Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kobiecy głos w twoim domu. Śmiała i bezkompromisowa nowa książka Anny Dziewit-Meller.
Bezwzględnie szczere teksty Anny Dziewit-Meller, które swoją aktualnością trafiają w samo sedno. Pisarka na piedestale stawia kobiety. Zwraca uwagę na ich sprawczość, siłę, cielesność, ale i powraca do historii, w której były zbyt często pomijane pomimo istotnych osiągnięć. Pisze też o kwestiach mniej lub bardziej dotyczących nas wszystkich – tolerancji, walce o demokrację, postprawdzie, ruchach antyszczepionkowców, kulturze pracoholizmu czy konieczności nowego spojrzenia na świat, które zdeterminowała pandemia.
Anna Dziewit-Meller nie pomija również osobistych wątków – począwszy od przyglądania się swojej śląskości, wspominanie rockandrollowej przeszłości aż po (nie)miłość do Polski i uczenie się nudy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 267
Darcie pierza
Same się prosimy
Co wspólnego mogą mieć ze sobą pozornie nieistotny news o tym, że trzynastoletniej dziewczynce imieniem Demetra kazano opuścić klasę, póki jej ktoś nie przyniesie ubrań na zmianę (bo minisukienka na ramiączkach wydała się dyrekcji kalifornijskiej szkoły zbyt wyzywająca), i wiadomości o będących na ukończeniu pracach nad mapą przestępstw seksualnych, z której dowiemy się, gdzie w naszej okolicy mieszkają gwałciciele i pedofile?
Dziewczynka na lekcje wróciła dopiero po założeniu legginsów (spodenki i T-shirt, które przywiózł zaalarmowany ojciec, też nie okazały się wystarczająco skromne). Usłyszała również, że swoim wyglądem „rozprasza chłopców” i że to po prostu niedopuszczalne. Komentujący tekst czytelnicy w miażdżącej większości przyznawali rację dyrekcji placówki, potępiając przy okazji wszystkie nieskromnie odziane i rozgogolone dziewuszyska, które aż się proszą. A o co one się tak proszą?
Komenda Główna Policji informuje, że w 2015 roku doszło w Polsce do 1233 przypadków gwałtu, w 2014 roku – do 1329. Tyle mówią oficjalne dane, wiadomo jednak z badań prowadzonych przez organizacje pozarządowe, że większość przestępstw nie jest zgłaszana, także dlatego, że procedury sądowe i policyjne nie pomagają ofiarom w mówieniu o gwałcie.
Ustawa o przeciwdziałaniu zagrożeniom wynikającym z przestępczości seksualnej, uchwalona przez parlament w 2016 roku, pozwoliła na utworzenie rejestru zawierającego dane o liczbie przestępstw seksualnych popełnianych na danym terenie. I jakkolwiek słuszne jest wszelkie działanie, które może spowodować, że zatrważające dane o liczbie popełnianych w Polsce przestępstw na tle seksualnym drgną w dół, tak obie te historie – kalifornijską i polską – łączy wspólny mianownik, czyli założenie, że cały ciężar zapobiegania ewentualnym przestępstwom powinien spoczywać na barkach potencjalnych ofiar. By nie prowokowały, a także by unikały miejsc, w których mogłoby je spotkać coś złego. Krótko mówiąc – by się same nie prosiły, bo potem będą płakać.
Rebecca Solnit w głośnej książce Mężczyźni objaśniają mi świat, w rozdziale Najdłuższa wojna, analizuje statystyki gwałtów, opisując szczególnie drastyczne przypadki, takie jak zbiorowy gwałt w autobusie w New Delhi czy historię nieprzytomnej szesnastolatki z Ohio molestowanej przez członków drużyny sportowej, którzy nagrali i upublicznili ów gwałt w sieci. W USA przemoc seksualna zgłaszana jest co sześć minut, ale prawdopodobna liczba przestępstw jest znacznie wyższa, zgłoszenie się na policję w tej sprawie zaś bywa trudne wszędzie, nie tylko w Polsce.
Co trzy lata liczba śmiertelnych ofiar przemocy domowej w Stanach dorównuje liczbie ofiar z 11 września. I nic. Na tym froncie nie trwa żadna wojna.
A przecież – jak zauważa Solnit – możemy mówić o przemocy wobec kobiet jako o globalnym zjawisku, biorąc pod uwagę napaści na placu Tahrir w czasie arabskiej wiosny, skalę przemocy seksualnej wobec studentek na kampusach amerykańskich uczelni, „honorowe zabójstwa” na Bliskim Wschodzie, gwałty wojenne na terenie od Mali przez Rwandę po byłą Jugosławię, porwania dziewcząt przez Boko Haram, seksualne niewolnictwo w szeregach ISIS, idące już w tysiące zabójstwa w meksykańskim Ciudad Juárez, a także wypadki takie jak napaść Dominique’a Strauss-Kahna na pokojówkę czy opowieści Donalda Trumpa o tym, za co lubi złapać kobietę. Solnit domaga się, by wszystkie te przypadki łączyć – nazywając rzecz po imieniu: kultura gwałtu ma się świetnie i nie widać, by obmyślano jakąś globalną odpowiedź na tę masową zbrodnię popełnianą także teraz, gdy czytamy ten tekst.
Historia trzynastoletniej Demetry, której kazano się przyzwoicie ubrać, by nie prowokowała, a także tworzenie map miejsc szczególnie niebezpiecznych, których dla własnego dobra należy unikać, są dowodem na to, że przemoc wobec kobiet traktujemy jako rzecz oczywistą, której my – potencjalne ofiary – możemy uniknąć wyłącznie dzięki sobie samym.
Jak pisze Solnit: „Nie ma dobrego powodu (jest za to wiele złych), dla którego w college’ach więcej czasu poświęca się na wyjaśnianie kobietom, co mają robić, żeby przeżyć w świecie pełnym drapieżników, niż na przekonanie drugiej połowy studentów, żeby nie byli drapieżnikami”[19].
Wiele kobiet – jak Demetra z Kalifornii – dowiedziało się już, że ich zachowanie, strój albo nawet sposób, w jaki siedzą, idą, drapią się po głowie, wzbudza pożądanie, i że – cytując znów autorkę – „skoro tak, to są zobowiązane je zaspokajać”.
Same się o to prosimy. Przecież zamiast leźć tam, gdzie nas potem zgwałcono, mogłyśmy sobie najpierw zajrzeć w rejestr.
PAŹDZIERNIK 2017
Nie fandzol gupot
Kiedy umrze ślonsko godka?
Długo nie wiedziałam, kim jestem. Mieszkając pomiędzy Śląskiem a Zagłębiem, godką a językiem polskim, klasą robotniczą a inteligencją, czułam, że coś mnie gniecie, uwiera i że kiedyś trzeba będzie to ustalić. Ustalić, kim jestem.
Urodziłam się w domu równo podzielonym na pół. Mama pniok albo inaczej echt Ślązaczka – prawdziwa, z pokoleń zanurzona w godce, w obyczaju, z chopionami, czyli prababkami chodzącymi w ludowych strojach, w czerwonych koralach na szyi, wyglądającymi przez okna familoków, niemal przyrośniętymi do fensterblatów, czyli parapetów, z chlewikami na placu, z zaginionymi pod ziemią, pradziadkami przysypanymi w kopalniach, z tradycją powstań śląskich, ze strachem śląskich kobiet, które obwiązywały nastoletnim córkom piersi, gdy szła przez te ziemie niosąca ponoć wolność Armia Czerwona, z kompleksami, że wychodzi z tego ludku prostego, co to wydaje na świat jedynie robotników.
Tata ptok, przyjezdny, choć już rodzony w Chorzowie – z rodziców lekarzy, z Polski, nie ze Śląska, z tradycjami, z wykształceniem, z pozycją społeczną, z pradziadkami po studiach w carskiej Rosji i prababkami w drogich sukienkach z pensji dla panien w Warszawie. Na Śląsku przez przypadek – ze względu na nakaz pracy dla dziadków w szpitalu w Chorzowie.
A jednak Chorzów z mojego ojca uczynił Ślązaka, można powiedzieć: echt, choć w tym domu wydawać się to mogło niemożliwe. Śląski wirus dopadł go na podwórku kamienicy przy ulicy Wolności 95, wśród gizdów, pieronów i podciepów chorzowskich, którzy byli najlepszymi towarzyszami zabaw, w pachnącej kołoczem kuchni sąsiadki, do której przychodził po szkole, zanim rodzice wrócili z dyżuru w szpitalu, w nastoletnim buncie wobec nich, gdy za wszelką cenę chcesz być inny niż oni.
Gdy pewnego razu, będąc jeszcze małym chłopcem, oświadczył swojej matce, że ożeni się wyłącznie ze Ślązaczką, ta się zaśmiała. Prosty ludek w rodzinie? A jednak stało się, jak zapowiedział, i słowo ciałem się stało, a to ciało było moje i stanęło na rozdrożu, i nie mogło zdecydować, kim jest.
Babcia Aniela godała do mnie, ale rodzice i dziadkowie ze strony taty wyłącznie mówili. Ślonsko godka weszła mi w krew, kiedy słuchałam, jak mówią ujki i ciotki, co przychodzili na klachy do babci, śląskie słowa tryskały wówczas jak fontanny, brzmiąc w moich uszach zupełnie zwyczajnie, siednij się na ta ryczka, mosz tu od ujka bombony, chyba ze chcesz kołocz, a tu mosz, dziołcha, szolka tyju – słowa moje, słowa miłe, słowa nienacechowane w żaden sposób. A jednak – gdy wszystkie one, z właściwą dzieciom naiwną prostolinijnością, przenosiłam do domu drugich dziadków – nagle zmieniały się w słowa skarlałe, brzydkie, nieprawidłowe. W prosty ludek.
Zajęło mi wiele lat zrozumienie, że te słowa, ten język, ta kultura, ta historia wreszcie, inna od historii, jaką znam ze szkoły, to moje dziedzictwo, które nie tylko niczego mnie nie pozbawia, jak usiłowano mi wmówić przez wiele lat szkolnej edukacji, gdy wyrywano z korzeniami elementy godki z naszych domowych słowników, ale dodaje mi, czyni mnie podwójną, mówiąc językiem księży – ubogaca mnie. Jestem Polką i jestem Ślązaczką, inaczej być nie może w wypadku tej mieszaniny genów, tradycji i kultur. Jestem wytworem pogranicza, stojącym na brzegu rzeki Brynicy, oddzielającej od siebie moje dwie rodziny, które ja dziś łączę, choćby w swoich książkach, dając głos owemu prostemu ludkowi (tego wyrażenia używam, rzecz jasna, z bolesną ironią).
Walka, którą usiłują toczyć ci, którzy mnie zaprosili do Sejmu, jest też moją walką. Jak mówi językoznawczyni profesorka Jolanta Tambor, gdy była dzieckiem i wyłącznie godała, skutecznie wmówiono jej, że to wstyd. Ja – podobnie jak ona – w dorosłym życiu postanowiłam zwrócić się z powrotem w stronę tego, czego miałam się wstydzić jako dziecko, bo – i tu znów sięgnę po słowa pani profesorki – kiedyś Śląsk, Ślązaków i samą siebie zdradziłam.
Profesor Zbigniew Kadłubek użył swego czasu mocnych słów, mówiąc, że mamy na Śląsku do czynienia z językowym apartheidem, ponieważ niedopuszczanie śląszczyzny do kultury wyższej, do aspiracji obywatelskich, jest wykluczeniem takim, jakim był apartheid w RPA. Losy tak wielu Ślązaków mogą być na to dowodem. Także w mojej rodzinie. Kiedy więc dziś widzę, jak w programach telewizyjnych na ogólnopolskich kanałach występują młodzi świetni ludzie – kucharze, tancerze – którzy do widzów ino godają, myślę, że wykonaliśmy ogromną pracę, by się tu znaleźć. By przestać się wstydzić, by zacząć się szczycić.
Godka niewygodna dla Niemców, nieprzyjemna dla Polaków, a jednak wciąż trwa, a nawet wychodzi z katakumb, czy raczej z kopalnianych chodników. Dziś potrzebuje wsparcia – oficjalizacji, na którą czekamy.
Domagamy się zatem uznania jej za język, tak by móc wspierać jego trwanie, jego rozwój, aby cieszyć się tym świadomym zanurzeniem w naszej kulturze, która niczego Polski nie pozbawia, a jedynie ją – znów sięgnę do języka prymasów – ubogaca. Polska potrzebuje odrobiny różnorodności, potrzebuje spojrzenia szerszego, otwartego, bez strachu przed Innym, choćby ten Inny był tak mało inny – taki jak ja.
STYCZEŃ 2018
Darcie pierza
Ciotka już przyjechała
„Nie wiem, czy to temat dla «Tygodnika», ale tak czy siak ciekawe, to sobie zobacz” – napisał mi kolega, wysyłając link do tekstu na stronie BBC o problemie zanieczyszczenia, jaki generują zużyte podpaski i tampony, których – jak wynika z podanych informacji – przeciętna kobieta zużywa podczas swych wszystkich życiowych menstruacji około dziesięciu tysięcy sztuk. Kawał zanieczyszczenia, można by rzec. Zwłaszcza że wbrew wyobrażeniom tampony i podpaski to nie tylko biodegradowalna bawełenka, ale również tony plastiku.
Nim przejdę jednak do ekologicznych aspektów istnienia kubeczków menstruacyjnych jako znakomitej odpowiedzi na problemy planety z nadmiarem plastikowych odpadów, pragnę się pochylić nad pierwszą częścią zdania wysłanego mi w mejlu przez kolegę – czy aby comiesięczne krwawienie menstruacyjne może wejść na łamy prasy? Katolickiej?
Piszę ten tekst w nadziei, że może – albowiem dlaczego nie? Przecież mniej więcej połowa ludzkości doświadcza tego fizjologicznego procesu raz na miesiąc, przez pokaźną część swego życia, powinniśmy zatem jako gatunek raczej przywyknąć do myśli, że to normalna sprawa. Tak jak przywykliśmy do tego, że się czasem trzeba załatwić, zatem w toaletach publicznych dbamy o papier dla każdego, o mydło nawet, by potem umyć ręce, o papierowe ręczniki i o drogie suszarki, toć to podstawowa ludzka rzecz. Ale czym w takim razie w tej perspektywie byłby comiesięczny okres? Może rzeczą ludzką równie podstawową? Może podpaski są taką samą pierwszą potrzebą higieniczną jak papier toaletowy? Można by rzec – noś sobie swoje podpaski, kobieto! Owszem, jest w tym pewna logika, ale – z drugiej strony – czy nosimy ze sobą rolki papieru na wszelki wypadek? Pamiętam, że w latach osiemdziesiątych nosiliśmy, ale to było w XX wieku. Okres czasem zjawia się z zaskoczenia – czy upokorzenie związane z brakiem papieru toaletowego przewyższa jakoś to związane z brakiem podpaski, gdy TO się stanie?
Gdy zapytałam inne kobiety o ich doświadczenia związane z miesiączkowaniem, posypały się różne głosy – wśród których przeważały te mówiące o bólu, dyskomforcie oraz „kłopotliwej i wstrętnej dolegliwości, którą trzeba jakoś przeżyć”. Lekarka z dłuższym stażem pisała o tym, jak w trakcie okresu stała przy stole operacyjnym, trzymając haki i będąc na skraju omdlenia, bo za każdym razem podczas miesiączki traciła mnóstwo krwi, lecz dla nikogo nigdy nie stanowiło to powodu wystarczającego do tego, by przesunąć jej dyżur na inny dzień. Mama dziesięciolatki pisała, że na zajęciach z wychowania do życia w rodzinie dzieci omawiały już aborcję, ale okresu wciąż nie, a inna z kolei, że w dobie chorobliwej wręcz obsesji na punkcie ciała, gdy trenerzy fitness są jak bogowie, rozmowy o czymś tak naturalnym jak menstruacja nadal przekraczają możliwości większości ludzi. Jeszcze inna dorzuciła, że nie mówi się o miesiączce w należyty sposób, prędzej się żartuje i używa wulgarnych określeń. Wspominała, jak jej ojciec – w małej miejscowości, gdzie mieszkała – stanowił dziwadło, ponieważ kupował podpaski dla córek. A inne panie, zbliżające się do menopauzy, wyznawały z kolei, że każdą pojawiającą się miesiączkę witają z radością, że „to jeszcze nie teraz”, jakby owo miesiączkowanie stanowiło sedno kobiecości, bo w dzisiejszej kulturze kobieta po menopauzie zaczyna być niewidzialna. Dziewczyny i kobiety pisały o kwiatach, które dostawały od ojców w dniu pierwszej miesiączki, i o przyjęciach, jakie szykują dla swoich córek z tej okazji właśnie – o wielkim święcie nowej kobiecości.
Pojawiły się jednak również ostre głosy nawołujące do tego, by przestać czynić z kobiet ofiary własnej cielesności, które szantażują otoczenie swoim napięciem przedmiesiączkowym, sprowadzając się tym samym do owych labilnych emocjonalnie niewolnic hormonów. Skrzynka mejlowa puchła mi od wiadomości, tak wiele kobiet chciało podzielić się swoim doświadczeniem, o którym – jak wnioskuję nie tylko z tych listów, ale i z własnego życia – mówimy mało i z ciągłym zawstydzeniem.
Nie tak dawno przez sieć przetoczyła się burza, gdy Instagram usunął zdjęcie umieszczone tam przez fotografkę i poetkę Rupi Kaur, które zdaniem administratorów „naruszało standardy społeczności”. Widać na nim leżącą na boku kobietę, która właśnie dostała okres, z niewielką plamą widoczną na prześcieradle i jej spodenkach od piżamy. Dla Instagrama krew miesięczna – podobnie jak damskie sutki (w przeciwieństwie do męskich) – to coś, co nie mieści się w standardzie. Całkiem symbolicznie, można rzec.
Menstruacja jest tak potężnym tabu, że nawet na spokojne rozmowy o niej nie ma w kulturze miejsca. Nic więc dziwnego, że ekologowie walczący z zanieczyszczeniem mórz i oceanów plastikiem bez problemu mogą potępiać używanie foliowych torebek, ale nie są w stanie tak łatwo przebić się do ludzi z apelem o promowanie ekologicznych rozwiązań na czas okresu. Najpierw trzeba byłoby przyznać, że miesiączka to uniwersalna ludzka, a nie jakaś tam „babska” sprawa.
MAJ 2018
Wykaz źródeł
Felietony publikowane w latach 2017–2020 na łamach „Tygodnika Powszechnego”:
W pułapce kompetencji
Tylko nie płacz, proszę
Gwałt na Twitterze
Te straszne dziewczynki
Co się powtarza?
Dobrze znane piosenki
Kwoty
Pypcie
Rzeczy
Kuna
Rzymskie wakacje
Król Herod w Białogardzie
Same się prosimy
Karnawał
#CoZostanie?
Jak być leniwym
Kiedy umrze ślonsko godka?
Fakty i akty (i mity)
Wiedza o społeczeństwie
Konsolacja i cielęcina
Ciotka już przyjechała
Industria jest kobietą
Pasztety do boju
Komóreczki
Żegnaj, Mikołajku
Adagio
Antymateria pamięci
Milczenie owiec
Schab ze śliwkami
Wszystkie dopływy Nilu
Miska z wodą
Źle urodzone
Matka Boska Szopienicka
Przewaga krajowa
Starość jest warta starania
Co się stanie z naszą klasą
Samotność dwunastolatka
Cudowne lata
Nie przypinajmy dzieciom ogona
Wakacje z duchami
Made in Poland
Off-patriotyzm
Seks po polsku
Nierentowne obietnice
Młoty i czarownice
Disco, disco ponad wszystko
Tka, tkę, tki
Kto się wstydzi
Gorzkie winogrona
Adin, dwa, tri
Nie patrz tak na mnie badawczo
Sto lat
Żarcie
Wystarczająco dobrze
Szklana pogoda
Łódeczka
Z Reja całkiem Polak
Ludzie z Facebooka
Motyw vanitas
Teksty, które ukazały się po raz pierwszy w tygodniku „Polityka”, © POLITYKA sp. z o.o. S.K.A. 2020–2021:
Dla pięknych pań
Przeciek
Superszturm
Skok przez kozła
Droga krzyżowa
Qłopoty
Matczyna wolność
Luksus braku opinii
Efekt szmaterloka
Zatrzymać potop
Kocham cię jak Irlandię
Biedni Polacy patrzą na zasieki
Zona