Czerwony Krzyk - Thomas Blaidd - ebook

Czerwony Krzyk ebook

Thomas Blaidd

4,0

Opis

 

Po fantastycznych przygodach Keiko Nakamury i Ayena Sofera w pierwszej części trylogii pt Błękitny Krzyk ruszamy z naszymi bohaterami w kolejną drogę pełną niebezpieczeństw i zła ale również miłości, dobra i uśmiechu.

 

Czerwony Krzyk to druga część trylogii w której Keiko i Ayen walczący z Ideą Wielkiej Religi oraz poza ziemskimi mocami, muszą zmierzyć się ze swoimi słabościami, lękami i zwątpieniami. Otoczeni fałszem, kłamstwem i nieustającą walką dobra ze złem, wbrew sobie zostają wciągnięci w wojny, które bez względu na światy w których się toczą są nieustającą i krwawą bitwą o władze. W tej części trylogii dowiemy się kim był i i kim jest Ayen, nieśmiały i do szaleństwa zakochany towarzysz Wybrańca jak i również poznamy moc Energi Światła i Prawdy ze świata Arabangi oraz jak otoczeni kłamstwem i propagandą zatracamy samodzielne myślenie.

 

Powieść Czerwony Krzyk jest lekką i przyjemną fantastyką w której oprócz barwnych walk nadprzyrodzonych sił i potworów, które są również w każdym z nas, znajdziemy wiele sensacyjnych wydarzeń jak i również wesołych i emocjonalnych zachowań towarzyszących barwnym postaciom.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



CZER­WO­NY KRZYK
Tho­mas Bla­idd

Londyn 2022

Wersja demo

 

 

 

Co­ver de­sign

Pro­jekt okład­ki

Co­py­ri­ght © Syn­re­lis

https://twit­ter.com/syn­re­lis?s=21

syn­re­lis@gma­il.com

 

Tech­ni­cal edi­ting

Re­dak­cja tech­nicz­na

Pro­ofre­ader

Ko­rek­tor

Mag­da­le­na Bia­łek

kon­takt@mag­da­le­na­bia­lek.pl

 

Co­py­ri­ght © Tho­mas Bla­idd

Lon­don 2021

 

 

 

All ri­ghts re­se­rved. No part of this book may be re­pro­du­ced in any form or by any elec­tro­nic or me­cha­ni­cal me­ans, in­c­lu­ding in­for­ma­tion sto­ra­ge and re­trie­va l sys­tems, wi­tho­ut per­mis­sion in wri­ting from the pu­bli­sher, except by re­vie­we rs, who may qu­ote brief pas­sa­ges in a re­view.

 

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej ksi­ążki nie może być po­wie­la­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie ani za po­mo­cą ja­kich­kol­wiek środ­ków elek­tro­nicz­nych lub me­cha­nicz­nych, w tym sys­te­mów prze­cho­wy­wa­nia i wy­szu­ki­wa­nia in­for­ma­cji, bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem osób re­cen­zu­jących, któ­re mogą cy­to­wać krót­kie frag­men­ty utwo­ru w swo­ich re­cen­zjach.

 

 

Pu­bli­sher Wy­daw­ca

To­masz Mi­ko­laj­czyk

tho­mas­bla­[email protected]

to­ma­sz56@ic­lo­ud.com

Elec­tro­nic ver­sion and di­stri­bu­tion Wer­sja elek­tro­nicz­na i dys­try­bu­cja Wy­daw­nic­two Psy­cho­skok Sp.o.o. ul. Spó­łdziel­ców 3/325 Ko­nin

 

ISBN 978-83-8287-020-6

 

 

 

 

 

 

 

 

Wi­ęk­szo­ść lu­dzi tak na­praw­dę nie pra­gnie wol­no­ści, po­nie­waż wol­no­ść nie­sie za od­po­wie­dzial­no­ść, a od­po­wie­dzial­no­ść jest dla wi­ęk­szo­ści lu­dzi prze­ra­ża­jąca.

 

 

- Sig­mund Freud

 

 

 

 

Prolog

 

Po­wo­li za­częła po­wra­cać świa­do­mo­ść, a wraz z nią frag­men­ty ostat­nich wy­da­rzeń. Spa­dła wprost na po­trza­ska­ną po­sadz­kę tuż pod ma­je­sta­tycz­nym, ogrom­nym, drew­nia­nym krzy­żem, do któ­re­go były przy­bi­te ludz­kie szcząt­ki w po­sta­ci sa­mych już ko­ści z gdzie­nie­gdzie jesz­cze wi­docz­ny­mi po­zo­sta­ło­ścia­mi ubra­nia. De­li­kat­nie usia­dła i opa­rła się o prze­wró­co­ne ko­ściel­ne ławy. Oprócz pa­lącej jej rany pod pier­sią i licz­nych po­dra­pań nic jej nie do­le­ga­ło. Mia­ła śla­dy za­krze­płej krwi na ubra­niu, ale była żywa. W pó­łm­ro­ku sła­be­go, ksi­ęży­co­we­go świa­tła prze­bi­ja­jące­go się przez reszt­ki ko­lo­ro­wych wi­tra­ży i dziur w da­chu roz­po­zna­ła wnętrze sta­rej świ­ąty­ni, któ­ra daw­no temu jej się śni­ła. Gdy wsta­wa­ła, usły­sza­ła wcho­dzących do ko­ścio­ła lu­dzi. Czte­rech mężczyzn w dłu­gich płasz­czach zbli­ża­ło się do niej, omi­ja­jąc po­ła­ma­ne ław­ki, sta­re bel­ki i po­przew­ra­ca­ne oraz roz­bi­te fi­gu­ry rze­źby świ­ętych po­sta­ci. Mimo ostre­go bólu klat­ki pier­sio­wej szyb­ko sta­nęła na no­gach. Chcia­ła uru­cho­mić swo­je ze­wnętrz­ne kręgi ochron­ne, lecz czu­ła w so­bie tyl­ko sła­bą ludz­ką ener­gię.

- Nie wy­si­laj się, nie masz już ani odro­bi­ny swych mocy – po­wie­dział z lek­kim uśmie­chem mężczy­zna i dał ręką znać po­zo­sta­łym, by się za­trzy­ma­li.

- Gdzie je­stem i kim je­ste­ście? – od­po­wie­dzia­ła Ke­iko, w my­ślach ana­li­zu­jąc swo­je szan­se w wal­ce z nie­zna­jo­my­mi.

- W pie­kle, ko­cha­nie, w pie­kle!!! – krzyk­nął i do­dał: – I niech ci do tego głu­pie­go łba nie przy­cho­dzą my­śli o wal­ce. Pój­dziesz z nami do­bro­wol­nie czy mam cię za­wlec za te two­je czar­ne ku­dły?

- Może pój­dę, może nie, ale nie od­po­wie­dzia­łeś mi na py­ta­nie, no chy­ba że od­po­wie­dź prze­ra­sta mo­żli­wo­ści two­je­go mó­zgu, o ile go masz – od­pa­ro­wa­ła agre­syw­nym to­nem na jego gro­źby i jed­no­cze­śnie kątem oka do­strze­gła otwar­te drzwi, któ­re mo­gły­by być jej dro­gą uciecz­ki.

- Nie py­skuj, Ke­iko Yama­da albo jak wo­lisz, Na­ka­mu­ra! Bierz­cie ją i idzie­my – zwró­cił się do swych to­wa­rzy­szy, któ­rzy od razu rzu­ci­li się w jej kie­run­ku.

Od­bi­ła się i wy­so­ko wy­sko­czy­ła im na­prze­ciw, po­wa­la­jąc pierw­sze­go z nich sil­nym ude­rze­niem nogi w gło­wę. Opa­da­jąc z po­wro­tem, w ostat­nim mo­men­cie unik­nęła ude­rze­nia po­tężnej pi­ęści ko­lej­ne­go z ata­ku­jących. Zro­bi­ła szyb­ki ob­rót i pędem za­częła biec w stro­nę drzwi, ma­jąc na­dzie­ję, że nie bie­gnie w śle­pe po­miesz­cze­nie bez wy­jścia.

Prze­sko­czy­ła le­żące me­ta­lo­we drzwi i wpa­dła do du­żej pu­stej hali oświe­tlo­nej mi­go­czący­mi za­wie­szo­ny­mi na su­fi­cie lam­pa­mi. Sły­sza­ła od­da­la­jący się za sobą stu­kot bu­tów ści­ga­jących ją mężczyzn. I na­gle za­pa­no­wa­ła kom­plet­na ci­sza, a wo­kół niej zni­kąd po­ja­wi­li się lu­dzie. Ko­bie­ty, mężczy­źni i dzie­ci. Za­częli ją ota­czać i ręka­mi do­ty­kać jej ubra­nia, wło­sów, tak jak­by chcie­li spraw­dzić, czy jest żywa. Pró­bo­wa­ła się osło­nić, ale jej dło­nie prze­cho­dzi­ły przez ich nie­ma­te­rial­ne cia­ła. Ob­ra­ca­ła się, ma­cha­jąc ręka­mi, któ­re nie mo­gły ni­cze­go do­tknąć, lecz ona czu­ła ich do­tyk i co­raz bar­dziej za­ci­ska­jący się wo­kół niej tłum lu­dzi bez ja­kich­kol­wiek słów i mi­mi­ki. Wpa­trzo­ne w nią oczy były pu­ste, po­zba­wio­ne emo­cji i ko­lo­ru. Biła pi­ęścia­mi i ko­pa­ła po­wie­trze, nie mo­gąc się wy­zwo­lić z tej masy ludz­kiej, aż w ko­ńcu upa­dła na ko­la­na i po­czu­ła, jak wy­kręca­ją jej ręce do tyłu, a jej cia­ło krępu­ją gru­by­mi sznu­ra­mi. I na­gle cały ten tłum zni­kł tak nie­spo­dzie­wa­nie, jak się po­ja­wił, a nad nią sta­ły po­sta­cie w dłu­gich czar­nych płasz­czach.

- A było mnie słu­chać, idiot­ko! Za­bierz­cie ją, bo Mistrz wiecz­nie cze­kać nie będzie – wark­nęła jed­na z nich i nie cze­ka­jąc na nich, za­częła się od­da­lać.

Po­czu­ła sil­ne ude­rze­nie w twarz i smak krwi w ustach.

- Na ra­zie je­ste­śmy kwi­ta – szep­nął jej do ucha ude­rzo­ny przez nią w ko­ście­le mężczy­zna. Sil­ne ręce chwy­ci­ły ją pod ra­mio­na i za nogi, a ona wi­dzia­ła tyl­ko prze­su­wa­jącą się pod nią po­sadz­kę i czar­ne buty tych, któ­rzy ją nie­śli.

Rzu­ci­li ją na mo­krą i brud­ną podło­gę tuż pod nogi sto­jące­go w roz­kro­ku ogrom­ne­go i bar­czy­ste­go mężczy­zny, któ­ry był po­zba­wio­ny gór­nej części odzie­ży i no­żem, któ­ry trzy­mał w ręku, gła­dził się po spo­co­nym tor­sie. Na­chy­lił się nad nią, aż jego po­zle­pia­ne i brud­ne, dłu­gie wło­sy do­tknęły jej czo­ła. Jego twarz była pe­łna zmarsz­czek z wie­lo­ma szra­ma­mi i ocza­mi pe­łny­mi nie­na­wi­ści. Za­wi­sła nad nią, wy­da­jąc z sie­bie char­cze­nie i bacz­nie jej się przy­gląda­jąc.

- I to coś mia­ło czel­no­ść na­ru­szyć na­szą Bra­mę Wiru? – za­chry­piał, a z otwar­tych ust ude­rzył ją odór gni­jące­go cia­ła. Chwy­cił ją za wło­sy, pod­no­sząc z podło­gi. Chwi­lę się przy­glądał, jak usi­ło­wa­ła wy­zwo­lić się z jego ręki, i z ca­łych sił kop­nął ją wiel­kim, ci­ężkim bu­tem, ła­mi­ąc jej że­bra. Jej klat­kę pier­sio­wą prze­szył po­twor­ny ból.

- Wrzu­cie to coś do klat­ki, pó­źniej spraw­dzę, dla­cze­go ona jesz­cze jest żywa, a jej cia­ło ma­te­rial­ne, za­nim sta­nie przed Mi­strzem – po­wie­dział do sto­jących wo­kół mężczyzn i znik­nął za drzwia­mi.

W sła­bym świe­tle lam­py scho­wa­nej za dru­cia­ną siat­ką do­strze­gła, spo­za prętów klat­ki, w któ­rej była za­mkni­ęta, le­żące na podło­dze reszt­ki ludz­kich ciał i ko­ści, po­środ­ku któ­rych stal me­ta­lo­wy fo­tel z uchwy­ta­mi na ręce i nogi. Obok nie­go, na du­żym roz­ło­żo­nym sto­le uło­żo­ne były wszel­kie­go ro­dza­ju na­rzędzia tor­tur, któ­re za­bru­dzo­ne krwią do­pe­łnia­ły gro­zy tego po­miesz­cze­nia. Pró­bo­wa­ła uwol­nić się z krępu­jących ją wi­ęzów, lecz im bar­dziej się szar­pa­ła, tym bar­dziej za­ci­ska­ły się na prze­gu­bach jej rąk i łyd­kach. Z bólu i bez­sil­no­ści za­częły jej pły­nąć po po­licz­kach łzy. Wra­ca­ły wspo­mnie­nia, kłu­jąc bo­le­śnie jej ser­ce. Wspo­mnie­nia tego, jak Axel, któ­ry la­ta­mi się nią opie­ko­wał, pró­bo­wał ją za­bić. A ta­kże wspo­mnie­nia tego, jak spo­tka­ła swe­go ojca, o któ­rym my­śla­ła, że nie żyje, i ogrom­nej ra­do­ści, jaka w niej wy­bu­chła, gdy po­czu­ła, jak ją przy­tu­la, a któ­ra szyb­ko prze­ro­dzi­ła się w nie­do­wie­rza­nie i ból wbi­ja­ne­go w jej pie­rś jego ręką szty­le­tu. Ze­pchni­ęta w nurt rze­ki po­grąży­ła się w ciem­no­ści, z któ­rej wy­rwał ją krzyk roz­pa­czy Ay­ena. Jego łzy zmie­sza­ne z jej krwią przy­wró­ci­ły ją ży­ciu, choć jej cia­ło było pra­wie mar­twe. Pó­źniej sta­no­wi­li obo­je jed­ną wspól­ną ener­gię, po­ko­nu­jąc wszyst­kich, któ­rzy sta­li im na dro­dze do Źró­dła aż do chwi­li, kie­dy le­cia­ła bez­wład­nie po­śród mi­liar­dów prze­zro­czy­stych ludz­kich ciał, by zna­le­źć się w miej­scu, któ­re­go nie po­win­no być, w miej­scu, w któ­rym ka­żdy od­dech prze­szy­wał ją nie­opi­sa­nym bó­lem po­ła­ma­nych że­ber, rany od szty­le­tu ojca i roz­pa­czy za utra­co­ną mi­ło­ścią jej Ay­ena. Ka­żda łza ka­pi­ąca na brud­ną po­sadz­kę była jak ude­rze­nie ostre­go mie­cza w jej ser­ce od tych wszyst­kich, któ­rych stra­ci­ła, i tych dusz, któ­re mia­ła uwol­nić.

- Ay­enie, ko­cham cię, wy­bacz mi – wy­szep­ta­ła i - za­mknęła swe błękit­ne, smut­ne i pe­łne cier­pie­nia oczy.

„Prze­gra­li­śmy, ko­cha­ny, tak bar­dzo cię ko­cham” – po­my­śla­ła i w tym mo­men­cie usły­sza­ła zbli­ża­jące się do klat­ki kro­ki. Po­czu­ła ręce chwy­ta­jące ją za nogi i ostat­kiem sił, z całą mocą swo­je­go drob­ne­go cia­ła wy­rzu­ci­ła je, ude­rza­jąc w na­chy­lo­ne­go opraw­cę.

- Ty!!! – wrza­snął, chwy­ta­jąc się za brzuch. Za­czął się prze­mie­niać w be­stię.

Ke­iko pa­trzy­ła z prze­ra­że­niem, jak jego ma­syw­ne ręce na­brzmie­wa­ją, a dło­nie zmie­nia­ją się w łapy za­ko­ńczo­ne ostry­mi pa­zu­ra­mi. Z jesz­cze przed chwi­lą z ogrom­ne­go mężczy­zny sta­wał się jesz­cze po­tężniej­szym stwo­rem, któ­re­go gło­wa prze­obra­zi­ła się w łeb węża, uka­zu­jąc ogrom­ne ostre kły. Z prze­ra­że­niem pró­bo­wa­ła wczo­łgać się z po­wro­tem do klat­ki, lecz dłu­gi czar­ny jęzor owi­jał się wo­kół jej nóg i rzu­cił jej cia­łem pod fo­tel tor­tur. Be­stia sta­nęła nad nią, przy­trzy­mu­jąc ją jed­ną z nóg będącą te­raz ogrom­ną ko­sma­tą łapą, i za­częła zbli­żać do niej otwar­ty pysk, z któ­re­go le­cia ła na nią śmier­dząca zgni­li­zną śli­na. Nie mo­gła się ru­szyć, a zbli­ża­jące się kły bez wąt­pie­nia przy­nio­są jej śmie­rć.

Na­gle w ca­łym po­miesz­cze­niu roz­bły­sło ja­skra­we świa­tło, a ty­si­ące cien­kich czer­wo­nych pro­mie­ni wbi­ło się w be­stię, unie­ru­cha­mia­jąc jej cia­ło, jak­by trzy­ma­ły je sta­lo­we liny. Po­twór o gło­wie węża pró­bo­wał się uwol­nić, szar­pi­ąc i bi­jąc szpo­na­mi w te świe­tli­ste sznu­ry. Wte­dy ude­rzy­ły w nie­go bia­łe pro­mie­nie, wy­pa­la­jąc ogrom­ne dziu­ry w jego tor­sie i gło­wie, z któ­rych wy­try­snęła czar­na maź, któ­ra spa­da­jąc na podło­gę, zni­ka­ła wraz z częścia­mi jego cia­ła. Be­stia wy­da­ła ostat­ni ryk i ru­nęła na zie­mię, by po chwi­li prze­stać ist­nieć. Ke­iko, mru­żąc oczy, unio­sła gło­wę w chwi­li, gdy otwo­rzy­ły się sze­ro­ko drzwi i w ja­skra­wym świe­tle do­strze­gła wbie­ga­jące po­sta­cie, któ­re z ogrom­ną siłą zo­sta­ły wy­rzu­co­ne z po­wro­tem na ze­wnątrz. Ra­żące świa­tło zga­sło, a nad sobą z nie­do­wie­rza­niem zo­ba­czy­ła za­tro­ska­ną twarz Ay­ena.

- Już do­brze, ko­cha­nie – po­wie­dział i za­czął uwal­niać Ke­iko z krępu­jących ją sznu­rów.

- Ay­enie!!! To ty czy…

Prze­rwał jej, pod­no­sząc ją na rękach.

- Tak, to ja – wy­szep­tał i po­ca­ło­wał ją w drżące usta.

- Ale jak? Skąd? – Wtu­li­ła się gło­wą w jego - cia­ło.

- Wsko­czy­łem do wiru za tobą, nie mo­głem, po pro­stu nie mo­głem tam zo­stać bez cie­bie, Kei – od­po­wie­dział, idąc i nio­sąc ją na rękach.

- Ale mo­głeś zgi­nąć, głup­ku. – Chcia­ła krzyk­nąć, lecz sil­ny ból prze­szył jej cia­ło.

- Mu­si­my to za­ko­ńczyć i wró­cić, Kei – stwier­dził, wcho­dząc do ko­ry­ta­rza, na któ­re­go ko­ńcu wi­docz­ne było nie­bie­skie świa­tło

- Ja nie mam żad­nej ener­gii, żad­nych mocy, zo­staw mnie i ucie­kaj.

- Ma­ru­dzisz, od­pocz­nie­my tu­taj i zaj­mę się twy­mi ra­na­mi – po­wie­dział sta­now­czym gło­sem, kła­dąc ją de­li­kat­nie na podło­dze i do­dał: – My­ślę, że cała two­ja ener­gia, cała two­ja moc ma­te­rii jest gdzieś tu­taj. Odłączy­ła się od twe­go cia­ła, by do­ko­ńczyć to, co za­częłaś tam, w mie­ście Ma­ra­kot. Mia­łaś za za­da­nie ją tu do­star­czyć, by do­ko­na­ła aktu znisz­cze­nia Źró­dła Ener­gii Dusz.

- Ale ty je­steś jesz­cze po­tężniej­szy niż tam, w na­szym świe­cie, Ay­enie.

- I na­dal nie mam po­jęcia, dla­cze­go i co to jest, ale wiem jed­no, moje moce wy­prze­dza­ją moje my­śli i cia­ło, i póki to coś cię chro­ni, to chcę, by tak było – od­po­wie­dział i po­da­rł na pasy zdjętą ko­szu­lę. Za­czął ob­wi­ązy­wać nimi dziew­czy­nę, unie­ru­cha­mia­jąc jej że­bra.

- Je­ste­śmy na dnie Źró­dła, a te po­sta­cie, któ­re mnie uwi­ęzi­ły, mó­wi­ły, że je­stem w pie­kle i chcia­ły… – Nie do­ko­ńczy­ła i za­wy­ła z bólu.

- Prze­pra­szam, ale mu­sia­łem moc­no to ści­snąć. Te­raz będzie już ci dużo le­piej. – Po­gła­skał ją po zle­pio­nych od krwi i bru­du wło­sach i chu­s­tecz­ką wy­ta­rł jej twarz. – Zno­wu je­steś cała brud­na, tyl­ko na chwi­lę cię zo­sta­wić, a od razu na­da­jesz się do kąpa­nia. – Uśmiech­nął się do niej i po­ca­ło­wał ją w nos.

- Ko­cham cię, wa­ria­cie – szep­nęła ci­cho, a jej błękit­ne oczy za­szkli­ły się od łez. – Mu­szę się wzi­ąć w ga­rść, bo przy to­bie ro­bię się zbyt sła­ba – do­da­ła, opie­ra­jąc się ple­ca­mi o ścia­nę.

- Wca­le mi to nie prze­szka­dza, że sta­jesz się taka ro­man­tycz­na, na­wet pa­su­je to do cie­bie

- Nie je­stem ro­man­tycz­ką i już prze­stań mi do­ty­kać pier­si, bo tam nie ma że­ber, nooo.

- Ni­cze­go nie do­ty­kam, tyl­ko po­pra­wiam opa­tru­nek, wa­riat­ko – zri­po­sto­wał z uśmie­chem.

- O, mało, że je­stem le­d­wie żywa, to jesz­cze wy­zy­wa mnie od wa­ria­tek. – Chcia­ła zro­bić nadąsa­ną minę, lecz ci­cho wy­bu­chła śmie­chem i za­sy­cza­ła z bólu.

- Wi­dzę, że wra­ca­ją ci siły, bo za­czy­nasz krzy­czeć. – Ro­ze­śmiał się, sta­jąc nad nią.

- Ni­g­dy nie krzy­czę, no i le­piej po­móż mi wstać. Czas po­szu­kać mo­jej ener­gii i zo­ba­czyć, gdzie my w ogó­le je­ste­śmy.

- Tak, le­piej stad idźmy, za­nim te dziw­ne stwo­ry się tu nie zle­cą. Mogę cię po­nie­ść, Kei.

- I znów po­ma­cać me pier­si, za­po­mnij, zbo­cze­ńcu – po­wie­dzia­ła, wsta­jąc, i ob­da­rzy­ła go sze­ro­kim uśmie­chem.

- Idzie­my, bo już ci od­bi­ja. - Ha­ha­ha…

- Chy­ba to­bie.

I obo­je, do­ci­na­jąc so­bie żar­to­bli­wie i prze­ko­ma­rza­jąc się w tym po­nu­rym świe­cie, skie­ro­wa­li się w stro­nę ja­sne­go świa­tła na ko­ńcu ko­ry­ta­rza.

 

Po ci­ężkiej pod­ró­ży pe­łnej nie­bez­pie­cze­ństw, ucie­czek i walk z gwar­dzi­sta­mi i as­sa­sy­na­mi na Zie­mi, zmie­rzy­li się ze stra­żni­ka­mi Fon­sim. Do­tar­li w ko­ńcu do Wiru Ener­gii Dusz i cho­ciaż Ke­iko była w opła­ka­nym sta­nie, za­rów­no fi­zycz­nym, jak i psy­chicz­nym, na co wpływ mia­ły nie­daw­ne zda­rze­nia, to jed­nak jej stan zdro­wia z ka­żdą mi­nu­tą się po­pra­wiał.

Znaj­do­wa­li się pod Wi­rem, w sa­mym cen­trum Źró­dła Złej Ener­gii, któ­rą lu­dzie Fon­sim naj­chęt­niej wy­ko­rzy­sta­li­by, by po­przez Ideę Wiel­kiej Re­li­gii rządzić lu­dźmi na Zie­mi. Siły Źró­dła wi­ęzi­ły tu od wie­ków ludz­kie du­sze, któ­rych ener­gia cier­pie­nia, nie mo­gąc się uwol­nić, wzmac­nia­ła złe moce i ener­gie, któ­re z ła­two­ścią opa­no wały Zie­mię, sta­jąc się tym sa­mym pa­nem ży­cia i śmier­ci jej miesz­ka­ńców. Ogrom­na ener­gia i moc, któ­rą po­sia­da ła Ke­iko w mo­men­cie prze­kro­cze­nia bram Źró­dła, dzi­ęki sile na­tu­ry stwo­rzo­nej z ener­gii do­bra od­dzie­li­ła się od jej cia­ła, by już bez ogra­ni­czeń ma­te­rial­nych roz­po­cząć wal­kę do­bra ze złem.

Podąża­li dro­gą, któ­rą im wy­zna­cza­ła na­tu­ra, aż do­pro­wa­dzi­ła ich do tego miej­sca, i mimo że zda­wa­li so­bie spra­wę, iż w ka­żdej chwi­li ich ży­cie może się za­ko­ńczyć w ze­tkni­ęciu z si­ła­mi zła, były w nich ogrom wia­ry w lu­dzi, mi­ło­ść i ra­do­ść ze wza­jem­nej obec­no­ści. Wy­gląda­li na dwo­je bez­tro­skich mło­dych lu­dzi, spa­ce­ru­jących po ko­ry­ta­rzach pod­ziem­ne­go świa­ta.

Ayen rzu­cił się w wir za dziew­czy­ną, któ­ra nie tyl­ko go od­mie­ni­ła, spra­wia­jąc, że zmie­nił się z nie­śmia­łe­go mło­dzie­ńca w mężczy­znę, ale rów­nież przez mi­ło­ść dała mu siłę i moce nie­zwi­ąza­ne z żad­ną zna­ną im ener­gią trzech ist­nie­jących świa­tów – Ara­ban­gi, Zie­mi i Fon­sim. Z ka­żdym dniem, z ka­żdym za­gro­że­niem i ko­lej­ną wal­ką jego moc była co­raz bar­dziej po­tężna i wy­kra­cza­ła poza wszel­kie mo­żli we gra­ni­ce zro­zu­mie­nia. Pod­dał się jej i choć cały czas go prze­ra­ża­ła, wie­dział, że jego siły po­za­ma­te­rial­ne są do­bre oraz chro­nią ich obo­je, i to mu wy­star­cza­ło. Spa­da­jąc w wir, czuł, jak lek­ko fru­nie, oto­czo­ny bia­łym obło­kiem, jak­by uno­si­ły go ogrom­ne bia­łe skrzy­dła, któ­rych był częścią. Opa­dł wprost na nie­spo­dzie­wa­jącą się ni­cze­go gru­pę obśli­zgłych po­two­rów wi­jących się wo­kół resz­tek cia­ła Ojca, pana świa­ta Fon­sim i pana ży­cia i śmier­ci Zie­mian, któ­re­go po za­ci­ętej wal­ce strącił w cze­lu­ść wiru. Be­stie szyb­ko przy­bra­ły po­stać lu­dzi i po krót­kiej wal­ce spo­częły mar­twe wo­kół cia­ła, nad któ­rym się pa­stwi­ły.

Od­szu­kał Ke­iko i w ostat­niej chwi­li ura­to­wał ją przed nie­chyb­ną śmier­cią. Te­raz już ra­zem wkra­cza­li w samo jądro zła, by wraz z wy­zwo­lo­ną ener­gią Ke­iko do­ko­nać osta­tecz­ne­go jego znisz­cze­nia.

 

 

 

 

Nowy świat, nowe życie

 

Zza po­kry­tych gęstym la­sem gór Tatf­fan za­częły wy­chy­lać się pierw­sze pro­mie­nie po­ran­ne­go sło­ńca, któ­re z nie­śmia­ło­ścią za­gląda­ły za ka­żde drze­wo, krzak czy ka­mień, jak­by chcia­ły spraw­dzić, czy noc ni­cze­go nie za­bra­ła. U pod­nó­ża tych ła­god­nych wznie­sień roz­po­ście­ra­ła się ogrom­na do­li­na po­prze­ci­na­na wstążka­mi rzek i nie­zli­czo­ną ilo­ścią wi­ęk­szych i mniej­szych je­zior. Gdzie­nie­gdzie nad brze­giem przy­sia­dły małe drew­nia­ne dom­ki two­rzące osa­dy miesz­ka­ńców pro­win­cji Ge­da­no. Gdy sło­ńce roz­świe­tli­ło błękit­ne wody je­zior, wi­ęk­szo­ść mężczyzn wsia­da­ła do ma­łych ło­dzi ry­bac­kich i wy­ru­sza­ła jak co dzień na po­łów, śpie­wa­jąc swą pie­śń. Było to głów­ne za­jęcie miesz­ka­ńców wio­sek. Ryby odła­wia­no i na­stęp­nie po ich opra­wie­niu ła­do­wa­no w me­ta­lo­we po­jem­ni­ki, któ­re na elek­trycz­nie na­pędza­nych plat­for­mach kręty­mi to­ra­mi za­wo­żo­no do je­dy­ne­go w tej do­li­nie mia­sta zwa­ne­go Fisz­kot, a po­tocz­nie – Rybi Łeb. Z ca­łej pro­win­cji zje­żdża­ły się plat­for­my do fa­bryk, skąd już prze­two­rzo­ne i za­pa­ko­wa­ne ryby ru­sza­ły do in­nych pro­win­cji. Ży­cie to­czy­ło się tu spo­koj­nie, wy­zna­cza­ne po­ra­mi dnia, w sza­cun­ku do na­tu­ry. Na pró­żno było tu szu­kać wiel­kich skle­pów, cen­trów roz­ryw­ki czy te­le­bi­mów z re­kla­ma­mi i nie­usta­jącą pro­mo­cją osi­ągni­ęć Wiel­kiej Re­li­gii. Lu­dzie spo­ty­ka­li się w karcz­mach, wszy­scy się zna­li i two­rzy­li małe, her­me­tycz­ne spo­łecz­no­ści. Od­da­le­ni od tęt­ni­ących ży­ciem ob­sza­rów Zie­mi zaj­mo­wa­li się sobą i nie in­te­re­so­wa­li się zmia­na­mi, ja­kie za­cho­dzą w świe­cie. Tak było od se­tek lat i tak by było z pew­no­ścią dłu­żej, gdy­by nie wy­da­rze­nia, któ­re wstrząsnęły tą pro­win­cją, a któ­rych kon­se­kwen­cji nikt się nie spo­dzie­wał.

W dniu, w któ­rym na dru­gim ko­ńcu Zie­mi w pi­ęk­nym pa­ła­cu oto­czo­na prze­py­chem i wła­dzą przy­szła na świat mała dziew­czyn­ka o imie­niu Ke­iko, tu­taj, w jed­nej z wio­sek na­ro­dził się chło­piec o imie­niu Ayen.

Jego ro­dzi­ce, Li­gia i An­dres, przy­by­li do Ge­da­no jako para mło­dych zbun­to­wa­nych lu­dzi, któ­rzy ucie­kli od świa­ta pe­łne­go fa­łszu i ubez­wła­sno­wol­nie­nia jed­nost­ki przez rządzącą wszyst­ki­mi pro­win­cja­mi Radę Star­ców z Wiecz­ne­go Mia­sta. Mimo że miesz­ka­ńcy za­wsze byli nie­uf­ni wo­bec przy­jezd­nych, któ­rych i tak wi­ęk­szo­ść nie wi­dzia­ła całe swo­je ży­cie, to tych dwo­je przy­by­szów pra­gnących się tu osie­dlić wzbu­dzi­ło w nich za­in­te­re­so­wa­nie i cie­ka­wo­ść. Ich atu­tem, któ­ry zjed­nał im przy­chyl­no­ść lu­dzi z osa­dy o dziw­nej na­zwie Ogon, było to, że nie bali się pra­cy, a ich ra­do­ść ży­cia i pi­ęk­ny śpiew Li­gii roz­mi­ęk­cza­ły naj­tward­sze ser­ca ry­ba­ków. Pro­win­cja dość szyb­ko się wy­lud­nia­ła i z roku na rok było co­raz mniej rąk do pra­cy. Mło­dzi lu­dzie ucie­ka­li do bo­ga­tych i no­wo­cze­snych kra­in, gdzie mo­gli się kszta­łcić lub pra­co­wać, miesz­kać w o wie­le lep­szych wa­run­kach. Zo­sta­wia­li za sobą ci­ężką pra­cę i tra­dy­cję opar­tą na sza­cun­ku do przy­ro­dy. Mimo upły­wu lat i zmie­nia­jące­go się wo­kół świa­ta miesz­ka­ńcy osa­dy Ogon po­zo­sta­li wier­ni swym prze­ko­na­niom i nie pod­da­li się żad­nym ide­olo­giom, na­wet obec­nej wszech­pa­nu­jącej Wiel­kiej Re­li­gii. Kon­se­kwen­cją tego było od­ci­ęcie wi­ęk­szo­ści osad od no­wo­cze­snej tech­no­lo­gii, przy­wi­le­jów, będących na­gro­dą dla wier­nych wy­znaw­ców Re­li­gii, oraz po­zba­wie­nie lu­dzi mo­żli­wo­ści ko­rzy­sta­nia z ja­kiej­kol­wiek po­mo­cy władz Zie­mi.

Ci, któ­rzy zde­cy­do­wa­li się opu­ścić osa­dy Ge­da­no i wy­rze kli się tra­dy­cji lu­dzi je­zior, otrzy­my­wa­li miesz­ka­nia, pra­cę i wszyst­ko to, co ofe­ro­wa­ła cy­wi­li­za­cja.

To wła­śnie tam, skąd wszy­scy mło­dzi za­zwy­czaj ucie­ka­li, przy­by­ła mło­da para, któ­ra wnio­sła w smut­ny już czas sta­rze­jących się lu­dzi ra­do­ść i na­dzie­ję.

Li­gia i An­dres za­miesz­ka­li w opusz­czo­nym dom­ku. Jego po­przed­ni miesz­ka­ńcy pod osło­ną nocy opu­ści­li do­mo­stwo za­raz po śmier­ci dziad­ków. Przez pierw­sze ty­go­dnie przy­gląda­no się, jak mło­dzi z za­pa­łem re­mon­tu­ją go­spo­dar­stwo i jak do­kład­nie od­na­wia­ją wszel­kie rze­źby ro­ślin zdo­bi­ące tu­tej­sze bu­dyn­ki. Ze zdu­mie­niem ob­ser­wo­wa­no, jak obo­je pod­czas za­pa­da­jącej nocy i po­wi­ta­nia dnia od­da­wa­li cze­ść ota­cza­jącej ich przy­ro­dzie. Po po­nad mie­si­ącu Rada Osa­dy we­zwa­ła ich na spo­tka­nie, któ­re od­by­ło się w je­dy­nej tu­taj karcz­mie. Oprócz Rady ze­bra­li się wszy­scy miesz­ka­ńcy osa­dy Ogon, cie­ka­wi przy­by­szów i de­cy­zji star­szy­zny.

- Z wami wi­tać się nie mu­szę, bo od lat co­dzien­nie oglądam wa­sze zmarszcz­ki i słu­cham wa­sze­go ma­ru­dze­nia – po­wie­dział i mach­nął nie­dba­le ręką w kie­run­ku ze­bra­nych sta­ru­szek sie­dzący na du­żym rze­źbio­nym krze­śle star­szy mężczy­zna – ale chcia­łbym po­wi­tać tych oto mło­dych lu­dzi, któ­rzy trzy­dzie­ści osiem dni temu za­miesz­ka­li w na­szej osa­dzie – do­ko­ńczył, wska­zu­jąc pal­cem na sto­jących na środ­ku sali Li­giię i An­dre­asa.

- Wi­taj­cie i jest nam miło… – za­czął An­dre­as, lecz prze­rwa­ła mu sta­now­czym to­nem jed­na z dwóch ko­biet sie­dzących po obu stro­nach star­ca.

- Nie od­zy­waj się, mło­dzie­ńcze, bo nikt ci na to nie po­zwo­lił – wark­nęła, pusz­cza­jąc przy tym złow­ro­gie spoj - rze­nie.

- Spo­koj­nie, Tove, to jesz­cze dzie­cia­ki i nie zna­ją na­szych - zwy­cza­jów.

- Kim są i cze­go tu szu­ka­ją?! – krzyk­nął ktoś z głębi sali.

- Może ci od Wiel­kiej Re­li­gii ich przy­sła­li! – za­szcze­bio­tał pi­skli­wie inny głos.

- Nikt o zdro­wych zmy­słach tu nie przy­je­żdża, no, chy­ba że znów Stra­żnik Ener­gii z Fisz­kot coś knu­je! – ryk­nął na całą salę po­tężny mężczy­zna opar­ty o bu­fet.

Po chwi­li wszy­scy ze­bra­ni za­częli na­wza­jem się prze­krzy­ki­wać, wy­my­śla­jąc co­raz to nowe przy­czy­ny i za­gro­że­nia, któ­re mogą wy­nik­nąć w zwi­ąz­ku z po­ja­wie­niem się w ich osa­dzie in­tru­zów, zu­pe­łnie nie zwra­ca­jąc uwa­gi na sie­dzącą po­śród nich, trzy­ma­jącą się za ręce mło­dą parę, któ­ra z ro­snącym prze­ra­że­niem roz­gląda­ła się wo­kół. Gdy miesz­ka­ńcy osa­dy za­częli się na­wza­jem za­głu­szać, a pod ad­re­sem przy­by­łej tu pary po­ja­wi­ły się gro­źby, sta­rzec o imie­niu Ru­nar, ubra­ny w czar­ne skó­rza­ne spodnie i bia­łą płó­cien­na ko­szu­lę, wstał i lek­ko ude­rzył o podło­gę swą la­ską za­ko­ńczo­ną wy­rze­źbio­nym py­skiem ryby. Z ko­ńca drew­nia­nej la­ski pra­wie nie­zau­wa­żal­nie roz­bły­sły małe iskry, któ­re po­pędzi­ły, wi­jąc się jak zło­ci­ste węże, pod nogi roz­krzy­cza­ne­go tłu­mu. Na gle wszy­scy za­mil­kli, a Ru­nar ze spo­ko­jem usia­dł na swym krze­śle i po­wie­dział:

- Nie za­cho­wuj­my się jak ban­da pry­mi­tyw­nych wie­śnia­ków, nie przy­stoi tak wi­tać na­szych go­ści, a wy wy­bacz­cie nam na­szą go­rącą krew i oba­wy zwi­ąza­ne z wa­szym po­ja­wie­niem się wśród nas. – Uśmiech­nął się sze­ro­ko, uka­zu­jąc - ide­al­nie rów­ne rzędy swych zębów nie­nad­szarp­ni­ęte wie­kiem - i kon­ty­nu­ował ci­chym i spo­koj­nym gło­sem: – Tu, w pro­win­cji Ge­da­no, ta­kich osad jak na­sza po­zo­sta­ło nie­wie­le, a te, któ­re - prze­trwa­ły, za­wdzi­ęcza­ją to na­szej tra­dy­cji i sile Na­tu­ry, któ­ra nad nami czu­wa. Nie­ste­ty, co­raz mniej wśród nas jest na­szych dzie­ci, wnu­ków, któ­re wy­bie­ra­ją ży­cie poza pro­win­cją. Nie mi ich oce­niać, gdyż ka­żdy czło­wiek jest wol­ny i ma pra­wo do de­cy­do­wa­nia o so­bie. Je­dy­ne, co mogę, to wska­zy­wać dro­gę, po­ka­zy­wać, że opusz­cza­jąc nas, nasi po­tom­ko­wie od­da­ją swą wol­no­ść za nic nie­zna­czące przy­wi­le­je. Ale wi­docz­nie sła­bo prze­ko­nu­ję, bo jak wi­dzi­cie, zo­sta­ła nas tu garst­ka i to wie­ko­wo już nie naj­młod­sza – po­wie­dział smut­no.

- Oj prze­stań, Ru­nar, bo do­brze wiesz, że nie od cie­bie i od nas to za­le­ży – wtrąci­ła się Tove, po­pra­wia­jąc się zde­ner­wo­wa­na w swym krze­śle.

- Ru­nar! Ru­nar! Ru­nar!!! – Naj­pierw ode­zwa­ły się po­je­dyn­cze gło­sy, a pó­źniej cała sala krzy­cza­ła ra­do­śnie imię star­ca, któ­ry tro­chę zmie­sza­ny pod­nió­sł rękę i gdy krzyk uci­chł, po­wie­dział:

- Jak zwy­kle mu­si­cie mnie za­głu­szać, ale wró­ćmy do tego, po co tu się dziś ze­bra­li­śmy. Tych dwo­je mło­dych lu­dzi po­sta­no­wi­ło rzu­cić swo­ją bo­ga­tą i no­wo­cze­sną pro­win­cję i za­miesz­kać wśród nas. Da­li­śmy im dom po Gu­na­rze i Hel­dze Chic­kad­de, któ­ry pi­ęk­nie wy­re­mon­to­wa­li, za­cho­wu­jąc wszel­kie wa­żne dla nas ele­men­ty. Ob­ser­wo­wa­li­śmy was od pierw­sze­go dnia po­by­tu i choć je­dy­ną oso­bą, z któ­rą za­mie­ni­li­ście parę słów przez ten czas, by­łem ja i ota­cza­ła was po­dejrz­li­wo­ść, a wręcz wro­go­ść, wy­trzy­ma­li­ście z nami trzy­dzie­ści osiem dni. Mu­szę dziś się przy­znać, że da­wa­łem wam naj­wy­żej sie­dem, dzie­si­ęć dni. Rada osa­dy Ogon zgod­nie z pra­wem nada­nym nam przez Na­tu­rę oraz po gło­so­wa­niu wszyst­kich jej miesz­ka­ńców po­dej­mie de­cy­zję, czy mo­że­cie tu zo­stać, czy też będzie­cie mu­sie­li ode­jść. Mu­si­cie rów­nież pod­dać się Pró­bie Węgo­rza, a pó­źniej chcie­li­by­śmy za­dać wam jesz­cze kil­ka py­tań.

Wstał i po­wo­li pod­sze­dł do sie­dzącej pary. Pod­nió­sł wy­so­ko la­skę, na któ­rej za­czął się po­ru­szać i wić węgorz wy­rze­źbio­ny wo­kół drew­nia­ne­go kija, co spo­wo­do­wa­ło, że Li­gia ze stra­chu wtu­li­ła się w An­dre­asa. Za­sło­nił ją ręka­mi, go­to­wy w ka­żdej chwi­li do obro­ny.

- Je­że­li ma­cie do­bre ser­ca, nic wam nie gro­zi – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta o dłu­gich do ra­mion si­wych wło­sach, sta­jąc obok star­ca. – Je­że­li ma­cie fa­łsz i zło w so­bie, to… – wy­sy­cza­ła i nie do­ko­ńczy­ła, gdyż prze­rwał jej Ru­nar.

- Prze­stań, Tove! Bez obaw, dzie­cia­ki, zga­dza­cie się na taką pró­bę? Je­że­li tak, pro­szę, by­ście wsta­li.

- Tak – wy­szep­ta­ła Li­gia i nie wy­pusz­cza­jąc ręki swe­go part­ne­ra, wsta­ła, a za nią podążył An­dre­as, do­da­jąc rów­nież swo­ją zgo­dę.

Wi­jący się węgorz trzy­ma­ny ręka Ru­na­ra de­li­kat­nie opa­dł na ra­mię Li­gii. W sali za­pa­dła kom­plet­na ci­sza i wszy­scy z na­pi­ęciem wpa­try­wa­li się w sto­jącą, pi­ęk­ną i drob­ną ko­bie­tę o dłu­gich do pasa śnie­żno­bia­łych wło­sach i zie­lo­nych oczach. Sta­ła wy­pro­sto­wa­na z gło­wą pod­nie­sio­ną do góry, pe­łna we­wnętrz­nej siły oraz de­ter­mi­na­cji w po­sta­no­wie­niu, by się stać częścią tej spo­łecz­no­ści. Znik­nęły gdzieś strach i prze­ra­że­nie, ja­kie do tej pory jej to­wa­rzy­szy­ły, a po­ja­wi­ły się od­wa­ga i sta­now­czo­ść. Węgorz wśli­zgnął się pod wło­sy Li­gii, by za chwi­lę po­ja­wić się na jej szyi. Wy­pro­sto­wał się i znie­ru­cho­miał, wpa­tru­jąc się jej w oczy. Szyb­ko ze­śli­zgnął się po pier­siach i ta­lii, by po­now­nie po ple­cach wró­cić pod wło­sy, a na­stęp­nie znie­ru­cho mieć w ręku star­ca, któ­ry de­li­kat­nie się uśmiech­nął i znów pod­nió­sł wy­so­ko swą la­skę. Przez tłum ze­bra­nych w karcz­mie prze­bie­gł szmer ulgi i za­do­wo­le­nia. Kij z ży­wym węgo­rzem opa­dł na ra­mię An­dre­asa i tak jak po­przed­nio do­ko­nał wędrów­ki po jego cie­le, by przy okla­skach miesz­ka­ńców po­wró­cić do ręki Ru­na­ra.

- Pró­ba Węgo­rza za­ko­ńczo­na, sia­daj­cie – zwró­cił się do Li­gii i An­dre­asa sta­rzec i wraz z po­zo­sta­ły­mi człon­ki­nia­mi Rady wró­cił na swo­je miej­sce. Odło­żył drew­nia­ny kij z wy­rze­źbio­nym na nim węgo­rzem i do­dał: – Za­da­my wam te­raz trzy py­ta­nia, mo­że­cie od­po­wia­dać ra­zem, ale gdy­by­ście na choć jed­no od­po­wie­dzie­li źle, odej­dzie­cie i ni­g­dy tu nie wró­ci­cie. Pro­szę, Tove, ty pierw­sza.

- Łączę nie­bo i zie­mię. Je­stem nie­ru­cho­my, ni­g­dy nie wędru­ję. Czym je­stem? – za­py­ta­ła i na jej twa­rzy po­ja­wił się szel­mow­ski uśmiech.

Li­gia i An­dre­as chwi­lę ci­cho dys­ku­to­wa­li, po paru mi­nu­tach An­dre­as wstał i po­wie­dział:

- Je­steś - drze­wem.

- Mogę żyć tyl­ko tam, gdzie jest świa­tło, ale je­śli świa­tło na mnie świe­ci, umie­ram. Czym je­stem? – za­da­ła py­ta­nie ko­bie­ta o dłu­gich si­wych wło­sach

- Je­steś cie­niem – od­po­wie­dzia­ła pra­wie że na­tych­miast Li­gia i po­ca­ło­wa­ła z ra­do­ścią chło­pa­ka w po­li­czek.

- I ostat­nie py­ta­nie lub za­gad­ka, jak kto woli – ode­zwał się Ru­nar i na chwi­lę się za­my­ślił, a na­stęp­nie do­ko­ńczył: – Kie­dy w nim je­steś, nie wiesz o tym. Kie­dy w nim nie je­steś, wiesz, że w nim by­łeś. Co to jest?

W sali zro­bi­ło się gwar­no, wszy­scy ci­cho mi­ędzy sobą pró­bo­wa­li sami zna­le­źć od­po­wie­dź na usły­sza­ną przed chwi­lą za­gad­kę. Po­środ­ku karcz­my za­wzi­ęcie dys­ku­to­wa­li i sprze­cza­li się Li­gia i An­dre­as, nie mo­gąc zna­le­źć wspól­nej od­po­wie­dzi.

- Tak pa­trzę na nich i moje sta­re ser­ce się ra­du­je, Ru­na­rze – szep­nęła mu do ucha Tove.

- Nie wy­gląda­łaś na przy­chyl­ną im – od­pa­rł ci­cho.

- Ktoś musi być tym złym, bo na cie­bie, sta­ru­chu, ni­g­dy li­czyć nie mo­żna – za­śmia­ła się, za­kry­wa­jąc usta.

- Za tego sta­ru­cha to ci się do­sta­nie po spo­tka­niu – szep­nął i lek­ko szturch­nął ją w rękę.

- Jacy oni są słod­cy – wes­tchnęła.

- Błąd! – krzyk­nęła na­gle na całą salę Li­gia.

- Sen! – krzyk­nął rów­no­cze­śnie An­dre­as i obo­je wy­bu­chli śmie­chem.

- Dzi­ęku­ję wam wszyst­kim za uczest­nic­two w tym spo­tka­niu, a wam Li­gio i An­dre­asie, chcia­łbym po­wie­dzieć jed­no: wi­taj­cie w domu – po­wie­dział na głos Ru­nar i pod­pie­ra­jąc się la­ską, pod­sze­dł do nich zło­żyć gra­tu­la­cje i wy­ra­zić nie­ukry­wa­ną ra­do­ść, że do­żył dnia, kie­dy to spo­łecz­no­ść osa­dy Ogon po raz pierw­szy od lat, za­miast się zmniej­szać, to po­wi­ęk­szy­ła się o dwie oso­by, i to na doda - tek mło­de. Miesz­ka­ńcy osa­dy oto­czy­li mło­dych, gra­tu­lu­jąc im i wy­py­tu­jąc o wszyst­ko to, o co nie mo­gli spy­tać przez ostat­ni mie­si­ąc.

- We­źcie się tak nie pchaj­cie, prze­cież ich za­raz udu­si - cie! – krzy­cza­ła, ta­ra­nu­jąc wszyst­kich Tove. Gdy uda­ło się jej w ko­ńcu do­pchać do oto­czo­nych przez lu­dzi Li­gii i An­dre­asa, po­chwy­ci­ła ich w swe ol­brzy­mie ręce i moc­no przy­tu­li­ła oraz do­da­ła: – Moje słod­ko­ści!

- Te­raz to na pew­no się udu­szą w tych pier­siach – za­śmiał się ktoś z tłu­mu.

- Już po nich – rzu­cił uwa­gę bar­czy­sty mężczy­zna i pod­no­sząc rękę, krzyk­nął: – Cho­dźcie wszy­scy do baru, bo Tove już ich nam nie odda!!

- To­bie to już tyl­ko wód­ka w gło­wie – krzyk­nęła z uśmie­chem star­sza ko­bie­ta.

Po­dziw lu­dzi na­dal ota­czał Li­gię i An­dre­asa, któ­rzy pró­bo­wa­li z ka­żdym się przy­wi­tać i za­mie­nić parę słów mimo ci­ągłych uści­sków i po­ca­łun­ków Tove. Po­zo­sta­ła część prze­su­nęła się bli­żej baru, gdzie za­częto wy­da­wać na­po­je al­ko­ho­lo­we , głów­nie wód­kę i piwo.

Cała karcz­ma roz­brzmie­wa­ła we­so­łym gwa­rem, któ­ry nió­sł się po wo­dach je­zio­ra błysz­czące­go swy­mi fa­la­mi w świe­tle ksi­ęży­ca. Nad jego brze­giem stał Ru­nar Lar­sen, opie­ra­jąc się o la­skę, wpa­try­wał się w od­bi­cie ksi­ęży­ca fa­lu­jące na wo­dzie.

- Zwró­ci­łaś nam na­dzie­ję i uśmiech, któ­re­go co­raz mniej w nas było – po­wie­dział, za­nu­rza­jąc la­skę w wo­dzie. Rze­źba oży­ła i węgorz zwin­nie zsu­nął się do wody. Z miej­sca, gdzie znik­nął, unió­sł się bia­ły obłok gęstej mgły, któ­ry oto­czył na chwi­lę star­ca i na­stęp­nie po­wo­li za­czął od­da­lać się w stro­nie ksi­ęży­ca, aż znik­nął mi­ędzy gwiaz­da­mi.

 

Mi­ja­ły ty­go­dnie, mie­si­ące, a ży­cie miesz­ka­ńców osa­dy Ogon to­czy­ło się spo­koj­nie i ra­do­śnie. An­dre­as szyb­ko na­uczył się sztu­ki po­ło­wu ryb i gdy nie pra­co­wał, było go pe­łno wszędzie tam, gdzie ktoś po­trze­bo­wał po­mo­cy. Po­sia­dał zdol­no­ści in­ży­nier­skie, uko­ńczył w ko­ńcu Wy­ższą Szko­łę Me­cha­ni­ki i sam mógł na­pra­wić nie­dzia­ła­jący od lat ge­ne­ra­tor prądu, co przy­wró­ci­ło osa­dzie ener­ge­tycz­ną nie­za­le­żno­ść od władz pro­win­cji, któ re co­raz częściej po­zba­wia­ły miesz­ka­ńców osa­dy Ogon ener­gii elek­trycz­nej. Dzi­ęki temu szyb­ko ru­szy­ły pom­py po­zy­sku­jące z dna je­zio­ra olej, któ­ry był pa­li­wem na­pędo­wym ge­ne­ra­to­ra i sil­ni­ków na ło­dziach. Znów jak przed laty odło­żo­no wio­sła, a zmęczo­ne wie­kiem ręce ry­ba­ków zo­sta­ły za­stąpio­ne przez mo­tor­ki i spa­li­no­we wy­ci­ągar­ki sie­ci. An­dre­as był wszędzie tam, gdzie mógł ko­muś po­móc, a jego mło­dzie­ńcza fan­ta­zja i po­czu­cie hu­mo­ru udzie­la­ły się na­wet naj­star­szym miesz­ka­ńcom osa­dy. Li­gia za­an­ga­żo­wa­na we wszel­kie pra­ce po­moc­ni­cze, ja­kie wy­ko­ny­wa­ły tu ko­bie­ty, była wszędzie tam, gdzie po­trze­bo­wa­no jej obec­no­ści. Jej umie­jęt­no­ści me­dycz­ne, któ­re zdo­by­ła w szko­le i pó­źniej na Aka­de­mii Me­dycz­nej, ulży­ły w cier­pie­niach i cho­ro­bach wie­lu osad­ni­kom. Od­kry­ła rów­nież, że sto­ki po­bli­skich gór są po­ro­śni­ęte wie­lo­ma ro­śli­na­mi lecz­ni­czy­mi. Jej uśmiech i ko­jący głos uwiel­bia­li wszy­scy i dla wie­lu był naj­lep­szym le­kar­stwem na dręczące ich smut­ki. Na ko­niec dnia, gdy ry­ba­cy wra­ca­li z po­ło­wów i wszy­scy ra­zem na brze­gu je­zio­ra roz­wie­sza­li sie­ci i pa­ko­wa­li zło­wio­ne ryby do po­jem­ni­ków na elek­trycz­ne plat­for­my, Li­gia uwi­ja­ła się mi­ędzy sie­cia­mi, śpie­wa­ła swe pie­śni o mi­ło­ści, przy­ja­źni, przy­ro­dzie, a jej głos i sło­wa głębo­ko wdzie­ra­ły się w ser­ca pra­cu­jących z nią lu­dzi.

- Ko­chasz mnie, An­dre? – spy­ta­ła ci­cho, wtu­lo­na w jego ra­mio­na, gdy obo­je sie­dzie­li przed swym do­mem, pa­trząc na od­bi­ja­jące się w ta­fli je­zio­ra gwiaz­dy.

- Mu­szę po­my­śleć, bo nie wiem, czy… Aj!!!! – krzyk­nął, gdy Li­gia prze­rwa­ła mu i ugry­zła go w ra­mię.

- Wiem, że mnie ko­chasz i co­dzien­nie da­jesz mi tego do­wo­dy, ale chcia­łam ci coś po­wie­dzieć, coś bar­dzo wa­żne­go.

- Co się dzie­je, mój kwia­tusz­ku? – Od­wró­cił się do niej i de­li­kat­nie wzi­ął jej twarz w swe dło­nie. – Czy ktoś cię skrzyw­dził? Źle się czu­jesz?

- Nie, nie, to nic z tych rze­czy, ko­cha­ny – we­szła mu w sło­wo i wpa­tru­jąc się w jego brązo­we oczy, chwi­lę mil­cza­ła, szu­ka­jąc wła­ści­wych słów.

- Li­gio, co się sta­ło? – spy­tał, wy­ra­źnie już za­nie­po­ko­jo­ny.

- Będzie­my mieć dziec­ko! – po­wie­dzia­ła, a jej emo­cje prze­mie­ni­ły wy­po­wie­dź w krzyk, po czym wbi­ła swój wzrok w An­dre­asa, któ­re­go oczy się na­gle po­wi­ęk­szy­ły, a usta otwo­rzy­ły. Chwi­lę tak trwał w nie­mej po­zie, gdy na­gle jak osza­la­ły za­czął ca­ło­wać jej oczy, usta, wło­sy, w prze­rwie le­d­wo co zro­zu­mia­le wy­du­kał:

- To, my, ty… dziec­ko… Ko­cham… koch… ko­cham - cię!!!

- Też cię ko­cham, ale za­raz prze­sta­nę, bo zgi­nę śmier­cią przez za­ca­ło­wa­nie i udu­sze­nie – pisz­cza­ła roz­ba­wio­na i szczęśli­wa, pró­bu­jąc nie­zbyt sku­tecz­nie wy­rwać się z jego ob­jęć.

- To będzie­my mieć dziec­ko! Będziesz mamą, a ja będę tatą. Będę tatą!!! – krzyk­nął na cały glos, a woda nio­sła echo na kra­ńce je­zio­ra.

- Uspo­kój się, bo wszyst­kich po­bu­dzisz – usi­ło­wa­ła go uci­szyć ze śmie­chem Li­gia.

- Cho­dź, za­nio­sę cię do domu, bo zim­no się robi i jesz­cze się obo­je prze­zi­ębi­cie.

- Bez prze­sa­dy, jesz­cze cho­dzić umiem.

- Le­piej cię za­nio­sę, bo tu tyle ka­mie­ni i jesz­cze się prze­wró­cisz – po­wie­dział i nie cze­ka­jąc na jej re­ak­cję, po­rwał ją na ręce.

- O rany!!! Te­raz będę mia­ła z tobą utra­pie­nie – od­po­wie­dzia­ła i za­rzu­ci­ła mu ręce na szy­ję.

- Może po­win­ni­śmy po­wi­ęk­szyć dom i ko­niecz­nie łó­żko, wy­god­niej­sze – mru­czał do sie­bie An­dre­as.

- Już po mnie, lu­dzie, ra­tuj­cie, jemu już od­bi­ło!!! – krzy­cza­ła, śmie­jąc się, i do­da­ła: – Ale je­stem głod­na.

- Za­raz będzie­my, to coś zro­bisz dla na­szej trój­ki. Ha­ha­ha, dla na­szej trój­ki – po­wtó­rzył i znów za­czął ob­sy­py­wać ją - po­ca­łun­ka­mi.

- O i tak się trak­tu­je ko­bie­tę w ci­ąży, musi ty­rać przy ga­rach! Ser­ca nie masz, czło­wie­ku.

- No do­brze, dzi­siaj ja ro­bię, niech ci będzie.

- Nie mu­sisz, bo już wszyst­ko go­to­we, ny­gu­sie, i na­wet jest win­ko.

- O win­ku za­po­mnij.

- Nie do­ży­je z nim po­ran­ka!!! – za­krzy­cza­ła, w chwi­li kie­dy prze­kro­czy­li próg domu i za­mknęły się za nimi drzwi. Wszyst­ko uci­chło i tyl­ko dwa małe pro­mie­nie żó­łte­go świa­tła da­wa­ły znać świa­tu, że tu ktoś miesz­ka. Do­oko­ła pa­no­wa­ła ci­cha noc. Ksi­ężyc lek­ko mru­gał swym świa­tłem do gwiazd, któ­re mi­go­ta­ły do nie­go w od­po­wie­dzi.

 

 

 

 

Istnieć nie zawsze znaczy żyć

 

Ayen sie­dział na brze­gu łó­żka i wpa­try­wał się w szy­bę, po któ­rej ści­ga­ły się w bla­sku ulicz­nej la­tar­ni kro­ple desz­czu. Od dnia, kie­dy obo­je za­miesz­ka­li w tym po­ko­ju i sta­ra­li się za­po­mnieć o ostat­nich wy­da­rze­niach, miał kło­po­ty ze snem. Kła­dł się ra­zem z Ke­iko i przy­tu­le­ni za­sy­pia­li często zmęcze­ni roz­ko­szą do­ty­ku swych ciał, by po chwi­li bu­dzi­ły go upo­rczy­we i mrocz­ne wspo­mnie­nia i nie­zli­czo­na ilo­ść py­tań, na któ­re mimo ca­łe­go wy­si­łku swe­go mó­zgu nie miał od­po­wie­dzi. Po raz ko­lej­ny po­dej­mo­wał pró­bę zro­zu­mie­nia, co się wy­da­rzy­ło tam, w głębi Źró­dła Ener­gii Dusz. Pa­mi­ętał, jak po ura­to­wa­niu Ke­iko przed be­stią o py­sku węża i za­bi­ciu po­sta­ci w czar­nych płasz­czach, któ­re tak na­praw­dę nie zgi­nęły, tyl­ko roz­my­ły się w prze­strze­ni, wędro­wa­li nie­ko­ńczącym się ko­ry­ta­rzem. Kie­dy już się wy­da­wa­ło, że zbli­ża­ją się do wy­jścia, ja­sne świa­tło na ko­ńcu tu­ne­lu zno­wu się od­da­la­ło. Byli co­raz bar­dziej zmęcze­ni i wy­czer­pa­ni bez­sen­sow­ną pod­ró­żą, tra­cąc po­czu­cie cza­su i siły. W ko­ńcu zde­cy­do­wa­li, że wró­cą do miej­sca, w któ­rym zna­le­źli się w tym mrocz­nym świe­cie. I wła­śnie wte­dy, gdy zro­bi­li pierw­sze kro­ki w dro­gę po­wrot­ną, cały ko­ry­tarz prze­stał ist­nieć, a oni zna­le­źli się na­gle na prze­pi­ęk­nej łące pe­łnej kwia­tów, mie­ni­ących się prze­ró­żny­mi bar­wa­mi w ja­skra­wych pro­mie­niach sło­ńca. Ten, wy­da­wać by się mo­gło, nie­re­al­ny świat na dnie Wiru, w któ­rym uwi­ęzio­ne były du­sze, sta­wał się po do­tkni­ęciu tra­wy czy kwia­tu jak naj­bar­dziej re­al­ny. Zmęcze­ni usie­dli nad brze­giem ma­łe­go stru­mie­nia i roz­gląda­jąc się po oko­li­cy z oba­wą, ale i fa­scy­na­cją, pró­bo­wa­li zro­zu­mieć, gdzie są i kim tu są. Za­wzi­ęcie dys­ku­to­wa­li, po­szu­ku­jąc od­po­wie­dzi, kie­dy na­gle Ke­iko po­wie­dzia­ła:

- To pi­ęk­ne miej­sce i pra­wie uwie­rzy­łam w jego re­al­no­ść, ale spójrz, tyle tu kwia­tów, traw, ale żad­nych mo­ty­li, pta­ków czy na­wet wścib­skich much. – Urwa­ła żó­łty kwiat, któ­re­go śro­dek roz­kwi­tał czer­wo­ny­mi płat­ka­mi. Zbli­ży­ła go do nosa, po­wącha­ła i szyb­ko od­rzu­ci­ła, ro­bi­ąc skwa­szo­ną minę. – To śmier­dzi ze­psu­tą krwią! – krzyk­nęła.

Zry­wa­li kwia­ty i wącha­jąc je ze wstrętem, od­rzu­ca­li. Ze­rwa­li się na nogi w mo­men­cie, gdy pierw­sze źdźbła tra­wy za­częły opla­tać ich nogi, a coś, co było sło­ńcem, zo­sta­ło przy­kry­te kłębi­ący­mi się czar­ny­mi chmu­ra­mi.

- Ucie­kaj­my! – krzyk­nął Ayen i moc­no chwy­cił ją za rękę.

Bie­gli przed sie­bie, zo­sta­wia­jąc za sobą zni­ka­jącą łąkę, któ­ra zmie­nia­ła się w czar­ną, cuch­nącą maź.

- Tam, tam jest ja­kaś wie­ża, szyb­ko – po­na­glał i pra­wie ci­ągnął za rękę Ke­iko, któ­ra za­częła zwal­niać.

- Stój, Ay­enie! – wrza­snęła.

- Nie mo­że­my, Kei! Za­raz nas wci­ągnie to ba­gno!

- To coś chce, by­śmy wró­ci­li do tego ko­ścio­ła, to ta wie­ża.

- Ale… – Nie do­ko­ńczył, gdyż w miej­scu, gdzie sta­nęli i zro­bi­li krok do tyłu, ba­gno znik­nęło, a w jego miej­scu po­ja­wi­ła się ide­al­na biel.

Z ka­żdym ich kro­kiem po­wrot­nym po­wi­ęk­sza­ła się, aż prze­sta­ła ist­nieć cuch­nąca maź, czar­ne chmu­ry i łąka kwie­ci­sta z ma­ja­czącym w dali ko­ścio­łem. Szli wol­no w ide­al­nym i kry­sta­licz­nie czy­stym, nie­ko­ńczącym się oto­cze­niu. Nie było ścian, su­fi­tu, podło­gi, wszyst­ko, co ich ota­cza­ło, było bia­łą prze­strze­nią.

- Czu­ję to coś, to jest co­raz bli­żej, trzy­maj mnie moc­no, Ay­enie – wy­szep­ta­ła drżący­mi usta­mi.

- Nie pusz­czę, Kei – od­po­wie­dział i po­czuł znów w so­bie tę nie­zna­ną mu moc zmie­nia­jącą go w coś, co za­wsze przy­cho­dzi­ło, gdy pró­bo­wa­no ro­ze­rwać ich wi­ęzy mi­ło­ści.

Nie wia­do­mo skąd po­ja­wił się przed nimi zgar­bio­ny sta­rzec o dłu­gich si­wych wło­sach pod­pie­ra­jący się la­ską.

- Wi­taj­cie, Ke­iko i Ay­enie – po­wie­dział i usia­dł na wy­ło­żo­nym czer­wo­nym ma­te­ria­łem fo­te­lu, któ­ry rów­nież, jak on, po­ja­wił się zni­kąd. – Wy rów­nież usi­ądźcie, bo na pew­no czu­je­cie już zmęcze­nie. – Wska­zał na dwa fo­te­le od­da­lo­ne od sie­bie.

- Ra­czej pój­dzie­my da­lej swo­ją dro­gą – od­po­wie­dzia­ła mu Ke­iko i moc­no ści­snęła rękę Ay­ena.

- Oczy­wi­ście, ale za­nim pój­dzie­cie, moje dzie­ci, w dal­szą wędrów­kę, na pew­no chcie­li­by­ście się do­wie­dzieć, kim je­ste­ście i gdzie je­ste­ście – opo­wie­dział sta­rzec.

- Może naj­pierw ty po­wiesz, kim je­steś – wark­nął Ayen.

- Och, wy­bacz­cie star­co­wi taką nie­grzecz­no­ść. Je­stem Qi.

- Te­raz mo­że­cie usi­ąść.

- Jed­nak po­sto­imy i je­że­li masz coś do po­wie­dze­nia, to mów – od­po­wie­dział mu Ayen.

- Pro­szę, usi­ądźcie, bo to będzie dłu­ga hi­sto­ria, ale dla was bar­dzo cie­ka­wa.

- Qi, czy jak tam się na­zy­wasz, chcesz coś po­wie­dzieć, to mów, bo tro­chę nam się spie­szy i nie do ko­ńca je­ste­śmy za­in­te­re­so­wa­ni opo­wie­ścia­mi z dna Źró­dła Dusz – po­wie­dzia­ła Ke­iko i przy­tu­li­ła się osten­ta­cyj­nie do Ay­ena, któ­re­mu szep­nęła: – Obej­mij mnie.

- Opo­wiem, ale naj­pierw mu­si­cie za­jąć Miej­sca Praw­dy, bo tyl­ko wte­dy zro­zu­mie­cie moje sło­wa. – Qi lek­ko pod­nió­sł glos.

- Coś ci za bar­dzo za­le­ży, star­cze, by­śmy spo­częli w tych fo­te­lach – od­pa­rł Ayen, obej­mu­jąc Ke­iko.

- Ach, dzie­cia­ki, dzie­cia­ki, jak chce­cie, to mo­że­cie stać, ale ja z po­wo­du mo­je­go wie­ku po­sie­dzę. Czy mo­gła­byś mi, moja dro­ga, po­dać tę szklan­kę wody? – Wska­zał na sto­lik, na któ­rym sta­ły trzy szklan­ki i dzban z wodą.

- Chy­ba ci jed­nak nie poda – od­po­wie­dział sta­now­czo Ayen, moc­no przy­trzy­mu­jąc Ke­iko, któ­ra od­ru­cho­wo chcia­ła po­de­jść do sto­li­ka.

- Wi­ęcej sza­cun­ku, mło­dy czło­wie­ku – od­po­wie­dział wy­ra­źnie nie­za­do­wo­lo­ny Qi.

- Na pró­żno sta­rasz się nas roz­łączyć, więc so­bie da­ruj grzecz­no­ści i zej­dź nam z dro­gi! – krzyk­nął Ayen i wraz z Ke­iko zro­bi­li krok w jego stro­nę.

- Na­wet nie je­steś taki głu­pi, ale mądry też nie, sko­ro tu je­steś. My­śle­li­ście, że jak po­ko­na­cie tymi wa­szy­mi sztucz­ka­mi Zie­mian, Ojca z Fon­sim i ja­ki­mś cu­dem uda­ło wam się tu do­stać w ma­te­rial­nej po­sta­ci, to co­kol­wiek zmie­ni­cie i że uwol­ni­cie du­sze? Że po­ko­na­cie Ener­gię Zła? Tyl­ko głup­cy mogą tak my­śleć, no ale je­ste­ście tyl­ko ro­ba­ka­mi z Zie­mi, któ­re prędzej czy pó­źniej tu tra­fią jako mar­ne du­sze. A wasz ból i cier­pie­nie będą żyw­no­ścią dla na­szej ener­gii – po­wie­dział ostrym i gar­dło­wym gło­sem.

Wstał szyb­ko i  za­czął prze­mie­niać się w  po­two­ra o krwi­stych oczach i gębie pe­łnej kłów, z któ­rej, gdy mó­wił, wy­pły­wa­ła lep­ka, żó­łta śli­na. Ra­mio­na ro­ze­rwa­ły suk­ma­nę star­ca, spod któ­rej uka­zał się ogrom­ny wło­cha­ty stwór o kil­ku ko­ńczy­nach za­ko­ńczo­nych ostry­mi jak noże pa­zu­ra­mi. Gdy la­ska, któ­rą trzy­mał, upa­dła, do­oko­ła niej po­ja­wi­ły się prze­ró­żne­go kszta­łtu i wy­glądu po­two­ry, a bia­ła prze­strzeń zmie­nia­ła się znów w pod­ziem­ny, brud­ny i cuch­nący pa­dli­ną świat.

 

- Ay­enie? Zno­wu nie mo­żesz spać? – prze­rwa­ła mu roz­my­śla­nia Ke­iko, uno­sząc lek­ko gło­wę znad po­dusz­ki.

- Śpij, Kei, śpij. Też za­raz będę spał – od­po­wie­dział ci­cho i po­gła­skał ją po gło­wie.

- Po­sie­dzę z tobą…

- Ciii, śpij, ko­cha­na, śpij.

Za­nim do­ko­ńczył, jej pi­ęk­ną twarz opló­tł spo­koj­ny sen. Sły­szał jej lek­ki, rów­ny od­dech będący sy­gna­łem, że po­wró­ci­ła do sen­nych ma­rzeń. Pa­trzył jesz­cze przez chwi­lę na nią, ocza­ro­wa­ny jej wi­do­kiem, uśmiech­nął się lek­ko i od­wró­cił wzrok w kie­run­ku pędzących po szy­bie kro­pli noc­ne­go desz­czu.

 

Byli oto­cze­ni przez war­czące i go­tu­jące się do ata­ku be­stie. To coś, co ich ota­cza­ło, było mie­sza­ni­ną prze­ra­ża­jących stwo­rów z roz­kła­da­jącą się i cuch­nącą ma­te­rią. Ke­iko prze­ra­żo­na, ale i wście­kła z po­wo­du utra­ty swych mocy, wtu­li­ła się w Ay­ena i wy­szep­ta­ła:

- Two­ja siła jest po­tężniej­sza, bo jest mi­ło­ścią, Ay­enie. Ko­cham cię. – Za­mknęła oczy i moc­no wbi­ła swe pal­ce w jego pie­rś, aż za­sy­czał z bólu.

- Nikt i nic nas nie roz­dzie­li – po­wie­dział ci­cho, a w stro­nę be­stii krzyk­nął pro­wo­ka­cyj­nie: – Patrz, Kei, ze stra­chu już - gni­je!!!

- Za­raz się za­mkniesz, ro­ba­ku – wy­char­czał po­twór.

- Nie śliń się tak, tyl­ko cho­dź tu, pa­dli­no!! – krzyk - nął Ayen i w tym mo­men­cie nad nim i Ke­iko roz­ło­ży­ły się po­tężne skrzy­dła, a wo­kół nich za­częły krążyć czer­wo­ne pro­mie­nie, two­rząc pędzący co­raz szyb­ciej i szyb­ciej wir.

 

Be­stia, któ­ra jesz­cze przed chwi­lą uda­wa­ła ła­god­ne­go star­ca, wy­da­ła po­twor­ny ryk i wraz z po­zo­sta­ły­mi po­two­ra­mi rzu­ci­ła się w ich stro­nę. Z ca­łych sił ude­rza­ły swy­mi ostry mi pa­zu­ra­mi w czer­wo­ne pro­mie­nie, pró­bu­jąc prze­rwać ich pęd. Nie­któ­re z nich rzu­ci­ły się z zęba­mi na chro­ni­ące ich od góry skrzy­dła Ay­ena, chcąc ro­ze­rwać je w strzępy. Nie wia­do­mo skąd przy­by­wa­ło co­raz wi­ęcej stwo­rów i wszyst­kie mimo za­bój­czej osło­ny co­raz bar­dziej zbli­ża­ły się do sku­lo­nej po­środ­ku mło­dej pary lu­dzi. Z cza­sem utwo­rzy­ła się ogrom­na ster­ta po­two­rów, przy­po­mi­na­jąca kłębi­ącą się górę ro­bac­twa, w któ­rej gdzieś tam po­środ­ku wal­czy­li o ży­cie Ke­iko i Ayen. Pierw­sze pa­zu­ry i kły za­częły prze­ry­wać słab­nącą ba­rie­rę pro­mie­ni, a w skrzy­dłach po­ja­wi­ły się pierw­sze dziu­ry. Były co­raz bli­żej ludz­kich ciał. Ayen cały swój umy­sł sku­pił na wzmac­nia­niu ochro­ny, gdy na­gle do­szła go myśl, że jego moce, choć po­zba­wio­ne sił Ke­iko, są naj­po­tężniej­sze wte­dy, gdy za­miast się bro­nić, ata­ku­je tych, któ­rzy pró­bu­ją ro­ze­rwać ich mi­ło­ść i za­gro­zić Ke­iko. Z ca­łych sił pchnął w swe skrzy­dła ener­gię, a ręce, któ­re wy­prze­dza­ły jego tok my­śle­nia, ude­rzy­ły w kłębi­ącą się do­ko­ła cuch­nącą nie­na­wi­ścią czar­ną pląta­ni­nę po­two­rów.

Wiel­ka góra, któ­rą two­rzy­ły be­stie, roz­pa­dła się, jak­by od środ­ka niej na­stąpi­ła eks­plo­zja. Część z nich w prze­ra­źli­wym ryku i sko­wy­cie wiła się z po­ury­wa­ny­mi ko­ńczy­na­mi. Inne roz­trza­ska­ne o ścia­ny spły­wa­ły po nich lep­ką, żó­łtą i śmier­dzącą mia­zgą. Te nie­licz­ne, któ­re prze­trwa­ły wy­zwo­le­nie ener­gii Ay­ena, po­wo­li i nie­do­wie­rza­jąc w to, co się sta­ło, pod­no­si­ły się, cze­ka­jąc na roz­kaz do po­now­ne­go ata­ku.

Po­środ­ku tej krwa­wej sce­ny sta­li wy­pro­sto­wa­ny Ayen z Ke­iko, któ­ra mimo swej sła­bo­ści ludz­kie­go or­ga­ni­zmu była go­to­wa po­świ­ęcić ży­cie za nich obo­je. Wy­su­nęła się lek­ko przed Ay­ena, jed­ną nogę wy­pro­sto­wa­ła, a dru­gą ugi­ęła w ko­la­nie. Ręce unio­sła nad gło­wę, za­gi­na­jąc je w łok­ciach, pal­ce po­łączy­ła, two­rząc coś na kszta­łt pta­sie­go dzio­ba. W ta­kiej po­zy­cji za­sty­gła nie­ru­cho­mo, go­to­wa do ata­ku.

Ayen sta­nął ple­ca­mi do niej i z wy­pro­sto­wa­ny­mi do przo­du ręka­mi pa­trzył na po­ru­sza­jące się czer­wo­ne smu­gi będące po­two­ra­mi, któ­re szy­ko­wa­ły się do ko­lej­ne­go ata­ku. Nie wi­dział po­sta­ci, dla nie­go były to punk­ty, w któ­re za­mie­rzał za chwi­lę ude­rzyć. Był jak wte­dy w Mie­ście Ko­ńca bez­li­to­sną ma­szy­ną do za­bi­ja­nia w swym ma­trik­sie po­zba­wio­nym ma­te­rii.

Ko­ry­ta­rze i po­miesz­cze­nia wy­pe­łnia­ły się set­ka­mi no­wych be­stii, któ­re kłębi­ąc się co­raz bar­dziej, wy­da­wa­ły z sie­bie prze­ra­źli­we ryki, lecz po pierw­szym nie­uda­nym ata­ku bały zbli­żyć się do tych drob­nych istot ludz­kich, w któ­rych była nie­zna­na im, po­tężna moc.

Na­gle jed­na z be­stii w osza­la­łym amo­ku nie­na­wi­ści wy­rwa­ła się przed inne i pędem ru­szy­ła w stro­nę Ke­iko, ma­cha­jąc swy­mi ko­ńczy­na­mi przy­po­mi­na­jący­mi nogi pa­jąka. Obron­ne sy­gna­ły do­ta­rły do Ay­ena i już chciał powa lić na­past­ni­ka pro­mie­niem śmier­ci, gdy Ke­iko wy­sko­czy­ła w górę i z ca­łych sił wy­mie­rzy­ła po­tężne jak na tak drob­ną i po­kie­re­szo­wa­ną dziew­czy­nę ude­rze­nie. Jed­na z nóg ude­rzy­ła wprost w pysk be­stii, któ­ra jak bez­wład­na ku­kie­łka wle­cia­ła z po­wro­tem w tłum po­two­rów. Ke­iko lek­ko opa­dła na zie­mię i się cof­nęła, opie­ra­jąc o ple­cy Ay­ena. Śmier­dząca i wrzesz­cząca masa po­two­rów ru­szy­ła do ata­ku, jak­by chcia­ła po­mścić swe­go bra­ta. Z rąk Ay­ena strze­la­ły nie­ustan­nie czer­wo­ne pro­mie­nie, sie­jąc wo­kół śmie­rć, choć ra­czej na­zwać by to mo­żna wy­pa­ro­wy­wa­niem żó­łtej cie­czy, któ­ra po nich zo­sta­wa­ła. Ci­ągle na­pły­wa­jące stwo­ry z tyłu na­pie­ra­ły na te z przo­du i na­wet gdy któ­ryś z nich chcia­łby się za­trzy­mać, cała masa pcha­ła je do przo­du i z ka­żdą chwi­lą krąg śmier­ci za­ci­skał się wo­kół wal­czących lu­dzi. Ke­iko w swej sła­bo­ści ludz­kie­go cia­ła była po­tężną bro­nią. Wszyst­ko to, cze­go ją na­uczo­no od dziec­ka, i ci­ągłe tre­nin­gi sztuk wal­ki, spra­wia­ły, że mimo iż nie po­sia­da­ła swych mocy wy­bra­ńca, była śmier­tel­nie nie­bez­piecz­na. Roz­da­wa­ła wo­kół z za­wrot­ną szyb­ko­ścią cel­ne cio­sy i choć nie mia­ła bro­ni, ka­żde jej ude­rze­nie de­ma­te­ria­li­zo­wa­ło prze­ciw­ni­ków. Mimo za­ci­ętej obro­ny i de­ter­mi­na­cji nie­ko­ńcząca się zgra­ja wci­ąż po­ja­wia­jących się prze­ró­żne­go kszta­łtu be­stii nie da­wa­ła lu­dziom szans na zwy­ci­ęstwo. Były już tak bli­sko, że Ayen chwy­cił Ke­iko i przy­gnió­tł ją swym cia­łem do podło­gi, a wo­kół nich roz­ło­ży­ły się, szczel­nie ich za­my­ka­jąc przed na­past­ni­ka­mi, skrzy­dła.

- Ja­kiś czas wy­trzy­ma­ją, ale nie­dłu­go – wark­nął wście­kły Ayen.

- Nie zło­ść się. Zro­bi­li­śmy, co mo­gli­śmy. Nie­ste­ty stra­ci­łam swą moc, ale nie wia­rę w cie­bie, w nas – od­po­wie­dzia­ła i od­wró­ci­ła się, by móc spoj­rzeć Ay­eno­wi w oczy i go poca - ło­wać.

Gdy cała chma­ra nie­na­wi­ści, zło­ści, po­gar­dy i zła ob­le­pi­ła le­d­wo wy­trzy­mu­jące pod na­po­rem be­stii skrzy­dła, Ayen i Ke­iko skła­da­li so­bie po­ca­łu­nek mi­ło­ści, na­dziei, szczęścia i praw­dy. Czuł jej słod­kie usta i wzbie­ra­jące w niej cie­pło. Spoj­rzał jej w oczy, któ­re z błękit­nych i po­god­nych za­częły zmie­niać ko­lor na czer­wo­ny.

- Kei! Two­je oczy! – krzyk­nął.

- Czu­ję na­pły­wa­jącą ener­gię.

- Po­ko­na­łaś swą sła­bo­ść cia­ła, sta­nęłaś do wal­ki w obro­nie do­bra i cały czas wie­rzy­łaś w nas i two­ja ener­gia - wró­ci­ła.

- Ona ni­g­dzie nie ode­szła, ona była tu. Ona po­trze­bo­wa­ła mo­jej siły i de­ter­mi­na­cji.

- Po­łącz­my na­sze siły tak jak tam, na Zie­mi, jak w Fon­sim. Moja Kei.

- Tak, te­raz to moja, a przed chwi­lą zno­wu mnie gnio­tłeś i może się ru­szysz, bo te two­je skrzy­de­łka ro­bią się coś dziu­ra­we. – Po­ca­ło­wa­ła go w po­li­czek.

- No rze­czy­wi­ście, wy­ra­źnie od­zy­ska­łaś ener­gię – po­wie­dział ra­do­śnie i od­wza­jem­nił jej po­ca­łu­nek.

- Wsta­waj i dość tego mi­zia­nia, czas zro­bić to, po co tu - je­ste­śmy.

Obo­je wsta­li i trzy­ma­jąc się za ręce, spoj­rze­li w swe czer­wo­ne oczy i lek­ko kiw­nęli gło­wa­mi. W tym mo­men­cie zna­le­źli się pod czer­wo­ną ko­pu­łą stwo­rzo­ną z czer­wo­nych pro­mie­ni Ke­iko. Skrzy­dła Ay­ena zni­kły, a na czer­wo­ny klosz, któ­ry ich chro­nił, spa­dło mro­wie kłębi­ących się po­two­rów, gry­ząc, dra­pi­ąc i plu­jąc wy­dzie­li­ną z mord na czer­wo­ną osło­nę.

Ca­łym pod­zie­miem za­trzęsła po­tężna eks­plo­zja, roz­bły­sku­jąc po wszyst­kich jego za­ka­mar­kach iskra­mi i pro­mie­nia­mi, któ­re uni­ce­stwia­ły wszyst­ko, co spo­tka­ły na dro­dze. Po chwi­li po­środ­ku du­żej sali sta­li sa­mot­nie ze sple­cio­ny­mi ra­zem pal­ca­mi i przy­gląda­li się, jak ostat­nie kału że żó­łtej mazi zni­ka­ją w nie­byt, jako ostat­nie śla­dy byt­no­ści w tym miej­scu zła. Ścia­ny, podło­ga, su­fit za­częły przy­bie rać struk­tu­rę szkła, w któ­rej do­strze­gli spi­ętrzo­ne i cia­sno do sie­bie przy­le­ga­jące prze­zro­czy­ste cia­ła lu­dzi. Po­ru­sza­ły się wszyst­kie w jed­nym kie­run­ku, będąc mi­liar­da­mi cząstek uwi­ęzio­nej tu ludz­kiej ener­gii.

Ayen wstał i pod­sze­dł do okna, za któ­rym sza­la­ły deszcz i wiatr, rzu­ca­jąc o szy­bę co­raz to nowe kro­ple. Roz­ło­żył dłoń i przy­ło­żył ją do zim­nej ta­fli, tak jak wte­dy tam, na dole, ra­zem z Ke­iko przy­ło­ży­li swe dło­nie do ścia­ny, w któ­rej były uwi­ęzio­ne ludz­kie du­sze.

Po ich pal­cach prze­bie­ga­ły małe iskry, któ­re w mo­men­cie do­tkni­ęcia prze­zro­czy­stej ścia­ny prze­mie­nia­ły się w nie­zli­czo­ną ilo­ść cien­kich czer­wo­nych li­nii, któ­re jak sieć pa­jąka za­częły opla­tać cały pod­ziem­ny świat. Był to wi­dok urze­ka­jący, czer­wo­na sieć prze­ni­ka­ła zim­ną ta­flę szkła i prze­mie­nia­ła jego struk­tu­rę w cie­płą i mi­ęk­ką za­po­rę, któ­ra pod na­po­rem ener­gii dusz za­częła się wy­brzu­szać, pęcz­nieć i przyj­mo­wać kszta­łty ludz­kich części ciał. W pew­nym mo­men­cie ścia­ny, podło­gi i su­fi­ty, któ­re jesz­cze nie­daw­no były zim­ny­mi, twar­dy­mi ska­ła­mi, pękły, a ra­czej roz­my­ły się i prze­zro­czy­ste cia­ła w swym kłębo­wi­sku pędzi­ły jak rwąca rze­ka ku wiel­kie­mu je­zio­ru wol­no­ści. Wraz z jej od­zy­ska­niem ener­gia lu­dzi tu uwi­ęzio­na wy­da­ła po­twor­ny krzyk, krzyk cier­pie­nia dusz, krzyk wol­no­ści.

Sta­li obo­je, pa­trząc z nie­ukry­wa­nym za­chwy­tem i czu­jąc, jak prze­la­tu­ją przez nich cie­płe cząst­ki ener­gii. Czas przy­spie­szył, a cała ener­gia ludz­ka tu ukry­ta i wy­ko­rzy­sty­wa­na do czy­nie­nia zła wzbi­ła się w ogrom­nym błękit­nym wi­rze, któ­re­go ko­ńca tu, z dołu nie spo­sób było za­uwa­żyć.

Dziś już wie, że dla nich tam, na dole, to były mi­nu­ty, któ­re tu, na Zie­mi trwa­ły wie­le mie­si­ęcy. Czu­li się wspa­nia­le, ota­cza­ła ich ra­do­ść i ka­żde prze­nik­ni­ęcie przez nich przy­pad­ko­wej ener­gii wzbu­dza­ło w nich dreszcz roz­pły­wa­jący się cie­płem po ca­łym cie­le. Gdy ostat­nie już prze­zro­czy­ste dusz­ki, jak ich na­zwa­ła Ke­iko, zni­ka­ły w błękit­nym pro­mie­niu, za­trzy­ma­ła się przed nimi ślicz­na mała dziew­czyn­ka o ogrom­nych oczach. Gdy­by nie fakt jej nie­ma­te­rial­nej po­sta­ci, by­ła­by z pew­no­ścią naj­cu­dow­niej­szym dziec­kiem, ja­kie kie­dy­kol­wiek spo­tka­li. De­li­kat­nie uno­si­ła się w po­wie­trzu, a jej prze­zro­czy­ste dłu­gie wło­sy fa­lo­wa­ły w rytm po­ru­sza­ne­go cia­ła. Wy­ci­ągnęła do nich małe rącz­ki i dała im znak, by je po­chwy­ci­li. Żad­ne z tych nie­zli­czo­nych trans­pa­rent­nych ciał nie zwra­ca­ło na nich uwa­gi, jak­by nie ist­nie­li lub jak­by byli poza ich wy­mia­rem, ale ta mała istot­ka niby była po­dob­na do in­nych dusz, ale ich wi­dzia­ła i było w niej coś, co da­wa­ło im po­czu­cie bli­sko­ści. Z lek­ką nie­pew­no­ścią po­chwy­ci­li jej drob­ne ręce i od razu przez ich cia­ła prze­szła fala bło­gie­go spo­ko­ju, da­jąc im po­czu­cie szczęścia i roz­ko­szy. Nie­my­mi usta­mi po­wie­dzia­ła do nich, a oni jed­no­znacz­nie od­czy­ta­li z jej ru­chu ust sło­wa:

- Dzi­ęku­je­my, dzi­ęku­je­my. Za­bio­rę was do domu.

I po tych sło­wach obo­je za­pa­dli w sen, a może stra­ci­li przy­tom­no­ść lub po­zba­wio­no ich świa­do­mo­ści, by po­wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści.

 

Ock­nęli się, le­żąc w swych ob­jęciach, wśród za­ro­śli gęste­go lasu, a na ich twa­rze za­częły spa­dać kro­ple desz­czu, tak jak te­raz na okno, za któ­rym z przy­ło­żo­ną do szy­by ręką stał Ayen po­grążo­ny we wspo­mnie­niach o ostat­nich dniach.

Dłu­go nie mo­gli zro­zu­mieć, jak zna­le­źli się na Zie­mi. Pół dnia dys­ku­to­wa­li i na­dzi­wić się nie mo­gli, w ja­kiej do­brej są kon­dy­cji. Ke­iko jak za­wsze szyb­ko po­go­dzi­ła się z nie­mo­żno­ścią zna­le­zie­nia na wszyst­ko od­po­wie­dzi i za­ko­ńczy­ła swe roz­wa­ża­nia stwier­dze­niem:

- Zro­bi­li­śmy to, co mie­li­śmy zro­bić, Ay­enie, a jak i dla­cze­go, i co, to tyl­ko zwy­kłe py­ta­nia, na któ­re od­po­wie­dź nas prze­ra­sta. Może kie­dyś się do­wie­my, a może nie. W ka­żdym ra­zie na­sza dro­ga, któ­rą podąża­li­śmy, do­bie­gła ko­ńca. Czas za­cząć żyć nor­mal­nie. – Wsta­ła i do­da­ła: – Przede wszyst­kim mu­si­my do­pro­wa­dzić się do po­rząd­ku i do­wie­dzieć się, gdzie je­ste­śmy.

- Może masz ra­cję, ale ra­czej prze­cze­kaj­my tu do rana, bo za­raz się zro­bi ciem­no i szcze­rze mó­wi­ąc, nie mam sił jesz­cze na wędrów­kę – od­pa­rł zmar­twio­nym gło­sem.

- Zbyt dużo prze­sze­dłeś i zbyt dużo to kosz­to­wa­ło cię ener­gii, kie­dy ja przez swo­je zwąt­pie­nie jej nie mia­łam i nie mo­głam cię wspie­rać – od­po­wie­dzia­ła i przy­klękła przed - nim.

- Tyl­ko tro­chę mi wstyd, że je­stem taki sła­by i śpi­ący.

- Głup­tas z cie­bie. Zo­bacz, jaki sza­łas zro­bi­łam, choć to nie ta­kie łoże, ja­kie ty mi zro­bi­łeś w Fon­sim. Deszcz za­raz prze­sta­nie pa­dać, a noc za­po­wia­da się cie­pła. Śpij, rano po - roz­ma­wia­my.

- Tak, wy­bacz, ale chy­ba masz ra­cję – wy­szep­tał ci­cho i za­snął.

 

Obu­dzi­ły go ostre pro­mie­nie przed­po­łu­dnio­we­go sło­ńca za­gląda­jące pod pro­wi­zo­rycz­ny dach zro­bio­ny z ga­łęzi i li­ści. Ro­zej­rzał się do­oko­ła za Ke­iko i nie zo­ba­czyw­szy jej ni­g­dzie, za­wo­łał może zbyt gło­śno, bo wy­stra­szył pta­ki sie­dzące w drze­wie nad nim, któ­re z ha­ła­sem ze­rwa­ły się w błękit­ne nie­bo. Ob­sze­dł sza­łas i bez­sku­tecz­nie wy­pa­try­wał jej w gęstwi­nie lasu. Kil­ka­krot­nie na­wo­ły­wał ją po imie­niu, lecz od­po­wie­dzią był tyl­ko szum wia­tru w ko­na­rach drzew. Za­nie­po­ko­jo­ny sku­pił swe my­śli i prze­słał do niej, choć nie do ko­ńca wie­dział, czy ma jesz­cze zdol­no­ść te­le­pa­tycz­ną.

- Kei, gdzie je­steś?

Chwi­lę cze­kał na jej myśl i usły­szał w gło­wie od­po­wie­dź:

- Spo­koj­nie, nic mi nie jest. Już wra­cam. Będę po połu - dniu.

- Ale gdzie znik­nęłaś? Za­czy­nam się mar­twic!

- Opo­wiem, jak wró­cę.

Jesz­cze kil­ka razy pró­bo­wał do­wie­dzieć się cze­goś kon­kret­ne­go, ale już mu nie od­po­wie­dzia­ła i tra­fiał na ba­rie­rę chro­ni­ącą jej my­śli.

- Ayen? Co się dzie­je? – wy­rwał go ze wspo­mnień głos Ke­iko, sto­jącej za nim. Po­ło­ży­ła mu rękę na ra­mie­niu i od­wró­ci­ła go tak, że ich oczy się spo­tka­ły.

- Nic, na­praw­dę nic. Tyl­ko nie mo­głem za­snąć. – Nie­udol­nie pró­bo­wał się wy­tłu­ma­czyć.

- Mimo że się sta­rasz to ukryć, wiem, że nie mo­żesz spać, od­kąd tu je­ste­śmy. Co­raz go­rzej wy­glądasz. Po­wiedz mi praw­dę, co cię zże­ra od środ­ka? – od­po­wie­dzia­ła, głasz­cząc go po po­licz­ku, wi­dząc w jego oczach smu­tek i strach, jak­by mia­ła za chwi­lę go stra­cić na za­wsze.

- To nie mo­gło się tak sko­ńczyć. Prze­cież my uwol­ni­li­śmy Ener­gię Dusz i po­ko­na­li­śmy cały ten zły świat. Nie wiem, jak i skąd w nas te wszyst­kie bu­dzące się moce, ale wiem jed­no – - zła­pał ją moc­no za ra­mio­na i ła­mi­ącym się gło­sem do­ko­ńczył – - lu­dzie znik­nęli. Czy my­śmy ich za­bi­li, za­bi­li Zie­mię?

- Nie! – krzyk­nęła. – Je­steś wy­ko­ńczo­ny fi­zycz­nie i psy­chicz­nie, Ay­enie. My­śla­łam, że to miej­sce i by­cie tu tyl­ko we dwo­je da ci ulgę i od­po­czy­nek po tym, co prze­sze­dłeś od Ma­ra­kot aż do tego tu domu, ale my­li­łam się, wy­bacz. Ty, w od­ró­żnie­niu ode mnie, mu­sisz zna­le­źć od­po­wie­dź, a ja, tak jak ty po­przed­nio zro­bi­łeś to dla mnie, te­raz do­łączę do twej dro­gi, - dro­gi do Praw­dy. – Wspi­ęła się na pal­ce i po­ca­ło­wa­ła go w usta. - Ob­jął ją moc­no i wy­szep­tał:

- Chy­ba masz ra­cję, ale nie chcę wi­ęcej, byś na­ra­ża­ła swe ży­cie, tym ra­zem w imię ja­kie­jś praw­dy, któ­rej może już nie być, tak jak i tego świa­ta.

- Och, co za ma­ru­da! Ty mnie kie­dyś wy­ko­ńczysz! – Od­sko­czy­ła od nie­go i za­częła zbie­rać swe ubra­nia.

- Ja ni­g­dy nie ma­ru­dzę! Co ro­bisz? – spy­tał.

- Pa­ku­je­my się i ru­sza­my, ma­ru­do – od­po­wie­dzia­ła i po­sła­ła mu sze­ro­ki uśmiech, po­ka­zu­jąc rząd śnie­żno­bia­łych, rów­nych zębów.

- Po­cze­kaj, nie mu­si­my dzi­siaj, ju­tro… – Nie do­ko­ńczył, bo otrzy­mał cios po­dusz­ką w gło­wę.

Ke­iko wsko­czy­ła no­ga­mi na łó­żko i schy­li­ła się po na stęp­ną.

Jej krót­ka ko­szul­ka noc­na, na punk­cie któ­rej pra­wie że osza­la­ła, gdy wędro­wa­li po pu­stym skle­pie, za­da­rła się, uka­zu­jąc mu wspa­nia­ły wi­dok dziew­częcych po­ślad­ków przy­sło­ni­ętych majt­ka­mi w czer­wo­ne krop­ki.

Znie­ru­cho­miał i do­pie­ro rzu­co­na w nie­go po­dusz­ka spro­wa­dzi­ła go na zie­mię.

- Ooo, wi­dzę, że obu­dził się praw­dzi­wy Ayen! Pod­gląda­czu! – krzyk­nęła, ska­cząc na łó­żku i klasz­cząc w dło­nie.

- Bo, bo to przez te kro­pecz­ki – za­śmiał się i ci­snął w nią - po­du­chą.

Sto­czy­li obo­je za­żar­tą wal­kę pe­łną krzy­ków, pi­sków i śmie­chu, aż cały po­kój wy­pe­łnił się fru­wa­jącym pie­rzem. To był ich pierw­szy dzień po ty­go­dniu od po­wro­tu na Zie­mię, kie­dy Ayen za­po­mniał o tra­pi­ących go wąt­pli­wo­ściach, py­ta­niach i stra­chu przed tym, co może uczy­ni­li ludz­ko­ści. Ke­iko z ko­lei, od­kryw­szy przy­czy­nę za­ła­ma­nia się swe­go uko­cha­ne­go, wie­dzia­ła już, jaką dro­gą mu­szą podążać.

 

 

 

 

Między wodą a niebem

 

- Nie mo­że­my na­ra­żać na­sze­go ży­cia, Ru­na­rze! Nie­raz dla ca­łej spo­łecz­no­ści trze­ba po­świ­ęcić jed­nost­ki – po­wie­dział Nar­ve re­pre­zen­tu­jący Radę Osa­dy Gjed­de. Był to sta­ry ry­bak z prze­ora­ną bruz­da­mi twa­rzą o zmęczo­nych oczach, któ­re kie­dyś świe­ci­ły bla­skiem wody, a dzi­siaj wy­pe­łniał je sza­ry - smu­tek.

- Co ty, sta­ry dzia­du, ga­dasz! Na­czy­tał się ja­ki­chś bzdur i tu się wy­mądrza – wy­pa­li­ła ze zło­ścią Kari z osa­dy Kar­pe.

- Jed­ni umie­ją czy­tać, a inni tyl­ko krzy­czeć – od­ci­ął się jej Nar­ve.

- To do ni­cze­go nas nie do­pro­wa­dzi. Ci się kłó­cą, tam­ci ga­da­ją o dzi­siej­szym mar­nym po­ło­wie, tam­ci za chwi­lę zwa­lą się pod stół, jak jesz­cze wy­pi­ją po jed­nym dzba­nie wina z wo­do­ro­stów – stwier­dzi­ła, po­ka­zu­jąc pal­cem na nie­zbyt za­in­te­re­so­wa­ne­go te­ma­tem spo­tka­nia przy­wód­cę trzech osad z po­łu­dnio­wych je­zior o imie­niu Wi­dar.

- Masz ra­cję – od­po­wie­dział Ru­nar, któ­ry oprócz tego, że stał na cze­le osa­dy Ogon, to jesz­cze był od lat wy­bie­ra­ny na przy­wód­cę wszyst­kich osad pro­win­cji Ge­da­no. Wstał i z siłą ude­rzył La­ską Węgo­rza w stół, przy któ­rym ze­bra­li się wszy­scy przed­sta­wi­cie­le osad pro­win­cji. Ze­bra­ni za­mil­kli, wpa­tru­jąc się w jego złow­ro­gie spoj­rze­nie.

- Nie po to tu przy­by­li­ście z naj­od­le­glej­szych osad, by się kłó­cić i chlać wino! Je­że­li nie po­dej­mie­my wspól­nych dzia­łań, to nie obro­ni­my się przed eks­pan­sją Stra­żni­ka Ener­gii z mia­sta Fisz­kot i po­dzie­li­my los dwu­dzie­stu trzech osad z pó­łno­cy, któ­re już zo­sta­ły prze­jęte w ca­ło­ści przez kon­cern Ry­bie Oko z Fisz­kot. Chce­cie tego sa­me­go?! Chce­cie stra­cić domy, pra­cę, mo­żli­wo­ść ży­cia, choć bied­ne­go i ci­ężkie­go, ale wol­ne­go. Je­że­li tego chce­cie, to się wy­no­ście!! Nic tu po was! Ci z was, któ­rzy chcą rządów Ry­bie­go Oka, mogą wra­cać do sie­bie i wi­ęcej się tu nie po­ka­zy­wać, a resz­ta nie wyj­dzie stąd, do­pó­ki nie po­dej­mie­my wspól­nej de­cy­zji. Ty, Gjed­de! Czy uwa­żasz, że ryby, któ­re ło­wisz od sze­śćdzie­si­ęciu lat, wy­sy­ła­ją ci do sie­ci inne ryby, by prze­żyć ko­lej­ny twój po­łów? Je­że­li chcesz wy­słać na śmie­rć jed­ne­go z nas, by prze­trwać ko­lej­ne parę dni, to mo­żesz nas opu­ścić. – Wska­zał la­ską drzwi i utkwił wzrok w Gjed­de.

- On nie jest jed­nym z nas, to przy­błęda – od­po­wie­dział Gjed­de, wsta­jąc.

- Wyj­dź i ni­g­dy już tu nie wra­caj! – krzyk­nął Ru­nar.

- Je­ste­ście głup­ca­mi – wy­mam­ro­tał, wy­cho­dząc że­gna­ny gwiz­da­mi i prze­kle­ństwa­mi po­zo­sta­łych.

- Czy jesz­cze ktoś chce wy­jść? – spy­tał Ru­nar, roz­gląda­jąc się po sali, ale od­po­wie­dzia­ło mu mil­cze­nie. – Gdy ty­si­ące lat temu nasi przod­ko­wie osie­dli tu, na tych zie­miach, przy­si­ęgli Wiel­kiej Wo­dzie, że ni­g­dy nie spły­nie ona krwią lu­dzi. Przez te wszyst­kie lata omi­ja­ły nas woj­ny, ka­ta­kli - zmy i mor­der­cza dla na­tu­ry cy­wi­li­za­cja. Ow­szem, z cza - sem ko­rzy­sta­li­śmy z no­wo­ści tech­nicz­nych, dzi­ęki któ­rym dziś po­zy­sku­je­my pa­li­wo dla na­szych sil­ni­ków, no i cie­szy­my się wła­snym prądem. Nie wo­zi­my ko­ńmi na­szych po­ło­wów, tyl­ko wy­ręcza nas z tego elek­trycz­ny trans­port plat­for­mo­wy. Ale oprócz tych drob­nych udo­god­nień ży­li­śmy i ży­je­my pe­łni sza­cun­ku dla Na­tu­ry, któ­ra od­pła­ca się nam uda­ny­mi po­ło­wa­mi. Te­raz, gdy na pó­łno­cy lu­dzie wy­rze­kli się jej, a kon­cern Ry­bie Oko przy po­mo­cy Stra­żni­ka Ener­gii, czy­li za apro­ba­tą Wiecz­ne­go Mia­sta, roz­po­czął po­ło­wy za po­mo­cą prądu i in­nych tech­nicz­nych no­wo­ści, oka­za­ło się, że w ci­ągu roku tam­tej­sze je­zio­ra sta­ły się mar­twe. Przy­ro­da wo­kół nich uma­rła i pó­łnoc­na część pro­win cji prze­sta­ła ist­nieć. Te­raz chcą do­ko­nać tego znisz­cze­nia u nas. Mało tego, do­wie­dzie­li­śmy się, że Stra­żnik Ener­gii bar­dzo, ale to bar­dzo był wście­kły, gdy do­wie­dział się, że na­sza mała spo­łecz­no­ść, któ­ra była ska­za­na na upa­dek ze sta­ro­ści, od­ro­dzi­ła się dzi­ęki pierw­szym od lat na­ro­dzi nom, za co je­ste­śmy wdzi­ęcz­ni na­szym no­wym mło­dym oby­wa­te­lom, co za­owo­co­wa­ło tym, że i w wa­szych osa­dach za­częli po­ja­wiać się mło­dzi lu­dzie pra­gnący tu za­miesz­kać, a ucie­ka­jący od znie­wo­lo­nych spo­łe­cze­ństw rządzo­nych przez Wiel­ka Re­li­gię – prze­rwał na chwi­lę, by wzi­ąć łyk wina, ro­zej­rzał się po ze­bra­nych i kon­ty­nu­ował: – Z fak­tu od­ra­dza­nia się na­sze­go spo­łe­cze­ństwa nie jest za­do­wo­lo­ne Wiecz­ne Mia­sto, któ­re na­ka­za­ło bacz­nie nam się przyj­rzeć i pod­jąć sta­now­cze kro­ki prze­jęcia kon­tro­li nad nami. Nie wie­my, co za­mie­rza­ją, ale na pew­no nic do­bre­go. Pro­ble­mem jest to, że je­ste­śmy ry­ba­ka­mi, a nie żo­łnie­rza­mi. Ni gdy nie zwra­ca­łem się o po­moc do po­tężnej Na­tu­ry i mimo że dzi­ęki Węgo­rzo­wi po­sia­dam z nią wspól­ną ener­gię, nie wiem, jak to uczy­nić. My­ślę, że je­dy­nym ra­tun­kiem dla nas jest jed­no­ść i wspól­ne dzia­ła­nie – za­ko­ńczył i zmęczo­ny opa­dł na swój fo­tel.

- Gdy wy­ślą tu woj­sko czy gwar­dię, co my mo­że­my zro­bić? Będzie­my wal­czyć sie­cia­mi, no­ża­mi? – spy­tał zmar­twio­ny Wi­dar.

- Ar­mia sta­ru­szek i star­ców – skwi­to­wał ktoś z głębi sali.

Ode­zwa­ły się ró­żne gło­sy i pa­dły ab­sur­dal­ne po­my­sły, łącz­nie z pro­po­zy­cją ude­rze­nia na mia­sto. Wszy­scy ze­bra­ni go­rącz­ko­wo dys­ku­to­wa­li, gdy na­gle otwo­rzy­ły się drzwi i wsze­dł An­dre­as, a za nim Li­dia z dziec­kiem na rękach.

 

* * *

Za dłu­gim i sze­ro­kim dębo­wym sto­łem sie­dzie­li wszy­scy naj­wa­żniej­si urzęd­ni­cy i wpły­wo­wi no­ta­ble mia­sta Fisz­kot, a tym sa­mym pro­win­cji Ge­da­no. Nad nimi wszyst­ki­mi gó­ro­wał sie­dzący na pod­wy­ższo­nym fo­te­lu przy­po­mi­na­jącym tron Straż nik Ener­gii, spra­wu­jący z ra­mie­nia Wład­ców Zie­mi pie­czę nad tą pro­win­cją. Pa­trick Vil­lin ob­jął funk­cję po po­przed­ni­ku, któ­re­go we­zwa­no do Wiel­kiej Świ­ąty­ni w Wiecz­nym Mie­ście i już ni­g­dy nikt go wi­ęcej nie wi­dział. Mó­wio­no, że zo­stał Stra­żni­kiem Praw­dy, ale było to stan­dar­do­we wy­tłu­ma­cze­nie dla ni­cze­go nie­świa­do­me­go spo­łe­cze­ństwa. Pa­trick Vil­lin do­brze wie­dział, że jego po­przed­nik sprze­ci­wiał się Ra­dzie Star­szych i bar­dziej ko­chał swo­ją pro­win­cję niż Wiel­ką Re­li­gię. Lata za­nie­dbań we wpro­wa­dza­niu ide­olo­gii na­rzu­co­nej świa­tu przez Radę z Wiecz­ne­go Mia­sta do­pro­wa­dzi­ły do tego, że pro­win­cja Ge­da­no sta­wa­ła się co­raz bar­dziej nie­za­le­żna, wy­ko­rzy­stu­jąc do tego fakt, że była ona naj­wi­ęk­szym do­staw­cą słod­ko­wod­nych ryb na ryn­ki wszyst­kich pro­win­cji. Po­nad­to dzi­ęki za­ko­rze­nio­nej tu tra­dy­cji me­dy­cy­ny opar­tej na zio­łach i ro­śli­nach wod­nych szyb­ko sta­ła się po­tęgą w pro­duk­cji al­ter na­tyw­nych dla stan­dar­do­wej me­dy­cy­ny środ­ków lecz­ni­czych, któ­re cie­szy­ły się uzna­niem miesz­ka­ńców Zie­mi. Wie­lo­krot­ne pró­by zmu­sze­nia po­przed­nie­go Stra­żni­ka Ener­gii pro­win­cji Ge­da­no do wpro­wa­dze­nia za­sad Wiel­kiej Re­li­gii i pod­po­rząd ko­wa­nia go­spo­dar­ki cen­tral­ne­mu sys­te­mo­wi za­rządza­nia nie przy­no­si­ły efek­tów, a Stra­żnik za­wzi­ęcie bro­nił nie­za­le­żno­ści i tra­dy­cji miesz­ka­ńców pro­win­cji. Cza­rę go­ry­czy w Ra­dzie Star­szych prze­lał ra­port Cen­tral­ne­go Ośrod­ka Nad­zo­ru, w któ­rym wska­zy­wa­no, że mia­sto Fisz­kot sta­ło się en­kla­wą wol­no­my­śli­cie­li, do któ­re­go za­częli ści­ągać z in­nych pro­win­cji mło­dzi lu­dzie ne­gu­jący Ideę Wiel­kiej Re­li­gii. Po usu­ni­ęciu Stra­żni­ka i wie­lu urzęd­ni­ków, w tym sze­fo­stwa gwar­dii i woj­ska, Pa­trick Vil­lin oto­czył się lo­jal­ny­mi urzęd­ni­ka­mi i roz­po­czął dzia­ła­nia wy­mie­rzo­ne w ty­si­ąc­let­nią tra­dy­cję Ge­da­no.

- Czas naj­wy­ższy przy­stąpić do dru­gie­go eta­pu pro­jek­tu „Czy­sto­ść”. Dość szyb­ko upo­ra­li­śmy się z osa­da­mi na pó­łno­cy i w pe­łni kon­tro­lu­je­my eks­plo­ata­cję tam­tej­szych je­zior. Te­raz czas za­brać się za po­łud­nie i tego tam… Jak się na­zy­wa ten sta­ruch z osa­dy Ogon? – spy­tał sie­dzącą po jego pra­wej stro­nie mło­dą ko­bie­tę w oku­la­rach, któ­ra była no­wym sze­fem miej­sco­wej gwar­dii.

- Ru­nar – od­po­wie­dzia­ła, po­pra­wia­jąc oku­la­ry.

- Dzi­ęku­ję, Gian­no. A pó­źniej zro­bi­my po­rządek w na­szym mie­ście, choć już dzi­ęki na­sze­mu dro­gie­mu dy­rek­to­ro­wi kon­cer­nu Ry­bie Oko te ich fir­my pa­da­ją jak mu­chy, ha­ha­ha – za­śmiał się roz­ba­wio­ny swym po­rów­na­niem.

- Och, Pa­tric­ku, jesz­cze dłu­ga dro­ga przed nami, za­nim przej­mie­my wszyst­kie akwe­ny ryb­ne, ale sys­te­ma­tycz­nie od­ci­na­my ich fir­my od su­row­ców. A i często awa­rie mają, choć nie wiem dla­cze­go – od­po­wie­dział z szel­mow­skim uśmie­chem Hans.

- Ja bym nie był ta­kim opty­mi­stą, bo mamy co­raz wi­ęk­szy kło­pot z utrzy­ma­niem po­rząd­ku w mie­ście, ro­sną wro­gie na­stro­je i co naj­gor­sze, po­ja­wia­ją się pierw­sze ata­ki na bu­dyn­ki urzędo­we i na­szych po­li­cjan­tów. Na pro­win­cji jest jesz­cze go­rzej, żad­nej wspó­łpra­cy i dla­te­go uwa­żam…

- Ni­ko­go nie in­te­re­su­je, co uwa­żasz. Masz ro­bić, co ci ka­że­my – prze­rwa­ła mu Gian­na Me­di­son, a Szef po­li­cji sku­lił się i za­mil­kł, uda­jąc, że prze­gląda ja­kieś do­ku­men­ty.

- A może by tak wpro­wa­dzić stan wo­jen­ny, moje od­dzia­ły szyb­ko zro­bią po­rządek w mie­ście i czo­łgi roz­ja­dą te ich osa­dy –ode­zwał się ge­ne­rał.

- Czo­łgi. Ha­ha­ha, za­po­mnia­łeś, przy­ja­cie­lu, że masz ich dwa, a i te pew­nie pa­mi­ęta­ją dwu­dzie­sty wiek – zwró­cił się do nie­go z przy­ja­znym uśmie­chem Stra­żnik.

- Nie moja wina, że wszyst­kie moje pro­śby o sprzęt Rada Star­szych od­rzu­ca – burk­nął pod no­sem.

- Wiem, wiem, też w tej spra­wie nie chcą mnie słu­chać i uwa­ża­ją, że gwar­dia i po­li­cja da­dzą so­bie radę z tą grup - ką mło­ko­sów w mie­ście i sta­ry­mi ry­ba­ka­mi na wsi. Zresz­tą Gian­na do­sta­ła ze Świ­ąty­ni dwóch as­sa­sy­nów na wszel­ki wy­pa­dek, a ich tuby śmier­ci są gro­źniej­sze niż two­je czo­łgi, przy­ja­cie­lu – od­po­wie­dział mu Stra­żnik, po­pra­wia­jąc się w fo­te­lu.

- Czy mogę? – po­pro­si­ła o głos Gian­na.

- Ależ oczy­wi­ście, ty za­wsze mo­żesz. To co tam masz dla nas? – spy­tał Pa­trick Vil­lin.

- Z na­szych in­for­ma­cji wy­ni­ka, że ry­ba­cy z po­łud­nia i wschod­nich oraz za­chod­nich osad po­łączy­li się i przy­go­to­wu­ją się do kon­fron­ta­cji z kon­cer­nem Ry­bie Oko. Z tego, co wiem, pla­nu­ją wspól­nie z dzia­ła­jący­mi jesz­cze w mie - ście prze­twór­nia­mi wstrzy­mać do­sta­wy ryb oraz za­prze­stać pro­duk­cji le­karstw. Za tym wszyst­kim stoi mło­de ma­łże­ństwo, któ­re za­miesz­ka­ło w osa­dzie Ogon ja­kiś czas temu. To są mło­dzi i wy­kszta­łce­ni lu­dzie, któ­rzy w pe­łni po­pie­ra­ją tę ich, to zna­czy ry­ba­ków idę Mocy Na­tu­ry. Ta­kie tam sta­re za­bo­bo­ny. Ale ta idea bar­dzo się roz­prze­strze­nia i znaj­du­je co­raz wi­ęcej wy­znaw­ców, zwłasz­cza wśród lu­dzi sta­rych i mło­dzie­ży, któ­ra przy­by­ła w ostat­nim cza­sie do Mia­sta. Nie­ste­ty, na­dal nie wie­my, kim są. Wie­my tyl­ko, że to An­dre­as i Li­gia. Po­li­cja pró­bo­wa­ła ich za­trzy­mać na­wet, ale jak tyl­ko ktoś pró­bu­je do­stać się do osad, oni wie­dzą, jak tyl­ko opu­ści­my mia­sto. Tu na ka­żdym kro­ku się nas ob­ser­wu­je. Tak czy tak mu­si­my do­pa­ść tych dwo­je, a wte­dy jest szan­sa, że ten cały ich bunt i idea ja­kie­jś tam Na­tu­ry się roz­sy­pią. Do­brą wia­do­mo­ścią jest to, że uro­dził im się syn, więc mają sła­by punkt, w któ­ry mo­że­my ude­rzyć.

- Nie ro­zu­miem cię. Prze­cież mo­żesz wy­słać z set­kę po­li­cjan­tów lub swo­ich lu­dzi i ich zła­pać. Chy­ba ry­ba­ków się nie bo­isz? – wtrącił się dy­rek­tor.

- Nie słu­chasz mnie, Hans. Za­nim opu­ści­my mia­sto i do­trze­my do osa­dy, tam nie ma ży­wej du­szy. Albo chro­nią się w gó­rach, gdzie szu­ka­nie ich, to jak­byś szu­kał igły w le­sie, albo wy­pły­wa­ją na je­zio­ra.

- Dzi­ęku­je, Gian­no, i my­ślę, że czas na małą roz­ryw­kę, bo już zmęczy­li­ście mnie tym wszyst­kim. W sali obok cze­ka­ją je­dze­nie i do­bre trun­ki oraz to­wa­rzy­stwo pi­ęk­nych pań się znaj­dzie. Za­pra­szam! – krzyk­nął i kla­snął w dło­nie, a gdy wszy­scy ze­bra­ni z ocho­tą ru­szy­li do wy­jścia, chwy­cił za rękę sze­fo­wą Gwar­dii Pro­win­cji Ge­da­no i ci­cho po­wie­dział: – Za­łatw to, bo Rada tra­ci cier­pli­wo­ść, wiesz, co to zna­czy.

- Wiem, Pa­trick, nie­dłu­go będzie po wszyst­kim.

 

* * *

Mi­nęły dwa mie­si­ące, od kie­dy Li­gia i An­dre­as za­pre­zen­to­wa li wszyst­kim przed­sta­wi­cie­lom osad plan obro­ny ich tra­dy­cyj­nych war­to­ści. Opo­wia­da­li z ta­kim prze­jęciem i sza­cun­kiem do ze­bra­nych, po­zo­sta­wia­jąc im po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji, ale jed­no­cze­śnie kła­dąc pod roz­wa­gę ró­żne sce­na­riu­sze po­par­te głębo­ką ar­gu­men­ta­cją za i prze­ciw. Kie­dy po ca­ło­noc­nej na­ra­dzie i wy­słu­cha­niu ka­żde­go z re­pre­zen­tan­tów osad za­pa­dła de­cy­zja, by to An­dre­as i Li­gia za­jęli się or­ga­ni­za­cją obro­ny ich ży­cia, wszy­scy zło­ży­li przy­si­ęgę na Mat­kę Na­tu­rę zo­bo­wi­ązu­jącą do za­cho­wa­nia ka­żde­go wy­po­wie­dzia­ne­go tu sło­wa w głębo­kiej ta­jem­ni­cy. Spo­łecz­no­ści osad mia­ły do­wie­dzieć się tyl­ko tyle, ile mu­sia­ły. Całe ko­lej­ne dwa dni po­zo­sta­jąc w za­mkni­ętej karcz­mie, oma­wia­no ka­żdy szcze­gół pla­nu, któ­ry na­zwa­no „Ab­bor”. Przez na­stęp­ny mie­si­ąc we wszyst­kich osa­dach przy­go­to­wa­no kry­jów­ki, za­opa­trze­nie w je­dze­nie i le­kar­stwa oraz wszel­kie­go ro­dza­ju pu­łap­ki i broń, któ­rej, ku zdzi­wie­niu An­dre­asa i Li­gii, po­ja­wi­ło się bar­dzo dużo. Li­gia wy­je­cha­ła skry­cie do mia­sta Fisz­kot, gdzie dzi­ęki jej da­ro­wi prze­ko­ny­wa­nia i ro­snące­mu nie­za­do­wo­le­niu miesz­ka­ńców mia­sta z dzia­łań władz w ci­ągu dwóch mie­si­ęcy zbu­do­wa­ła po­tężną taj­ną or­ga­ni­za­cję, w któ­rej sys­tem kon­spi­ra­cji opie­rał się na ogni­wach czte­ro-, pi­ęcio­oso­bo­wych grup, któ­re nie zna­ły in­nych ogniw, a in­for­ma­cje prze­ka­zy­wa­no so­bie sta­ry­mi me­to­da­mi ukry­tych skrzy­nek kon­tak­to­wych. Na do­da­tek do or­ga­ni­za­cji Ab­bor przy­stąpi­li chęt­nie przed­si­ębior­cy, któ­rzy wi­dząc za­gro­że­nie ze stro­ny władz i kon­cer­nu Ry­bie Oko, za­an­ga­żo­wa­li się, wspie­ra­jąc bun­tow­ni­ków fi­nan­so­wo i sprzęto­wo. W tym cza­sie An­dre­as opie­ko­wał się ma­łym Ay­enem i nad­zo­ro­wał pra­ce w osa­dach. Wszyst­kim miesz­ka­ńcom pro­win­cji Ge­da­no udzie­lił się daw­no już odło­żo­ny en­tu­zjazm, że wspól­nie z Mat­ką Na­tu­rą, któ­rą za­częto uto­żsa­miać z po­sta­cią Li­gii, ich pro­win­cja znów sta­nie się pi­ęk­nym wol­nym kra­jem, a sło­wo „Ab­bor” szep­ta­no z na­dzie­ją na­wet przy po­wi­ta­niach i po­że­gna­niach.

 

 

 

 

Wędrujemy drogą bez końca

 

- Wiesz, Kei, mu­szę ci po­dzi­ęko­wać, bo to była do­bra de­cy­zja, - ode­jść z tego miej­sca. – Ayen za­trzy­mał się i od­wró­cił. Spoj­rzał ostat­ni raz na pu­ste mia­sto po dru­giej stro­nie mo­stu.

Sta­nęła obok nie­go i trzy­ma­jąc się za ręce, pa­trzy­li, jak wscho­dzące pro­mie­nie sło­ńca od­bi­ja­ją się od mo­krych da­chów i ulic Ban­gal. Gdy po od­kry­ciu tego miej­sca przy­pro­wa­dzi­ła go tu, byli obo­je szczęśli­wi. Prze­ży­li swą dro­gę, któ­rą za­ko­ńczy­li na dnie Wiru, z któ­re­go uwol­ni­li ener­gię za­bi­tych przez Wiel­ka Re­li­gię lu­dzi. Pó­źniej w nie­wy­ja­śnio­ny spo­sób ock­nęli się w le­sie nie­da­le­ko tego opusz­czo­ne­go mia­sta. Szu­ka­li ja­ki­chś ży­wych lu­dzi, ale nie było tu ni­ko­go i ca­ło­ść wy­gląda­ła, jak­by wszyst­kie isto­ty się zde­ma­te­ria­li­zo­wa­ły. Nie było śla­dów uciecz­ki, pa­ni­ki, a w miesz­ka­niach nie bra­ko­wa­ło ubrań, je­dze­nia i wszyst­kie wy­gląda­ły, jak by ich lo­ka­to­rzy wy­szli na chwi­lę na spa­cer czy do ogro­du. Skle­py były pe­łne to­wa­rów, a ulicz­ne te­le­bi­my za­pra­sza­ły na wcza­sy i wy­chwa­la­ły de­cy­zje pod­jęte przez wła­dze Ban­gal. Na uli­cach le­ża­ły ro­we­ry, któ­re jak się do­my­śli­li, były głów­nym środ­kiem ko­mu­ni­ka­cji miesz­ka­ńców. W jed­nym miej­scu stał opusz­czo­ny elek­trycz­ny au­to­bus, w któ­rym zna­le­źli tor­by i ró­żne­go ro­dza­ju sprzęt oso­bi­ste­go użyt­ku. Przej­rze­li bu­dyn­ki Urzędu Gwar­dii, gdzie Ke­iko z ra­do­ścią za­opa­trzy­ła się w broń, któ­rej nikt nie za­brał. Przej­rze­li ster­ty do­ku­men­tów, z któ­rych nic nie wy­ni­ka­ło i nie od­po­wie­dzia­ły im na py­ta­nie, co tu się sta­ło. Ban­gal było jed­nym z pi­ęciu ma­łych miast pro­win­cji In­den­de.

To była ubo­ga pro­win­cja le­żąca na po­łud­niu świa­ta wśród ogrom­nych ob­sza­rów le­śnych. Mia­sta były po­łączo­ne ze sobą jed­no­szy­no­wą ko­le­ją elek­trycz­ną, lecz z po­wo­du znik­ni­ęcia lu­dzi zo­sta­ły unie­ru­cho­mio­ne na sta­cji lub gdzieś w dro­dze. Wszel­kie pró­by na­wi­ąza­nia łącz­no­ści z po­zo­sta­ły­mi mia­sta­mi się nie uda­wa­ły, z cze­go wnio­sko­wa­li, że cała pro­win­cja wy­gląda po­dob­nie. Wy­bra­li so­bie mały do­mek na przed­mie­ściach, w któ­rym za­miesz­ka­li i skąd ru­sza­li co­dzien­nie na wy­pra­wy po mie­ście, ma­jąc wci­ąż na­dzie­ję, że ko­goś spo­tka­ją. W trze­ci dzień po­by­tu zga­sły te­le­bi­my i ulicz­ne oświe­tle­nie, a w ko­lej­nym dniu – za­si­la­nie skle­pów. Po­zo­sta­ło jesz­cze tyl­ko za­si­la­nie awa­ryj­ne do­mów, opar­te na ba­te­riach sło­necz­nych. Z ka­żdym dniem ich po­cząt­ko­wa ra­do­ść prze­ra­dza­ła się we fru­stra­cję. Ke­iko, za­bie­ga­na i ci­ągle przy­no­sząca coś z ka­żdej wy­pra­wy, sta­ra­ła się z mar­nym skut­kiem stwo­rzyć z tego domu przy­tul­ne miesz­ka­nie. Co chwi­lę na­tra­fia­li na ja­kieś po­zo­sta­ło­ści po miesz­ka­ńcach, co po­wo­do­wa­ło, że nie czu­li się tu swo­bod­nie. Po­nad­to ci­ągle nie umie­li so­bie od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, czy tak wy­gląda cały świat i czy to oni cza­sem nie przy­czy­ni­li się do tej ka­ta­stro­fy. Ke­iko sta­ra­ła się udo­wod­nić Ay­eno­wi, że ludz­ko­ść nie zgi­nęła, i ci­ągle po­szu­ki­wa­ła na to do­wo­dów, wi­dząc, że jego stan psy­chicz­ny z ka­żdym dniem po­by­tu w tym mie­ście się po­gar­sza. Obo­je za­tra­ci­li ra­do­ść i tyl­ko świa­do­mo­ść, że są ra­zem, da­wa­ła im jesz­cze siłę prze­trwa­nia.

Dłu­go jesz­cze będziesz tak się ga­pił, jak­byś pierw­szy raz zo­ba­czył to mia­sto? – po­wie­dzia­ła i szarp­nęła go za rękę.

Idzie­my, nooo, jesz­cze będziesz chcia­ła, bym cię nió­sł.

Chy­ba ja cie­bie, chu­dzi­no – od­po­wie­dzia­ła ra­do­śnie i urwa­ła ga­łąz­kę z ró­żo­wy­mi ma­ły­mi kwiat­ka­mi.

W ko­ńcu je­stem anio­łem, to w su­mie mo­żesz mnie no­sić, ha­ha­ha.

Taki z cie­bie anioł jak ze mnie stra­żnik – po­wie­dzia­ła i za­raz do­da­ła: – Ale nie wiem cze­go, hm.

No w ko­ńcu mam skrzy­dła i to ja­kie pi­ęk­ne. – Ręka­mi po­ka­zał za sie­bie i za­czął nimi ma­chać, imi­tu­jąc skrzy­dła.

Chy­ba ci się śni­ły, bo ja nic nie wi­dzia­łam. Ty na­praw­dę po­trze­bu­jesz le­ka­rza. – Wsko­czy­ła na szy­nę to­ro­wi­ska, roz­ło­ży­ła sze­ro­ko ręce, by utrzy­mać rów­no­wa­gę.

Ale tam na dole prze­cież…

By­łeś gdzieś na dole? To dla­te­go w nocy ła­zi­łeś do piw­ni­cy.

Za­raz cię wal­nę!!! – krzyk­nął.

Naj­pierw mnie mu­sisz zła­pać! Ale nie wol­no nogą do­tknąć zie­mi – przy­spie­szy­ła, raz po raz ma­cha­jąc ręka­mi, by nie stra­cić rów­no­wa­gi.

Ayen usi­ło­wał ją do­go­nić, ale co chwi­lę spa­dał z szy­ny, co wy­wo­ły­wa­ło gło­śny śmiech i ko­men­ta­rze Ke­iko. Pa­trzył na jej dłu­gie czar­ne wło­sy, któ­re de­li­kat­ny wiatr roz­rzu­cał po ple­ca­ku, z któ­re­go wy­sta­wa­ła lufa ka­ra­bi­nu. Krót­ka, zwiew­na, pli­so­wa­na spód­nicz­ka w kra­tę po­ru­sza­ła się wraz z jej bio­dra­mi, a dłu­gie nogi za­ko­ńczo­ne czar­ny­mi wy­so­ki­mi nad kost­ki bu­ta­mi i po­ńczo­cha­mi nad ko­la­na pre­zen­to­wa­ły się jesz­cze pi­ęk­niej, gdy prze­kła­da­ła je na prze­mian, idąc po wąskiej me­ta­lo­wej szy­nie.

Ayen! Ja wszyst­ko wi­dzę!

Wa­riat­ka.

Głup­tas.

Obo­je się ro­ze­śmia­li, ze­ska­ku­jąc z szy­ny, i ru­szy­li w dro­gę, któ­rej ko­ńca nie zna­li.

 

Koniec wersji demo