14,99 zł
William Felkirk po kilku miesiącach budzi się ze śpiączki. Nic nie pamięta. Od żony, Justine, dowiaduje się, że spadł z konia i doznał urazu głowy. Nie wie, że Justine nie jest w istocie jego małżonką. Szantażowana, odgrywa tę rolę, by odnaleźć ukryte w posiadłości Felkirków diamenty i wykupić młodszą siostrę z rąk porywacza. Kiedy jednak lepiej poznaje Williama, ukrywanie prawdy staje się coraz trudniejsze…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 288
Tłumaczenie:
Wszystko mnie boli.
William Felkirk, nie siląc się na otwarcie oczu, przeanalizował ostatnią myśl. Przesadził. Po prostu nie czuł się dobrze. Tak naprawdę dokuczała mu tylko głowa. Każdej operacji umysłowej towarzyszyło powolne, nieznośne pulsowanie w tyle czaszki.
Próbował przełknąć, ale brakowało mu śliny. Ile musiał wypić, żeby się doprowadzić do takiego stanu? Za nic nie potrafił sobie tego przypomnieć. Uroczystość z okazji chrztu bratanka, która odbywała się w domu Adama, przebiegała zdecydowanie zbyt dostojnie, żeby na niej poprzestać. Nie pamiętał jednak, by później dokądkolwiek się wybrał. Zresztą, skoro przebywał w Walii, dokąd mógłby się udać?
Powieki nadal miał zbyt ciężkie, by próbować je unieść, ale nie potrzebował wzroku do odnalezienia kryształowej karafki, stojącej przy łóżku. Łyk wody z pewnością by pomógł, jednak ramię opadło mu bezwładnie. Nie był w stanie zacisnąć zdrętwiałych palców na szyjce naczynia.
Z drugiego końca pokoju dobiegł odgłos podobny do westchnienia, a zaraz potem brzęk tłuczonej porcelanowej ozdoby. Te niezdarne pokojówki… Dziewczyna sprzątała wokół niego, jakby był jednym ze sprzętów. Naprawdę musiała krzyknąć „Budzi się!”, a w dodatku tak głośno, że słychać ją było w całym domu?
Jakby w odpowiedzi rozległy się pośpieszne kroki, zmierzające do drzwi, i głos, który polecił natychmiast wezwać księcia i milady.
W końcu otworzył oczy i spróbował usiąść, ale otoczenie prezentowało się niewyraźnie, a kręgosłup wydawał się zbyt wiotki, by utrzymać plecy w pionie. Gapił się na sufit i końcówki słupków wystających z ramy łóżka. Nadal przebywał w domu brata, ale przecież Penelope nie nosiła takiego tytułu ani przed poślubieniem Adama, ani obecnie; mówiła nawet ze śmiechem, że nie czuje się wystarczająco dostojnie jak na jej książęcą mość. Choć dopiero co wstała z połogu, miała dość sił, by pełnić rolę pani domu, nie przekazując obowiązków w inne ręce. Kim więc, u diabła, była owa milady?
Musiał się przesłyszeć. Pokręcił głową, co natychmiast wzmogło ból, podobnie jak łomot kroków na schodach i w korytarzu. Że też człowiek nie może w spokoju zmagać się ze wstydliwą przypadłością w postaci kaca! Znów spróbował przyjąć pozycję siedzącą; poczuł, jak czyjeś ramię podtrzymuje go z tyłu, unosi, jakby był dzieckiem, i opiera o poduszki.
– Grzeczny chłopiec – usłyszał głos Adama.
Najwyraźniej brat traktował go jak obłożnie chorego. Musiało być z nim gorzej, niż sądził.
– Może łyk wody? – Zamiast kubka, którego się spodziewał, poczuł na wargach dotknięcie zmoczonego ręcznika.
– Cholera! – zaklął i gniewnie szarpnął głową.
W gardle tak mu zaschło, że z trudem wydobywał z siebie głos. Zdołał jednak dać wyraz niezadowoleniu.
– Wolisz w kieliszku? – spytał Adam takim tonem, jakby się zdziwił. – Gdzie jest Justine? Znajdźcie ją, i to szybko.
Will poczuł przy ustach krawędź naczynia. Sięgnął po nie, ale ręka mu drżała tak mocno, że starszy brat musiał mu pomóc się napić.
Kryształowy kielich. Kryształowa woda. Zimna i słodka, spływała mu po języku zdrętwiałym niczym kołek. Pulsowanie w czaszce nieco zelżało.
– Lepiej – wychrypiał.
Od progu dobiegło następne kobiece westchnienie.
– Budzi się – powiedział Adam tonem jednocześnie łagodnym i przynaglającym. – Chodź tu do niego.
– Nie mam odwagi – zabrzmiał kobiecy głos, melodyjny alt z ledwie wyczuwalną naleciałością akcentu.
– Po tak długim czasie to ciebie musi zobaczyć jako pierwszą – odparł książę.
Czuł, jak brat wstaje, i zaraz potem inna dłoń pomogła mu utrzymać kielich.
Coś… nie, raczej ktoś pięknie pachniał tuż obok niego. Różami i cynamonem. Muślinowa tkanina przesunęła się miękko po jego nagim ramieniu, ciepłe, miękkie palce dotknęły barku, a potem czoła, odgarniając z niego włosy. Odzyskiwał zmysły i następowało to serią przyjemnych niespodzianek.
Kiedy był w stanie oderwać wzrok od palców na kielichu i spojrzeć dalej, zobaczył śliczną twarz w kształcie serca, ściągniętą wyrazem troski. Na widok takich rysów zawsze żałował, że nie umie malować ani nawet rysować, by zachować piękny wizerunek przy sobie na zawsze. Patrzące na niego oczy miały niezwykły odcień zieleni, barwę złotych pieniążków, spoczywających na dnie fontanny. Nie mógł oderwać od nich spojrzenia. Dostrzegł w nich smutek i lęk; przez moment wydawało mu się nawet, że widzi wzbierającą łzę. Pąsowe usta zadrżały. Złotorude włosy zakrywał skromny muślinowy czepek. Nieliczne luźne kędziory wokół twarzy zafalowały, jakby kobieta chciała się od niego odsunąć.
– Proszę się nie obawiać – powiedział.
Skąd się wzięła przy jego łóżku? I dlaczego sprawiała wrażenie takiej niepewnej? Umysł wciąż oblepiała mu wata, nie miał pojęcia, kim może być nieznajoma. Tylko jedno wiedział na pewno: nie chciał, żeby się go bała. Adam miał rację. Taki widok po przebudzeniu był darem, zwłaszcza gdy człowieka wprost piekielnie bolała głowa.
– Po tym wszystkim, co się stało, on martwi się o ciebie, Justine. – Adam zaśmiał się z wyraźnym zadowoleniem. – To znaczy, że w ogóle się nie zmieniłeś, Will. Tak się baliśmy… – Głos brata łamał się ze wzruszenia.
– Naprawdę? – odezwała się Penelope, żona Adama, gdzieś przy drzwiach. Brakowało jej tchu, jakby pędem wbiegła do pokoju.
Książę uciszył ją syknięciem.
– Im nas więcej, tym weselej – mruknął z rezygnacją Will.
Kiedy powoli odwrócił głowę i spojrzał na księżnę, odniósł wrażenie, że coś się nie zgadza. Właściwie zupełnie się nie zgadzało, poprawił się w myślach. Wyglądała, jakby była w ciąży. Zaledwie poprzedniego dnia uznał, że zeszczuplała. Spytał o stan jej zdrowia, na co jego brat odparł z troską, że niedawny poród bardzo ją wyczerpał i jeszcze nie doszła w pełni do siebie. A w tym momencie pulchna i krzepka stała w drzwiach sypialni.
Will zmarszczył czoło. Jeśli rodzina chciała mu zrobić kawał, to wysilała się na próżno. Wszyscy przyglądali mu się z uwagą, jakby na coś czekali. Nie miał pojęcia, o co im może chodzić. Ból w czaszce odezwał się ponownie; chciał potrzeć sobie skronie, ale ledwie miał siłę unieść rękę.
Kobieta siedząca przy łóżku chwyciła jego dłoń i ją rozmasowała, przywracając mu częściowe czucie w palcach. Następnie ułożyła ją ostrożnie na kołdrze i sama pogładziła go po czole. Ależ to było przyjemne! Gdyby nie czuł się taki zmęczony, odesłałby krewnych precz, żeby bliżej się z nią zapoznać. Choć początkowo wyczuł w niej wahanie, teraz nie wykazywała nawet cienia skrępowania.
Przybrał wygodną pozycję na poduszkach opartych o wezgłowie i westchnął. Potem wolno, ostrożnie rozprostował palce obu rąk. Sprawiło mu to pewną trudność, podobnie jak poruszanie palcami u nóg. Jednak kiedy uniósł rękę, udało mu się wskazać na naczynie z wodą. Piękna siostra miłosierdzia przytknęła mu do ust krawędź kielicha.
Przełknął wodę i oblizał spierzchnięte wargi.
– Czy ktoś mi wyjaśni, co się stało, czy mam się sam domyślić? Rozchorowałem się w nocy?
– Wyjaśnić? – odezwał się Adam, zabierając głos w imieniu grupy. – Co pamiętasz z ostatnich miesięcy, Will?
– Sezon, ma się rozumieć – odparł, żałując, że nie ma siły machnąć ręką. – I tę blond gąskę, którą próbowaliście mi swatać. Dlaczego uważasz, że możesz mi wybierać kandydatkę na żonę, skoro ja nie wtrącałem się do twojego wyboru? I jeszcze przyjazd do Walii na chrzciny. Z czego składał się poncz, że jestem w takim stanie? Z samego dżinu?
To miał być żart. Tymczasem na otaczających go twarzach malowała się zgroza. Wszyscy milczeli; w końcu Adam odchrząknął i oznajmił:
– Chrzciny były pół roku temu.
– Niemożliwe. – Przecież je pamiętał na tyle wyraźnie, na ile w ogóle mógł sobie cokolwiek przypomnieć. Rzeczywiście, wydawały mu się odległe, ale w końcu dopiero co oprzytomniał. Kiedy się otrząśnie…
– Pół roku – powtórzył książę. – Po przyjęciu wyszedłeś i nie chciałeś nam wyjawić, dokąd idziesz. Zapowiedziałeś, że przyjedziesz z niespodzianką.
– Co nią było? – zainteresował się Will. Skoro znajdował się w domu brata, uznał, musiał tu wrócić z opowieścią, która mogła tłumaczyć jego obecną kondycję.
– Miesiącami nie mieliśmy od ciebie żadnych wieści, a kiedy Justine przywiozła cię do domu, nie byłeś w stanie nic powiedzieć. Zdarzył się wypadek. Uznała, że najlepiej ci posłuży otoczenie rodziny, gdy… – Adam urwał, przejęty.
– Kim jest Justine? – spytał Will, rozglądając się wokół siebie.
Wyraz najwyższego zdumienia i zarazem lęku, malujący się na twarzy kobiety trzymającej go za rękę, wystarczył mu za odpowiedź.
– Naprawdę nie pamiętasz? – spytała.
Nie pamiętał i zarazem nie mógł zrozumieć, jak mógłby zapomnieć taką twarz i taki głos.
– Przypominam sobie chrzciny, ale nie ciebie.
Złociste oczy, szeroko otwarte, patrzyły na niego z niedowierzaniem.
Adam znów chrząknął; ten odruch występował u niego wtedy, gdy chciał się wykazać dyplomacją.
– Wygląda na to, że wiele ci umknęło i trzeba wyjaśnić różne sprawy. Jedno musisz wiedzieć przede wszystkim. Kobieta siedząca obok ciebie to lady Felkirk. – Zrobił pauzę. – Williamie, pozwól, że ci przedstawię twoją żonę Justine.
– Nie jestem żonaty.
Miał serdecznie dość tych niestosownych żartów. Próbował przerzucić nogę przez krawędź łóżka, żeby wstać i odejść, ale opadł na materac niczym ryba wyrzucona na brzeg. Zsunął się z posłania tak, że brat musiał go podtrzymać i przesunąć z powrotem na środek.
– Nie szkodzi. Najważniejsze, że następuje poprawa, reszta się nie liczy. – Głos należał do złotowłosego anioła, czyli jego rzekomej żony. Jak ją nazywali? Justine?
To imię, choć równie piękne jak kobieta, która je nosiła, zupełnie nic mu nie mówiło.
Adam znów pochylił się nad łóżkiem; uśmiechał się, jakkolwiek z pewnym wysiłkiem.
– Justine sprowadziła cię do domu i od tego czasu leżałeś bez przytomności. Obawiałem się, że już nigdy… – Nastąpiła pauza, a po niej ciężkie westchnienie.
Najwidoczniej ojcostwo zmiękczyło charakter brata, pomyślał Will, nie mógł bowiem przypomnieć sobie, by wcześniej słyszał u niego tak rzewny ton.
– Lekarze nie dawali nam wielkiej nadziei. Widzieć, jak się budzisz, prawie taki jak dawniej…
Zatem rozbiłem sobie głowę. Zupełnie tego nie pamiętał, ale z pewnością to tłumaczyło nieznośne pulsowanie w czaszce.
– Co się stało?
– Spadłeś z konia.
To akurat brzmiało prawdopodobnie. Czasami zdarzało mu się szarżować, kiedy siedział w siodle. Jednak jego stary przyjaciel Jupiter z reguły zachowywał się spokojnie, o ile jeździec odpowiednio mocno trzymał wodze. Ale żona… Spojrzał na kobietę przy łóżku, oczekując, że i ona doda od siebie jakieś wyjaśnienie.
– Spędzaliśmy nasz miesiąc miodowy – odezwała się łagodnie, jakby chciała pobudzić jego wspomnienia. – Poznaliśmy się w Bath na początku lata.
Nadal nic. Co robił w Bath? Nie znosił tego miejsca z paskudnymi wodami zdrojowymi, pełnego spiskujących matek z córkami, którym w Londynie nie udało się złapać odpowiedniego kandydata na męża.
– Jestem pewna, że miałeś w planach ożenek, kiedy nas opuszczałeś – wtrąciła tonem zachęty Penny. – Obiecywałeś nam niespodziankę, ale nie przypuszczaliśmy, że będzie aż tak radosna. Kiedy Justine wróciła z tobą… – Zawiesiła głos, wzruszona jak jej mąż. – Była dla ciebie bardzo dobra. Dla nas wszystkich. Nigdy nie straciła nadziei. – Udając, że musi doprowadzić do porządku zaparowane okulary, Penny wyciągnęła chusteczkę i dyskretnie otarła łzy.
Tylko kobieta zwana Justine sprawiała wrażenie całkiem spokojnej, jakby powrót sprzed bram śmierci męża, który zupełnie jej nie pamiętał, nie stanowił niczego szczególnego. Odezwała się rzeczowym tonem.
– Będzie dobrze. Wszystko przebiega lepiej, niż mogliśmy się spodziewać.
– Pewnie, doznanie wstrząśnienia mózgu i utrata pół roku życia to doprawdy błahostka, jest co świętować – rzekł ze złością Will.
Może piękna nieznajoma wcale nie zasługiwała na jego gniew? A może upiła go i zdzieliła w łeb, pozbawiając przytomności, żeby móc udawać jego żonę? Tyle że to nie miałoby sensu. Nie posiadał ani majątku, ani tytułu, żeby być celem tego rodzaju podstępu. Gdyby chciała go skrzywdzić, po co przywoziłaby go później do jego rodzinnego domu? I po co by się nim opiekowała, pomagając odzyskać zdrowie?
Tajemnicza Justine zignorowała jego groźną minę i odpowiedziała z uśmiechem.
– I owszem, jest co świętować. Lekarz twierdził, że nigdy się nie obudzisz, a jednak się to stało. A teraz, kiedy już będziesz mógł normalnie jeść, szybko nabierzesz sił.
Czyżby mu się zdawało, że dostrzegł w jej oczach przelotny cień, jakby jego powrót do zdrowia oznaczał nie tylko błogosławieństwo?
Może była równie skołowana jak on sam? A może ją zranił? Zadał sobie trud, żeby się z nią ożenić, a potem całkiem o niej zapomniał. A teraz złościł się na nią, winiąc ją za swój ból głowy. Czy przed wypadkiem traktował ją podobnie? Może to małżeństwo było pomyłką? Jeśli tak, to nie mógł jej mieć za złe, że na chwilę zapragnęła, by jego długotrwała choroba skończyła się, dając jej wolność.
Kiedy znów na nią spojrzał, twarz miała promienną niczym letni dzień. Musiało mu się zdawać, że widzi na niej wątpliwości, pewnie dał się zasugerować własnym urojeniom. Gdyby czuł się mocniejszy i miał okazję trochę ją przepytać, wszystko stałoby się jasne. Na razie należy poskromić niedorzeczne domysły i po prostu czekać. Odruchowo pokręcił głową i natychmiast tego pożałował, bo ból wrócił ze zdwojoną siłą.
Pochyliła się nad nim, sięgając po wilgotny ręcznik, leżący po drugiej stronie łóżka; przytknęła mu go do czoła.
Skąd wiedziała, że to przyniesie mu ulgę? Nieważne. Jeśli zgadywała, to udało jej się trafić w sedno. Ujął jej dłoń i lekko uścisnął; miał nadzieję, że odbierze ten gest jako wyraz wdzięczności. Ból stopniowo zanikał, wątpliwości wręcz przeciwnie. W kształcie dłoni, którą trzymał, nie znajdował nic znajomego. Przecież gdyby rzeczywiście ją poślubił, ten dotyk nie powinien mu się wydawać całkowicie obcy. Starając się ukryć nagłe skrępowanie, cofnął rękę.
Upewniła się, że kompres leży stabilnie i nie powinien się zsunąć, po czym splotła dłonie na kolanach, jakby i jej przerwanie cielesnego kontaktu sprawiło ulgę.
Można było odnieść wrażenie, że tylko oni dwoje czują się ze sobą niekomfortowo; reszta osób zebranych w pokoju nie kryła radości.
– Jak tylko będziesz gotowy, przeniesiemy cię na dół – orzekła Penny. – Może postaramy się o wózek inwalidzki, żebyś mógł zażywać słońca w ogrodzie.
– Nonsens.
Znów próbował wstać; tym razem poczynił znaczący postęp, zdołał przerzucić obie nogi przez krawędź łóżka i przyjąć pozycję siedzącą. Kompres zsunął się z czoła i prawie natychmiast potem zakręciło mu się w głowie i poczuł, że zaczyna opadać na bok.
I tym razem Adam pośpieszył z pomocą, chwycił go za ramię i przytrzymał.
– Powoli. Staraj się nadmiernie nie forsować. Jeśli sobie tego nie życzysz, nie posadzimy cię na wózku inwalidzkim. Stopniowo dojdziesz do siebie i ani się obejrzymy, jak będziesz spacerował o własnych siłach.
– Nie musisz próbować tego robić już teraz – wtrąciła z naciskiem Penny. – Wypoczynek nadal jest najważniejszy. Tak samo jak spokój. Na razie zostawimy was samych.
– Nie.
– Tak.
Will i Justine odezwali się jednocześnie.
– Potrzebujesz odpoczynku – przypomniała i delikatnie położyła mu dłoń na piersi, próbując go nakłonić, by znów się położył. – Później będziemy mieć dość czasu na rozmowy.
– Odpoczywałem aż nadto długo – obruszył się Will. – Jeśli mam wam wierzyć, to przespałem całe miesiące.
Prawdopodobnie kobieta miała rację. Po tym, w końcu niewielkim, wysiłku ból głowy znów zaczął mu nieznośnie dokuczać. Potrzebował czasu, żeby się zastanowić. Wcześniej musiał jednak usłyszeć odpowiedzi na kilka pytań. Justine musiała wiedzieć więcej, niż mu wyjawiła, mimo że na jej ślicznej buzi malowała się niewinność.
– Wyjdźcie wszyscy. Proszę – dodał, widząc niemile zaskoczone miny. – Przyślijcie tu mojego kamerdynera. Po tak długim czasie spędzonym w pościeli chcę się umyć i ubrać. Zanim on tu dotrze, porozmawiam z żoną.
– Oczywiście – rzekł Adam i uśmiechnął się z ulgą. – Jeśli poczujesz się na siłach, możesz zejść do jadalni na obiad, a jak nie, to każemy ci przynieść tacę na górę. Tak czy inaczej… – Podszedł do brata i mocno uścisnął mu dłoń. – Dobrze widzieć, że wracasz do zdrowia. Chodź, Penny, z pewnością mają do omówienia wiele spraw, które nas nie dotyczą.
Zamknęli za sobą drzwi i Will został sam na sam z kobietą, która twierdziła, że jest jego żoną. Stłumił w sobie wzbierającą panikę. Wciąż był zbyt słaby, aby się bronić, gdyby okazała się nie aż tak łagodna, na jaką wyglądała. Z drugiej strony, z jakiego powodu postrzegać miłą, słodką istotę jako zagrożenie? Gdyby chciała wyrządzić mu krzywdę, wcześniej miała ku temu wystarczająco dużo okazji.
Tylko czy świeżo poślubiona małżonka nie powinna okazywać większej radości na wieść, że mąż powraca do żywych? Jeśli go kocha, dlaczego tkwi przy łóżku, milcząc, z miną skazańca? Coś mu w niej nie pasowało. Nie potrafił sprecyzować wątpliwości, zresztą, było ich tak wiele…
Kobieta jakby wyczuła jego nastrój, uśmiechnęła się niepewnie i znów przyjęła rolę pielęgniarki.
– Mogę ci coś podać? Zrobić coś, żeby było ci wygodniej?
– Jesteś wyjątkowo troskliwą siostrzyczką miłosierdzia – pochwalił, choć w jego tonie trudno byłoby się doszukać wdzięczności. – W tej chwili nie potrzebuję niczego poza zakończeniem tej niedorzecznej maskarady.
– To nie maskarada. – Sprawiała wrażenie raczej zdumionej niż przestraszonej. – Nie próbujemy cię oszukać. Zostałeś ranny i byłeś nieprzytomny przez kilka miesięcy. Podejdź do okna, to sam zobaczysz. Chrzciny odbyły się podczas Wielkanocy. Wiosna dawno minęła, lato również. Liście opadają z drzew, a wieczorami robi się zimno.
– Nie potrzebuję, żebyś mi opowiadała o pogodzie – odparł ze złością, zerkając na szare niebo za oknem. – Sam widzę, jak wygląda, i wiem, że doznałem urazu, bo cały czas mnie boli. – Ostrożnie przejechał dłonią po włosach i zdziwił się, wyczuwszy bruzdę po ranie na czaszce. – To nie tłumaczy całej reszty.
– Jakiej reszty? – spytała, choć przecież musiała dobrze wiedzieć, o co mu chodzi.
– Ciebie. Kim naprawdę jesteś? I co cię ze mną łączy? – Spojrzał w szeroko otwarte zielone oczy. – Bo mógłbym przysiąc przed Bogiem, że nie jesteś moją żoną.
– Williamie! – rzuciła z oburzeniem, jeśli udawanym, to całkiem przekonująco.
– Tak właśnie się nazywam. A ty?
– Justine, ma się rozumieć.
– A zanim mnie poślubiłaś? – Nie mógł sobie darować kpiącego tonu.
– Chodzi ci o moje panieńskie nazwisko? De Bryun. – Zrobiła pauzę, jakby czekała, że ta informacja pobudzi jego pamięć. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
– Tak twierdzisz. Teraz pewnie się dowiem, że jesteś sierotą.
– Owszem. – Głos nie pozostawiał wątpliwości, że czuje się dotknięta jego zachowaniem.
W przyszłości mógł żałować, że tak szorstko ją traktował, jednak w tym momencie miał dość własnych problemów.
– Zatem nie masz nikogo, kto mógłby potwierdzić twoją tożsamość.
– Mam siostrę, ale nie była obecna na naszym ślubie, podobnie jak twoja rodzina.
– Ożeniłem się bez wiedzy bliskich? – Penny już wcześniej to sugerowała, ale to nie zmieniało faktu, że nie potrafił dostrzec sensu w wydarzeniach, o których mu opowiadano. – Czyli żadne z nas nie przejmowało się uczuciami najbliższych. Tak po prostu, nagle… – z pewnym wysiłkiem zdołał pstryknąć palcami – …postanowiliśmy wziąć ślub.
– Omówiliśmy wszystko zawczasu – zapewniła. – Stwierdziłeś, że na powiadomienie rodziny będzie czas później i że twój brat zachował się wobec ciebie tak samo.
Rzeczywiście tak było. Czyżby oba małżeństwa zostały zawarte równie nagle i niespodziewanie? Ponadto Adam przyznał, że też nie zapamiętał swojego ślubu. Owszem, okoliczności może i były podobne, ale on, Will, prezentował więcej rozsądku niż starszy brat i nigdy by tak nie postąpił.
– Mogłaś poznać szczegóły dotyczące ślubu księcia w jakikolwiek inny sposób – stwierdził.
Westchnęła jak uczennica zmuszana do recytowania zadanej lekcji.
– Ale nie poznałam ich w inny sposób. Dowiedziałam się od ciebie. Powiedziałeś, że twój ojciec miał na imię John, a matka Mary, książę i księżna Bellston. Miałeś jedną siostrę, ale zmarła wkrótce po narodzinach. Opowiedziałeś mi o swoim bracie. Dlatego cię tu przywiozłam. Z jakiego innego powodu bym to zrobiła, jeśli nie z miłości?
To w istocie przedstawiało zagadkę. Potarł skronie; głęboko wierzył, że musi istnieć logiczne wytłumaczenie tego wszystkiego, ale poszukiwanie go w obecnym stanie okazywało się zbyt poważnym wysiłkiem dla jego obolałej głowy.
– Mogłaś wyczytać te rzeczy w pierwszym lepszym herbarzu.
– Albo usłyszeć je od ciebie – sprostowała cierpliwie. – A w tym, że nie mam rodziców, nie widzę niczego nadzwyczajnego. W końcu ty też ich nie masz.
Trudno było zaprzeczyć. Dlaczego więc jej sieroctwo wydało mu się aż tak znaczące? Ostrożnie pokręcił głową, bo wciąż czuł się jak popękana figurka z porcelany.
– Domyślam się, że mógłbym cię tak przepytywać godzinami i na wszystko znalazłabyś odpowiedź. Pozostaje pytanie, na które raczej nie udzieliłabyś mi zadowalającego wyjaśnienia. Mianowicie, co miałoby mnie skłonić do ożenku?
– Zapewniałeś, że mnie kochasz – usta jej drżały, choć wcale nie wyglądała na bliską płaczu – ale nie chciałam się z tobą przespać, zanim się nie pobierzemy.
Wytłumaczenie nie było dla niego zbyt pochlebne. Jednak zawierało więcej sensu niż wszystko inne, co od niej usłyszał.
– Akurat w to, że chciałem się z tobą przespać, mogę uwierzyć. W przeciwieństwie do pamięci, wzrok wciąż mam sprawny.
Wpatrywał się w jej piękne włosy, te nieschowane pod skromnym czepkiem. Mimo wyczerpania i irytacji spowodowanej sytuacją, miał ochotę zerwać jej z głowy muślinowe nakrycie, by móc w pełni podziwiać złocistorude pukle.
– Jesteś piękna i masz tego świadomość, prawda? Chyba nie będziesz udawać, że nie wiesz, jakie wrażenie robisz na mężczyznach? Dlaczego wybrałaś właśnie mnie?
– Ponieważ uznałam, że jesteś miły i że będziesz dobrym mężem. – Ton jej głosu zdradzał, iż przeżyła w tym względzie rozczarowanie. Odwróciła wzrok. – Rzeczywiście nic nie mogę poradzić na to, jak wyglądam i jak inni mnie postrzegają.
– Nie rozumiem, dlaczego miałabyś chcieć wyglądać inaczej – odrzekł szczerze.
Gdy spojrzał jej w twarz, dostrzegł malujące się na niej żal i bunt, jakby uważała urodę raczej za balast niż atut. Prosty, wręcz surowy strój niewiele się różnił od uniformu służącej. Czepek uszyty z gładkiego materiału, bez koronkowych ozdób czy wstążek, również nie zdradzał śladów próżności. Jeśli próbowała ukryć swoje walory, to nieskutecznie. Skromna oprawa sprawiała, że jej uroda lśniła tym mocniejszym blaskiem.
– Zachowujesz się tak, jakbyś teraz, kiedy już masz, czego pragnąłeś, winił mnie za to, co się stało. – Bezwiednie dotknęła ręką czepka i ukryła pod nim kilka niesfornych kosmyków. – Nie wciągnęłam cię w małżeństwo, którego nie chciałeś. Tak jak nie zostawiłam cię rannego na pastwę losu. Wątpię, bym zdołała przedstawić zadowalające dowody, że mówię prawdę. A czy ty możesz dowieść, że zrobiłam coś złego? Dałam ci to, czego ode mnie chciałeś, i zapewniłam ci pomoc w nieszczęściu. Żyjesz dziś tylko dlatego, że cię pielęgnowałam. Przykro mi, że nie mogę ci zaoferować niczego więcej.
Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Jeśli rzeczywiście była jego żoną, to wykazywała dużą cierpliwość. Miała powody oburzać się na niego za nieprzyjemne traktowanie. Tymczasem w jej głosie nie słyszał złości, tylko rezygnację. Gdyby nie to, że zamiast obrazu ich wspólnej przeszłości miał w głowie niepokojącą pustkę, natychmiast by jej uwierzył i przeprosił ją.
– Przyznaję, że jestem ci winien wdzięczność – odezwał się po chwili. – Jednak w tym momencie nie potrzebuję twojej pomocy. Proszę, idź się przygotować do obiadu. Może spotkamy się przy stole, a porozmawiamy później.
– Bardzo chętnie, milordzie.
Kłamała, ma się rozumieć. Podniosła się z łóżka i wykonała ruch przypominający dygnięcie. Następnie opuściła pokój krokiem tak żwawym, jakby chciała uciec z niego jak najszybciej.
Nie pamiętał jej.
Justine de Bryun zatrzymała się tuż za drzwiami pokoju Williama Felkirka, starając się opanować radość i ulgę. Odzyskał przytomność, ale miał amnezję. Nie przypomniał sobie, co się z nim działo podczas ostatnich miesięcy. Musiała ukryć te emocje pod miną kobiety, której mąż właśnie się obudził niczym Łazarz. Nie chciała, żeby ktoś je dostrzegł i zaczął ją przepytywać. Wystarczyły pytania zadane przez Felkirka podczas trudnej rozmowy, którą dopiero co z nim odbyła. Nie potrzebowała dodatkowego zainteresowania ze strony księcia i księżnej. Przynajmniej do czasu, aż znajdzie sposób na wydobycie się z sytuacji, do której sama doprowadziła.
Penny czekała na nią w korytarzu; udawała, że wcale nie jest ciekawa, co zaszło, kiedy Justine została sam na sam z Williamem. Należało wymyślić coś, co byłoby nie do końca kłamstwem. Od czasu przybycia do tego domu wciąż okłamywała księżnę i z tego powodu doskwierało jej poczucie winy. Czyż Penny zasługiwała na takie traktowanie? Od samego początku odnosiła się do niej przyjaźnie, oferowała pomoc i darzyła siostrzanym współczuciem.
Justine miała powody do nienawiści wobec rodu Felkirków, lecz nie chciała przenosić tej wrogości na kobietę, która weszła do rodziny poprzez małżeństwo. Tak samo jak niedorzecznością byłoby nienawidzić dziedzica, który był niewinnym dzieckiem w kołysce. Książę, będący głową rodziny, również okazywał jej wyłącznie życzliwość, czym zasłużył sobie na częściowe przebaczenie.
Pozostawał więc William Felkirk. Namieszał jej w życiu do tego stopnia, że należała mu się kara za wszystkie dawne grzechy rodziny. Jego powolne dochodzenie do zdrowia wystarczyło, by zaspokoić jej żądzę zemsty.
Prawdę mówiąc, z trudem to wszystko znosiła. Jej ojciec zmarł szybką śmiercią. Natomiast William Felkirk balansował na krawędzi całymi miesiącami, coraz słabszy, bezustannie pogrążony we śnie. Kilka razy przyłapała się na tym, że prosi Boga, by litościwie ulżył mu w cierpieniu. Ponieważ jednak modlitwy pozostały bez echa, starała się po chrześcijańsku udzielać choremu wsparcia.
Do momentu, gdy się obudził i znów zaczął sprawiać kłopoty.
Penny zbliżała się do niej z rozpostartymi szeroko ramionami, gotowa gratulować lub pocieszać, według potrzeb. Justine odkryła, że właściwie wcale nie musi udawać, bo w istocie usta jej drżały i lada moment z oczu mogły popłynąć łzy. Po raz kolejny musiała sama stawić czoło sytuacji, na którą nie miała żadnego wpływu. Księżna Bellston sprawiała wrażenie, że życzy jej jak najlepiej, jednak Justine zdążyła się przekonać na własnej skórze, jak szybko w biedzie domniemani przyjaciele potrafią się zmienić we wrogów. Powinna mieć się na baczności.
– Nie poznaje mnie – odezwała się cicho, spoglądając przez ramię na drzwi sypialni, z której dopiero co wyszła. – Nie wierzy, że jesteśmy małżeństwem.
Księżna objęła ją i uścisnęła po matczynemu.
– Już dobrze, dobrze, wszystko się ułoży, jestem tego pewna. Teraz, kiedy zaczął dochodzić do siebie, lada moment sobie przypomni, kim byliście dla siebie nawzajem.
– Z pewnością – powiedziała Justine, jakby to nie stanowiło kolejnego powodu do łez.
Zanik pamięci u Felkirka był najlepszą wiadomością, jaką mogła otrzymać. Zapomniał wszystko, co najgorsze, i miała szansę uniknąć kary. Za atak na arystokratyczną rodzinę niechybnie groziła szubienica. Miała świadomość, że jej los został przypieczętowany tamtego dnia, gdy znalazła go w kałuży krwi na podłodze. Mimo że początkowo źle mu życzyła, to, że William Felkirk dochodził do zdrowia i do tego miał amnezję, stanowiło dar od Boga.
Rzecz jasna, to oznaczało również, że nie mógł sobie przypomnieć tego, czego chciałaby się dowiedzieć. Niestety, bo przecież właśnie dlatego zadała sobie trud, żeby go ratować.
Penny pogładziła ją po ramieniu.
– Jak tylko nabierze sił, będziecie mogli wrócić do starej posiadłości rodziny. Teraz należy do Williama i będzie też twoim domem. To niedaleko stąd, około dwóch kilometrów. Znajome otoczenie pomoże mu szybko odzyskać pamięć, a gdybyście nas potrzebowali, przecież jesteśmy w pobliżu.
Odzyskanie przez Felkirka pamięci wcale nie było pożądaną okolicznością, a przeprowadzka do jego osobistej posiadłości wciągnęłaby ją jeszcze głębiej w pułapkę, którą zastawiła. Zostaliby sam na sam, bez książęcej pary do pomocy w opędzaniu się przed niewygodnymi pytaniami.
– Tak, zamieszkanie tam razem z nim zupełnie zmieni sytuację – odparła, uważając, by ton głosu nie zdradził poczucia rezygnacji.
– Będziemy całkiem blisko – odparła radośnie Penny. – Możemy was odwiedzać, przyjeżdżać na obiad, kiedy będziecie gotowi nas podejmować.
Zamierzali przyjeżdżać i odjeżdżać przed porą spoczynku. Nocami Justine będzie musiała radzić sobie z obcym mężczyzną, który będzie oczekiwał nie tylko pielęgnacji w chorobie ze strony pięknej kobiety, podającej się za jego żonę. Czy zaledwie przed chwilą nie zauważył: „Chyba nie zamierzasz udawać, że nie wiesz, jak działasz na mężczyzn?”.
Montague powiedział coś podobnego, kiedy mówił o czekającej ją przyszłości. Teraz wszystko miało się powtórzyć. Nieprzytomny William Felkirk wyglądał jak wspaniały posąg. Jednak kiedy się ocknął, od razu dostrzegła jego dotąd uśpioną siłę. Krew krążyła w nim żywiej, dodając koloru ładnie wykrojonym ustom; w niebieskich oczach zdążyła spostrzec błysk zainteresowania. Wkrótce miał się pojawić inny, bardzo męski odzew na jej obecność w tym samym pokoju. Zadrżała, bo dreszcz lęku przebiegł jej po plecach.
Penny bez słowa ściągnęła szal z ramion i otuliła nim Justine.
– Jesteś wyczerpana. Ciężko pracowałaś, żeby przywrócić mu zdrowie. A teraz się okazało, że jest inaczej, niż się spodziewałaś.
– Tak, rzeczywiście – przyznała Justine.
Zakładała, że pomimo wszystkich jej starań Felkirk umrze. Oto któregoś dnia wejdzie do sypialni swojego pacjenta i znajdzie sztywne, zimne ciało. Skłaniało ją to do tym bardziej gorączkowego poszukiwania dowodów świadczących na korzyść ojca, jakiegoś znaku, że dostarczył klejnoty, które przewoził, gdy zginął. A gdyby diamenty trafiły do jej rąk, mogłaby zniknąć, zanim ktokolwiek odkryje jej kłamstwa.
Później przyszło jej do głowy, że gdyby William Felkirk umarł, byłoby jej łatwiej po prostu nic nie robić, zostać tam, gdzie się znajdowała, i pozwolić, by książęca para pocieszała ją w żałobie. Montague nie odważyłby się wyznać prawdy ze strachu, że ona uczyni to samo. Za rok, po zrzuceniu żałoby, mogłaby się cieszyć latem, londyńskim sezonem pełnym balów i przyjęć…
A co by to oznaczało dla Margot? Jak zwykle ta myśl podziałała niczym kubeł zimnej wody, skutecznie studząc wszelką radość. Wydało jej się okropnie niesprawiedliwe, że każde wspomnienie ukochanej młodszej siostry wiąże się z przykrymi odczuciami.
Zmierzały holem do głównych schodów; Penny trajkotała jak nakręcona, wypełniając ciężką ciszę opisami przyszłego szczęścia, które przecież było niemożliwe.
– Przede wszystkim nie zamartwiaj się jego dzisiejszym zachowaniem. Jestem pewna, że on cię kocha. Tyle że prawda była dla niego potężnym zaskoczeniem. – Po momencie wahania dodała: – Lekarze twierdzą, że wypadek mógł spowodować zmiany w jego charakterze.
– Istotnie – mruknęła Justine.
Co mogłaby powiedzieć na ten temat? Niewiele wiedziała o charakterze lorda Felkirka po tamtym jednym krótkim spotkaniu. Kiedy wszedł do sklepu, uznała, że jest przystojny i raczej sympatyczny. Jednak powitalny uśmiech zamarł mu na ustach w momencie, gdy pojął, z kim ma do czynienia.
Wyczuwając jej napięcie, Penny rzekła dobrodusznie:
– Z czasem przypomni sobie ciebie, jestem o tym przekonana. Nie powinnaś się martwić.
– Z pewnością masz rację – odparła szczerze Justine, choć jej uśmiech towarzyszący tym słowom bynajmniej nie wyrażał radości.
Oczywiście, że sobie przypomni. Tylko zanim to nastąpi, ona musi znaleźć się jak najdalej od niego, nawet jeśli to by oznaczało powrót do życia z Montagiem, przed którym miała nadzieję uciec.
Dotarły do drzwi jej pokoju; cmoknęła księżnę lekko w policzek na dowód, że wszystko jest w porządku.
– Chyba powinnam położyć się na chwilę przed obiadem – powiedziała.
– Oczywiście – podchwyciła Penny. – Teraz, kiedy twój mąż ma się lepiej, musisz zadbać o siebie. To jasne, że chcesz wyglądać jak najlepiej, na wypadek gdyby Will poczuł się na siłach zejść na posiłek.
Justine pokiwała głową z wymuszonym uśmiechem, modląc się w duchu, by to jednak nie nastąpiło. Obecność Williama przy stole oznaczałaby kolejne pytania. Ledwie uporała się z dotychczasowymi i potrzebowała czasu, by się przygotować na następne. Dlatego nie marnowała czasu i przystąpiła do obmyślania ewentualnych odpowiedzi natychmiast po zamknięciu za sobą drzwi. Nawet najmniejszy moment wahania mógł zachwiać jej wiarą w sens tego, co dotąd zrobiła, i dać pole wątpliwościom. Zwątpienie zaś oznaczało słabość i mogło prowadzić do ostatecznej klęski. Czyż gorzkie doświadczenie nie nauczyło jej, że przeżywają tylko najsilniejsi?
Postanowiła być silna, nawet jeśli przez to wyrzekłaby się szczęścia. Podeszła do szafki przy łóżku, zapaliła świecę i przeniosła ją na stolik pod oknem; miała pewność, że płomyk jest widoczny z daleka.
Świeca wciąż się paliła, gdy Justine opuściła pokój i zeszła do jadalni na obiad.
Will zaczynał się obawiać, że Penny miała rację, proponując mu skorzystanie z wózka inwalidzkiego. Skoro brakowało mu sił na przejście własnej sypialni, nie było mowy, by dał radę pokonać schody na parter bez pomocy służących. A gdyby nawet zdołał zejść, nie starczyłoby mu energii na samodzielny powrót i musiałby pozwolić, by go wniesiono. Naraziłby dumę na poważny uszczerbek.
Zupełnie jakby nie wystarczyło, że stracił pamięć i siły, to również nerwy zostały nadszarpnięte – wpadał w irytację z powodu byle drobnostki. Leżąc w łóżku, próbował słuchać rozmowy prowadzonej w korytarzu – Penny zapewniała tajemniczą Justine, że wszystko będzie dobrze. Zdjął go strach, że rodzina spiskuje przeciwko niemu z obcą kobietą. Nawet pojawienie się kamerdynera ze świeżą bielizną i przyborami do golenia przyprawiło go o przyspieszone bicie serca. Kiedyś był opanowany i pewny siebie… Być może uraz spowodował zmiany w mózgu i wcześniejsze usposobienie miało już nie powrócić.
Nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Nie zamierzał spędzić reszty życia, ukrywając się w pokoju i miotając w poczuciu bezradności. Wolał wierzyć, że jeśli wystarczająco mocno się postara, jego życie będzie wyglądało tak jak kiedyś.
Tyle że obecnie był żonaty.
O tej kobiecie też nie chciał myśleć. Uspokoił się trochę, czerpiąc pociechę z obecności zaufanego kamerdynera Stewarta. Cieszył się, że znów będzie czysty, ogolony i ubrany w coś innego niż nocna koszula. Krępowało go jednak, że nie potrafi samodzielnie usiąść, musi być podtrzymywany; czuł się jak manekin, na który trzeba naciągać poszczególne części garderoby.
Stewart nie pozwalał sobie na żadne uwagi poza tym, że obejrzawszy policzek chlebodawcy, stwierdził, iż milady włada brzytwą nie gorzej od niego i mogłaby się doskonale sprawdzić w roli kamerdynera, gdyby Bóg okazał więcej łaskawości i stworzył ją mężczyzną.
– Ona mnie goliła? – Will nie wiedział, dlaczego tak go zaniepokoiła myśl o kształtnej dłoni Justine, trzymającej ostrze przy jego gardle.
Stewart się uśmiechnął.
– Robiła wszystko, milordzie. Tak się starała, że domownicy oddychali z ulgą, gdy opuszczała pokój. Baliśmy się, że ciągły wysiłek zupełnie ją wyczerpie.
Kamerdyner sformułował wypowiedź w taki sposób, jakby miał na myśli zarówno rodzinę, jak i służbę. Wyglądało, że cały dom był pod wrażeniem miłości i poświęcenia, jakie Justine wkładała w pielęgnację chorego męża.
– Co jeszcze służba mówi o mojej żonie?
Jeśli krążyły jakieś plotki, to Stewart musiał je znać; pozostawało mieć nadzieję, że lojalność wobec pracodawcy skłoni go do szczerej odpowiedzi.
Służący uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Jest najwspanialszą kobietą w całej Walii, milordzie. Łagodną i uprzejmą, o takim usposobieniu, że lepszego ze świecą szukać. Na razie nie dała nam się bliżej poznać, jako że książę wolał mieć pana pod własnym dachem.
Will uśmiechnął się pod nosem. Pierwszy raz podczas tej rozmowy usłyszał w głosie kamerdynera cień dezaprobaty – nie podobało mu się, że książę miał czelność postawić na swoim, wybierając to, co jego zdaniem było korzystniejsze dla brata.
– Skoro czuje się pan lepiej, wkrótce znów będzie pan z nami i wszystko wróci do normy. W dodatku będziemy mieć jaśnie panią. – Stewart rozpromienił się jeszcze bardziej, jakby ta perspektywa wydawała mu się wyjątkowo radosna.
Doskonale. Cała Walia podziwiała jego żonę. Logika podpowiadała, że on także powinien się przyłączyć. Czyż nie sprawiał mu przyjemności widok jej twarzy, brzmienie głosu, delikatny dotyk? Gdyby nie czuł się tak rozbity, pewnie podniecałaby go świadomość, że ta urocza istota zna najbardziej intymne szczegóły jego anatomii. Że dotykała go miękkimi białymi dłońmi jako kochanka, nawet kiedy leżał bez przytomności. Ostatnia myśl przyprawiła go o dreszcz.
– Ostrożnie, milordzie – ostrzegł Stewart, manipulując nożyczkami tuż przy uchu swojego pana.
Will odetchnął głęboko, próbując się opanować.
– Właśnie taki mam plan, Stewarcie. Od tej pory zamierzam być bardzo, ale to bardzo ostrożny.
Mimo iż kosztowało go to wiele wysiłku, Will zjadł obiad w jadalni razem z resztą rodziny. Wprawdzie nogi nadal miał jak z waty i nie był w stanie na nich ustać, jednak nie mógł znieść myśli o kolejnym posiłku w łóżku. Męczyło go też podejrzenie, że jeśli nie pojawi się przy stole, posłuży za główny temat konwersacji. Schodząc po schodach, kurczowo trzymał się poręczy i dzięki temu udało mu się przezwyciężyć nagły zawrót głowy. Wolną ręką wspierał się na ramieniu lokaja. Przemierzając hol, próbował skorzystać z laski, ale zaraz ją odrzucił, ponieważ brakło mu siły, by ją utrzymać. Postanowił ćwiczyć w swojej sypialni, w razie konieczności nawet cały dzień, byle znów być dawnym sobą.
Kiedy już usiadł przy stole, poczuł się niemal normalnie. Wprawdzie nie nabrał tyle apetytu, by spróbować wszystkich dań, ale był autentycznie głodny. Według tego, co twierdził Stewart, przez ostatnie tygodnie karmiono go jedynie kleikami z kubeczka. Wystarczyło samo trzymanie noża i widelca, by poprawić mu humor, choć do sprawnego posługiwania się sztućcami pozostała daleka droga.
Po upuszczeniu kolejnego kawałka ryby, niesionego do ust, uświadomił sobie, że przy stole panuje nienaturalna cisza. Wszyscy obserwowali go z uwagą.
Zniecierpliwiony odrzucił widelec.
– Nie jest mi łatwiej, kiedy się na mnie gapicie.
– Może gdybym ci pokroiła… – odezwała się Justine.
Nachyliła się ku niemu, gotowa rozdrobnić jedzenie na jego talerzu, jakby był dzieckiem, które nie potrafi zrobić tego samo.
– Na pewno nie – odburknął.
Nastąpiło nerwowe poruszenie wśród reszty osób zgromadzonych przy stole. Książę odchrząknął, jakby chciał w ten sposób przypomnieć bratu o konieczności zachowania dobrych manier.
– Przepraszam. – Will był zły na Justine za jej przesadną gorliwość, a jeszcze bardziej na siebie za brak opanowania i grubiaństwo. – To trudne.
– Wkrótce stanie się łatwiejsze – zapewniła.
Skinieniem przyzwała lokaja i poprosiła go o coś szeptem.
Prawie natychmiast przyniesiono inne danie, specjalnie dla Willa. Rzadki wołowy gulasz wlano do kufla i podano z kromką miękkiego chleba. Chłopska potrawa pasuje do mojego prymitywnego zachowania, pomyślał. Ręka mu drżała, kiedy podnosił kufel do ust; trochę zawstydzony otarł chlebem sos z brody. Jednak zebrani przy stole sprawiali wrażenie szczęśliwych, że w ogóle sobie poradził i że dopisuje mu apetyt. Przestali zwracać uwagę na zachowanie Willa i podjęli rozmowy.
Czuł, jak z każdym kęsem wracają mu siły. Nim skończył jeść, ręce przestały mu się trząść, a od pełnego brzucha promieniowało przyjemne ciepło. Wciąż nie do końca udobruchany, zdobył się na skinienie w stronę Justine, które miało wyrażać podziękowanie.
W odpowiedzi wdzięcznie pochyliła głowę, jakby mu dawała do zrozumienia, że chętnie zrobiła coś, co uważała za swój obowiązek. Wciąż nie umiał dojść do ładu z jej nagłą obecnością w swoim życiu, natomiast ona nie wydawała się zakłopotana tą sytuacją. Choć podczas kolacji prawie na niego nie patrzyła, cały czas świadoma jego potrzeb pilnowała, by je bezzwłocznie zaspokajano. Gdy tylko dostrzegała problem, nie zwlekała z pomocą, dbając przy tym, by nie ucierpiała godność Williama.
Może wcale nie stało się źle, skoro poślubił piękność gotową poświęcić życie dbaniu o moje zdrowie i szczęście? Tego wieczoru miała na sobie jedwabną suknię w kolorze nasyconej zieleni. Na innej kobiecie ten odcień mógłby się wydać nieciekawy, natomiast u niej podkreślał oryginalną barwę oczu. Dekolt, wprawdzie głębszy niż w sukni noszonej w ciągu dnia, nadal mógł uchodzić za skromny. Odkrywał smukłą szyję i ramiona, ale reszty pozwalał się jedynie domyślać. Na głowę włożyła ten sam czepek co wcześniej, skutecznie zakrywając większość włosów.
Wydało mu się niesprawiedliwe, że nie może jej sobie przypomnieć z czasów, nim założyła ten atrybut małżeńskiej stateczności. Bratowa raczej nie przejmowała się takimi rzeczami nie z chęci eksponowania swoich blond pukli, ale z powodu kompletnego braku zainteresowania modą.
W przypadku Justine nieszczęsny czepek kojarzył mu się nie tyle ze skromnością, ile z pragnieniem ukrycia czegoś, co najbardziej chciał zobaczyć. Podobnie było z jej pięknymi oczami, wpatrzonymi w talerz, oraz dźwięcznym głosem, którego używała wyłącznie wtedy, gdy się do niej zwracano. Przypominała zamkniętą księgę, z której nic nie dało się wyczytać. Pozostała przy stole, dopóki nie sprzątnięto po deserze, po czym dygnęła wdzięcznie i przeniosły się obie z Penny do bawialni; mężczyźni zostali sami, żeby się delektować porto.
– Dasz radę unieść kieliszek? – spytał Adam, nalewając wino. – Czy to zbyt trudne?
– Dla zasobów z twojej piwniczki mogę się zdobyć na wysiłek – odparł Will. Miał wielką ochotę się napić, żeby choć trochę rozładować napięcie.
– Tylko nie urwij mi głowy, jeśli ci się nie uda – ostrzegł go brat z uśmiechem. – Twojej żonie może to nie przeszkadza, ale jeśli będziesz mi sprawiał dalsze kłopoty, wezwę panią domu, żeby cię położyła do łóżka jak twojego małego bratanka.
– Wybacz – rzekł Will tonem dalekim od przepraszającego. – Mam piekielną migrenę. – Zmarszczył czoło. – Nie posyłaj po laudanum. Jeśli, jak twierdzisz, leżałem bez przytomności miesiącami, myśl o usypianiu się lekiem jest mi wstrętna.
– Jeśli? – Adam przyjrzał się bratu spod uniesionych brwi i pociągnął łyk wina. – Powiedz mi, a znasz mnie od urodzenia, czy kiedykolwiek cię okłamałem.
– Oczywiście, że nie – odparł Will wpatrzony w zawartość kieliszka. Było mu głupio za nutę sceptycyzmu wyraźnie wyczuwalną w jego głosie. – Zdarzało się jednak, że wierzyłeś w kłamstwa innych.
Adam skinął głową.
– Uważasz, że w tej sprawie ktoś mnie okłamuje? Jak to możliwe przy tak oczywistych dowodach? Patrzyłem, jak leżysz bez ducha w pokoju na górze przez kilka miesięcy. Nie było żadnych wątpliwości, że odniosłeś bardzo poważne obrażenia i jesteś bliski śmierci.
– Ale nie było cię przy wypadku – zauważył Will.
– Nie – przyznał Adam.
– Mimo to wierzysz w wersję wydarzeń przedstawioną przez tę Justine de Bryun?
– Owszem, wierzę w to, co mówi. Nazywa się lady Justine Felkirk, ponieważ jest twoją żoną.
– Skąd to wiesz? – W geście bezradności Will uderzył pięścią w blat stołu, kryształowe kieliszki zadrżały. – Powiedziano mi, że nie byłeś na ślubie. Widziałeś dokument pozwolenia na zawarcie małżeństwa?
Adam odpowiedział bez wahania:
– Ożeniłeś się w Gretna Green, podobnie jak ja. Żadne pozwolenie nie było potrzebne.
– To dlaczego jej wierzysz? – nie ustępował Will. – Jakie masz dowody poza słowem obcej kobiety? Skąd wiesz, że to nie ona jest odpowiedzialna za mój stan?
Tym razem spojrzenie brata wyrażało przyganę.
– Ponieważ nie znajduję powodu, dla którego miałaby cię zranić, a następnie przybyć do mojego domu, wyczerpana po wielu dniach spędzonych w powozie, z twoją rozbitą głową na kolanach, żeby cię pielęgnować w powrocie do zdrowia.
– Może istotnie nie jest winna – uznał William, czując się jeszcze bardziej głupio – ale to nie znaczy, że się z nią ożeniłem. Gdybym dał się ponieść wielkiej namiętności, która popchnęłaby mnie do pośpiesznego ożenku, powinienem obecnie odczuwać jakieś jej pozostałości.
– Pozostałości? – Adam uśmiechnął się pod nosem. – Mówisz o tym wspaniałym uczuciu, jakim jest miłość, jakby chodziło o szkodliwy nalot.
– Czy to normalne, że zapomniałbym kobietę, która tak wygląda? – Nawet jego brat, pozostający w szczęśliwym związku, musiał zauważyć, że Justine de Bryun jest pięknością zapadającą w pamięć. – Czy to normalne, że nic nie czuję, kiedy na nią patrzę?
– Nic? – zdziwił się Adam.
Will wzruszył ramionami. Ostatnie stwierdzenie nie do końca oddawało prawdę. Żaden mężczyzna nie mógłby spoglądać na jego rzekomą żonę i nic przy tym nie poczuć. Z pewnością jednak nie powinien się miotać między podejrzliwością a pożądaniem.
– Nic, co wydarzyło się przez minione ostatnie miesiące nie było normalne – powiedział Adam, jakby to miało pocieszyć Willa. – Mogę cię jedynie zapewnić, że odkąd wróciłeś do nas w tak fatalnym stanie, tylko na jedno mogliśmy liczyć, na miłość Justine. Nawet przez moment nie przestała w ciebie wierzyć, nawet kiedy twój powrót do zdrowia wydawał się nader wątpliwy.
– Nie winię jej za poświęcenie, ale to samo mogłaby zrobić dla mnie współczująca obca osoba.
– Bez wątpienia jest dla ciebie kimś więcej – stwierdził Adam. – Gdy ją poznaliśmy, od razu podbiła moje serce, zapewne podobnie było w twoim przypadku. Jest nie tylko oddana i piękna, ale też utalentowana. Stanowi miłe towarzystwo, ma doskonałe maniery, w niczym nie przypomina tych pustogłowych gąsek, które cię oblegały w Londynie.
– To miłe, że od razu ją pokochałeś, ale masz własną żonę – przypomniał mu Will.
– Nie zachowuj się jak dureń! – zirytował się Adam. – Penny także ją pokochała. Są jak siostry. W ciągu dwóch miesięcy stała się dla nas niczym członek rodziny.
– To nie tłumaczy, z jakiego powodu się z nią ożeniłem – upierał się William. – Nie wyjaśnia też, dlaczego chętnie przyjąłeś ją do swojego domu po usłyszeniu nędznych wyjaśnień. Nagły wyjazd do Gretna Green? Upadek z konia? Ani jedno, ani drugie nie brzmi wiarygodnie. Pamiętasz, żebym kiedyś podejmował nieprzemyślane decyzje? Upijam się, dokonuję głupich zakładów, ścigam się konno, zadaję z obcymi kobietami?
– Jesteś wyjątkowo rozsądnym człowiekiem – odparł Adam. – Niemal zbyt rozsądnym jak na młodszego brata. To ja powinienem cię pouczać. Pamiętam, jak mnie zrugałeś, kiedy przywiozłem Penny do Londynu…
– Nie mówmy o tym – poprosił William, unosząc dłoń w geście protestu. – Nie miałem racji. Jak sam mówisz, jestem aż nadto ostrożny. Dlatego wątpię, żeby wszystko wyglądało tak, jak mi to przedstawiono. Zachowanie, jakie przypisuje mi Justine de Bryun, zupełnie nie leży w moim charakterze. Nie bez znaczenia jest to, że możesz polegać jedynie na jej słowach.
Adam ściągnął brwi, jakby się namyślał, po czym wyznał:
– Z początku żywiliśmy wątpliwości. Rozwiały się, gdy tylko lepiej ją poznaliśmy.
– Dlaczego? – Will z trudem panował nad irytacją.
– Ponieważ rozmawiając z nią, nabraliśmy przekonania, że dokładnie odpowiada typowi kobiety, jaki wybrałbyś sobie na żonę. Jest zrównoważona, mądra, zachowuje zimną krew w trudnych sytuacjach i ma żywą inteligencję. Do tego jej gust i poglądy, poczucie humoru i styl życia idealnie psują do twoich. – Adam pokręcił głową, jakby się dziwił. – To jasne, że jest twoją bratnią duszą. Jak mógłbyś się ożenić z kimkolwiek innym?
– Chyba żartujesz. – Will pomyślał o dziewczynie, która prawie nie patrzyła mu w oczy, do tego niemal w ogóle się nie odzywała, i zastanawiał się, czy naprawdę tak go postrzegają inni.
– Wiem, że w tej chwili to trudne, ale musiałeś dostrzec te wszystkie zalety, kiedy ją poznałeś. Najwyraźniej przyciągnęły was do siebie podobieństwa. Zaufaj mi, Will. Wy dwoje jesteście jak dwa magnesy. Od chwili, gdy tu przybyła, cały czas spędzała przy tobie. Codziennie rano wychodziła na krótki spacer, ale poza tym cię nie odstępowała.
– Nie licząc nocy – sprostował William. Myśl o bezustannej obserwacji wydawała mu się odstręczająca.
– Większość nocy spędzała na składanym łóżku w twojej garderobie – powiedział Adam. – Chciała być blisko, na wypadek gdybyś się obudził. Nie wzdragała się przez żadną posługą przy tobie, w każdym razie każdą była gotowa świadczyć.
Znów wstrząsnął nim dreszcz, ten sam, który poczuł, gdy wyobraził sobie Justine z brzytwą w ręku. Bez wątpienia dorównywała urodą Dalili. Czy nie mogła być równie niebezpieczna?
Wyglądało jednak na to, że Adam nie podziela jego lęków.
– Od samego początku pielęgnowała cię z wielkim oddaniem, jakby już doświadczyła twojej miłości i podziwu. Jestem pewien, że znów je w sobie odnajdziesz, kiedy całkowicie dojdziesz do siebie. Tymczasem skoro nie potrafisz zaufać własnemu sercu, uwierz zapewnieniom rodziny. Wszystko będzie dobrze. A teraz dopij wino i pozwól, że cię odprowadzę do pokoju. Z pewnością rano poczujesz się zupełnie inaczej.
Czy kiedykolwiek radziłem się serca, podejmując tak doniosłe decyzje? – zastanawiał się William. Nie widział sensu w uświadamianiu Adamowi bezużyteczności jego rady. Serce było kapryśnym organem, gotowym podpowiedzieć coś wręcz przeciwnego, niż nakazywała nieszczęsna obolała głowa. Kiedy kamerdyner pomagał mu się przygotować do nocnego spoczynku, Will czuł się nie tylko słaby, ale też całkiem skołowany. Nie miał śmiałości wyznać Stewartowi ani nawet własnemu bratu, że boi się wracać do łóżka, w którym przeleżał tak długi czas. A gdyby tak zamknął oczy i po otwarciu ich odkrył, że uciekło mu z życia kolejne pół roku?
Oczywiście nic takiego nie mogło się zdarzyć. Od popołudnia nastąpiła zauważalna poprawa. Ból i uczucie zagubienia wprawdzie nie zniknęły, ale pusta tablica jego pamięci zaczęła się zapełniać, choć litery, które widział na niej oczyma wyobraźni, nakreśliła cudza ręka. Wiedział, że potrzebuje snu, mimo iż nie czuł się zmęczony. Rano zamierzał chodzić, chociaż tak naprawdę wcale nie chciało mu się ruszać. Żywił nadzieję, że stopniowo zdoła się otrząsnąć, zmusi ciało i umysł do działania zgodnie z jego wolą.
Ledwie Stewart odszedł, rozległo się ciche pukanie do drzwi. Justine weszła do pokoju, nie czekając na zaproszenie, cicha jak duch, w prostej nocnej koszuli.
Poczuł apetyt, który nie miał nic wspólnego ze stanem serca czy umysłu. Kiedy patrzył na Justine, pożądanie nie potrzebowało pamięci, wystarczyło to, co widział. Przez cienkie płótno prześwitywał zarys ciała. Musiało być miękkie i ciepłe; gdyby tego zażądał, przylgnęłoby do niego. Choć na chwilę zapomniałby o lęku związanym z przeszłością i przyszłością, rozkoszując się teraźniejszością. Może powtórzenie tego, co wcześniej musieli robić, obudziłoby w nim jakieś wspomnienie?
A może strach wcale by nie zniknął? Nawet po wspólnie spędzonej nocy mogła pozostać dla niego taką samą tajemnicą jak dotychczas. W zielonych oczach i bladym uśmiechu było coś niepokojącego. Jakby stanowiły piękną maskę, która może spaść nagle o północy i odsłonić coś zupełnie nieoczekiwanego.
Na myśl o wzięciu Justine do łóżka poczuł nagłą nerwowość, jakby znalazł się przed ołtarzem. Jeśli wierzyć opowieściom, już tam stanął. Tamtej nocy z pewnością panował nad własnym ciałem. A teraz, skoro nie miał siły samodzielnie chodzić, jak mógłby poradzić sobie z kobietą w łóżku? Był ciekaw, czy porównywałaby swoje doznania z wcześniejszym doświadczeniem.
Może ona także się bała? Wyglądała raczej jak dziewicza ofiara; w prostej białej koszuli bez ozdób, z włosami spływającymi na plecy luźno splecionym złotorudym warkoczem. W świetle płomieni z kominka wydawała się młodsza, jakby miała nie więcej niż dwadzieścia dwa lata.
Nagle poczuł wyrzuty sumienia, że jej nie wierzy. Wyglądała zbyt niewinnie, by skrywać jakiekolwiek mroczne sekrety. Nic w jej zachowaniu nie wskazywało, by dążyła do fizycznego kontaktu z nim. Przeciwnie, kiedy byli sami, nieśmiałość, którą zauważył u niej podczas kolacji, tym bardziej rzucała się w oczy.
Po chwili nieufność wróciła. Jeśli naprawdę została jego żoną, to czyż nie powinna okazywać więcej radości z faktu, że się obudził i dochodzi do zdrowia? Nie powinno jej zależeć na odzyskaniu fizycznej bliskości z mężem? A może ożenił się z nią i dopiero po ślubie odkrył, że nie odwzajemnia jego namiętności? Wcześniej mówiła o jego dobroci i uprzejmości. Nie wspomniała o pragnieniu, nie rzuciła mu się na szyję, nie poczuł na twarzy pocałunków wyrażających ulgę, że wreszcie wrócił do żywych. Uśmiechała się do niego miło, lecz chłodno.
W odpowiedzi zdobył się na wymuszony grymas, który także miał być uśmiechem.
– Co tu robisz? – spytał, nawet nie próbując ukryć zdziwienia.
– Pomyślałam, że skoro nie śpisz…
Sądziła, że wejdzie mu do łóżka i sytuacja między nimi zmieni się na lepsze? Będą z zapałem spółkować, by udowodnić, że nieświadomość przeszłości nie ma żadnego znaczenia? Czyżby mężczyznami dało się aż tak łatwo manipulować?
Przeszła obok niego i usiadła na przeciwległym brzegu łóżka. Wyglądała jak pięknie uformowana drewniana lalka, umieszczona na krawędzi półki. Gdyby jej dotknął, opadłaby na plecy z tym samym nieobecnym wyrazem oczu, rozsunęła nogi i pozwoliła mu się posiąść.
Na tę myśl poczuł dziwne mulenie w środku. Po tak długim czasie skrępowanie nie byłoby niczym niezwykłym. Jeśli parę łączyła miłość, dało się je rozładować śmiechem po szeptanej rozmowie o potrzebie cierpliwości i zapewnieniach, że liczy się wyłącznie czuła bliskość.
Nie potrafił sobie jednak wyobrazić, by z nią miał w taki sposób rozmawiać. Patrząc na Justine, czuł jedynie trudną do określenia, niepokojącą żądzę. Chciał zobaczyć, co znajduje się pod skromną koszulą, którą miała na sobie, dotknąć jej włosów. Jednak najbardziej ze wszystkiego pragnął zagłębić się w niej i poczuć, że pamięć przeszłości wraca, wymazując lęki i wątpliwości ostatniego dnia.
A czego ona oczekiwała? Spoglądała na niego wzrokiem, który wyrażał spokojne przyzwolenie, co bynajmniej nie zachęcało go do podejmowania jakichkolwiek działań. Może powściągliwe kobiety nie czerpały przyjemności z małżeńskiego pożycia? Jeśli rzeczywiście tak było w jej przypadku, jak on miałby odczuwać radość z takiego zbliżenia? Zazdrościł Adamowi i Penny, którzy bez wątpienia stanowili dwie połówki tego samego jabłka. Może jemu takie szczęście nie było pisane? Adam twierdził, że on, Will, jest podobny do tej kobiety. Skoro ona była chłodna i apatyczna, co można było powiedzieć o nim?
Trochę za długo gapił się na nią bez słowa, zaczęła więc jeszcze raz:
– Kiedy byłeś nieprzytomny, spałam zawsze w pobliżu twojego pokoju. Mam składane łóżko w garderobie. Chciałam być niedaleko, na wypadek gdybyś krzyczał przez sen.
– Nie będzie już takiej potrzeby – zapewnił.
Prawdopodobnie powiedziała to, by dodać mu otuchy, tymczasem on nade wszystko pragnął zostać sam i zastanowić się nad tym, co go spotkało.
Przygryzła wargę, po czym powiedziała:
– Wolałabym się trzymać w pobliżu, gdybyś mnie potrzebował, ale jako mój mąż możesz zdecydować, gdzie mam się położyć.
Spojrzała wymownie na posłanie. To był jedyny moment ożywienia widoczny na jej twarzy, na której przez cały czas gościł wyraz spokojnej uległości.
To odkrycie tym bardziej zniechęciło go do cielesnego kontaktu. Milczał jeszcze przez chwilę, a potem zaśmiał się z udawanym zaskoczeniem.
– Przykro mi to mówić, moja droga, ale nie ma dla mnie znaczenia, gdzie będziesz spała tej nocy. Jestem stanowczo zbyt wyczerpany, żeby się zdobyć na jakiekolwiek miłosne poczynania.
Tak jak się obawiał, odmową sprawił jej raczej ulgę niż rozczarowanie. Podniosła się sztywno i ruszyła w stronę korytarza prowadzącego do sąsiedniej sypialni.
– W takim razie wrócę do swojego pokoju, żebyś mógł wypoczywać. Gdybyś w nocy czegoś potrzebował…
– Zadzwonię po służbę – przerwał jej szorstko. – Więcej nie musisz zadawać sobie trudu ani spać w nogach mojego łóżka jak pies. Gdybym czegoś od ciebie potrzebował, zapukam do twoich drzwi.
Inna kobieta mogłaby odpłacić mu tak samo nieuprzejmym słowem albo wybuchnąć bezsensownym szlochem. Tymczasem Justine jedynie skinęła głową i odpowiedziała tonem dobrze ułożonej pokojówki:
– Doskonale, milordzie.
Uporczywy głos wewnątrz czaszki łajał go, żądając, by poniechał tak niestosownego zachowania. Nawet jeśli nie stanowili dwóch połówek jabłka, nie miał prawa traktować jej w ten sposób.
– Zobaczymy się rano – dodał, starając się przybrać łagodniejszy ton. – Na dole przy śniadaniu.
– Oczywiście.
Wyobraził ją sobie, jak siedzi cicho, je, kiedy on jej każe, pije na jego życzenie i przez cały czas zachowuje się niczym bezwolna marionetka. Gdyby rzeczywiście tak miało być, Adam całkowicie by się mylił. Justine stanowiła przeciwieństwo kobiety, jaką Will wybrałby na żonę. Nie miała w sobie ducha, nie stawiała mu żadnego wyzwania. Niczego nie mógł się od niej nauczyć, niczego ciekawego w niej odkryć. Kobieta opuszczająca jego pokój była idealnie piękna, całkowicie mu posłuszna i… nudna.
Nieoczekiwanie w jego głowie rozbłysło wspomnienie z przeszłości: obserwował brata, dumnego z syna i żony podczas uroczystości chrztu. Niemowlę płakało, a jego matka, bliska paniki, nie umiała zapanować nad sytuacją. Nie mąciło to w najmniejszym stopniu szczęścia bijącego z oblicza Adama. Można było odnieść wrażenie, że pokój aż tętni życiem. Wtedy po raz pierwszy Will poczuł zazdrość. Zapragnął mieć żonę i rzeczywiście postanowił ożenić się w trakcie najbliższego roku.
Nie pamiętał, by wyraził swoje postanowienie głośno, ale z pewnością tkwiło mu w głowie, kiedy po chrzcinach opuszczał dom brata. Kierował się na południe. Mnóstwo pięknych kobiet chętnie przyjęłoby jego oświadczyny. Postanowił wybrać jedną z nich po tym, jak…
Jak co? Było jeszcze coś, co zamierzał. Dopiero później miał się ożenić. Cokolwiek to było, musiał osiągnąć cel, bo przecież wypełnił drugą część planu i znalazł sobie żonę.
Pozostawało mu zaakceptować własny wybór. Nachylił się, żeby zdmuchnąć świecę, po czym spoczął na łóżku, które choć znajome, wydało mu się puste.