Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książę Benedict często odwiedza słynną salę balową w nadziei, że wreszcie pozna pannę, którą chciałby uczynić swoją księżną. Gdy zaczyna upadać na duchu, w drzwiach staje Abigail Prescott. Nieważne, że jej ojciec to hazardzista, a matka pochodzi z pospólstwa. Benedict jest pewien, że właśnie z Abigail pragnie spędzić resztę życia. Po szybkich oświadczynach zostaje wyznaczona data ślubu, ale zamiast zjawić się w kościele, Abigail zrywa zaręczyny bez podania przyczyn. Spotykają się ponownie po trzech miesiącach. Okoliczności sprawiają, że przez kilka dni są skazani na swoje towarzystwo. Książę nie dba o plotki i jawnie adoruje dawną narzeczoną, zupełnie jakby puścił w niepamięć upokorzenie. Jest szczery czy planuje zemstę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
Christine Merrill
Zerwane zaręczyny
Tłumaczenie: Anna Pietraszewska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022
Tytuł oryginału: The Brooding Duke of Danforth
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd., an imprint of HarperCollinsPublishers, 2019
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2019 by Christine Merrill
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7948-2
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
– Doprawdy, Ben, musieliśmy przyjść akurat tutaj? – po raz enty spytała lady Beverly. – Marne przekąski – zaczęła wyliczać na palcach – ciepła lemoniada, niemrawe tańce, nudne towarzystwo… Zapowiada się najdłuższy wieczór sezonu.
– Mogłaś zostać w domu, Lenore – odparł Benedict Moore, IV książę Danforth. – Albo skorzystać z innego zaproszenia. Wciąż mi powtarzasz, że nastała pora, żebym się ożenił. Gdy człowiek chce ustrzelić zająca, idzie na łąkę, gdy najdzie go ochota na ryby, rusza nad rzekę, prawda? A gdzie ma się udać kawaler, który poluje na żonę? Oczywiście do Almacka, bo w tym mieście to jedyne matrymonialne targowisko.
– Cóż, nie sposób zaprzeczyć… Ale coś mi wyjaśnij. Od dawna bez żadnego efektu namawiam cię na ożenek, aż nagle uznałeś, że warto mnie posłuchać. Dlaczego? I dlaczego właśnie teraz?
– Znając historię mego rodu, spekuluję, że mam już niewiele czasu. – Tylko Bóg jeden wie, jak długo zachowam pełnię władz umysłowych, dodał w duchu, myśląc o ojcu, który skończył przykuty do łóżka i bełkoczący bez sensu.
– Pleciesz, Danforth. Zostałeś ulepiony z całkiem innej gliny niż twój zmarły papa. Nie jesteś żarłokiem ani furiatem, więc to pewne, że nawet w późnej starości nie padniesz rażony apopleksją. – Zawahała się na moment. – Bo przecież wiesz, co ludzie o tobie mówią, prawda? Książę Danforth nie jest zdolny do zbyt gwałtownych emocji.
– Nie widzę związku, Lenore. Apopleksja może trafić każdego. A co do późnej starości, to przypominam, że ostatni z moich poprzedników w chwili śmierci liczył sobie zaledwie trzy lata więcej niż mam teraz, a tytuł noszę po nim przez połowę życia. Najwyższy czas, żebym spełnił swą powinność i zadbał o kolejnego dziedzica.
– W pełni się z tobą zgadzam, choć widzę poważny problem. Odstręcza mnie myśl, że mógłbyś poślubić którąś z obecnych tu dziewcząt. Są zbyt… – Z jawną dezaprobatą machnęła ręką, jakby opędzała się od much. – Zbyt młode! Chichoczą jak opętane! Te piski wprost świdrują mi mózg…
– Gdy cię poznałem, też chichotałaś jak najęta, i byłem pod urokiem tych twoich pisków.
– Z tą różnicą, że miałam wówczas dwanaście lat, a ty dziesięć, więc nietrudno było wprawić cię w zachwyt. Ale na długo przed debiutem wyzbyłam się irytujących nawyków.
– O tak, pamiętam, siałaś prawdziwy postrach! Nawet mój ledwie co nabyty tytuł nie zrobił na tobie wrażenia.
– Mój drogi, potrzebowałeś życiowej zaprawy, musiałeś nauczyć się, jak odpierać ataki tej całej hordy… pardon, tego całego wytwornego towarzystwa. – Uśmiechnęła się rzewnie, jakby wspominała stare dobre czasy. – Przecież nie mogłam cię rzucić wilkom na pożarcie!
Tak też było. Niczym troskliwa starsza siostra od ponad piętnastu lat dawała mu szkołę życia, a on zaczął przedwcześnie siwieć na skroniach. Jednak gdy rozejrzał się po salonie, musiał przyznać rację przyjaciółce. Te panny były zatrważająco młode. A może to on czuł się przy nich zatrważająco stary? Tak czy inaczej, nie zdołał wykrzesać z siebie ani krztyny entuzjazmu. W przeciwieństwie do Lenore sprzed lat, te rozszczebiotane dzierlatki nie miały własnego zadania na żaden temat i łatwo uległy wpływom. Można je było wedle własnej woli lepić jak gliniane figurki, co go mierziło. Od zawsze preferował ludzi o wyrazistej osobowości, a wbrew obiegowej opinii krążącej wśród dżentelmenów, do kategorii „ludzie” zaliczał także kobiety.
Rozmowy z pannami aspirującymi do roli lady Danforth pozbawiły go wszelkich złudzeń. Owszem, młode damy spoglądały na niego zachłannie, ale nie jego pragnęły, lecz tytułu, majątku, koneksji i zaszczytów. Widziały w nim wyłącznie wpływowego arystokratę, a nie człowieka, a już na pewno nie mężczyznę z krwi i kości, który ma swoje potrzeby duszy i ciała. I jak tu nie popaść w przygnębienie?
– Chociaż raz wmieszałeś się w tłum? – spytała Lenore, wpatrując się w stłoczonych gości. – I zagadnąłeś tego czy owego? A raczej tę czy ową? Nie znajdziesz żony, jeśli swoim zwyczajem będziesz tkwił na uboczu i milczał jak zaklęty. No, może znajdziesz, bo żadna kobieta nie odrzuci oświadczyn księcia, niemniej byłoby nieźle, gdybyś zdobył się na minimalny wysiłek i dowiódł, że choćby w stopniu elementarnym posiadłeś sztukę salonowej konwersacji.
Westchnął, jakby dźwigał na barkach bryłę świata.
– Nie martw się, będę tańczył do białego rana. Za każdym razem z kim innym. Zadbałem o to na samym wstępie, wpisując się do wielu karnecików.
– Ben, taniec to za mało, nie zastąpi prawdziwiej rozmowy. Ale w takim ścisku tylko na to można liczyć. Lepsze to niż nic…
Odwrócili się, bo przy wejściu coś zaczęło się dziać. Jakiś mężczyzna wykłócał się z kamerdynerem. Dowodził gromkim głosem, że do jedenastej, o której to porze zamykano drzwi dla gości, pozostały jeszcze dwie minuty, więc służący ma obowiązek go wpuścić. Obok spóźnionego jegomościa stała wysztafirowana matrona w przeładowanej ozdobami sukni, której fason drwił z dobrego smaku. Matrona w popłochu przetrząsała kieszenie i torebkę w poszukiwaniu bezcennych biletów wstępu, które znalazła kilka sekund przed wybiciem zegara, wręczyła lokajowi i przepuściła przodem dziewczę, które czekało cierpliwie za jej plecami.
Choć „dziewczę” nie było zbyt fortunnym określeniem. Dość powiedzieć, że na widok młodej nieznajomej Benowi aż zaparło dech w piersiach. A zaraz potem zrozumiał, że cały jego dotychczasowy świat przewrócił się z hukiem i stanął na głowie. Dzięki Bogu, pomyślał półprzytomnie, że moje modlitwy zostały wysłuchane… Uznał bowiem, że objawiła mu się najprawdziwsza bogini w cielesnej powłoce.
Naturalnie jako człek niegłupi, a także trzydziestodwulatek, który niedawno wkroczył w dojrzały wiek męski, wiedział doskonale, że przy wyborze żony nie należy się kierować wyłącznie wrażeniami wizualnymi. Ale co z tego, że wiedział, skoro jak każdy śmiertelnik czasami ulegał różnym słabościom? I patrząc z drugiej strony, czy to taki wielki grzech, gdy samotny dżentelmen zapragnie związać swoje losy z wysoką smukłą nimfą o wielkich czekoladowych oczach, alabastrowej cerze i kruczoczarnych włosach?
Hola, hola! – powściągnął się w duchu. Nadmierny zapał to pierwszy stopień do zguby. Bo czymże jest nawet idealna uroda, jeśli nie idzie w parze z odpowiednim charakterem?
Dyskretnie powiódł wzrokiem po sali. Wszystkie panny z nabożnym podziwem rozglądały się po Almacku, traktując to miejsce z niezdrową ekscytacją. Natomiast panna, która właśnie stanęła w progu, zachowywała się całkiem inaczej, czyli z pełnym godności umiarem. Nie była ani demonstracyjnie znudzona, ani nadmiernie podekscytowana, tylko zaciekawiona nowym miejscem, co jest oczywistą reakcją rozumnej istoty. Ale gdy już się rozejrzała, uniosła brwi, jakby pytała zdziwiona, czy to jest ten słynny Almack, o który ludzie robią tyle hałasu, przez co ulegają zbiorowemu złudzeniu i widzą to, co spodziewają się zobaczyć. Lecz ona widziała Almacka w jego nagiej i niezbyt imponującej prawdzie. Mówiąc wprost, była to fatalnie utrzymana sala balową, w której opary desperacji mieszały się z duszącą wonią perfum. Jednak ironiczny uśmieszek błyskawiczny zniknął z jej twarzy, zastąpiony przez standardową uprzejmość. Widomy znak, że młoda dama nie lubiła publicznie naigrywać się z bliźnich. Pochyliła się, żeby uspokoić bliską waporów matkę, która wciąż dygotała z powodu zagubionych i cudem odnalezionych zaproszeń, a potem ruszyła wraz z rodzicami ku patronce i zgodnie z obyczajem została jej przedstawiona.
– Widzę, że zauważyłeś już nowych gości – odkrywczo stwierdziła Lenore, szturchając go w ramię.
– Jednego z nich zauważyłem na pewno – przyznał otwarcie. – A raczej jedną.
– Zamknij buzię, bo wyglądasz jak wyrzucony na brzeg pstrąg, który zaraz wyzionie ducha.
Posłusznie zacisnął wargi, po czym spytał:
– Co to za ludzie? Znasz ich?
– To Prescottowie, coś o nich słyszałam. Major John Prescott, jego żona oraz córka Abigail. Major jest wnukiem zubożałego baroneta, a jego małżonka pochodzi z pospólstwa. Jej papa był typowym nuworyszem z ambicjami i górą tak nowych pieniędzy, że do tej pory nie obsechł na nich tusz. Był, bo nieboraczkowi niedawno się zmarło, a pani Prescott przejęła po nim schedę, co wyjaśnia późny debiut córki. To duży koszt, a oni, jak mniemam, z rosnącą niecierpliwością czekali na spadek.
Późny, ale nie za późny, pomyślał Benedict. Raczej w samą porę. Abigail Prescott zapewne już skończyła dwadzieścia lat i nie była nieopierzonym podlotkiem, lecz dojrzałą młodą kobietą. W dodatku piękną i opanowaną, słowem właśnie taką, jakiej szukał do roli księżnej Danforth. Niewykluczone, że już w chwili narodzin była ideałem…
– Czy panna Prescott ma jakichś wielbicieli? – zapytał sztucznie obojętnym tonem.
– Jeszcze nie – odparła lady Beverly. – Jej rodzina nie ma żadnych koneksji, a rodzice są… jak by to ująć… trudni.
Zignorował ostrzeżenie i skupił się na braku konkurencji. Nie ma chwili do stracenia, bo zaraz zbiegną się rywale!
Ale chwileczkę… Co za sprzeczność! Kolejny raz próbował ostudzić własny zapał, choć nie należał do ludzi impulsywnych, więc nie powinien się gorączkować. Ale się gorączkował, mimo iż wiedział, że w takich sprawach pośpiech nie jest wskazany, i najpierw powinien wszystko solidnie przemyśleć. Zwłaszcza że nie znał panny Prescott i nie miał o niej żadnych poufnych informacji. Natomiast wiedział, że sam nie ma łatwego charakteru. Ileż to razy słyszał, że ciężko z nim wytrzymać? Więc nie byłoby dziwne, gdyby się okazało, że są jak ogień i woda, czyli zupełnie do siebie nie pasują.
Gapił się na nią jak pozbawiony manier sztubak, i to tak intensywnie, że ściągnął ją wzrokiem, bo też spojrzała na niego z nieskrywaną ciekawością. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów poczuł mrowienie w żołądku i miał wrażenie, że spada z wysokiego klifu w ciemną pustkę.
Odwrócił wzrok, żeby ochłonąć. Wiedział, że samym bezmyślnym wpatrywaniem się nic nie osiągnie. Trzeba działać! Wystarczy, że przejdzie kilka kroków i poprosi lady Jersey, żeby ich sobie przedstawiono. Niestety nim zdążył się ruszyć, rozległy się pierwsze takty muzyki, a jedna z jego umówionych partnerek pociągnęła go za rękaw, by o sobie przypomnieć.
Posłał jej dyżurny uśmiech, przeklinając w duchu swoją punktualność i skrupulatność. Po jakie licho przyjechał tak wcześnie? I po co na samym wstępie zadeklarował się do wszystkich tańców, wpisując się do kolejnych karnecików? Cóż, był w tym konkretny zamysł, bo zjawił się w Almacku właśnie po to, by przyjrzeć się wszystkim zgromadzonym tu pannom na wydaniu. Szkoda tylko, że ten genialny plan obrócił się przeciwko niemu, bo kiedy pojawiła się ta jedna jedyna, nie miał żadnej wolnej chwili na to, by zawrzeć z nią znajomość, tylko pląsał z kolejnymi dzierlatkami…
Hrabina Sefton zdążyła już przyprowadzić do niej cały szwadron aspirujących dżentelmenów, ma się rozumieć wyłącznie takich, których patronki Almacka w swej nieomylności uznały za odpowiednich. Nie było wśród nich nikogo powyżej barona, widomy znak, że panna Prescott tylko na taką rangę została przez nie wyceniona na londyńskim rynku matrymonialnym. Hrabina, markiza, księżna, to wszystko ma być dla niej niedostępne, pomyślał Ben… i tym lepiej dla mnie! Jako książę bez trudu wyeliminuje pozostałych pretendentów do jej ręki. Kiedy już zacznie się o nią starać…
Albo i nie, bo nie powinien zakładać niczego z góry. Kiedy Abigail po wejściu na salę spojrzała na niego, nie zauważył w jej wzroku ani śladu zachłanności, z jaką większość panien lustrowała tego typu zgromadzenia. Kobiety uczono od maleńkości, że ich życiowym celem jest złowienie męża z jak najbardziej prestiżowym tytułem, ale panna Prescott wyglądała na taką, która nie dba o zaszczyty. Na samym wstępie zerknęła na niego przelotnie, a potem nie poświęciła mu już ani chwili uwagi. Natomiast dziewczęta, z którymi tańczył, zabiegały o jego atencję z wytrwałością godną najwyższego podziwu, a kiedy milkła muzyka, desperacko próbowały przedłużyć rozmowę, żeby spędził z nimi jeszcze z minutkę czy dwie. Za to Abigail Prescott do końca wieczoru traktowała go jak powietrze… co wydało mu się o wiele bardziej intrygujące niż flirty czy jawna kokieteria. Książę Danforth nie przywykł do tego, by go ignorowano, a tu proszę!
Z tym że o ile on był oblegany przez młode damy, to można powiedzieć, że panna Prescott, mimo starań patronek, poniosła spektakularną klęskę. Towarzystwo uznało ją za niegodną uwagi i faktycznie nie dopuściło do swego grona. Spośród przedstawionych jej kawalerów tylko dwóch wpisało się do jej karneciku i tyle tyko razy zatańczyła na tym balu. Za pierwszym razem partnerował jej lord Blasenby, znany gbur i prymityw. Benedict obserwował kątem oka, jak panna Prescott znosi cierpliwie jego czczą gadaninę, choć musiała się wynudzić za wsze czasy. Dopiero kiedy skończyli, niemal niezauważalnie odetchnęła z ulgą.
Godzinę później zaprosił ją na parkiet Andrew Killian, bodaj najgorszy tancerz w całym Londynie, a zarazem etatowy partner „ostatniej szansy” wszelkiej maści starych panien oraz dziewcząt, które podpierały ściany z powodu mało powabnej urody lub braku posagu. Po kadrylu z Killianem panna Prescott usiadała obok matki i tam już pozostała do końca balu, natomiast jej ojciec zaczął nerwowo maszerować w tę i we w tę, jakby miał owsiki.
Reszta zgromadzonych szybko przestała zwracać uwagę na nic nieznaczących Prescottów, za to Ben nie spuścił z nich oka ani na moment. Abigail wypiła dwie szklanki lemoniady, ale nie dokończyła ciasta. Było jak zwykle suche i pozbawione smaku, więc doskonale ją rozumiał.
W pewnej chwili podszedł do niej kolejny dżentelmen, ale się rozmyślił i odmaszerował w przeciwnym kierunku. Danforth był pewien, że zraziło go odpychające zachowanie pana Prescotta, który głośno obwiniał żonę i córkę za towarzyskie niepowodzenie, a po jakimś czasie, gdy klęska stała się już całkiem widoczna, zaczął fukać i powarkiwać na wszystkich wokół, jakby to oni byli winni tej klęski. Pani Prescott zaczęła drżeć przed mężem furiatem i była bliska omdlenia, jednak Abigail o dziwo pozostała niewzruszona. Po jej twarzy błąkał się dyskretny uśmieszek i wymachiwała wachlarzem w takt muzyki.
Benedict zerknął na pannę, z którą właśnie tańczył, bo tak wypadało, ale w głębi duszy kipiał z gniewu. Skoro Prescott nie potrafi się opanować w miejscu publicznym, to strach pomyśleć, co wyrabia w domu. Jego córka przez lata praktyki nauczyła się kontrolować emocje. Ben to rozpoznał, bo sam też musiał nabyć tę umiejętność, i szczerze żałował, że również i ją spotkało coś takiego. Chronicznie nie cierpiał ordynarnych despotów, a już szczególnie tych, którzy znęcali się nad własną rodziną.
Zmieniając pozycje w tańcu, kilka razy znalazł się w pobliżu Prescottów i usłyszał spore fragmenty ich rozmowy, choć werbalne ataki Johna Prescotta trudno byłoby nazwać cywilizowaną rozmową.
– Gdybyś nie guzdrała się godzinami przed lustrem – wyrzucał żonie – na pewno byśmy się nie spóźnili. Nie pojmuję, jak mogłaś zapodziać bilety…
Książę zatoczył koło w almandzie, starym dworskim tańcu, i znów przemknął wraz z partnerką obok Prescottów.
– Musiałem świecić za ciebie oczami jeszcze przed wejściem. Niewiele brakowało, a w ogóle by nas nie wpuścili!
Kolejny obrót i do uszu Bena znów dobiegły wściekłe porykiwania majora:
– Te wasze fatałaszki kosztowały mnie fortunę…
Benedict zacisnął zęby i wykonał idealną promenadę. Niesłychane, zżymał się w duchu, co szczyt grubiaństwa! Tylko ostatni prostak uskarża się na głos na wydatki związane z damską toaletą, szczególnie jeśli fortuna, którą dysponuje, przypadła mu w udziale za sprawą żony. Każdy wie, że sezon na salonach wiąże się z ogromnymi kosztami, ale chodzi o znalezienie dobrej partii, więc gra jest warta świeczki.
– I na co się to wszystko zdało? Na nic…
Tego już było za wiele. Miarka się przebrała, a Danforth był bliski wybuchu. Postawie córki nieokrzesańca nie można było niczego zarzucić. Panna Prescott, pojawiając się po raz pierwszy na salonach, wykazała się zdumiewającym opanowaniem i dyskretnym wdziękiem, niestety ojciec prostak domagał się od niej natychmiastowego sukcesu. Szast-prast i miała wytrzasnąć z rękawa zięcia z tytułem, bo wiadomo przecież, że szukanie męża nie trwa dłużej niż pięć minut… Niech go diabli! Nieszczęsny major w swej bezdennej głupocie nie był świadom, że sam sprokurował córce klęskę towarzyską, bo plebejskimi manierami odstręcza od niej potencjalnych zalotników.
Pani Prescott z najwyższym trudem powstrzymała się od płaczu. Jeśli zaleje się łzami w sali pełnej ludzi, jutro całe miasto weźmie i ją, i całą rodzinę na języki. Książę z zasady nie przejmował się plotkami, ale tym razem zawrzała w nim krew. Nie znosił, gdy Bogu ducha winne kobiety cierpiały z powodu bezmyślności durnych tyranów. Zamierzał interweniować, ale tak, żeby nie sprowokować kolejnych plotek. Tylko jak to zrobić? – zastanawiał się, i nagle go olśniło. Taniec nie długo się skończy, a on nie będzie musiał biec przez cały Almack, bo zatrzyma się akurat przed Prescottami. W takiej sytuacji zwykła uprzejmość nakazuje, by poprosił patronkę o przestawienie go nowym gościom.
Wiedział z doświadczenia, że nawet najzacieklejszy tyran milknie w obecności wpływowego lorda. Co więcej, nawet krótka rozmowa z księciem diametralnie zmieni stosunek towarzystwa do tej familii, a panna Prescott już nigdy nie będzie samotnie siedziała pod ścianą, no i spojrzy na niego łaskawszym okiem, kiedy w przyszłym tygodniu złoży jej oficjalną wizytę.
Na razie jednak podsłuchiwał dalej, i warto było, bo wreszcie usłyszał głos Abigail. Jej dźwięczny alt uciął tyradę ojca niczym nóż zanurzony w miodzie.
– Tato – rzuciła ostrzegawczo, na co Prescott coś odwarknął, posyłając jej groźne spojrzenie. – Mama zaraz się rozpłacze – ciągnęła niezrażona. – Uprzedzam, jeżeli natychmiast nie przestaniesz jej strofować, urządzę ci tu taką scenę, że cały Londyn będzie wytykał nas palcami przez co najmniej dekadę.
Partnerka musiała pociągnąć Bena za ramię, bo stanął jak wryty na środku parkietu. Postawił kolejny krok, ale cały czas uważnie słuchał:
– Na przykład głośny atak histerii – kontynuowała panna Prescott. – Albo opętanie przez demona. Tak, opętanie będzie bardziej spektakularne – dodała z lubością, jakby już się widziała w diabelskich wygibasach i z pianą na ustach. – Po czymś takim już nigdy nie wpuszczą nas do Almacka, a żaden zdrowy na umyśle mężczyzna nie zwiąże się z obłąkaną.
– Nie ośmielisz się.
– Chcesz się przekonać?
Mina Prescotta była bezcenna, a rozbawiony Benedict z trudem powstrzymał wybuch śmiechu. Abigail nie potrzebowała jego pomocy, doskonale radziła sobie sama.
Panna, z którą tańczył, wzięła jego uśmiech za dobrą monetę. Była przekonana, że się zadurzył. Owszem zadurzył się, tyle że nie w niej.
Gdy tego wieczoru wychodził z Almacka, był przekonany, że wreszcie znalazł tę jedyną. Wystarczyło tylko po nią sięgnąć…
Trzy miesiące później.
Panna Prescott popatrzyła na kałużę u swoich stóp. Mulista woda ściekała z płaszcza na nieskazitelnie czystą marmurową posadzkę w holu Comstock Manor. Co za bałagan, westchnęła w duchu, a raczej kompletna katastrofa, czyli idealna metafora moich dotychczasowych relacji z arystokracją.
Matka wciąż przepraszała za najście i nie zanosiło się na to, by miała rychło skończyć. Jak zwykle gdy była wzburzona, wymachiwała rękami, a krople deszczu opadały z koronkowych mankietów wprost na łeb pieska, który czuwał obok swej pani.
– Jesteśmy ogromnie zobowiązane za pomoc, milady. Ratuje nas pani z opresji. Nie ośmieliłybyśmy się państwa nachodzić, gdyby nie wyższa konieczność…
– Doprawdy, to żaden kłopot – skwitowała lady Charity Strickland, hrabina Comstock, rzeczowa i sympatyczna dama. Choć na oko wydawała się nieco młodsza niż Abby, roztaczała wokół siebie aurę pogodnego spokoju, typową dla znacznie starszych kobiet. – Nie da się przecież przewidzieć kaprysów pogody – dodała.
– Tak, ale nie zostałyśmy sobie przedstawione, więc nie wypada się narzucać… – Pani Prescott w dalszym ciągu udawała skruchę, jakby rzeczywiście była przerażona faktem, że znalazły się w hrabiowskim domu bez zaproszenia, choć duchu dziękowała Bogu za szczęśliwe zrządzenie losu.
– Proszę nie robić sobie wyrzutów. Nawet gdyby nie uszkodziły panie powozu, nie puściłabym was do wsi w taką burzę, w dodatku po nocy.
Hrabina okazała się niezwykle hojna i wspaniałomyślna. Rezydencja Comstocków leżała co najmniej milę od traktu, gdzie porzuciły bezużyteczny pojazd. Oczywiście mogły zawrócić zapukać do drzwi najbliższej farmy, ale gdy matka wypatrzyła imponujące mury Comstock Manor, natychmiast ruszyła w górę drogi.
– Nie chciałybyśmy zakłócać przyjęcia – odezwała się ponownie pani Prescott, gdy usłyszała dochodzące z głębi domu śmiechy i odgłosy rozmów. – Zdaje się, że ma pani gości…
– Tym lepiej – odparła lady Comstock. – Będzie nam miło, gdy panie do nas dołączą. Nie mogą panie podróżować pieszo, a drogi są nieprzejezdne. Trzeba usunąć powalone konary i naprawić wasz powóz. Udzielimy paniom gościny na tak długo, jak będzie trzeba. To duży dom, znajdzie się miejsce dla kilku dodatkowych osób.
Z pewnością. Z tego, co Abby zdążyła zauważyć, potężne gmaszysko było wielkie niczym średniowieczny zamek.
– Jeśli naprawdę nie sprawimy kłopotu… – powiedziała dla formalności matka.
– Poślę po wasze rzeczy, a pokojówka zaprowadzi panie do pokojów gościnnych. Niemniej… – Hrabina zamilkła na moment, a na jej ustach pojawił się tajemniczy uśmieszek. – Czuję się w obowiązku panie uprzedzić, że jednym z naszych gości jest książę Danforth.
Pani Prescott zamarła i zadrżały jej wargi, co oznaczało, że zaraz się rozpłacze i narobi im jeszcze większego wstydu, ale Abigail chwyciła ją za rękę i coś szepnęła ostrzegawczo. Miała znacznie poważniejszy powód niż matka, by unikać Danfortha, ale nie zamierzała robić z siebie widowiska.
– Dziękuję, że nas pani ostrzegła – zwróciła się do hrabiny. – Postaramy się nie dopuścić do niezręcznej sytuacji.
– Znakomicie – z uśmiechem odparła lady Charity. – Też zrobię wszystko, żeby czuły się panie swobodnie. Jak już wspomniałam, to duży dom.
Nie dość duży, pomyślała ponuro Abby. Z tym że kiedyś musiało dojść do konfrontacji, i przyjdzie jej stawić czoło konsekwencjom swej decyzji. Nie sądziła jednak, że nastąpi to tak szybko, a ona zostanie uwięziona z niedoszłym mężem pod jednym dachem bez możliwości ucieczki…
– Posadzę państwa przy innych stołach, więc nie będziecie musieli ze sobą zbyt wiele rozmawiać ani przebywać w swoim towarzystwie. – Hrabina machnęła niedbale dłonią, jakby uznała problem za niebyły, lecz nagle spoważniała. – Niestety niektórzy z moich gości uwielbiają plotkować.
Pani Prescott jęknęła z podenerwowania, a terier lady Comstock zawtórował jej głośnym ujadaniem.
– Mówią o tym bez przerwy od kilku miesięcy – stwierdziła Abby, wręczając matce chusteczkę. – Przywykłam, więc kolejne plotki nie zrobią wielkiej różnicy. Damy sobie radę. Jeszcze raz dziękujemy za pomoc – dodała z uśmiechem.
– Gorąca herbata i suche odzienie postawią panie na nogi – też z uśmiechem odparła hrabina. – Do zobaczenia o ósmej na kolacji.
Kiedy pokojówka zaprowadziła je na piętro, matka zazdrośnie pożegnała wzrokiem główne skrzydło budynku, gdzie z pewnością znajdowały się najbardziej reprezentacyjne pokoje gościnne. I z niechęcią popatrzyła na wyblakłe tapety oraz wysłużony dywan.
– Na pewno będziemy tu miały wszelkie wygody – wyszeptała Abigail, by służąca nie wzięła ich za niewdzięczne.
– To bez znaczenia – odmruknęła matka z miną cierpiętnicy. – I tak nie zobaczymy reszty domu, bo będziemy jadać na górze.
Gdy pokojówka otworzyła drzwi, Abby zostawiła naburmuszoną matkę w progu, weszła do środka i z uśmiechem powiedziała do służącej:
– Uroczy pokój. Proszę podziękować w naszym imieniu lady Comstock. – Mówiła szczerze. Wprawdzie znalazły się w starszej i gorzej utrzymanej części domu, ale pomieszczenia były czyste, wywietrzone i uroczo przytulne. Abigail znacząco zerknęła na matkę. – Nie zajrzysz do swojego pokoju? Pewnie jest tuż obok.
Pani Prescott zniknęła w korytarzu, by po chwili pojawić się w drzwiach łączących oba pokoje, ale zanim znów zaczęła narzekać, Abigail wyjrzała na korytarz i upewniła się, że pokojówka już sobie poszła.
Kwaśna mina matki mogła oznaczać tylko jedno. Zamiast uderzyć w płacz, dla odmiany postanowiła uraczyć córkę tyradą. Ciekawe, jak długa okaże się tym razem lista przewin, których się dopuściła…
– A nie mówiłam? Sto razy ci powtarzałam, że twoje haniebne wybryki obrócą się przeciwko nam. I co? Nadarzyła się sposobność, żeby zaistnieć ponownie na salonach, lecz zamiast tego spotyka nas banicja! Wygnano nas do najodleglejszego zakątka rezydencji, jakbyśmy były trędowate i trzeba nas izolować od innych!
Panna Prescott westchnęła. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co je czeka na dole, kiedy zejdą na kolację. Na samą myśl o tym, że znów stanie twarzą w twarz z Danforthem, nogi jej miękły ze zdenerwowania. Ale gdybanie w niczym nie pomoże, zdarzy się to, co ma się zdarzyć, a ona nie ma na to żadnego wpływu. Powinna zebrać się w garść i uspokoić rozhisteryzowaną matkę, bo inaczej urządzi kolejną dantejską scenę w swoim stylu, zapewniając darmową rozrywkę gościom lady Comstock i prokurując kolejną falę plotek. Wystarczy, że będą się na mnie gapić, pomyślała Abby, podczas nieuchronnej konfrontacji z księciem.
– Umieszczono nas tutaj, bo zjawiłyśmy się bez uprzedzenia – wyjaśniła, siląc się na spokój. – Lepsze pokoje przypadły w udziale zaproszonym gościom, a my zjawiłyśmy się niespodziewanie. Zresztą w ogóle by nas tu nie było, gdybyś mnie posłuchała i zawróciła do domu, kiedy załamała się pogoda. Utknęłyśmy w Comstock Manor tylko dlatego, że uparłaś się kontynuować podróż do Londynu.
– Niewdzięczna córko, śmiesz robić mi wymówki? Gdybyś nie dała kosza Danforthowi, nie musiałybyśmy się martwić, bo też dostałybyśmy zaproszenia.
Trudno było zbić ten argument. Sęk w tym, że gdyby zgodnie z oczekiwaniami rodziców i znajomych wyszła za księcia, uszczęśliwiłaby wszystkich z wyjątkiem siebie. Przez te wszystkie lata żyła pod dyktando innych i starała się ich zadowolić, często postępując wbrew sobie. Lecz miarka się przebrała i już nie zamierzała być uległa.
– Odniosłam wrażenie, że hrabina Comstock darowała mi już ten postępek, i mam nadzieję, że ty też kiedyś mi odpuścisz, mamo. – Usiadła przy toaletce i zdjęła przemoczony kapelusz. – A teraz wybacz, ale zamierzam wysuszyć włosy i przebrać się do kolacji. Nie będę kryć się po kątach i jadać w samotności tylko po to, by uniknąć spotkania z niedoszłym mężem.
– Naprawdę nie masz w sobie choćby odrobiny wstydu, dziewczyno?
– A czego miałabym się wstydzić? To nie ja obnoszę się w towarzystwie z kochanką, jakby była jakimś trofeum!
– Nie bądź śmieszna. Kobiety nie mają kochanek.
– Och, mamo… – Abigail fuknęła gniewnie. – Nie rozmawiaj tak ze mną, nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi. Bo przecież wiesz, i wiesz też, że mam rację, tylko ta racja nie jest ci na rękę.
– Puszczę tę impertynencję mimo uszu. Na twoim miejscu każda inna panna uznałaby, że chwyciła Boga za nogi, i wydała się za księcia bez mrugnięcia okiem. To grzech przepuścić taką okazję. Sądzisz, że po tej zniewadze trafi ci się ktoś inny z taką pozycją? Będziesz miała szczęście, jeśli w ogóle ktoś cię zechce.
– Przykro mi, że jestem dla ciebie tak wielkim rozczarowaniem – skwitowała z goryczą Abby. – Choć tak bardzo się starałaś, wychowałaś niewdzięcznego potwora.
Na szczęście nie spodziewała się protestów, bo matka ani myślała zaprzeczać.
– Zawsze mówiłam, że w domu jest za dużo książek, ale ojciec jak zwykle miał za nic moje zdanie i upierał się, żeby cię edukować. I spójrz tylko, dokąd cię to zaprowadziło. Przez te nauki masz przewrócone w głowie, ot co!
Abigail poszła za radą rodzicielki, z drwiącym uśmieszkiem rozejrzała się wokół i odparła:
– Wcale nie jest tak źle, droga matko. Przemoczone do suchej nitki, a jednak trafiłyśmy pod arystokratyczny dach. A przecież zawsze ci o to chodziło, prawda?
– Nie, nie o to! – odparła z oburzeniem droga matka. – Słowo daję, nie mam już do ciebie siły, rozwydrzona pannico.
– Jestem, jaka jestem, mamo. Przykro mi, że taka ci nie odpowiadam, ale nie zamierzam na siłę się zmieniać. – A szkoda, dodała w duchu. Życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby była inna albo umiała na zawołanie naginać zasady. – Nigdy nie zgodzę się na to, żeby mój mąż miał kochankę i robił ze mnie pośmiewisko. Przeszkadzało mi to przed ślubem, a po ślubie stałoby się nie do zniesienia. Podejmując decyzję o zerwaniu zaręczyn, uchroniłam nas wszystkich przed jeszcze gorszą zgryzotą. – Ale czy na pewno? Ta sprawa może ją dopadać przez długie jeszcze lata. Matka wypominała jej, że jest bezwstydna i nic sobie nie robi ze skandalu, ale bardzo się myliła. Właśnie przez ten wstyd Abby nie zapytała hrabiny, czy Danforth przywiózł ze sobą lady Beverly, bo byłoby to dla niej upokarzające. W rezultacie podczas wieczornego posiłku zapewne przyjdzie jej się zmierzyć z prawdziwym koszmarem, a mianowicie zasiądzie do stołu z dwiema najbardziej znienawidzonymi osobami, których wolałaby już nigdy nie widzieć na oczy. Może uda jej się wymówić i wrócić wcześniej na górę? Bo w zaistniałych okolicznościach niczego nie zdoła przełknąć…
– Tak czy inaczej – odezwała się matka – uważam, że powinnaś go przeprosić. Przysporzyłaś mu nie lada kłopotu.
– Nie mam za co przepraszać – zdecydowanym tonem odparła Abigail. – Kobieta ma prawo zmienić zdanie i zerwać zaręczyny. – Uparcie obstawała przy swoim, bo nie chciała przyznać przed samą sobą, że postąpiła okrutnie. Owszem kobieta ma prawo się wycofać, ale niekoniecznie w taki sposób. Mogła zawczasu z nim porozmawiać i odwołać ślub, ale ona stchórzyła i publiczne zrobiła z niego głupca. Jeśli spotka ją za to towarzyski ostracyzm, będzie mogła winić tylko siebie. Po namyśle doszła do wniosku, że matka też zasłużyła na karę. W końcu to ona nalegała, żeby zapukać do drzwi Comstocków. – Postaram się go unikać – mówiła dalej Abby. – Przyznaj się, mamo, gdy wpadałaś na pomysł, żeby szukać schronienia u hrabiny Comstock, miałaś nadzieję, że uda ci się wydać mnie za pierwszego z brzegu arystokratę. Nie udało się z księciem, to może powiedzie się z kimś innym, prawda? Skoro tak bardzo ci na tym zależy, to obiecuję zagiąć parol na pierwszego kawalera, którego spotkam, gdy zejdziemy na kolację. Danforth nadal będzie się snuł po salonach z kochanką u boku, a ja przejmę rządy w rezydencji jakiegoś innego utytułowanego nieszczęśnika. Uwinę się z oświadczynami do rana i wszyscy będą szczęśliwi.
– Boże w niebiesiech, za co mnie tak karzesz?! – płaczliwie zawołała pani Prescott. – Abigail, naprawdę chcesz wpędzić do grobu własną matkę? – Zaszlochała. – Nie zrobisz tego, nie ośmielisz się bezwstydnie flirtować na oczach mężczyzny, którego odtrąciłaś! Jeśli znów go upokorzysz, to… to… to nie wiem, co zrobię, ale gorzko tego pożałujesz.
Chryste, pomyślała z niesmakiem Abby, znów doprowadziłam ją do łez. Nie jestem lepsza niż ojciec.
– Przepraszam, mamo, tylko żartowałam. – Delikatnie uścisnęła jej dłoń. –Obiecuję, że odpowiednio się zachowam. Nie chciałam wyjść za Danfortha, bo był dla kimś obcym, i za innego obcego też się nie wydam.
– Obcy? Co ty pleciesz? Danforth nie obcy. Jest księciem i znają go wszyscy jak Anglia długa i szeroka. Nie mów, że to dla ciebie było zbyt mało. Niby co jeszcze chciałaś o nim wiedzieć?
– Co jeszcze powinna wiedzieć dziewczyna poza tym, że jej przyszły mąż jest wpływowym arystokratą? – Posłała matce ironiczny uśmiech, który niestety chybił celu. A tego „co jeszcze” było całe mnóstwo. Jego ulubiony kolor, czy rano pija kawę czy herbatę, czy ma psa, czy lubi długie spacery… Chciała wiedzieć o nim wszystko, a nawet nie poznała odpowiedzi na jakże ważne pytanie, a mianowicie dlaczego chciał się ożenić właśnie z nią… Co nim kierowało, gdy zdecydował się na oświadczyny? Same niewiadome, żadnych odpowiedzi… – Mamo, Danforth nie za bardzo się mną interesował, gdy już przyjęłam jego oświadczyny. Nie zabiegał o moje towarzystwo, nie odbyliśmy żadnej dłuższej rozmowy, nie żądał też wyjaśnień, dlaczego wystawiłam go do wiatru, gdy kazałam mu samotnie czekać przed ołtarzem. Jestem pewna, że kiedy zjawimy się w jadalni, potraktuje mnie jak powietrze i nie będzie ganiał za mną po rezydencji, wtrącając się w moje sprawy. Doprowadzimy się do porządku i poznamy resztę gości. Zobaczysz, nie będzie aż tak źle, jak ci się wydaje.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej