Do nadejścia ciemności - Ewa Wnuk - ebook
NOWOŚĆ

Do nadejścia ciemności ebook

Ewa Wnuk

4,3

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Po stuletniej wojnie między istotami magicznymi wreszcie nastał pokój. Aby go utrzymać, każda z ras co roku jest zobowiązana wyprawić w swojej krainie upamiętniające podpisanie traktatu obchody. W Roku Wampira odbywają się igrzyska zrzeszające najsilniejsze i najmądrzejsze istoty z całego świata. Wystąpienie w nich to największy zaszczyt. 

 

 

Vittoria, anielica narodzona bez skrzydeł, zostaje wybrana do udziału w Igrzyskach. By udowodnić pobratymcom swoją wartość, niezwłocznie wyrusza do Sanglant. Nie spodziewa się, że szansa od losu może okazać się jej największym koszmarem.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (97 ocen)
56
23
13
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiki2p

Dobrze spędzony czas

⚔️Zaczynając od plusów, bardzo podobał mi się świat, którego autorka nie starała nam się na siłę pokazać. Pozwoliła, by z biegiem akcji czytelnik sam odkrywał jego niuanse. Miło wspominam też zwrot akcji, który nie był oczywisty. ⚔️Główna postać kobieca jest kreowana na bardzo silną oraz niezależną. Jednocześnie do jej cech charakteru nie można przypisać określenia - egoistyczna, co jest bardzo miłym zaskoczeniem na tle wielu kobiet w literaturze, które określa się tymi trzema przymiotnikami. (Możliwe, że spowodowane jest to jej rasą, ale dalej, bardzo się cieszę z jej kreacji oraz konsekwencji autorki). ⚔️Bohaterowie drugoplanowi, choć nie pełnią ważnej funkcji w książce, sprawiają, że czuje się do nich sympatie. Nawet zachowania karygodne są argumentowane jakimś zdarzeniem, przez co nie da się ich nie lubić. ⚔️Wiele elementów fabuły wzbudziło we mnie bardzo pozytywne emocje, przez co całościowo czytanie było przyjemnością. Na pewno nie jest to książka, która łamie schematy i pokazuj...
50
Kotwksiazkach

Całkiem niezła

Muszę przyznać, mam pewną słabość do wampirów... Ciągnie się to za mną chyba jeszcze z czasów podstawówki/gimnazjum, kiedy była ich złota era. Możecie więc wyobrazić sobie, że jak tylko usłyszałam o "Do Nadejścia Ciemności", pomyślałam, że to książka idealna dla mnie. Krwawe igrzyska, miks różnych ras, tajemnice, odwieczny konflikt... Wydawałoby się miłość gwarantowana. Jak to jednak wyszło w rzeczywistości? Cóż... różnie. Zacznę od tego, że sięgając po tę książkę liczyłam tylko na miłe spędzenie czasu, na nic więcej się nie nastawiałam. I faktycznie miło czas spędziłam. Książkę czytało mi się szybko, nie tylko dlatego, że jest dość krótka, jest też napisana prosto - ale nie prostacko! - i napakowana akcją, wciągnęła mnie więc i zwyczajnie przyjemnie wertowało mi się jej strony. Zaciekawiła mnie, chciałam się dowiedzieć co wydarzy się dalej, pochłonęłam ją w dwa wieczory - a gdyby nie to, że każdy weekend miałam zapakowany, to byłby to jeden wieczór. To powiedziawszy... nie mogę uzna...
30
MagdaPrz
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Zabrakło mi w tej książce czegoś głębszego. Bohaterów wogóle się nie czuło są powierzchowni, a główna bohaterka jes czasami jak jęczące i błądzące dziecko we mgle. Na siłę utrzymywane tajemnice tylko irytują. Pomysł na książkę i sama fabuła bardzo ciekawa, chociaż niedopracowana jeśli chodzi o postacie i ich emocje, dzialania. Pomimo tyłu zastrzeżeń na pewno sięgnę po część drugą jeśli powstanie.
20
EwaZaniewska

Całkiem niezła

Długo się zastanawiałam, jaka książka zasłuży na 3 gwiazdki. To ta. Autorka miała naprawdę dobry pomysł na niezłą książkę... tyle, że czegoś mi tu zabrakło. Najprawdopodobniej realistyczności w dialogach. Ekspresji. Niby wiedziałam, że ktoś jest zagubiony lub ma się zakochiwać... ale to wydawało się sztuczne. Mimo to nie jest to zła książka. Przeczytałam ją w całości, czego nie można powiedzieć o wielu lepiej napisanych książkach, które mnie zmęczyły. Jest lekka, krótka. Może nawet przeczytam drugi tom, jeśli wyjdzie, a ja będę o tym pamiętać? Kto wie?
20
AgSrebro
(edytowany)

Całkiem niezła

Ta książka nie była czymś co mnie porwało, ale na pewno znajdzie swoich odbiorców. Książka wydaje się być dobra dla kogoś kto dopiero zaczyna swoją przygodę z fantastyką. Język jakim operuje autorka jest prosty i przystępny. Dialogi są zrozumiałe, opisy odpowiednio rozbudowane. Dodatkowy plus za debiut w dość ciężkim gatunku.
20

Popularność




Copyright © by Ewa Wnuk, Poznań 2024

Copyright © by Wydawnictwo Papierowy Smok, Rzeszów 2024

OKŁADKA

Agnieszka Zawadka

KOREKTA I REDAKCJA

Ortograf

Aleksandra Bednarek

SKŁAD I ŁAMANIE

Ortograf

WYDANIE 1

ISBN: 978-83-68071-05-4

Książka przeznaczona dla czytelników 16+.

TW: śmierć, nienawiść, szowinizm, przemoc cielesna i psychiczna, wulgarny język, manipulacje, uzależnienia, delikatna erotyka.

Książka oraz żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszelkie podobieństwa do osób i miejsc w niniejszej książce są przypadkowe i stanowią w całości wytwór wyobraźni autorki.

Dla tych, którzy nawet w największej ciemności

zawsze są moim światłem.

WPROWADZENIE

STULETNIA wojna zakończyła się pokojem. Nie wszystkim odpowiadał ten stan rzeczy, ale po ilości przelanej krwi, w imię bezsensownego dążenia do władzy absolutnej, musiało to w końcu nastąpić. Kontynuowanie walk doprowadziłoby do końca świata, a wtedy nie byłoby już czym rządzić.

Przy kamiennym, okrągłym stole zasiadło wiele istot — Przedstawicieli każdej z ras. Wampiry, wilkołaki, demony, anioły, elfy, ludzie i wiele innych. Każde z nich kolejno złożyło podpis na dokumencie mającym zakończyć spór, który niemal strawił świat. Od tamtego dnia jakiekolwiek sojusze zostały surowo zakazane. Wyeliminowano sztywny podział na istoty ciemności, istoty światła i istoty neutralne, który swego czasu był podstawą do wykorzystywania innych gatunków przez te najwyżej postawione — demony i anioły. Każda z ras dostała suwerenność i swoje ziemie, które pozwoliły im odciąć się od reszty i wieść spokojne, pozbawione międzygatunkowych konfliktów życie. Przemieszczanie się między granicami poszczególnych krain wymagało szeregu pozwoleń, a każdy, kto nielegalnie wszedł na cudze terytorium, trafiał do lochów, gdzie szybko kończył swój żywot.

Raz w roku, w ramach przypieczętowania pokoju, wszyscy Przedstawiciele swoich ras spotykali się w jednym z królestw i w zależności od panujących tam zwyczajów uczestniczyli w biesiadzie, wystawnym balu, festynie czy też igrzyskach.

Igrzyska stanowiły domenę wampirów. Taka już była natura tych stworzeń. Zwykło się mówić, że to w ich krainie rosną najpiękniejsze czerwone róże, a swój wyjątkowo intensywny kolor zawdzięczają ilości przelanej na tamtejszych ziemiach krwi. To miejsce nie należało do najgościnniejszych. W jego centrum postawiono zamek zwany Leżem, do którego nigdy nie docierały promienie słoneczne, a teren wokół niego wyglądał na zupełnie martwy. Spędzenie tygodnia w tym miejscu w trakcie Roku Wampira, nawet w imię wiecznego pokoju, stanowiło dla każdej innej rasy wielkie wyzwanie. Nikt tego nie wyczekiwał.

Krainą Wampirów, Sanglant, rządził Renard, który po nieoczekiwanej śmierci swoich rodziców objął tron i rozpoczął brutalne, bezkompromisowe rządy. Mówiło się, że był najokrutniejszym władcą, który kiedykolwiek rządził krajem. Tyranem, któremu nie można się było przeciwstawiać, jeśli komuś zależało na utrzymaniu głowy połączonej z ciałem. Tegoroczne igrzyska były pierwszymi, które organizował, w związku z tym obawiano się, jaki los czeka wystawionych reprezentantów. Niemniej, gdy każda z ras otrzymała zaproszenie, musiały się zgodzić na wskazany sposób świętowania pokoju — nawet jeżeli był dość niekonwencjonalny.

Na czym polegały igrzyska? W każdym poprzednim Roku Wampira Przedstawiciele krain mieli wybrać jedną osobę, której zadaniem było reprezentowanie swojego gatunku. Istotne było, żeby cechowały ją nie tylko sprawność fizyczna i zwinność, ale też spryt i inteligencja, ponieważ stawiano przed nimi przeróżne wyzwania — od zagadek logicznych, przez wyścigi z przeszkodami, po zwyczajne walki wręcz. Wszystko po to, by w miarę możliwości pozwolić na zwycięstwo każdej rasie. W końcu jak inaczej zwykły człowiek miałby mieć jakiekolwiek szanse w bezpośrednim starciu z wielokrotnie silniejszym wilkołakiem?

Ten rok pozornie nie wydawał się inny niż wszystkie poprzednie. Pergamin dotarł do pałacu aniołów późnym wieczorem, długo po zachodzie słońca, a Rada Siedmiu doskonale wiedziała, kto w tym roku wystąpi na igrzyskach.

Zwycięstwo nie miało większego znaczenia dla losów świata, ale anioły zawsze cechowała przesadna ambicja. Duma nie pozwalała im przegrać, tak jak przed laty nie pozwalała im podporządkować się nikomu. To właśnie oni swego czasu wywołali stuletnią wojnę, gdy Najwyższy Anioł, Gabriel, postanowił pozbyć się ze świata wszystkich istot ciemności. On sam, jako Anioł Siły, przewodził anielskimi zastępami, które ścierały w pył wszystko, co plugawe i nieczyste. Po stu latach nieustannej walki to on najbardziej odczuł porażkę — podpisanie pokoju wymagało odebrania mu władzy, która teraz spoczywała w rękach Anioła Lojalności, Mikaela.

I mężczyzna ten okazał się znacznie rozważniejszy niż jego brat. Świadomy błędów swojego poprzednika, a także niepewny tegorocznej sytuacji, jaką mogą zastać w świecie wampirów, pokierował swych braci i siostry, by wspólnie podjęli jedyną słuszną decyzję…

ROZDZIAŁ 1

KIEDY przyszło zaproszenie, była tam, gdzie zwykle — na sali treningowej. Tu mogła zachowywać się jak ryba w wodzie. To była jej bezpieczna przestrzeń. Miejsce, do którego przychodziła, gdy czuła się smutna, szczęśliwa, zdenerwowana bądź spokojna. Bywały dni, kiedy nawet zasypiała na jednej z mat, wpatrując się w sklepienie nad sobą, a budziła się dopiero rano. Może to dlatego nie miała zbyt wielu przyjaciół? Cóż, istniał też inny powód…

Anioły to istoty o nieskazitelnej urodzie. Na ich ciele nigdy nie pojawiały się znamiona, zmarszczki, nie zostawały też blizny ani inne niedoskonałości. Szczyciły się tym, że są doskonałe w każdym calu.

A ona? Gdy się urodziła jako pierwsze niemowlę po zakończeniu wojny, nazwano ją jednym z najpiękniejszych dzieci, jakie kiedykolwiek zagościły w anielskiej krainie. Miała błękitne oczy, tak czyste, jak bezchmurne niebo; oraz naturalnie jasne włosy. Uśmiechem zarażała wszystkich wokół. Cudowna potomkini Uriel, Anielicy Światłości.

Jakie więc było zaskoczenie wszystkich, gdy dziewczynka skończyła rok i wciąż nie pojawiły się u niej skrzydła. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, ale nie tracono nadziei. Minął drugi rok, potem trzeci. Nic się nie zmieniło. Zamiast tego dziecko zaczęło przejawiać niepokojące zdolności. Kiedy było bardzo zdenerwowane, przedmioty pod wpływem jego dotyku rozsypywały się w proch. I nie tylko przedmioty. Początkowo nikt nie mówił tego głośno, ale uważano, że wyglądająca niepozornie kruszyna jest dla aniołów karą. Pokutą za rozpętanie wojny.

Z czasem ciche szepty przerodziły się w głośne przytyki, kpiny. Poczucie pogardy i ból odrzucenia powodowały jedynie eskalację zniszczeń dokonywanych przez anielicę za pomocą groźnych umiejętności. Powstałą w ten sposób pętlę wzajemnych krzywd postanowiono przerwać, pieczętując moce dziewczynki. Jej prawą rękę, od nadgarstka po ramię, pokryły anielskie runy, które odebrały dziecku wszystko, co odróżniało je od zwykłego, niemagicznego człowieka — nie tylko destrukcyjne zdolności, ale również nieskazitelność urody.

By jakkolwiek przydać się swojej rasie, mimo wypominanych jej na każdym kroku niedoskonałości, postanowiła zacząć trenować. Ćwiczenia zostawiły na ciele ślady, blizny jeszcze bardziej odróżniające ją od pozostałych aniołów, którym pragnęła zaimponować, wpasować się między nie.

Lata mijały. Im mocniej dziewczyna się starała, tym bardziej ją odrzucano. W końcu odebrano jej kolejną rzecz — prawo do nazywania się aniołem. Zaczęto nazywać ją potępioną. Potępioną przez Boga.

Wbrew wszelkim przeciwnościom nie przestała uparcie dążyć do tego, by mimo braku skrzydeł uznano ją za równą innym. Już w wieku szesnastu lat była najlepszym wojownikiem w całej krainie. Jedyną osobą, która mogła ją pokonać, był Gabriel, Anioł Siły.

Lata później niewiele w tej kwestii się zmieniło.

– Vittorio.

Obejrzała się przez ramię, słysząc swoje imię.

Białowłosy anioł patrzył na nią pustym spojrzeniem niewidzących oczu. Był ślepy od czasu wojny, ale to spowodowało wyostrzenie innych jego zmysłów. Bezbłędnie rozpoznawał, gdy ktoś kłamał, dlatego to właśnie on przejął władzę w Angelorum. Przy nim zawsze trzeba było się mieć na baczności.

– Mikaelu. – Skłoniła się przed nim nisko. To, że nie był w stanie tego dostrzec, nie miało żadnego znaczenia. Jako Najwyższego Anioła wszyscy darzyli go bezwzględnym szacunkiem. – Masz dla mnie jakieś zlecenie? – zapytała, nie spodziewając się, że charakter jego odwiedzin będzie inny niż zazwyczaj.

Anioły wykorzystywały ją czasem do dostarczania istotnych przesyłek pod granicę bądź odbierania ich. Uważała to za przywilej — w końcu ufano jej na tyle, by powierzyć transport cennych ksiąg albo listów. Czuła się potrzebna, a jako potępiona rzadko miała możliwość doświadczać tego uczucia.

– Nie tym razem. – Mówiąc to, zrobił kilka kroków do przodu. – Jak zapewne wiesz, w najbliższym tygodniu odbędą się igrzyska.

Dotknął jednego z mieczy zawieszonych na ścianie i pogładził jego rękojeść. Zrobił to bezbłędnie, jakby doskonale widział.

– Rok Wampira. Pierwszy, odkąd Renard jest u władzy – odrzekła niemal tak poważnie, jakby właśnie zdawała test z historii i liczyła na otrzymanie najlepszej oceny.

Nigdy nie widziała wampira na własne oczy, ale wiele o nich słyszała. Była pewna, że Rada Siedmiu jest podenerwowana kolejnymi igrzyskami, choć po Mikaelu nie poznała żadnej oznaki emocji.

– Chcesz, żebym sprawdziła, który z aniołów najlepiej się nadaje do wyzwań sprawnościowych? – zaciekawiła się, przeglądając w głowie listę osób, które były wystarczająco silne i zwinne, by mierzyć się z innymi rasami, ale też na tyle inteligentne, żeby nie przynieść swojej krainie hańby.

– Niezupełnie. – Odsunął się od miecza i przeszedł kawałek dalej, stając przed kobietą. – Od wielu dni debatowaliśmy nad odpowiednim reprezentantem. Każdy z Rady Siedmiu miał okazję zgłosić jednego z kandydatów. Uriel zgłosiła ciebie – oznajmił, wyjawiwszy, co się działo za zamkniętymi drzwiami Rady. Tam, gdzie zapadały najważniejsze decyzje dotyczące ich kraju.

Potępiona zamrugała oszołomiona tą informacją. Rozchyliła lekko usta w szoku, ale natychmiast je zamknęła.

– M-moja matka… zaproponowała mnie? – wyjąkała.

Jej relacje z Anielicą Światłości były trudne. Rodzicielka od zawsze zachowywała się w stosunku do córki z pewnego rodzaju dystansem. Kiedyś Vittoria podsłuchała rozmowę, z której wynikało, że matka chciała się jej wyrzec już w dniu narodzin. Jakby przeczuwała od początku, że z jej potomną jest coś nie tak. Gdy wszyscy zachwycali się pierwszym uśmiechem Vittorii, Uriel odwracała wzrok. Niemal jakby się brzydziła.

– Tak. Początkowo nikt z nas nie wziął tej propozycji na poważnie, zapewne rozumiesz dlaczego – poinformował Mikael.

Vittoria zacisnęła wargi w wąską linię. Nie odezwała się. Doskonale wiedziała, co mężczyzna ma na myśli.

– Jednak im dłużej rozmawialiśmy, tym większego nabierałem przekonania co do tego pomysłu – dodał. – Jesteś zdolną wojowniczką, Vittorio. Zagłosowaliśmy…

Wstrzymała oddech. Nie mogłaby wymarzyć sobie większej szansy. Wygranie międzyrasowych igrzysk udowodniłoby, że jest nie tylko lepsza od każdego wojownika z anielskich zastępów, ale także od najpotężniejszych reprezentantów pozostałych krain. Gdyby tak się stało, zyskałaby akceptację i szacunek swojego gatunku. Może w końcu zostałaby uznana za godną miana anioła?

– I zdecydowaliśmy, że to właśnie ty pojedziesz na igrzyska jako reprezentant aniołów – dokończył Najwyższy.

Wypuściła z płuc wstrzymywany oddech. Nie mogła w to uwierzyć. Przynajmniej cztery osoby musiały poprzeć jej udział w igrzyskach, żeby otrzymała taką szansę. Uriel ją zaproponowała, to był jeden głos. Vittoria mogłaby się założyć, że Gabriel również na to przystał — doskonale wiedział, jak dobrze potrafiła walczyć. Poza Mikaelem musieli przekonać jeszcze kogoś z pozostałych: Rafaela, Anioła Zdrowia, Raziela, Anioła Tajemnic lub Zachariel, Anielicę Sprawiedliwości.

Siódme, brakujące imię, należało do Azazela, Anioła Stworzenia. Dokładniej mówiąc, pierwszego upadłego anioła, który tysiące lat temu porzucił swą rasę. Wykorzystał anielskie moce, by stworzyć sobie popleczników, i tym samym stał się Władcą Demonów, pierwszą na świecie istotą ciemności. Jego niesamowita charyzma i obietnice w krótkim czasie przekonały wiele innych aniołów, by się do niego przyłączyły. Między innymi starszego brata Vittorii, którego nigdy nie poznała.

Trzeba przyznać, że Uriel miała wielkiego pecha do swoich dzieci. Syn upadł, córka urodziła się bez skrzydeł… Tym kobieta usprawiedliwiała sobie oziębłość matki.

– Ja… Ja jestem… – Nie mogła znaleźć odpowiednich słów i najwyraźniej Mikael to wyczuł, bo niemal od razu jej przerwał:

– Za trzy dni wyruszysz wraz z Gabrielem i Zachariel – zapowiedział stanowczo i ruszył w stronę wyjścia, nie zamierzając już nic więcej mówić.

Odczekała chwilę, aż Mikael przekroczy próg i dopiero wtedy odrzuciła całą fasadę elegancji, wykonując przedziwny i pokraczny taniec zwycięstwa.

Trzy dni. Tylko tyle dzieliło ją od największego wyzwania w jej życiu. Wyzwania, które mogło okazać się dla niej zbawienne.

***

I te trzy dni minęły wyjątkowo szybko. Dopiero co Mikael poinformował Vittorię o decyzji Rady Siedmiu, a już jechała powozem, który za kilka minut miał przekroczyć granicę Krainy Aniołów, Angelorum. Trudno było opisać co czuła. Obawę? Ekscytację? Niepewność? Radość? Wszystkie te emocje po trochu, jeden wielki mętlik w głowie.

Obserwowała przez okno, jak dom, który dobrze znała, oddalał się i rozmywał. Zdarzyło jej się przemierzać tę samą drogę konno, gdy wiozła przesyłkę, jednak nigdy nie przekroczyła granicy. Dzisiaj miało się to zmienić.

– Na litość boską, Vittorio, zasłoń to okno! – zażądała kobieta siedząca naprzeciwko niej.

Vittoria spojrzała na swoją towarzyszkę, która miała na imię Dalia. Była służką Zachariel, której zawsze towarzyszyła. Wiele wysokich aniołów zatrudniało pomniejsze do pomocy. I nic dziwnego, w końcu byli oni niemal równi rodom królewskim, choć nie zwracano się do nich per „Wasza Wysokość”. Gabriel również miał służbę, ale nie zabierał nikogo na tego rodzaju wyprawy. Zajmowali się oni jego domem, to wszystko.

Vittoria zawsze uważała, że brak arystokratycznych tytułów miał na celu pokazanie mieszkańcom, że Rada Siedmiu jest z nimi blisko, przeżywa te same trudności, żyje jak pozostali… Aczkolwiek i tak jechali w tym momencie drugim, znacznie lepiej wyposażonym i droższym powozem.

– Nie wmówisz mi, że nie jesteś ciekawa, jak wyglądają inne krainy – powiedziała potępiona, nie przejmując się narzekaniem towarzyszki i nie odwracając spojrzenia od tego, co działo się na zewnątrz.

Ktoś, kto tak jak ona nigdy nie wyściubił nosa poza znane tereny, pojąłby skąd tyle w niej emocji. Jednak Dalia podróżowała co jakiś czas, przekraczając granicę krainy, więc tego nie zrozumiała.

– W przeciwieństwie do ciebie, opuszczałam nasze ziemie wraz z Zachariel dziesiątki razy. Możesz mi wierzyć, nie ma piękniejszego miejsca na świecie niż nasz kraj… A już na pewno na ziemiach wilkołaków nie ma na co popatrzeć. Zasłoń to okno albo ja to zrobię!

Kobieta wstała i podeszła bliżej, szarpiąc za zasłonkę, by odciąć Vittorii możliwość obserwowania krajobrazów. Potępiona westchnęła, ale postanowiła odpuścić dalsze kłótnie.

Odsunęła się i rozsiadła wygodniej, po czym naciągnęła kaptur na głowę, zasłaniając nim połowę twarzy. Nie rozumiała, dlaczego anielica tak panikuje. Mieli wszystkie niezbędne pozwolenia, dzięki którym przemierzenie Krainy Wilkołaków, Lobos, by dostać się przez nią do Krainy Wampirów, Sanglant, nie powinno stanowić żadnego problemu. Szanse na to, że ktoś ich zaatakuje na tych ziemiach, były niemal równe zeru — tym bardziej że jako Przedstawiciele Aniołów udający się na igrzyska, mieli dodatkowy immunitet. Nawet nie wieźli żadnych kosztowności, które mogłyby kusić ewentualnych złodziei!

Po krótkim namyśle Vittoria uznała, że Dalia musi mieć jakieś złe wspomnienia związane z wilkołakami z czasów wojny. Służąca miała odrobinę ponad dwieście lat, ale wyglądała na bardzo młodą. Jedną z mocy aniołów było to, że im dłużej żyły, tym wolniej się starzały. Większość z nich, mimo sędziwego wieku, wciąż wyglądała jak dwudziesto- lub trzydziestolatkowie.

Oczywiście Vittorii to nie dotyczyło. Odkąd zablokowano jej moce, starzała się tak, jakby była zwykłym człowiekiem. Pierwsze, malutkie zmarszczki w kącikach oczu to była kolejna rzecz, która odbierała kobiecie anielską doskonałość.

– Byłaś kiedyś w Leżu? – zapytała w pewnym momencie, mając nadzieję, że starsza anielica opowie co nieco o tym miejscu. Może pamiętała je sprzed wojny? Lub może była tam w innym Roku Wampira?

– Byłam – odpowiedziała Dalia krótko i nie planowała rozwinąć myśli.

Vittoria zdławiła w sobie chęć uduszenia zamkniętej w sobie rozmówczyni albo przynajmniej powiedzenia czegoś wyjątkowo niestosownego, czego mogłaby później żałować.

– I jak wrażenia? – kontynuowała, licząc, że uda jej się wyciągnąć trochę więcej informacji.

Towarzyszka przez chwilę milczała, ale ostatecznie zdecydowała się odpowiedzieć. Nie obdarzyła przy tym potępionej nawet jednym spojrzeniem.

– Za dnia miasto wampirów wygląda na opustoszałe, w nocy budzi się w nim życie. Wyjątkiem jest zamek królewski, ale mieszkanie w nim i tak przyprawia o depresję. Przebywając tam, masz wrażenie, że już nigdy nie zobaczysz promieni słońca. Każdy patrzy na ciebie jak na przekąskę. I wszystko śmierdzi krwią… Czasem jest też nią poplamione, jakby tubylcy się szczycili tym, że nie sprzątają po swoich ofiarach. – Po tych słowach zamknęła oczy, chcąc dać do zrozumienia namolnej towarzyszce, że zamierza przespać dalszą część podróży.

Vittoria nie wypytywała dalej. Usłyszała już wystarczająco dużo, a jej ekscytacja pierwszą w życiu daleką podróżą dostrzegalnie zmalała. Mimo to wykorzystała fakt, że kobieta zapadła w drzemkę i ponownie odsłoniła okno. Ujrzała przez nie, jak przekraczają granicę oddzieloną wysokim na kilkanaście metrów murem. Kwiecista łąka, którą przemierzali, zmieniła się już po chwili w gęsty las. Trele mieszkających w nim ptaków i szum liści kilkukrotnie podczas ich podróży zostały przerwane przez donośne, wilcze wycie.

***

Nie wiedziała, kiedy i ją zmorzył sen, ale gdy się obudziła, byli już na miejscu. Nietrudno było to stwierdzić, bo gdy tylko odchyliła zasłonę, dostrzegła to, o czym opowiadała Dalia. Miasto wyglądające na martwe. Okna były zasłonięte, sklepy zamknięte, ulice puste. Czasem wydawało jej się, że w ciemnych zaułkach dostrzega czerwone, świecące punkty. Nic ich jednak nie zatrzymało — nawet wtedy, gdy na zewnątrz zrobiło się nagle ciemno, zupełnie tak jakby ktoś zasłonił słońce.

– To tutaj – odezwała się Dalia.

Vittoria nawet nie zauważyła, kiedy kobieta się obudziła. Teraz obie wyglądały przez okno. Służąca bardzo denerwowała się tym, co je czeka. A to nie ona miała niebawem stanąć naprzeciwko tych wszystkich istot, które już przybyły do zamku albo dopiero miały się w nim pojawić. Mimowolnie potępiona poczuła tremę.

Zatrzymali się. Dalia bez zawahania wyszła na zewnątrz. Ruszyła ku drugiemu z powozów, by otworzyć drzwi wyższym aniołom. Vittoria również opuściła pojazd, choć ze znacznym opóźnieniem. Zamrugała kilka razy. Z początku jej oczy nie potrafiły się przyzwyczaić do wszechobecnej ciemności rozświetlanej tylko znajdującymi się gdzieniegdzie lampami naftowymi czy świecami. Dopiero po chwili była w stanie dostrzec wysiadających z drugiego powozu Gabriela i Zachariel. Służka pomogła poprawić Najwyższej Anielicy długą, białą suknię, która mogłaby być strojem panny młodej. Vittoria pomyślała, mając na uwadze wszechobecny brud i krew, że kreacja raczej długo nie pozostanie tak nieskazitelna. Nie odważyłaby się powtórzyć tego głośno.

– Chodźmy. – Tylko to jedno słowo padło z ust Gabriela, zanim ruszył przed siebie.

Potępioną zdumiało, że zupełnie nikt nie wyszedł ich powitać. Jakby się ich nie spodziewano. Jakby nie byli nikim ważnym.

W Angelorum goście tej rangi dostaliby własną służbę, ktoś z Rady Siedmiu odebrałby ich spod bram i oprowadził po pałacu, a następnie wskazał pokoje gościnne. Tutaj panowały zupełnie inne zasady. Nic dziwnego, że wampiry często opisywano jako krwiożercze, bezmyślne bestie, skoro brakowało im nawet kultury.

Zachariel i Gabriel nie wydawali się zdezorientowani takim stanem rzeczy, Dalia również. Bez zatrzymywania się, szli drogą, którą poznali przy poprzednich wizytach. Vittoria podążała za nimi, z ciekawością rozglądając się po ścianach, które świeciły pustkami. Korytarz nie był ozdobiony ani obrazami, ani rzeźbami. Ponadto służka miała rację — tu wszystko było przesiąknięte zapachem krwi, który zaczynał Vittorię mdlić. By zachować rezon, powtarzała sobie, że jest tu w konkretnym celu, który zamierza osiągnąć, bez względu na wszystko i wszystkich.

Na końcu korytarza znajdowały się masywne, drewniane drzwi. Zdawało się, że do ich otwarcia potrzeba dużo siły, dlatego zajął się tym Gabriel. Zachariel nie ryzykowałaby stanem swojej pięknej, białej sukni. Zresztą, kto miałby to zrobić, jeśli nie Anioł Siły?

Po drugiej stronie wrót rozpościerała się sala tronowa. Wbrew obawom Vittorii w pomieszczeniu było dość czysto, ale nie poprawiało to wystarczająco wyglądu otoczenia. Na próżno szukała wzrokiem okien, przez które mogłoby wpadać dzienne światło, ale niewiele by one zmieniły, skoro zamek pogrążony był w wiecznej ciemności.

Centralnym punktem pomieszczenia były dwa wielkie, kamienne trony. Jeden stał trochę bardziej z przodu, prawdopodobnie należał do króla, a ten drugi, z tyłu, do królowej. O ile anioły były dobrze poinformowane, Renard nie miał żony. Sprawował władzę absolutną. Vittoria słyszała plotki, że nie zatrudniał nawet doradców, zatem o wszystkim decydował sam.

W pierwszej chwili wydawało jej się, że pomieszczenie jest puste. Wtem jednak dostrzegła w ciemnym rogu pokoju charakterystyczne czerwone punkty. Świecące, wampirze oczy. Usłyszała huk, jakby coś upadło na kamienną posadzkę. Nie trzeba było długo czekać, aż z mroku wyłonił się mężczyzna. Miał kruczoczarne włosy i spojrzenie, które powodowało gęsią skórkę. Na jego dolnej wardze widniała czerwona ciecz. Krew.

Wyglądał bardzo młodo, ale na pewno liczył sobie kilkaset lat. Wampirza długowieczność była jeszcze bardziej zaawansowana niż ta anielska. Istniało u nich coś, co nazywano „wiekiem zatrzymania”. U każdego wampira następowało to w innym momencie. Ich organizm dojrzewał do pewnego wieku, zwykle było to coś między piętnastym a dwudziestym piątym rokiem życia, a następnie przestawał się starzeć. Od tamtej chwili ich moce osiągały szczyt, a oni sami stawali się niemal nieśmiertelni. Najpotężniejsze z nich nie musiały obawiać się światła słonecznego, nie robiło ono na nich wrażenia. Nawet zaprzestanie picia krwi nie mogło ich zabić. Chodzące maszyny do mordowania, które właśnie w ten sposób wykorzystywano w czasie wojny.

– Aniołki i spółka. – Renard powitał ich głosem, który równie dobrze mógłby należeć do jadowitego węża. Przesycony był kpiną. – Jak zwykle, zbyt punktualni – dodał, unosząc dłoń i ocierając dolną wargę.

Vittoria przeniosła spojrzenie w stronę ciemnego kąta i dopiero teraz dostrzegła, że to, co upadło na podłogę, było ciałem kobiety. Żywej? Nie potrafiła tego stwierdzić. Tamta się nie poruszała.

– Nam również miło cię widzieć, królu Renardzie – odezwał się Gabriel, skłaniając lekko głowę w geście szacunku. Nie doczekał się w odpowiedzi tego samego.

Gdy wampir do nich podszedł, założył jedynie ręce na klatce piersiowej i obejrzał od stóp do głów Zachariel oraz Dalię. Następnie przeniósł wzrok na Vittorię, która w głębi duszy ucieszyła się, że ma na sobie kaptur, dzięki któremu nie było widać całej jej twarzy. Nie chciała, żeby ich oczy się spotkały. Spojrzenie władcy pozostało na niej przez dłuższą chwilę. Aż ją ciarki przeszły po plecach.

– Na trzecim piętrze są pokoje gościnne, wybierzcie sobie jakieś. Wasz wojownik natomiast będzie mieć komnatę na parterze. Tam, gdzie cała reszta – poinformował monarcha, wyraźnie chcąc zakończyć rozmowę i zająć się innymi sprawami. Na przykład leżącą na podłodze ofiarą.

Zarówno Zachariel, jak i Gabriel, wydawali się usatysfakcjonowani tą odpowiedzią, bo oboje przytaknęli na znak zrozumienia i odwrócili się na piętach, by ruszyć w stronę wyjścia.

Vittoria również zamierzała to zrobić, ale stało się coś, czego się nie spodziewali. To wydarzyło się szybko. Tak szybko, że nie była w stanie tego zauważyć. Król złapał ją za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Uderzyła plecami o jego tors. Druga z jego rąk wylądowała na jej karku, na którym zacisnął palce, unieruchamiając kobiecie głowę.

Pozostała trójka aniołów popatrzyła w ich stronę skonfundowana. Jednak najbardziej zszokowana była sama Vittoria, gdy mężczyzna przekrzywił jej głowę nieco w bok i jak gdyby nigdy nic przybliżył nos do szyi. Słyszała, jak wciąga powietrze głęboko do płuc.

– Masz bardzo wyjątkowy zapach – powiedział szeptem tak cichym, że tylko ona mogła to usłyszeć.

Przełknęła ślinę. W innej sytuacji zaczęłaby się bronić, ale nie mogła uderzyć władcy. Nie był jej przeciwnikiem w igrzyskach, tylko dyplomatą. Już samo dotknięcie go mogłoby wywołać wojnę. Dlatego, mimo iż kotłowało się w niej od emocji, spięła wszystkie mięśnie i się nie poruszyła. Nie wydała nawet najcichszego dźwięku.

– Wolę, żebyś jej nie uszkodził. Mógłbyś zmniejszyć nasze szanse – przemówił Anioł Siły.

Jego głos wydawał się otrzeźwić Króla Wampirów. Vittoria poczuła, jak ręce władcy się rozluźniają, a następnie mężczyzna zupełnie ją puścił. Natychmiast zrobiła dwa kroki do przodu, umykając mu, gdyby ponownie chciał ją złapać.

– Wybacz, Gabrielu. Poniosła mnie… ciekawość.

Sposób, w jaki to powiedział, wywołał ciarki na całym ciele kobiety. Nie zważając na to, że zachowuje się nieodpowiednio, przyśpieszyła i wyminęła pozostałe anioły, żeby czym prędzej opuścić salę tronową i znaleźć się na korytarzu. Serce waliło jej jak oszalałe. Już rozumiała, dlaczego Dalia była taka niechętna do przyjazdu tutaj. Pierwszy raz sama zaczęła się zastanawiać, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Szybko jednak odrzuciła te wątpliwości. W głowie odtwarzała myśl przypominającą jej, po co tu jest. To pomogło kobiecie się uspokoić, jeszcze zanim dotarła na parter… i zorientowała się, że nie ma pojęcia, dokąd iść.

Wiedziała, gdzie jest wyjście z pałacu, ale to nie było szczególnie pomocne w tej chwili. Korytarz był bardzo długi, znajdowały się tu dziesiątki drzwi. Otwieranie wszystkich po kolei to bezsprzecznie nie był dobry pomysł. Zrobiła krok do przodu, potem do tyłu. Postanowiła zastosować dziecięcą wyliczankę, z jakiegoś powodu uznając, że to mądrzejsze niż losowe sprawdzanie zawartości pomieszczeń. W połowie jednak przerwał jej dźwięk, który rozległ się za plecami.

Pamiętając jeszcze, co się stało chwilę temu, kiedy straciła czujność, odwróciła się gwałtownie, wyciągając spod płaszcza sztylet, który od samego początku podróży miała przypięty do pasa. To nie jedyna broń, którą nosiła przy sobie, jednak ta była jej ulubioną i najczęściej z niej korzystała, więc wiedziała, że nie chybi celu.

Zamachnęła się, będąc gotową na atak, gdy nagle zobaczyła przed sobą… ciepłe, zielone oczy. To nie był wampir, ale to nie oznaczało, że osoba, która pojawiła się w korytarzu, nie stanowiła zagrożenia.

Na widok broni mężczyzna uniósł ręce w geście obronnym. Zmierzyła przybysza wzrokiem. Był prawdopodobnie w jej wieku lub niewiele młodszy. Miał krótko ostrzyżone, brązowe włosy i wojskowy mundur. Taki rodzaj odzienia nosił tylko jeden gatunek, dla którego pełne, metalowe zbroje, a często nawet ochraniacze na ramiona i tors, były niewątpliwie zbyt ciężkie, by umożliwiać swobodną walkę.

– Człowiek – rzuciła szybciej, niż pomyślała, jak to zabrzmi. I cóż, zabrzmiało źle, o czym nieznajomy nie omieszkał ją poinformować:

– Ściana. Będziemy teraz nazywać wszystkie rzeczy, które widzimy? – Nie wydawał się szczególnie zdenerwowany, raczej rozbawiony zdziwieniem napotkanej kobiety. Gdy Vittoria zrobiła krok do tyłu i opuściła sztylet, on przycisnął ręce do boków. – Zakładam, że ty też jesteś reprezentantką swojej rasy? – Uśmiechnął się do niej szeroko i przyjaźnie.

Tym zdumiał ją jeszcze bardziej, niż nagłym wyjściem z przeciwległego korytarza. Nie była do tego przyzwyczajona. Nikt się tak do niej nie uśmiechał od… chyba nigdy.

– Tak – odpowiedziała krótko.

Nie była dobra w prowadzeniu błahych rozmów o oczywistościach takich jak cel przybycia tutaj czy ładna pogoda na zewnątrz. Może dlatego z lekka się speszyła i poprzestała na tym jednym słowie. Mężczyzna jednak nie wydawał się tym szczególnie zniechęcony.

– Lucas – przedstawił się, wyciągając dłoń w jej stronę.

Po chwili zastanowienia Vittoria podała mu swoją, odzianą w czarną rękawiczkę. Nosiła je od dziecka. Nawet jeśli już ich nie potrzebowała, to była do nich przyzwyczajona. Reszta przywdzianego przez nią stroju — czyli peleryna z kapturem, czarny kombinezon z długimi rękawami i nogawkami pokryty gdzieniegdzie metalowymi ochraniaczami oraz grube buty sięgające powyżej kostki — była efektem dbałości o to, żeby ukryć pod ubraniem wszystko, co mogłoby jakkolwiek podważyć jej przynależność do rasy. Nikt o to nie prosił, ale uznała, że tak będzie najlepiej. I najłatwiej. Wystarczająco już dziwne będzie to, że przez całe igrzyska ani razu nie użyje skrzydeł. W końcu ich nie miała.

– Vittoria – podała swoje imię i uścisnęła dłoń mężczyzny, bo co miałoby jej zagrażać z jego strony? To tylko człowiek. Miał bardzo ciepłą skórę, co tylko utwierdziło potępioną, że na pewno nie jest wampirem. Chłód króla poczuła nawet przez materiał ubrania. – Wiesz już, który pokój należy do ciebie? – spytała, postanawiając skorzystać z jego pomocy. Zapytanie o drogę wydawało jej się znacznie efektywniejsze niż wyliczanki.

– Z tego, co wiem, to możemy sobie wybrać którykolwiek. Pewnie wszystkie są w tym samym stanie, co reszta pałacu. – Wzruszył ramionami i zaczął iść przed siebie, mijając ją i podchodząc do pierwszych lepszych drzwi. Zapukał, a gdy nie usłyszał odpowiedzi, otworzył je i natychmiast zamknął. – Przepraszam! – krzyknął, robiąc dwa kroki w tył i drapiąc się w zakłopotaniu po karku. Spojrzał w stronę rozmówczyni i zaśmiał się niezręcznie. – Banshee. Nie pomyślałem, że ona mi nie odpowie na pukanie – stwierdził, obracając się na pięcie, i ruszył niezrażony w stronę kolejnego pomieszczenia.

Vittoria spojrzała na drzwi od pokoju banshee. Uzupełniała wiedzę przez trzy dni przed wyjazdem, więc wiedziała, że najpotężniejszą bronią tych istot jest ich głos, za pomocą którego rzucają potężne czary mamiące przeciwnika bądź zdobycz. Potrafiły też krzykiem uszkodzić komuś słuch, dlatego na co dzień porozumiewały się językiem migowym.

Trzeba było przyznać, że Lucas miał niesamowite szczęście… albo nieszczęście w losowaniu miejsca noclegowego.

– Chodź, ten będzie twój – powiedział człowiek, gdy za drugim razem trafił na pusty pokój.

Ponownie zdziwił ją swoją uczynnością. Wydawało się, że ma swój własny sposób spojrzenia na igrzyska — nie taki jak wszyscy. Widział je jako pretekst do stworzenia dobrych relacji z innymi rasami, a tym samym zadbanie o utrzymanie pokoju.

Tymczasem Vittoria, i pewnie większość przybyłych istot, dostrzegała okazję do rywalizacji i pokazania innym, że są słabsi niż ona, a co za tym szło od całego jej gatunku. I pragnęła udowodnić aniołom, że nie jest bezużyteczna.

– Dziękuję – powiedziała do Lucasa.

Nie zamierzała się opierać, kto wie jakie niebezpieczne istoty czają się w kolejnych komnatach. Wolała nie trafić na wilkołaka z gołym tyłkiem, który właśnie przeszedł przemianę i jeszcze nie zdążył się ubrać. To nie było niemożliwe.

Szybko okazało się, że pokój zaraz obok niej również jest pusty, toteż jej nowy znajomy postanowił go zająć. Vittoria się uśmiechnęła. W gąszczu przerażających potworów miło będzie mieć blisko siebie kogoś niegroźnego, a przy tym nieskażonego uprzedzeniami. Zresztą, trudno tym zepsuć osobę, która żyje krótko i umiera młodo, nie dożywając nawet stu lat, inaczej niż większość magicznych istot. Ją też to czekało, ale nie myślała o tym, widząc wokół siebie tych, którzy wyglądają tak samo teraz, jak i wtedy, kiedy była małym brzdącem.

– Za kilka godzin ma się odbyć kolacja. Zobaczymy się tam? – spytał Lucas, zanim zdążyła zniknąć w pokoju.

Odpowiedziała mu jedynie skinieniem, a następnie zamknęła za sobą drzwi.

Dopiero teraz zdjęła z głowy kaptur, pozwalając, żeby jej jasne włosy wysunęły się spod niego. Rozejrzała się z zaciekawieniem, które szybko zamieniło się w niesmak. Pomieszczenie było obskurne. Małe łóżko, szafka nocna, drewniana miska z zapewne lodowatą wodą do obmycia się. Vittoria nigdy nie żyła w luksusie, ale takie warunki i tak uważała za poniżej swoich standardów. Wampiry miały skrajnie odmienne podejście do gości niż anioły. Upewniła się w tym przekonaniu, kiedy zobaczyła szczura przebiegającego przez pokój i chowającego się w dziurze w ścianie.

Westchnęła i podeszła do okna, zastanawiając się, po co ono tu w ogóle jest, skoro na zewnątrz jest zawsze ciemno? Szybko okazało się, że nie do końca ma rację. Owszem, wokół zamku panowała wieczna noc — tu, w przeciwieństwie do miasta, nigdy nie nastawał dzień, ale gdy zabrakło lamp i świec, dostrzegła, że przestrzeń wokół budynku rozświetlają gwiazdy i piękny, srebrzysty księżyc. To właśnie w tym widoku postanowiła znaleźć swój punkt ukojenia. Coś, co pozwoli przetrwać kolejne dni w tym miejscu.

Uśmiechnęła się do siebie i spuściła wzrok. Z jej okna było widać niemal pusty, martwy teren rozciągający się aż do wysokiego muru otaczającego granice budowli. Przez chwilę Vittorii wydawało się, że ktoś na nim stoi, ale gdy przetarła oczy i je zmrużyła, nie dostrzegała już konturu żadnej postaci. Tylko ciemność. Nic więcej.

ROZDZIAŁ 2

OCZEKIWANIE było nieznośne. Każda sekunda dłużyła się Vittorii jak minuta, a każda minuta jak godzina. Leżąc na wyjątkowo twardym i niewygodnym łóżku, wsłuchiwała się w dźwięki zamku, starając się usłyszeć coś przydatnego. Jakąś rozmowę konkurentów z pokoi obok. Niestety nie słyszała nic i ta cisza była nieznośna. Nie docierały do jej uszu żadne odgłosy, nawet tykanie zegara. Zupełnie jakby z jakiegoś powodu pomieszczenia były wygłuszone. Wolała nie znać tego przyczyny.

Nie była pewna, ile czasu minęło, gdy drzwi pokoju się otworzyły. Nie zdziwiło jej, że nikt nie zapukał. Podniosła się szybko do pozycji siedzącej, natychmiast zakładając kaptur na głowę. Była gotowa na wszystko, ale i tym razem nikt nie zamierzał jej atakować.

W progu stała niziutka dziewczyna. Wyglądała jak dziecko. Albo zatrzymała się wyjątkowo młodo, albo jeszcze nie osiągnęła stosownego do tego wieku. Miała może dwanaście lat i zdawała się być zupełnie niegroźna. Jednak Vittoria szybko odrzuciła od siebie tę myśl. Biel jej włosów i czerwień oczu bardzo jasno sugerowały, że miała do czynienia z kolejnym wampirem, więc nie można było nieznajomej lekceważyć. Nie mogła oceniać tego, jak duże niebezpieczeństwo stanowiła po samym wyglądzie, bo ten często bywał mylący.

– Vittoria, reprezentantka aniołów? – Głos dziewczynki idealnie pasował do drobnej postury i dziecięcej buzi. Byłaby nieziemsko urocza, gdyby nie fakt, że kiedy tylko się uśmiechnęła, można było dostrzec w jej ustach wampirze kły. To niszczyło idealny obrazek.

– Tak – potwierdziła Vittoria, nie zagłębiając się w szczegóły.

– Proszę za mną. – Po tych słowach odwróciła się na pięcie i wyszła na korytarz.

Teraz gdy drzwi były otwarte, dało się usłyszeć, że nie tylko ona została wyproszona ze swojego pokoju przez to dziecko. Gdy Vittoria przeszła przez próg, dostrzegła, że korytarz jest wypełniony innymi zawodnikami. Rozchyliła lekko usta z wrażenia. Nigdy nie widziała tylu różnych magicznych istot w jednym miejscu.

W trakcie pierwszego Roku Anioła była zbyt młoda, by to pamiętać, a do następnych obchodów już jej nie dopuszczano. Jako potępioną trzymano ją z dala od oficjalnych spotkań dyplomatycznych. W końcu, jaka normalna rasa pochwaliłaby się kimś takim jak ona?

Tym dziwniejsze było to, że teraz pozwolili kobiecie reprezentować anioły. Nie zastanawiała się nad tym długo, zbyt wiele nadziei i radości jej to przyniosło, ale może powinna dociec skąd ta zmiana?

Obecnie nie było już na to czasu. Znalazła się w centrum wydarzeń, stojąc w korytarzu z innymi, mniej lub bardziej magicznymi istotami. Na wątpliwości dotyczące wyboru akurat jej na zawodnika aniołów, było już za późno. O wiele za późno.

Dostrzegła piękną kobietę o ostro zakończonych uszach i złotym warkoczu do samej ziemi, w który wpleciony miała fioletowe kwiaty i jasnozielone pnącza. Obok niej stała równie urodziwa dziewczyna. Miała bladą cerę niczym najlepsza porcelana i kontrastujące z nią czarne włosy. Gdy się uśmiechała, widać było, że wszystkie jej zęby są zaostrzone jak u rekinów mieszkających w morskich wodach. Dalej w tłumie wyróżniał się szatyn o gęstej brodzie i złotych oczach, który jako jedyny nie miał na sobie ani eleganckiego stroju, ani ubrań przeznaczonych do walki, a zwykłą, bawełnianą koszulę i luźne, kraciaste spodnie. Nietrudno było zgadnąć, kim są. Elf, banshee, wilkołak. Każde z nich stanowiło niemal kwintesencję podań i stereotypów, które można było znaleźć w książkach bądź usłyszeć w tawernach.

– Witaj ponownie, Tori. – Usłyszała znajomy głos, ale nieznaną… ksywkę? Zamrugała skonsternowana, obracając się w stronę poznanego wcześniej Lucasa. Skrócił jej imię do „Tori”.

W świecie aniołów i demonów imiona miały duże znaczenie, czasem się nawet mówiło, że wielką moc. Nikt w Angelorum nie wpadłby na to, żeby wypowiadać je w okrojonej wersji. Czy jej to przeszkadzało? O dziwo nieszczególnie. Wręcz przeciwnie. Poczuła pewnego rodzaju ciepło na sercu, gdy mężczyzna uśmiechnął się do niej w wyjątkowo przyjaźnie.

– Głodna? – dodał człowiek, wyraźnie chcąc nawiązać z nią rozmowę.

Ewidentnie tylko z nią zdążył zamienić kilka słów i jak na razie postanowił trzymać się tego, co mu dobrze znane. Biorąc pod uwagę, że Vittoria nie planowała zawierania tu znajomości, uznała, że i dla niej najlepsze będzie rozmawianie z jedną, zupełnie niegroźną w jej mniemaniu osobą.

– Powiedziałabym, że jak wilk, ale boję się kogoś tu urazić – rzuciła chyba najbardziej suchy żart nawiązujący do wilkołaków, który mógł wyjść z jej ust.

Gdy zdała sobie z tego sprawę, uderzyła się otwartą ręką w czoło pełna zażenowania, ale Lucas o dziwo zaśmiał się i nie brzmiało to tak, jakby zrobił to z grzeczności. Takie zachowanie wzbudziło w niej jeszcze większą sympatię do mężczyzny. Nie była przyzwyczajona do tego rodzaju traktowania. Tak jak i do swobodnych rozmów, co było widać po tym, jak pokracznie sobie radziła.

– Chodźcie. – Niska dziewczyna odznaczyła coś na pergaminie trzymanym w dłoni, a następnie kiwnęła ręką na tłum w korytarzu i ruszyła przed siebie. Najwyraźniej jej rolą było zaprowadzić wszystkich reprezentantów na wspomniany wcześniej posiłek.

Vittoria nie była pewna czego się spodziewać. Czy dostaną osobny stół na takiej samej zasadzie, jak otrzymali pojedyncze, mało gościnne pokoje? Była pewna, że są zupełnie inne niż te, które przydzielono Przedstawicielom Ras. Zastanawiała się też, czy podane im zostaną pełnowartościowe dania, czy może będą dojadać resztki ze stołu należącego do tutejszej arystokracji? Po tym, jak zostali przyjęci i niemal od razu podzieleni na lepszych i gorszych, spodziewała się wszystkiego.

***

Kiedy przekroczyli próg wielkiej jadalni, okazało się, że stoi tam ogromny stół mogący pomieścić dziesiątki osób. Znajdowała się na nim droga zastawa, posrebrzane kandelabry oraz charakterystyczne dla regionu krwistoczerwone róże w ramach dekoracji. Potraw jak na razie nie podano, ale naczynia rozstawiono w taki sposób, by pozostała wolna przestrzeń na dodatkowy talerz przy każdym krześle.

Na kilku miejscach siedzieli już Przedstawiciele Ras. Vittoria dość szybko dostrzegła Gabriela i Zachariel. Obok nich pozostawało jedno wolne krzesło.

– Siadajcie, proszę – zasugerowała prowadząca ich dziewczynka, która ruszyła w stronę tronu ustawionego w centralnym punkcie stołu.

Obok nakrycia dla króla przygotowane było jeszcze jedno miejsce, prawdopodobnie dla reprezentanta wampirów. Przez chwilę Vittoria była przekonana, że to krzesło planuje zająć dziecko, ale nie — nieznajoma stanęła za królewskim siedziskiem z założonymi na plecach rękoma, jak robili to służący. Zatem wśród obecnych w jadalni musiał być ktoś jeszcze. Wampir, którego dotąd nie zauważyła.

Zgodnie z poleceniem służącej ruszyła w stronę miejsca pozostawionego dla niej przy Zachariel. Skłoniła się przed anielicą — zgodnie z etykietą, która nakazywała zawsze okazywać szacunek Radzie Siedmiu — a następnie usiadła. Z uśmiechem przyjęła fakt, że Lucas został posadzony naprzeciwko niej. Dostrzegła, że miejsce obok niego zajmuje mężczyzna o siwej brodzie i włosach, odziany w wytworne szaty. Władca Imperium, Krainy Ludzi.

– Zawsze, gdy go widzę, mam ochotę… – Usłyszała głos Zachariel, a zaraz potem uciszającego ją syknięciem Gabriela.

Vittoria z zaciekawieniem powiodła za spojrzeniem kobiety i dostrzegła obiekt tej niechęci. Na jednym z krzeseł siedział czarnowłosy mężczyzna o wyjątkowym, fiołkowym kolorze oczu. Z jego głowy wyrastały majestatyczne rogi, a plecy przyozdabiały… czarne skrzydła. Potępiona doskonale wiedziała, kim jest. Azazelem. Upadłym Aniołem Stworzenia. Królem Demonów. Władcą Ciemności. Miał wiele imion, wiele określeń — każde z nich budziło wśród Angeloran grozę i nienawiść.

Choć Przedstawiciele Aniołów wręcz kipieli ze złości, Azazel wydawał się zupełnie niezainteresowany ich obecnością. W dłoniach trzymał książkę, którą czytał z zaciekawieniem. Bardzo szybko przekładał kolejne kartki, zupełnie tak, jakby zapamiętywał treść stron, tylko rzucając na nie okiem. Na okładce widniał tytuł: „Fizjologia roślin leczniczych”. Zaskakująca lektura jak na kogoś takiego. Vittoria spodziewała się raczej czegoś w rodzaju: „Dziesięć innowacyjnych tortur — poradnik dla zaawansowanych”.

Przeniosła spojrzenie na krzesło reprezentanta demonów, które okazało się puste. Najwyraźniej on lub ona jeszcze nie dotarli, ale niebawem na pewno się to zmieni. Sala wypełniała się coraz to większą liczbą osób, a Vittoria oceniała każdą, którą napotkała wzrokiem pod kątem przewidywanych komplikacji, jakie może sprawić w trakcie igrzysk. Wiedziała, że najtrudniej będzie poradzić sobie z istotami, które są znacznie szybsze niż ona. Siłę można było nadrobić sprytem i zwinnością, ale obrona przed czymś, co ledwo jest się w stanie zobaczyć? To największe wyzwanie, na które musiała być gotowa.

Myśląc o tego rodzaju umiejętności, instynktownie zerknęła w stronę siedziska przeznaczonego dla reprezentanta wampirów i jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że nie jest już puste. Przez cały czas obserwowała drzwi wejściowe, widziała każdą osobę, która pojawiła się w pomieszczeniu, a on po prostu się tu znalazł, nie zwracając na siebie uwagi. Mężczyzna, od którego trudno było oderwać spojrzenie. Siedział, odchylając się na krześle, z rękami założonymi na piersi i zamkniętymi oczami… a przynajmniej jednym okiem, ponieważ druga połowa jego twarzy była zasłonięta przez platynowe, ale nie białe włosy. Nawet, gdy znajdował się w tej pozycji, widać było, jak postawną jest istotą. I może nie powinna tak myśleć, oceniając przeciwnika, ale był też wyjątkowo przystojny.

Jak na zawołanie, kiedy tylko skierowała swoje myśli w stronę urody wampira, ten otworzył oko. Zaskoczona dostrzegła, że nie jest czerwone, tylko granatowe. Przypominało nocne niebo. Bezgwiezdne, puste, niedające nadziei na nadejście słonecznego poranka. Nieznajomy obdarzył ją stalowym spojrzeniem, bardzo podobnym do tego, które wcześniej otrzymała od Króla Wampirów.

Wiedziała, że przedstawiciele tej rasy mają naturalnie białe włosy, ale te najpotężniejsze potrafią zmienić ich kolor, by upodobnić się do człowieka. Nigdy jednak nie słyszała, żeby któryś z nich potrafił również zrobić to z barwą tęczówki, a może nawet ukryć kły. Tego ostatniego nie była w stanie sprawdzić, bo mężczyzna się nie uśmiechał. Wyłącznie patrzył. Cały czas mierzył ją spojrzeniem. Miała wrażenie, że wdziera się do wnętrza jej duszy. Po raz kolejny cieszyła się, że ma na głowie kaptur zasłaniający całą twarz. Pod wpływem dziwnej aury, jaką wyczuwała wokół wampira, miała ochotę stopić się z krzesłem w jedno, żeby tylko przestał tak na nią spoglądać.

Ponownie, jakby czytał Vittorii w myślach, zamknął powieki i opuścił głowę, zupełnie tracąc zainteresowanie jej osobą. Nawet nie wiedziała, że odczuje taką ulgę z tym związaną. Natychmiast uciekła spojrzeniem, nie chciała kusić losu i ponownie spotkać tego wzroku.

Przez tę krótką chwilę jadalnia zdołała się niemal całkowicie zapełnić, a znacząca większość gości zajęła już swoje miejsca. Brakowało gospodarza wieczoru oraz, wciąż, reprezentanta demonów. Z jakiegoś powodu mocno niepokoiło to kobietę i nie tylko ją, ponieważ usłyszała, jak Gabriel i Zachariel wymieniają kilka spostrzeżeń na temat tego, że Władca Ciemności na pewno coś kombinuje.

Nie byłoby to niczym dziwnym, Azazel był doskonałym strategiem wojennym, a jego działania stały się głównym powodem zakończenia stuletniej wojny. Gdyby pozwolono na jeszcze kilka miesięcy rozlewu krwi, to prawdopodobnie jego sposób prowadzenia walki przeważyłby szalę zwycięstwa na stronę istot ciemności. Władca Demonów zostałby niepodważalnym władcą świata.

Zamiast tego pierwszy upadły anioł wystąpił z propozycją podpisania traktatu pokojowego. Zmusił do tego wszystkich sojuszników. Przystały na to również istoty światła, widząc na horyzoncie swoją rychłą porażkę. Nawet uparte i zbyt ambitne anioły musiały w końcu odpuścić. Istoty neutralne nie miały innego wyboru.

Decyzja Króla Demonów była nielogiczna — zrezygnował z władzy absolutnej krok przed jej zdobyciem. W związku z tym cały czas podejrzewano, że coś się za tym kryje. Jednak lata mijały i nie działo się nic niepokojącego. Nawet w Roku Demona, kiedy to urządzono najzwyklejszy bal maskowy. Najwyraźniej obecny porządek świata odpowiadał mu bardziej niż rządzenie wszystkimi i wszystkim.

Przez kilka kolejnych minut pomieszczenie wypełniały ciche rozmowy. W końcu jednak drzwi otworzyły się i potępiona dostrzegła, że stoi w nich gospodarz, Król Wampirów. Nie powiedział nic. Szedł przez jadalnie, zerkając kolejno na każdą osobę, która się w niej znajdowała. Gdy dotarł wzrokiem do Vittorii, miała wrażenie, że i tym razem zawiesił go na dłużej niż w przypadku pozostałych istot.

Kiedy zbliżył się do swego miejsca przy stole, służąca delikatnie i bezszelestnie odsunęła ciężkie krzesło. Gdyby była człowiekiem, nie mogłaby nawet ruszyć kamiennego siedziska, ale zrobiła to bez większych problemów, umożliwiając swojemu władcy wśliznięcie się na swoje miejsce. Nie usiadł jednak. Jeszcze raz rozejrzał się dziko po pomieszczeniu.

– Wspaniale jest widzieć was wszystkich w moich skromnych progach – przemówił głosem, w którym wyczuwalna była jakaś niepokojąca nuta.

Vittoria poczuła nieodpartą potrzebę, by przeskoczyć wzrokiem na reprezentanta wampirów. Teraz siedział już wyprostowany, ale w przeciwieństwie do pozostałych on nie patrzył na króla. Jego spojrzenie było skierowane w przestrzeń. Zupełnie jakby myślami był gdzieś indziej.

Zawiesiła na nim wzrok przez dłuższy moment i to był błąd, bo mężczyzna i tym razem zdołał to wyczuć. Gdy tylko spojrzenie nieznajomego skupił się na niej, natychmiast popatrzyła na mówiącego do tłumu Króla Wampirów. Udawała, że to tam przez cały czas kierowała swoją uwagę.

– Cieszę się, że w tym roku właśnie mi przypadł zaszczyt poprowadzenia igrzysk. Mam nadzieję, że tak, jak niegdyś moi zmarli rodzice, teraz ja podołam zadaniu zapewnienia wam rozrywki, na jaką zasługujecie.

Potępiona nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała, ale była bardzo ciekawa sprawy poprzedniej pary królewskiej. Pierwszy rok zaraz po wojnie był Rokiem Wampira. Następny wypadł dwanaście lat później i wówczas stało się coś niespodziewanego. Chwilę po zakończeniu igrzysk świat obiegła wieść o śmierci najważniejszych wampirów, jednak nigdy tak naprawdę nie wyjaśniono, jak to się stało.

Pewne było to, że nie zmarli ze starości — w końcu ciała tych istot się nie starzały. Pozbycie się niemal nieśmiertelnego wampira wymaga czegoś więcej niż czosnku czy drewnianego kołka, jak kiedyś uważali ludzie. Trzeba było do tego ostrzy służących do zabijania istot ciemności, których produkcja została zakazana po wojnie, a które musiały zostać wykute przez ręce anioła i pokryte odpowiednimi runami.

Skąd Vittoria o tym wiedziała? Bo miała jeden taki. Na wszelki wypadek.

Wampiry można też było pozbawić głowy i spalić, ale kto mógłby mieć tyle mocy, by bez pomocy anielskiej broni pokonać najpotężniejsze istoty mieszkające w Leżu? To jedna z tych tajemnic, które prawdopodobnie nigdy nie ujrzą światła dziennego.

– Moja służba potrzebuje jeszcze chwili na przygotowanie satysfakcjonujących was potraw – dodał Renard. – Zapewne rozumiecie, że u nas rzadko kiedy jada się zwykłe jedzenie.

Nie musiał tłumaczyć, o co mu chodzi. Wszyscy doskonale wiedzieli, w jaki sposób żywiły się wampiry. Wykorzystywały każdą osobę, która nielegalnie przekroczyła granicę ich królestwa. Miały do tego prawo, a że była to jedna z centralnie położonych krain, to ofiar im nie brakowało. Tym bardziej że zgłaszali się też „wolontariusze” czerpiący dziwną przyjemność z obcowania z wampirami. Vittoria uważała ich za szaleńców.

– W związku z tym pomyślałem, że wykorzystamy produktywnie czas oczekiwania. Poznajmy się! – ogłosił władca i po tych słowach usiadł, a potem obrócił się w stronę Przedstawicielki Rasy, która została posadzona najbliżej niego. – Ariadno, może opowiesz co nieco o waszym reprezentancie?

Czyli to właśnie tak miała wyglądać prezentacja zawodników igrzysk? Przy posiłku? Podobno w poprzednim Roku Wampira odbyło się to w trakcie występu pokazowego, który był obserwowany przez wszystkich Przedstawicieli Ras. Pomysł króla był dość dużym odstępstwem od tego, czego wszyscy się spodziewali, pamiętając ubiegłe spotkanie w Leżu.

Mimo to kobieta, do której się zwrócił Renard, szybko przystosowała się do nowej sytuacji. Jej reprezentantka wstała, pozwalając swojej pani mówić:

– Ragani wystawiają w tym roku Beltaine. Najbardziej uzdolnioną ognistą czarodziejkę.

Ragani byli magami. Ich dzieci rodziły się z umiejętnością władania żywiołem — ogniem, wodą, ziemią lub powietrzem. Niemalże nigdy nie zdarzało się, by posiadali kontrolę nad więcej niż jednym, przez co od małego dzielono ich na konkretne klasy i uczono żyć zgodnie z najlepszym możliwym przeznaczeniem ich mocy. Ognistych czarodziei szkolono oczywiście do walki i ochrony krainy.