Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po fantastycznych przygodach Keiko Nakamury i Ayena Sofera w pierwszej części trylogii pt Błękitny Krzyk ruszamy z naszymi bohaterami w kolejną drogę pełną niebezpieczeństw i zła ale również miłości, dobra i uśmiechu.
Czerwony Krzyk to druga część trylogii w której Keiko i Ayen walczący z Ideą Wielkiej Religi oraz poza ziemskimi mocami, muszą zmierzyć się ze swoimi słabościami, lękami i zwątpieniami. Otoczeni fałszem, kłamstwem i nieustającą walką dobra ze złem, wbrew sobie zostają wciągnięci w wojny, które bez względu na światy w których się toczą są nieustającą i krwawą bitwą o władze. W tej części trylogii dowiemy się kim był i i kim jest Ayen, nieśmiały i do szaleństwa zakochany towarzysz Wybrańca jak i również poznamy moc Energi Światła i Prawdy ze świata Arabangi oraz jak otoczeni kłamstwem i propagandą zatracamy samodzielne myślenie.
Powieść Czerwony Krzyk jest lekką i przyjemną fantastyką w której oprócz barwnych walk nadprzyrodzonych sił i potworów, które są również w każdym z nas, znajdziemy wiele sensacyjnych wydarzeń jak i również wesołych i emocjonalnych zachowań towarzyszących barwnym postaciom.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 412
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Cover design
Projekt okładki
Copyright © Synrelis
https://twitter.com/synrelis?s=21
synrelis@gmail.com
Technical editing
Redakcja techniczna
Proofreader
Korektor
Magdalena Białek
kontakt@magdalenabialek.pl
Copyright © Thomas Blaidd
London 2021
All rights reserved. No part of this book may be reproduced in any form or by any electronic or mechanical means, including information storage and retrieva l systems, without permission in writing from the publisher, except by reviewe rs, who may quote brief passages in a review.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana w jakiejkolwiek formie ani za pomocą jakichkolwiek środków elektronicznych lub mechanicznych, w tym systemów przechowywania i wyszukiwania informacji, bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem osób recenzujących, które mogą cytować krótkie fragmenty utworu w swoich recenzjach.
Publisher Wydawca
Tomasz Mikolajczyk
thomasbla[email protected]
tomasz56@icloud.com
Electronic version and distribution Wersja elektroniczna i dystrybucja Wydawnictwo Psychoskok Sp.o.o. ul. Spółdzielców 3/325 Konin
ISBN 978-83-8287-020-6
Większość ludzi tak naprawdę nie pragnie wolności, ponieważ wolność niesie za odpowiedzialność, a odpowiedzialność jest dla większości ludzi przerażająca.
- Sigmund Freud
Powoli zaczęła powracać świadomość, a wraz z nią fragmenty ostatnich wydarzeń. Spadła wprost na potrzaskaną posadzkę tuż pod majestatycznym, ogromnym, drewnianym krzyżem, do którego były przybite ludzkie szczątki w postaci samych już kości z gdzieniegdzie jeszcze widocznymi pozostałościami ubrania. Delikatnie usiadła i oparła się o przewrócone kościelne ławy. Oprócz palącej jej rany pod piersią i licznych podrapań nic jej nie dolegało. Miała ślady zakrzepłej krwi na ubraniu, ale była żywa. W półmroku słabego, księżycowego światła przebijającego się przez resztki kolorowych witraży i dziur w dachu rozpoznała wnętrze starej świątyni, która dawno temu jej się śniła. Gdy wstawała, usłyszała wchodzących do kościoła ludzi. Czterech mężczyzn w długich płaszczach zbliżało się do niej, omijając połamane ławki, stare belki i poprzewracane oraz rozbite figury rzeźby świętych postaci. Mimo ostrego bólu klatki piersiowej szybko stanęła na nogach. Chciała uruchomić swoje zewnętrzne kręgi ochronne, lecz czuła w sobie tylko słabą ludzką energię.
- Nie wysilaj się, nie masz już ani odrobiny swych mocy – powiedział z lekkim uśmiechem mężczyzna i dał ręką znać pozostałym, by się zatrzymali.
- Gdzie jestem i kim jesteście? – odpowiedziała Keiko, w myślach analizując swoje szanse w walce z nieznajomymi.
- W piekle, kochanie, w piekle!!! – krzyknął i dodał: – I niech ci do tego głupiego łba nie przychodzą myśli o walce. Pójdziesz z nami dobrowolnie czy mam cię zawlec za te twoje czarne kudły?
- Może pójdę, może nie, ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie, no chyba że odpowiedź przerasta możliwości twojego mózgu, o ile go masz – odparowała agresywnym tonem na jego groźby i jednocześnie kątem oka dostrzegła otwarte drzwi, które mogłyby być jej drogą ucieczki.
- Nie pyskuj, Keiko Yamada albo jak wolisz, Nakamura! Bierzcie ją i idziemy – zwrócił się do swych towarzyszy, którzy od razu rzucili się w jej kierunku.
Odbiła się i wysoko wyskoczyła im naprzeciw, powalając pierwszego z nich silnym uderzeniem nogi w głowę. Opadając z powrotem, w ostatnim momencie uniknęła uderzenia potężnej pięści kolejnego z atakujących. Zrobiła szybki obrót i pędem zaczęła biec w stronę drzwi, mając nadzieję, że nie biegnie w ślepe pomieszczenie bez wyjścia.
Przeskoczyła leżące metalowe drzwi i wpadła do dużej pustej hali oświetlonej migoczącymi zawieszonymi na suficie lampami. Słyszała oddalający się za sobą stukot butów ścigających ją mężczyzn. I nagle zapanowała kompletna cisza, a wokół niej znikąd pojawili się ludzie. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Zaczęli ją otaczać i rękami dotykać jej ubrania, włosów, tak jakby chcieli sprawdzić, czy jest żywa. Próbowała się osłonić, ale jej dłonie przechodziły przez ich niematerialne ciała. Obracała się, machając rękami, które nie mogły niczego dotknąć, lecz ona czuła ich dotyk i coraz bardziej zaciskający się wokół niej tłum ludzi bez jakichkolwiek słów i mimiki. Wpatrzone w nią oczy były puste, pozbawione emocji i koloru. Biła pięściami i kopała powietrze, nie mogąc się wyzwolić z tej masy ludzkiej, aż w końcu upadła na kolana i poczuła, jak wykręcają jej ręce do tyłu, a jej ciało krępują grubymi sznurami. I nagle cały ten tłum znikł tak niespodziewanie, jak się pojawił, a nad nią stały postacie w długich czarnych płaszczach.
- A było mnie słuchać, idiotko! Zabierzcie ją, bo Mistrz wiecznie czekać nie będzie – warknęła jedna z nich i nie czekając na nich, zaczęła się oddalać.
Poczuła silne uderzenie w twarz i smak krwi w ustach.
- Na razie jesteśmy kwita – szepnął jej do ucha uderzony przez nią w kościele mężczyzna. Silne ręce chwyciły ją pod ramiona i za nogi, a ona widziała tylko przesuwającą się pod nią posadzkę i czarne buty tych, którzy ją nieśli.
Rzucili ją na mokrą i brudną podłogę tuż pod nogi stojącego w rozkroku ogromnego i barczystego mężczyzny, który był pozbawiony górnej części odzieży i nożem, który trzymał w ręku, gładził się po spoconym torsie. Nachylił się nad nią, aż jego pozlepiane i brudne, długie włosy dotknęły jej czoła. Jego twarz była pełna zmarszczek z wieloma szramami i oczami pełnymi nienawiści. Zawisła nad nią, wydając z siebie charczenie i bacznie jej się przyglądając.
- I to coś miało czelność naruszyć naszą Bramę Wiru? – zachrypiał, a z otwartych ust uderzył ją odór gnijącego ciała. Chwycił ją za włosy, podnosząc z podłogi. Chwilę się przyglądał, jak usiłowała wyzwolić się z jego ręki, i z całych sił kopnął ją wielkim, ciężkim butem, łamiąc jej żebra. Jej klatkę piersiową przeszył potworny ból.
- Wrzucie to coś do klatki, później sprawdzę, dlaczego ona jeszcze jest żywa, a jej ciało materialne, zanim stanie przed Mistrzem – powiedział do stojących wokół mężczyzn i zniknął za drzwiami.
W słabym świetle lampy schowanej za drucianą siatką dostrzegła, spoza prętów klatki, w której była zamknięta, leżące na podłodze resztki ludzkich ciał i kości, pośrodku których stal metalowy fotel z uchwytami na ręce i nogi. Obok niego, na dużym rozłożonym stole ułożone były wszelkiego rodzaju narzędzia tortur, które zabrudzone krwią dopełniały grozy tego pomieszczenia. Próbowała uwolnić się z krępujących ją więzów, lecz im bardziej się szarpała, tym bardziej zaciskały się na przegubach jej rąk i łydkach. Z bólu i bezsilności zaczęły jej płynąć po policzkach łzy. Wracały wspomnienia, kłując boleśnie jej serce. Wspomnienia tego, jak Axel, który latami się nią opiekował, próbował ją zabić. A także wspomnienia tego, jak spotkała swego ojca, o którym myślała, że nie żyje, i ogromnej radości, jaka w niej wybuchła, gdy poczuła, jak ją przytula, a która szybko przerodziła się w niedowierzanie i ból wbijanego w jej pierś jego ręką sztyletu. Zepchnięta w nurt rzeki pogrążyła się w ciemności, z której wyrwał ją krzyk rozpaczy Ayena. Jego łzy zmieszane z jej krwią przywróciły ją życiu, choć jej ciało było prawie martwe. Później stanowili oboje jedną wspólną energię, pokonując wszystkich, którzy stali im na drodze do Źródła aż do chwili, kiedy leciała bezwładnie pośród miliardów przezroczystych ludzkich ciał, by znaleźć się w miejscu, którego nie powinno być, w miejscu, w którym każdy oddech przeszywał ją nieopisanym bólem połamanych żeber, rany od sztyletu ojca i rozpaczy za utraconą miłością jej Ayena. Każda łza kapiąca na brudną posadzkę była jak uderzenie ostrego miecza w jej serce od tych wszystkich, których straciła, i tych dusz, które miała uwolnić.
- Ayenie, kocham cię, wybacz mi – wyszeptała i - zamknęła swe błękitne, smutne i pełne cierpienia oczy.
„Przegraliśmy, kochany, tak bardzo cię kocham” – pomyślała i w tym momencie usłyszała zbliżające się do klatki kroki. Poczuła ręce chwytające ją za nogi i ostatkiem sił, z całą mocą swojego drobnego ciała wyrzuciła je, uderzając w nachylonego oprawcę.
- Ty!!! – wrzasnął, chwytając się za brzuch. Zaczął się przemieniać w bestię.
Keiko patrzyła z przerażeniem, jak jego masywne ręce nabrzmiewają, a dłonie zmieniają się w łapy zakończone ostrymi pazurami. Z jeszcze przed chwilą z ogromnego mężczyzny stawał się jeszcze potężniejszym stworem, którego głowa przeobraziła się w łeb węża, ukazując ogromne ostre kły. Z przerażeniem próbowała wczołgać się z powrotem do klatki, lecz długi czarny jęzor owijał się wokół jej nóg i rzucił jej ciałem pod fotel tortur. Bestia stanęła nad nią, przytrzymując ją jedną z nóg będącą teraz ogromną kosmatą łapą, i zaczęła zbliżać do niej otwarty pysk, z którego lecia ła na nią śmierdząca zgnilizną ślina. Nie mogła się ruszyć, a zbliżające się kły bez wątpienia przyniosą jej śmierć.
Nagle w całym pomieszczeniu rozbłysło jaskrawe światło, a tysiące cienkich czerwonych promieni wbiło się w bestię, unieruchamiając jej ciało, jakby trzymały je stalowe liny. Potwór o głowie węża próbował się uwolnić, szarpiąc i bijąc szponami w te świetliste sznury. Wtedy uderzyły w niego białe promienie, wypalając ogromne dziury w jego torsie i głowie, z których wytrysnęła czarna maź, która spadając na podłogę, znikała wraz z częściami jego ciała. Bestia wydała ostatni ryk i runęła na ziemię, by po chwili przestać istnieć. Keiko, mrużąc oczy, uniosła głowę w chwili, gdy otworzyły się szeroko drzwi i w jaskrawym świetle dostrzegła wbiegające postacie, które z ogromną siłą zostały wyrzucone z powrotem na zewnątrz. Rażące światło zgasło, a nad sobą z niedowierzaniem zobaczyła zatroskaną twarz Ayena.
- Już dobrze, kochanie – powiedział i zaczął uwalniać Keiko z krępujących ją sznurów.
- Ayenie!!! To ty czy…
Przerwał jej, podnosząc ją na rękach.
- Tak, to ja – wyszeptał i pocałował ją w drżące usta.
- Ale jak? Skąd? – Wtuliła się głową w jego - ciało.
- Wskoczyłem do wiru za tobą, nie mogłem, po prostu nie mogłem tam zostać bez ciebie, Kei – odpowiedział, idąc i niosąc ją na rękach.
- Ale mogłeś zginąć, głupku. – Chciała krzyknąć, lecz silny ból przeszył jej ciało.
- Musimy to zakończyć i wrócić, Kei – stwierdził, wchodząc do korytarza, na którego końcu widoczne było niebieskie światło
- Ja nie mam żadnej energii, żadnych mocy, zostaw mnie i uciekaj.
- Marudzisz, odpoczniemy tutaj i zajmę się twymi ranami – powiedział stanowczym głosem, kładąc ją delikatnie na podłodze i dodał: – Myślę, że cała twoja energia, cała twoja moc materii jest gdzieś tutaj. Odłączyła się od twego ciała, by dokończyć to, co zaczęłaś tam, w mieście Marakot. Miałaś za zadanie ją tu dostarczyć, by dokonała aktu zniszczenia Źródła Energii Dusz.
- Ale ty jesteś jeszcze potężniejszy niż tam, w naszym świecie, Ayenie.
- I nadal nie mam pojęcia, dlaczego i co to jest, ale wiem jedno, moje moce wyprzedzają moje myśli i ciało, i póki to coś cię chroni, to chcę, by tak było – odpowiedział i podarł na pasy zdjętą koszulę. Zaczął obwiązywać nimi dziewczynę, unieruchamiając jej żebra.
- Jesteśmy na dnie Źródła, a te postacie, które mnie uwięziły, mówiły, że jestem w piekle i chciały… – Nie dokończyła i zawyła z bólu.
- Przepraszam, ale musiałem mocno to ścisnąć. Teraz będzie już ci dużo lepiej. – Pogłaskał ją po zlepionych od krwi i brudu włosach i chusteczką wytarł jej twarz. – Znowu jesteś cała brudna, tylko na chwilę cię zostawić, a od razu nadajesz się do kąpania. – Uśmiechnął się do niej i pocałował ją w nos.
- Kocham cię, wariacie – szepnęła cicho, a jej błękitne oczy zaszkliły się od łez. – Muszę się wziąć w garść, bo przy tobie robię się zbyt słaba – dodała, opierając się plecami o ścianę.
- Wcale mi to nie przeszkadza, że stajesz się taka romantyczna, nawet pasuje to do ciebie
- Nie jestem romantyczką i już przestań mi dotykać piersi, bo tam nie ma żeber, nooo.
- Niczego nie dotykam, tylko poprawiam opatrunek, wariatko – zripostował z uśmiechem.
- O, mało, że jestem ledwie żywa, to jeszcze wyzywa mnie od wariatek. – Chciała zrobić nadąsaną minę, lecz cicho wybuchła śmiechem i zasyczała z bólu.
- Widzę, że wracają ci siły, bo zaczynasz krzyczeć. – Roześmiał się, stając nad nią.
- Nigdy nie krzyczę, no i lepiej pomóż mi wstać. Czas poszukać mojej energii i zobaczyć, gdzie my w ogóle jesteśmy.
- Tak, lepiej stad idźmy, zanim te dziwne stwory się tu nie zlecą. Mogę cię ponieść, Kei.
- I znów pomacać me piersi, zapomnij, zboczeńcu – powiedziała, wstając, i obdarzyła go szerokim uśmiechem.
- Idziemy, bo już ci odbija. - Hahaha…
- Chyba tobie.
I oboje, docinając sobie żartobliwie i przekomarzając się w tym ponurym świecie, skierowali się w stronę jasnego światła na końcu korytarza.
Po ciężkiej podróży pełnej niebezpieczeństw, ucieczek i walk z gwardzistami i assasynami na Ziemi, zmierzyli się ze strażnikami Fonsim. Dotarli w końcu do Wiru Energii Dusz i chociaż Keiko była w opłakanym stanie, zarówno fizycznym, jak i psychicznym, na co wpływ miały niedawne zdarzenia, to jednak jej stan zdrowia z każdą minutą się poprawiał.
Znajdowali się pod Wirem, w samym centrum Źródła Złej Energii, którą ludzie Fonsim najchętniej wykorzystaliby, by poprzez Ideę Wielkiej Religii rządzić ludźmi na Ziemi. Siły Źródła więziły tu od wieków ludzkie dusze, których energia cierpienia, nie mogąc się uwolnić, wzmacniała złe moce i energie, które z łatwością opano wały Ziemię, stając się tym samym panem życia i śmierci jej mieszkańców. Ogromna energia i moc, którą posiada ła Keiko w momencie przekroczenia bram Źródła, dzięki sile natury stworzonej z energii dobra oddzieliła się od jej ciała, by już bez ograniczeń materialnych rozpocząć walkę dobra ze złem.
Podążali drogą, którą im wyznaczała natura, aż doprowadziła ich do tego miejsca, i mimo że zdawali sobie sprawę, iż w każdej chwili ich życie może się zakończyć w zetknięciu z siłami zła, były w nich ogrom wiary w ludzi, miłość i radość ze wzajemnej obecności. Wyglądali na dwoje beztroskich młodych ludzi, spacerujących po korytarzach podziemnego świata.
Ayen rzucił się w wir za dziewczyną, która nie tylko go odmieniła, sprawiając, że zmienił się z nieśmiałego młodzieńca w mężczyznę, ale również przez miłość dała mu siłę i moce niezwiązane z żadną znaną im energią trzech istniejących światów – Arabangi, Ziemi i Fonsim. Z każdym dniem, z każdym zagrożeniem i kolejną walką jego moc była coraz bardziej potężna i wykraczała poza wszelkie możli we granice zrozumienia. Poddał się jej i choć cały czas go przerażała, wiedział, że jego siły pozamaterialne są dobre oraz chronią ich oboje, i to mu wystarczało. Spadając w wir, czuł, jak lekko frunie, otoczony białym obłokiem, jakby unosiły go ogromne białe skrzydła, których był częścią. Opadł wprost na niespodziewającą się niczego grupę obślizgłych potworów wijących się wokół resztek ciała Ojca, pana świata Fonsim i pana życia i śmierci Ziemian, którego po zaciętej walce strącił w czeluść wiru. Bestie szybko przybrały postać ludzi i po krótkiej walce spoczęły martwe wokół ciała, nad którym się pastwiły.
Odszukał Keiko i w ostatniej chwili uratował ją przed niechybną śmiercią. Teraz już razem wkraczali w samo jądro zła, by wraz z wyzwoloną energią Keiko dokonać ostatecznego jego zniszczenia.
Zza pokrytych gęstym lasem gór Tatffan zaczęły wychylać się pierwsze promienie porannego słońca, które z nieśmiałością zaglądały za każde drzewo, krzak czy kamień, jakby chciały sprawdzić, czy noc niczego nie zabrała. U podnóża tych łagodnych wzniesień rozpościerała się ogromna dolina poprzecinana wstążkami rzek i niezliczoną ilością większych i mniejszych jezior. Gdzieniegdzie nad brzegiem przysiadły małe drewniane domki tworzące osady mieszkańców prowincji Gedano. Gdy słońce rozświetliło błękitne wody jezior, większość mężczyzn wsiadała do małych łodzi rybackich i wyruszała jak co dzień na połów, śpiewając swą pieśń. Było to główne zajęcie mieszkańców wiosek. Ryby odławiano i następnie po ich oprawieniu ładowano w metalowe pojemniki, które na elektrycznie napędzanych platformach krętymi torami zawożono do jedynego w tej dolinie miasta zwanego Fiszkot, a potocznie – Rybi Łeb. Z całej prowincji zjeżdżały się platformy do fabryk, skąd już przetworzone i zapakowane ryby ruszały do innych prowincji. Życie toczyło się tu spokojnie, wyznaczane porami dnia, w szacunku do natury. Na próżno było tu szukać wielkich sklepów, centrów rozrywki czy telebimów z reklamami i nieustającą promocją osiągnięć Wielkiej Religii. Ludzie spotykali się w karczmach, wszyscy się znali i tworzyli małe, hermetyczne społeczności. Oddaleni od tętniących życiem obszarów Ziemi zajmowali się sobą i nie interesowali się zmianami, jakie zachodzą w świecie. Tak było od setek lat i tak by było z pewnością dłużej, gdyby nie wydarzenia, które wstrząsnęły tą prowincją, a których konsekwencji nikt się nie spodziewał.
W dniu, w którym na drugim końcu Ziemi w pięknym pałacu otoczona przepychem i władzą przyszła na świat mała dziewczynka o imieniu Keiko, tutaj, w jednej z wiosek narodził się chłopiec o imieniu Ayen.
Jego rodzice, Ligia i Andres, przybyli do Gedano jako para młodych zbuntowanych ludzi, którzy uciekli od świata pełnego fałszu i ubezwłasnowolnienia jednostki przez rządzącą wszystkimi prowincjami Radę Starców z Wiecznego Miasta. Mimo że mieszkańcy zawsze byli nieufni wobec przyjezdnych, których i tak większość nie widziała całe swoje życie, to tych dwoje przybyszów pragnących się tu osiedlić wzbudziło w nich zainteresowanie i ciekawość. Ich atutem, który zjednał im przychylność ludzi z osady o dziwnej nazwie Ogon, było to, że nie bali się pracy, a ich radość życia i piękny śpiew Ligii rozmiękczały najtwardsze serca rybaków. Prowincja dość szybko się wyludniała i z roku na rok było coraz mniej rąk do pracy. Młodzi ludzie uciekali do bogatych i nowoczesnych krain, gdzie mogli się kształcić lub pracować, mieszkać w o wiele lepszych warunkach. Zostawiali za sobą ciężką pracę i tradycję opartą na szacunku do przyrody. Mimo upływu lat i zmieniającego się wokół świata mieszkańcy osady Ogon pozostali wierni swym przekonaniom i nie poddali się żadnym ideologiom, nawet obecnej wszechpanującej Wielkiej Religii. Konsekwencją tego było odcięcie większości osad od nowoczesnej technologii, przywilejów, będących nagrodą dla wiernych wyznawców Religii, oraz pozbawienie ludzi możliwości korzystania z jakiejkolwiek pomocy władz Ziemi.
Ci, którzy zdecydowali się opuścić osady Gedano i wyrze kli się tradycji ludzi jezior, otrzymywali mieszkania, pracę i wszystko to, co oferowała cywilizacja.
To właśnie tam, skąd wszyscy młodzi zazwyczaj uciekali, przybyła młoda para, która wniosła w smutny już czas starzejących się ludzi radość i nadzieję.
Ligia i Andres zamieszkali w opuszczonym domku. Jego poprzedni mieszkańcy pod osłoną nocy opuścili domostwo zaraz po śmierci dziadków. Przez pierwsze tygodnie przyglądano się, jak młodzi z zapałem remontują gospodarstwo i jak dokładnie odnawiają wszelkie rzeźby roślin zdobiące tutejsze budynki. Ze zdumieniem obserwowano, jak oboje podczas zapadającej nocy i powitania dnia oddawali cześć otaczającej ich przyrodzie. Po ponad miesiącu Rada Osady wezwała ich na spotkanie, które odbyło się w jedynej tutaj karczmie. Oprócz Rady zebrali się wszyscy mieszkańcy osady Ogon, ciekawi przybyszów i decyzji starszyzny.
- Z wami witać się nie muszę, bo od lat codziennie oglądam wasze zmarszczki i słucham waszego marudzenia – powiedział i machnął niedbale ręką w kierunku zebranych staruszek siedzący na dużym rzeźbionym krześle starszy mężczyzna – ale chciałbym powitać tych oto młodych ludzi, którzy trzydzieści osiem dni temu zamieszkali w naszej osadzie – dokończył, wskazując palcem na stojących na środku sali Ligiię i Andreasa.
- Witajcie i jest nam miło… – zaczął Andreas, lecz przerwała mu stanowczym tonem jedna z dwóch kobiet siedzących po obu stronach starca.
- Nie odzywaj się, młodzieńcze, bo nikt ci na to nie pozwolił – warknęła, puszczając przy tym złowrogie spoj - rzenie.
- Spokojnie, Tove, to jeszcze dzieciaki i nie znają naszych - zwyczajów.
- Kim są i czego tu szukają?! – krzyknął ktoś z głębi sali.
- Może ci od Wielkiej Religii ich przysłali! – zaszczebiotał piskliwie inny głos.
- Nikt o zdrowych zmysłach tu nie przyjeżdża, no, chyba że znów Strażnik Energii z Fiszkot coś knuje! – ryknął na całą salę potężny mężczyzna oparty o bufet.
Po chwili wszyscy zebrani zaczęli nawzajem się przekrzykiwać, wymyślając coraz to nowe przyczyny i zagrożenia, które mogą wyniknąć w związku z pojawieniem się w ich osadzie intruzów, zupełnie nie zwracając uwagi na siedzącą pośród nich, trzymającą się za ręce młodą parę, która z rosnącym przerażeniem rozglądała się wokół. Gdy mieszkańcy osady zaczęli się nawzajem zagłuszać, a pod adresem przybyłej tu pary pojawiły się groźby, starzec o imieniu Runar, ubrany w czarne skórzane spodnie i białą płócienna koszulę, wstał i lekko uderzył o podłogę swą laską zakończoną wyrzeźbionym pyskiem ryby. Z końca drewnianej laski prawie niezauważalnie rozbłysły małe iskry, które popędziły, wijąc się jak złociste węże, pod nogi rozkrzyczanego tłumu. Na gle wszyscy zamilkli, a Runar ze spokojem usiadł na swym krześle i powiedział:
- Nie zachowujmy się jak banda prymitywnych wieśniaków, nie przystoi tak witać naszych gości, a wy wybaczcie nam naszą gorącą krew i obawy związane z waszym pojawieniem się wśród nas. – Uśmiechnął się szeroko, ukazując - idealnie równe rzędy swych zębów nienadszarpnięte wiekiem - i kontynuował cichym i spokojnym głosem: – Tu, w prowincji Gedano, takich osad jak nasza pozostało niewiele, a te, które - przetrwały, zawdzięczają to naszej tradycji i sile Natury, która nad nami czuwa. Niestety, coraz mniej wśród nas jest naszych dzieci, wnuków, które wybierają życie poza prowincją. Nie mi ich oceniać, gdyż każdy człowiek jest wolny i ma prawo do decydowania o sobie. Jedyne, co mogę, to wskazywać drogę, pokazywać, że opuszczając nas, nasi potomkowie oddają swą wolność za nic nieznaczące przywileje. Ale widocznie słabo przekonuję, bo jak widzicie, została nas tu garstka i to wiekowo już nie najmłodsza – powiedział smutno.
- Oj przestań, Runar, bo dobrze wiesz, że nie od ciebie i od nas to zależy – wtrąciła się Tove, poprawiając się zdenerwowana w swym krześle.
- Runar! Runar! Runar!!! – Najpierw odezwały się pojedyncze głosy, a później cała sala krzyczała radośnie imię starca, który trochę zmieszany podniósł rękę i gdy krzyk ucichł, powiedział:
- Jak zwykle musicie mnie zagłuszać, ale wróćmy do tego, po co tu się dziś zebraliśmy. Tych dwoje młodych ludzi postanowiło rzucić swoją bogatą i nowoczesną prowincję i zamieszkać wśród nas. Daliśmy im dom po Gunarze i Heldze Chickadde, który pięknie wyremontowali, zachowując wszelkie ważne dla nas elementy. Obserwowaliśmy was od pierwszego dnia pobytu i choć jedyną osobą, z którą zamieniliście parę słów przez ten czas, byłem ja i otaczała was podejrzliwość, a wręcz wrogość, wytrzymaliście z nami trzydzieści osiem dni. Muszę dziś się przyznać, że dawałem wam najwyżej siedem, dziesięć dni. Rada osady Ogon zgodnie z prawem nadanym nam przez Naturę oraz po głosowaniu wszystkich jej mieszkańców podejmie decyzję, czy możecie tu zostać, czy też będziecie musieli odejść. Musicie również poddać się Próbie Węgorza, a później chcielibyśmy zadać wam jeszcze kilka pytań.
Wstał i powoli podszedł do siedzącej pary. Podniósł wysoko laskę, na której zaczął się poruszać i wić węgorz wyrzeźbiony wokół drewnianego kija, co spowodowało, że Ligia ze strachu wtuliła się w Andreasa. Zasłonił ją rękami, gotowy w każdej chwili do obrony.
- Jeżeli macie dobre serca, nic wam nie grozi – powiedziała kobieta o długich do ramion siwych włosach, stając obok starca. – Jeżeli macie fałsz i zło w sobie, to… – wysyczała i nie dokończyła, gdyż przerwał jej Runar.
- Przestań, Tove! Bez obaw, dzieciaki, zgadzacie się na taką próbę? Jeżeli tak, proszę, byście wstali.
- Tak – wyszeptała Ligia i nie wypuszczając ręki swego partnera, wstała, a za nią podążył Andreas, dodając również swoją zgodę.
Wijący się węgorz trzymany ręka Runara delikatnie opadł na ramię Ligii. W sali zapadła kompletna cisza i wszyscy z napięciem wpatrywali się w stojącą, piękną i drobną kobietę o długich do pasa śnieżnobiałych włosach i zielonych oczach. Stała wyprostowana z głową podniesioną do góry, pełna wewnętrznej siły oraz determinacji w postanowieniu, by się stać częścią tej społeczności. Zniknęły gdzieś strach i przerażenie, jakie do tej pory jej towarzyszyły, a pojawiły się odwaga i stanowczość. Węgorz wślizgnął się pod włosy Ligii, by za chwilę pojawić się na jej szyi. Wyprostował się i znieruchomiał, wpatrując się jej w oczy. Szybko ześlizgnął się po piersiach i talii, by ponownie po plecach wrócić pod włosy, a następnie znierucho mieć w ręku starca, który delikatnie się uśmiechnął i znów podniósł wysoko swą laskę. Przez tłum zebranych w karczmie przebiegł szmer ulgi i zadowolenia. Kij z żywym węgorzem opadł na ramię Andreasa i tak jak poprzednio dokonał wędrówki po jego ciele, by przy oklaskach mieszkańców powrócić do ręki Runara.
- Próba Węgorza zakończona, siadajcie – zwrócił się do Ligii i Andreasa starzec i wraz z pozostałymi członkiniami Rady wrócił na swoje miejsce. Odłożył drewniany kij z wyrzeźbionym na nim węgorzem i dodał: – Zadamy wam teraz trzy pytania, możecie odpowiadać razem, ale gdybyście na choć jedno odpowiedzieli źle, odejdziecie i nigdy tu nie wrócicie. Proszę, Tove, ty pierwsza.
- Łączę niebo i ziemię. Jestem nieruchomy, nigdy nie wędruję. Czym jestem? – zapytała i na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.
Ligia i Andreas chwilę cicho dyskutowali, po paru minutach Andreas wstał i powiedział:
- Jesteś - drzewem.
- Mogę żyć tylko tam, gdzie jest światło, ale jeśli światło na mnie świeci, umieram. Czym jestem? – zadała pytanie kobieta o długich siwych włosach
- Jesteś cieniem – odpowiedziała prawie że natychmiast Ligia i pocałowała z radością chłopaka w policzek.
- I ostatnie pytanie lub zagadka, jak kto woli – odezwał się Runar i na chwilę się zamyślił, a następnie dokończył: – Kiedy w nim jesteś, nie wiesz o tym. Kiedy w nim nie jesteś, wiesz, że w nim byłeś. Co to jest?
W sali zrobiło się gwarno, wszyscy cicho między sobą próbowali sami znaleźć odpowiedź na usłyszaną przed chwilą zagadkę. Pośrodku karczmy zawzięcie dyskutowali i sprzeczali się Ligia i Andreas, nie mogąc znaleźć wspólnej odpowiedzi.
- Tak patrzę na nich i moje stare serce się raduje, Runarze – szepnęła mu do ucha Tove.
- Nie wyglądałaś na przychylną im – odparł cicho.
- Ktoś musi być tym złym, bo na ciebie, staruchu, nigdy liczyć nie można – zaśmiała się, zakrywając usta.
- Za tego starucha to ci się dostanie po spotkaniu – szepnął i lekko szturchnął ją w rękę.
- Jacy oni są słodcy – westchnęła.
- Błąd! – krzyknęła nagle na całą salę Ligia.
- Sen! – krzyknął równocześnie Andreas i oboje wybuchli śmiechem.
- Dziękuję wam wszystkim za uczestnictwo w tym spotkaniu, a wam Ligio i Andreasie, chciałbym powiedzieć jedno: witajcie w domu – powiedział na głos Runar i podpierając się laską, podszedł do nich złożyć gratulacje i wyrazić nieukrywaną radość, że dożył dnia, kiedy to społeczność osady Ogon po raz pierwszy od lat, zamiast się zmniejszać, to powiększyła się o dwie osoby, i to na doda - tek młode. Mieszkańcy osady otoczyli młodych, gratulując im i wypytując o wszystko to, o co nie mogli spytać przez ostatni miesiąc.
- Weźcie się tak nie pchajcie, przecież ich zaraz udusi - cie! – krzyczała, taranując wszystkich Tove. Gdy udało się jej w końcu dopchać do otoczonych przez ludzi Ligii i Andreasa, pochwyciła ich w swe olbrzymie ręce i mocno przytuliła oraz dodała: – Moje słodkości!
- Teraz to na pewno się uduszą w tych piersiach – zaśmiał się ktoś z tłumu.
- Już po nich – rzucił uwagę barczysty mężczyzna i podnosząc rękę, krzyknął: – Chodźcie wszyscy do baru, bo Tove już ich nam nie odda!!
- Tobie to już tylko wódka w głowie – krzyknęła z uśmiechem starsza kobieta.
Podziw ludzi nadal otaczał Ligię i Andreasa, którzy próbowali z każdym się przywitać i zamienić parę słów mimo ciągłych uścisków i pocałunków Tove. Pozostała część przesunęła się bliżej baru, gdzie zaczęto wydawać napoje alkoholowe , głównie wódkę i piwo.
Cała karczma rozbrzmiewała wesołym gwarem, który niósł się po wodach jeziora błyszczącego swymi falami w świetle księżyca. Nad jego brzegiem stał Runar Larsen, opierając się o laskę, wpatrywał się w odbicie księżyca falujące na wodzie.
- Zwróciłaś nam nadzieję i uśmiech, którego coraz mniej w nas było – powiedział, zanurzając laskę w wodzie. Rzeźba ożyła i węgorz zwinnie zsunął się do wody. Z miejsca, gdzie zniknął, uniósł się biały obłok gęstej mgły, który otoczył na chwilę starca i następnie powoli zaczął oddalać się w stronie księżyca, aż zniknął między gwiazdami.
Mijały tygodnie, miesiące, a życie mieszkańców osady Ogon toczyło się spokojnie i radośnie. Andreas szybko nauczył się sztuki połowu ryb i gdy nie pracował, było go pełno wszędzie tam, gdzie ktoś potrzebował pomocy. Posiadał zdolności inżynierskie, ukończył w końcu Wyższą Szkołę Mechaniki i sam mógł naprawić niedziałający od lat generator prądu, co przywróciło osadzie energetyczną niezależność od władz prowincji, któ re coraz częściej pozbawiały mieszkańców osady Ogon energii elektrycznej. Dzięki temu szybko ruszyły pompy pozyskujące z dna jeziora olej, który był paliwem napędowym generatora i silników na łodziach. Znów jak przed laty odłożono wiosła, a zmęczone wiekiem ręce rybaków zostały zastąpione przez motorki i spalinowe wyciągarki sieci. Andreas był wszędzie tam, gdzie mógł komuś pomóc, a jego młodzieńcza fantazja i poczucie humoru udzielały się nawet najstarszym mieszkańcom osady. Ligia zaangażowana we wszelkie prace pomocnicze, jakie wykonywały tu kobiety, była wszędzie tam, gdzie potrzebowano jej obecności. Jej umiejętności medyczne, które zdobyła w szkole i później na Akademii Medycznej, ulżyły w cierpieniach i chorobach wielu osadnikom. Odkryła również, że stoki pobliskich gór są porośnięte wieloma roślinami leczniczymi. Jej uśmiech i kojący głos uwielbiali wszyscy i dla wielu był najlepszym lekarstwem na dręczące ich smutki. Na koniec dnia, gdy rybacy wracali z połowów i wszyscy razem na brzegu jeziora rozwieszali sieci i pakowali złowione ryby do pojemników na elektryczne platformy, Ligia uwijała się między sieciami, śpiewała swe pieśni o miłości, przyjaźni, przyrodzie, a jej głos i słowa głęboko wdzierały się w serca pracujących z nią ludzi.
- Kochasz mnie, Andre? – spytała cicho, wtulona w jego ramiona, gdy oboje siedzieli przed swym domem, patrząc na odbijające się w tafli jeziora gwiazdy.
- Muszę pomyśleć, bo nie wiem, czy… Aj!!!! – krzyknął, gdy Ligia przerwała mu i ugryzła go w ramię.
- Wiem, że mnie kochasz i codziennie dajesz mi tego dowody, ale chciałam ci coś powiedzieć, coś bardzo ważnego.
- Co się dzieje, mój kwiatuszku? – Odwrócił się do niej i delikatnie wziął jej twarz w swe dłonie. – Czy ktoś cię skrzywdził? Źle się czujesz?
- Nie, nie, to nic z tych rzeczy, kochany – weszła mu w słowo i wpatrując się w jego brązowe oczy, chwilę milczała, szukając właściwych słów.
- Ligio, co się stało? – spytał, wyraźnie już zaniepokojony.
- Będziemy mieć dziecko! – powiedziała, a jej emocje przemieniły wypowiedź w krzyk, po czym wbiła swój wzrok w Andreasa, którego oczy się nagle powiększyły, a usta otworzyły. Chwilę tak trwał w niemej pozie, gdy nagle jak oszalały zaczął całować jej oczy, usta, włosy, w przerwie ledwo co zrozumiale wydukał:
- To, my, ty… dziecko… Kocham… koch… kocham - cię!!!
- Też cię kocham, ale zaraz przestanę, bo zginę śmiercią przez zacałowanie i uduszenie – piszczała rozbawiona i szczęśliwa, próbując niezbyt skutecznie wyrwać się z jego objęć.
- To będziemy mieć dziecko! Będziesz mamą, a ja będę tatą. Będę tatą!!! – krzyknął na cały glos, a woda niosła echo na krańce jeziora.
- Uspokój się, bo wszystkich pobudzisz – usiłowała go uciszyć ze śmiechem Ligia.
- Chodź, zaniosę cię do domu, bo zimno się robi i jeszcze się oboje przeziębicie.
- Bez przesady, jeszcze chodzić umiem.
- Lepiej cię zaniosę, bo tu tyle kamieni i jeszcze się przewrócisz – powiedział i nie czekając na jej reakcję, porwał ją na ręce.
- O rany!!! Teraz będę miała z tobą utrapienie – odpowiedziała i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Może powinniśmy powiększyć dom i koniecznie łóżko, wygodniejsze – mruczał do siebie Andreas.
- Już po mnie, ludzie, ratujcie, jemu już odbiło!!! – krzyczała, śmiejąc się, i dodała: – Ale jestem głodna.
- Zaraz będziemy, to coś zrobisz dla naszej trójki. Hahaha, dla naszej trójki – powtórzył i znów zaczął obsypywać ją - pocałunkami.
- O i tak się traktuje kobietę w ciąży, musi tyrać przy garach! Serca nie masz, człowieku.
- No dobrze, dzisiaj ja robię, niech ci będzie.
- Nie musisz, bo już wszystko gotowe, nygusie, i nawet jest winko.
- O winku zapomnij.
- Nie dożyje z nim poranka!!! – zakrzyczała, w chwili kiedy przekroczyli próg domu i zamknęły się za nimi drzwi. Wszystko ucichło i tylko dwa małe promienie żółtego światła dawały znać światu, że tu ktoś mieszka. Dookoła panowała cicha noc. Księżyc lekko mrugał swym światłem do gwiazd, które migotały do niego w odpowiedzi.
Ayen siedział na brzegu łóżka i wpatrywał się w szybę, po której ścigały się w blasku ulicznej latarni krople deszczu. Od dnia, kiedy oboje zamieszkali w tym pokoju i starali się zapomnieć o ostatnich wydarzeniach, miał kłopoty ze snem. Kładł się razem z Keiko i przytuleni zasypiali często zmęczeni rozkoszą dotyku swych ciał, by po chwili budziły go uporczywe i mroczne wspomnienia i niezliczona ilość pytań, na które mimo całego wysiłku swego mózgu nie miał odpowiedzi. Po raz kolejny podejmował próbę zrozumienia, co się wydarzyło tam, w głębi Źródła Energii Dusz. Pamiętał, jak po uratowaniu Keiko przed bestią o pysku węża i zabiciu postaci w czarnych płaszczach, które tak naprawdę nie zginęły, tylko rozmyły się w przestrzeni, wędrowali niekończącym się korytarzem. Kiedy już się wydawało, że zbliżają się do wyjścia, jasne światło na końcu tunelu znowu się oddalało. Byli coraz bardziej zmęczeni i wyczerpani bezsensowną podróżą, tracąc poczucie czasu i siły. W końcu zdecydowali, że wrócą do miejsca, w którym znaleźli się w tym mrocznym świecie. I właśnie wtedy, gdy zrobili pierwsze kroki w drogę powrotną, cały korytarz przestał istnieć, a oni znaleźli się nagle na przepięknej łące pełnej kwiatów, mieniących się przeróżnymi barwami w jaskrawych promieniach słońca. Ten, wydawać by się mogło, nierealny świat na dnie Wiru, w którym uwięzione były dusze, stawał się po dotknięciu trawy czy kwiatu jak najbardziej realny. Zmęczeni usiedli nad brzegiem małego strumienia i rozglądając się po okolicy z obawą, ale i fascynacją, próbowali zrozumieć, gdzie są i kim tu są. Zawzięcie dyskutowali, poszukując odpowiedzi, kiedy nagle Keiko powiedziała:
- To piękne miejsce i prawie uwierzyłam w jego realność, ale spójrz, tyle tu kwiatów, traw, ale żadnych motyli, ptaków czy nawet wścibskich much. – Urwała żółty kwiat, którego środek rozkwitał czerwonymi płatkami. Zbliżyła go do nosa, powąchała i szybko odrzuciła, robiąc skwaszoną minę. – To śmierdzi zepsutą krwią! – krzyknęła.
Zrywali kwiaty i wąchając je ze wstrętem, odrzucali. Zerwali się na nogi w momencie, gdy pierwsze źdźbła trawy zaczęły oplatać ich nogi, a coś, co było słońcem, zostało przykryte kłębiącymi się czarnymi chmurami.
- Uciekajmy! – krzyknął Ayen i mocno chwycił ją za rękę.
Biegli przed siebie, zostawiając za sobą znikającą łąkę, która zmieniała się w czarną, cuchnącą maź.
- Tam, tam jest jakaś wieża, szybko – ponaglał i prawie ciągnął za rękę Keiko, która zaczęła zwalniać.
- Stój, Ayenie! – wrzasnęła.
- Nie możemy, Kei! Zaraz nas wciągnie to bagno!
- To coś chce, byśmy wrócili do tego kościoła, to ta wieża.
- Ale… – Nie dokończył, gdyż w miejscu, gdzie stanęli i zrobili krok do tyłu, bagno zniknęło, a w jego miejscu pojawiła się idealna biel.
Z każdym ich krokiem powrotnym powiększała się, aż przestała istnieć cuchnąca maź, czarne chmury i łąka kwiecista z majaczącym w dali kościołem. Szli wolno w idealnym i krystalicznie czystym, niekończącym się otoczeniu. Nie było ścian, sufitu, podłogi, wszystko, co ich otaczało, było białą przestrzenią.
- Czuję to coś, to jest coraz bliżej, trzymaj mnie mocno, Ayenie – wyszeptała drżącymi ustami.
- Nie puszczę, Kei – odpowiedział i poczuł znów w sobie tę nieznaną mu moc zmieniającą go w coś, co zawsze przychodziło, gdy próbowano rozerwać ich więzy miłości.
Nie wiadomo skąd pojawił się przed nimi zgarbiony starzec o długich siwych włosach podpierający się laską.
- Witajcie, Keiko i Ayenie – powiedział i usiadł na wyłożonym czerwonym materiałem fotelu, który również, jak on, pojawił się znikąd. – Wy również usiądźcie, bo na pewno czujecie już zmęczenie. – Wskazał na dwa fotele oddalone od siebie.
- Raczej pójdziemy dalej swoją drogą – odpowiedziała mu Keiko i mocno ścisnęła rękę Ayena.
- Oczywiście, ale zanim pójdziecie, moje dzieci, w dalszą wędrówkę, na pewno chcielibyście się dowiedzieć, kim jesteście i gdzie jesteście – opowiedział starzec.
- Może najpierw ty powiesz, kim jesteś – warknął Ayen.
- Och, wybaczcie starcowi taką niegrzeczność. Jestem Qi.
- Teraz możecie usiąść.
- Jednak postoimy i jeżeli masz coś do powiedzenia, to mów – odpowiedział mu Ayen.
- Proszę, usiądźcie, bo to będzie długa historia, ale dla was bardzo ciekawa.
- Qi, czy jak tam się nazywasz, chcesz coś powiedzieć, to mów, bo trochę nam się spieszy i nie do końca jesteśmy zainteresowani opowieściami z dna Źródła Dusz – powiedziała Keiko i przytuliła się ostentacyjnie do Ayena, któremu szepnęła: – Obejmij mnie.
- Opowiem, ale najpierw musicie zająć Miejsca Prawdy, bo tylko wtedy zrozumiecie moje słowa. – Qi lekko podniósł glos.
- Coś ci za bardzo zależy, starcze, byśmy spoczęli w tych fotelach – odparł Ayen, obejmując Keiko.
- Ach, dzieciaki, dzieciaki, jak chcecie, to możecie stać, ale ja z powodu mojego wieku posiedzę. Czy mogłabyś mi, moja droga, podać tę szklankę wody? – Wskazał na stolik, na którym stały trzy szklanki i dzban z wodą.
- Chyba ci jednak nie poda – odpowiedział stanowczo Ayen, mocno przytrzymując Keiko, która odruchowo chciała podejść do stolika.
- Więcej szacunku, młody człowieku – odpowiedział wyraźnie niezadowolony Qi.
- Na próżno starasz się nas rozłączyć, więc sobie daruj grzeczności i zejdź nam z drogi! – krzyknął Ayen i wraz z Keiko zrobili krok w jego stronę.
- Nawet nie jesteś taki głupi, ale mądry też nie, skoro tu jesteś. Myśleliście, że jak pokonacie tymi waszymi sztuczkami Ziemian, Ojca z Fonsim i jakimś cudem udało wam się tu dostać w materialnej postaci, to cokolwiek zmienicie i że uwolnicie dusze? Że pokonacie Energię Zła? Tylko głupcy mogą tak myśleć, no ale jesteście tylko robakami z Ziemi, które prędzej czy później tu trafią jako marne dusze. A wasz ból i cierpienie będą żywnością dla naszej energii – powiedział ostrym i gardłowym głosem.
Wstał szybko i zaczął przemieniać się w potwora o krwistych oczach i gębie pełnej kłów, z której, gdy mówił, wypływała lepka, żółta ślina. Ramiona rozerwały sukmanę starca, spod której ukazał się ogromny włochaty stwór o kilku kończynach zakończonych ostrymi jak noże pazurami. Gdy laska, którą trzymał, upadła, dookoła niej pojawiły się przeróżnego kształtu i wyglądu potwory, a biała przestrzeń zmieniała się znów w podziemny, brudny i cuchnący padliną świat.
- Ayenie? Znowu nie możesz spać? – przerwała mu rozmyślania Keiko, unosząc lekko głowę znad poduszki.
- Śpij, Kei, śpij. Też zaraz będę spał – odpowiedział cicho i pogłaskał ją po głowie.
- Posiedzę z tobą…
- Ciii, śpij, kochana, śpij.
Zanim dokończył, jej piękną twarz oplótł spokojny sen. Słyszał jej lekki, równy oddech będący sygnałem, że powróciła do sennych marzeń. Patrzył jeszcze przez chwilę na nią, oczarowany jej widokiem, uśmiechnął się lekko i odwrócił wzrok w kierunku pędzących po szybie kropli nocnego deszczu.
Byli otoczeni przez warczące i gotujące się do ataku bestie. To coś, co ich otaczało, było mieszaniną przerażających stworów z rozkładającą się i cuchnącą materią. Keiko przerażona, ale i wściekła z powodu utraty swych mocy, wtuliła się w Ayena i wyszeptała:
- Twoja siła jest potężniejsza, bo jest miłością, Ayenie. Kocham cię. – Zamknęła oczy i mocno wbiła swe palce w jego pierś, aż zasyczał z bólu.
- Nikt i nic nas nie rozdzieli – powiedział cicho, a w stronę bestii krzyknął prowokacyjnie: – Patrz, Kei, ze strachu już - gnije!!!
- Zaraz się zamkniesz, robaku – wycharczał potwór.
- Nie śliń się tak, tylko chodź tu, padlino!! – krzyk - nął Ayen i w tym momencie nad nim i Keiko rozłożyły się potężne skrzydła, a wokół nich zaczęły krążyć czerwone promienie, tworząc pędzący coraz szybciej i szybciej wir.
Bestia, która jeszcze przed chwilą udawała łagodnego starca, wydała potworny ryk i wraz z pozostałymi potworami rzuciła się w ich stronę. Z całych sił uderzały swymi ostry mi pazurami w czerwone promienie, próbując przerwać ich pęd. Niektóre z nich rzuciły się z zębami na chroniące ich od góry skrzydła Ayena, chcąc rozerwać je w strzępy. Nie wiadomo skąd przybywało coraz więcej stworów i wszystkie mimo zabójczej osłony coraz bardziej zbliżały się do skulonej pośrodku młodej pary ludzi. Z czasem utworzyła się ogromna sterta potworów, przypominająca kłębiącą się górę robactwa, w której gdzieś tam pośrodku walczyli o życie Keiko i Ayen. Pierwsze pazury i kły zaczęły przerywać słabnącą barierę promieni, a w skrzydłach pojawiły się pierwsze dziury. Były coraz bliżej ludzkich ciał. Ayen cały swój umysł skupił na wzmacnianiu ochrony, gdy nagle doszła go myśl, że jego moce, choć pozbawione sił Keiko, są najpotężniejsze wtedy, gdy zamiast się bronić, atakuje tych, którzy próbują rozerwać ich miłość i zagrozić Keiko. Z całych sił pchnął w swe skrzydła energię, a ręce, które wyprzedzały jego tok myślenia, uderzyły w kłębiącą się dokoła cuchnącą nienawiścią czarną plątaninę potworów.
Wielka góra, którą tworzyły bestie, rozpadła się, jakby od środka niej nastąpiła eksplozja. Część z nich w przeraźliwym ryku i skowycie wiła się z pourywanymi kończynami. Inne roztrzaskane o ściany spływały po nich lepką, żółtą i śmierdzącą miazgą. Te nieliczne, które przetrwały wyzwolenie energii Ayena, powoli i niedowierzając w to, co się stało, podnosiły się, czekając na rozkaz do ponownego ataku.
Pośrodku tej krwawej sceny stali wyprostowany Ayen z Keiko, która mimo swej słabości ludzkiego organizmu była gotowa poświęcić życie za nich oboje. Wysunęła się lekko przed Ayena, jedną nogę wyprostowała, a drugą ugięła w kolanie. Ręce uniosła nad głowę, zaginając je w łokciach, palce połączyła, tworząc coś na kształt ptasiego dzioba. W takiej pozycji zastygła nieruchomo, gotowa do ataku.
Ayen stanął plecami do niej i z wyprostowanymi do przodu rękami patrzył na poruszające się czerwone smugi będące potworami, które szykowały się do kolejnego ataku. Nie widział postaci, dla niego były to punkty, w które zamierzał za chwilę uderzyć. Był jak wtedy w Mieście Końca bezlitosną maszyną do zabijania w swym matriksie pozbawionym materii.
Korytarze i pomieszczenia wypełniały się setkami nowych bestii, które kłębiąc się coraz bardziej, wydawały z siebie przeraźliwe ryki, lecz po pierwszym nieudanym ataku bały zbliżyć się do tych drobnych istot ludzkich, w których była nieznana im, potężna moc.
Nagle jedna z bestii w oszalałym amoku nienawiści wyrwała się przed inne i pędem ruszyła w stronę Keiko, machając swymi kończynami przypominającymi nogi pająka. Obronne sygnały dotarły do Ayena i już chciał powa lić napastnika promieniem śmierci, gdy Keiko wyskoczyła w górę i z całych sił wymierzyła potężne jak na tak drobną i pokiereszowaną dziewczynę uderzenie. Jedna z nóg uderzyła wprost w pysk bestii, która jak bezwładna kukiełka wleciała z powrotem w tłum potworów. Keiko lekko opadła na ziemię i się cofnęła, opierając o plecy Ayena. Śmierdząca i wrzeszcząca masa potworów ruszyła do ataku, jakby chciała pomścić swego brata. Z rąk Ayena strzelały nieustannie czerwone promienie, siejąc wokół śmierć, choć raczej nazwać by to można wyparowywaniem żółtej cieczy, która po nich zostawała. Ciągle napływające stwory z tyłu napierały na te z przodu i nawet gdy któryś z nich chciałby się zatrzymać, cała masa pchała je do przodu i z każdą chwilą krąg śmierci zaciskał się wokół walczących ludzi. Keiko w swej słabości ludzkiego ciała była potężną bronią. Wszystko to, czego ją nauczono od dziecka, i ciągłe treningi sztuk walki, sprawiały, że mimo iż nie posiadała swych mocy wybrańca, była śmiertelnie niebezpieczna. Rozdawała wokół z zawrotną szybkością celne ciosy i choć nie miała broni, każde jej uderzenie dematerializowało przeciwników. Mimo zaciętej obrony i determinacji niekończąca się zgraja wciąż pojawiających się przeróżnego kształtu bestii nie dawała ludziom szans na zwycięstwo. Były już tak blisko, że Ayen chwycił Keiko i przygniótł ją swym ciałem do podłogi, a wokół nich rozłożyły się, szczelnie ich zamykając przed napastnikami, skrzydła.
- Jakiś czas wytrzymają, ale niedługo – warknął wściekły Ayen.
- Nie złość się. Zrobiliśmy, co mogliśmy. Niestety straciłam swą moc, ale nie wiarę w ciebie, w nas – odpowiedziała i odwróciła się, by móc spojrzeć Ayenowi w oczy i go poca - łować.
Gdy cała chmara nienawiści, złości, pogardy i zła oblepiła ledwo wytrzymujące pod naporem bestii skrzydła, Ayen i Keiko składali sobie pocałunek miłości, nadziei, szczęścia i prawdy. Czuł jej słodkie usta i wzbierające w niej ciepło. Spojrzał jej w oczy, które z błękitnych i pogodnych zaczęły zmieniać kolor na czerwony.
- Kei! Twoje oczy! – krzyknął.
- Czuję napływającą energię.
- Pokonałaś swą słabość ciała, stanęłaś do walki w obronie dobra i cały czas wierzyłaś w nas i twoja energia - wróciła.
- Ona nigdzie nie odeszła, ona była tu. Ona potrzebowała mojej siły i determinacji.
- Połączmy nasze siły tak jak tam, na Ziemi, jak w Fonsim. Moja Kei.
- Tak, teraz to moja, a przed chwilą znowu mnie gniotłeś i może się ruszysz, bo te twoje skrzydełka robią się coś dziurawe. – Pocałowała go w policzek.
- No rzeczywiście, wyraźnie odzyskałaś energię – powiedział radośnie i odwzajemnił jej pocałunek.
- Wstawaj i dość tego miziania, czas zrobić to, po co tu - jesteśmy.
Oboje wstali i trzymając się za ręce, spojrzeli w swe czerwone oczy i lekko kiwnęli głowami. W tym momencie znaleźli się pod czerwoną kopułą stworzoną z czerwonych promieni Keiko. Skrzydła Ayena znikły, a na czerwony klosz, który ich chronił, spadło mrowie kłębiących się potworów, gryząc, drapiąc i plując wydzieliną z mord na czerwoną osłonę.
Całym podziemiem zatrzęsła potężna eksplozja, rozbłyskując po wszystkich jego zakamarkach iskrami i promieniami, które unicestwiały wszystko, co spotkały na drodze. Po chwili pośrodku dużej sali stali samotnie ze splecionymi razem palcami i przyglądali się, jak ostatnie kału że żółtej mazi znikają w niebyt, jako ostatnie ślady bytności w tym miejscu zła. Ściany, podłoga, sufit zaczęły przybie rać strukturę szkła, w której dostrzegli spiętrzone i ciasno do siebie przylegające przezroczyste ciała ludzi. Poruszały się wszystkie w jednym kierunku, będąc miliardami cząstek uwięzionej tu ludzkiej energii.
Ayen wstał i podszedł do okna, za którym szalały deszcz i wiatr, rzucając o szybę coraz to nowe krople. Rozłożył dłoń i przyłożył ją do zimnej tafli, tak jak wtedy tam, na dole, razem z Keiko przyłożyli swe dłonie do ściany, w której były uwięzione ludzkie dusze.
Po ich palcach przebiegały małe iskry, które w momencie dotknięcia przezroczystej ściany przemieniały się w niezliczoną ilość cienkich czerwonych linii, które jak sieć pająka zaczęły oplatać cały podziemny świat. Był to widok urzekający, czerwona sieć przenikała zimną taflę szkła i przemieniała jego strukturę w ciepłą i miękką zaporę, która pod naporem energii dusz zaczęła się wybrzuszać, pęcznieć i przyjmować kształty ludzkich części ciał. W pewnym momencie ściany, podłogi i sufity, które jeszcze niedawno były zimnymi, twardymi skałami, pękły, a raczej rozmyły się i przezroczyste ciała w swym kłębowisku pędziły jak rwąca rzeka ku wielkiemu jezioru wolności. Wraz z jej odzyskaniem energia ludzi tu uwięziona wydała potworny krzyk, krzyk cierpienia dusz, krzyk wolności.
Stali oboje, patrząc z nieukrywanym zachwytem i czując, jak przelatują przez nich ciepłe cząstki energii. Czas przyspieszył, a cała energia ludzka tu ukryta i wykorzystywana do czynienia zła wzbiła się w ogromnym błękitnym wirze, którego końca tu, z dołu nie sposób było zauważyć.
Dziś już wie, że dla nich tam, na dole, to były minuty, które tu, na Ziemi trwały wiele miesięcy. Czuli się wspaniale, otaczała ich radość i każde przeniknięcie przez nich przypadkowej energii wzbudzało w nich dreszcz rozpływający się ciepłem po całym ciele. Gdy ostatnie już przezroczyste duszki, jak ich nazwała Keiko, znikały w błękitnym promieniu, zatrzymała się przed nimi śliczna mała dziewczynka o ogromnych oczach. Gdyby nie fakt jej niematerialnej postaci, byłaby z pewnością najcudowniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek spotkali. Delikatnie unosiła się w powietrzu, a jej przezroczyste długie włosy falowały w rytm poruszanego ciała. Wyciągnęła do nich małe rączki i dała im znak, by je pochwycili. Żadne z tych niezliczonych transparentnych ciał nie zwracało na nich uwagi, jakby nie istnieli lub jakby byli poza ich wymiarem, ale ta mała istotka niby była podobna do innych dusz, ale ich widziała i było w niej coś, co dawało im poczucie bliskości. Z lekką niepewnością pochwycili jej drobne ręce i od razu przez ich ciała przeszła fala błogiego spokoju, dając im poczucie szczęścia i rozkoszy. Niemymi ustami powiedziała do nich, a oni jednoznacznie odczytali z jej ruchu ust słowa:
- Dziękujemy, dziękujemy. Zabiorę was do domu.
I po tych słowach oboje zapadli w sen, a może stracili przytomność lub pozbawiono ich świadomości, by powrócić do rzeczywistości.
Ocknęli się, leżąc w swych objęciach, wśród zarośli gęstego lasu, a na ich twarze zaczęły spadać krople deszczu, tak jak teraz na okno, za którym z przyłożoną do szyby ręką stał Ayen pogrążony we wspomnieniach o ostatnich dniach.
Długo nie mogli zrozumieć, jak znaleźli się na Ziemi. Pół dnia dyskutowali i nadziwić się nie mogli, w jakiej dobrej są kondycji. Keiko jak zawsze szybko pogodziła się z niemożnością znalezienia na wszystko odpowiedzi i zakończyła swe rozważania stwierdzeniem:
- Zrobiliśmy to, co mieliśmy zrobić, Ayenie, a jak i dlaczego, i co, to tylko zwykłe pytania, na które odpowiedź nas przerasta. Może kiedyś się dowiemy, a może nie. W każdym razie nasza droga, którą podążaliśmy, dobiegła końca. Czas zacząć żyć normalnie. – Wstała i dodała: – Przede wszystkim musimy doprowadzić się do porządku i dowiedzieć się, gdzie jesteśmy.
- Może masz rację, ale raczej przeczekajmy tu do rana, bo zaraz się zrobi ciemno i szczerze mówiąc, nie mam sił jeszcze na wędrówkę – odparł zmartwionym głosem.
- Zbyt dużo przeszedłeś i zbyt dużo to kosztowało cię energii, kiedy ja przez swoje zwątpienie jej nie miałam i nie mogłam cię wspierać – odpowiedziała i przyklękła przed - nim.
- Tylko trochę mi wstyd, że jestem taki słaby i śpiący.
- Głuptas z ciebie. Zobacz, jaki szałas zrobiłam, choć to nie takie łoże, jakie ty mi zrobiłeś w Fonsim. Deszcz zaraz przestanie padać, a noc zapowiada się ciepła. Śpij, rano po - rozmawiamy.
- Tak, wybacz, ale chyba masz rację – wyszeptał cicho i zasnął.
Obudziły go ostre promienie przedpołudniowego słońca zaglądające pod prowizoryczny dach zrobiony z gałęzi i liści. Rozejrzał się dookoła za Keiko i nie zobaczywszy jej nigdzie, zawołał może zbyt głośno, bo wystraszył ptaki siedzące w drzewie nad nim, które z hałasem zerwały się w błękitne niebo. Obszedł szałas i bezskutecznie wypatrywał jej w gęstwinie lasu. Kilkakrotnie nawoływał ją po imieniu, lecz odpowiedzią był tylko szum wiatru w konarach drzew. Zaniepokojony skupił swe myśli i przesłał do niej, choć nie do końca wiedział, czy ma jeszcze zdolność telepatyczną.
- Kei, gdzie jesteś?
Chwilę czekał na jej myśl i usłyszał w głowie odpowiedź:
- Spokojnie, nic mi nie jest. Już wracam. Będę po połu - dniu.
- Ale gdzie zniknęłaś? Zaczynam się martwic!
- Opowiem, jak wrócę.
Jeszcze kilka razy próbował dowiedzieć się czegoś konkretnego, ale już mu nie odpowiedziała i trafiał na barierę chroniącą jej myśli.
- Ayen? Co się dzieje? – wyrwał go ze wspomnień głos Keiko, stojącej za nim. Położyła mu rękę na ramieniu i odwróciła go tak, że ich oczy się spotkały.
- Nic, naprawdę nic. Tylko nie mogłem zasnąć. – Nieudolnie próbował się wytłumaczyć.
- Mimo że się starasz to ukryć, wiem, że nie możesz spać, odkąd tu jesteśmy. Coraz gorzej wyglądasz. Powiedz mi prawdę, co cię zżera od środka? – odpowiedziała, głaszcząc go po policzku, widząc w jego oczach smutek i strach, jakby miała za chwilę go stracić na zawsze.
- To nie mogło się tak skończyć. Przecież my uwolniliśmy Energię Dusz i pokonaliśmy cały ten zły świat. Nie wiem, jak i skąd w nas te wszystkie budzące się moce, ale wiem jedno – - złapał ją mocno za ramiona i łamiącym się głosem dokończył – - ludzie zniknęli. Czy myśmy ich zabili, zabili Ziemię?
- Nie! – krzyknęła. – Jesteś wykończony fizycznie i psychicznie, Ayenie. Myślałam, że to miejsce i bycie tu tylko we dwoje da ci ulgę i odpoczynek po tym, co przeszedłeś od Marakot aż do tego tu domu, ale myliłam się, wybacz. Ty, w odróżnieniu ode mnie, musisz znaleźć odpowiedź, a ja, tak jak ty poprzednio zrobiłeś to dla mnie, teraz dołączę do twej drogi, - drogi do Prawdy. – Wspięła się na palce i pocałowała go w usta. - Objął ją mocno i wyszeptał:
- Chyba masz rację, ale nie chcę więcej, byś narażała swe życie, tym razem w imię jakiejś prawdy, której może już nie być, tak jak i tego świata.
- Och, co za maruda! Ty mnie kiedyś wykończysz! – Odskoczyła od niego i zaczęła zbierać swe ubrania.
- Ja nigdy nie marudzę! Co robisz? – spytał.
- Pakujemy się i ruszamy, marudo – odpowiedziała i posłała mu szeroki uśmiech, pokazując rząd śnieżnobiałych, równych zębów.
- Poczekaj, nie musimy dzisiaj, jutro… – Nie dokończył, bo otrzymał cios poduszką w głowę.
Keiko wskoczyła nogami na łóżko i schyliła się po na stępną.
Jej krótka koszulka nocna, na punkcie której prawie że oszalała, gdy wędrowali po pustym sklepie, zadarła się, ukazując mu wspaniały widok dziewczęcych pośladków przysłoniętych majtkami w czerwone kropki.
Znieruchomiał i dopiero rzucona w niego poduszka sprowadziła go na ziemię.
- Ooo, widzę, że obudził się prawdziwy Ayen! Podglądaczu! – krzyknęła, skacząc na łóżku i klaszcząc w dłonie.
- Bo, bo to przez te kropeczki – zaśmiał się i cisnął w nią - poduchą.
Stoczyli oboje zażartą walkę pełną krzyków, pisków i śmiechu, aż cały pokój wypełnił się fruwającym pierzem. To był ich pierwszy dzień po tygodniu od powrotu na Ziemię, kiedy Ayen zapomniał o trapiących go wątpliwościach, pytaniach i strachu przed tym, co może uczynili ludzkości. Keiko z kolei, odkrywszy przyczynę załamania się swego ukochanego, wiedziała już, jaką drogą muszą podążać.
- Nie możemy narażać naszego życia, Runarze! Nieraz dla całej społeczności trzeba poświęcić jednostki – powiedział Narve reprezentujący Radę Osady Gjedde. Był to stary rybak z przeoraną bruzdami twarzą o zmęczonych oczach, które kiedyś świeciły blaskiem wody, a dzisiaj wypełniał je szary - smutek.
- Co ty, stary dziadu, gadasz! Naczytał się jakichś bzdur i tu się wymądrza – wypaliła ze złością Kari z osady Karpe.
- Jedni umieją czytać, a inni tylko krzyczeć – odciął się jej Narve.
- To do niczego nas nie doprowadzi. Ci się kłócą, tamci gadają o dzisiejszym marnym połowie, tamci za chwilę zwalą się pod stół, jak jeszcze wypiją po jednym dzbanie wina z wodorostów – stwierdziła, pokazując palcem na niezbyt zainteresowanego tematem spotkania przywódcę trzech osad z południowych jezior o imieniu Widar.
- Masz rację – odpowiedział Runar, który oprócz tego, że stał na czele osady Ogon, to jeszcze był od lat wybierany na przywódcę wszystkich osad prowincji Gedano. Wstał i z siłą uderzył Laską Węgorza w stół, przy którym zebrali się wszyscy przedstawiciele osad prowincji. Zebrani zamilkli, wpatrując się w jego złowrogie spojrzenie.
- Nie po to tu przybyliście z najodleglejszych osad, by się kłócić i chlać wino! Jeżeli nie podejmiemy wspólnych działań, to nie obronimy się przed ekspansją Strażnika Energii z miasta Fiszkot i podzielimy los dwudziestu trzech osad z północy, które już zostały przejęte w całości przez koncern Rybie Oko z Fiszkot. Chcecie tego samego?! Chcecie stracić domy, pracę, możliwość życia, choć biednego i ciężkiego, ale wolnego. Jeżeli tego chcecie, to się wynoście!! Nic tu po was! Ci z was, którzy chcą rządów Rybiego Oka, mogą wracać do siebie i więcej się tu nie pokazywać, a reszta nie wyjdzie stąd, dopóki nie podejmiemy wspólnej decyzji. Ty, Gjedde! Czy uważasz, że ryby, które łowisz od sześćdziesięciu lat, wysyłają ci do sieci inne ryby, by przeżyć kolejny twój połów? Jeżeli chcesz wysłać na śmierć jednego z nas, by przetrwać kolejne parę dni, to możesz nas opuścić. – Wskazał laską drzwi i utkwił wzrok w Gjedde.
- On nie jest jednym z nas, to przybłęda – odpowiedział Gjedde, wstając.
- Wyjdź i nigdy już tu nie wracaj! – krzyknął Runar.
- Jesteście głupcami – wymamrotał, wychodząc żegnany gwizdami i przekleństwami pozostałych.
- Czy jeszcze ktoś chce wyjść? – spytał Runar, rozglądając się po sali, ale odpowiedziało mu milczenie. – Gdy tysiące lat temu nasi przodkowie osiedli tu, na tych ziemiach, przysięgli Wielkiej Wodzie, że nigdy nie spłynie ona krwią ludzi. Przez te wszystkie lata omijały nas wojny, katakli - zmy i mordercza dla natury cywilizacja. Owszem, z cza - sem korzystaliśmy z nowości technicznych, dzięki którym dziś pozyskujemy paliwo dla naszych silników, no i cieszymy się własnym prądem. Nie wozimy końmi naszych połowów, tylko wyręcza nas z tego elektryczny transport platformowy. Ale oprócz tych drobnych udogodnień żyliśmy i żyjemy pełni szacunku dla Natury, która odpłaca się nam udanymi połowami. Teraz, gdy na północy ludzie wyrzekli się jej, a koncern Rybie Oko przy pomocy Strażnika Energii, czyli za aprobatą Wiecznego Miasta, rozpoczął połowy za pomocą prądu i innych technicznych nowości, okazało się, że w ciągu roku tamtejsze jeziora stały się martwe. Przyroda wokół nich umarła i północna część prowin cji przestała istnieć. Teraz chcą dokonać tego zniszczenia u nas. Mało tego, dowiedzieliśmy się, że Strażnik Energii bardzo, ale to bardzo był wściekły, gdy dowiedział się, że nasza mała społeczność, która była skazana na upadek ze starości, odrodziła się dzięki pierwszym od lat narodzi nom, za co jesteśmy wdzięczni naszym nowym młodym obywatelom, co zaowocowało tym, że i w waszych osadach zaczęli pojawiać się młodzi ludzie pragnący tu zamieszkać, a uciekający od zniewolonych społeczeństw rządzonych przez Wielka Religię – przerwał na chwilę, by wziąć łyk wina, rozejrzał się po zebranych i kontynuował: – Z faktu odradzania się naszego społeczeństwa nie jest zadowolone Wieczne Miasto, które nakazało bacznie nam się przyjrzeć i podjąć stanowcze kroki przejęcia kontroli nad nami. Nie wiemy, co zamierzają, ale na pewno nic dobrego. Problemem jest to, że jesteśmy rybakami, a nie żołnierzami. Ni gdy nie zwracałem się o pomoc do potężnej Natury i mimo że dzięki Węgorzowi posiadam z nią wspólną energię, nie wiem, jak to uczynić. Myślę, że jedynym ratunkiem dla nas jest jedność i wspólne działanie – zakończył i zmęczony opadł na swój fotel.
- Gdy wyślą tu wojsko czy gwardię, co my możemy zrobić? Będziemy walczyć sieciami, nożami? – spytał zmartwiony Widar.
- Armia staruszek i starców – skwitował ktoś z głębi sali.
Odezwały się różne głosy i padły absurdalne pomysły, łącznie z propozycją uderzenia na miasto. Wszyscy zebrani gorączkowo dyskutowali, gdy nagle otworzyły się drzwi i wszedł Andreas, a za nim Lidia z dzieckiem na rękach.
Za długim i szerokim dębowym stołem siedzieli wszyscy najważniejsi urzędnicy i wpływowi notable miasta Fiszkot, a tym samym prowincji Gedano. Nad nimi wszystkimi górował siedzący na podwyższonym fotelu przypominającym tron Straż nik Energii, sprawujący z ramienia Władców Ziemi pieczę nad tą prowincją. Patrick Villin objął funkcję po poprzedniku, którego wezwano do Wielkiej Świątyni w Wiecznym Mieście i już nigdy nikt go więcej nie widział. Mówiono, że został Strażnikiem Prawdy, ale było to standardowe wytłumaczenie dla niczego nieświadomego społeczeństwa. Patrick Villin dobrze wiedział, że jego poprzednik sprzeciwiał się Radzie Starszych i bardziej kochał swoją prowincję niż Wielką Religię. Lata zaniedbań we wprowadzaniu ideologii narzuconej światu przez Radę z Wiecznego Miasta doprowadziły do tego, że prowincja Gedano stawała się coraz bardziej niezależna, wykorzystując do tego fakt, że była ona największym dostawcą słodkowodnych ryb na rynki wszystkich prowincji. Ponadto dzięki zakorzenionej tu tradycji medycyny opartej na ziołach i roślinach wodnych szybko stała się potęgą w produkcji alter natywnych dla standardowej medycyny środków leczniczych, które cieszyły się uznaniem mieszkańców Ziemi. Wielokrotne próby zmuszenia poprzedniego Strażnika Energii prowincji Gedano do wprowadzenia zasad Wielkiej Religii i podporząd kowania gospodarki centralnemu systemowi zarządzania nie przynosiły efektów, a Strażnik zawzięcie bronił niezależności i tradycji mieszkańców prowincji. Czarę goryczy w Radzie Starszych przelał raport Centralnego Ośrodka Nadzoru, w którym wskazywano, że miasto Fiszkot stało się enklawą wolnomyślicieli, do którego zaczęli ściągać z innych prowincji młodzi ludzie negujący Ideę Wielkiej Religii. Po usunięciu Strażnika i wielu urzędników, w tym szefostwa gwardii i wojska, Patrick Villin otoczył się lojalnymi urzędnikami i rozpoczął działania wymierzone w tysiącletnią tradycję Gedano.
- Czas najwyższy przystąpić do drugiego etapu projektu „Czystość”. Dość szybko uporaliśmy się z osadami na północy i w pełni kontrolujemy eksploatację tamtejszych jezior. Teraz czas zabrać się za południe i tego tam… Jak się nazywa ten staruch z osady Ogon? – spytał siedzącą po jego prawej stronie młodą kobietę w okularach, która była nowym szefem miejscowej gwardii.
- Runar – odpowiedziała, poprawiając okulary.
- Dziękuję, Gianno. A później zrobimy porządek w naszym mieście, choć już dzięki naszemu drogiemu dyrektorowi koncernu Rybie Oko te ich firmy padają jak muchy, hahaha – zaśmiał się rozbawiony swym porównaniem.
- Och, Patricku, jeszcze długa droga przed nami, zanim przejmiemy wszystkie akweny rybne, ale systematycznie odcinamy ich firmy od surowców. A i często awarie mają, choć nie wiem dlaczego – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem Hans.
- Ja bym nie był takim optymistą, bo mamy coraz większy kłopot z utrzymaniem porządku w mieście, rosną wrogie nastroje i co najgorsze, pojawiają się pierwsze ataki na budynki urzędowe i naszych policjantów. Na prowincji jest jeszcze gorzej, żadnej współpracy i dlatego uważam…
- Nikogo nie interesuje, co uważasz. Masz robić, co ci każemy – przerwała mu Gianna Medison, a Szef policji skulił się i zamilkł, udając, że przegląda jakieś dokumenty.
- A może by tak wprowadzić stan wojenny, moje oddziały szybko zrobią porządek w mieście i czołgi rozjadą te ich osady –odezwał się generał.
- Czołgi. Hahaha, zapomniałeś, przyjacielu, że masz ich dwa, a i te pewnie pamiętają dwudziesty wiek – zwrócił się do niego z przyjaznym uśmiechem Strażnik.
- Nie moja wina, że wszystkie moje prośby o sprzęt Rada Starszych odrzuca – burknął pod nosem.
- Wiem, wiem, też w tej sprawie nie chcą mnie słuchać i uważają, że gwardia i policja dadzą sobie radę z tą grup - ką młokosów w mieście i starymi rybakami na wsi. Zresztą Gianna dostała ze Świątyni dwóch assasynów na wszelki wypadek, a ich tuby śmierci są groźniejsze niż twoje czołgi, przyjacielu – odpowiedział mu Strażnik, poprawiając się w fotelu.
- Czy mogę? – poprosiła o głos Gianna.
- Ależ oczywiście, ty zawsze możesz. To co tam masz dla nas? – spytał Patrick Villin.
- Z naszych informacji wynika, że rybacy z południa i wschodnich oraz zachodnich osad połączyli się i przygotowują się do konfrontacji z koncernem Rybie Oko. Z tego, co wiem, planują wspólnie z działającymi jeszcze w mie - ście przetwórniami wstrzymać dostawy ryb oraz zaprzestać produkcji lekarstw. Za tym wszystkim stoi młode małżeństwo, które zamieszkało w osadzie Ogon jakiś czas temu. To są młodzi i wykształceni ludzie, którzy w pełni popierają tę ich, to znaczy rybaków idę Mocy Natury. Takie tam stare zabobony. Ale ta idea bardzo się rozprzestrzenia i znajduje coraz więcej wyznawców, zwłaszcza wśród ludzi starych i młodzieży, która przybyła w ostatnim czasie do Miasta. Niestety, nadal nie wiemy, kim są. Wiemy tylko, że to Andreas i Ligia. Policja próbowała ich zatrzymać nawet, ale jak tylko ktoś próbuje dostać się do osad, oni wiedzą, jak tylko opuścimy miasto. Tu na każdym kroku się nas obserwuje. Tak czy tak musimy dopaść tych dwoje, a wtedy jest szansa, że ten cały ich bunt i idea jakiejś tam Natury się rozsypią. Dobrą wiadomością jest to, że urodził im się syn, więc mają słaby punkt, w który możemy uderzyć.
- Nie rozumiem cię. Przecież możesz wysłać z setkę policjantów lub swoich ludzi i ich złapać. Chyba rybaków się nie boisz? – wtrącił się dyrektor.
- Nie słuchasz mnie, Hans. Zanim opuścimy miasto i dotrzemy do osady, tam nie ma żywej duszy. Albo chronią się w górach, gdzie szukanie ich, to jakbyś szukał igły w lesie, albo wypływają na jeziora.
- Dziękuje, Gianno, i myślę, że czas na małą rozrywkę, bo już zmęczyliście mnie tym wszystkim. W sali obok czekają jedzenie i dobre trunki oraz towarzystwo pięknych pań się znajdzie. Zapraszam! – krzyknął i klasnął w dłonie, a gdy wszyscy zebrani z ochotą ruszyli do wyjścia, chwycił za rękę szefową Gwardii Prowincji Gedano i cicho powiedział: – Załatw to, bo Rada traci cierpliwość, wiesz, co to znaczy.
- Wiem, Patrick, niedługo będzie po wszystkim.
Minęły dwa miesiące, od kiedy Ligia i Andreas zaprezentowa li wszystkim przedstawicielom osad plan obrony ich tradycyjnych wartości. Opowiadali z takim przejęciem i szacunkiem do zebranych, pozostawiając im podejmowanie decyzji, ale jednocześnie kładąc pod rozwagę różne scenariusze poparte głęboką argumentacją za i przeciw. Kiedy po całonocnej naradzie i wysłuchaniu każdego z reprezentantów osad zapadła decyzja, by to Andreas i Ligia zajęli się organizacją obrony ich życia, wszyscy złożyli przysięgę na Matkę Naturę zobowiązującą do zachowania każdego wypowiedzianego tu słowa w głębokiej tajemnicy. Społeczności osad miały dowiedzieć się tylko tyle, ile musiały. Całe kolejne dwa dni pozostając w zamkniętej karczmie, omawiano każdy szczegół planu, który nazwano „Abbor”. Przez następny miesiąc we wszystkich osadach przygotowano kryjówki, zaopatrzenie w jedzenie i lekarstwa oraz wszelkiego rodzaju pułapki i broń, której, ku zdziwieniu Andreasa i Ligii, pojawiło się bardzo dużo. Ligia wyjechała skrycie do miasta Fiszkot, gdzie dzięki jej darowi przekonywania i rosnącemu niezadowoleniu mieszkańców miasta z działań władz w ciągu dwóch miesięcy zbudowała potężną tajną organizację, w której system konspiracji opierał się na ogniwach cztero-, pięcioosobowych grup, które nie znały innych ogniw, a informacje przekazywano sobie starymi metodami ukrytych skrzynek kontaktowych. Na dodatek do organizacji Abbor przystąpili chętnie przedsiębiorcy, którzy widząc zagrożenie ze strony władz i koncernu Rybie Oko, zaangażowali się, wspierając buntowników finansowo i sprzętowo. W tym czasie Andreas opiekował się małym Ayenem i nadzorował prace w osadach. Wszystkim mieszkańcom prowincji Gedano udzielił się dawno już odłożony entuzjazm, że wspólnie z Matką Naturą, którą zaczęto utożsamiać z postacią Ligii, ich prowincja znów stanie się pięknym wolnym krajem, a słowo „Abbor” szeptano z nadzieją nawet przy powitaniach i pożegnaniach.
- Wiesz, Kei, muszę ci podziękować, bo to była dobra decyzja, - odejść z tego miejsca. – Ayen zatrzymał się i odwrócił. Spojrzał ostatni raz na puste miasto po drugiej stronie mostu.
Stanęła obok niego i trzymając się za ręce, patrzyli, jak wschodzące promienie słońca odbijają się od mokrych dachów i ulic Bangal. Gdy po odkryciu tego miejsca przyprowadziła go tu, byli oboje szczęśliwi. Przeżyli swą drogę, którą zakończyli na dnie Wiru, z którego uwolnili energię zabitych przez Wielka Religię ludzi. Później w niewyjaśniony sposób ocknęli się w lesie niedaleko tego opuszczonego miasta. Szukali jakichś żywych ludzi, ale nie było tu nikogo i całość wyglądała, jakby wszystkie istoty się zdematerializowały. Nie było śladów ucieczki, paniki, a w mieszkaniach nie brakowało ubrań, jedzenia i wszystkie wyglądały, jak by ich lokatorzy wyszli na chwilę na spacer czy do ogrodu. Sklepy były pełne towarów, a uliczne telebimy zapraszały na wczasy i wychwalały decyzje podjęte przez władze Bangal. Na ulicach leżały rowery, które jak się domyślili, były głównym środkiem komunikacji mieszkańców. W jednym miejscu stał opuszczony elektryczny autobus, w którym znaleźli torby i różnego rodzaju sprzęt osobistego użytku. Przejrzeli budynki Urzędu Gwardii, gdzie Keiko z radością zaopatrzyła się w broń, której nikt nie zabrał. Przejrzeli sterty dokumentów, z których nic nie wynikało i nie odpowiedziały im na pytanie, co tu się stało. Bangal było jednym z pięciu małych miast prowincji Indende.
To była uboga prowincja leżąca na południu świata wśród ogromnych obszarów leśnych. Miasta były połączone ze sobą jednoszynową koleją elektryczną, lecz z powodu zniknięcia ludzi zostały unieruchomione na stacji lub gdzieś w drodze. Wszelkie próby nawiązania łączności z pozostałymi miastami się nie udawały, z czego wnioskowali, że cała prowincja wygląda podobnie. Wybrali sobie mały domek na przedmieściach, w którym zamieszkali i skąd ruszali codziennie na wyprawy po mieście, mając wciąż nadzieję, że kogoś spotkają. W trzeci dzień pobytu zgasły telebimy i uliczne oświetlenie, a w kolejnym dniu – zasilanie sklepów. Pozostało jeszcze tylko zasilanie awaryjne domów, oparte na bateriach słonecznych. Z każdym dniem ich początkowa radość przeradzała się we frustrację. Keiko, zabiegana i ciągle przynosząca coś z każdej wyprawy, starała się z marnym skutkiem stworzyć z tego domu przytulne mieszkanie. Co chwilę natrafiali na jakieś pozostałości po mieszkańcach, co powodowało, że nie czuli się tu swobodnie. Ponadto ciągle nie umieli sobie odpowiedzieć na pytanie, czy tak wygląda cały świat i czy to oni czasem nie przyczynili się do tej katastrofy. Keiko starała się udowodnić Ayenowi, że ludzkość nie zginęła, i ciągle poszukiwała na to dowodów, widząc, że jego stan psychiczny z każdym dniem pobytu w tym mieście się pogarsza. Oboje zatracili radość i tylko świadomość, że są razem, dawała im jeszcze siłę przetrwania.
Długo jeszcze będziesz tak się gapił, jakbyś pierwszy raz zobaczył to miasto? – powiedziała i szarpnęła go za rękę.
Idziemy, nooo, jeszcze będziesz chciała, bym cię niósł.
Chyba ja ciebie, chudzino – odpowiedziała radośnie i urwała gałązkę z różowymi małymi kwiatkami.
W końcu jestem aniołem, to w sumie możesz mnie nosić, hahaha.
Taki z ciebie anioł jak ze mnie strażnik – powiedziała i zaraz dodała: – Ale nie wiem czego, hm.
No w końcu mam skrzydła i to jakie piękne. – Rękami pokazał za siebie i zaczął nimi machać, imitując skrzydła.
Chyba ci się śniły, bo ja nic nie widziałam. Ty naprawdę potrzebujesz lekarza. – Wskoczyła na szynę torowiska, rozłożyła szeroko ręce, by utrzymać równowagę.
Ale tam na dole przecież…
Byłeś gdzieś na dole? To dlatego w nocy łaziłeś do piwnicy.
Zaraz cię walnę!!! – krzyknął.
Najpierw mnie musisz złapać! Ale nie wolno nogą dotknąć ziemi – przyspieszyła, raz po raz machając rękami, by nie stracić równowagi.
Ayen usiłował ją dogonić, ale co chwilę spadał z szyny, co wywoływało głośny śmiech i komentarze Keiko. Patrzył na jej długie czarne włosy, które delikatny wiatr rozrzucał po plecaku, z którego wystawała lufa karabinu. Krótka, zwiewna, plisowana spódniczka w kratę poruszała się wraz z jej biodrami, a długie nogi zakończone czarnymi wysokimi nad kostki butami i pończochami nad kolana prezentowały się jeszcze piękniej, gdy przekładała je na przemian, idąc po wąskiej metalowej szynie.
Ayen! Ja wszystko widzę!
Wariatka.
Głuptas.
Oboje się roześmiali, zeskakując z szyny, i ruszyli w drogę, której końca nie znali.
Koniec wersji demo