Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 401
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Strużki potu spływały mu po twarzy, a pulsujący ból lewej skroni tępo dźgał i tak już mocno obolałą głowę. Splunął krwią wprost pod nogi przeciwnika, z trudnością utrzymując równowagę. Jeszcze tylko chwila, jeszcze kilka ciosów i zakończy dzisiejszy wieczór zwycięstwem.
Głośne gwizdy widowni poniosły się po ciemnym, śmierdzącym stęchlizną podziemnym parkingu, należącym do jednej z galerii, dokładnie w chwili, w której przeciwnik rzucił się w jego kierunku. Osłonił głowę ramionami, przyjął dwa mocne kopnięcia w podbrzusze, które wywołały w nim odruch wymiotny, i wykorzystując śliską powierzchnię, lewą nogą podciął przeciwnika w taki sposób, że ten niemal natychmiast runął na posadzkę, uderzając o nią głową. Błyskawicznie usiadł na jego plecach i lekceważąc plamę krwi, wolno rozlewającą się po szarości betonu, chwycił łysą czaszkę w dłonie, które potrafiły zabić. Powiódł zamglonym wzrokiem po tłumie głośno skandującym: „Zabij skurwiela! Zabij!”. Zacisnął zęby, słysząc dzikie bicie poganianego adrenaliną serca. Wiedział, że wystarczy jeden szybki ruch ubrudzonych krwią rąk, by skręcić kark nieprzytomnemu mężczyźnie. Był w stanie dokonać tego bez mrugnięcia okiem i dokładnie tak by postąpił, gdyby nie alarm podniesiony przez jednego z organizatorów walk.
– Psy! Kurwa, ktoś nas sypnął!
Tłum rozproszył się po ciemnym parkingu, pozostawiając po sobie jedynie echo zamieszania, jakie wywołała informacja o pojawieniu się policji. Leo, klnąc siarczyście pod nosem, wypuścił z zakrwawionych dłoni głowę mężczyzny, która bezwładnie opadła na chłodną posadzkę. Wstał i mimo bólu podbrzusza oraz zapuchniętego prawego oka w miarę sprawnie pobiegł na skraj parkingu. Przeskoczył przez murowaną balustradę dokładnie w chwili, w której światła policyjnych latarek rozdarły półmrok. Był bezpieczny. A przynajmniej tak mu się wydawało…
Leo z kamienną twarzą obserwował pracownika magazynu jednostki penitencjarnej, który ze znużoną miną rzucił jego torbę na wysłużony blat i z przesadną ekspresją podsunął mu papiery do podpisania.
– Pokwituj odbiór rzeczy osobistych oraz wypłatę gotówki – powiedział mało przyjemnym tonem.
Leo zrobił, co mu nakazano, następnie wyciągnął z torby skórzany pasek, który dość sprawnie przeciągnął przez szlufki starych, z lekka zniszczonych dżinsów. Schudł. Skromne więzienne posiłki i długie godziny spędzone na intensywnych treningach wyszczupliły jego sylwetkę. Szybkim ruchem podciągnął spodnie, które mimo paska osunęły się i zatrzymały na męskich biodrach. Zmienił się zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Ostatnich osiemnaście miesięcy było dla niego srogą lekcją życia. Trudno ocenić, czy wyciągnął z niej jakieś wnioski. Był natomiast pewien, że odsiadka pozwoliła mu na sprawdzenie samego siebie. Stał się silniejszy, twardszy i bardziej odporny. Czuł gotowość do zmierzenia się z życiem, które pozostawił za murami więzienia.
– Z mojej strony to wszystko – mruknął pracownik magazynu i chwyciwszy w dłonie podpisane dokumenty, odłożył je na stos papierów, piętrzący się po prawej stronie blatu. – Do zobaczenia wkrótce. – Zaśmiał się gardłowym głosem i już po chwili poczuł na sobie groźne spojrzenie młodego mężczyzny. Był pewien, że ten niedługo tu wróci. Tacy jak on zawsze wracali.
Leo szarpnął torbę i zamaszystym ruchem przerzucił ją przez ramię, jednocześnie zaciskając szczękę z taką siłą, że nieprzyjemny ból przeszył jego żuchwę. W ciszy i w towarzystwie dwóch rosłych klawiszy został odprowadzony pod bramę główną więzienia. Spokojnie obserwował otwierające się zbrojone drzwi, za którymi toczyło się normalne życie. Grudniowy, zupełnie pozbawiony słońca dzień przywitał go mroźnym powietrzem, które nieprzyjemnie smagało mu twarz. Objął się ramionami, czując przeszywający chłód. Żałował, że nie miał przy sobie kurtki. Co prawda mógł zadzwonić do Zbrocha i poprosić o dostarczenie odzieży, ale zwyczajnie nie chciał go fatygować. Poradzi sobie. Nie z takimi sytuacjami w życiu musiał się mierzyć. Pociągnął nosem dokładnie w chwili, w której jeden z gadów spojrzał na niego i burknął z pogardą:
– Wypierdalaj i żebym cię tu więcej nie widział.
Chciał coś powiedzieć, odgryźć się albo zrobić coś bardziej spektakularnego, ale odpuścił. Splunął pod nogi klawisza i przekroczywszy bramę więzienną, dostrzegł pierwsze płatki śniegu wirujące w mglistym powietrzu. Przystanął na chodniku, wśród przechodniów mijających go obojętnie, i mrużąc oczy, rozejrzał się po okolicy. Zimny wiatr i coraz gęstszy śnieg smagały jego ciało, wywołując drżenie mięśni. Poprawił torbę na ramieniu i ruszył przed siebie z zamiarem kupna jakiejś ciepłej kurtki. W końcu był wolny. Tylko czy na pewno?
*
Zanurzył usta w aromatycznej kawie o niezwykle intensywnym smaku. Nie pił takiej od ponad osiemnastu miesięcy. Ta serwowana w zakładzie karnym smakowała jak popłuczyny. Skostniałymi dłońmi objął gorący kubek, pragnąc chociaż w niewielkim stopniu ogrzać dłonie. Zatrzymał wzrok na strzelającym iskrami kominku, do którego młoda kelnerka dorzucała kolejne polana. Dochodziło południe i mała, klimatyczna kawiarenka o dumnej nazwie Kontynenty, mieszcząca się na Rynku Starego Miasta w Grudziądzu, zaczęła zapełniać się klientami. Przyjemny harmider wdzierał się w uszy Leo, zakłócając atakujące go myśli, a krótkie, momentami wręcz uwodzicielskie, spojrzenie kelnerki było przyczyną dyskomfortu w okolicach krocza. Odwrócił wzrok, odsunął od siebie kubek, który opróżnił kilkoma dużymi łykami, przed sobą zaś rozłożył lokalną gazetę. Musiał znaleźć jakieś lokum i pracę. Jak najszybciej. Ujemna temperatura nie sprzyjała nocnym tułaczkom, a o powrocie pod skrzydła Zbrocha nie chciał nawet myśleć. Doskonale wiedział, że po wydarzeniach sprzed niemal dwóch lat nie byłby w stanie spojrzeć w oczy ludziom, którzy traktowali go jak swoje dziecko. Zarówno Zbroch, jak i jego małżonka dali mu serce i dach nad głową, przyjęli go do swojej rodziny. A on ich zawiódł. Po dziś pamiętał głośną rozpacz Maryli w chwili, w której policja siłą wyciągała go skutego z ich mieszkania. Zawiódł. Zresztą zawsze zawodził, tak już miał. Być może słuszne było spostrzeżenie mówiące, że genów się nie oszuka, wszak Leo był na najlepszej drodze, by powielić błędy swojego starego. I zapewne kiedyś tak się stanie. Dźwięk drewnianego młotka poniesie się po sali sądowej, a z ust sędziego padnie wyrok skazujący go na dożywocie. Dokładnie tak jak jego ojca.
– Podać coś jeszcze? – zapytała kelnerka, która od dłuższego czasu spoglądała na niego spod przesadnie wytuszowanych rzęs, kusząco oblizując wargi.
– Poproszę to samo, Alicjo – odpowiedział, odczytując imię wyhaftowane na fartuszku dziewczyny, a gdy ta potaknęła głową na znak, że przyjęła zamówienie, powrócił do przeglądania lokalnej gazety.
Chwyciwszy do ręki telefon, wybrał numer widniejący w ogłoszeniu i już po chwili rozmawiał z mężczyzną, który chciał wynająć pomieszczenie gospodarcze. Niby nic wielkiego, jakiś opuszczony magazyn na Portowej, ale w obecnej sytuacji i tak był to uśmiech losu.
– Potrzebujemy kogoś na zmywak. Jesteś zainteresowany? – Delikatny głos kelnerki przerwał jego rozmyślania.
Podniósł głowę i uważnym wzrokiem prześledził sylwetkę dziewczyny, zbyt długo zatrzymując się na bujnym biuście.
– Skąd pewność, że szukam pracy? – zapytał i zmusił się do przeniesienia wzroku ku twarzy.
Kelnerka pochyliła się w taki sposób, że jej ramiona znalazły się na blacie niewielkiego stolika, a zapięcie białej koszuli kusząco się rozchyliło, ukazując pełne piersi.
Leo, nawet jeśli bardzo chciał skupić uwagę na twarzy dziewczyny, w żaden sposób nie potrafił oderwać wzroku od atrybutów jej kobiecości.
– Zauważyłam, że przeglądałeś oferty pracy – przyznała się do swojego wścibstwa i prowokacyjnie przygryzła wargi. – U nas będzie ci dobrze. – Zuchwale położyła swoją dłoń na przedramieniu Leo i śmiałym gestem powiodła opuszkami palców aż po biceps mężczyzny.
– Nie jestem zainteresowany.
– Pracą?
– Pracą – potwierdził.
Alicja przyciągnęła gazetę bliżej siebie, następnie ujęła w dłoń leżący na stole długopis i wyraźnie usatysfakcjonowana zainteresowaniem Leo, zanotowała swój numer telefonu tuż nad rubryką z ogłoszeniami.
– Dzisiaj kończę o dwudziestej pierwszej.
Leo w milczeniu potaknął głową i wzrokiem odprowadził kelnerkę oddalającą się w stronę kontuaru. Ocenił, że tyłek też miała niczego sobie i w ostateczności spędziłby z nią kilka nocy. Jednak najpierw musiał znaleźć jakiś lokal. Punkt zaczepienia, od którego mógłby zacząć nowe życie, zanim ponownie wpadnie w to samo gówno. Bo że w nie wpadnie, był pewien.
Opróżnił filiżankę kawy, obserwując Alicję, która posyłała w jego stronę gorące spojrzenia i szeptała coś na ucho koleżance stojącej za kontuarem. Już niedługo zerżnie ją z taką siłą, że jęcząc, będzie go błagała o litość. Uśmiechnął się do swoich myśli i niecierpliwie zawiercił się na krześle, czując dyskomfort w zbyt ciasnych spodniach. Kolejny raz prześledził wzrokiem ogłoszenia o pracę i długopisem zakreślił jedno z nich. Ktoś poszukiwał wysportowanych modeli, żeby wykonać kilka zdjęć do portfolio. Leo postanowił, że zadzwoni i spróbuje szczęścia, wszak ciało miał godne uwagi, a i samo pozowanie przed obiektywem na pewno nie było niczym skomplikowanym.
Odsunąwszy krzesło, udał się do łazienki. Właśnie wycierał dłonie, gdy ku jego zaskoczeniu do męskiej toalety, znajdującej się w odległym kącie sali, wkroczyła znajoma kelnerka. Przygryzając dolną wargę, dość sprawnie zamknęła drzwi na zasuwkę i bez zbędnej kokieterii podeszła do obserwującego ją Leo.
Szybkim ruchem odpięła guziki białej bluzki, ukazując mu spory biust, który wdzięcznie falował z każdym jej oddechem. Mężczyzna celnie wrzucił papierowy ręcznik do kosza, mimo iż wzrokiem zabłądził gdzieś w okolicy sterczących brodawek kobiecych piersi. Czuł, że dzisiejszy dzień rozdał mu wyjątkowo dobre karty, których w żadnym wypadku nie zamierzał zlekceważyć.
Alicja, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, odpięła koronkowy biustonosz i pozwoliła swoim piersiom nieznacznie opaść. Sprawnie rozsunęła zamek granatowej spódnicy, która, śledzona wzrokiem Leo, wylądowała na podłodze. Dziewczyna była bez majtek, co natychmiast odbiło się na jego fiucie. Stała, nawet go nie dotykając, zupełnie jakby chciała, by był biernym obserwatorem sytuacji, w której zabawia się ze sobą, bądź jakby sprawdzała, ile jest w stanie wytrzymać, zanim się na nią rzuci. Dłońmi pieściła swoje bujne cycki i jednocześnie biodrami zataczała niewielkie ósemki, co jakiś czas jęcząc uwodzicielsko. Była w tym dobra. Zajebiście podniecająca.
Czuł, że ból, który skumulował się w penisie, stał się niemal nie do wytrzymania. Spojrzał w dół i widząc spore wybrzuszenie, odpiął pasek spodni, rozsunął rozporek i uwolnił męskość domagającą się uwagi. Alicja zatrzymała wzrok na jego członku, kusząco oblizując usta. Bez zbędnego skrępowania zacisnęła na nim swoją dłoń i zaczęła go dość brutalnie pieścić. Jęknął przeciągle, czując rozkosz, której źródłem, po raz pierwszy od dłuższego czasu, był ktoś inny niż on sam. Wiedział, że nie wytrzyma długo, nim wystrzeli niczym prawiczek, w przedbiegach. W końcu od niemal dwóch lat nie uprawiał seksu. Czując ogromne podniecenie mieszające się z pożądaniem, obserwował dziewczynę, gdy sprawnie zakładała mu prezerwatywę. Kiedy skończyła, chwycił Alicję za nadgarstek i bez ostrzeżenia odwrócił ją tak, iż bujne cycki przylgnęły do chłodnej ściany. Jęknęła, zaskoczona takim obrotem sprawy, i nim zdążyła wypiąć pośladki, zacisnął swoje silne dłonie na jej biodrach i wszedł w nią brutalnie, słysząc, jak z gardła kelnerki wydostał się niski jęk pożądania. Z każdym ruchem wchodził w nią coraz głębiej i mocniej, jakby chciał sprawdzić, czy będzie w stanie pomieścić go całego. Dźwięk uderzających o siebie ciał poniósł się po całej łazience i przez głowę Leo przeleciała myśl, czy aby na pewno nie słychać ich w całym lokalu. Zresztą… w tej chwili miał to w dupie.
Alicja nieznacznie się wyprostowała i teraz mógł wygodnie ułożyć dłonie na jej sporych cyckach. Ściskał je i ugniatał, ciągnął za sterczące sutki, czując, jak coraz śmielej stąpa na krawędzi zatracenia. Kobiece jęki dopingowały go do jeszcze mocniejszych pchnięć. Jego prawa dłoń zsunęła się po lekko już wilgotnym ciele kelnerki i palcami dość brutalnie zaczął pieścić wrażliwą łechtaczkę.
– O ja pieprzę! – wykrzyczała i własną dłonią docisnęła jego palce, chcąc doświadczyć uczucia spełnienia. Czuł, jak wiła się pod jego dotykiem i jak pozwoliła mu przejąć kontrolę nad swoim ciałem. Lubił kobiety, które potrafiły sprecyzować swoje upodobania, a Alicja z całą pewnością do nich należała. Ciężko oddychając, zatrzymał się na chwilę i odwróciwszy ją w swoją stronę, chwycił Alicję za uda i uniósł. Przyparł jej nagie plecy do zimnej terakoty i ponownie wszedł w nią z dużą siłą. Przymknęła zmącone pożądaniem oczy, a on zatopił się w kuszącym kształcie jej piersi. Ssał i kąsał wrażliwe sutki, a ona wypychała biust ku niemu, wciąż oferując więcej. Poczuł, jak jej delikatne mięśnie coraz intensywniej zaciskają się wokół niego i sam z jeszcze większą siłą wbił się w nią niemal do granic. Głośny jęk spełnienia poprzedził ból spowodowany przez paznokcie wbijające się w jego barki. Wytrysnął z taką siłą, że po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnął się sam do siebie, gratulując sobie zajebistego seksu. Alicja wciąż jęczała, on zaś poruszał się w niej coraz wolniej, aż w końcu wysunął członka z jej wnętrza. Przez chwilę obserwował kobietę, która, nic sobie z tego nie robiąc, spokojnie zapinała biustonosz, wciąż nie odrywając wzroku od jego sprzętu.
Podciągnął spodnie, zapiął pasek i przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć.
– Bałam się, że nie zadzwonisz, dlatego postanowiłam pokazać ci próbkę swoich możliwości – ubiegła go.
Leo parsknął cichym śmiechem i dłonią pogładził krótko przystrzyżone włosy. Wsunąwszy obie ręce do kieszeni dżinsów, wyciągnął z nich zapalniczkę i papierosy.
– Zadzwonię – powiedział i bez zbędnych słów opuścił łazienkę.
Gdy wszedł na salę, wbiło się w niego kilkanaście par oczu. Nie potrafiąc zapanować nad uśmiechem, ukazującym komplet nadzwyczaj białych zębów, wciągnął na siebie skórzaną kurtkę, którą udało mu się zdobyć w sklepie z używaną odzieżą, i chwyciwszy sportową torbę, udał się w kierunku drzwi.
– Halo, człowieku! A rachunek?!
Odwrócił się i zarzuciwszy torbę na ramię, spojrzał na wyraźnie poirytowaną kelnerkę.
– Alicja go ureguluje. Jest mi winna przysługę.
Nim opuścił kawiarnię, zdążył jeszcze zanotować w swojej świadomości dźwięk upadającej szklanki, rozpryskującej się na miliony odłamków.
Przystanął, odpalił papierosa i pieszo udał się w kierunku ulicy Portowej.
Wiatr przybrał na sile, mimo to Leo zdecydował się na spacer brzegiem Wisły. Naciągnąwszy na głowę kaptur szarej bluzy, przeszedł grudziądzki Rynek Starego Miasta, w ostatniej chwili uskakując przed nadjeżdżającym tramwajem. Nigdy się do nich nie przyzwyczai. Jego rodzinne miasto było najmniejszym w Polsce, przez którego rynek przejeżdżał właśnie tramwaj. Rzuciwszy peta na pokrytą kocimi łbami drogę, wsunął skostniałe dłonie w kieszenie kurtki i skręcił w ulicę Prostą, z której skierował się na grudziądzką starówkę. Pospiesznym krokiem minął czternastowieczny zespół spichrzy, który dziś, przytłoczony pochmurnym niebem i szarością zimy, wydawał się po stokroć bardziej ponury. Lubił to miejsce pachnące historią zwłaszcza w okresie letnim, gdy bujne, kolorowe kwiaty powiewały na wietrze, a na wijącej się wstążką Wiśle pływały barki pełne turystów.
Przez Bramę Wodną wyszedł z miasta na położone u stóp spichlerzy grudziądzkie Błonia i udał się w kierunku mariny, naprzeciwko której miał znajdować się lokal do wynajęcia.
Gdy dotarł na miejsce, przystanął przed sędziwym budynkiem o wątpliwej konstrukcji i zmierzył go uważnym wzrokiem. Czerwona cegła, z której został wzniesiony, była tak krucha, że bez przeszkód można było wydłubywać ją palcem. Leo śmiał myśleć, że pojedyncze, brudne okna z trudem przepuszczały do wnętrza promienie słoneczne. I gdy tak rozważał minusy wynajmu, spostrzegł starszego mężczyznę zmierzającego w jego kierunku.
– Dobry! To pan do mnie dzwonił w sprawie wynajmu?
– Dzień dobry. – Leo potaknął głową. – Zgadza się.
– Zatem zapraszam. – Mężczyzna wyjął z kieszeni wełnianych spodni pęk kluczy i w dość sprawny sposób zdjął kłódkę z solidnego skobla u drzwi.
Gdy weszli do wnętrza budynku, otoczył ich zapach kurzu i historii, delikatnie mieszający się z wonią wilgoci. Drewnianymi schodami, które wdzięcznie trzeszczały pod ich stopami, udali się na pierwsze piętro.
– Przed laty mieścił się tu niewielki zakład krawiecki, ale padł, jak większość zakładów pracy. Tylko teraz, jak człowiekowi suwak zepsuje się w spodniach, to musi je wyrzucić i nowe kupić, bo naprawić nie ma gdzie. Takie to czasy nastały. – Starszy mężczyzna machnął ręką, jakby ten gest mówił sam za siebie.
Leo w żaden sposób nie skomentował jego słów, tylko przyglądał się pomarszczonym dłoniom, które otwierały kolejną kłódkę, tym razem wiszącą na drewnianych drzwiach, pokrytych zieloną farbą olejną.
– Bardzo proszę – powiedział właściciel, otwierając drzwi na oścież, i gestem ręki zaprosił interesanta do wnętrza lokalu. – Osiemdziesiąt metrów kwadratowych, z dostępem do toalety znajdującej się na korytarzu. W kranach bieżąca woda, niestety tylko zimna, prąd we wszystkich gniazdkach, a lokal ogrzewa całkiem sprawna koza. Rewelacyjna lokalizacja, niemalże w centrum, co z pewnością przysłuży się biznesowi.
Leo z uwagą rozejrzał się po wnętrzu. Tak jak podejrzewał, okna były w opłakanym stanie, brudne i z licznymi pęknięciami, jedno w całości zabite płytą paździerzową. Posadzkę stanowił wylany beton, w licznych miejscach już wykruszony, pokryty grubą warstwą kurzu. W rogu znajdowały się dwa biurka, a na jednym z nich wciąż stała stara maszyna do szycia typu Singer, lata świetności mająca już dawno za sobą. Był też zlew, rodem z epoki PRL-u, i dwie szafki, z których jedna wymagała wymiany zawiasów.
– A pan co konkretnie chce tu otworzyć? Wie pan, to zabytek, za wiele to my tu zmieniać nie możemy. A konserwator to taka menda, co na rękę bez posmarowania nie bardzo chce iść.
Leo uniósł głowę i spojrzał w sufit wsparty na grubych, pokrytych smołą belkach, i przed jego oczami natychmiast pojawił się obraz domu nieżyjącej już babki. Tamten co prawda był kryty strzechą, ale wewnątrz izby miał dokładnie takie same belki. Jako dziecko Leo uwielbiał się w nie wpatrywać. Fascynowały go, chociaż nie potrafił zrozumieć dlaczego.
– Zabytek? – powtórzył, odwracając się wokół własnej osi z wzrokiem wciąż utkwionym w suficie.
– Nie inaczej, dlatego tak ciężko to wynająć.
Leo podszedł do okna i dłonią przetarł szybę. Musiał zmrużyć oczy, by przez brudne szkło dostrzec cokolwiek, a gdy w końcu mu się to udało, ujrzał marinę, przy której właśnie cumowała łódź.
– Rozumiem, że cena nie uległa zmianie? – Wolał się upewnić, wszak finansowo było u niego krucho. Co prawda miał trochę oszczędności, zanim zwinięto go do pierdla, dostał też pieniądze, które zarobił w zakładzie karnym, ale nie było tego zbyt wiele.
– Jo – powiedział żywiołowo mężczyzna typową grudziądzką gwarą. – Tylko że wynajem płatny za trzy miesiące z góry, tak jak napisałem w anonsach.
Leo w zadumaniu pokiwał głową. Ponownie powiódł wzrokiem po lokalu, poczynając od podłogi, przez pozostawione w nim meble, kończąc na solidnych belkach podtrzymujących dach.
– Biorę to – oświadczył ku radości staruszka i rzucił na podłogę sportową torbę, by z kieszeni spodni wyjąć portfel.
– Świetnie, proszę, oto umowa najmu. – Właściciel lokalu wyciągnął spod kurtki szarą teczkę, z niej zaś dwustronicową umowę, którą podał Leo.
Ten z uwagą wpisał swoje dane i upewniwszy się, że nie popełnił błędu w numerze PESEL, złożył na niej zamaszysty podpis.
– To jeszcze pan mi powie, co za interes zamierza pan tu rozkręcić? – Staruszek pospiesznie rzucił okiem na trzymany w ręku dokument i porównał go z dowodem osobistym mężczyzny. Gdy nie dostrzegł żadnych pomyłek, odchrząknął dość głośno i podpisał w odpowiednim miejscu.
– Jestem grafikiem komputerowym, to nie będzie nic dużego ani też nic, co wymagałoby remontu. Moi klienci współpracują ze mną głównie drogą internetową – skłamał z taką łatwością, jakby sam wierzył w to, co mówił.
– Doskonale. W takim razie, panie Starnowski, życzę samych sukcesów – powiedział mężczyzna, chciwie się wpatrując w przeliczaną przez Leo gotówkę. Następnie przyjął z jego rąk pokaźny plik pieniędzy i dotykając dłońmi daszka kaszkietu, pożegnał się słowami: – Gdyby coś się działo, to proszę dzwonić. I lepiej nie kręcić się wieczorami po okolicy, jeśli nie ma takiej potrzeby. W zeszłym tygodniu, o tu, za rogiem… – wskazał ruchem głowy – znaleziono ciało młodego mężczyzny.
– Ciało? – zapytał Leo, chcąc poznać więcej szczegółów.
– Ano tak. Podobno jakiś gang go tak urządził. Zmasakrowali chłopaka, że rodzona matka nie była w stanie go poznać. A to dobry chłopak był. Mówią na mieście, że nawet klub prowadził gdzieś w Tarpnie. I proszę, takie nieszczęście… – Mężczyzna wsunął zwitek pieniędzy w wewnętrzną kieszeń kurtki i udał się w kierunku wyjścia.
– Do widzenia, panie Starnowski.
Leo nie odpowiedział. Myślami był już w zupełnie innym miejscu.
*
Przystanął przed jednym z najstarszych budynków w mieście i uważnym wzrokiem powiódł po odrestaurowanej kamienicy Pod Łabędziem, w której na parterze znajdowało się studio fotograficzne o anglojęzycznej nazwie Art Photography.
Skrzywił się, widząc szyld pobłyskujący złotem. Cholerna angielszczyzna brutalnie wdzierała się do jego miasta, zamieniając Grudziądz w marną wersję zachodniej prowincji. Niemal z każdej strony aż biły po oczach nazwy typu: Home for You, Flowers Inspiration czy też Estetica Beauty Salon, jakby nazwy Dom dla Ciebie bądź też Kwiatowa Inspiracja brzmiały gorzej. Zauważył, że ludzie z założenia lubili nadawać najzwyklejszym rzeczom bardziej efektowne określenia. Być może dla większości mieszkańców miasta owe anglojęzyczne nazwy miały być czymś na kształt wabika, obiecywać odrobinę amerykańskiego luksusu. Dla niego stanowiły co najwyżej wkurwiający absurd.
Odruchowo pogładził dłonią niemal łysą głowę i z pewnością siebie przekroczył próg studia. Przywitało go ciepło i przyjemny zapach damskich perfum, który zatańczył w jego nozdrzach. Zamknąwszy za sobą drzwi, potarł dłonie i ogrzał je własnym oddechem. Wciąż stał na wewnętrznej wycieraczce, spokojnie czekając, aż trwająca w sąsiednim pomieszczeniu sesja dobiegnie końca.
Z uwagą rozejrzał się po studiu, w którym znajdowały się rekwizyty do sesji. Dostrzegł dwa warianty kominków, wygodny fotel, wysokie krzesło, mnóstwo kwiatowych girland i zawieszoną w centralnej części huśtawkę. W jednym z kątów mieściły się najrozmaitsze tła zwinięte w grube rulony, w drugim zaś stały złożone statywy. Panujący tu rozgardiasz dopełnił regał wypełniony kwiatowymi wiankami i ciuszkami dla noworodków.
– Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc?
Brunetka średniego wzrostu, z ustami w kolorze intensywnej czerwieni i w zbyt dużych w stosunku do twarzy okularach, trzymała w dłoni kosz z piernikami i uśmiechała się ciepło.
– Hej, ja w sprawie ogłoszenia.
– Ogłoszenia? – powtórzyła, dość groźnie marszcząc brwi.
– Tak, tego z gazety. Byłem umówiony na osiemnastą.
– Faktycznie! – powiedziawszy to, palcem wskazującym poprawiła czarne oprawki, które nieznacznie zsunęły jej się z nosa. – Proszę, niech pan wejdzie i spocznie sobie na jednym z krzeseł, dobrze? Dam znać szefowej, że już pan jest.
– Jasne, dzięki – odpowiedział cicho i zajął miejsce na niewysokim stołku.
– W wolnej chwili proszę wypełnić dokument, w którym zgadza się pan na publikację zdjęć na naszej stronie internetowej, jeśli zdecydujemy się nawiązać z panem współpracę.
Leo chwycił kartkę i długopis i pospiesznie prześledził wzrokiem pytania.
– Czy to jest konieczne? – zapytał, widząc rubrykę, w której zmuszony był napisać swoje dane personalne, łącznie z adresem e-mail i numerem telefonu.
– Niestety. Sam pan rozumie: RODO. – Wzruszyła ramionami. Wsunęła pasmo ciemnych włosów za ucho i odchodząc w kierunku drugiego pomieszczenia, spojrzała przez ramię, mówiąc: – Za chwileczkę pana poproszę.
Potaknął głową i zatopił wzrok w dokumencie.
Nastka Wrońska energicznie potarmosiła jasne włosy rodzeństwa, które cierpliwie pozowało podczas świątecznej sesji rodzinnej. Rzadko trafiali jej się tak ułożeni i posłuszni modele. Najczęściej sesja rodzinna polegała na wielogodzinnych próbach uchwycenia kadrów, których liczba dochodziła nawet do tysiąca, by ostatecznie wybrać około dwudziestu ujęć nadających się do dalszej obróbki. Dzisiaj było zupełnie odwrotnie. Miała wrażenie, że niemal każdy kadr był taki, jak oczekiwała.
– Praca z wami to czysta przyjemność. – Przybiła z dziećmi po piątce i odłożywszy aparat na pomocnik, wyjęła ze szklanej kuli dwa grudziądzkie sękacze, którymi obdarowała modeli.
– Mamo, tato, zobaczcie, co dostaliśmy! – pisnęła dziewczynka, wyciągając rękę w kierunku rodziców.
– Zasłużyliście. – Jej matka uśmiechnęła się i wzrokiem pełnym miłości spojrzała na swoje pociechy.
– Tak jak mówiłam wcześniej: jeszcze dziś wieczorem przyślę państwu galerię najlepszych ujęć i z nich wybiorą państwo te do obróbki, dobrze?
– Dobrze. Już nie możemy się doczekać. Dziękujemy za wspaniałą atmosferę i mamy nadzieję, że zdąży pani z ich obróbką przed świętami Bożego Narodzenia. Zdjęcia miały być prezentem świątecznym dla naszych rodziców.
– Cóż, w takim razie będę musiała zakasać rękawy i niezwłocznie wziąć się do pracy.
– Dziękujemy i do zobaczenia następnym razem.
– Dziękuję również. Będziemy w kontakcie.
Nastka dość sprawnie pomogła klientce spakować ubrania dzieci, które wykorzystywali podczas sesji, następnie silnym uściskiem dłoni pożegnała swoich zleceniodawców i nim przystąpiła do porządkowania miejsca pracy, pospiesznie upiła kilka łyków zimnej kawy.
– Nastka, on już tu jest – powiedziała Dorota, chwytając wraz z nią za obudowę świątecznie udekorowanego kominka, by przenieść ją w odległy kąt pomieszczenia.
– I jak wygląda? Proszę, powiedz, że to przystojniak o atletycznej budowie ciała – wyszeptała, ostrożnie idąc tyłem, co chwilę spoglądając przez ramię, by nie stanąć na żadnym z rekwizytów.
– Jak by ci to powiedzieć… – Dosunęły obudowę kominka pod ścianę i gdy Dorota w końcu się wyprostowała, dmuchnięciem zmusiła niepokorny kosmyk ciemnych włosów do odklejenia się od jej ust. – Jest przystojny, to fakt, ale wątpię, żeby pod ciuchami skrywał sześciopak. Co jak co, ale Schwarzenegger to z niego nie jest.
– Nie szukamy Schwarzeneggera. – Nastka przystąpiła do zwijania świątecznego tła. – Bardziej chodzi nam o kogoś pokroju Bruce’a Lee: szczupłego, ale wyrazistego. Rozumiesz?
Dorota wsparła dłonie na okrągłych biodrach i nie spuszczając wzroku z szefowej, sarknęła:
– To po jaką cholerę zawracamy sobie dupę szukaniem modeli?! Mogłaś poprosić brata. Jest i przystojny, i wyrazisty.
– Przemka? Mowy nie ma! Nie chcę, żeby przez całe życie mi wypominał, że osiągnęłam coś tylko dlatego, że przyłożył do tego rękę.
– Przesadzasz – fuknęła Dorota, której sympatia względem Przemka była dostrzegalna gołym okiem.
– Posłuchaj, zaproś go tutaj i zarzuć mi czarne tło, dobrze? Wskoczę do kuchni i wgryzę się w drożdżówkę. Od dziewiątej rano nie miałam nic w ustach.
– Jasne, leć – burknęła pod nosem Dorota, nie do końca zadowolona z takiego obrotu sprawy. – Ale jak już to zrobię, to uciekam, bo mam dzisiaj randkę i nadzieję na gorące seksy. – Mrugnęła okiem.
– Rozumiem. Pewnie, zmykaj, sama zamknę studio.
Nastka, pochłaniając drożdżówkę, nieustannie stukała nogą, poganiając samą siebie. Miała wrażenie, że od trzech tygodni niemal nie wychodzi ze studia. Zbliżały się święta, a to z kolei oznaczało większe zainteresowanie fotografią okolicznościową. Chciała wykorzystać ten okres. Zdobyć kolejnych klientów, którzy w późniejszym czasie ponownie zaszczycą ją swoją obecnością, decydując się na inne sesje. Miała jeszcze jeden cel. Ponad wszystko chciała udowodnić sobie, ojcu i bratu, że potrafi utrzymać się na rynku bez ich pomocy, co więcej, za priorytet postawiła sobie osiągnąć cel prawie niemożliwy do zrealizowania.
Obiecała sobie, że nadejdzie dzień, w którym będzie mogła żyć na przystępnym poziomie, wykonując zawód, który kocha. I nie, nie mówiła tu o pracy w jakiejś ogromnej korporacji z zagranicznym kapitałem, do której próbował zmusić ją ojciec, ale właśnie o fotografii, będącej jej największą pasją. A jak wiadomo, rzeczy największe i najpiękniejsze rodzą się w bólu i z połączenia pasji oraz ciężkiej pracy. Zatem miała warunki, teraz potrzebowała tylko odrobiny samozaparcia, szczęścia i siły przebicia.
Wytarła usta w papierową serwetkę i popiła odrobiną wody z cytryną. Gotowa do dalszej pracy, udała się w kierunku atelier, po drodze zabierając ze sobą jedną z lamp studyjnych, która mogła pracować w orientacji pionowej. Zamierzała wykonać kilka ujęć portretowych, bo w takiej tematyce czuła się najpewniej.
Gdy weszła do środka, dostrzegła wysokiego mężczyznę z niemal ogoloną na łyso głową i poczuła, że jej entuzjazm, który jeszcze przed chwilą miał się całkiem dobrze, nagle szlag jasny strzelił. Nie tak wyobrażała sobie idealnego kandydata. Może w ogłoszeniu powinna jasno zaznaczyć, że poszukuje modeli o nieprzeciętnej urodzie, z dłuższymi włosami i pięknie wypracowaną muskulaturą?
Może wówczas nie traciłaby czasu, na którego niedobór i tak chorowała w ostatnich tygodniach?
Postawiła lampę w odpowiednim miejscu i wyciągnąwszy dłoń w kierunku mężczyzny, przywitała się dość chłodnym tonem.
– Witam, Nastka Wrońska – powiedziała, pozwoliwszy zacisnąć się męskim palcom wokół swojej dłoni.
– Hej – odpowiedział mężczyzna.
Niski głos w dziwny sposób odbił się echem w jej wnętrzu. Przerażona tym faktem, wyswobodziła swoją dłoń i podeszła do lampy studyjnej, by ją uruchomić.
– Masz jakieś imię? – spytała, skupiając się na sprzęcie.
– Leo.
– Leo? – powtórzyła i posłała mu krótkie spojrzenie. – Znaczy Leon, tak?
– Po prostu Leo.
– Nie lubisz swojego imienia? – Próbowała skłonić go do rozmowy, a gdy nie odpowiedział, podeszła do pomocnika, ujęła w dłoń aparat fotograficzny i zmieniła obiektyw na ten przystosowany do zdjęć portretowych. – Nie jesteś zbyt rozmowny, Leon.
Zacisnął pięści. Spędził z nią dosłownie minutę, a już zdołała go wkurwić. Co skomplikowanego było w jego imieniu? Chyba wyraził się dość jasno, że ma na imię Leo i nie jest żadnym pieprzonym Leonem. Naprawdę nie rozumiała, na czym polegała różnica?
– Nie przyszedłem tu pieprzyć o dupie Maryni – powiedział w chwili, w której oślepiające światło flesza niemal wypaliło mu oczy.
Fotografka podeszła do lampy, ręką zmieniła jej kąt ustawienia i odwróciwszy się w stronę mężczyzny, oświadczyła:
– Okay, Leoś, to pokaż mi, na co cię stać. – Mrugnęła okiem, zapewne chcąc być zabawną, tylko że jemu nie było do śmiechu.
Czuł się jak dureń, stojąc na czarnym tle przed jakąś szczupłą panienką, która traktowała go z góry. W ogóle co on sobie myślał, przychodząc tu?
– Co mam robić? – zapytał i zmrużył powieki, chcąc je ochronić przed kolejnym błyskiem lampy.
Nastka stanęła tuż przed nim i uniosła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Było w nich coś niepokojącego. Ich szara barwa porażała smutkiem i cierpieniem. Coś jej podpowiadało, że od ludzi o tak morderczym spojrzeniu należało trzymać się jak najdalej.
– Zacznijmy od tego, że nie powinieneś mrużyć oczu, jasne?
Leo w milczeniu potaknął głową i zajął miejsce na wskazanym krzesełku.
– Wyprostuj plecy, Leoś, i odrobinę unieś brodę.
Zacisnął szczękę i zrobił, co mu kazała.
– Świetnie! – powiedziała, a jej głos zgrał się z dźwiękiem migawki aparatu. – Teraz pokaż mi swój prawy profil, a zaraz po nim lewy, zrozumiałeś, Leosiu?
Nim wykonał jej polecenie, Nastka mogłaby przysiąc, że usłyszała, jak burknął pod nosem ciche: „O ja pierdolę, co ja tu robię?”. Starając się nie roześmiać, zrobiła kilka zdjęć i oceniła, że mężczyzna miał całkiem interesujący profil. Należało kuć żelazo, póki gorące, więc spojrzała na swojego modela i posłała mu nader serdeczny uśmiech.
– A teraz chciałabym cię prosić, byś zdjął bluzę.
Leo bez zbędnych słów pochylił głowę i sprawnym ruchem ściągnął bluzę, a zaraz po niej bawełnianą koszulkę.
I nagle czas jakby się zatrzymał, a na policzkach Nastki pojawiły się rumieńce. Może i Leoś był burakiem, ale ciało miał dokładnie takie, jakiego poszukiwała. Stała przed nim z aparatem w ręku, gapiąc się jak przysłowiowa sroka w gnat i tracąc kontakt z rzeczywistością. Błądziła wzrokiem gdzieś w okolicach jego piersi, dostrzegając paskudną szramę, a tuż ponad nią spory tatuaż. Przysięgłaby, że gdzieś już widziała podobny wzór, ale w obecnej chwili kompletnie nie wiedziała, do kogo mogłaby go przykleić.
– Jeśli chodzi o tę bliznę, to myślę, że będziesz musiała ją wyretuszować – odezwał się, przecinając niskim tembrem głosu panującą ciszę.
– Wyluzuj, Leoś, w obiektywie aparatu twoja blizna uczyni cię bardziej męskim.
Dostrzegła, jak zacisnął pięści z taką siłą, że aż pobielały mu knykcie. Przestraszyła się. Obiecała sobie, że już go tak nie nazwie. Facet ewidentnie nie lubił, kiedy zdrabniało się jego imię i być może z tego powodu gotów był jeszcze zrobić totalną rozpierduchę, a to akurat była ostatnia rzecz, której Nastka teraz potrzebowała. W ciszy, wielokrotnie gryząc się w język, wykonała jeszcze kilka ujęć, po czym wyłączyła aparat i lampę.
– Masz czas jutro o osiemnastej? – spytała i odwróciwszy się do niego tyłem, odeszła w kierunku pomocnika, by odłożyć aparat.
– Mam.
– Świetnie, zatem widzimy się jutro.
– A co z kasą? – zapytał, wciągając na siebie koszulkę i bluzę.
– Wszystko masz wyjaśnione w papierach, które dała ci Dorota. Jeśli jesteś zainteresowany, to wróć tu jutro.
Leo obserwował, jak szczupła blondynka o bujnym biuście i o zajebiście krągłym tyłku powędrowała w stronę zaplecza, dość kusząco kręcąc biodrami. Jedno wiedział na pewno: pani fotograf była równie seksowna, co irytująca, a on starał się unikać takich kobiet. Zresztą z doświadczenia wiedział, że każda kobieta oznacza dokładnie to samo: kłopoty. A on i tak miał ich wystarczająco dużo.
Wciągnąwszy na siebie kurtkę, wcisnął w kieszeń podpisaną umowę i pieszo ruszył w kierunku lokalu, który wynajmował. Mróz nieprzyjemnie szczypał go w uszy i nos i gdzieś w tyle głowy zaświtała mu myśl, że dzisiejsza noc nie będzie należała do najłatwiejszych. Jutro z samego rana powinien wybrać się na zakupy i kupić jakiś materac, kołdrę oraz coś, czym będzie mógł napalić w kozie. Dzisiaj już nie zdąży.
Kuląc ramiona przed zimnem, przyspieszył kroku. Ruch na ulicy Toruńskiej był znikomy. Zauważył, że podczas jego nieobecności większość sklepów, która istniała w tym miejscu od lat, upadła, a kolejne puste lokale szukały nowych właścicieli. Skręcił w ulicę Portową, teraz już czując, jak mróz nieprzyjemnie liże czubki jego palców u stóp. Właśnie wsunął dłoń do prawej kieszeni spodni w poszukiwaniu papierosów, gdy usłyszał za sobą dźwięk łańcucha. Zamarł, a jego serce przyspieszyło, ponaglane adrenaliną. Znał ten odgłos aż za dobrze. Odwrócił się i ujrzał trzech rosłych mężczyzn w kominiarkach, którzy ruszyli w jego kierunku. Błyskawicznie wyciągnął przed siebie pięści i zaczął nimi okładać napastników, celnie wyprowadzając ciosy. Przyjął taktykę trzech uderzeń i silnego kopnięcia, która w pierwszych chwilach walki dała mu przewagę. Po ciemnej ulicy poniosły się dźwięki łamanych nosów i żałosnych jęków. Walczył jak w amoku, skupiając się na celnym zadawaniu ciosów, by na próżno nie tracić energii. Wiedział, że jest w kiepskiej sytuacji i że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż dzisiejszego wieczoru najprawdopodobniej boleśnie przytuli się do asfaltu. Mimo to walczył, bo nigdy nie należał do tchórzy. Brzydził się nimi. Dobrze mu znany szum krwi w uszach dopingował go do wyprowadzenia kolejnych ciosów, ponownie zaatakował prawym sierpowym, następnie oddał cios podbródkowy i z satysfakcją patrzył, jak jeden z przeciwników upadł, zwijając się z bólu. W ustach Leo czuł metaliczny posmak krwi, a jego pięści pulsowały nieprzyjemnym bólem. Cofnął się o kilka kroków, by po chwili ponownie ruszyć do przodu z zamiarem kontynuowania walki. Starał się pamiętać o oddychaniu, by zachować siły na dłużej, ale solidne uderzenie łańcuchem w plecy skutecznie zablokowało mu płuca. Upadł na kolana, nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Jeden z napastników wymierzył mu cios wprost w żołądek, zaś drugi ponownie poczęstował go łańcuchem. Otrzymał silne kopnięcie w twarz i poczuł, że zalała go własna krew.
– Policja! Ludzie, wezwijcie policję!
Krzyk jednego z przechodniów niemal rozerwał mu bolącą głowę. Oddał treść żołądka wraz z krwią, która zebrała mu się w ustach, a próbując wstać, po raz kolejny poczuł łańcuch na swoich plecach i silne kopnięcie w podbrzusze. Nim odpłynął, zarejestrował w pamięci ciepło czyjegoś oddechu na swojej twarzy i słowa: „Dziki cię pozdrawia, kurwo!”.
Do ostatniej kropli krwi
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8219-281-0
© Monika Cieluch i Wydawnictwo Amare 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Amare.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
Wydawnictwo Amare jest marką należącą do:
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
Świętojańska 9 /4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected],
http://wydawnictwo-amare.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.