Czy warto umierać za smartfona? - Krzysztof Zanussi - ebook

Czy warto umierać za smartfona? ebook

Krzysztof Zanussi

4,4

Opis

Jaka przyszłość nas czeka? Czy sprawdzi się scenariusz, który mówi, że większy udział maszyn w życiu ludzi oraz zmiany prawne i zachodzące w świadomości społecznej doprowadzą do tego, że – mając zapewnioną przez rząd stałą pensję – przestaniemy pracować dla pieniędzy? Jak wówczas będziemy żyć? Czym wypełnimy czas?

Świat się zmienia. Na naszych oczach chwieją się fundamenty naszej cywilizacji. Czy na pewno wiemy, dokąd zmierzamy? W jakim kierunku będzie się rozwijał świat? Co jeszcze – oprócz wirusów – zagraża ludzkości?

To tylko niektóre wątki wpisane w szerszy kontekst rozważań o wartościach, za które warto zapłacić – aż do tej najwyższej heroicznej ceny, którą poniósł Chrystus czy Maksymilian Kolbe: złożenia na szali własnego życia.

Książka opowiada o tym, za jakie wartości umierali ludzie na przestrzeni wieków. Porusza wątek wolności, zwłaszcza tej rozumianej w wymiarze wewnętrznym. Stawia pytania o to, czy są dziś jeszcze na świecie ludzie prawi, bohaterowie, których nie da się „kupić” za żadne pieniądze.

 

Pytanie, za co warto umierać, jest ważne, bo skrywa w sobie drugą, równie istotną kwestię: Po co żyjemy?

Pustka duchowa zagraża cywilizacji, w której nie ma za co umierać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 74

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (29 ocen)
20
3
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
edmund01

Nie oderwiesz się od lektury

A no,warto,warto dobrze pomyśleć, ą pytanie nie jest prostema już na pewno odpowiedź...
00
mariaoleszko

Nie oderwiesz się od lektury

Czuję się bardzo "bogata" po przeczytaniu tej książki. Zainspirowała mnie do poznania,przemyślenia wielu spraw. Póki jeszcze trwam!
00
Lucy1993

Całkiem niezła

Krótka pozycja, szybko się czyta. Chrześcijańskie pytanie za co warto oddać życie? Za smartfona nie warto, każdy może sam zastanowić się za co warto.
00
krzyrz

Nie oderwiesz się od lektury

najlepsza książka jaką przeczytałem
00

Popularność




Czy warto umierać za smartfona?

Krzysztof Zanussi dla RTCK

Autor: Krzysztof Zanussi

Produkcja: RTCK

Nowy Sącz 2021

Wydanie I

© RTCK 2021

Redakcja: Krystyna Sadecka

Uwagi redakcyjne: Adam Szymczak

Korekta: Seiton, www.seiton.pl

Skład i łamanie: Adam Gutkowski

Wersja epub i mobi | Graphito studio graficzne, www.graphito.pl

Projekt typograficzny książki: Adam Gutkowski

Projekt okładki: Adam Gutkowski / goodkowskydesign.com

RTCK Rób to co kochasz

RTCK

ul. Zielona 27, WSB, bud. C

33-300 Nowy Sącz

tel. 531 009 119

[email protected]

www.rtck.pl

ISBN: 978-83-66523-56-2

Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają.

Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze, wysyłając wartościowe materiały!

Kto chciałby umrzeć za smartfona?

To pytanie wydaje się absurdalne tak dalece, że może nie warto go nawet zadawać. Oczywiście, że nikt nie będzie umierał za smartfona, bo i po co miałby to robić? Zadaję jednak to pytanie świadomie, gdyż w nim kryje się coś innego, nieporównanie istotniejszego, co każdy z nas powinien rozstrzygnąć: Czy w moim życiu jest coś, za co warto by było umrzeć albo wręcz za co TRZEBA by było umrzeć (bo „warto” to zbyt miękko powiedziane).

Ktoś zauważy: Po co mam w ogóle się nad tym zastanawiać? Dlaczego mam roztrząsać, czy umierać, czy nie – takie dylematy mnie nie dotyczą, żyję w innych czasach. Cóż, okazuje się, że jest bardzo wiele sytuacji życiowych, w których także i my – ludzie współcześni – możemy stanąć przed podobnym wyborem. Jak wtedy się zachowamy? Czego dowiemy się o samych sobie?

Przykłady można by mnożyć. Matka chora na raka – będąc w stanie błogosławionym – dostaje od lekarza ultimatum: albo przerwie ciążę po to, by stosować chemioterapię i radioterapię, albo zdecyduje się donosić dziecko, ryzykując własnym życiem. Kobieta postanawia, że urodzi, choć wie, że bez podjęcia terapii grozi jej śmierć. Czy to nie jest właśnie wybór między własnym życiem a czymś, co uznaje się za cenniejsze od tego życia?

W tej książce zadam pytanie, czy we współczesnym świecie są jeszcze w ogóle prawi ludzie. Czy są wśród nas bohaterowie, tacy, których nie da się „kupić” za żadne pieniądze? Będę snuł refleksje na temat wolności, szczególnie tej w wymiarze wewnętrznym. Podejmę próbę diagnozy przyszłości świata, bo niewątpliwie świat zmienia się na naszych oczach – obserwujemy zjawiska, które wstrząsają fundamentami naszej cywilizacji. Czy na pewno wiemy, dokąd zmierzamy? W jakim kierunku będzie się rozwijał świat? Na koniec przywołam historię św. Maksymiliana Kolbego. Robiłem o nim film, więc poznałem dobrze jego historię. Nie chcę powiedzieć, że ta postać jest mi „bliska”, bo nie mam żadnego tytułu do bliskości z ojcem Maksymilianem, ale faktem jest, że przyjrzałem się bardzo dokładnie jego życiu i znalazłem w nim dylemat niczym z antycznej tragedii. Ta historia, odkąd ją poznałem, nie daje mi spokoju. I ona właśnie stała się inspiracją do niniejszych rozważań.

Pytanie, czy jest coś cenniejszego od życia, towarzyszy ludzkości od zawsze. Nie da się od niego uciec i dlatego warto i TRZEBA trochę dłużej się nad nim zastanowić.

Zacznijmy od motywacji finansowej. Znamy zawołanie bandytów, gdy chcą odebrać nam portfel: „Pieniądze albo życie”. Oczywiście, gdybyśmy to my znaleźli się w takiej sytuacji, sądzę, że bez zwłoki oddalibyśmy portfel, gdyż żadne pieniądze nie są takie wielkie, by być cenniejszymi niż życie. A jednak można podawać w historii świata dziesiątki przykładów ludzi, którzy tracili życie (na różne sposoby), motywowani wartościami materialnymi. Choćby milionerzy, którzy z dnia na dzień bankrutowali i strzelali sobie w łeb. Tylko nasuwa się pytanie: Czy oni umierali za swoje pieniądze, czy raczej odbierali sobie życie dlatego, że nie widzieli jego sensu bez wartości materialnych, które utracili? Tak więc w pytaniu o to, co jest ważniejsze niż życie, kryje się zagadnienie sensu życia – do tego jeszcze wrócimy.

Teraz przyjrzyjmy się innym motywacjom, dla których ktoś poświęcał życie. Oto Antygona, postać z tragedii greckiej, której brat zginął w walce. Jej siostrzany (i ludzki) obowiązek zasadza się na tym, że ona musi go pochować, lecz Kreon – król – zakazuje jej pogrzebania ciała brata, gdyż ten walczył przeciw niemu. Antygona znajduje się w sytuacji tragicznej, z której nie ma dobrego wyjścia: jeśli pochowa brata, czeka ją śmierć – została o tym uprzedzona. W naszej polskiej tradycji mamy – raczej legendarną i dla niektórych na krawędzi śmieszności – historię Wandy, która nie godziła się wyjść za Niemca. (Można by się śmiać, że widocznie ten Niemiec musiał być bardzo antypatyczny, skoro Wanda nie chciała zostać jego żoną – wielu pewnie uznałoby, że może lepiej byłoby jednak pójść na ustępstwa, niż tracić życie w odmętach Wisły…).

Wanda (jak i zresztą wcześniej wspomniana Antygona) to oczywiście archetyp. Wzorzec osoby, która wybiera śmierć, gdyż – chcąc żyć – musiałaby zdradzić swoje ideały, postąpić wbrew własnym przekonaniom i wartościom. Rozterki Antygony pozostały jedynie na kartach tragedii greckiej, decyzje Wandy – w kręgu legend i podań. Ale historia świata potwierdza, że podobne dylematy towarzyszyły wielu realnym ludziom, zatem należy traktować je poważnie. Sir Thomas Moore musiał zginąć, bo nie chciał uznać związku Henryka VIII z Anną Boleyn, i to była całkowicie świadoma decyzja Moora. Wystarczyło, by wycofał się ze swoich przekonań, a żyłby dalej. A co się stało? Kat odrąbał mu głowę, podniósł i powiedział: „Oto jest głowa zdrajcy” – taką cenę zapłacił Moore za wierność Kościołowi rzymskiemu.

W podobny sposób zasilił szeregi świętych biskup Stanisław Szczepanowski, który wszedł w konflikt z królem Bolesławem Śmiałym. Gdyby Szczepanowski ustąpił, nie zostałby przez władcę zamordowany. Wybrał wierność przekonaniom i zapłacił za to życiem.

Niedawno miałem okazję wrócić do tekstu sztuki Jeana Anouiha Skowronek, która opowiada o Joannie d’Arc. Zadziwiająca święta. Dziewuszka ze wsi, analfabetka, któregoś dnia usłyszała głosy. Te głosy kazały jej obudzić króla Francji i zmusić do zwycięskiej walki o oswobodzenie Francji od Anglików. Joanna d’Arc świadomie poświęciła życie dla ojczyzny i w dodatku zrobiła to w czasach, kiedy nie istniało współczesne rozumienie tego, co opisujemy wyrazem „naród”.

Zdumiewające… Parę wieków wcześniej przed Joanną d’Arc Wilhelm Zwycięzca wtargnął do Anglii i nikomu nie udało się stamtąd wyrzucić Normanów. To dlatego Anglia jest dzisiaj taka, jaka jest. W Anglii wszystkie słowa związane z elegancką kuchnią muszą być francuskie, bo Normanowie wnieśli ten język na terytorium wcześ- niej zajmowane przez Saksonów. I powstał ten dziwny konglomerat, który nazywamy „angielskim”, a o którym niektórzy lingwiści mówią z przekąsem: „To jest tylko wymowa, a nie język, bo brak mu jednolitych korzeni”.

Kolejny przykład: Sokrates. Nawet kiedy był już w więzieniu, miał jeszcze możliwość ucieczki i uratowa- nia życia – jego uczniowie zadbali o to. A i wcześ- niej – w czasie procesu – wystarczyło, by wyrzekł się swoich poglądów. Padł ofiarą niesprawiedliwego sądu, który skazał go na śmierć za – jak twierdzono – demoralizację młodzieży. On po prostu rozświetlał ich umysły, a oni widzieli w tym zagrożenie, że rzekomo młodzież zacznie negować tradycję, krytykować starszych… Dobrowolnie wypił cykutę.

Sokratesowi niesłusznie zarzucano, że jest cynikiem. Nigdy nim nie był. Słuszny jest natomiast lęk przed cynizmem czy – bardziej skrajnie – przed nihilizmem, czyli pustką duchową. Taka pustka zagraża każdej cywilizacji, w której nie ma za co umierać.

Wspominając Wandę, która nie chciała Niemca, pozwoliłem sobie na ton żartobliwy, ale nie do śmiechu jest mi, kiedy myślę o pierwszych chrześcijanach i o tym, jak oddawali życie za wiarę w Chrystusa. Tak byli przywiązani do Prawdy, którą świeżo odkryli (bo przecież najczęściej byli to chrześcijanie w pierwszym pokoleniu), że bez wahania ginęli na stosach Nerona, przekonani, że nie wolno im zaprzeć się Jezusa, skoro ich Pan oddał za nich życie.

Straszliwe wyzwanie. Pierwsi męczennicy wiedzieli, jakie to ważne być wiernym, rozumieli, że ta ich wierność staje się fundamentem Kościoła. I jeśli chrześcijaństwo przetrwało dwa tysiące lat, to dlatego, że zostało ufundowane na kościach tamtych pierwszych męczenników, których rzucano lwom na pożarcie.

Dlaczego chrześcijanie wybierali śmierć? Toż w końcu mogli ukłonić się publicznie posągowi cesarza… Mieliby święty spokój, w domach potajemnie mogliby dalej wyznawać swoją wiarę…

Czy nie można by było oszukać prześladowcy, przyznając mu tylko publicznie rację? Powiedzieć: „Niech ci będzie, powiem, czego ode mnie oczekujesz, ale w głębi duszy będę tobą pogardzał i nadal pozostanę wierny swoim przekonaniom”? Czy tak się w ogóle da?

Nie jestem historykiem, ale wydaje mi się ciekawe to, w jaki sposób Islam, szczególnie turecki, poradził sobie z chrześcijanami. Islamiści nie chcieli, żeby wyznawcy Chrystusa (którzy stanowili większość mieszkańców kraju opanowanego przez Turków) ginęli jako męczennicy. I co wymyślili? Otóż za formalne zaparcie się Jezusa od razu zwalniali z podatków, natomiast ten, kto deklarował mimo wszystko publicznie wiarę w Chrystusa, musiał płacić o wiele wyższe daniny na rzecz państwa. W ten sposób islamscy najeźdźcy wywierali presję na chrześcijan: Jak nie będziesz się upierał przy oficjalnych deklaracjach, że wierzysz w Chrystusa, będzie ci się lepiej żyło. Fakt, że cała „turecka” Azja Mniejsza jest dzisiaj prawie całkowicie zislamizowana, jest dla mnie dowodem na to, że podatki były skuteczniejszym narzędziem niż lwy Nerona. (Podobny proces miał miejsce na Bałkanach pod władzą turecką – do dzisiaj w bratobójczych walkach, do jakich dochodzi na tych terenach, słychać echo zdrady, której przed wiekami dopuścili się chrześcijanie przechodzący na Islam).

Byłem niedawno w Wietnamie. Nie tak dawno, bo w XIX wieku, w tamtym rejonie świata doszło do okrutnych prześladowań chrześcijan z inicjatywy ówczesnego cesarza Minh Manga. O tych prześladowaniach chrześcijan zrobiło się dość głośno na całym świecie. Potężne wpływy miała wówczas Francja, której cesarzową była Hiszpanka Eugenia, bardzo wierząca osoba. Ponoć to właśnie ona wpłynęła na decyzję rządu (bądź swojego męża – cesarza Napoleona III) w kwestii wysłania do Indochin wojska, które ostatecznie skolonizowało ten kraj. Czynili to rzekomo w obronie chrześcijan. Pretekst do kolonizacji był szlachetny, ale intencje nieczyste – wojna w Wietnamie ciągnęła się przez długie lata. Z drugiej strony piękną kartę w tej historii zapisał biskup François-Xavier Nguyen Van Thuân. W więzieniu spędził kilkanaście lat, powszechnie sądzono, że nie żyje. Przeżył prześladowania, został kardynałem, a dziś jest kandydatem na ołtarze.

Nie tak dawno Martin Scorsese zrobił film o tym, jak japońscy z kolei chrześcijanie walczyli o swoją wiarę i jak ta wiara została niemal kompletnie wytrzebiona w ich kraju. Portugalscy jezuici, którzy sami tę wiarę krzewili, kiedy wpadli w ręce prześladowców, w końcu wyrzekali się Chrystusa. Prześladowcy pilnowali ich porządnie. Nie wystarczyło jednorazowo chlapnąć jedno słowo wyrzeczenia, czyli apostazji. Mówili jezuitom: Musicie się ożenić, oczywiście z Japonką. Poza tym ojcowie musieli pisać – pod groźbą śmierci – teksty przeciwko chrześcijaństwu. A czym najskuteczniej wymuszali posłuszeństwo? Cierpieniem innego człowieka, czyli najgorszą dźwignią, jaką można sobie wyobrazić. „Nie ciebie będziemy bili, tylko będziemy torturowali twojego brata, chrześcijanina, tak długo, aż ty się wyrzekniesz wiary”. I ich metody okazały się skuteczne. Rzeczywiście udało się wtedy chrześcijaństwo z Japonii wyplenić, a w każdym razie w ogromnym stopniu ograniczyć liczbę wiernych.

Z ogromną przykrością przeczytałem nie tak dawno wyznanie, tym razem nie chrześcijanina, a muzułmanina, Irańczyka o nazwisku Suliman. Pisze o tym, jak bardzo jest prześladowany w swoim kraju. Służbom bezpieczeństwa – jak zawsze i wszędzie – zależy na informacjach, ale dzisiejsza irańska bezpieka ma bardziej ambitne cele. Torturuje, by człowieka złamać i zniszczyć. Nie wystarczy, że ktoś przyzna się do jakiejkolwiek aktywności przeciwko reżimowi, a nawet wskaże ludzi, z którymi współpracuje. Musi zaprzeć się siebie, złożyć samokrytykę i uznać, że Islam w wykładni ajatollahów objaśnia cały świat. Jeśli jest liberałem, musi potępić liberalizm. Jeśli uważa się za komunistę, musi zanegować komunizm… Jak widać, wciąż jest w ludziach żywe pragnienie, żeby złamać duszę drugiego człowieka. I za każdym razem gdzieś w głębi pobrzmiewa to samo pytanie: „Czy warto oddać życie za swoje przekonania?”.

Bertrand Russell, brytyjski filozof i matematyk, uważany przez wielu za autorytet moralny, powiedział kiedyś: „Za moje przekonania nie umrę, bo przecież mogę się mylić, a przekonania zmienić”. To jest dość inteligentnie powiedziane. Rzeczywiście za przekonania może i nie warto umierać, bo zawsze możemy się mylić, a wtedy okaże się, że nasza ofiara była pozbawiona sensu. Są jednak takie momenty w życiu, w których żarty się kończą i okazuje się, że faktycznie jest coś, za co warto umrzeć.

* * *

O tym, o czym teraz opowiem, dowiedziałem się stosunkowo niedawno. W archiwum znaleziono gryps, który mój wujek wysłał z Pawiaka prawdopodobnie na dzień przed śmiercią. Wujek, Antoni Kocjan, był osobą publiczną. Pracował jako konstruktor lotniczy i w AK odpowiadał za stronę techniczną porwania rakiety V2. Zdarzenie to miało miejsce na Podkarpaciu. Niemcy z Pennemünde niedaleko Szczecina testowali rakiety, którymi później mieli bombardować Londyn. Chodziło o przejęcie prototypu tej broni. Kiedy rakieta wystrzelona na próbę upadła, żołnierze Podziemia ją ukryli, a następnie wywieźli. To była bardzo filmowa scena: nocą umówieni ludzie na dany sygnał zapalili pochodnie, dzięki czemu samolot wysłany znad Morza Śródziemnego mógł bezpiecznie wylądować na polu. Rakietę błyskawicznie załadowano. Mój wuj powodowany miłością do żony zdecydował, że nie poleci do Londynu, tylko zostanie w okupowanym kraju. Niedługo później został złapany i znalazł się na Pawiaku. Chociaż go torturowali, nikogo nie wydał. We wspomnianym przeze mnie grypsie właśnie o tym zaświadczał. Pisał mniej więcej tak: „Możecie być spokojni, mnie jutro rozstrzelają, ale nikogo nie wydałem. Nie znają żadnego adresu”.

Wyobrażam sobie, że w czasie przesłuchania Niemcy prawdopodobnie obiecywali wujkowi, że jeśli wyda kolegów, ocali swoje życie. On wybrał śmierć. Człowiek torturowany, zastraszany, staje się łatwowierny i chwyta się wszystkiego, co choć na chwilę mogłoby go uwolnić od cierpienia. Świadomie oddał życie, nikogo nie sypnął. Uratował innych, ale chyba ocalił coś więcej: własną duszę.

* * *

W kontekście tych wszystkich przykładów warto zadać pytanie: Czy we współczesnym świecie są jeszcze w ogóle prawi ludzie – tacy naprawdę nie do kupienia?

Zrobiłem ostatnio film, w którym próbuję dowodzić, że zło – i mam tu na myśli realne zło – jest obecne w świecie i nie ma co udawać, że go nie ma. Posiłkuję się słowami papieża Benedykta XVI, który mówił, że diabeł chce udowodnić, iż nie ma prawych ludzi. Zgodnie z tym diabelskim dowodzeniem wszelka prawość – snuje dalej refleksje Benedykt – to tylko zewnętrzne pozory. Gdy się jej przyjrzeć z bliska, znika. Rzeczywiście jest we współczesnym świecie bardzo powszechne mniemanie, że każdy człowiek jest do kupienia, że to tylko kwestia ceny. Każdego da się kupić za pieniądze, za zaszczyty, za seks… Do każdego świństwa człowiek się skłoni, jeśli tylko wystarczająco się go za to wynagrodzi.

Zauważmy, że to twierdzenie ma charakter aprioryczny. Mówimy, że tak jest, a potem przypasowujemy do naszego twierdzenia różne sytuacje, z góry zakładając, że rezultat musi być taki, jak głosi nasze przekonanie: czyli że nie ma na świecie ludzi przyzwoitych, nie ma ludzi uczciwych, nie ma bohaterów. Jest to przekonanie wygodne: „Skoro nie ma ludzi przyzwoitych, to dlaczego ja miałbym być przyzwoity? Nikt nim nie jest, więc ja też nie jestem!”. Z tego samego powodu jest to też pogląd chwytliwy. I tak już jest, że każdy utwór (film, książka itd.), który ten pogląd potwierdza, ma dużo większe szanse komercyjne, niż gdyby ukazywał bohaterów, którzy za żadne pieniądze czegoś nie zrobią, na coś się nie zgodzą.

Pogląd, że każdy jest do kupienia, stanowi zaprzeczenie istnienia wolnej woli i sumienia – a stąd już blisko do nihilizmu, który zarówno w skali społecznej, jak i w przestrzeni indywidualnej prowadzi człowieka do zagłady.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

WSTĘP Kto chciałby umrzeć za smartfona?
ROZDZIAŁ 1 „Oto jest głowa zdrajcy”
ROZDZIAŁ 2 Żarty się kończą
ROZDZIAŁ 3 Lepiej umrzeć niż żyć na kolanach?
ROZDZIAŁ 4 „I’m OK” i co mi z tego?
ROZDZIAŁ 5 Złota nasza wolność
ROZDZIAŁ 6 Dzień konfrontacji nadchodzi
ROZDZIAŁ 7 Między maszynami a testosteronem
ROZDZIAŁ 8 Wirus z Wuhan, pchły i diamenty
ROZDZIAŁ 9 Demokracja kabareciarzy
ROZDZIAŁ 10 O ludzkim roju i ponurej wizji nadczłowieka
ROZDZIAŁ 11 Ryba w bryle lodu
ROZDZIAŁ 12 Umierać za to, by nie żyć…
ZAKOŃCZENIE Maksymilian