Detektywi z podstawówki. Tajemnica woźnej Drucik - Alicja Sinicka - ebook + audiobook

Detektywi z podstawówki. Tajemnica woźnej Drucik ebook i audiobook

Alicja Sinicka,

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wciągająca, zabawna i pełna zwrotów akcji historia szkolnych przyjaciół, dla których prawda jest zawsze najważniejsza.

W podstawówce, do której uczęszczają Kasia, Karol i Wojtek ma odbyć się piłkarski turniej zorganizowany przez znanego na całym świecie piłkarza. Główną nagrodą jest złoty puchar!

Gdy w szkole zaczynają dziać się dziwne rzeczy, znikają piłki, a ostatecznie też turniejowa nagroda, detektywi rozpoczynają kolejne śledztwo!

Czy nowa woźna – Janina Drucik – ma coś wspólnego z tymi wydarzeniami? Czemu nuciła w szatni podejrzaną piosenkę? I czy wszyscy wiedzą kim była w przeszłości?

Detektywi z podstawówki zrobią wszystko, by doprowadzić sprawę do końca!

Alicja Sinicka kolejny raz zabiera nas do szkolnych ław i świata, w którym każdy zadaje się mieć jakieś tajemnice.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 96

Rok wydania: 2023

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 17 min

Rok wydania: 2023

Oceny
4,9 (313 oceny)
278
30
2
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AlicjaKrzton

Nie oderwiesz się od lektury

super książka polecam wszystkim trzyma w napięciu niespodziewane zwroty akcji no po prostu super
00
ahywka

Nie oderwiesz się od lektury

Jane Wunderly jest młodą wdową, która towarzyszy swojej ciotce Millie w podróży do Egiptu. Czasy są, jakie są, bo to lata 20-te, jednak w luksusowym hotelu i w otoczeniu bogatych, często znamienitych gości nasze panie czują się bezpieczne. Jane liczy na odpoczynek i zwiedzanie egipskich zabytków oraz wykopalisk, choć ciotka najchętniej zabawiłaby się w swatkę! A jednak, mimo innych planów, serce Jane zabije troszkę szybciej dla pewnego bankiera. Sielankowa atmosfera zostaje przerwana, kiedy w hotelu zostają odnalezione zwłoki. Czy egpiskiej policji można zaufać, że rozwiąże zagadkę? Zwłaszcza, że na Jane pada cień podejrzeń! Czy może lepiej wziąć sprawy we własne ręce? Książka jest klasycznym kryminałem w starym stylu. Mamy zbrodnię, zamknięte grono podejrzanych, wątki poboczne, które mogą stanowić prawdziwe jak i mylne tropy. Prowadząc własne śledztwo Jane odkrywa tajemnice przeszłości własnej i ciotki Millie. Ponadto porusza kwestie hazardu oraz kradzieży antyków. Bardzo przyjemna le...
00
jmarchewka

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
KorinkaTheGreen

Nie oderwiesz się od lektury

była fajna historia
00
tojestpaula

Nie oderwiesz się od lektury

Super jest cała seria detektywów w podstawówki , polecamy z siedmio latkiem :))
00

Popularność




Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiŁu­kasz Sil­ski
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ilu­stra­cjeŁu­kasz Sil­ski
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Ali­cja Si­nicka, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-57-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim uko­cha­nym dzie­ciom,

Hani i Oskar­kowi

Tre­ner za­gwiz­dał tak gło­śno, że aż cały po­czer­wie­niał. Po­tem pod­biegł do nas, nie wy­cią­ga­jąc bia­łego gwizdka z ust. Po­liczki miał wy­dęte, a jego siwe włosy ster­czały na wszyst­kie strony. Wła­śnie skoń­czył się mecz. Prze­gra­li­śmy. Nie było nam za we­soło, ale i tak przy­bi­łem piątkę Kasi, a po­tem Wojt­kowi. By­łem zmę­czony, na­sze szkolne bo­isko wy­da­wało mi się bar­dzo małe. Od­dy­cha­łem gło­śno i nie­równo, moja młod­sza sio­stra Iga pew­nie po­wie­dzia­łaby, że strasz­nie sa­pię.

„Dwa – je­den” – po­wta­rza­łem w du­chu. Tak brzmiał osta­teczny wy­nik. To oczy­wi­ście nie był jesz­cze główny mecz. Gra­li­śmy tylko w ra­mach na­szej klasy, ale jak na przy­go­to­wa­nia do tur­nieju pił­kar­skiego, wy­pa­dli­śmy tro­chę słabo.

– Gra­tu­la­cje dla dru­żyny Ma­rysi – po­wie­dział tre­ner Żyłka i po­kle­pał ją po ra­mie­niu, choć ona aku­rat nie strze­liła żad­nego gola.

Dru­żyny mie­li­śmy mie­szane, czyli dziew­czyny i chło­paki grały ra­zem. Trzeba było tylko pil­no­wać, żeby w każ­dej dru­ży­nie zna­la­zło się pięć dziew­czyn i pię­ciu chło­pa­ków, a na bramce to już była do­wol­ność. Tak po­sta­no­wił Ra­do­sław Mie­czyk. Za każ­dym ra­zem, gdy so­bie o nim przy­po­mi­na­łem, coś przy­jem­nie wi­ro­wało mi w żo­łądku. To bar­dzo znany pił­karz, który gra w re­pre­zen­ta­cji Pol­ski, a wy­wo­dzi się z na­szego mia­steczka. Ra­do­sław Mie­czyk jest znany na ca­łym świe­cie. Mama mówi, że nie ma po­pu­lar­niej­szego pol­skiego spor­towca. Kiedy tylko się o nim do­wie­dzia­łem, a było to parę lat temu, nie mo­głem uwie­rzyć, że ktoś taki uro­dził się w na­szym mia­steczku i co wię­cej, cho­dził do tej sa­mej pod­sta­wówki co ja!

Tym bar­dziej nie­sa­mo­wita była dla mnie wia­do­mość, że Ra­do­sław Mie­czyk dwa ty­go­dnie temu przy­je­chał w ro­dzinne strony i po­sta­no­wił zor­ga­ni­zo­wać tur­niej pił­kar­ski dla uczniów klas trze­cich. Oczy­wi­ście dużo wcze­śniej usta­lał już wszystko z dy­rek­to­rami szkół pod­sta­wo­wych.

Pa­mię­tam jego wy­stą­pie­nie sprzed ty­go­dnia w te­le­wi­zji. Sie­dział przy dłu­gim stole. Miał na gło­wie cza­peczkę z dasz­kiem, ubrany był w biało-czer­woną ko­szulkę pił­kar­ską, nie­mal iden­tyczną jak ta, w któ­rej czę­sto gry­wał me­cze. Obok niego było dwóch pa­nów z po­waż­nymi mi­nami i ja­kaś pani w ja­snych wło­sach upię­tych w kok.

Na­prze­ciwko niego tro­chę da­lej sie­dzieli chyba dzien­ni­ka­rze. Tato Kasi po­wie­dział nam, że to jest kon­fe­ren­cja pra­sowa. Strasz­nie trudne słowo, ale to ozna­cza, że ktoś znany mówi wtedy coś waż­nego wielu lu­dziom. I Ra­do­sław Mie­czyk po­wie­dział mniej wię­cej tak:

– Sam za­czą­łem grać w piłkę nożną, bę­dąc w trze­ciej kla­sie pod­sta­wówki. Mia­łem dużo szczę­ścia, bo moje tre­ningi było pro­wa­dzone przez ko­goś wspa­nia­łego, komu do dzi­siaj je­stem wdzięczny. Sport dał mi w ży­ciu naj­wię­cej i moim ma­rze­niem jest to, żeby za­chę­cić dzieci z mia­sta, w któ­rym się uro­dzi­łem, do ak­tyw­no­ści fi­zycz­nej.

Po­tem od­chrząk­nął, a mi­kro­fon za­pisz­czał tak gło­śno, że mu­sia­łem na chwilę za­tkać uszy i wy­daje mi się, że dużo osób wtedy zro­biło tak samo, a pani, która sie­działa obok Ra­do­sława Mie­czyka, coś mu po­pra­wiła w mi­kro­fo­nie i do­piero wtedy on mó­wił da­lej:

– Jako wy­graną ofia­ruję ten oto złoty pu­char, który zdo­by­łem parę lat temu za świetne wy­niki w me­czach pił­kar­skich.

I pod­niósł błysz­czące tro­feum, które miał przed sobą. Miało grubą nóżkę, na któ­rej błysz­czała duża złota piłka nożna.

– Wow – szep­ną­łem, a chwilę po mnie to samo po­wie­działa Ka­sia.

Oglą­da­li­śmy wszystko u niej w domu.

– Ten pu­char jest dla mnie wiele wart – mó­wił da­lej spor­to­wiec. – Po­pro­si­łem kilku ko­le­gów z re­pre­zen­ta­cji, żeby zło­żyli na nim swoje pod­pisy. My­ślę, że dzięki temu bę­dzie na­prawdę świetną na­grodą dla klasy, która zwy­cięży w tur­nieju pił­kar­skim.

Dzień po wy­stą­pie­niu Ra­do­sława Mie­czyka mia­łem wra­że­nie, że po­wie­trze w na­szej szkole się zmie­niło. Wszy­scy mó­wili tylko o kon­fe­ren­cji pra­so­wej, a przy­naj­mniej wszy­scy ucznio­wie z na­szej klasy i z trze­ciej B. Na­sza wy­cho­waw­czyni też wy­da­wała się pod­eks­cy­to­wana i po­pro­siła jed­nego ze szkol­nych wu­efi­stów, pana Żyłkę, żeby roz­po­czął tre­ningi dla chęt­nych po lek­cjach. Wszy­scy by­li­śmy chętni, oprócz jed­nego chło­paka, Ksa­we­rego, który po­wie­dział, że nie bę­dzie grał i ko­niec, bo on woli judo. Ja też wo­la­łem judo, ale Ra­do­sław Mie­czyk to jed­nak Ra­do­sław Mie­czyk, jak po­wie­dział mój tata, i ja­koś przy­chyl­niej spoj­rza­łem na piłkę nożną. Nie cho­dziło mi chyba o ten złoty pu­char, ale o samą przy­godę, udział w czymś nie­zwy­kłym. Ka­sia po­wie­działa, że jej to jed­nak cho­dzi o ten pu­char. Szybko usta­li­li­śmy we­wnątrz klasy, że je­śli uda­łoby się nam wy­grać, to każdy bę­dzie mógł wziąć tro­feum na jedną noc do domu.

Choć wo­la­łem judo, w sa­mej grze w piłkę nożną nie by­łem taki znów naj­gor­szy. Umia­łem szybko bie­gać i dość do­brze się ki­wa­łem.

I tak oto wy­lą­do­wa­li­śmy po lek­cjach na bo­isku. Pan Żyłka na ko­niec tre­nin­go­wego me­czu po­wie­dział, że do­brze się spraw­dzam jako obrońca i że na pewno pod­czas tur­nieju na­sza trójka, czyli Ka­sia, Woj­tek i ja, bę­dziemy w pierw­szym skła­dzie. To było tro­chę dziwne, bo w su­mie na­sza dru­żyna prze­grała, ale tre­ner Żyłka naj­wy­raź­niej wi­dział to wszystko ina­czej.

Tak czy ina­czej, cie­szy­li­śmy się na myśl o tur­nieju. Miał się roz­po­cząć za dwa ty­go­dnie. Woj­tek i ja pierwsi ze­szli­śmy z bo­iska. Ru­szy­li­śmy do szatni, żeby się prze­brać i wró­cić do domu. Bur­czało mi już w brzu­chu z głodu. Ma­rzy­łem o ko­la­cji, choć na dwo­rze było jesz­cze ja­sno. Zbli­żało się lato i dni ro­biły się co­raz dłuż­sze.

Ze­szli­śmy po scho­dach, bo szat­nia mie­ściła się w pod­zie­miu. Nie zdą­ży­li­śmy otwo­rzyć drzwi, gdy usły­sze­li­śmy ryt­miczne szu­ra­nie, raz za ra­zem, a po­tem ci­che nu­ce­nie za­chryp­nię­tym gło­sem: „Trzeba to zro­bić, trzeba to zro­bić, trzeba to zro­bić, i to już!”.

To był dam­ski głos. Nie mia­łem po­ję­cia, do kogo na­le­żał, ale jedno było pewne. W szatni dla chłop­ców była ja­kaś ko­bieta.

Po­cią­gną­łem Wojtka lekko za ko­szulkę, da­jąc mu w ten spo­sób znać, żeby się za­trzy­mał. W szatni nie pa­liło się świa­tło, co wy­da­wało się nam tro­chę dziwne. Co prawda na dwo­rze było ja­sno, ale tu okna były małe i warto by tro­chę roz­ja­śnić to po­miesz­cze­nie.

Nie wie­dzieć czemu, tro­chę się prze­stra­szy­li­śmy i choć włącz­nik świa­tła był tuż obok nas, ja­koś nie mie­li­śmy od­wagi go na­ci­snąć. Jakby po tym ru­chu mo­gło wy­da­rzyć się coś złego. Za­miast tego zro­bi­li­śmy parę ostroż­nych kro­ków do przodu. Otu­chy do­da­wały nam co­raz wy­raź­niej­sze głosy po­zo­sta­łych ko­le­gów z klasy, któ­rzy też scho­dzili już z bo­iska.

Usły­sze­li­śmy ko­lejne słowa pio­senki: „Na dep­taku w Wej­he­ro­wie za­trzy­mali się zło­dzieje, któ­rzy tędy prze­jeż­dżali co ko­lejną tę nie­dzielę”.

A po­tem ko­bieta uci­chła. Szu­ra­nie też ustało. Spoj­rze­li­śmy z Wojt­kiem na sie­bie i usły­sze­li­śmy, jak ktoś zbliża się w na­szą stronę, do­ty­ka­jąc ko­lej­nych me­ta­lo­wych sza­fek.

– Znam tę pio­senkę – szep­nął do mnie Woj­tek. – Mój tato cza­sem jej słu­cha.

– Tak?

– No, to jest pio­senka Ka­zika.

– Ka­zika?

Kiw­nął głową.

Ten szmer me­talu roz­cho­dził się po ca­łej szatni, wpra­wia­jąc nas w co­raz więk­sze zdzi­wie­nie. W końcu uka­zała się nam star­sza ko­bieta, w sza­rym bez­rę­kaw­niku i w je­an­sach. Miała siwe, roz­pusz­czone włosy się­ga­jące za ucho, tro­chę po­fa­lo­wane. Jej od­kryte ra­miona były chude, ale twarde, cią­gnęły się po nich czarne za­wi­jasy, chyba ja­kieś ta­tu­aże. W ręce trzy­mała dużą mio­tłę. Usta za­ci­skała w wą­ską kre­skę, pa­trząc na nas uważ­nie ciem­nymi oczami, które przy­po­mi­nały dwa czarne gu­ziki. Za­py­tała:

– Co wy się tak skra­da­cie? Pod­słu­chu­je­cie mnie czy co?

– My pani nie pod­słu­chu­jemy! – ob­ru­szy­łem się, choć do­kład­nie tym wła­śnie się zaj­mo­wa­li­śmy.

– A co wy tu ro­bi­cie o tej po­rze?

– Mie­li­śmy tre­ning – od­po­wie­dział Woj­tek, który pa­trzył na nią jak za­hip­no­ty­zo­wany. Nie wie­dzia­łem, czy bar­dziej był prze­stra­szony, czy zdzi­wiony.

– To wy bie­ga­li­ście po bo­isku?

– Tak, my – przy­tak­ną­łem.

– A gdzie reszta?

– Za­raz będą.

– Tylko mi tu nie na­bru­dzić! Bo już za­mia­ta­łam!

Po tych sło­wach wy­szła po­woli z szatni, znowu szu­ra­jąc mio­tłą. My już nic nie od­po­wie­dzie­li­śmy, bo nie mo­gli­śmy rę­czyć za to, że inni chłopcy z klasy nie na­bru­dzą. Na przy­kład taki Oli­wier to był straszny ba­ła­ga­niarz i wszę­dzie zo­sta­wiał po so­bie ślady: łupki sło­necz­nika, pa­pierki po roz­pusz­czal­nych gu­mach czy zu­żyte chu­s­teczki hi­gie­niczne. Wy­cho­waw­czyni co chwilę pi­sała mu w ze­szy­cie uwagi do ro­dzi­ców, że po so­bie nie sprząta, ale nic to nie zmie­niało.

Po chwili do­łą­czyli do nas po­zo­stali i ja­koś te­mat ta­jem­ni­czej nie­zna­jo­mej przy­cichł, bo znik­nęła na do­bre. Kiedy jed­nak wra­ca­łem z Ka­sią do domu, za­py­tała:

– Wi­dzia­łeś tę ko­bietę w szatni?

Nie mu­siała nic wię­cej do­da­wać, wie­dzia­łem, o kogo jej cho­dziło.

– Tak.

– Była dziwna. – Ka­sia po­krę­ciła głową. – We­szła do szatni dziew­czyn i po­ki­wała nam groź­nie pal­cem, mó­wiąc, że jak stam­tąd wyj­dziemy, to wszystko ma lśnić, bo ona nie bę­dzie drugi raz za­mia­tać.

– Kto to wła­ści­wie jest? – za­py­ta­łem, wska­ku­jąc na kra­węż­nik cią­gnący się wzdłuż chod­nika.

– To ty nie wiesz? – Ka­sia zmarsz­czyła czoło i po­pa­trzyła na mnie z nie­do­wie­rza­niem.

W od­po­wie­dzi po­krę­ci­łem głową.

– To jest nowa woźna! Ja­cek mi ostat­nio mó­wił, że jego tato mu­siał pójść na dłuż­szy urlop, bo roz­kręca swój za­kład me­cha­niczny, i dy­rek­tor za­trud­nił wła­śnie tę ko­bietę. Ja­cek po­wie­dział, że na­wet jego tato tro­chę się jej boi.

– Boi?

– Tak! Po­noć pra­co­wała pięt­na­ście lat w wię­zie­niu! Była straż­niczką wię­zienną. Tato Jacka po­wie­dział, że ona nie daje so­bie w ka­szę dmu­chać. To zna­czy, że każdy musi cho­dzić wo­kół niej na pal­cach.

– Nic o tym nie wie­dzia­łem.

– Pra­cuje od paru dni. Nie wi­dzia­łeś jej wcze­śniej?

– Ja­koś nie.

Do­cho­dzi­li­śmy już do na­szych do­mów, gdy za­py­ta­łem Ka­się:

– Jak na­zywa się ta ko­bieta?

– Nie wiem. Za­raz na­pi­szę do Jacka na What­sAp­pie, może on bę­dzie wie­dział. Jak mi od­pi­sze, to dam ci znać.

– Do­bra, dzięki.

Ka­sia na­pi­sała do mnie do­piero póź­nym wie­czo­rem, gdy le­ża­łem już w łóżku i czy­ta­łem ko­miks. Jej wia­do­mość brzmiała na­stę­pu­jąco: „Nowa woźna to Ja­nina Dru­cik”.

Od razu wy­obra­zi­łem so­bie mury wię­zienne i wiel­kie druty pod na­pię­ciem cią­gnące się nad nimi. Pew­nie kie­dyś była taka ostra dla więź­niów, a te­raz bę­dzie się nad nami pa­stwić. Ja­nina Dru­cik... Tak, to na­zwi­sko pa­so­wało do no­wej woź­nej i nie wró­żyło nic do­brego.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki