Detektywi z podstawówki. Tajemnica woźnej Drucik - Alicja Sinicka - ebook + audiobook

Detektywi z podstawówki. Tajemnica woźnej Drucik ebook i audiobook

Alicja Sinicka,

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wciągająca, zabawna i pełna zwrotów akcji historia szkolnych przyjaciół, dla których prawda jest zawsze najważniejsza.

W podstawówce, do której uczęszczają Kasia, Karol i Wojtek ma odbyć się piłkarski turniej zorganizowany przez znanego na całym świecie piłkarza. Główną nagrodą jest złoty puchar!

Gdy w szkole zaczynają dziać się dziwne rzeczy, znikają piłki, a ostatecznie też turniejowa nagroda, detektywi rozpoczynają kolejne śledztwo!

Czy nowa woźna – Janina Drucik – ma coś wspólnego z tymi wydarzeniami? Czemu nuciła w szatni podejrzaną piosenkę? I czy wszyscy wiedzą kim była w przeszłości?

Detektywi z podstawówki zrobią wszystko, by doprowadzić sprawę do końca!

Alicja Sinicka kolejny raz zabiera nas do szkolnych ław i świata, w którym każdy zadaje się mieć jakieś tajemnice.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 96

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 17 min

Oceny
4,8 (190 ocen)
167
20
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zeus74

Nie oderwiesz się od lektury

fajne
00
Tymoooon

Nie oderwiesz się od lektury

mega mega mega ... fajne i ciekawe :) ;)
00
Krzysztof19790605

Nie oderwiesz się od lektury

Syn zadowolony, książka się podobała. Bardzo polecamy. Super pozycja na wolny czas 🤗.
00
ToriPL

Nie oderwiesz się od lektury

meeeeeeeeeeeeeeeeegggggggggggaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaksiązka.SUPER
00
hannapatrycja

Nie oderwiesz się od lektury

niezła ta woźna🫶🍪🍭
00

Popularność




Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiŁu­kasz Sil­ski
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ilu­stra­cjeŁu­kasz Sil­ski
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Ali­cja Si­nicka, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-57-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim uko­cha­nym dzie­ciom,

Hani i Oskar­kowi

Tre­ner za­gwiz­dał tak gło­śno, że aż cały po­czer­wie­niał. Po­tem pod­biegł do nas, nie wy­cią­ga­jąc bia­łego gwizdka z ust. Po­liczki miał wy­dęte, a jego siwe włosy ster­czały na wszyst­kie strony. Wła­śnie skoń­czył się mecz. Prze­gra­li­śmy. Nie było nam za we­soło, ale i tak przy­bi­łem piątkę Kasi, a po­tem Wojt­kowi. By­łem zmę­czony, na­sze szkolne bo­isko wy­da­wało mi się bar­dzo małe. Od­dy­cha­łem gło­śno i nie­równo, moja młod­sza sio­stra Iga pew­nie po­wie­dzia­łaby, że strasz­nie sa­pię.

„Dwa – je­den” – po­wta­rza­łem w du­chu. Tak brzmiał osta­teczny wy­nik. To oczy­wi­ście nie był jesz­cze główny mecz. Gra­li­śmy tylko w ra­mach na­szej klasy, ale jak na przy­go­to­wa­nia do tur­nieju pił­kar­skiego, wy­pa­dli­śmy tro­chę słabo.

– Gra­tu­la­cje dla dru­żyny Ma­rysi – po­wie­dział tre­ner Żyłka i po­kle­pał ją po ra­mie­niu, choć ona aku­rat nie strze­liła żad­nego gola.

Dru­żyny mie­li­śmy mie­szane, czyli dziew­czyny i chło­paki grały ra­zem. Trzeba było tylko pil­no­wać, żeby w każ­dej dru­ży­nie zna­la­zło się pięć dziew­czyn i pię­ciu chło­pa­ków, a na bramce to już była do­wol­ność. Tak po­sta­no­wił Ra­do­sław Mie­czyk. Za każ­dym ra­zem, gdy so­bie o nim przy­po­mi­na­łem, coś przy­jem­nie wi­ro­wało mi w żo­łądku. To bar­dzo znany pił­karz, który gra w re­pre­zen­ta­cji Pol­ski, a wy­wo­dzi się z na­szego mia­steczka. Ra­do­sław Mie­czyk jest znany na ca­łym świe­cie. Mama mówi, że nie ma po­pu­lar­niej­szego pol­skiego spor­towca. Kiedy tylko się o nim do­wie­dzia­łem, a było to parę lat temu, nie mo­głem uwie­rzyć, że ktoś taki uro­dził się w na­szym mia­steczku i co wię­cej, cho­dził do tej sa­mej pod­sta­wówki co ja!

Tym bar­dziej nie­sa­mo­wita była dla mnie wia­do­mość, że Ra­do­sław Mie­czyk dwa ty­go­dnie temu przy­je­chał w ro­dzinne strony i po­sta­no­wił zor­ga­ni­zo­wać tur­niej pił­kar­ski dla uczniów klas trze­cich. Oczy­wi­ście dużo wcze­śniej usta­lał już wszystko z dy­rek­to­rami szkół pod­sta­wo­wych.

Pa­mię­tam jego wy­stą­pie­nie sprzed ty­go­dnia w te­le­wi­zji. Sie­dział przy dłu­gim stole. Miał na gło­wie cza­peczkę z dasz­kiem, ubrany był w biało-czer­woną ko­szulkę pił­kar­ską, nie­mal iden­tyczną jak ta, w któ­rej czę­sto gry­wał me­cze. Obok niego było dwóch pa­nów z po­waż­nymi mi­nami i ja­kaś pani w ja­snych wło­sach upię­tych w kok.

Na­prze­ciwko niego tro­chę da­lej sie­dzieli chyba dzien­ni­ka­rze. Tato Kasi po­wie­dział nam, że to jest kon­fe­ren­cja pra­sowa. Strasz­nie trudne słowo, ale to ozna­cza, że ktoś znany mówi wtedy coś waż­nego wielu lu­dziom. I Ra­do­sław Mie­czyk po­wie­dział mniej wię­cej tak:

– Sam za­czą­łem grać w piłkę nożną, bę­dąc w trze­ciej kla­sie pod­sta­wówki. Mia­łem dużo szczę­ścia, bo moje tre­ningi było pro­wa­dzone przez ko­goś wspa­nia­łego, komu do dzi­siaj je­stem wdzięczny. Sport dał mi w ży­ciu naj­wię­cej i moim ma­rze­niem jest to, żeby za­chę­cić dzieci z mia­sta, w któ­rym się uro­dzi­łem, do ak­tyw­no­ści fi­zycz­nej.

Po­tem od­chrząk­nął, a mi­kro­fon za­pisz­czał tak gło­śno, że mu­sia­łem na chwilę za­tkać uszy i wy­daje mi się, że dużo osób wtedy zro­biło tak samo, a pani, która sie­działa obok Ra­do­sława Mie­czyka, coś mu po­pra­wiła w mi­kro­fo­nie i do­piero wtedy on mó­wił da­lej:

– Jako wy­graną ofia­ruję ten oto złoty pu­char, który zdo­by­łem parę lat temu za świetne wy­niki w me­czach pił­kar­skich.

I pod­niósł błysz­czące tro­feum, które miał przed sobą. Miało grubą nóżkę, na któ­rej błysz­czała duża złota piłka nożna.

– Wow – szep­ną­łem, a chwilę po mnie to samo po­wie­działa Ka­sia.

Oglą­da­li­śmy wszystko u niej w domu.

– Ten pu­char jest dla mnie wiele wart – mó­wił da­lej spor­to­wiec. – Po­pro­si­łem kilku ko­le­gów z re­pre­zen­ta­cji, żeby zło­żyli na nim swoje pod­pisy. My­ślę, że dzięki temu bę­dzie na­prawdę świetną na­grodą dla klasy, która zwy­cięży w tur­nieju pił­kar­skim.

Dzień po wy­stą­pie­niu Ra­do­sława Mie­czyka mia­łem wra­że­nie, że po­wie­trze w na­szej szkole się zmie­niło. Wszy­scy mó­wili tylko o kon­fe­ren­cji pra­so­wej, a przy­naj­mniej wszy­scy ucznio­wie z na­szej klasy i z trze­ciej B. Na­sza wy­cho­waw­czyni też wy­da­wała się pod­eks­cy­to­wana i po­pro­siła jed­nego ze szkol­nych wu­efi­stów, pana Żyłkę, żeby roz­po­czął tre­ningi dla chęt­nych po lek­cjach. Wszy­scy by­li­śmy chętni, oprócz jed­nego chło­paka, Ksa­we­rego, który po­wie­dział, że nie bę­dzie grał i ko­niec, bo on woli judo. Ja też wo­la­łem judo, ale Ra­do­sław Mie­czyk to jed­nak Ra­do­sław Mie­czyk, jak po­wie­dział mój tata, i ja­koś przy­chyl­niej spoj­rza­łem na piłkę nożną. Nie cho­dziło mi chyba o ten złoty pu­char, ale o samą przy­godę, udział w czymś nie­zwy­kłym. Ka­sia po­wie­działa, że jej to jed­nak cho­dzi o ten pu­char. Szybko usta­li­li­śmy we­wnątrz klasy, że je­śli uda­łoby się nam wy­grać, to każdy bę­dzie mógł wziąć tro­feum na jedną noc do domu.

Choć wo­la­łem judo, w sa­mej grze w piłkę nożną nie by­łem taki znów naj­gor­szy. Umia­łem szybko bie­gać i dość do­brze się ki­wa­łem.

I tak oto wy­lą­do­wa­li­śmy po lek­cjach na bo­isku. Pan Żyłka na ko­niec tre­nin­go­wego me­czu po­wie­dział, że do­brze się spraw­dzam jako obrońca i że na pewno pod­czas tur­nieju na­sza trójka, czyli Ka­sia, Woj­tek i ja, bę­dziemy w pierw­szym skła­dzie. To było tro­chę dziwne, bo w su­mie na­sza dru­żyna prze­grała, ale tre­ner Żyłka naj­wy­raź­niej wi­dział to wszystko ina­czej.

Tak czy ina­czej, cie­szy­li­śmy się na myśl o tur­nieju. Miał się roz­po­cząć za dwa ty­go­dnie. Woj­tek i ja pierwsi ze­szli­śmy z bo­iska. Ru­szy­li­śmy do szatni, żeby się prze­brać i wró­cić do domu. Bur­czało mi już w brzu­chu z głodu. Ma­rzy­łem o ko­la­cji, choć na dwo­rze było jesz­cze ja­sno. Zbli­żało się lato i dni ro­biły się co­raz dłuż­sze.

Ze­szli­śmy po scho­dach, bo szat­nia mie­ściła się w pod­zie­miu. Nie zdą­ży­li­śmy otwo­rzyć drzwi, gdy usły­sze­li­śmy ryt­miczne szu­ra­nie, raz za ra­zem, a po­tem ci­che nu­ce­nie za­chryp­nię­tym gło­sem: „Trzeba to zro­bić, trzeba to zro­bić, trzeba to zro­bić, i to już!”.

To był dam­ski głos. Nie mia­łem po­ję­cia, do kogo na­le­żał, ale jedno było pewne. W szatni dla chłop­ców była ja­kaś ko­bieta.

Po­cią­gną­łem Wojtka lekko za ko­szulkę, da­jąc mu w ten spo­sób znać, żeby się za­trzy­mał. W szatni nie pa­liło się świa­tło, co wy­da­wało się nam tro­chę dziwne. Co prawda na dwo­rze było ja­sno, ale tu okna były małe i warto by tro­chę roz­ja­śnić to po­miesz­cze­nie.

Nie wie­dzieć czemu, tro­chę się prze­stra­szy­li­śmy i choć włącz­nik świa­tła był tuż obok nas, ja­koś nie mie­li­śmy od­wagi go na­ci­snąć. Jakby po tym ru­chu mo­gło wy­da­rzyć się coś złego. Za­miast tego zro­bi­li­śmy parę ostroż­nych kro­ków do przodu. Otu­chy do­da­wały nam co­raz wy­raź­niej­sze głosy po­zo­sta­łych ko­le­gów z klasy, któ­rzy też scho­dzili już z bo­iska.

Usły­sze­li­śmy ko­lejne słowa pio­senki: „Na dep­taku w Wej­he­ro­wie za­trzy­mali się zło­dzieje, któ­rzy tędy prze­jeż­dżali co ko­lejną tę nie­dzielę”.

A po­tem ko­bieta uci­chła. Szu­ra­nie też ustało. Spoj­rze­li­śmy z Wojt­kiem na sie­bie i usły­sze­li­śmy, jak ktoś zbliża się w na­szą stronę, do­ty­ka­jąc ko­lej­nych me­ta­lo­wych sza­fek.

– Znam tę pio­senkę – szep­nął do mnie Woj­tek. – Mój tato cza­sem jej słu­cha.

– Tak?

– No, to jest pio­senka Ka­zika.

– Ka­zika?

Kiw­nął głową.

Ten szmer me­talu roz­cho­dził się po ca­łej szatni, wpra­wia­jąc nas w co­raz więk­sze zdzi­wie­nie. W końcu uka­zała się nam star­sza ko­bieta, w sza­rym bez­rę­kaw­niku i w je­an­sach. Miała siwe, roz­pusz­czone włosy się­ga­jące za ucho, tro­chę po­fa­lo­wane. Jej od­kryte ra­miona były chude, ale twarde, cią­gnęły się po nich czarne za­wi­jasy, chyba ja­kieś ta­tu­aże. W ręce trzy­mała dużą mio­tłę. Usta za­ci­skała w wą­ską kre­skę, pa­trząc na nas uważ­nie ciem­nymi oczami, które przy­po­mi­nały dwa czarne gu­ziki. Za­py­tała:

– Co wy się tak skra­da­cie? Pod­słu­chu­je­cie mnie czy co?

– My pani nie pod­słu­chu­jemy! – ob­ru­szy­łem się, choć do­kład­nie tym wła­śnie się zaj­mo­wa­li­śmy.

– A co wy tu ro­bi­cie o tej po­rze?

– Mie­li­śmy tre­ning – od­po­wie­dział Woj­tek, który pa­trzył na nią jak za­hip­no­ty­zo­wany. Nie wie­dzia­łem, czy bar­dziej był prze­stra­szony, czy zdzi­wiony.

– To wy bie­ga­li­ście po bo­isku?

– Tak, my – przy­tak­ną­łem.

– A gdzie reszta?

– Za­raz będą.

– Tylko mi tu nie na­bru­dzić! Bo już za­mia­ta­łam!

Po tych sło­wach wy­szła po­woli z szatni, znowu szu­ra­jąc mio­tłą. My już nic nie od­po­wie­dzie­li­śmy, bo nie mo­gli­śmy rę­czyć za to, że inni chłopcy z klasy nie na­bru­dzą. Na przy­kład taki Oli­wier to był straszny ba­ła­ga­niarz i wszę­dzie zo­sta­wiał po so­bie ślady: łupki sło­necz­nika, pa­pierki po roz­pusz­czal­nych gu­mach czy zu­żyte chu­s­teczki hi­gie­niczne. Wy­cho­waw­czyni co chwilę pi­sała mu w ze­szy­cie uwagi do ro­dzi­ców, że po so­bie nie sprząta, ale nic to nie zmie­niało.

Po chwili do­łą­czyli do nas po­zo­stali i ja­koś te­mat ta­jem­ni­czej nie­zna­jo­mej przy­cichł, bo znik­nęła na do­bre. Kiedy jed­nak wra­ca­łem z Ka­sią do domu, za­py­tała:

– Wi­dzia­łeś tę ko­bietę w szatni?

Nie mu­siała nic wię­cej do­da­wać, wie­dzia­łem, o kogo jej cho­dziło.

– Tak.

– Była dziwna. – Ka­sia po­krę­ciła głową. – We­szła do szatni dziew­czyn i po­ki­wała nam groź­nie pal­cem, mó­wiąc, że jak stam­tąd wyj­dziemy, to wszystko ma lśnić, bo ona nie bę­dzie drugi raz za­mia­tać.

– Kto to wła­ści­wie jest? – za­py­ta­łem, wska­ku­jąc na kra­węż­nik cią­gnący się wzdłuż chod­nika.

– To ty nie wiesz? – Ka­sia zmarsz­czyła czoło i po­pa­trzyła na mnie z nie­do­wie­rza­niem.

W od­po­wie­dzi po­krę­ci­łem głową.

– To jest nowa woźna! Ja­cek mi ostat­nio mó­wił, że jego tato mu­siał pójść na dłuż­szy urlop, bo roz­kręca swój za­kład me­cha­niczny, i dy­rek­tor za­trud­nił wła­śnie tę ko­bietę. Ja­cek po­wie­dział, że na­wet jego tato tro­chę się jej boi.

– Boi?

– Tak! Po­noć pra­co­wała pięt­na­ście lat w wię­zie­niu! Była straż­niczką wię­zienną. Tato Jacka po­wie­dział, że ona nie daje so­bie w ka­szę dmu­chać. To zna­czy, że każdy musi cho­dzić wo­kół niej na pal­cach.

– Nic o tym nie wie­dzia­łem.

– Pra­cuje od paru dni. Nie wi­dzia­łeś jej wcze­śniej?

– Ja­koś nie.

Do­cho­dzi­li­śmy już do na­szych do­mów, gdy za­py­ta­łem Ka­się:

– Jak na­zywa się ta ko­bieta?

– Nie wiem. Za­raz na­pi­szę do Jacka na What­sAp­pie, może on bę­dzie wie­dział. Jak mi od­pi­sze, to dam ci znać.

– Do­bra, dzięki.

Ka­sia na­pi­sała do mnie do­piero póź­nym wie­czo­rem, gdy le­ża­łem już w łóżku i czy­ta­łem ko­miks. Jej wia­do­mość brzmiała na­stę­pu­jąco: „Nowa woźna to Ja­nina Dru­cik”.

Od razu wy­obra­zi­łem so­bie mury wię­zienne i wiel­kie druty pod na­pię­ciem cią­gnące się nad nimi. Pew­nie kie­dyś była taka ostra dla więź­niów, a te­raz bę­dzie się nad nami pa­stwić. Ja­nina Dru­cik... Tak, to na­zwi­sko pa­so­wało do no­wej woź­nej i nie wró­żyło nic do­brego.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki