Deliver Us from Evil. Chroń nas ode złego. Tom 3 - Monica James - ebook + audiobook

Deliver Us from Evil. Chroń nas ode złego. Tom 3 ebook i audiobook

James Monica

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Przez całe życie szukał zemsty. Im jest starszy, tym silniejsze jest to pragnienie.

Wszystkie plany Punky’ego legły w gruzach, kiedy zdradził go ktoś, komu bezgranicznie ufał. Od tej pory nic już nie będzie takie samo. Z powodu tej zdrady Laleczka znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a sam Punky musi wykonywać polecenia mężczyzny, którego nienawidzi najbardziej na świecie. Rozdarty między potrzebą zrobienia tego, co słuszne, a uwolnieniem w sobie potwora gotowego spopielić cały świat, Punky w końcu zda sobie sprawę, że aby wygrać, będzie musiał odrzucić wszelkie maski.

Przez swoją niezachwianą miłość do Punky’ego Laleczka przeszła przez piekło. Zdana na łaskę i niełaskę wrogów w końcu będzie miała okazję udowodnić, że jest nieustraszona. Nawet kiedy przyjdzie jej stawić czoła sytuacjom, na które żadne z nich nie było gotowe.

Ostrzeżenie: Książka zawiera sceny przemocy mogące budzić niepokój. Powieść 18 +.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Janina Czerń, Mikołaj Sierociuk
Oceny
4,4 (50 ocen)
29
14
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna19711

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00
Jagulka12

Dobrze spędzony czas

Bardzo wciągająca historia, pełna zwrotów akcji
00
Barbara-7890

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ♥️
00
aspia

Dobrze spędzony czas

Ciężko ocenić, bardzo mroczna, optymizmu nie widać.Przeczytałam dwie poprzednie i chciałam wiedzieć jak to się skończy i tylko tyle. Jednak dobrze napisana, nie nudziła.
00
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja. polecam
00

Popularność




Karta tytułowa

SŁOWO OD AUTORKI

Choć konsultowałam się podczas pisania tej książki z wieloma mieszkańcami Belfastu, wszystkie opisane miejsca, wydarzenia oraz incydenty są wytworem mojej wyobraźni albo zostały przez nią odpowiednio przetworzone.

Deliver Us From Evil to książka z gatunku dark romance, co znaczy, że znajdują się w niej treści przeznaczone dla osób pełnoletnich, mogące sprawić, że niektórzy czytelnicy poczują się niekomfortowo.

Mimo wszystko zapraszam do lektury…

1

PUNKY

– Przepraszam, nie mam kasy, ale mogę panu za…

Cios w szczękę.

Kop w żebra.

Nic już nie czuję. Mój umysł, podobnie jak ciało, uodpornił się na ból.

Tak czułem się dziesięć lat temu. Teraz jednak jest o wiele gorzej. Wtedy miałem chociaż nadzieję, dzisiaj nie zostało mi już nic. Utraciłem ją do reszty tydzień temu, gdy Laleczka została uprowadzona, a ja zastrzeliłem z zimną krwią najlepszego przyjaciela.

„Spieprzyłem wszystko, przepraszam. Proszę, nie zabijaj mnie”.

Tak brzmiały ostatnie słowa Rory’ego. Błagał mnie o darowanie życia.

To jednak nie miało najmniejszego znaczenia. On dokonał wyboru, ja też to zrobiłem.

Jestem tutaj dlatego, że kiedyś mi zależało. Nawalam tego dzieciaka, bo jest uzależniony od syfu sprzedanego mu kiedyś przez Kellych. Zwija się w kłębek, błaga o litość, której mu nie okażę. W głębi duszy jestem martwy.

Przyklękam, podnoszę go za kołnierz koszuli, jesteśmy teraz nos w nos.

– Nie interesują mnie twoje wymówki. Masz dwadzieścia cztery godziny na spłacenie długu. Jeśli tego nie zrobisz, zmuszę cię do patrzenia, jak zabijam twoich bliskich.

– O-okej – bełkocze, łzy spływają mu po policzkach.

Rzucam go na ziemię i odchodzę. Przechodnie widzą to wszystko, ale nie reagują. Wieści rozeszły się już po ulicach: Puck Kelly wrócił i łaknie krwi.

Wskakuję do trucka, zapalam spokojnie papierosa i odjeżdżam, zostawiając za sobą bajzel, którego narobiłem. Jeden z wielu podobnych. Takie są konsekwencje bycia chłopcem na posyłki Seana Kelly’ego.

Zaciskając palce na kierownicy, rozmyślam nad tym, jak wiele może się zmienić w ciągu zaledwie tygodnia. Wchodząc do dawnej fabryki Connora, myślałem, że panuję nad wszystkim. Plan był daleki od doskonałości, ale tylko ja miałem ponieść konsekwencje w razie niepowodzenia – i poniosłem je tak czy inaczej.

Straciłem przyjaciół, jednego sam nawet zamordowałem, pozostali widzą we mnie już tylko potwora. Odepchnąłem od siebie najbliższych, bojąc się, że ich także mogę skrzywdzić. Zawiodłem też jedyną osobę, która zawsze pokładała we mnie wiarę. Laleczka mi zaufała i zapłaciła za ten błąd utratą wolności.

Nie wiem, gdzie teraz jest. Nie wiem nawet, czy jeszcze żyje.

Odpowiedzi na te pytania zna tylko mój ojciec, Sean Kelly, i właśnie dlatego muszę żyć w takim upodleniu jako jego więzień. Dopóki nie dowiem się czegoś, będę zdany na jego łaskę i sam nikomu nie okażę litości.

Tydzień temu się poddałem, choć obiecywałem sobie, że do tego nie dopuszczę. Nigdy wcześniej nie znalazłem się jednak w podobnej sytuacji. Nigdy wcześniej nie miałem związanych rąk. Co gorsza, nie widzę najmniejszych szans na zawarcie kompromisu. Nie widzę także innego wyjścia. Muszę robić wszystko, by chronić Laleczkę, nawet jeśli oznacza to zaprzedanie duszy potworowi, którego nazywam ojcem.

Nie mogę spać.

Nie mogę jeść.

Czuję się pusty w środku.

Więzienie było niczym w porównaniu z życiem w samotności, na które zostałem skazany, gdy odebrano mi Laleczkę.

Boję się nawet myśleć, co jej zrobiono. Mam nadzieję, że Sean trzyma ją jako zakładniczkę, wiedząc, że zrobię wszystko, aby ją chronić, świadom, że z radością oddam za nią życie. Nie mam jednak pewności, czy to prawda.

Ślepa wiara zawiodła mnie tutaj i to ona prowadzi mnie dalej, gdy zmierzam w kierunku domu Seana. Miałem rację. Siedział w Belfaście przez cały ten czas, obserwował nas uważnie i czekał, jak przystało na groźnego drapieżnika.

Wypatrywał najdogodniejszego momentu na uderzenie, który nadszedł, gdy zostałem wypuszczony z więzienia. Zastawił na mnie pułapkę, a ja wlazłem w nią jak pierwszy lepszy głupiec.

Myślałem, że zdołam go przechytrzyć, ale okazało się, że cokolwiek zrobię, i tak wychodzi mu na dobre. Pozbywałem się zdrajców. Likwidowałem ich w nadziei, że poprawiam w ten sposób swoją sytuację, lecz tak naprawdę wzmacniałem jedynie imperium tego drania.

Współpracujący z nami ludzie są przekonani, że Kelly wrócili, że tworzę z Seanem zgrany zespół. Nie zdają sobie sprawy, że wuj przyłożył mi do potylicy odbezpieczony pistolet.

Krzywię usta z odrazą, gdy w polu widzenia pojawia się jego skromny domek. Spodziewałem się, że zamieszka w jakiejś odjechanej rezydencji. Nie zrobił tego jednak, nie chciał zwracać na siebie za bardzo uwagi. Zamierzał wtopić się w tło. W tej dzielnicy nie ma chyba człowieka, który może podejrzewać, że jego sąsiad jest takim potworem.

Nabieram mocno tchu na widok czerwonych róż rosnących w jego zadbanym ogródku. Czasem odnoszę wrażenie, że kazał je tam zasadzić, by pokazać mi wielkiego fucka. Zerkam na wierzch dłoni, wytatuowany na niej kwiat budzi tak wiele emocji, że znów popadam w nostalgię, choć wiem, że tamte czasy nigdy nie wrócą.

Mama zginęła. Straciłem także jej broszkę, tę, którą podarowałem Laleczce. Odebrano mi każdego, kogo kochałem, a zrobił to skurwiel, który czeka na trawniku przed domem, podlewając róże, jakby to było jego najważniejsze zajęcie.

Parkuję trucka i wysiadam, zaciskając pięści na widok Seana. Uśmiecha się, gdy to zauważa.

– Co tam, synu? Jesteś głodny? Zostawiłem ci trochę herbaty.

Hamuję się z całych sił, by nie owinąć ogrodowego węża wokół jego szyi i nie udusić nim drania. Nie mogę tego zrobić. Będę jego jebanym psem, dopóki się nie dowiem, gdzie wywiózł Laleczkę.

– Nie nazywaj mnie tak – rzucam zaczepnym tonem, mijając go obojętnie, by wejść do domu. – I nie chcę żadnego pieprzonego obiadu.

Strząsam z siebie kurtkę, czując wyraźny aromat gulaszu. Nie mogę uwierzyć, że on naprawdę śmie proponować zjedzenie wspólnego posiłku. Sam nie wiem, czemu tak się dziwię. To jego chora gra. Nadszedł czas, by mi się odpłacił. Zjebałem mu plany, więc teraz on zjebie mi resztę życia.

Sięgam po butelkę whisky, nalewam sobie pełną szklankę. Nawet to nie wystarczy, by wypełnić wewnętrzną pustkę.

Sean kręci głową, gdy wraca i widzi mnie pijącego alkohol.

– Zaczynam się martwić tym twoim chlaniem na umór.

Wychylam resztę do dna, potem nalewam drugą szklankę.

– Nie bawimy się w to – rzucam, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– W co? – ma czelność zapytać.

– W odgrywanie zaniepokojonego tatusia. Gdybyś zapomniał, jestem tutaj tylko dlatego, że nie dałeś mi wyboru.

– Nikt nie trzyma cię tutaj siłą – odpowiada, myjąc ręce w kuchni. – Możesz odejść, kiedy tylko zechcesz.

Zaciskam palce na szklance, muszę uspokoić oddech, żeby nie wbić mu jej w tchawicę.

– Co się stanie z Cami, gdy to zrobię? Gdzie ona jest? Co z nią zrobiłeś? – Sean naciera dłonie mydłem, ignorując mnie totalnie. – Zrobiłem, co mi kazałeś. Poprzysiągłem ci wierność. Czego jeszcze chcesz, do kurwy nędzy? – pytam, czując narastającą złość.

Zakręca ze spokojem wodę, potem wyciera ręce w niewielki ręczniczek. Na nim także są jebane kwieciste wzory. Mogłoby to być całkiem zabawne, gdyby nie fakt, że więzi kobietę, którą kocham. Mam przynajmniej nadzieję, że ją więzi.

– Twoje przyrzeczenia nic nie znaczą, szczeniaku. Udowodniłeś to, kiedy oszukałeś mnie w fabryce, ale dam ci to, czego tak desperacko chcesz, oczywiście za jakiś czas, gdy naprawdę dowiedziesz lojalności. – Chcę już tylko jego głowy. – Wyświadczyłem ci przysługę. Z czasem zobaczysz, że Rory…

Walę szklanką o kuchenny blat z taką siłą, że pęka mi w ręce.

– Nie waż się wypowiadać jego imienia. Nigdy! – ostrzegam, zniżając groźnie głos.

Czuję ciepło rozlewające się po dłoni, głośne kap, kap, kap jest kolejnym dowodem, że krwawię, ale to nic, ta jucha przypomina mi, że nadal żyję.

– Był zdrajcą, Puck – rzuca. Facet nie wie, kiedy powinien zamknąć pysk. – To on cię wystawił. Miał wybór. Do niczego go nie zmuszałem. Tak samo jak nikt nie zmuszał ciebie do strzelenia mu między oczy.

„Proszę, nie zabijaj mnie”.

Słowa Rory’ego prześladują mnie każdego dnia. Odbierają mi sen, gdy kładę się wieczorem do łóżka, ponieważ nie zasługuję na takie luksusy. Zabiłem najlepszego przyjaciela z zimną krwią. Był nieuzbrojony, a ja zastrzeliłem go jak psa.

Jestem jebanym mordercą. Owszem, zabijałem już wcześniej, ale tylko z powodu jego śmierci nawiedzają mnie wyrzuty sumienia.

– Zrozumiesz w końcu, że to nie ja jestem twoim wrogiem – dodaje Sean, wzbudzając mój szalony rechot.

– Taaa, na pewno to zrozumiem – odpowiadam, sięgając po ręczniczek, by obwiązać skaleczoną dłoń. – Co z tobą nie tak? Nie jesteśmy przyjaciółmi, tylko wrogami. Bez namysłu obciąłbym ci ten kłamliwy jęzor, gdybym tylko mógł.

Wiem, że próbuje zgrywać przeciętnego obywatela, nawet ta kuchnia wygląda jak wycięta z jakiegoś czasopisma dla snobów. Rzygać mi się chce, gdy na nią patrzę.

Uśmiecha się krzywo, zjeb jeden. To go najwyraźniej bawi.

– Rozumiem, że możesz być na mnie zły, ale nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji, gdybyś nie próbował zabić mnie przy każdej nadarzającej się okazji.

– Zamordowałeś moją mamę – syczę, mierząc go groźnym spojrzeniem. – I Connora. Chciałeś ukraść moje dziedzictwo. Przez ciebie przesiedziałem dziesięć lat w pierdlu. Uzależniłeś Ethana od narkotyków. Kazałeś skatować Hannah. Porwałeś Ethana i Evę. I odebrałeś mi jebaną dziewczynę. To chyba oczywiste, że chciałem cię za to wszystko zabić. Tylko skończony debil by tego nie zrozumiał.

Sean potakuje, zgadza się z moim bełkotliwym wywodem, bo to sama prawda.

– Z czasem…

Nie kończy tego zdania, mój łokieć bowiem ląduje pośrodku jego twarzy. Nos łamie się z trzaskiem, ten dźwięk jest melodią sycącą demony zepsucia, nie mogę się już powstrzymać. Sięgam po srebrny korkociąg i nie namyślając się wiele, wbijam mu go w udo. Gdy wyciągam rękę po nożyce krawieckie, Sean zaczyna się głośno śmiać.

– Ona zapłaci za ten wybuch, Punky. Masz na to moje słowo.

Czy to znaczy, że Laleczka żyje?

Wystarczy, że wbiję nożyce w bok jego szyi. Wejdą w ciało jak nóż w rozgrzane masło i zakończę ten dramat. Stoimy naprzeciw siebie w kuchni, wiedząc, że nadszedł rozstrzygający moment, ale mam też świadomość, że on nie blefuje.

Jeśli go zabiję, nigdy więcej nie zobaczę Laleczki.

Wzdycham ciężko i wypuszczam nożyce z ręki. Upadają z głośnym trzaskiem u moich stóp. Zostałem pokonany w każdym tego słowa znaczeniu.

Sean wyrywa korkociąg z rany, rzuca go do zlewu. Przykro to powiedzieć, ale znowu mu się upiecze.

– Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił – mówi, a ja wiem, że to nie będzie prośba. – Widzę, że bardzo chciałbyś kogoś zabić. W takim razie odstrzel sobie Liama Doyle’a.

Wiedziałem, że w końcu padnie taki rozkaz.

Sean już go nie potrzebuje. Dostał od niego to, co chciał, i – jak zwykle zresztą – każe komuś innemu odwalić brudną robotę. Tego zadania podejmę się jednak z ochotą.

– I tak zamierzałem to zrobić.

– Świetnie. – Pochyla się nad kontuarem, jego beżowe lniane spodnie zdobi spora czerwona plama. – Ale załatw go przed tą pieprzoną imprezką.

– Przed jaką znowu imprezką?

– Od śmierci Brody’ego próbuje zgromadzić wokół siebie jak najwięcej jego ludzi. Potężnych drani. A ja chcę, by należeli do naszego zespołu. To będzie przyjęcie dla samych VIP-ów, ale załatwię ci wejściówkę.

– Ostatnim razem nie wyszło to na dobre ani tobie, ani tym bardziej Brody’emu – przypominam mu. – Między innymi dlatego mamy, co mamy.

Sean uśmiecha się pod nosem, dając mi znać, że przemyślał to sobie dokładnie.

– Ostatnim razem nie miałem syna w swojej drużynie. To, co zrobiłeś z Brodym… uczyniło cię sławnym. Wszyscy wiedzą, kim jesteś, po tym jak załatwiłeś publicznie bossa bossów obu Irlandii. Nikt nie będzie z tobą zadzierał. Boją się nas, a my wykorzystamy ich strach.

Gdybym mógł cofnąć czas, nie zrobiłbym tego również teraz.

Zabicie Brody’ego miało wywabić Seana z kryjówki i tak też się stało. Ściągnęło też na mnie uwagę setek psychopatów, których wydała w ostatnich latach cała Irlandia.

– Zrobię to, jeśli pozwolisz mi zobaczyć się z Cami – żądam, mając dość jego gierek.

Sean rozważa tę propozycję, ale kończy się na pokręceniu głową.

– Wybacz, Puck, ale nie mogę ci zaufać. Ta dziura, którą zrobiłeś w moim udzie, najlepszym tego dowodem.

Jestem tak bliski punktu wrzenia, że w każdej chwili mogę stracić kontrolę nad nerwami.

– Skąd mogę wiedzieć, że ona żyje?

– Dałem ci słowo, że tak jest.

To chyba pierwsze potwierdzenie, jakie pada z jego ust.

– Twoje słowo nic nie znaczy – rzucam. – Chcę ją zobaczyć. Obiecuję, że będę robił, co mi każesz, tylko ją wypuść. Nic mi już nie zostało. Co mogę jej zaoferować? Już jej nie potrzebujesz.

Sean zastanawia się nad tymi słowami, wpatruje się we mnie uważnie, szukając jakichkolwiek oznak kłamstwa.

– Zabij Liama, a dam ci to, czego chcesz.

Tym razem to ja obserwuję go czujnie.

– Wypuścisz ją?

Sean przygryza dolną wargę, potem dobiera kolejne słowa z niezwykłą ostrożnością:

– Zrób, co ci każę, a będzie, jak chcesz. Masz na to moje słowo.

Wkurza mnie do białości, ponieważ wywija się jak może od udzielenia konkretnej odpowiedzi. W jego przypadku można spodziewać się wszystkiego. Chciałbym wierzyć, że zwróci mi ją żywą, ale nie mogę. Jedno tylko jest jasne: niczego więcej z niego nie wyciągnę.

– Dobrze, zrobię to. Jeśli jednak się dowiem, że skrzywdziłeś Cami, to koniec układu. Zniszczę cię. Dowiem się, kogo kochasz ponad wszystko, i zemszczę się na nim.

Uśmiecha się diabolicznie, jak ma w zwyczaju.

– Możesz próbować, Puck, ale ja nie mam żadnych zobowiązań wobec nikogo. Nie bez powodu wybrałem życie samotnika… To uczyniło mnie silniejszym od ciebie. Jedyną osobą, o którą dbam, jesteś ty… zatem będziesz musiał wyrządzić krzywdę sobie.

Od dawien dawna byłem ciekaw, dlaczego się nie ożenił albo nie miał na stałe jakiejś dziewczyny. Teraz już wiem. Zrozumiał, że emocje doprowadzają do upadku każdego przywódcę. Planował to od wielu lat, jak widać.

– Ja już zostałem skrzywdzony, ojcze – oświadczam, patrząc mu prosto w oczy. – Zadbałeś o to, niszcząc wszystkich i wszystko, co kiedykolwiek pokochałem.

– Któregoś dnia, gdy zechcesz mnie wysłuchać, opowiem ci o twojej przeszłości. O tym wszystkim, o co walczyłeś tak zawzięcie, jeśli dobrze rozumiem. Chciałeś się dowiedzieć, kim była twoja mama i jak doszło do tego, że pokochała takiego potwora jak ja. Wyjawiając ci to wszystko, Puck, pomogę ci zrozumieć, kim naprawdę jesteś.

Nie próbuję odpowiadać, gdyż już wiem, że znowu mnie pokonał.

Odwracam się, zabieram butelkę whisky i wychodzę. Wsiadam do wozu i jadę na autopilocie do własnego domu. Jestem tak zagubiony, że chyba nigdy już się nie pozbieram. Kiedyś pogadałbym z Rorym i Cianem, oni umieliby przemówić mi do rozumu. Teraz jednak zostałem kompletnie sam. Zamek stoi niedokończony, jest zaledwie cieniem tego, czym mógłby być. Zatrzymując wóz na podjeździe przed stajnią, zauważam światło w oknie kuchni.

Ktoś u mnie jest.

Sięgam do schowka po pistolet, wysiadam ostrożnie z trucka. Wątpię, aby wróg zostawiał aż tak wyraźne ślady swojej obecności, ale dziwniejsze rzeczy już się działy, na przykład Rory zdradził mnie tak niespodziewanie. Popycham drzwi wejściowe, są otwarte. Wchodzę do sieni, unosząc broń.

– Co ty tu robisz? – pytam, widząc, kto rozgościł się w mojej chacie.

Hannah zrywa się z kanapy, wykręca splecione przed sobą dłonie.

– Wpuściłbyś mnie, gdybym zadzwoniła?

Celna riposta.

Zamykam drzwi, ignoruję ją i wchodzę do kuchni. Na blacie stoją opróżnione butelki po whisky, dopijam tę, którą zabrałem z domu Seana, potem otwieram lodówkę i wyciągam flaszkę wódki.

– Nie powinnaś tu przychodzić. Wracaj do domu.

Hannah się wzdryga, słysząc, jak gniewny jest mój ton, ale nie odpuszcza.

– Nie zbywaj mnie w taki sposób, Punky. My także ucierpieliśmy. Dzisiaj był pogrzeb Rory’ego. – Te słowa sprawiają, że otwieram butelkę i przykładam ją do ust. – To była bardzo ładna uroczystość. Wielu ludzi przyszło oddać mu ostatni hołd.

– Trumna pozostała zamknięta, mam nadzieję? – pytam, rozkoszując się pieczeniem alkoholu w przełyku i pustym żołądku.

Cian jest jedynym, który wie, co naprawdę się wydarzyło. Sean nie kłamał, gdy mówił, że ma gliniarzy po swojej stronie. Konstabl Shane Moore okazał się równie przekupny jak jego stary. To on spisał raport mówiący, że Rory zaskoczył włamywaczy.

Dziennikarze kupili tę wersję, ponieważ mieszkanie wyglądało na splądrowane.

Rodzice mojego byłego przyjaciela znają jednak prawdę. Podobnie jak reszta tych, którzy są albo byli mi bliscy. Oni wiedzą, że to ja zamordowałem go z zimną krwią.

– Nie mów tak – prosi Hannah przerażona, że mogę sobie z tego żartować. – Twój przyjaciel nie żyje. Mógłbyś coś poczuć.

– Jedyne, co czuję, to irytacja z powodu twojej obecności w moim domu. Nie masz jakichś przyjaciół, którym mogłabyś się ponarzucać?

– Puck… – Wzdycha, cofając się o krok. – Dlaczego jesteś taki wredny?

– Możesz wyjść, jeśli ci się to nie podoba – mówię, wierzchem dłoni ocierając resztki wódki z ust. – To by mi pasowało.

– Nie wiem, co jest nie tak, ale zachowujesz się, jakbyś nie był sobą. Coś stało się z Cami? Mam prawo wiedzieć!

Nikomu nie powiedziałem, że Rory był tym, który nas zdradził. Pozostałym wyjaśnił, że zawozi ją do mnie, ale nigdy nie dotarła na miejsce.

Nikt go o nic nie pytał, bo i dlaczego mieliby to robić? Ufali mu, podobnie jak ja.

– Eva chce wiedzieć, co się stało z jej siostrą – kontynuuje Hannah, ona nigdy się nie poddaje. To dzięki jej uporowi zostałem uwolniony. Szkoda, że nie pozwoliła mi zgnić w tym pierdlu. – Przestań nas traktować, jakbyśmy byli dziećmi!

– Jesteście smarkaczami – poprawiam ją, wściekając się, że znowu zaczyna mieszać. – Wracaj do domu, Hannah. Chcę być sam.

Nie rusza się z miejsca.

– I zostaniesz sam, jeśli nadal będziesz wszystkich zbywał. Znowu się umartwiasz, bo myślisz, że coś nam grozi. Zadzwonię do ciebie jutro.

Nie upieram się, ona jest równie uparta jak ja.

Po jej wyjściu siadam na fotelu i robię długi wydech. Hannah nigdy się nie podda, toteż sięgam po komórkę i dzwonię do Fiony.

– Czego chcesz?

– Masz trzymać córeczkę z dala ode mnie – oświadczam ostrym tonem. Głośne sapnięcie świadczy, że udało mi się ją zaskoczyć. – Nie chcę jej tu więcej widzieć.

– I dobrze. Powiem jej o tym – rzuca Fiona, gdy w końcu odzyskuje głos.

– Wielkie dzięki. – Rozłączam się, nie mam ochoty na czcze pogawędki.

To raczej nie podziała, ale tonący brzytwy się chwyta, jak mówią. Nie chcę odpowiadać za to, że kolejna bliska mi osoba zostanie skrzywdzona. Zbyt wielu ludzi wciągnąłem w bagno, wierząc, że wiem, co robię. Nie wiedziałem. I ten stan nie uległ zmianie.

Komórka wibruje – wzdycham ciężko, bo to esemes od Rona Brady’ego.

Ron okazał się wiernym sojusznikiem. Podobnie jak Logan i Ronan. Nie mam im jednak nic do zaoferowania. Walczyli za nowy Belfast, ale ja nie mam dzisiaj bladego pojęcia, czy on w ogóle istnieje. I nie jestem szefem, na którego czekali.

Nie odczytuję tego esemesa. Biorę prysznic, potem zamierzam się przespać.

W chwili gdy wracam do sypialni, zalewa mnie fala wspomnień. Uważałem to miejsce za swój dom dzięki ludziom, którzy je wypełniali. Teraz, gdy zostałem sam, to tylko pusta skorupa, która mnie otacza. Blady cień tego, co było kiedyś.

Mając Cami w łóżku, byłem przekonany, że mogę zrobić, co mi się zamarzy. Była siłą sprawczą stojącą za wszystkim, czego dokonałem. Bez niej tracę wolę walki. Wiem, że wielu ludzi patrzy na mnie z nadzieją, oczekując, że dam jeszcze czadu, bo biłem się o wszystko i ze wszystkimi, odkąd tylko pamiętam.

Jestem jednak tak kurewsko zmęczony.

Człowiek może ponieść określoną liczbę porażek, zanim kompletnie się załamie. Tego właśnie chce Sean.

Popycha mnie raz po raz, podbudowuje, daje mi nadzieję, by potem kompletnie mnie zdołować. Wiedział doskonale, że załamię się, gdy porwie Cami, właśnie dlatego użył Rory’ego do realizacji swoich planów. Tym dobił mnie do reszty.

Puszczam wodę, rozbieram się, wchodzę pod deszczownicę, nie dbając o ustawienie odpowiedniej temperatury. Opieram dłonie o kafelki, pochylam głowę, mam nadzieję, że wrzątek zmyje wszystkie moje grzechy.

Nie ma na to jednak szans, ba! wiem, że najgorsze dopiero przede mną.

2

PUNKY

Przez kolejną nieprzespaną noc piję już trzecią kawę, a nie ma jeszcze ósmej. Tak wygląda moje nowe życie, gdyby ktoś pytał.

Lecę na autopilocie, jak to się mówi.

Pukanie do drzwi stawia mnie błyskawicznie do pionu, ostatnimi czasy nie wiem, kogo się spodziewać. Otwieram drzwi, trzymając pistolet za plecami, ale to niepotrzebny środek ostrożności, ponieważ w progu stoi Darcy.

Uśmiecha się wymuszenie, ona także nie ma bladego pojęcia, co się wydarzyło tamtej nocy, gdy czekała tutaj z pozostałymi, nieświadoma tego, co planował Rory.

– Dzień dobry, Puck – rzuca. – Wybacz, że wpadam do ciebie bez uprzedzenia przez telefon, ale mam ten nowy testament, który musisz podpisać.

Otwieram drzwi szerzej, odsuwam się, by mogła wejść. Robi to, rozgląda się od niechcenia po pokoju, ale nie komentuje zastanego w nim bajzlu. Kładzie skórzaną aktówkę na blacie kuchennym i otwiera ją, by wyjąć dokumenty.

– Musisz podpisać się w tym miejscu. – Ręce jej się trzęsą, gdy kładzie przede mną papiery. Przykro mi, że tak się mnie boi. Po tamtej nocy odciąłem się od wszystkich znajomych, nie wiedzą więc, czego się po mnie spodziewać. – Zmieniłam wszystkie zapisy zgodnie z twoimi życzeniami. Podpisując ten testament, zostawiasz cały majątek Seanowi. – Patrzy mi w oczy, chce potwierdzenia, że taka jest moja wola.

Nie będzie odwrotu, kiedy złożę autograf na wykropkowanej linii.

To kolejne z wrednych zagrań tego zbira. Sean chce wszystkiego, co zostawił mi Connor. Pieniędzy, zamku, fabryki. Chce mieć całkowitą pewność, że zostanę jego własnością. Nie pozwoli mi o tym zapomnieć.

Biorę od niej pióro. Zamierzam podpisać te dokumenty, nie zastanawiając się wiele, gdyż oddałbym mu wszystko, i to z największą radością, byle znaleźć się krok bliżej Laleczki. Problem w tym, że Darcy mnie powstrzymuje, kładąc dłoń na testamencie.

– Nie rób tego, Puck – prosi, czym zaskakuje mnie kompletnie. – Jest inny sposób wyjścia z tej sytuacji. Nie wiem, co on ma na ciebie, ale proszę, nie podpisuj.

– Mówisz to jako moja prawniczka czy przyjaciółka?

– Przede wszystkim jestem twoją przyjaciółką – zapewnia. – Pozwól sobie pomóc. Mój ojciec może…

Potrząsam głową.

– Wystarczająco wiele osób nadstawiało za mnie karku, Darcy. Nie mogę pozwolić, by to się powtórzyło. Taka jest moja wola.

– Wątpię. – Uparcie trwa przy swoim. – Zawsze dbasz o innych. A co z tobą? To jedna z wielu cech, które mi się w tobie podobają, Pucku Kelly. Jesteś szlachetnym człowiekiem, choć sam w to nie wierzysz.

Doceniam te słowa, ale właśnie przez tę rzekomą szlachetność zostałem po królewsku wyruchany. Nie powtórzę tego błędu.

Odsuwam jej rękę i zrzekam się wszystkiego jednym podpisem, widząc w jej oczach łzy.

– Dziękuję, Darcy. Wkrótce się do ciebie odezwę.

To niezbyt subtelna wskazówka, że nie zamierzam drążyć tego tematu.

Wzdycha ciężko – zdaje sobie sprawę, że spisałem się na straty.

Zbiera dokumenty i pakuje je na powrót do aktówki. Ja podchodzę w tym czasie do drzwi i otwieram je na oścież. Wychodzi, skoro nie mamy już nic do powiedzenia. Nie ogląda się ani razu.

Zamykam drzwi i opieram się o nie czołem, jestem totalnie wykończony. Nie wiem już, co mam robić. Kompletnie się pogubiłem.

Komórka dzwoni, jej natarczywe brzęczenie uświadamia mi, że ktoś mnie wzywa. Odbieram, nie sprawdzając, z kim mam do czynienia.

– Dzień dobry, synu. Musisz przyjechać do fabryki. Zwołałem spotkanie.

Zgrzytam zębami, bo dość mam nazywania mnie jego synem.

– Dlaczego? – pytam.

– Dlatego, że czas wyjawić wszystkim, jakie mamy plany.

– A jakie plany mamy?

– Chcę, by ludzie zobaczyli na własne oczy, że tworzymy monolit. Że działamy razem.

– Wątpię, by czekali, aż publicznie się uściskamy – rzucam z obrzydzeniem w głosie, choć wiem, że nie da mi wyboru.

Aby plan zadziałał, musi mieć wszystkich po swojej stronie. Podział na Doyle’ów i Kellych odbija się na chłopakach. Nie wiedzą już, komu powinni ufać. Sean chce ich zapewnić, że działamy wspólnie, w porozumieniu, jak równy z równym, aby nie został przez nich obalony. To jednak oznacza, że ludzie nadal lojalni wobec Doyle’ów staną się naszymi wrogami. Teraz już rozumiem, dlaczego tak bardzo zależy mu na zlikwidowaniu Liama. Chce się pozbyć konkurenta, i to natychmiast.

– Dobra. Przyjadę do fabryki.

– Świetnie. Ale najpierw musisz coś dla mnie zrobić. – Jakżeby inaczej! – Podeślę ci na komórkę pewien adres – dodaje i rozłącza się.

Moment później otrzymuję wiadomość. To miejsce w podrzędnej okolicy, co znaczy, że szykuje się rozlew krwi. Zbieram, co trzeba, zgarniam też ze stolika farby do twarzy. Pamiętam wciąż, jak zabójczo wyglądała Laleczka z identyczną maską.

Noszenie barw wojennych przynosi mi spokój ducha. Jest nieodłączną częścią mnie, odkąd skończyłem pięć lat. Zawsze czułem się rozdarty, dlatego uważałem je za tak naturalną część siebie jak moja prawdziwa twarz. Teraz mam jednak inne zdanie na ten temat.

Ta maska – a raczej przerażenie, jakie budzi w ludziach – odzwierciedla idealnie to, kim się stałem. Nigdy wcześniej nie czułem się tak zżyty z nią jak teraz. Wiem też, że prędzej czy później zastąpi moją prawdziwą twarz – stanę się potworem symbolizowanym przez ten malunek.

Mam już wszystko, czego mi trzeba. Zamykam drzwi na klucz i wsiadam do trucka. Ten wóz był kiedyś własnością Ciana. Pożyczył mi go bez wahania, bo tak postępują prawdziwi przyjaciele. A ja podziękowałem za to, zabijając naszego najlepszego kumpla.

Zapalam silnik, potem sięgam po papierosy. Wcześniej nie paliłem za dużo, ale teraz to jedyny działający środek na uspokojenie nerwów. Nie potrzebuję nawigacji, by trafić do slumsów wskazanych w wiadomości Seana.

Nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie, że moje życie to pieprzony Dzień Świstaka. Już to kiedyś przerabiałem. Byłem mięśniakiem Connora, potem walczyłem dla siebie, mając nadzieję na pokonanie Seana. Wierzyłem, że za drugim razem będzie inaczej.

Myliłem się, i to bardzo.

Zerkam w kierunku opuszczonej chaty przede mną. Wzdycham ciężko, gasząc silnik. Nie wiem, czego się spodziewać.

Zbieram graty, narzucam kaptur na głowę. Ostatnie, czego mi trzeba, to naoczni świadkowie. Dom został opuszczony już dawno temu, o czym świadczy choćby graffiti z bardzo odległymi datami. Drzwi nie są zamknięte. Gdy wchodzę do środka, w nos uderza mnie odór moczu i petów.

Nie wyciągam broni. Przeszukuję ostrożnie pokój po pokoju. Chata jest niewielka, a gdy docieram do sypialni na tyłach domu, staję, zastanawiając się, kto może tam na mnie czekać. Otwieram drzwi bardzo powoli i zatyka mnie na moment, kiedy widzę, kto siedzi przywiązany do krzesła na środku pokoju.

Tego się nie spodziewałem.

– Orla?

Wiem, że to ona, choć twarz przesłaniają jej zmierzwione włosy.

Cofam się w czasie, znów jestem w jej domu i wykorzystuję ją do osiągnięcia celu. Nie miała pojęcia, że wpadłem do niej tylko dlatego, że wysłał mnie Connor. Tym bardziej nie wie, że widziałem moment śmierci jej ojca.

Nie myślałem o Orli i jej starym Nolenie Ryanie, którego Sean dawno temu zastrzelił, obawiając się, że mógłby wyznać mi prawdę. Wtedy myślałem, że zrobił to, aby mnie chronić. Ale teraz jestem pewny, że jedyną osobą, na której naprawdę mu zależy, jest on sam.

Orla głowę ma nisko zwieszoną, lecz podnosi powoli wzrok, rozpoznaje bowiem mój głos.

– Puck? – pyta takim tonem, jakby zobaczyła ducha.

W pewnym sensie niewiele się myli – nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi co kiedyś.

Jest szczupła, chuda nawet, wygląda na to, że ostatnimi czasy ostro ćpała. Musiała za coś nie zapłacić, skoro Sean kazał ją tutaj ściągnąć. Moim zadaniem będzie odebrać ten dług. Problem w tym, że w takie miejsca trafiają tylko ci, którym wcześniej dano jedną szansę.

Orla jest już na wykończeniu.

– Przyszedłeś mi pomóc? – Kiedy spuszczam wzrok, kiwa głową, przygryza spękaną wargę. – Nie zabijaj mnie, proszę. Obiecuję, wszystko zwrócę. Potrzebuję tylko trochę więcej czasu.

W tym momencie powinienem zakasać rękawy i sięgnąć po mosiężne kastety. Patrzę jednak na Orlę i wiem, że tego nie zrobię, ponieważ widzę przed sobą wrak człowieka.

– Jak ty się wpakowałaś w takie rzadkie gówno? – pytam, pamiętając, jaką dobrą dziewczyną kiedyś była.

– Ojciec nas porzucił – biadoli, trzęsąc się jak w febrze. – Odszedł bez słowa. Mama myślała, że znalazł sobie inną, ale ja wiem, że nie zrobiłby nam czegoś takiego. Nie zostawiłby mnie bez pożegnania. – Serce mi staje, wiem, że ma rację. – Chciałam jakoś uciszyć ten ból. – Łka, błagając, bym jej uwierzył. – A potem nie umiałam przestać. Obiecywałam sobie, że jeszcze tylko ten jeden raz. Dziesięć lat to trwało. Pomóż mi… Puck. Nie zabijaj mnie, proszę.

„Nie zabijaj mnie, proszę”.

Słowa Rory’ego odbijają się głośnym echem w mojej głowie, potrząsam nią w nadziei, że umilkną raz na zawsze. To zbyt często się zdarza, ludzie co rusz błagają mnie o darowanie życia.

– Nie zabiję cię, Orla.

– Nie? – Pociąga nosem, robi wielkie oczy.

– Nie. – Przeszukuję torbę, wyjmuję nóż.

Ulga znika z jej twarzy, zastępuje ją panika, bo nie wie przecież, czy mówię prawdę, czy kłamię. Wchodzę za jej plecy, ostrożnie przecinam kabel, którym związano jej ręce. Robi głęboki wdech, gdy ją uwalniam.

Potrząsa rękami, próbując przywrócić w nich krążenie. Nóg jej nie związano, ale nie wstaje.

– Ile jesteś winna Seanowi?

Ssie dolną wargę.

– Dwa tysiące.

– Ogarnij się, dziewczyno – rzucam, kręcąc głową.

Nic dziwnego, że mnie tu przysłał.

– Nie mam tyle, ale daję słowo, że zorganizuję wszystko do przyszłego tygodnia.

Wiem, co to znaczy – będzie się prostytuowała, a to mi nie w smak.

– Nic się nie martw – mówię. – Ja to załatwię.

– Dziękuję, Punky, zawsze byłeś dobrym człowiekiem.

Nie mówiłaby tego, gdyby wiedziała, co zrobiłem jej ojcu.

Wstaje, ale chwytam ją mocno za wychudzoną rękę.

– To było ostatnie ostrzeżenie, Orla. Ja nie daję nikomu drugiej szansy. Zrozumiano? – Potakuje tak zdecydowanie, że głowa jej odskakuje. – I przestań już ćpać. To cię zabije.

Przykro mówić, ale prochy już ją załatwiły. Z tą wychudzoną twarzą, strupami i zapadniętymi oczami wygląda jak zombie, z którego życie już dawno uszło. Interesuje ją jedynie, kiedy weźmie następną działkę.

Są różne rodzaje uzależnionych – po jednych nigdy nie widać, że biorą, ale są też tacy jak ona, typowe wyrzutki, które społeczeństwo skreśliło już dawno temu. Tacy egzystują wyłącznie dzięki Seanowi. On ma gdzieś, komu sprzedaje towar i jak często. Ludzie są dla niego chodzącymi plikami banknotów.

– Będę miał cię na oku i Bóg mi świadkiem: jeśli zobaczę, że łamiesz słowo, dokończę to, po co tutaj przyszedłem.

To pusta groźba, o czym ona doskonale wie.

Wyciągam z kieszeni portfel, wyjmuję z niego garść dwudziestek. Orla gapi się w nie jak sroka w gnat.

– To na życie. Nie waż się wydać ich na prochy. – Potakuje, wyrywa pieniądze z mojej ręki. – Będę wiedział, że mnie okłamujesz, bo to moi ludzie sprzedadzą ci te prochy. Nie zapominaj o tym.

– Nie skrzywdziłbyś mnie, Punky – mówi, a pewność w jej głosie zdradza, że zupełnie mnie nie zna.

Rzucam się na nią, piszczy przeraźliwie, gdy wykręcam jej rękę do tyłu.

– Nie myl mnie z jakimś durnym bohaterem, Orla – ostrzegam, mierząc ją groźnym spojrzeniem. – Nie jestem taki. Zadrzyj ze mną, a będziesz zimnym trupem jak twój stary. – Robi wielkie oczy, gdy dociera do niej, co chciałem przez to powiedzieć. Nie rozwodzę się nad tym więcej, lecz wystarczy umieć czytać między wierszami. Puszczam ją, odpycham od siebie. – Wynoś się stąd, zanim zmienię zdanie.

Nie muszę powtarzać – wybiega z pokoju, nie oglądając się ani razu. Mam tylko nadzieję, że nie groziłem jej na próżno, bo mówiłem poważnie: zginie, jeśli jeszcze raz na nią trafię. Właśnie z tego powodu musiałem być wobec niej taki ostry.

Spłacę jej dług. Gdybym przyszedł bez kasy, Sean domyśliłby się bez trudu, że ją wypuściłem.

Podnoszę torbę, rozglądam się po zrujnowanym pokoju. Zastanawiam się, ilu podobnych nor używa Sean. Darcy sporządziła mi listę takich miejsc. Będę je sprawdzał po kolei. Nie mieści mi się w głowie, że mogli ją zamknąć w podobnej ruderze, ale gdzieś muszą ją przecież przetrzymywać.

Serce mi zamiera na tę myśl.

Wracam do trucka i jadę do fabryki. Udawanie szczęśliwej rodzinki jest obrazą dla każdego, kto ma choć połowę mózgu. Sean musi jednak odgrywać ten cyrk, by scementować władzę i odstraszyć potencjalnych rywali. Nie wiem tylko, kto jeszcze został. Pozabijałem ich wszystkich. Liam nie był do tej pory wart kuli, ale gdyby postawił nogę na północnoirlandzkiej ziemi, nie wahałbym się go odstrzelić. I tak go zabiję, widowiskowo, by wszyscy to widzieli, tak jak zlikwidowałem jego ojca Brody’ego.

Tylko zabijając tych drani, coś jeszcze czuję.

Kręcę głową z odrazą, gdy zauważam rząd samochodów zaparkowanych pod fabryką. To dzięki tym ludziom Sean dobrze prosperuje. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby tak wielu naszych go nie popierało. Mógłbym go obalić, jak pierwotnie planowałem. On też doskonale o tym wie i dlatego więzi Laleczkę.

Parkuję trucka, ruszam do fabryki, porównuję wygląd tej ruiny z czasami, gdy jeszcze żył Connor. Wtedy sobie tego nie ceniłem, ale dzisiaj bardzo tęsknię za tamtymi czasami. I za Connorem. Wiedziałby, co robić, gdyby żył.

Ja jestem kurewsko pogubiony.

Wchodzę do fabryki, otaczają mnie twarze ludzi, którzy oddaliby za mnie wszystko. Płonię się ze wstydu, gdy to sobie uświadamiam. Zawiodłem ich. Obiecałem zmiany, a zamiast tego zostali skazani na dożywocie w służbie u samego diabła.

Ronan Murray także tu jest z chłopakami, którzy ryzykowali dla mnie życie. Patrzą na mnie z taką nadzieją, jakbym był jakimś pieprzonym magicznym eliksirem, od którego wszystkim polepszy się w życiu. Nie jestem niczym takim. Czuję się winny wciągnięcia ich w moją osobistą wendetę tylko po to, by skończyli tutaj.

Ronan wykaraskał się jakoś, ja widzę to tak, że nie jest mi już nic winien. Spłacił wszystkie długi. Próbował ocalić Irlandię Północną, jak my wszyscy.

Nie widzę nigdzie Rona Brady’ego ani jego ludzi, ale to mnie akurat nie zaskakuje. Woleliby zginąć, niż iść za Seanem. Tak niewiele brakowało. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, lecz ten drań zmienił zakończenie naszej bajki. Wyciągnął królika z kapelusza, udowadniając wszystkim, że życie to bezwzględna stara dziwka.

Sean stoi pomiędzy chłopakami, których znam: Loganem Dohertym, Flynnem i Gradym – dawnymi ludźmi Brody’ego. Teraz, jak widać, zaliczają się do jego pomagierów.

Flynn i Grady to frajerzy, którzy sądzili, że da się mnie nastraszyć, za co jednemu złamałem nos, a drugiego o mało nie udusiłem. Nie mogę się powstrzymać przed wrednym uśmieszkiem, kiedy na nich spoglądam.

– Trudno cię poznać, jak stoisz o własnych siłach – kpię z ciemnowłosej pizdy, którą zmusiłem do uklęknięcia. – Tu też będziesz pełzał?

Sean chwyta go za rękę, gdy rusza w moim kierunku.

– Odpuść, Flynn. Nie chcesz chyba kolejnego lania.

Mówi to niemal z dumą.

Flynn się uspokaja, przynajmniej na razie.

Grady, śmieć, któremu złamałem nos, wyciąga do mnie rękę. Patrzę na nią z pogardą – to znak, że nie przyszedłem tutaj, by szukać nowych przyjaciół. Cofa ją pospiesznie.

– Chciałem przeprosić, że nie okazałem szacunku podczas naszego pierwszego spotkania. Nie wiedziałem, z kim mam do czynienia.

– Kurewsko mnie to cieszy, ale po kiego chuja mi to mówisz?

Wycofuje się. Chyba naprawdę uwierzył, że wystarczy pomachać białą flagą, bym o wszystkim zapomniał. Jedyne, co mu się udało, to przekonać mnie, że mam do czynienia z wyjątkowym włazidupą. Nie odpowiada.

Logan Doherty, podobnie jak Ronan, pospieszył mi z pomocą, kiedy najbardziej potrzebowałem. Na ironię zakrawa, że pokładałem wszelkie nadzieje w Rorym, nie w nich, choć to im powinienem najbardziej ufać. Byli lojalni wobec Connora i mnie, ponieważ jestem jego synem – więzy krwi niewiele zmieniają, czuję się jego synem i basta.

Teraz jednak muszą się zastanawiać, co poszło nie tak. Dlaczego współpracuję z człowiekiem, którego tak zawzięcie wtedy zwalczałem? Żałuję, że nie mogę im tego wyjaśnić, lecz nie zamierzam narażać ich bardziej, niż trzeba.

Jest tu wielu ludzi, których rozpoznaję, ale są też tacy, których nie znam. Sean zgromadził większy tłum, niż przypuszczałem, co znaczy, że jego armia rośnie w siłę.

– Załatwiłeś tę sprawę? – pyta mnie dyskretnie, gdy staję obok niego.

Potakuję w odpowiedzi, mając nadzieję, że Orla jest już daleko stąd.

Uśmiecha się pod nosem, potem odchrząkuje znacząco. W hali zapada cisza.

– Ach, ten widok… – zagaja. – Marzyłem o nim od tak wielu lat. Moi ludzi stoją tutaj, we właściwym miejscu, przed Kellymi. – Ta żałosna parodia mowy motywacyjnej już zaczyna mnie mierzić. – Wiem, że po mieście krążą pewne plotki, dlatego zebrałem was tutaj, by uciąć wszelkie spekulacje na ten temat. Puck przyszedł ze mną. Nie występuje przeciw mnie, jak zapewne większość z was słyszała. Teraz możecie zobaczyć na własne oczy, że nie ma między nami żadnych zatargów. Stoi tu, gdzie powinien stać… gdzie jest miejsce syna. – Zaskakuje tymi słowami tych, którzy wciąż mają mnie za syna Connora. – Tak, Puck jest moim synem, nie mojego brata. Chciałem wam o tym powiedzieć już wiele lat temu, ale nie mogłem tego zrobić Connorowi. Nie chciałem zawstydzać go przed jego własnymi ludźmi. – Zaciskam zęby, bo to pieprzenie w bambus sprawia, że chce mi się rzygać. – Wiem, że wielu z was zawiodło się na mnie – kontynuuje spokojnym tonem. – Przepraszam was za to. Przyszedłem tutaj, by wam to wynagrodzić. Przyszedłem, by Irlandia Północna odzyskała należne jej miejsce i znaczenie. Nie mogłem tego zrobić wcześniej, bo część z was pobłądziła. Zapomnieliście, komu przysięgaliście wierność, ale nie zamierzam rozdrapywać starych ran. Chcę patrzeć wyłącznie w przyszłość, która należy do rodu Kellych. Niektórzy z was pracowali przez jakiś czas dla Doyle’ów, ale to nie ma teraz znaczenia. Nie zamierzam nikogo osądzać. – Ciekawe, wszyscy dobrze wiedzą o jego konszachtach z Brodym, nikt jednak o tym głośno nie powie w obawie o własne życie. – Puck załatwił za was tę sprawę, gdy urwał łeb dupkowi. Teraz został już tylko Liam Doyle, miękka faja żyjąca do tej pory w cieniu ojca. Nie to co Puck, który jest facetem pełną gębą. To on własnoręcznie wykończył większość Doyle’ów. Jest zabójczy, z nim po naszej stronie nie sposób przegrać.

Ludzie spoglądają na mnie z dumą. Wolałbym, żeby tego nie robili. Zabiłbym każdego z nich bez mrugnięcia okiem, gdyby to miało mnie przybliżyć do uwolnienia Laleczki.

– Pytam was zatem, tu i teraz: czy przysięgacie wierność mnie i rodowi Kellych? Jesteście gotowi na zostanie ponownie królami Belfastu?

Chłopcy wiwatują na naszą cześć, uderzają pięściami o pierś, stają po naszej stronie. Ronan i Logan nie wyglądają jednak na tak zadowolonych jak reszta kompanii. Robią, co mogą, by zajrzeć mi w oczy, błagają, bym nie brał udziału w tym cyrku.

Proszą, bym sprzątnął Seana, jak im obiecałem.

Nie mogę tego zrobić.

Muszę potakiwać tym barbarzyńskim aktom wiernopoddańczym, okazywać poparcie ojcu, żywiąc skrycie nadzieję, że któregoś dnia ta zdrada zostanie mi zapomniana.

Logan krzywi się pod nosem, obraca, jakby zamierzał wyjść, nie może patrzeć, jak kłaniam się w pas człowiekowi, który zniszczył mi życie. Nie mam mu tego za złe, bo gdybym mógł, zrobiłbym to samo.

Sean pręży się dumnie, pławi się w chwale, ponieważ tego właśnie pragnął, ale nie mógł nigdy wcześniej osiągnąć. Kłamał, oszukiwał i zabijał, by teraz tu stanąć, lecz beze mnie nie byłoby to możliwe.

Kiedy owacje milkną, Sean odwraca się do mnie.

– Proszę was tylko o jedno: o lojalność, za którą zostaniecie sowicie wynagrodzeni, ma się rozumieć. Spróbujcie mnie jednak zdradzić albo okłamać, a zostaniecie przykładnie ukarani… To dotyczy wszystkich. – Nagle odnoszę wrażenie, że te słowa były skierowane do mnie, a gdy zauważam jakieś poruszenie po lewej, okazuje się, że tak właśnie jest.

Wygląda na to, że Flynn i Grady dwoją się i troją, by zostać największymi włazidupami w tej zgrai. Wchodzą właśnie, prowadząc opierającą się Orlę. Teraz lepiej widzę, że jest wychudzona jak szkielet. Nie trzeba dwóch rosłych facetów, by nad nią zapanować, ale ochoczo wystąpili z szeregu, jak psy, którymi niewątpliwie są.

Orla rozgląda się bojaźliwie po hali.

– Ta kobieta nas okradała – mówi Sean, celowo używając liczby mnogiej, aby pozostali łatwiej przełknęli to, co zamierza z nią zrobić. – Jeśli ktoś nie płaci za towar, z którego korzysta, to okrada mnie, was i wasze rodziny też.

– Jebana dziwka – wyzywa ją półgłosem ktoś z zebranych.

– Nie możemy pozwolić, by taki czyn uszedł jej bezkarnie. Jak by to o nas świadczyło? Jak mamy rządzić swoim królestwem, jeśli okazujemy słabość?

– Zabić ją! – woła inny.

Tego właśnie chce Sean. Nakręcić tych chłopaków, nakłonić ich do rozlewu krwi i tym sposobem scementować więzy, które ich łączą.

Odwraca się do mnie.

– Nie możemy okazywać słabości. Właśnie dlatego zebraliśmy się tutaj – dodaje, nie mówiąc już o Orli.

To nauczka dla mnie za to, że go nie posłuchałem. Sprawdzał mnie, a ja oblałem test.

Nie ufa mi i nie powinien. Teraz jednak dociera do mnie, jakie skutki będzie miało wypuszczenie Orli. Laleczka zapłaci za tę chwilę mojej słabości.

– Okazywanie litości to słabość, a ja nie będę tolerował tchórzy u mojego boku. Pokaż im, jak wyplenimy tę słabość, synu.

Zza paska na plecach wyciąga pistolet. Spoglądam na tę broń, potem na niego, ale ulegam w końcu.

Orla kwili cichutko.

– Punky, proszę, n-nie. Zrobiłam, o co prosiłeś, ale mnie za-zatrzymali.

Moja klatka piersiowa unosi się i opada w bardzo powolnym rytmie – wiem już, że Orla nie miała najmniejszych szans. On mnie nieustannie obserwuje, a wyrok na nią był po prostu kolejnym testem. Chciał sprawdzić, jak zachowam się w tej sytuacji. Wybrał ją, żeby posłużyła za przykład.

– Wiem – zapewniam ją, że to nie jej wina, tylko moja. – Na kolana.

Mruży oczy niepewna, czy dobrze usłyszała, ale gdy dociskam lufę pistoletu do jej czoła, zdaje sobie sprawę, co ją czeka.

– P-proszę, nie za-zabijaj mnie. N-nie chcę u-umierać.

Flynn i Grady zmuszają ją, by uklęknęła, ich szerokie uśmiechy są czytelnym dowodem, z jakimi zjebami mam do czynienia. Zaczynam żałować, że nie wykończyłem ich, gdy miałem ku temu okazję.

– Co musimy zrobić, by stała się dla nas przykładem? – pyta Sean swoich ludzi, którzy teraz inaczej na nią patrzą. – Czy powinniśmy ją zabić? Na to sobie przecież zasłużyła.

Orla splata dłonie, zaczyna się modlić, tak jak zrobił jej ojciec w podobnej sytuacji. Rzygać mi się chce na samą myśl, że historia lubi się powtarzać. Nie wiem, ile jeszcze mogę znieść podobnych sytuacji.

– A może każemy jej spłacić dług inaczej?

Teraz widzę wokół siebie wygłodniałe wilki, które oblizują sprośne pyski, ciesząc się, że Orla zostanie ich kurwą. Będą ją sobie przekazywać z rąk do rąk, wykorzystując i upokarzając na wszelkie sposoby. Żadna kobieta nie powinna cierpieć podobnych mąk. A gdy z nią skończą, zostanie zabita, ale umrze bardzo powolną śmiercią.

Wiem już, co powinienem zrobić.

– I nie wódź nas na pokuszenie… – modli się Orla półgłosem, oczy ma zamknięte, błaga o zbawienie.

Tutaj na pewno go nie znajdzie.

– …uchroń nas ode złego – szepczę w tym momencie, a kiedy Orla spogląda na mnie z nadzieją, pociągam za spust.

Odchodzi z tego świata, moja twarz jest jej ostatnim widokiem.

Wybacz mi.

Huk wystrzału roztrzaskuje na kawałki rodzącą się dopiero żądzę krwi.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

3

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

4

CAMI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

5

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

6

CAMI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

7

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

8

CAMI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

9

CAMI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

10

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

11

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

12

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

13

CAMI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

14

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

15

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

16

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

17

CAMI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

18

PUNKY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

EPILOG

Rozdział dostępny w pełnej wersji

PODZIĘKOWANIA NIECH PRZYJMĄ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

O AUTORCE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

KONTAKT Z&anbsp;AUTORKĄ:

Rozdział dostępny w pełnej wersji

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Deliver Us From Evil

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Bożena Sęk

Korekta: Małgorzata Denys

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Michelle Lancaster

Wyklejka: © beemar / Stock.Adobe.com

Copyright © 2021 by Monica James

Copyright © 2024 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Julianna Kowal, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-075-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

   

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik