiką wstydu”, z taką opinią potulnie się zgodzimy, albo przygwoździmy kłamstwa naszych oskarżycieli. Jak dotąd jedynym orężem, jakiego możemy użyć w obronie naszego narodu, i jedyną odtrutką na „pedagogikę wstydu” są książki takie jak ta. Warto, a nawet trzeba zatem po nią sięgnąć.
Stanisław Michalkiewicz
GEHENNA
POLSKICH KRESÓW
1. Kresowe (po)rachunki (cz. 1)
Gehenna polskich Kresów powoli, ale nieuchronnie idzie w zapomnienie. Częściowo jesteśmy sami sobie winni – powinny ukazywać się naukowe publikacje z tego zakresu, ale nie ma wyspecjalizowanych w tym kierunku placówek badawczych. Te zaś, które istnieją, zajmują się tą problematyką jedynie fragmentarycznie. Nie ma żadnej placówki zbierającej relacje z lat 1939–1945, dotyczące zarówno pierwszej okupacji sowieckiej (do czerwca 1941 r.), jak i wydarzeń późniejszych. Dość dobrze znamy dzieje polskiego podziemia niepodległościowego na Kresach, choć i tu są olbrzymie luki: wiemy już znacznie więcej niż kiedyś o wywózkach polskich obywateli na Sybir i eksterminacji polskiego żywiołu; wiemy, co się stało w Katyniu i innych miejscach kaźni polskich oficerów.
Milczymy o tym, co wyrabiała tam sowiecka partyzantka, która oficjalnie miała walczyć z Niemcami, a w rzeczywistości główny wysiłek kierowała na rabunki i mordowanie ludności polskiej; w imię źle pojętej tolerancji idą w niepamięć wyczyny nacjonalistów ukraińskich, którzy sprawili ludności polskiej na Kresach Południowo-Wschodnich krwawą łaźnię, torując tym samym drogę kolejnej sowieckiej okupacji; w imię dobrych stosunków z Litwinami milczymy o tym, że Litwa była sojusznikiem niemieckich nazistów i była bardzo wrogo nastawiona wobec polskiej ludności i partyzantki AK.
Dlaczego milczymy na temat kłamstw?
Pozostaje jednak temat, który objęty jest swoistym tabu – to zagadnienie stosunków polsko-żydowskich w latach 1939–1941 (pod okupacją sowiecką) oraz w okresie następnym, do ponownego wejścia Armii Czerwonej na polskie Kresy. Nie jest to tabu całkowite: społeczność żydowska na świecie wytworzyła na ten temat olbrzymią literaturę (głównie w języku angielskim), a treści w niej zawarte są wprost przerażające. Polacy ukazywani są na ogół jako nie tyle współwinni holokaustu ludności żydowskiej, co wprost główni jego sprawcy. I milczą polskie placówki naukowe, wstydliwie pomijając ten temat. A rzecz wymaga solidnego zbadania. Ukazują się wprawdzie publikacje w tym zakresie, ale prawie we wszystkich wysiłek autorów zmierza do wykazania, że Żydzi byli co najmniej tak samo prześladowani, jak Polacy.
Upiorna książka Jana Tomasza Grossa
W powszechnej, obiegowej opinii, zachowanej w świadectwach świadków i uczestników wydarzeń z lat 1939–1941 miejscowa społeczność żydowska zachowywała się na ogół nielojalnie wobec Polaków pod okupacją sowiecką. Ale zbiorowa pamięć odchodzi wraz z tymi, którzy uczestniczyli w wydarzeniach. W to miejsce pojawiają się coraz częściej publikacje, z których wynika, że było całkiem inaczej. Przykładem może być niewielka rozmiarami, ale zawierająca wstrząsające treści praca Jana Tomasza Grossa pt. Upiorna Dekada. Trzy eseje o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców i komunistów 1939–1948. Już sam jej zakres czasowy poraża: Grossowi wydaje się, że nie ma różnicy między okresem 1941–1944 (gdy dokonał się niemieckimi przecież rękami holokaust) a okresem 1944–1948, gdy powstawały zręby tzw. władzy ludowej. Według tego autora – wizja sowietyzacji zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi przy pomocy Żydów jest nieprawdziwa. Pomijając już dziwne nazewnictwo, które Gross konsekwentnie stosuje („zachodnia Ukraina”, „zachodnia Białoruś” to określenia polskich Kresów, stosowane notorycznie przez sowiecką propagandę!), należy zadać pytanie: jaka zatem była rola ludności żydowskiej w sowieckim aparacie władzy w latach 1939–1941? Czy rzeczywiście Żydzi pojawiali się w sowieckich organach władzy bardzo rzadko, jak chce Gross, czy może było inaczej? Czy rzeczywiście władze radzieckie represjonowały Żydów surowiej niż Polaków, jak pisze Gross, czy może było odwrotnie? Rzecz należy solidnie zbadać, aby nie obracać się w kręgu doraźnej propagandy.
Antysemicka Armia Krajowa
współpracująca z Niemcami
Szczególnie fałszywy stereotyp został wytworzony na temat sowiecko-żydowskiej partyzantki. W licznych publikacjach naukowych i wspomnieniowych, których autorami są Żydzi, Polacy zawsze przedstawiani są w niekorzystnym świetle. Oto np. wspomnienia żydowskich „partyzantów” z tzw. Brygady Markowa (wielu było żydowskich chłopców w Brygadzie Markowa – to cytat z żydowskich wspomnień!), która zasłynęła eksterminacją polskiego oddziału AK por. Stanisława Burzyńskiego „Kmicica” na Wileńszczyźnie 26 sierpnia 1943 r.:
AK była skrajnie antysemicka (...). W wielu częściach Polski brali oni [tzn. AK-owcy] udział w masowych egzekucjach Żydów. W innych miejscach zabijali Żydów dla ich drogocennych dóbr. Kiedy wreszcie stało się jasne, że Niemcy przegrali wojnę, wiele oddziałów AK uszło do lasów, gdzie udało im się zamordować tysiące Żydów. Nic o tym nie wiedzieliśmy w maju 1942 r.
Tu wypada dodatkowo zapytać: a skąd te oddziały AK „uszły do lasów”? Nie trzeba szczególnych zdolności, aby wyobrazić sobie, co autor tych słów miał na myśli: zapewne stacjonowały w niemieckich garnizonach! I tak też tłumaczy ich swoistą koncepcję polityczną: Jeśliby Niemcom powiodło się na froncie rosyjskim, mieli rozkazy przyłączyć się do nich i ogłosić wolną Polskę. Karmieni takimi niedorzecznościami czytelnicy literatury w języku angielskim nie mają powodu, by nie wierzyć. Wszak obecna, wolna przecież Polska nie kwestionuje takich publikacji. Nic nie robi Ministerstwo Spraw Zagranicznych (dlaczego?), polskie placówki naukowe i kulturalne na świecie (dlaczego?), czy choćby polski świat naukowy (dlaczego?).
Zakłamania
o sowiecko-żydowskiej partyzantce
Przypomnijmy fakty: sowieccy partyzanci pod wodzą Fiodora Markowa (wraz z owymi licznymi żydowskimi chłopcami) mieli jakoby przeprowadzać liczne akcje antyniemieckie. Zygmunt Boradyn, najwybitniejszy znawca partyzantki sowieckiej na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie, stwierdza coś zupełnie innego:
W meldunkach niemieckich ani w innych źródłach nie udało się znaleźć potwierdzenia tych działań (...) poza jednym przypadkiem zastrzelenia trzech Niemców pod Nowymi Święcianami. W wyniku represji, zastosowanych w odwecie za tę akcję przez Niemców i litewską policję, zginęło kilkaset (według raportu Komendy Okręgu Wileńskiego AK i Delegata Rządu – 1200) osób.
Trudno przypuszczać, że była to całkowicie „ślepa” akcja, a jej wykonawcy nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji jej bezmyślnego przeprowadzenia. Wszak szef Generalnego Sztabu Partyzanckiego Pantelejmon Ponomarienko nakazywał w swych instrukcjach:
W Polsce należy rozpalić walkę partyzancką. To – oprócz efektu wojskowego – spowoduje duże ofiary ludności polskiej (...).
Po bestialskim, podstępnym zlikwidowaniu oddziału AK por. „Kmicica”, „komandir” F. Markow meldował swym przełożonym: Oczyścimy wszystkie nasze (sic!) rejony z tego paskudnego śmiecia. Czy można szczycić się tym, że w brygadzie Markowa służyło wielu żydowskich chłopców? Lub tym, że (według Shaloma Yarona) Markow był ożeniony z Żydówką? Jak widać, można...
Według Milesa Lermana, przewodniczącego Rady Muzeum Holocaustu w USA, żydowscy partyzanci byli zwykle pierwszymi ochotnikami w najbardziej niebezpiecznych akcjach.
Fakty dowodzą, że Żydzi odgrywali pierwszoplanową rolę w partyzantce i walczyli odważnie w większości partyzanckich grup w całej Europie. (...) Nasze centrum rozwiniętych badań nad Holocaustem wdraża już specjalne projekty badawcze, rozpoczyna organizowanie sympozjów i konferencji historycznych w celu udokumentowania i rozpowszechniania wiedzy o tych faktach na cały świat.
Myślę, że powinno się w tym pomóc, aby ustalenia owego centrum nie były tanią propagandą, która wywoła na fali kłamstw jakieś antysemickie odruchy.
Absurd o Żydach broniących
wystraszonych Polaków przed Niemcami
A że tak może być? Oczywiście. Weźmy np. pod uwagę fragment wspomnień Andrzeja Chciuka (brata słynnego „Celta”), który przytacza historie nie z tej ziemi, opisane przez jednego z żydowskich „historyków”:
W Kopyczyńcach na Podolu ksiądz proboszcz wylewnie dziękował partyzantom żydowskim, którzy trzymali straż naokoło kościoła i bronili wystraszonych Polaków przed Niemcami. Dzięki owym partyzantom – żydowskim komunistom, Polacy mogli się bezpiecznie modlić i obchodzić mszę.
Dla kogoś, kto przeżył te czasy tam i wtedy, to oczywiście całkowity absurd. Ale to nie dla takich czytelników przeznaczone są te publikacje.
Andrzej Chciuk opisuje też zabawną historię, gdy most wysadzony przez jego oddział partyzancki we Francji, zaliczony został na konto... żydowskiej Résistance. A była taka?
Cytron: AK mordowała bezbronnych
Żydów, którym pomagali Niemcy
Czy można wydać po polsku książkę i uzyskać pochlebne recenzje historyków (np. prof. Adama Dobrońskiego z PSL) z takimi opisami zrywu Żydów w getcie białostockim?
Dzięki pomocy Niemców powstańcy w getcie i partyzanci dostawali broń, fałszywe dokumenty, kenkarty, a niejednokrotnie również miejsce schronienia w czasie łapanki. Wspomniani Niemcy udzielali również moralnego wsparcia partyzantom w lasach. Powstańcy i partyzanci popadali niejednokrotnie w trudne sytuacje, z których wyjść mogli tylko dzięki pomocy owych Niemców.
W lasach – jak wiadomo – Niemców nie było. Była tam natomiast partyzantka AK. Czyli, aż strach pomyśleć: Niemcy musieli udzielać Żydom pomocy w lasach, czyli bronić ich przed AK! Autor tej książki, Tobiasz Cytron (oficer ludowego Wojska Polskiego) ma znacznie więcej takich szokujących pomysłów (w ramach dialogu polsko-żydowskiego):
Gdy najlepsi synowie narodu żydowskiego walczyli z hitlerowskim wrogiem [i tu widać pewną sprzeczność w wynaturzeniach Cytrona – hitlerowcy byli wrogiem, ale Niemcy Żydom pomagali], część AK-owców, zapominając, że powinni walczyć z Niemcami [hm... chyba jednak hitlerowców miał na myśli?], mordowała niewinnych Żydów. AK-owcy szaleli wszędzie na drogach, w pociągach, wdzierali się do żydowskich mieszkań i zabijali na miejscu wszystkich mieszkańców (...).
Nawet historycy żydowscy uważani za umiarkowanych w głoszeniu nienawiści wobec Polaków, nie są wolni od takich, delikatnie mówiąc, uprzedzeń. Np. Nechama Tec w jednej ze swych prac napisała: Zgodnie z dyrektywą Bora-Komorowskiego biali Polacy (sic! – toż to nazewnictwo sowieckie wobec AK) używali Żydów jako tarcze strzeleckie. Autorka nie poparła tych stwierdzeń żadnymi źródłami historycznymi. Można dodać – niech ich nie szuka, bo takich nie znajdzie! Nigdy nie było przecież żadnych instrukcji polskiego podziemia, aby Żydów traktować jako tarcze strzeleckie!
Akcja, której nie było
Nechama Tec zasłynęła hagiografią tzw. oddziału partyzanckiego Tuwii Bielskiego, który był w zasadzie żydowskim obozem rodzinnym w Puszczy Nalibockiej. Z szeregów ukrywających się tam Żydów (około 1200 osób) utworzono kilka grup partyzantki, wśród nich – oddział „im. Ordżonkidze” i „im. Kalinina”. Okoliczni Polacy nazywali ich „Jerozolimą” lub „Jerozolimą Bielskiego”. Wymienia ich również w swych wspomnieniach Anatol Wertheim, nie szczędząc im superlatyw:
Na jego czele stało czterech braci Bielskich, synów młynarza spod Nowogródka. (...) Z czasem znalazło się w ich szeregach trzystu bojowników, których brawura stała się legendarna w całej Puszczy. Partyzanci z podziwem powtarzali opowieści o ich pomysłowych zasadzkach na Niemców, odważnych akcjach i o karach, jakie bracia Bielscy wymierzali kolaborantom.
Wertheim jest jednak gołosłowny – nie przytacza żadnych konkretnych przykładów. W zbiorowej pracy Isaaka Kowalskiego pojawia się jednak taki opis:
Grupa partyzantów Żydów i nie-Żydów, wśród nich Dawid Lipszyc i jego przyjaciel Mojsze Funt z Iwieńca, zajęli miasto Naliboki. Ich celem było zdobycie posterunku policji. Niemcy z Iwieńca zostali uprzedzeni i otoczyli Naliboki. Partyzanci ufortyfikowali się w kościele i walczyli bohatersko do ostatniego naboju i nie poddali się Niemcom. Dawid Lipszyc i Mojsze Funt polegli w bitwie.
Brak tu jakiejkolwiek daty i innych szczegółów, aby zidentyfikować tę „akcję”, ale to i tak niepotrzebne, albowiem takiej akcji w ogóle nie było. Jeszcze jedna rzecz jest charakterystyczna: w Nalibokach nie było posterunku policji!
Pogrom Polaków w Nalibokach
Ale warto czytelnikom przybliżyć inne wydarzenia, które miały miejsce w Nalibokach 8 maja 1943 r. Brali w nich udział także „partyzanci” Bielskiego. W tym dniu do Nalibok wkroczyli Sowieci z „Brygady im. Stalina” i Żydzi z oddziałów Tuwii Bielskiego. Już przedtem jego „Jerozolima” dała się nieźle we znaki okolicznym mieszkańcom. Tak to wspomina mieszkaniec Nalibok, Wacław Nowicki:
To on (...) założył swoją „Jerozolimę”. On z niejakim Wiktorem Pucenko, który dowodził zaledwie kilkuosobową grupką, jesienią 1942 r. podzielili ziemię stołpecką i Puszczę Nalibocką na strefy swoich grabieży. Słowem zawarli przymierze bezwzględnego zabijania i niszczenia tych, którzy odmówią im jakiejkolwiek pomocy. W swoich wydanych w Izraelu w 1947 r. wspomnieniach pt. „Brygada w akcji” Bielski pisze: „Licząca 1500 ludzi, złożona przeważnie z kobiet, starców i dzieci Jerozolima nigdy nie weszła do akcji z okupantem i szczęśliwie ocalała w bunkrach leśnych podczas straszliwej pacyfikacji Puszczy Nalibockiej”. Otóż to... W akcji z okupantem można było postradać życie. Ale rabując wsie, bohaterom w aureoli sławy nic nie groziło. „Jerozolima” (...) nie mogła żyć bez pierzyn, poduszek i dojenia krów po pastwiskach.
Mieszkańcy strefy przypuszczańskiej, łupieni i napadani przez „partyzantów”, narażeni byli równolegle na ciągłe ekspedycje karne okupanta. Niemcy, dbający o obowiązkowe dostawy z polskich wsi, nakazali tworzenie lokalnej samoobrony, która miała chronić mieszkańców przed łupieżczymi rajdami wszelkiego rodzaju band. Samoobrona w Nalibokach liczyła 144 osoby, uzbrojone w 26 starych karabinów i dwa erkaemy. Dwie trzecie jej stanu osobowego było już zaprzysiężonymi żołnierzami AK lub NOW.
Sowiecka partyzantka uznała powstanie samoobrony za akt wrogi i nakazała podporządkowanie się swemu dowództwu. Polacy nie mogli się na to zgodzić, pomni na okres okupacji sowieckiej 1939–1941. Naliboki zostały skazane na zagładę. Tak to opisuje cytowany już Wacław Nowicki:
8 maja 1943 r. o godz. 4.00 nad ranem kilkuset partyzantów radzieckich otoczyło wieś i miasteczko. (...) O godzinie 7.00 strzały i jęki ucichły. Zewsząd wiało grozą śmierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyć tragedię swojego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespełna dwie godziny zginęło 128 niewinnych ludzi. Większość z nich, jak stwierdzili potem naoczni świadkowie, z rąk siepaczy Bielskiego i „Pobiedy”. Mordercy obojga płci wpadali do mieszkań i seriami z automatów unicestwiali we śnie całe rodziny, a obrabowane w pośpiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i pijani od krwi, z okrzykiem „hura!” szli dalej mordować.
W 1980 r. wyszły w Jerozolimie (w języku angielskim) wspomnienia Sulii Wolozhynskiej (Wołożyńskiej) Rubin. Pochodzi ona z Nowogródka, córka lekarza, jej mąż Borys (według Nechamy Tec – Rubierzewicki, później po prostu: Rubin), sam urodzony w Nalibokach, był razem z nią w „Jerozolimie” Bielskiego. Sulia opisuje (na podstawie relacji męża) pogrom ludności polskiej w Nalibokach, w którym brał udział jej mąż, choć nie wymienia nazwy miejscowości i mylnie datuje tę „akcję” (jakoby przed 1 maja 1943 r.). Wymienia liczbę zabitych: 130 osób i jako powód masakry podaje fakt, że miejscowi Polacy okrutnie postępowali z Żydami uciekającymi z gett oraz z żydowskimi partyzantami. Te wyjaśnienia można spokojnie odrzucić, albowiem wiemy, że było inaczej. Zresztą sama ciepło wspomina dowódcę miejscowej partyzantki AK por. Miłaszewskiego (dodając, że jego żona była Żydówką). Jest to jednak pierwsze ze strony żydowskiej potwierdzenie udziału „Jerozolimy” Bielskiego w mordzie popełnionym w Nalibokach. Zapewne niezamierzone...
„Jerozolima” Bielskiego nie miała dobrej opinii także u ortodoksyjnych komunistów. Jeden z nich, Józef Marchwiński (przedwojenny komunista, żonaty z Żydówką Esterą, która była u Bielskiego, a zatem trudno przypisywać mu jakiekolwiek intencje antysemickie), przez pewien czas był zastępcą Tuwii w jego obozie. Tak opisuje stosunki tam panujące:
Bielskich było czterech braci, chłopów rosłych i dorodnych i nic też dziwnego, że mieli powodzenie u niewiast w obozie. Byli to mołojcy do wypitki i miłości, nie mieli jednak ciągotek do wojaczki. Najstarszy z nich (dowódca obozu) Tewie Bielski zarządzał nie tylko wszystkimi Żydami w obozie, lecz dowodził również dość licznym i ślicznym „haremem” – niby król Saud w Arabii Saudyjskiej. W obozie, gdzie rodziny żydowskie kładły się często na spoczynek z pustymi żołądkami, gdzie matki przytulały do wyschniętych piersi głodne swoje dzieci, gdzie błagały o dodatkową łyżkę ciepłej strawy dla swoich maleństw – w tymże obozie kwitło inne życie, był też inny, bogaty świat!
Bielski i jego świta nie narzekali na złe warunki, na okupację. Posiadając złoto i kosztowności swoich ziomków, mogli prowadzić wystawny tryb życia. W ziemiankach braci Bielskich i najbliższego ich otoczenia, stoły uginały się od wytrawnych potraw i napojów, a liczne grono pięknych kobiet stale otaczało Tewie Bielskiego i jego trzech budrysów. Piękności te nie znały głodu i niedostatku. Były zawsze ślicznie ubrane, a na ich rękach i szyjach lśniły blaskiem drogie klejnoty i kamienie, nie zbrukały też zbożną pracą swych białych rączek.
Marchwiński – jak na wzorowego komunistę przystało – zaobserwował w obozie swoiste podziały „klasowe”:
Patrycjat Bielskiego jaskrawie odcinał się od plebsu żydowskiego zamieszkującego obóz. Biedota żydowska ziemianki Bielskiego nazywała carskimi pałacami.
Ze wspomnień Marchwińskiego (nigdy dotychczas nie opublikowanych) wynika, że Bielski zdecydowanie tłumił wszelkie odruchy buntu i niezadowolenia wśród mieszkańców obozu. Zamordował Izraela Keslera za to tylko, że ten ośmielił się głośniej wyrażać swoje niezadowolenie z postępowania Bielskiego i jego braci. Fajwel Połonecki zginął tylko dlatego, że po wkroczeniu Armii Czerwonej, gdy Żydzi byli już wolni, chciał zabrać wóz ze swoim skromnym dobytkiem (z zawodu był kowalem), uratowanym przez białoruskich chłopów. Bielski uważał, zaś, że wszystkie wozy są potrzebne do zabrania własnych rzeczy, nagromadzonych podczas działania „Jerozolimy”.
Inny komunista, Benedykt Szymański (z „Brygady im. Stalina”), także nie oszczędził Bielskiego:
Oddział ten nie miał dobrego imienia, o nim napisać nie mogę. A bardzo było niedobrze wyłącznie z winy Bielskiego jako dowódcy. Przyjmował chętnie ludzi ze złotem i walutami, natomiast nie kwapił się z przyjmowaniem biedoty, a bez broni to i mowy nie było.
Pomijanie niewygodnych świadectw
Historycy żydowscy na ogół pomijają takie niewygodne świadectwa, korzystając głównie ze wspomnień oraz spisywanych po latach relacji i wywiadów z żydowskimi partyzantami. Muszą być one jednak konfrontowane z innymi źródłami, inaczej historia żydowskiej partyzantki będzie tym, do czego zmierza Miles Lerman – „dowodem”, że Żydzi odgrywali pierwszoplanową rolę w partyzantce. Chodzi o odkrycie prawdy, aby oddać hołd tym, którzy na to w istocie zasłużyli, ale też należy strzec się przed fałszywymi legendami i stereotypami, nie zasługującymi na wiarę. Czy jest to możliwe? Jeśli na polskich uczelniach nie będą prowadzone rzetelne badania, za jakiś czas także w Polsce upowszechni się mit o nazi-AK, o tzw. polskich obozach koncentracyjnych oraz o tym, że getto i obóz pracy lub obóz koncentracyjny były jedynymi miejscami na świecie, które dawały nikłą nadzieję i szansę na przetrwanie. Taka wykładnia stosunków polsko-żydowskich podczas drugiej wojny światowej zaczyna obowiązywać w wolnym, demokratycznym świecie. Czy jedynym wskaźnikiem, że do tego świata aspirujemy, ma być jej przyjęcie także w Polsce?
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej