Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Każdy człowiek to indywidualny los, indywidualne dzieje. A co on sam wpisuje do kroniki swych dni? Jakimi barwami maluje swe ziemskie istnienie?
Bohaterka opowiadania „Czerwona wstęga” jest współcześnie żyjąca młoda kobieta. Na skutek zdrady bliskiej osoby pogrąża się w rozpaczy i nienawiści. Kto i jak pomógł jej przetrwać i wyjść zwycięsko ze zmagań z samą sobą? Kto zmienił jej życie i pomógł spojrzeć na wszystko innymi oczami? Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w powieści opartej na prawdziwej historii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bóg – Jego droga nieskalana,
słowo Pana w ogniu wypróbowane,
On tarczą dla wszystkich, którzy doń się chronią.
2 Księga Samuela 22,31
I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni.
Dzieje Apostolskie 4,12
Słoneczny majowy poranek rozszczebiotał się wesołym ptasim świergotem dochodzącym zza okien obszernej, lecz przytulnej sypialni. Marianna otworzyła zaspane oczy, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego obudziła się tak wcześnie. Męża nie było w pokoju. Ujrzawszy zmięte prześcieradło po drugiej stronie łóżka, zdziwiła się. Witalij spał zwykle do dziewiątej, czasem nawet do dwunastej, jeśli wrócił do domu nad ranem. W takich sytuacjach uprzedzał jednak żonę, że spóźni się do domu z powodu kolacji biznesowej z ważnymi ludźmi lub spotkania z jakimś liczącym się klientem. Kim byli owi ważni ludzie, Marianna nigdy nie pytała. Była całkowicie pewna miłości i wierności swojego męża.
Następnego dnia po takim późnym powrocie Witalij był niezwykle czuły i obsypywał ją drogimi prezentami. W pojemnej szkatułce znajdowało się mnóstwo kosztowności. Witalij wręczał żonie biżuterię zawsze z jakimś wewnętrznym drżeniem, jakby sam miał ją nosić. Często też prosił Mariannę, by wysłała zdjęcie tak kosztownego upominku swym przyjaciółkom i koniecznie matce. Niech wszyscy widzą, jak bardzo kocha i rozpieszcza żonę.
Trzy dni wcześniej, wróciwszy do domu o świcie, Witalij podarował jej tak olśniewającą kreację, że Marianna zaniemówiła z wrażenia. Lubiła ubierać się modnie, elegancko i drogo, ale takiej sukienki i butów nigdy jeszcze nie widziała w żadnym butiku ani nawet w żurnalu. Gdzie Witalij to zdobył, pozostawało tajemnicą.
− Marianko moja kochana. – Przytulił ją do siebie, owiewając zapachem wypitego poprzedniego wieczoru alkoholu. – Założysz to cudo na naszą rocznicę. Zarezerwowałem całą restaurację i zaprosiłem wszystkich, których należało. Będzie około trzystu osób. Niech zazdroszczą, patrząc na taki skarb.
Co Witalij rozumiał pod słowem „skarb” – suknię, pantofle, a może żonę – Marianna nie starała się dociekać. Była wzruszona i zadowolona. Mąż ją kochał, trzyletni Mateuszek rósł zdrowo i wspaniale się rozwijał pod opieką niani. Miał wszystko, o czym tylko mogłoby zamarzyć dziecko w jego wieku. Pokój dziecięcy i ogromna bawialnia były pełne najnowszych zabawek elektronicznych.
Kobieta odwróciła się na drugi bok, próbując jeszcze zasnąć, ale nie pozwalał jej na to jakiś dziwny niepokój. Wstała więc z łóżka i rozsunęła ciężkie gobelinowe story. Ranek budził się jasny i pogodny. Korony drzew były już skąpane w promieniach słońca. Jego światło, wdzierając się przez gęstą, tiulową firankę, zalewało pokój migoczącym złotem, odbijając się w wypolerowanej do połysku posadzce i kładąc swe jasne smugi na meblach. Marianna wpatrywała się z uśmiechem w tę grę promieni słonecznych i niepokój na chwilę ustąpił. Potem wzięła prysznic, ubrała się i wyszła z sypialni. W ten sobotni poranek nie trzeba się było nigdzie spieszyć. Ich przyjęcie z okazji pięciolecia małżeństwa miało się zacząć dopiero o piątej. Wszystko było przygotowane i przemyślane z dużym wyprzedzeniem. Scenariusz imprezy również został ustalony, a zaproszenia wysłane. Witalij wszystkim się zajął.
Schodząc po szerokich spiralnych schodach na dół, Marianna usłyszała dobiegające z kuchni głosy. Zaczęła nasłuchiwać. To Mateuszek przekomarzał się ze swą nianią Olgą, siedząc zapewne nad talerzem owsianki, której nie cierpiał. Olga robiła dziecku wykład o tej potrawie, podkreślając jej walory i starając się jednocześnie nakarmić swego ulubieńca.
− Za mamusię, za tatusia, za babcię – zachęcała chłopca.
− A za ciebie? – spytał Mateuszek. – Za ciebie zjem trzy łyżki, ale musisz położyć na górze brzoskwiniowe konfitury.
Marianna, uśmiechając się, wyszła na taras i zobaczyła tam Witalija. Był jeszcze w piżamie i siedząc w fotelu, usilnie nad czymś myślał. Zauważyła, że w popielniczce piętrzy się stos niedopałków, a mąż pali nerwowo kolejnego papierosa. Podeszła bliżej.
− Dzień dobry, kochanie. Dlaczego wstałeś tak wcześnie? Przecież dziś sobota. Znów jakieś pilne sprawy?
Witalij drgnął zaskoczony i zerwał się z fotela. W jego oczach na moment pojawiło się przerażenie, ale szybko wzrok mu się rozjaśnił. Podszedł do żony i mocno ją przytulił.
− Dzień dobry, Marianko. Nie, dziś nie mam żadnych pilnych spraw. Czekam tu na ciebie, bo chcę, byśmy razem zjedli śniadanie. Chodźmy zatem do jadalni.
Dopiero teraz Marianna zauważyła, że w przedpokoju, w dużych ceramicznych wazonach, stoją świeże kwiaty – jej ulubione białe lilie oraz cudowne czerwone róże.
− Dziś jest niezwykły dzień, kochanie! – przytulił ją znów do siebie. – Świętujemy pięciolecie naszego nieustannego szczęścia. Dziękuję ci za wszystko!
Jedli śniadanie w zalanej słońcem jadalni, a duże witrażowe okna rzucały dokoła różnobarwne świetlne refleksy. Mąż obsypywał żonę wyszukanymi komplementami i całował po rękach, co speszyło młodą gosposię, która właśnie weszła do pokoju.
− Pani Marianno, za czterdzieści minut przychodzą manikiurzystka i pedikiurzystka. Dzwoniły, że będą punktualnie. O drugiej zjawi się krawiec – przypominała dziewczyna, kiedy ze spuszczonym wzrokiem podawała kawę i bułeczki cynamonowe.
− Dopilnuj, Alonko, by wszystko było w idealnym porządku – zwrócił się dość surowym tonem pan domu. – Moja żona musi być dzisiaj prawdziwą pięknością.
− To oczywiste. – Kobieta spojrzała na niego wymownie. Jej policzki oblał rumieniec, a w oczach pojawił się błysk zazdrości.
Nie patrząc na służącą, Marianna poprosiła o kawałek twarożkowej zapiekanki, jeżeli pozostała jeszcze z wczorajszej kolacji. Kiedy dziewczyna ją przyniosła, podziękowała jej za smaczne śniadanie.
− Alono, poproś nianię, by przyszła z Mateuszkiem do jadalni.
− Jak pani każe.
Na widok rodziców maluch wyrwał się z rąk Olgi i rzucił się ku nim. Mamę widywał codziennie, za to tatę dość rzadko. Obejmując teraz jego kolana, szczebiotał radośnie:
− Tatuś! Jesteś dziś w domu? Nie pojechałeś na swoją budowę?
Rodzice śmiali się, czule patrząc na synka. Mateuszek nazywał budową firmę Wital, biznes budowlany ojca nazwany tak przez Witalija na własną cześć. Wital pomyślnie się rozwijał, otrzymując nieustannie zamówienia na budowy „pod klucz” od różnych sklepów, restauracji, lecz głównie nocnych klubów, kasyn i podobnych instytucji.
Mateuszek wdrapał się ojcu na kolana i podśpiewując, wybijał swą małą szabelką rytm na oparciu szerokiego fotela.
− Mateuszku, zaczekaj chwilkę, nie hałasuj – poprosił synka Witalij. – Musimy mamie oznajmić coś ważnego.
Nie odsyłając z jadalni służącej, zadzwonił do adwokata spółki.
− Cześć, Siemion. Już jesteś? Przygotowałeś wszystko tak, jak prosiłem? Świetnie. Przyjdź do nas, do jadalni.
Po chwili w drzwiach stanął wysoki, barczysty, młody mężczyzna. Trzymał w ręku jakieś papiery. Był to wezwany przed chwilą adwokat. Przywitał się uprzejmie i stanął koło pana domu. Witalij wziął od niego dokumenty i z patosem, jakby zwracał się do wszystkich obecnych, a nie tylko do żony, oświadczył:
− Droga Marianko, moja ukochana żono! W tym radosnym dniu pierwszego jubileuszu naszego wspólnego życia postanowiłem zrobić ci niespodziankę, i to nie jedną. W ten sposób pragnę zapewnić cię o swej miłości i podziękować za twoje dobre, kochające i wierne serce. W tej kopercie są dokumenty własności nowego domku letniskowego za miastem. Jest twój. Meble, które sobie wybierzesz po naszej uroczystości, przywiozą i ustawią zgodnie z twoim życzeniem.
Witalij patrzył na żonę w oczekiwaniu okrzyków zachwytu i wdzięczności, ona jednak spoglądała na niego w milczeniu i z zakłopotaniem.
− To nie koniec – kontynuował, obejmując spojrzeniem wszystkich obecnych, licząc na efekt, jaki wywoła jego hojność. – Wyjrzyj przez okno, kochanie. Widzisz ten czerwony mercedes, najnowszy model? Również jest twój…
Mąż jeszcze coś mówił, ale Marianna wyczuła fałszywe nuty w tej oracji. Nie rozumiała jego poczynań. Mieli przecież wspaniałą daczę, więc nie potrzebowali jeszcze jednej, choćby jej osobistej. To samo dotyczyło samochodu. Jej bmw kupione w salonie przed Nowym Rokiem liczyło dopiero pięć miesięcy. Wszystko to wyglądało co najmniej dziwnie. Mariannę zaskoczyła także niebywała rozrzutność męża. Jakby tego było mało, sprezentował jej brylantową kolię i kolczyki, prosząc, by założyła te wspaniałości na dzisiejszy bankiet.
Z okazji rodzinnej uroczystości Witalij wręczył także po pierścionku niani i gosposi. Niania próbowała odmówić przyjęcia kosztownego prezentu, ale pracodawca zażądał, by go nosiła na znak dobrych relacji z Marianną i domownikami. Alona przyjęła zaś pierścionek jako coś oczywistego i natychmiast go przymierzyła. W jej ciemnych oczach znów na sekundę błysnęła zazdrość.
Cały dzień upłynął na przygotowaniach do wieczornego bankietu. Przed kolacją przybył znany aktor teatralny i filmowy mający wystąpić w roli gospodarza wieczoru. Wraz z Witalijem kolejny raz omawiali szczegóły programu imprezy.
Witalij wyszedł z garderoby, roznosząc dookoła zapach drogiej wody kolońskiej, i skierował się do przedpokoju, gdzie kilka minut zajęło mu wkładanie obuwia. W końcu stanął przed lustrem w pełnej krasie: w garniturze o nienagannym kroju i błyszczących, skórzanych butach.
− Alono, przekaż pani, że czekam na nią przed domem, przy samochodzie – rzucił głośno gosposi.
− Oczywiście, panie Witaliju – rozległo się ironicznie za jego plecami.
Służąca udała się na pokoje państwa, by wykonać polecenie szefa. Marianna z pomocą niani wkładała podarowaną jej przez męża sukienkę. Mateuszek kręcił się obok, nie spuszczając wzroku z mamy.
− Mamusiu, jesteś taka ładna jak lalka Barbie! – zachwycał się maluch. – Widziałem taką w sklepie i prosiłem nianię Olę, by mi ją kupiła, ale ona nie chciała.
− I dobrze – roześmiała się Marianna. – Nie jesteś przecież dziewczynką, żeby bawić się lalkami.
− Mamusiu, a na tym bankiecie nie będziesz się nudziła beze mnie? – spytał z troską w głosie Mateusz. – Co tam będziesz robiła z tymi wszystkimi ciociami i wujkami?
− Będę siedziała razem z tatusiem u szczytu stołu, uśmiechała się uprzejmie do wszystkich i śmiała się, kiedy będzie trzeba.
− Nudziarstwo! Lepiej zostań w domu. Razem z Olą i Aloną pobawimy się w chowanego. Ostatnio tak dobrze się schowałem, że o mało by mnie nie znalazły. Zostań z nami, mamusiu, proszę!
− Nie mogę, słoneczko. Dzisiaj mamy z tatusiem wielkie święto.
Marianna, rozmawiając z synkiem, zachwycała się jednocześnie swoim odbiciem w lustrze. Miała wrażenie, że nigdy jeszcze nie wyglądała tak olśniewająco jak tego wieczoru. Sukienka leżała idealnie na jej smukłej sylwetce i przy najmniejszym ruchu mieniła się delikatnymi odcieniami wiosny. Do tak wspaniałej kreacji niepotrzebne były brylanty, lecz nie chcąc robić przykrości mężowi, pozwoliła, by Olga zapięła jej na szyi drogocenną kolię. Jasnoliliowe pantofle na wysokiej szpilce dopełniały wieczornej toalety.
− Pani Marianno, małżonek prosił przekazać, że czeka na podjeździe koło samochodu – rzekła Alona. – Po co tyle szczęścia w jednych rękach? – mruknęła pod nosem ze złością, nie mogąc oderwać zawistnych oczu od swej ślicznej chlebodawczyni. Spojrzenie Olgi również było pełne uwielbienia i zachwytu.
Marianna raz jeszcze spojrzała w lustro i byłaby w pełni z siebie zadowolona, gdyby nie dziwny wewnętrzny dyskomfort. Coś niedobrego pojawiło się w jej sercu. Czuła jakieś niebezpieczeństwo unoszące się w powietrzu. Niepokój nabrzmiewał w niej jak ziemia podczas deszczu. Wzięła kilka głębokich oddechów, starając się odpędzić przykre uczucia, i wyszła z sypialni. Mateuszek popędził za nią.
− Mamusiu, będziemy z nianią czekać na ciebie.
Marianna pochyliła się i objęła synka.
− Obiecuję, że kiedy wrócimy, przyjdę ucałować cię i uściskać.
− Dobrze, mamusiu.
Wyszła na szeroki taras. Na lewo, na zielonym tle trawnika jaskrawą plamą odbijał się nowy czerwony mercedes. Z prawej strony, na wyłożonym wzorzystymi płytkami chodniku przyciągał wzrok lśniący w blaskach majowego słońca czarny mercedes Witalija. On sam, stojąc obok, palił papierosa i rozmawiał z kierowcą, zerkając nerwowo w stronę tarasu. Patrząc z uwagą na męża, który dziś nie przestawał jej zadziwiać, Marianna schodziła powoli na dół. Nagle jej noga tak mocno skręciła się w kostce, że tracąc równowagę, upadła prosto na twarz. W tej samej chwili rozległo się coś, co przypominało głośne klaśnięcie, a po nim rozległ się krzyk kierowcy:
− Ochrona! Wezwijcie karetkę! Prędzej! Prędzej!
W stronę samochodu zaczęli biec ochroniarze. Ich dowódca podbiegł do Marianny i próbował ją podnieść.
− Wszystko w porządku, pani Marianno?
− Nie wiem – odparła kobieta, trzymając się jego ręki i zdejmując z nogi pantofel ze złamaną szpilką. – Oleg, co się dzieje? O co chodzi z tym pogotowiem? Nie potrzebuję żadnego pogotowia.
− Niech pani idzie do domu. – Dowódca straży odwrócił wzrok. – Podczas upadku mocno podrapała pani sobie twarz.
− Ale po co wzywacie karetkę? Do kogo? Co się stało?
Nagle zobaczyła Witalija leżącego w kałuży krwi. Pochylał się nad nim kierowca, podtrzymując jedną ręką jego głowę, a w drugiej trzymając pistolet. Marianna zamarła z przerażenia, a potem zaczęła krzyczeć jak zraniony ptak, próbując biec ku mężowi. Poczuła jednak tak ostry ból nogi, że znów upadła. Oleg natychmiast znalazł się przy niej, pomagając jej wstać. Marianna zdjęła drugi pantofel i przezwyciężając ból, pokuśtykała do męża.
− Witalij! – Przerażona bladością jego twarzy, osunęła się na kolana. – Żyje? Dlaczego milczycie?! Wezwaliście pogotowie? – powtarzała bez przerwy w panicznym strachu.
W odpowiedzi na jej ostatnie pytanie rozległ się sygnał karetki pogotowia. Ochroniarz otworzył bramę i na podwórze wjechał duży ambulans.
− Odsunąć się! – krzyknął lekarz, podbiegając do rannego. Za nim spieszyli ratownicy z noszami.
Mariannę z trudem odciągnięto od zakrwawionego męża. Patrzyła bezradnie jak kładziono go na noszach i niesiono do karetki.
− Powinnam jechać z nimi. Oleg, niech mi pan pomoże. Wołodia, zapalaj samochód.
Tak jak stała, bosa, z podrapaną twarzą, wsiadła do mercedesa Witalija. Kropelki krwi z otarć na twarzy skapywały na wspaniałą suknię już i tak poplamioną krwią męża. Noga bolała nieznośnie, duży siniak na prawej ręce również dawał o sobie znać. Skądś pojawiła się Olga.
− Musi pani się przebrać – przemawiała łagodnie jak do dziecka, z trudem wstrzymując łzy.
− Idź do Mateuszka, Olu – mówiła Marianna, starając się zachować spokój. – Nie chcę się przebierać. Jedźmy, Wołodia – zwróciła się do kierowcy. Czuła w rękach silne mrowienie. Do samochodu wsiadł też Oleg i jeszcze jeden ochroniarz. Z łatwością dopędzili karetkę i jednocześnie wjechali na plac przed szpitalem.
Na oddziale chirurgicznym Mariannę posadzono na krześle w poczekalni tuż obok sali operacyjnej. Ręce drżały jej coraz bardziej. Dreszcze opanowały już całe ciało. Trzęsła się tak mocno, że nie była w stanie odpowiadać na pytania śledczego, który pojawił się nie wiadomo skąd, by ją przesłuchać. W jej małej, eleganckiej torebce, która wciąż zwisała z jej ramienia, nieprzerwanie dzwonił telefon. Marianna odrzuciła połączenie. Oleg zaproponował, że zabierze ją do sali zabiegowej, by opatrzono jej otarcia i zadrapania, ale odmówiła. Wtedy szef ochrony przyprowadził do niej pielęgniarkę. Dziewczyna zajęła się raną i po obejrzeniu spuchniętej nogi doradziła wizytę u ortopedy, piętro niżej.
− Ja-a-a nie-e odej-dę-ę stą-ąd – mówiła z trudem Marianna, nie mogąc opanować drżenia.
− Zaraz znajdę ortopedę i przyprowadzę go tutaj – powiedział Oleg. Potem zwrócił się do śledczego: – Nie widzi pan, w jakim jest stanie? Zostawcie kobietę w spokoju. Lepiej zajmijcie się łapaniem zabójcy.
− Jest pan, młody człowieku, jeśli się nie mylę, szefem ochrony w firmie Wital i nazywa się Oleg Jermołajew? – pytał niewzruszony śledczy.
− Nie myli się pan.
− Jestem Anatolij Lesnikow. Do pana również mam kilka pytań.
− Może później. Teraz najważniejsze jest udzielenie pomocy pani Mariannie.
Oleg szybko się odwrócił i niemal biegiem ruszył ku schodom, dając znać ochroniarzowi, by nawet na krok nie odstępował żony szefa. Ten stanął obok Marianny, odsuwając na bok śledczego. Po dziesięciu minutach Oleg powrócił z lekarzem.
− Dzień dobry – przywitał się chirurg z oddziału urazowego. – Pozwoli pani, że obejrzę tę nogę. Proszę się nie bać, zrobię to ostrożnie i delikatnie – dodał, widząc przerażenie w oczach kobiety.
W tym momencie z sali operacyjnej wyszedł chirurg, po drodze zdejmując maseczkę ze znużonej i zasmuconej twarzy. Marianna podniosła się, chcąc do niego podejść, lecz przeszywający ból spowodował, że bezsilnie opadła na krzesło.
− Ostrożnie – zaniepokoił się ortopeda. Nie może pani stawać bolącą nogą. Muszę ją dokładnie zbadać i zrobić rentgen.
Nie zwracając na niego uwagi, Marianna wpatrywała się w napięciu w twarz chirurga. Biały kitel lekarza był zbryzgany krwią. Domyślała się, że to krew Witalija. Dwaj ochroniarze i kierowca stali nieruchomo, nie mając odwagi o cokolwiek zapytać. Chirurg rozłożył bezradnie ręce.
− Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy – westchnął ciężko. – Kula utkwiła w sercu… Proszę przyjąć wyrazy głębokiego współczucia.
Zapanowała cisza – straszna, paraliżująca. Marianna milczała, wsłuchując się w głośny stukot w swej głowie. Serce biło jej w piersi jak szalone, nie pozwalając złapać tchu. Nagle wydała stłumiony krzyk i kładąc rękę na szyi, zastygła nieruchomo niczym kamienny posąg. Pociemniało jej w oczach i pochłonęła ją czarna fala rozpaczy. Gdyby nie mocne ramię lekarza upadłaby na wykafelkowaną posadzkę szpitalnego korytarza. Ale tego nie była już świadoma.
Tytuł oryginału: Красная лента
Autor: Tamara Reznikova
Tłumaczenie: Aniela Czendlik
Redakcja: Krystyna Stobierska
Korekta: Joanna Salamon, Barbara Jonkisz
Przygotowanie e-booka: Marta Legierska
Projekt graficzny okładki: Radosław Krawczyk
Wydanie oryginalne w języku rosyjskim:
Красная лeнта
Copyright © 2012 by Tamara Reznikova
Originally published in Ukraine by Swiet na Wostokie in Kiev
All rights reserved.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Szaron, 2022
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Szaron, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty biblijne pochodzą z Biblii Tysiąclecia (Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wyd. 4, Poznań 1996).
Wydawca:
Szaron
Wydawnictwo | Księgarnia | Hurtownia Szaron
ul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustroń
tel. 503 792 766
szaron.pl
Książkę można nabyć u wydawcy.
Wydanie I, Ustroń 2022
ISBN 978-83-8247-086-4