Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„W Czekoladowym Zaciszu zasmakujesz pysznych wypieków, wyjątkowej kawy i... nieprzeciętnej miłości!
Amy Smith nie miała łatwego życia – we wczesnym dzieciństwie została porzucona w londyńskiej placówce wychowawczej. Pomimo wielu trudności, jakie przysporzył jej los, wyrosła na rezolutną, uzdolnioną kobietę. Z pomocą przyjaciół stworzyła Czekoladowe Zacisze. Miejsce absolutnie magiczne i wyjątkowe, przepełnione nadzieją na lepsze jutro, w którym upływający czas odmierzany jest szelestem pożółkłych kartek.
Spokojne życie kobiety zostaje wywrócone do góry nogami, gdy do kawiarni wkracza Jack Shron. Przystojny prawnik za wszelką cenę pragnie poznać zamkniętą w sobie Amy. Jednak pomiędzy nimi narastają nie tylko uczucia, lecz także tajemnice mogące złamać najtwardsze serca. Nim pozna się smak szczęścia, trzeba również zaznać goryczy...
Czy sekrety Jacka oraz Amy zaprzepaszczą ich szansę na wspólne życie? Jaką rolę w tym wszystkim odegrają przepowiednie starej cyganki?
Tom pierwszy dylogii Czekoladowe Zacisze otulamiłością, przyjaźnią i emocjami, które pobudzą apetyt na więcej!”
Książka nie pozwoli Wam na chwilę odpoczynku – weźcie kubek kawy i zanurzcie się w poruszającym związku bohaterów!
Monika Cieluch kolejny raz zabiera nas w emocjonującą podróż, pełną wzlotów i upadków. Wejdź do Czekoladowego Zacisza i rozgość się w jego magicznej historii. Pozwól by główna bohaterka otuliła Cię swoim ciepłem niczym najlepsza filiżanka gorącej czekolady. Pamiętam każdą emocję, jaka towarzyszyła mi podczas lektury i powiem jedno - nie pożałujecie! Monika wie jak budzić emocje, szczególnie te schowane głęboko w ludzkich sercach.
Emilia Szelest, autorka serii Bieszczadzkie demony
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 508
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzydeł, ale najważniejsze, żebyś nie przeszkadzała im wyrosnąć.
Coco Chanel
Życie nigdy mnie nie rozpieszczało, być może dlatego, że na to nie zasłużyłam, a może to prawda, że dzieci płacą za błędy popełnione przez rodziców. Moi mieli ich na sumieniu całkiem sporo. Wiele można było określić mianem niewybaczalnych.
A przynajmniej w takim przekonaniu dorastałam. Tak było łatwiej…
Podniosłam książkę ze stolika i odłożyłam ją na miejsce – do działu Literatura brytyjska. To zadziwiające– pomyślałam – że to właśnie Duma iuprzedzenie Jane Austen jest najczęściej czytaną pozycją w kawiarni.
W dniu, w którym wpadł mi do głowy pomysł wstawienia do Czekoladowego Zacisza regałów z książkami, byłam niemal pewna, że hitem będą powieści romantycznego Sparksaalbo modne Pięćdziesiąt twarzy Greya E.L. James. Tymczasem życie znów mnie zaskoczyło i zastanawiałam się, co jeszcze może przynieść przewrotny los.
Rozejrzałam się dookoła. Przez wielkie szklane okna wpadały pierwsze promienie lipcowego słońca, które nadawały pomieszczeniu piękny złotawy kolor. Blaty drewnianych stolików jaśniały niczym oczy stęsknionego dziecka na widok powracającej matki. Delikatnie przejechałam dłonią po warstwie lakieru i przysunęłam krzesło tak, by jego nogi całkowicie schowały się pod stołem. Zdałam sobie sprawę, że chciałabym być jak to drewno, z którego Jamie wykonał stoliki do kawiarni. Czyż tak nie byłoby łatwiej? Poddać się całkowitej obróbce, dostać nową duszę, zacząć od początku z czystą kartą.
Myślami wróciłam do dnia, w którym dostarczono meble do nieotwartego wówczas jeszcze lokalu.
– I jak? Podobają się? – spytał Jamie z iskierką w oku.
– Są cudowne! Właśnie tak je sobie wyobrażałam. Nie wiem, jak ci to wynagrodzę. Ureguluję rachunek najszybciej, jak to będzie możliwe.
– Daj spokój, Amy. – Machnął ręką, jakby odganiał niewidoczną chmurę. – Nie chcę nawet o tym słyszeć. Dobrze wiesz, że zrobiłem je dla ciebie i Katie. To była czysta przyjemność.
– W porządku, w takim razie odwdzięczę się tym samym.
– Krzesłem?
– Nie. – Zachichotałam. – Przyjemnością.
– Mów dalej, proszę, brzmi interesująco. – Jamie z poważną miną pogłaskał się po brodzie i spojrzał na mnie spod długich rzęs.
Po chwili, rozczarowany tym, co usłyszał, z rezygnacją opadł na krzesło i oparł się łokciem o blat stołu.
– Myślałem o czymś innym. Na przykład o wyręczeniu mnie w sprzątaniu łazienki.
Zaśmiałam się w głos i dłonią zmierzwiłam jego blond grzywę, której i tak wiele brakowało do grzecznej stylizacji, jaką preferowała większość mężczyzn w jego wieku. Pod tym względem Kenton wciąż pozostawał młodym zbuntowanym chłopcem.
– Przecież i tak sprzątam ją częściej niż ty, leniu.
– Leniu? To nie tak. Po prostu tam jest tyle babskich dupereli, że to zwyczajnie wykracza poza sferę mojego męskiego pojęcia – próbował się bronić. – Dlaczego my, mężczyźni, używamy tylko kilku rzeczy, które mieszczą się na jednej półce, a wy zawsze zajmujecie wszystkie szafki, wliczając w to łazienkowy parapet? I jeszcze narzekacie, że nie macie wystarczającej ilości miejsca. – Rozbawiony pokręcił głową.
– Bo to wy oczekujecie od nas perfekcyjnego wyglądu, gładkiej skóry, podkręconych rzęs i zaróżowionych policzków. Niby jak mamy to osiągnąć za pomocą maszynki do golenia, szczoteczki do zębów i odrobiny żelu do włosów? – odgryzłam się.
– Czyżbym wyczuł nutkę złośliwości?
– Ależ skąd!
Jamie uniósł ręce w geście rezygnacji. Spontanicznie przysiadłam tuż przy jego boku i nieco zakłopotana wyszeptałam z czułością:
– Dziękuję za twoją wiarę w to, że nam się uda. To naprawdę cudowne, że zawsze możemy na ciebie liczyć.
– Właśnie po to siebie mamy, prawda? Ty i Katie jesteście najważniejszymi kobietami w moim życiu – powiedział zgodnie z tym, co czuł. – I to się nigdy nie zmieni – dodał nieco ciszej.
Wraz ze szczerym wyznaniem przyjaciela powróciły do mnie wspomnienia wspólnego dzieciństwa. Wszystkie chwile, które spędziłam pod czułymi skrzydłami Dorothy i George’a w towarzystwie Katie i Jamiego, nie tylko zaowocowały silną przyjaźnią, lecz przede wszystkim ukształtowały życiowo całą naszą trójkę. Silnie ze sobą związani, wkroczyliśmy w dorosłość, niemal trzymając się za ręce. Wspólne dzieciństwo, a także kredyt hipoteczny i poniekąd biznes zacieśniły nasze więzi jeszcze mocniej. Stworzyliśmy własną rodzinę. Rodzinę, która była dla siebie najważniejsza, która się szanowała i wspierała.
Uśmiechając się do własnych myśli, poszłam na zaplecze i zaczęłam przygotowywać się do pracy. Wciąż czułam w sercu przyjemne ciepło wywołane wspomnieniami.
Pieczenie było jedną z tych nielicznych rzeczy, które pozwalały mi zapomnieć o wszelkich problemach. I nawet wówczas, gdy w gruzach legł mój mały świat, gdy byłam zmuszona rozstać się ze Stephenem, pieczenie sernika z brzoskwiniami o trzeciej nad ranem złagodziło ból po stracie. Doskonale pamiętałam wyraz twarzy Katie i Jamiego, gdy w piżamach wbiegli do kuchni, zdezorientowani i wystraszeni dźwiękiem najwyższych obrotów domowego robota kuchennego. Cóż mogłam poradzić, skoro pieczenie było lekarstwem na wszystkie bóle duszy?
Katie spojrzała na mnie podejrzliwie, a gdy nie dostrzegła łez spływających po policzkach, chwyciła się pod boki i skwitowała:
– Rozumiem, że ze Stephenem to już koniec?
– Tak – odpowiedziałam krótko.
– Wszystko w porządku?
– Pewnie, przepraszam, że was obudziłam – dodałam, nie przestając intensywnie wyrabiać ciasta.
– Ważne, że się trzymasz. A ja… tak szczerze, to nigdy go nie lubiłam. To zwykły dupek, Amy. – Katie puściła oczko i boso poczłapała do swojej sypialni.
Kątem oka dostrzegłam zbliżającego się Jamiego, który bez zbędnych słów przytulił się do moich pleców, a ponieważ znacznie nade mną górował, oparł brodę o moją głowę.
– Nie zasługiwał na ciebie, Stokrotko. Ten pieprzony idiota był pomyłką.
Gdy wszystkie składniki połączyły się w jednolitą całość, ostrożnie zdjęłam garnek z ognia i pozostawiłam do wystygnięcia.
Chociaż nigdy nie kształciłam się na cukiernika, spod moich rąk wychodziły – zdaniem przyjaciół – prawdziwe cuda: torty, rolady, serniki i inne pyszności. Jamie zawsze powtarzał, że to dlatego, iż piekę z sercem i miłością. Nie potrafiłam racjonalnie wytłumaczyć, skąd mam wiedzę, które składniki i w jakich proporcjach połączyć. Zupełnie jakbym robiła to automatycznie, jakbym się z tym urodziła.
To właśnie na skutek połączenia moich dwóch największych pasji – pieczenia i czytania – zrodził się pomysł na otwarcie miejsca, w którym można napić się dobrej kawy, zjeść coś słodkiego oraz zaczytać się w literackich klasykach i nie tylko. Jedyną przeszkodą był aspekt finansowy. Wynajęcie lokalu w centrum Reading to ogromny koszt, a zatrudnienie więcej niż jednej osoby nie wchodziło w grę. Wówczas z pomocą przyszli Katie i Jamie. Przyjaciółka zaproponowała spółkę, a Jamie długoterminową i bezprocentową pożyczkę. Wraz z Katie zainwestowałyśmy wszystkie swoje oszczędności, by Czekoladowe Zacisze mogło się narodzić.
Po połączeniu wszystkich składników wlałam ciasto w foremki, zatopiłam w nim orzechy i wstawiłam do piekarnika, by pół godziny później stwierdzić z satysfakcją, że i tym razem się udało.
*
Dochodziło wpół do ósmej, gdy zawieszony przy drzwiach wejściowych dzwonek oznajmił przybycie Katie.
– Co tak bosko pachnie? – zapytała, ustami smakując powietrze tuż przy moim policzku.
– Moje nowe babeczki czekoladowo-kajmakowe, chcesz spróbować?
– Jeszcze pytasz? – Z radością wymalowaną na twarzy szybkim ruchem sięgnęła po biały talerzyk i nałożyła na niego wciąż ciepłą muffinkę. – Wyglądają pięknie, smakują bosko, ale trzeba być nieźle popieprzonym, żeby zrywać się tak wcześnie i zasuwać w kuchni – powiedziała z pełną buzią.
– Zbudziłam się z myślą, że muszę spróbować czegoś nowego. Znasz mnie, jak się na coś nakręcę, nie mogę czekać. – Wzruszyłam ramionami i posłałam przyjaciółce szczery uśmiech, patrząc, jak zatapia umalowane na czerwono usta w puszystej babeczce.
Wydostający się z nich pomruk zadowolenia był najlepszą oceną kulinarnego eksperymentu. Z uśmiechem podeszłam do ekspresu, by zaparzyć cappuccino, które każdego ranka towarzyszyło naszym porannym plotkom.
Odkąd Katie poznała Patta i większość nocy spędzała poza domem, niepisany rytuał na nowo zbliżał nas do siebie. Cała sytuacja związana z Pattem budziła we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszyłam się szczęściem Katie – bo z całą pewnością na nie zasługiwała – z drugiej jednak nie mogłam się pozbyć uczucia, że coś bezpowrotnie tracę. Od momentu osiągnięcia pełnoletności, niedługo po tym, jak opuściłam dom dziecka, zawsze mieszkaliśmy we troje: ja, Katie i Jamie. Byliśmy nierozłączni od wczesnego dzieciństwa. I właśnie teraz łącząca nas relacja zaczęła ulegać zmianie.
Mogłam spędzać z Katie całe dnie w pracy, ale to nie to samo co wspólne oglądanie Netflixa i wzajemne malowanie paznokci u stóp. Mimo że w domu wciąż był Jamie, jego nadopiekuńczość w stosunku do mnie bywała przytłaczająca. Oczywiście byłam mu wdzięczna za troskę i za wszystko, co dla mnie robił, ale coraz częściej czułam, że nie pozwalał mi dorosnąć. W oczach Jamiego wciąż byłam małą, zagubioną dziewczynką w bawełnianej sukience w malowane stokrotki. Mimo że był zaledwie pięć lat starszy ode mnie i dwa lata młodszy od Katie, zawsze dowodził w naszym trio. To on podejmował najważniejsze decyzje, związane choćby z kupnem domu, samochodu czy wyborem miejsca wspólnych wakacji. Zawsze starał się być głową rodziny, tkwiąc w złudnym przekonaniu, że w ten sposób ułatwi życie mnie i Katie.
– O czym tak myślisz, mała?
Upiłam łyk cappuccino i patrząc w niebieskie oczy przyjaciółki, które dzisiejszego poranka wręcz emanowały szczęściem, przez chwilę zawahałam się z odpowiedzią.
– No dalej, wal śmiało – ponagliła.
– O Jamiem.
– Coś z nim nie tak?
– Nie, wszystko okej. Zastanawiam się tylko, czy kiedykolwiek pozwoli mi żyć własnym życiem.
– Znasz go. Może być trudno. – Wzruszyła ramionami. Odstawiła talerzyk i z gracją godną Katie Potter wskoczyła na wysokie krzesło stojące tuż przy kontuarze. – Sama jestem zaskoczona, że zaakceptowanie Patta przyszło mu z taką łatwością. Boże, Amy, te babeczki są cudowne. – Oddała się przyjemności oblizywania swoich szczupłych palców noszących na opuszkach ślady kajmakowej rozkoszy.
Trzymając w dłoni kubek z wciąż parującym napojem, zatopiłam wzrok w puszystej piance, rozważając słowa przyjaciółki. Tak. Jamie zaakceptował Patta niemal od razu, a to nie było normalne.
– Katie, Patt to uczciwy, porządny człowiek, ma to wypisane na twarzy. Może dlatego Jamie tak szybko go polubił? Po prostu się na nim poznał.
– W tym mieście jest wielu porządnych i uczciwych mężczyzn, nie uważasz?
– Och, nie przeczę, że tak jest… – odpowiedziałam nieco chmurnym tonem.
Doskonale wiedziałam, do czego zmierza Katie. Przy każdej nadarzającej się okazji próbowała mnie przekonać, bym odważyła się związać z kimś nowym. Tym razem także nie omieszkała wytoczyć swoich argumentów niczym dział ciężkiej artylerii. Nieustanne przekonywanie i namawianie mnie do zmian zaczynało być męczące. W takich chwilach jak ta miałam ochotę uciec lub schować się w najciemniejszym kącie lokalu, podciągnąć nogi do klatki piersiowej, ukryć w nich bezpiecznie twarz i płakać. Szlochać całą noc, dzień, tydzień, miesiąc, aż na duszy zrobiłoby mi się lżej lub usłyszałabym obietnicę, że Katie więcej nie poruszy tego tematu.
– Hej, słyszysz mnie, mała? – Stanęła naprzeciw mnie i włożyła mi za ucho kosmyk włosów, który frywolnie wymsknął się z kucyka. Chwyciła moje ręce dokładnie tak samo, jak wielokrotnie robiła to w dzieciństwie, i spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem. – Najwyższy czas zostawić przeszłość za sobą i spróbować czegoś nowego. Nadeszła pora, byś nauczyła się czerpać z życia pełnymi garściami, Stokrotko. I ja ci w tym pomogę.
Każdy potrzebuje kogoś, kto będzie oniego walczył.
Bez względu na wszystko iwbrew zdrowemu rozsądkowi.
Kogoś, kto najbardziej na świecie będzie po prostu chciał być obok.
Charlotte Nieszyn-Jasińska
W zamyśleniu pokonywałem kręcone schody prowadzące na drugie piętro, skrupulatnie przy tym powtarzając plan dzisiejszego dnia. Wczorajszy wieczór spędzony w fundacji skutkował pulsującym bólem głowy w okolicach skroni. Potrzebowałem porządnej dawki kofeiny.
Wszedłem do kancelarii witany natrętnym i uporczywym dźwiękiem telefonu. Zlustrowałem wzrokiem pomieszczenie skąpane w ciepłych promieniach słońca i skierowałem się do swojego biura. Zdjąłem marynarkę i niedbale przerzuciłem ją przez oparcie fotela, a neseser położyłem na dębowym biurku. Nie mogąc dłużej znieść przeszywającego dźwięku, udałem się do dzwoniącego telefonu. Przysiadłem na recepcji i po dopełnieniu formalności poszedłem do biura Edwarda Pettersa – mojego wspólnika.
Z Eddiem znałem się od ponad dziesięciu lat, razem studiowaliśmy i mieszkaliśmy w akademiku, ponadto łączyły nas te same zainteresowania. W naszej przyjaźni najbardziej ceniłem sobie to, że zawsze mogliśmy na sobie polegać, a jednocześnie nie ocenialiśmy się wzajemnie w sprawach zawodowych.
Wielokrotnie wybawialiśmy się z opresji, choćby na drugim roku studiów, gdy totalnie zalany Eddie wkroczył na wykład profesora Andersa i z gracją, którą tylko on posiadał, puścił pawia wprost pod nogi wykładowcy, na co ten natychmiast kazał mu opuścić zajęcia i więcej się na nich nie pokazywać. Wiele trudu kosztowało mnie wmówienie profesorowi, że Eddiego od dwóch dni męczyła jelitówka i że mimo to nie wyobrażał sobie opuszczenia wykładu prowadzonego przez legendę Uniwersytetu Oksfordzkiego. Profesor Anders poprawił okulary na nosie i posyłając mi mądre, lecz groźne spojrzenie, spokojnym tembrem głosu oświadczył: „Upór to bardzo dobra cecha przyszłego prawnika, panie Shron, i tylko dzięki panu oczekuję pana Pettersa na kolejnych zajęciach. Proszę jednak pamiętać, że to, z kim przebywamy i za kim się opowiadamy, ma cholerny wpływ na ocenę, którą wystawia nam społeczeństwo, a w naszym zawodzie opinia środowiska odgrywa znaczącą rolę. Proszę o tym nie zapominać, panie Shron, i może w przyszłości staranniej dobierać sobie przyjaciół”.Gdyby tylko profesor wiedział, że teraz wspólnie prowadzimy kancelarię, która cieszy się powodzeniem…
Wszedłem do środka bez pukania.
– Cześć, stary. Co z Suzzy? – zapytałem z lekką irytacją w głosie.
Suzanne stanowiła niezbędny element naszego zespołu. Towarzyszyła nam od pierwszego dnia istnienia kancelarii. Była niesamowicie kompetentna i odpowiedzialna, a przy tym parzyła całkiem niezłą kawę. Często wychodziliśmy razem na drinka, zawsze wierni zasadzie, że praca pozostaje w murach kancelarii, co pozwalało nam na dogłębne poznawanie siebie. Tak naprawdę to Suzanne, oprócz Shannon, była jedyną kobietą, którą mogłem bez jakichkolwiek wątpliwości nazwać przyjaciółką, i cholernie to sobie ceniłem.
– Cześć, w Egipcie.
– Co w Egipcie?
– Suzanne jest w Egipcie.
– Cholera – zakląłem pod nosem. – Myślałem, że leci w przyszłym tygodniu.
– Chciała się z tobą pożegnać przed wylotem, ale do późna siedziałeś w fundacji, więc kazałem jej iść do domu. Rozumiesz, pakowanie, ulubiona część urlopu wszystkich kobiet, pomijając oczywiście szaleństwo zakupowe w jego trakcie. – Eddie spojrzał na mnie znad papierów i z rozbawieniem w głosie dodał: – Wiesz, co to oznacza, stary? Zostaliśmy sami na polu bitwy. – Odchylił się w fotelu i założył ręce za głowę.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu komórkowego. Spojrzałem na wyświetlacz, następnie na Eddiego, po czym przesuwając kciukiem po ekranie, odrzuciłem połączenie.
– Jak ty to wytrzymujesz? Co to, kurwa, jest? Jakaś kontrola na odległość? Czy test na wierność? Jak długo masz jeszcze zamiar tkwić w tym gównie?
– Chantal to zbyt trudny temat na tak wczesną porę dnia – wyznałem.
– Oho, jeszcze sześć miesięcy temu nazywałeś ją boginią seksu, a teraz jest tylko trudnym tematem?
– Eddie, nie łap mnie za słówka. – Zatopiłem dłoń w czarnych i już nieco przydługich włosach i podszedłem do okna.
Wpatrując się w tłum maszerujących ludzi, obserwowałem miasto budzące się do życia. Z każdą minutą przybywało przechodniów, a zatrzymujące się autobusy wypluwały nowe rzesze ludzi, którzy zalewali ulice niczym fale wzburzonego oceanu spokojną piaszczystą plażę. Ktoś rozmawiał przez telefon, ktoś inny biegł, nerwowo spoglądając na zegarek, byli też tacy, którzy spokojnie oczekiwali na miejski transport, czytali poranne wydanie „The Sun”, palili lub popijali kawę ze styropianowego kubka.
– Skoro Suzzy jest na urlopie, to kto parzy dziś kawę?
– Jak to kto? Ty! To chyba oczywiste. Jeszcze nie zapomniałem twojej krytyki pod moim adresem za ostatnie espresso, które ci przyrządziłem – warknął Eddie.
Skrzywiłem się nieznacznie na samo wspomnienie tej sytuacji.
– Okej, niech będzie.
– Dla mnie to samo, co zawsze, Shron, latte z nutką wanilii.
– Petters, nie oczekuj zbyt wiele, potrzebujemy kofeiny, nie mam zamiaru bawić się w baristę.
– Jeśli chcesz podnieść wydajność pracownika, radziłbym ci się postarać – skontrował.
– Idiota – skwitowałem dosadnie, podążając do kuchni.
Wciąż śmiejąc się pod nosem, wszedłem do niewielkiego pomieszczenia, witany żółtą krateczką samoprzylepną, na której dostrzegłem dobrze mi znany charakter pisma: „Chłopcy, nawet nie próbujcie! Na rogu Broad Street Mail i Market Place znajdziecie Czekoladowe Zacisze. Serwują tam najlepszą kawę w okolicy. Pozdrawiam. Suzzy”.
Należałem do ludzi lubiących wyzwania, nawet tak proste i oczywiste jak parzenie kawy w nowym ekspresie. Wiary w moje umiejętności dodało mi przekonanie Suzanne, że sobie nie poradzę. Buntowniczy charakter był przyczyną wielu moich kłopotów w późnym dzieciństwie i we wczesnej młodości, ale też niejednokrotnie pomógł mi dojść do celu i uratował tyłek. Tak było właśnie z kancelarią.
Thomas Shron – mój ojciec – zawsze powtarzał, że kiepski ze mnie prawnik, bo w pracy za bardzo kieruję się sercem, a nie chęcią zrobienia kariery czy pomnożenia zysków. Właśnie ta opinia sprawiła, że postanowiłem założyć własną kancelarię i udowodnić ojcu, że sam potrafię zadbać o własne nazwisko i przyszłość. Nasze kontakty nigdy nie należały do łatwych, aż w końcu ograniczyły się do minimum, i tak naprawdę dom rodziców odwiedzałem tylko przez wzgląd na matkę. Niekończące się porównywanie mnie do dwa lata starszego brata były przyczyną kłótni i sprzeczek. Thomas Shron nie należał do ludzi okazujących inne uczucia oprócz pogardy, z mistrzowską precyzją potrafił natomiast wyrażać swoje opinie w każdej strefie życia, zarówno zawodowego, jak i rodzinnego. Należał do ludzi, którzy ogromem argumentów bombardowali rozmówcę, i to nie tylko na sali sądowej.
W zasadzie jako młody chłopak miałem jedno wyjście – zgadzać się ze zdaniem ojca, ponieważ próby jakiegokolwiek buntu tłumił szybko i ostro. W dniu, w którym poinformowałem go o swoich zamiarach, obawiałem się ataku szału, nagłej eksplozji, krzyku, czegokolwiek, co stanowiłoby chociaż niewielkie potwierdzenie tego, że mu na mnie zależy. Tymczasem Thomas Shron, siedząc wygodnie w fotelu za antycznym biurkiem, odchylił się do tyłu i ze stoickim spokojem odłożył żarzące się cygaro do popielniczki.
– Dobra decyzja, Jack. Masz stuprocentową rację. Nierozsądne byłoby powierzanie firmy komuś, kto nie ma wystarczająco dużych jaj, by złapać za stery. Nie wystarczy być absolwentem dobrej uczelni, aby zasłużyć na szacunek i podziw. Z tym trzeba się urodzić, tak jak Rob. Poza tym ktoś musi się zajmować pobiciami i drobnymi przestępstwami, żeby ktoś inny mógł robić coś naprawdę istotnego.
Żadne słowa nie zabolały mnie w życiu równie mocno…
Wsypałem ziarna arabiki do pojemnika ekspresu, nalałem wody do niewielkiego zbiorniczka i nie zastanawiając się dłużej nad istotą parzenia czarnego trunku, podstawiłem kubek i wcisnąłem guzik. Prawie natychmiast maszyna wydała z siebie dźwięk mielenia kawy i przystąpiła do powolnego zapełniania kubka, by już po chwili wypluć w moim kierunku silnie sprężoną ciecz.
– Cholera jasna! – krzyknąłem, odskakując do tyłu.
– Rozumiem, że nie mam co liczyć na poranną kawę? – zapytał Eddie, gdy zobaczył, jak próbuję wilgotną ścierką wyczyścić powstałą plamę.
– Pięknie, tylko tego brakowało! Jak ja się pokażę klientom w takim stroju?
– O smutny poranku, pozbawiony kofeinowego smaku… – powiedział z żalem Eddie i oparł się o futrynę.
– Pierdolę, nie wierzę, że to się dzieje naprawdę – sarknąłem i ze złością cisnąłem ścierkę na blat. – Suzzy przewidziała rozwój sytuacji i zostawiła namiary na dobrą kafejkę na rogu Broad Street i Market Place.
– Świetnie, więc jeszcze nie wszystko stracone. Czekam na moje waniliowe latte w gabinecie. – Klasnął w dłonie i wyszedł z kuchni.
– Bardzo, kurwa, śmieszne, Petters – rzuciłem za oddalającym się przyjacielem.
– Pospiesz się, Shron, bo twój współczynnik stresu i agresji z powodu niedoboru kofeiny w organizmie znacznie przybrał na sile!
Zacisnąłem zęby. Eddie, jak nikt inny, potrafił zagotować mnie w ułamku sekundy.
*
Zdecydowanym ruchem pchnąłem duże drewniane drzwi i po raz pierwszy przekroczyłem próg Czekoladowego Zacisza.
W moich nozdrzach zatańczył od razu intensywny zapach czekolady i kawy. Wewnątrz panował przyjemny spokój. Z głośników płynęła cicha muzyka zespołu Enigma, a promienie wczesnego słońca przebijające się przez duże kolorowe okna malowały na przeciwległej ścianie obraz zapierający dech w piersi. Rozglądałem się po wnętrzu i nie mogłem uwierzyć, że w centrum miasta można jeszcze wypić kawę w tak klimatycznym miejscu. Dwadzieścia drewnianych, pięknie rzeźbionych stolików z krzesłami z wysokimi oparciami zachęcało, by choć na chwilę zwolnić w kołowrotku zdarzeń i w ciszy delektować się kawą. Na czekoladowych ścianach wisiały rękodzieła okolicznych artystów, a w długiej na sześć metrów wnęce stały trzy solidnie wykonane drewniane regały zapełnione książkami. Pokaźnych rozmiarów zegar z kurantem odmierzał czas. Czas, który w tym miejscu zwalniał, a może nawet zatrzymywał się na kilka chwil? Rzeźbione meble, ręcznie haftowane serwetki leżące na stolikach, a w końcu wysoki kredens, na którym były wystawione czekoladowe babeczki – wszystko to przywołało w myślach wspomnienie babci Rosalie, która w moim życiu odegrała niezwykle ważną rolę.
Delikatnie odsunąłem jedno z krzeseł i usiadłem przy stole. Moje myśli wciąż krążyły wokół dni, gdy życie było dziecinnie proste. Niedługo po śmierci babci rodzice opuścili Melbourne i przeprowadzili się do Londynu. Thomas Shron stał się wziętym prawnikiem, a życie moje i Roba zmieniło się bezpowrotnie. Wciąż rosnące oczekiwania ojca wobec nas, nowa szkoła, brak przyjaciół, wszystko to zaowocowało buntem i konfliktami, pośród których wiele nie znalazło rozwiązania aż po dziś dzień.
Spojrzałem na zegarek i niecierpliwiąc się, podszedłem do kontuaru usytuowanego w dalszej części lokalu (zapewne w celu zapewnienia klientom większej prywatności), z nadzieją znalezienia baristy lub kogoś, kto mógłby mnie obsłużyć. Zatrzymałem wzrok na wyrzeźbionej sentencji na froncie wysokiego, solidnego mebla. Kucnąwszy, palcami dłoni prześledziłem litery układające się w słowaOscara Wilde’a: „Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej”.
Mądrze – oceniłem. Gdyby w życiu wszystko było tak proste, gdybym miał wystarczająco dużo odwagi, by głośno zaprotestować przeciw temu, co w moim mniemaniu niesprawiedliwe, krzywdzące… Gdybym uległ pokusie przeciwstawienia się ojcu, to może dzisiaj życie moje i moich najbliższych wyglądałoby inaczej. Może wówczas matka nie przepłakałaby tylu wieczorów w ciemności swojej sypialni, a Rob nie wróciłby do Australii? Powoli wstałem, nie spuszczając wzroku z ogromnych słoi wypełnionych kawą, dumnie pyszniących się na ścianie tuż za barową ladą. Każdy był dokładnie opisany, a znajdujące się w nich ziarna różniły się od siebie nie tylko kolorem, lecz także wielkością. Zaskoczyło mnie, że w niewielkim lokalu można wypić kawę z ziaren Arabiki Kolumbii Supremo, Etiopii Sidamo czy robusty indyjskiej lub wietnamskiej. Zniecierpliwiony, pchnąłem drzwi z napisem „Tylko dla personelu” z nadzieją, że w końcu ktoś zauważy moją obecność i łaskawie zaparzy tę cholerną kawę.
Zapach domowego ciasta był preludium do tego, co mogłem podziwiać na niewielkim zapleczu klimatycznej kawiarni. Drobna kobieca postać, stojąca z wyciągniętymi rękami na drabinie, nie zdawała sobie sprawy, że jest obserwowana. Wykorzystując jej niewiedzę, skrupulatnie i powoli przesunąłem wzrok wzdłuż zgrabnych nóg, a następnie zatrzymałem go na kształtnych pośladkach. Fartuszek, który miała na sobie, idealnie podkreślał jej figurę, a jego bladoróżowy odcień kontrastował ze śniadą karnacją. Idąc w swoich obserwacjach ku górze, zapatrzyłem się na czekoladowe włosy, które zwijały się w duże loki związane u nasady głowy w kucyk. Podszedłem do drabiny i delikatnie odchrząknąłem, a gdy to nie wzbudziło pożądanej reakcji, odezwałem się spontanicznie:
– Dzień dobry. Przepraszam, że ośmieliłem się… – Nie zdążyłem nawet dokończyć zdania.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie, zupełnie jak w amerykańskim filmie. Nieznajoma wzdrygnęła się niespokojnie, co z kolei zaowocowało utratą równowagi i z całą pewnością zakończyłoby się groźnym upadkiem, gdyby nie moje ramiona spieszące jej z pomocą.
Czas się zatrzymał. Przynajmniej takie miałem wrażenie. Pod tym głębokim spojrzeniem, za którym kryło się tak dużo szmaragdowego smutku, znieruchomiałem i poczułem, że niespokojne serce próbuje wyrwać się z mojej piersi. Zupełnie jakby chciało biciem zadeklarować coś, co zdążyło się w nim narodzić przez ten ułamek sekundy. Nie mogłem oderwać wzroku od pełnych malinowych ust kuszących kształtem. Od warg, na których miałem ochotę złożyć namiętny pocałunek, posiąść je, by następnie wracać do nich we wspomnieniach. Wodziłem wzrokiem po linii żuchwy, po której chciałbym poprowadzić palce aż ku policzkom, w tej chwili płonących rumieńcem, nadającym twarzy młodzieńczego wdzięku. Ciemna oprawa oczu, mały nos i kilka piegów dopełniały całości.
– A pan to kto, jeśli mogę spytać? I co pan tu robi? Lokal otwieramy o wpół do dziewiątej.
Przywołany do porządku, ostrożnie postawiłem kobietę na podłodze i nie przerywając kontaktu wzrokowego, uświadomiłem sobie, że atmosfera pomiędzy nami stała się ciężka, a powietrze jakby naelektryzowane.
– Jack Shron – przedstawiłem się i odchrząknąłem. – Drzwi były otwarte, więc wszedłem, a ponieważ nie mogłem się doczekać kogoś, kto mógłby mnie obsłużyć, postanowiłem poszukać na zapleczu. Przepraszam, jeśli panią przestraszyłem, nie miałem takiego zamiaru.
– Kurczę blade. – Uroczo przewróciła oczami. – Najwyraźniej moja wspólniczka zapomniała zamknąć drzwi – wyjaśniła lekko zakłopotana i poprawiła uniform. – Skoro w końcu mnie pan odszukał, zapraszam na salę.
– A może mógłbym się na coś przydać? – Spojrzałem wymownie na dłoń dziewczyny, w której wciąż znajdowała się żarówka.
– Nie, proszę sobie nie robić kłopotu, to może poczekać, naprawdę – przekonywała.
– To żaden kłopot, panno…
– Amy, po prostu Amy. – Wyciągnęła dłoń i z uśmiechem dodała: – Tylko bądź ostrożny, obawiam się, że jeśli stracisz równowagę, nie będę mogła odwdzięczyć się taką samą reakcją. Podejrzewam, że fizycznie jest ona poza moim zasięgiem.
Śmiejąc się głośno, zdjąłem marynarkę i podałem ją Amy, przez chwilę skupiając na sobie jej wzrok. Następnie sprawnie wymieniłem żarówkę i odbierając okrycie z rąk dziewczyny, zauważyłem, że jej spojrzenie z wielką dokładnością bada plamę na mojej koszuli. Zmierzwiłem dłonią włosy, bo cała ta sytuacja wprawiła mnie w zakłopotanie. Pomyślałem, że w jej oczach muszę uchodzić za totalną ofiarę losu. Faceta, który nie potrafił zaparzyć sobie kawy.
– Tak. Właśnie to mnie do ciebie sprowadza, Amy.
– Rozumiem, że potrzebujesz nowej kawy? – Uniosła prawą brew i nieznacznie pokręciła głową.
– Zdecydowanie.
Zaśmiała się wyjątkowo słodko i ponownie zaprosiła mnie na salę. Zająłem miejsce na wysokim stołku barowym i dłonią pogładziłem blat kontuaru.
– Dobra robota, solidne wykonanie, naprawdę imponujące – oceniłem, czując na sobie spojrzenie, które wędrowało za ruchem mojej ręki.
– Dziękuję, przekażę Jamiemu. Czym mogę cię poczęstować, Jack?
Oparłem wygodnie przedramiona o chłodny blat, zmniejszając dzielącą nas odległość.
– Poproszę espresso dla mnie i waniliowe latte na wynos.
Jednym ruchem i za jednym brzęknięciem kubka wykonała zamówienie i po paru chwilach postawiła przede mną małą parującą filiżankę czarnego napoju oraz kawę w styropianowym kubku, do której dodała odrobinę świeżej wanilii.
– Mam nadzieję, że będzie smakować. – Uśmiechnęła się promiennie, ukazując urocze dołeczki w policzkach.
– Z pewnością. Ile płacę?
– To na koszt firmy, w podziękowaniu za pomoc z żarówką.
– Nie, nie mogę się na to zgodzić – zaoponowałem.
– Sprawisz mi przykrość, jeśli odmówisz.
– Wygrałaś. – Uniosłem ręce. – Świetny lokal, ma klimat i coś magicznego w sobie. Nie sądziłem, że w centrum takiego miasta jak Reading, w gęstwinie coffee barów, można znaleźć miejsce… jakby to określić?
– Spokojne?
– Spokojne, magiczne i tajemnicze, zupełnie jak ty. – Patrząc na piękną twarz, zanotowałem w myślach, że jestem winien podziękowania Suzanne.
– Magiczne, powiadasz? Hmm… Magia bywa ulotna i z czasem przestaje być czymś nadzwyczajnym, stając się zwykłą codziennością. Po prostu nam powszednieje.
– Tak uważasz?
– Tak. Gdybyś przychodził tu codziennie, przyzwyczaiłbyś się i po pewnym czasie nie dostrzegałbyś tej, jak to określiłeś, magicznej atmosfery.
Dyskretnie spojrzałem na zegarek i zbyt szybko uciekający czas. Mimo to czułem, jakby jakaś nieznana siła pragnęła zatrzymać mnie w tym niecodziennym miejscu. Nie mogłem oderwać wzroku od Amy, od kształtu jej ust i oczu, które kryły w sobie tajemnicę, głęboko skryte pragnienia i… niewinność. Choć znałem ją zaledwie od kilku minut, byłem pewien, że jest wyjątkową osobą. Kobietą, którą kocha się całym sercem, całym sobą albo której nie kocha się w ogóle. Tajemnicze przyciąganie między nami sprawiło, że zapragnąłem poznać ją bliżej. Nie chciałem zaciągnąć Amy do łóżka i postawić w szeregu z kobietami na noc lub weekend. Pragnąłem poznać jej duszę, przeniknąć delikatne wnętrze i odkryć tajemniczość, która przemawiała wprost do mojego serca.
– Myślę, że magię miejscu nadają ludzie, którzy je tworzą. Aura tajemniczości twojej duszy rozświetla ten lokal. Może masz rację. – Wzruszyłem ramionami i zabujałem kubkiem. – Gdybym miał okazję poznać cię bliżej, tak dogłębnie, pewnie to miejsce straciłoby dla mnie coś z tajemniczości. Śmiem jednak twierdzić, że równie dobrze mogłoby stać się moim nowym sanktuarium.
– O, jestem pewna, że jeśli udałoby ci się zagłębić w mojej duszy, twoje sanktuarium zmieniłoby się w miejsce niekończących się tortur. Wtedy z pewnością po magii nie byłoby śladu – zażartowała.
Upiłem łyk kawy i natychmiast stwierdziłem, że to najlepsze espresso, jakiego miałem okazję próbować w ostatnim czasie.
– Chcesz mi dać do zrozumienia, że jesteś nieznośna? Trudno mi w to uwierzyć. – Delikatnie rozluźniłem krawat.
– Nieznośna? Nie. Jestem prawdziwą zołzą. – Powiedziawszy to, ułożyła ramiona na blacie, przez co byliśmy już bardzo blisko siebie.
– Chciałbym móc się o tym przekonać.
Niewielki dzwoneczek wiszący przy drzwiach wejściowych rozbrzmiał radośnie, oznajmiając pojawienie się nowego klienta.
– Dzień dobry, George! – Amy z nieskrywaną radością okrążyła kontuar i padła w ramiona pomarszczonego staruszka, który nieznacznie górował nad nią wzrostem.
– Witaj, co u ciebie, myszko? Wszystko w porządku? Jak biznes, kręci się?
– Wszystko dobrze. George, co ty tu robisz?
– Mam wizytę u doktora Norissa w Royal Berkshire Hospital i zanim się tam udam, postanowiłem cię zobaczyć. – Widząc niepokój na twarzy dziewczyny, natychmiast dodał: – To tylko kontrola.
– Niepotrzebnie się martwię?
– Oczywiście, myszko!
– Zatem opowiadaj, co u ciebie i Dorothy? Jesteście zdrowi? Jak twój cholesterol? A ciśnienie Dorothy? Co u dzieciaków?
– Oho! – Staruszek zaśmiał się donośnym głosem i ponownie przytulił dziewczynę, gładząc jej bujne czekoladowe włosy. – Nie za dużo tych pytań, myszko? Nie wiem, od czego zacząć.
– Przepraszam, tak bardzo się za wami stęskniłam. Zaparzę ci zielonej herbaty i porozmawiamy.
Zdawałem sobie sprawę, że z grzeczności powinienem wyjść lub chociaż zająć miejsce przy dalszym stoliku. Rozmowa, której się przysłuchiwałem, stawała się coraz bardziej osobista, mimo to byłem ciekaw relacji, która łączy Amy z nieznanym mi starszym panem. Widok jej roześmianej twarzy i przepełnionych szczęściem oczu stanowił wyjątkowy obraz, którym nie mogłem się nasycić.
– Jack, podać ci coś jeszcze? – zapytała wesoło, nie wypuszczając z rąk dłoni staruszka.
– Poproszę jeszcze jedno espresso. Niesamowicie pyszna kawa – zwróciłem się do mężczyzny.
– Wszystko, co wyjdzie spod dłoni Amy, jest niesamowite – powiedział mężczyzna. – Próbował pan czekoladowych babeczek lub sernika z brzoskwiniami? Niebo w gębie, jak to powiadają. Myszka ma duże zdolności kulinarne.
– George…
– Więc te wszystkie słodkości są twoim dziełem, Amy?
– W większości tak, ale nie ufaj George’owi. On jest nieobiektywny. Dorothy nie pozwala mu jeść słodyczy, dlatego gdy czasami w tajemnicy poczęstuję go czymś słodkim, jego zachwyt przechodzi ludzkie pojęcie. Kochany staruszek… – zakończyła, posyłając mu czułe spojrzenie.
– Dorothy to moja żona, jesteśmy małżeństwem od ponad czterdziestu lat.
– Kawał czasu – przyznałem.
– Tak. Teraz ludzie nie wiedzą, co to znaczy miłość, nie potrafią wytrzymać razem dłużej niż pięć, rzadko kiedy dziesięć lat. Tracą zainteresowanie sobą bardzo szybko, a nie ma nic piękniejszego, niż starzeć się u boku jednej i tej samej kobiety. Obserwować, jak na jej twarzy z każdym rokiem przybywa zmarszczek, znać ją niemal tak dobrze jak siebie samego.
Zamyśliłem się nad sensem wypowiedzianych słów. Nigdy nie wytrwałem w związku dłużej niż kilka miesięcy. Powoli zacząłem żyć w przekonaniu, że nie jestem stworzony do miłości. Z tego powodu coraz częściej wpadałem w wir pracy, by kolejną wygraną sprawą sądową podbudować niską samoocenę.
Delikatny podmuch wiatru wkradł się do wnętrza Czekoladowego Zacisza, którego próg przekroczyła atrakcyjna blondynka i rzucając pospieszne „Dzień dobry”, wpadła wprost w ramiona staruszka. Obściskiwanie się nie miało końca, a gdy emocje nieco opadły, wyciągnęła dłoń w moim kierunku.
– Katharine Potter.
– Jack Shron. – Podałem jej dłoń, którą uścisnęła stanowczym gestem.
– Więc tak wygląda szef Suzanne.
Zaczynałem rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Przed oczami pojawiła mi się treść pozostawionej notatki i zacząłem podejrzewać, że całe to wydarzenie z ekspresem do kawy to zwykła prowokacja ze strony mojej recepcjonistki.
– Nie miałem pojęcia, że znacie Suzzy.
– Znamy. Wypowiadała się o tobie w samych superlatywach, mówiła, że nie zna drugiego człowieka o tak wrażliwym sercu.
– Cała Suzzy, z grzeczności nie powie o nikim nic, co mogłoby ukazać go w złym świetle. Zapewne przemilczała najistotniejsze fakty.
– A co jest istotne? – spytała Amy.
– Zapomniała dodać, ze choruję na znieczulicę i że pewnego dnia jej mąż Mark porządnie skopie mi tyłek za to, że zatrzymuję ją w pracy po godzinach.
Rozmowę przerwał dźwięk odsuwanego krzesła. George sprawnie z niego zeskoczył, zupełnie jakby miał dwadzieścia parę lat, włożył na głowę siwy kaszkiet i jednym ruchem podciągnął szare wełniane spodnie.
– No dobrze, moje dziewczynki, miło się z wami rozmawia, ale na mnie już pora.
W pomieszczeniu rozległy się pomruki niezadowolenia. Blondynka w ułamku sekundy zawisła oburącz na szyi staruszka i z czułością znaczyła jego lewy policzek licznymi całusami. Twarz George’a pojaśniała, a oczy spowiła mgła. Z delikatnością poklepał Katie po plecach i spojrzał w kierunku Amy, spokojnie czekającą na swoją porcję czułości.
– Nie zdążyłyśmy się tobą nacieszyć, mamy ci tyle do opowiedzenia – szeptała Katie.
– Myszki moje, najważniejsze dla mnie jest to, że jesteście zdrowe i szczęśliwe. Niczego bardziej w życiu nie pragnę, jak widzieć was pogodne, radosne i spełnione. Lepiej szybko mi powiedz, kochana, czy nadal jesteś tak szaleńczo zakochana w swoim doktorku, jak podczas naszego ostatniego spotkania?
Na twarzy Katie wykwitł rumieniec w kolorze piwonii, a wyraz jej błyszczących oczu był najlepszą odpowiedzią.
Mimo wszystko, wciąż trzymając staruszka za ręce, uśmiechnęła się i zniżywszy głos, dodała:
– Tak, chyba nawet jeszcze bardziej. – Onieśmielona wyznaniem spuściła wzrok na ich złączone dłonie.
– Cieszę się, moje dziecko. – Starszy pan szybko musnął spierzchniętymi ustami czoło dziewczyny i uwolniwszy ręce, wyciągnął je w kierunku Amy.
– A ty, myszko?
Amy położyła lewą dłoń na jego klatce piersiowej i oparła o nią twarz.
Zupełnie jakby chciała wybadać za pomocą ucha, czy jego serce bije, jak powinno, tak jak zapamiętała.
– Ja? Oczywiście, że jestem szczęśliwa. Mam was i Jamiego, nie potrzebuję niczego i nikogo więcej.
– A jak nasz chłopiec? Nie sprawia kłopotów? Dba o was?
– Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo, ale porozmawiamy o tym przy następnej okazji. – Amy po raz ostatni zarzuciła ręce na szyję George’a i szepnęła mu coś do ucha, po czym szybkim krokiem udała się na zaplecze, by po chwili wrócić z dwoma pokaźnych rozmiarów pudełkami z logo lokalu.
– To dla dzieciaków. Wiem, że uwielbiają słodycze. Gdybym wiedziała, że nas odwiedzisz, lepiej bym się przygotowała.
– Kochana dziewczyno, niepotrzebnie zawracasz sobie głowę, przecież im niczego nie brakuje, no może z wyjątkiem was. Lily wciąż o ciebie wypytuje, nie wiem, co jej mówić. Skradłaś jej serce, dziewczyno.
– Mam ogromne wyrzuty sumienia, że was tak zaniedbaliśmy. Nie powinniśmy do tego dopuścić. Obiecuję, że już wkrótce się to zmieni. Czekoladowe Zacisze cieszy się coraz mocniejszą pozycją na lokalnym rynku i niedługo znajdziemy dla was więcej czasu.
– Masz całkowitą rację. – Katie przytuliła Amy i z czułością w głosie dodała: – Myślę, że możemy sobie pozwolić na zatrudnienie kolejnej osoby, która troszkę nas odciąży.
Staruszek wziął pełen ulgi głęboki wdech, jakby usłyszał zapewnienie, po które się tu fatygował.
– Taka kolej rzeczy, dzieci dorastają i idą w swoją stronę, tak zbudowany został świat, a my, rodzice, możemy tylko kochać i tęsknić oraz składać ręce w modlitwie do Najwyższego z prośbą o błogosławieństwo i opiekę nad nimi. Uściskajcie Jamiego, dziękuję za smakołyki, na pewno wzbudzą radość w tych młodych buźkach. Opiekujcie się sobą, myszki.
George spojrzał w moim kierunku, po czym dotykając delikatnie daszka kaszkietu, skinął głową.
– Do widzenia, Jack.
– Do widzenia. Miło było pana poznać – odpowiedziałem, zrywając się na nogi i pochylając głowę w stronę mężczyzny.
George zdążył jeszcze obdarować dziewczyny szybkim buziakiem i zniknął za drzwiami.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Patrząc na twarz Amy, której wzrok wciąż był utkwiony w drzwiach, dostrzegłem ból spowodowany tęsknotą. W milczeniu obsłużyła pierwsze klientki i z nieśmiałym uśmiechem spojrzała w moją stronę.
– Dziękuję za kawę, na mnie już pora, mój wspólnik z pewnością nie może się doczekać swojej porcji kofeiny.
– Więc to waniliowe latte jest dla niego? Z pewnością już wystygło. Zaczekaj, proszę, zaparzę świeże.
Z zakłopotaniem przejechałem dłonią po włosach i schowałem telefon komórkowy do kieszeni spodni.
– Nie rób sobie kłopotu, Amy. Eddie uwielbia zimną kawę – skłamałem bez zająknięcia. Ruszyłem w kierunku drzwi, odwróciłem się jednak jeszcze na chwilę w stronę kontuaru i patrząc na pracującą baristkę, pomyślałem, że z tą kobietą mógłbym spędzić życie, że to właśnie w jej towarzystwie każdego ranka chciałbym pić kawę.
Jakby czując na sobie mój wzrok, podniosła głowę i uśmiechnęła się, a następnie podeszła do mnie, naturalnie kołysząc biodrami.
– Spróbuj spirytusu lub papki z odplamiacza i proszku do prania.
– Proszę…?
Wskazała palcem na koszulę.
– Na plamę po kawie pomoże spirytus salicylowy lub papka z odplamiacza i proszku do prania.
Zaśmiałem się i pogładziłem dłonią plamę.
– Dziękuję, ale całym sobą czuję, że będę miał do niej sentyment. Bardzo miło było cię poznać. Do zobaczenia.
Nie miałem ochoty wychodzić, ale wibrujący od dziesięciu minut telefon znowu dał mi do zrozumienia, że jestem już spóźniony, a Eddie spragniony kawy.
– Do zobaczenia, Jack.
Pewnego dnia spotkasz mężczyznę, który wkieszeniach zamiast chamstwa, przemocy, karcianych długów, prezerwatywy, niedopitej butelki lub narkotyków będzie miał narzędzia do zszycia tego, co inny rozszarpał.
MnM blog
Zmrużyłam oczy na skutek intensywnego słońca. Przystanęłam przed budynkiem z czerwonej cegły, na którym dumnie pobłyskiwała tabliczka z wygrawerowaną nazwą kancelarii Shron & Petters. Z pewną dozą nieśmiałości pchnęłam potężne drzwi, uświadamiając sobie, że drżące dłonie są tylko jednym z objawów skrywanych przeze mnie emocji. Poza dłońmi drżało także moje serce.
Łatwiej byłoby zadzwonić, pomyślałam, gdy szłam schodami i kolejny raz pogładziłam palcami wypukłość imienia i nazwiska na skórzanym portfelu. Wzięłam głęboki wdech i nieśmiało przekroczyłam próg kancelarii.
Zaskoczyła mnie cisza panująca w środku. Nie było ludzi w poczekalni ani recepcjonistki, która spytałaby, kogo zaanonsować, co było oczywiste, zważywszy że Suzanne w najlepsze opalała się na plażach Egiptu.
Całe pomieszczenie było jasne i przestronne, wypełnione światłem przedzierającym się przez ogromne okna. Poczekalnię urządzono w nowoczesnym stylu. Podłoga wyłożona białym gresem kontrastowała z półokrągłą czarną skórzaną sofą, przed którą stał drewniany stolik. Na ścianach wisiały czarno-białe obrazy o różnej tematyce. Drewniane ramy zamykały w sobie zdjęcia morskich muszli i ślady stóp odciśnięte w mokrym piasku, a także samotnego kraba, który wyglądał spod spróchniałego konaru drzewa, niepewny swojego losu. Wnętrze pachniało liliami za sprawą bukietu stojącego na blacie recepcji. Zatrzymałam wzrok na plakacie w kolorze sepii, przedstawiającym kobietę trzymającą w objęciach mniej więcej trzyletniego chłopca. Krwiście czerwony napis głosił: „Psychiczne i fizyczne znęcanie się jest przestępstwem. Nie milcz! Jesteśmy tu po to, by ci pomóc”.
Podskoczyłam na głośny dźwięk telefonu, który brutalnie wyrwał mnie z zamyślenia.
– Już idę! Chwila, chwila, pali się czy co?! – Zza rogu wyszedł mężczyzna, który szybkim krokiem podążał w stronę telefonu. Dostrzegłszy mnie, podniósł rękę, w której trzymał długopis, i gdy już prawie miał słuchawkę przy uchu, bezgłośnie wyszeptał: – Chwileczkę, dobrze?
Skinęłam głową, by dać mu do zrozumienia, że zaczekam, po czym przysiadłam na skraju sofy. Kątem oka obserwowałam mężczyznę. Był wysoki, a przy tym szczupły i ładnie zbudowany. Pomimo łysiny wyglądał bardzo atrakcyjnie, a seledynowe oprawki okularów stanowiły niekonwencjonalne przełamanie stroju typowego prawnika. Siedział na blacie biurka, pospiesznie wertował strony kalendarza i potwierdzał zaplanowane spotkania. Nie mogłam oderwać wzroku od czerwonych skarpetek w czarne serduszka, które stały się powodem mojego rozbawienia. Naprawdę musiałam włożyć dużo wysiłku w to, by nie parsknąć śmiechem.
Po zakończeniu rozmowy mężczyzna odłożył słuchawkę, zwinnie zeskoczył z biurka, zbliżył się do mnie i wyciągnął dłoń, uśmiechając się promiennie. Są ludzie, którzy za sprawą jednego szczerego uśmiechu zdobywają sympatię. Tak też było i tym razem.
– Dzień dobry. Nazywam się Edward Petters, pani do mnie?
– Dzień dobry, Amy Smith. – Odwzajemniłam uścisk. – Właściwie to szukam Jacka.
– Mogłem się domyślić. – Skrzyżował ręce na piersi i stanął w nieznacznym rozkroku. – Nie wiem, jak mój wspólnik to robi, ale… proszę wybaczyć mi śmiałość, najatrakcyjniejsze klientki zawsze przypisuje sobie. Chyba muszę się z nim rozmówić w tej sprawie, póki co jednak zapraszam. Powinien pani oczekiwać w swoim biurze.
– Nie byłam umówiona na spotkanie. W zasadzie to chciałam tylko oddać coś, co do niego należy.
– W takim razie na pewno uda nam się wcisnąć panią w jego mocno napięty grafik. Zapraszam. – Mężczyzna rzucił szybkie spojrzenie na zegarek i wesoło pogwizdując, udał się w stronę biura wspólnika.
Energicznie zapukał do drzwi i zniknął za nimi, by po chwili powrócić i zaprosić mnie do środka.
– Dziękuję. – W duchu prosiłam los, by nogi nie odmówiły mi posłuszeństwa.
Nabrałam powietrza w płuca, zamknęłam oczy i na ślepo wkroczyłam do gabinetu.
W chwili, w której znalazłam się w środku, do moich uszu dobiegł aksamit znajomego głosu. Jack mówił niezwykle spokojnie, a mimo to czułam, jak każda sylaba wypowiadanych kolejno wyrazów odbijała się echem w moim wnętrzu. Spłoszona nieco swoją reakcją, ostrożnie otworzyłam oczy i ujrzałam wysokiego mężczyznę o silnych ramionach stojącego na tle wiktoriańskiego okna. Jego prawa ręka przytrzymywała telefon przy uchu, a lewa spokojnie spoczęła w kieszeni czarnych spodni.
Jack Shron był wysokim, szczupłym, a przy tym cholernie dobrze zbudowanym mężczyzną. Jego koszula, idealnie dopasowana w barkach i talii, zdradzała nienaganną sylwetkę i mogłabym się założyć, że każdy mięsień ciała był wyrzeźbiony regularnymi ćwiczeniami. Wyglądał tak pięknie, że samo patrzenie na niego sprawiało mi ból i przyjemność jednocześnie. W głowie miałam prawdziwą gonitwę myśli, przez którą przedzierał się dźwięk serca bijącego w zawrotnym tempie, a wszystkiemu akompaniowały ton jego głosu i wypowiadane słowa:
– Wiem. Rozumiem. Masz rację, ale to nie zmienia naszej sytuacji. Nie widzę sensu, by dalej w to brnąć. Dobrze wiesz, że nie podejmuję takich decyzji pochopnie. Przemyślałem każdy aspekt tej sprawy.
Zatrzymałam wzrok na palcach jego lewej dłoni, które zatopił w ciemnych włosach, delikatnie zaczesując je do tyłu.
– Tak, potwierdziłem rezerwację, ale nie sądzę, żeby ta wizyta coś zmieniła. Sprawa jest już przegrana. Przepraszam, że zawiodłem. – Ścisnął palcami nasadę nosa, jakby chciał w ten sposób spowolnić narastający ból głowy. – Do zobaczenia wkrótce. Tak, obiecuję. Uważaj na siebie, proszę.
Nerwowo poprawiłam uniform i gdy Jack odwrócił się w moją stronę, uświadomiłam sobie, że poza dłońmi i sercem drżą także moje nogi.
– Cholera jasna! – krzyknął nieoczekiwanie. – Przepraszam, Amy, nie spodziewałem się, że ktoś tu jest. Nie chciałem cię przestraszyć – tłumaczył pospiesznie. – Eddie wspomniał, że mam klienta, ale… zresztą nieważne, po prostu myślałem, że ktoś oczekuje mnie w recepcji.
W jego oczach wyraźnie można było dostrzec zakłopotanie, co z kolei sprawiło, że sama poczułam się niezręcznie.
– Cześć. – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
Po raz setny przeklinałam w duchu Katie za to, że namówiła mnie do przyjścia tutaj i robienia z siebie idiotki. Czułam się zagubiona i zupełnie nie wiedziałam, jak zapanować nad ciepłem, które rozlało się na moich policzkach. Czas zatrzymał się w miejscu, a niewypowiedziane słowa stanęły gulą w gardle. Spuściłam wzrok, wbijając go w białe trampki, a gdy zebrałam się na odwagę, by ponownie stawić czoło własnej słabości – tak, zdecydowanie od dziś Jack Shron był moją słabością – zauważyłam, że przyczyna chwilowego otępienia podąża w moim kierunku.
– Może usiądziemy? – Wskazał ruchem ręki fotele stojące w rogu pokoju. – Rozumiem, że coś cię do mnie sprowadza? Napijesz się… – W tym momencie na jego twarzy pojawiło się zmieszanie, które prawie natychmiast zastąpił uśmiech zakłopotania. – Właściwie mogę zaproponować ci jedynie wodę lub herbatę. – Spojrzał rozbawionym wzrokiem na plamę na białej koszuli. – Kawy raczej bym nie polecał, przepraszam.
Rozbawiona jego szczerym wyznaniem usiadłam w fotelu, a na wprost mnie zajął miejsce Jack – mężczyzna, którego w ogóle nie znałam, a którego nie mogłam wyrzucić z myśli. Coś mnie do niego przyciągało i jeśli miałam być szczera, to strasznie się tego bałam. Nie miałam najmniejszej ochoty na związek, który prędzej czy później zakończyłby się łzami i pieczeniem ciasta w środku nocy.
– Amy?
Do rzeczywistości przywołała mnie ciepła barwa głosu, który sprawiał, że chciałam przymknąć powieki i słuchać go całymi godzinami. Mógłby czytać nudne zapisy notowań giełdowych, a dla mnie wciąż brzmiałby niczym najpiękniejsza poezja. Spojrzałam mu w oczy i dostrzegłam w nich rozbawienie. No to się popisałam, pomyślałam w chwili, w której moje policzki ponownie zapłonęły rumieńcem.
– Przepraszam, że zabieram ci cenny czas i że cała ta sytuacja wyszła tak komicznie…
– Nie przepraszaj. Nie masz za co. Naprawdę cieszę się, że tu jesteś. – Pochylił się nieco i oparł ramiona o kolana, a następnie splótł palce dłoni i uważnie podziwiał pokaźny rumieniec na mojej twarzy.
Wiedziałam, że muszę oddać mu zgubę jak najprędzej, bo jeśli przyjdzie mi tu zostać jeszcze chwilę, zrobię z siebie kompletną idiotkę.
– Przyszłam, ponieważ zostawiłeś w kawiarni portfel. – Nerwowo poruszyłam się w fotelu i zwróciłam Jackowi zgubę.
– Dziękuję, jestem ci zobowiązany, Amy. – Wstał i musiałam znacznie unieść głowę, by spojrzeć mu w oczy.
Ich błękitny kolor przywodził na myśl wspomnienie wiosennego nieba, pełnego życia. Nie mogłam oderwać od nich wzroku, zatapiałam się w tej barwie coraz głębiej i głębiej i czułam, że on z równym zaangażowaniem analizuje moją twarz.
Jack odłożył portfel na mały stoliczek, po czym rozluźnił krawat, zupełnie w taki sam sposób, jak zrobił to dzisiejszego poranka. Jego wąskie, typowo męskie wargi rozciągnęły się w niewielkim uśmiechu.
– Amy, czy mogę być z tobą szczery?
– Myślę, że tak – odpowiedziałam, starając się brzmieć pewnie.
No nie, jeśli teraz wystrzeli z pytaniem, czy przypadkiem nie wyczyściłyśmy z Katie jego zapewne platynowego konta, to… To wychodzę!
– Spotykasz się z kimś?
Masz ci, babo, placek! Tego się nie spodziewałam. Czy głupio będzie poprosić w tej chwili o wodę? Muszę się czegoś napić, bo z wrażenia zaschło mi w ustach.
– Nie chciałbym wchodzić nikomu w drogę, a nie będę ukrywał, że mam ogromną ochotę zaprosić cię na kolację i poznać nieco bliżej.
Poczułam, jak głowa zupełnie bez mojej woli wykonuje ruch od lewej do prawej strony i z powrotem. Weź się w garść − pomyślałam. Gdyby była tu Katie, na pewno dostałabym silnego kuksańca w bok i usłyszała: „Ogarnij się, mała!”. Delikatnie odchrząknęłam i spojrzałam spod rzęs na Pana Zapominalskiego – bo takie nadałam mu imię, gdy znalazłam w kawiarni przyczynę swojego upokorzenia w tej konkretnej chwili.
– Nie. Jestem sama, jeśli o to pytasz.
– Tak, właśnie o to pytam – odpowiedział natychmiast.
– Tyle że ja naprawdę dużo pracuję i nie mam czasu, przepraszam. – IDIOTKA!, w myślach zganiłam samą siebie, nie mogąc uwierzyć, że powiedziałam coś takiego.
– Jesteś zajęta we wszystkie wieczory?
– Tak. – KRETYNKA!
– To musi być naprawdę smutne, nie mieć czasu na życie prywatne.
I co teraz? Może powinnam uciec? Wiedziałam, że to się tak skończy. No po prostu wiedziałam… Zrobiłam krok w lewo, wyminęłam Pana Zapominalskiego i skierowałam się w stronę drzwi. Zatrzymałam się tuż przed nimi i słysząc bicie własnego serca, wyciągnęłam rękę, by złapać za klamkę. Prawie natychmiast poczułam silną, ciepłą dłoń ściskającą moje przedramię. Jack delikatnie odwrócił mnie w swoją stronę, nogi się pode mną ugięły. No i co teraz zrobisz, bohaterko? Hę?!, skarciłam się w duchu.
– Nie uciekaj. Nie gryzę.
Coś podobnego, trzeba było tak od razu!
– Mam nadzieję, że nie gryziesz albo że przynajmniej jesteś szczepiony. – Starałam się zatuszować narastającą panikę słabym uśmiechem, bo tylko na taki w tej chwili było mnie stać. – Wiem, że brzmi to irracjonalnie, ale naprawdę mam mnóstwo pracy, a moja wspólniczka potrzebuje kilku wolnych wieczorów, więc jak widzisz…
– Może jutro?
– Przykro mi. Nie mogę. – Trwałam przy swoim.
– Chcesz, żebym porozmawiał z twoją wspólniczką?
Roześmiałam się w głos, wyobrażając sobie minę Katie na dźwięk wspomnianego pytania. Brawo. Ta kwestia naprawdę mu się udała.
– W końcu cię rozbawiłem. – Podszedł bliżej.
Zdecydowanie za blisko. Znacznie zmniejszył odległość między nami. Czułam delikatny zapach jego perfum i mogłabym przysiąc, że w ich składzie jest nuta drzewa sandałowego. Cholera, on nawet pachniał tak, jak powinien! Jack pochylił się, a ja znieruchomiałam. Przerażona przymknęłam powieki i czekałam na rozwój wydarzeń. Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Moje mięśnie napięły się do granicy bólu i poczułam jego ciepły oddech na swoim płatku ucha. Zacisnęłam palce wokół klamki, gotowa do ucieczki pod byle pretekstem.
– Musisz wiedzieć, Amy, że nie poddaję się tak łatwo. My, prawnicy, tak już mamy.
Bawił się mną. A ja? Z jednej strony chciałam uciec, a z drugiej niewielka część mnie pragnęła mu ulec. Poczuć na ustach ciepło jego warg i długie palce wplatające się w moje włosy. I jak na ironię, właśnie to pragnienie zaczęło mnie przerażać. Tysiące myśli z impetem stada dzikich mustangów przebiegło przez mój umysł.
– Nieśmiałość jest pełna wdzięku, Amy. – Ostrożnie cofał usta i gdy dzieliło nas kilka centymetrów, spojrzał mi głęboko w oczy i jakby nigdy nic powiedział: – Dziękuję ci za zwrócenie dokumentów. Nie sądziłem, że zjawisz się u mnie tak szybko.
Dopiero gdy na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech, ukazujący niemal cały rząd białych zębów, dotarło do mnie, że portfelowa sytuacja była ustawiona. Zrobił to celowo! Świadomie zostawił dokumenty w Czekoladowym Zaciszu, bo wiedział, że pofatyguję się, żeby je zwrócić. Jasna cholera! Czy jestem aż tak przewidywalna? Poczułam się oszukana i wściekła jednocześnie. Naiwna idiotka!
– Nie masz mi tego za złe, prawda?
Mam, i to jeszcze jak!
– Pójdę już, mam mnóstwo pracy, przepraszam – próbowałam się wykręcić.
Nacisnęłam na klamkę w kolorze złota i poczułam ulgę na dźwięk odskakującego zamka. Trudne do zniesienia pieczenie pod powiekami zapowiadało nadchodzącą katastrofę. Gwałtownie zamrugałam, żeby nie dopuścić do uzewnętrznienia swoich emocji. Jack stanął tuż obok mnie. Zebrałam w sobie siły i wspiąwszy się na czubki palców, skierowałam usta w stronę ucha Pana Zapominalskiego vel Spiskującego. Zniżyłam głos, przez co nadałam mu uwodzicielskiego tonu, i powiedziałam:
– I pomyśleć, że byłam już bliska zorganizowania sobie wolnego wieczoru.
– Amy… – jęknął boleśnie.
Otworzyłam drzwi i głucha na jego wołania pospiesznie udałam się w stronę recepcji, gdzie wpadłam na radośnie pogwizdującego Eddiego. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Minęłam go i błyskawicznie zbiegłam po śliskich marmurowych schodach. Wypadłam na ulicę pełną spieszących się ludzi. Być może zareagowałam zbyt gwałtownie, nieco przesadnie, ale czy znajomość zaczynająca się od intryg i kłamstw jest warta kontynuowania? Szczerze w to wątpiłam.
*
– Co myślisz o tej? – Katie szybkim ruchem odsunęła czerwoną kotarę przymierzalni i ukazała mi się w srebrnej i do przesady krótkiej sukience.
Z zadowoleniem przeparadowała tuż przede mną. Zawsze zazdrościłam jej figury, zwłaszcza długich i zgrabnych nóg, które przyciągały męskie spojrzenia niczym ja kłopoty.
– Nie za krótka? Przecież w tym czymś nie sposób zatańczyć, nie pokazując tyłka wszystkim dookoła.
– Patt będzie zadowolony… – skomentowała i zabawnie wysunęła język.
Opadłam na wygodną sofę, czując, jak umęczona wrażeniami dnia błogo zapadam się w miękkich poduchach. Byłam wyczerpana. I chociaż od dawna marzyłam o beztroskich zakupach w towarzystwie Katie, dziś ewidentnie nie miałam na nie ani siły, ani nastroju. Zsunęłam ulubione trampki i poczułam niesamowitą ulgę, gdy stopy dotknęły zimnej posadzki lokalu.
– Mała, przestań się łamać! – dobiegło zza kotary przymierzalni. – Faktem jest, że twoja reakcja była mocno przesadzona, a jeśli mogę być szczera, to przyznam, że mnie pochlebiałby taki stan rzeczy. Jego zachowanie jednoznacznie dałoby mi do zrozumienia, że na mnie leci.
– Leci to woda z kranu, Katie.
Przyjaciółka dalej prowadziła jednak swój monolog, wzbudzając we mnie coraz większe wyrzuty sumienia. Czułam się jak w beznadziejnej amerykańskiej produkcji – akcja i rola godne Złotej Maliny.
– Amy, serce mi krwawi, gdy widzę, jak się katujesz. Chłop to tylko chłop. Jak będzie trzeba, włożysz mini, przespacerujesz się tam i z powrotem pod jego oknem i od razu zapomni o całej sytuacji. Dobrze wiesz, że faceci są wzrokowcami, a ty, co jak co, ale zaprezentować się potrafisz, mała. – Chwyciła się pod boki i mrugnęła. – Mam rację? Pewnie, że mam! A teraz podnieś swoje zgrabne cztery literki i, jakby to ujęła Dorothy, skończ z tym biciem się z myślami, bo „im więcej rozmyślań, tym ciemniejsza myśl”. Do kasy, mała, natychmiast!
Ponownie wsunęłam zmęczone stopy w buty i za radą Katie postanowiłam odłożyć użalanie się nad sobą na wieczór, a teraz skupić się na zakupach.
Dochodziła szesnasta, a temperatura wciąż przekraczała trzydzieści stopni. Od tak dawna nie miałam wolnego popołudnia. Za sprawą Katie odwiedziłyśmy chyba wszystkie możliwe sklepy obuwnicze w Reading i tym sposobem stałam się posiadaczką dwunastocentymetrowych szpilek od Alexandra Wanga. Kosztowały majątek, ale jak twierdziła moja przyjaciółka, tylko szpilki i namiętny kochanek potrafią w pełni wydobyć z kobiety jej seksapil.
Telefon zawibrował w kieszeni moich dżinsów, oznajmiając nadejście wiadomości. Przystanęłam obok budki z lodami i marszcząc brwi, odczytałam wiadomość od nieznanego numeru:
Nie mogę przestać o Tobie myśleć i źle mi ze świadomością, że zachowałem się jak dupek. Przepraszam. Zwyczajnie tracę głowę, gdy patrzę w szmaragd Twoich oczu. Jack Shron :-*
Słuszne rozumowanie. I skąd, do cholery, zdobyłeś mój numer telefonu, pajacu?
Postanowiłam zaczekać z odpowiedzią. Nie byłam na nią jeszcze gotowa. Zarzuciłam torbę na ramię i schowałam telefon do kieszeni spodni. Chwyciłam papierową torebkę ze szpilkami, które rzekomo miały odmienić moje życie, i ruszyłam przed siebie. Gdy szłam głównym deptakiem miasta, poczułam się dziwnie. Było jeszcze stosunkowo wcześnie i zazwyczaj o tej porze stałam za kontuarem i obsługiwałam klientów. Dzisiaj było inaczej. Cały dzień był nietypowy, począwszy od ranka.
Zatrzymałam się, przymknęłam powieki i skierowałam twarz w stronę wciąż grzejącego słońca, którego promienie delikatnie pieściły moje policzki. Przez krótką chwilę starałam się zsynchronizować bicie serca z pulsem miasta. Postanowiłam również uparcie trzymać się myśli, że wszystko się ułoży: z Czekoladowym Zaciszem, ze mną, z Jackiem… Boże, dlaczego wciąż o nim myślę?
Poczułam na sobie czyjś wzrok i ostrożnie otworzyłam powieki. Ujrzałam starszą kobietę siedzącą na ulicy przy wejściu do centrum handlowego w towarzystwie siwego kota, leniwie wygrzewającego się w słońcu. W ciszy i natłoku mijających ją ludzi wrzuciłam bilon do puszki po margarynie, która miała pełnić funkcję koszyczka. Kot otworzył oko i spojrzał na mnie ze średnim zainteresowaniem. Wyciągnęłam rękę, by zatopić palce w jego futrze, gdy niespodziewanie starsza kobieta chwyciła mnie za nadgarstek i odwróciła dłoń wnętrzem ku sobie. Podniosłam wzrok i dostrzegłam jej zmęczone życiem oczy.
– Nie, dziękuję, nie oczekuję niczego w zamian. – Bezskutecznie próbowałam uwolnić rękę z silnego uścisku, aż w końcu się poddałam. – Piękny kot, to jakaś konkretna rasa?
– Dobre masz serce, dziecko – zaczęła mówić niskim, schorowanym głosem. – Świata nie zbawisz, ale dzięki tobie Ariella nie pójdzie spać głodna.
Próbowałam się odsunąć, ale kobieta przytrzymała mnie silniej i pochyliła się ku mnie, mówiąc:
– Dużo przeszłaś, dziecko moje. Los nie szczędził ci batów, w twych oczach dostrzegam wiele bólu i wylanych łez, ale od przeszłości nie uciekniesz. Ona cały czas cię ściga, jest coraz bliżej. Widzę też silne męskie ramiona, gotowe pomóc ci się z nią zmierzyć. Ktoś zza wielkiej wody tęskni po tobie, szuka cię, dziewczyno. Widzę też tajemnicę. Powinnaś otworzyć swoje serce. Wiele jest miłości wokół ciebie, nie potrafisz tylko jej dostrzec.
Szarpnęłam po raz kolejny rękę i uwolniłam ją z coraz gorętszego uścisku. Zrobiłam krok do tyłu i odruchowo sprawdziłam, czy wciąż mam telefon w kieszeni.
– Dziękuję – wyszeptałam przerażona tym, co usłyszałam.
– Za wróżbę się nie dziękuje, dziewczyno! Musisz się zmierzyć ze swoimi lękami, w przeciwnym razie marny twój los, dziewczę o czekoladowych włosach!
Po chwili siedziałam w czerwonym mini cooperze, tępo wbijając wzrok przed siebie. W uszach wciąż słyszałam głos Arielli, powtarzający słowa: „Marny twój los, dziewczę o czekoladowych włosach!”. Tak dobrze znane uczucie strachu powróciło za sprawą kilku zdań. Bałam się. Cholernie…
By zająć umysł czymś innym i zdusić w sobie strach, odblokowałam klawiaturę telefonu i nie myśląc zbyt długo, napisałam:
Hej. Fakt, w roli dupka wypadłeś całkiem nieźle. Po naszej ostatniej rozmowie postanowiłam wziąć nadgodziny aż do grudnia ;) Ostrzegałam, że straszna ze mnie zołza. A.
*
Oparłam się ramieniem o futrynę i z rękami skrzyżowanymi na piersi obserwowałam Jamiego. Z ogromną starannością ustawiał kieliszki do wina na drewnianym stoliku. Podszedł do sprzętu stereo i po chwili w salonie popłynęły dźwięki utworu Believer. Jamie zaczął poruszać się w rytm muzyki, co chwilę poprawiając poduszki leżące na sofie. Odsłonił zasłonki i otworzył na oścież drzwi prowadzące do ogrodu, zapewne z zamiarem wpuszczenia do salonu choć odrobiny chłodnego powietrza.
Obserwowałam go z uśmiechem na twarzy i w pewnym momencie zatrzymałam wzrok na jego barkach. „Widzę silne męskie ramiona, gotowe pomóc ci zmierzyć się z przeszłością” – wróżba cyganki wciąż do mnie powracała, w dodatku w najmniej spodziewanych momentach. Starałam się traktować ją jako zabobon, coś nieprawdziwego. Tylko czy naprawdę tak było? Czy słowa Arielli i silne ramiona przyjaciela, które wielokrotnie były moją oazą spokoju, mogły być po prostu zbiegiem okoliczności?
Nikogo w życiu nie byłam tak pewna, jak Jamiego i Katie. Zawsze wiedziałam, że mogę na nich liczyć, i nie było rzeczy, których byśmy o sobie nie wiedzieli. Pamiętałam doskonale każdą przepłakaną noc, każdy męczący mnie koszmar i wierną obecność Jamiego. Wielokrotnie, gdy budziłam się z krzykiem i łomoczącym sercem, wpadał do mojej sypialni i już od progu uspokajał mnie szeptem: „Jestem, Stokrotko, już jestem, zawszę będę przy tobie…”. Potem po cichu wsuwał się pod kołdrę, by tulić mnie w ramionach, dopóki nie zasnęłam. W tamtych czasach tylko dźwięk bicia jego spokojnego serca działał na mnie kojąco i pozwalał mi czuć się bezpiecznie.
Ostatnimi czasy tyle się pozmieniało w naszym życiu. Pojawiło się Czekoladowe Zacisze, Katie związała się z Pattem i niemal nie bywała w domu, a firma Jamiego śmiało zaczęła wkraczać na rynek. Wszystko to powodowało, że zyskując nowe doświadczenia, traciliśmy coś cennego. Pomału traciliśmy siebie.
– Zaopatrzyłam nas na całą noc, kochani, będziemy pić jak za dawnych czasów! – Katie zatrzasnęła za sobą drzwi, zrzuciła z nóg szpilki i postawiła na podłodze papierową torbę, czemu towarzyszył brzdęk szkła. – O cholera, to jakaś specjalna okazja? – Rozglądając się z uwagą po salonie, podeszła do Jamiego i ucałowała go w policzek, tak jak miała w zwyczaju.
– A jak! Bez okazji się nie pije, prawda? – Jamie puścił oczko w moją stronę, po czym z typową dla siebie troską starszego brata zapytał Katie: – Jesteś głodna? Mamy pyszne spaghetti neapolitana.
– Dziękuję, jestem już po kolacji, ale z ochotą napiłabym się czegoś zimnego, czerwonego i koniecznie z procentami.
– Zrozumiałam aluzję. – Zaśmiałam się i nim zniknęłam w kuchni, pospiesznie dodałam: – Zajmuję miejsce na podłodze przy drzwiach ogrodowych!
Siedzieliśmy jak za dawnych dobrych czasów z kieliszkiem wina bądź – jak Jamie – z butelką carlsberga, intensywnie rozmawiając, jakbyśmy w ten sposób mogli nadrobić stracony czas. Przekrzykiwaliśmy się wzajemnie, zasypując się nowinkami dotyczącymi grona wspólnych znajomych. Napełniłam kieliszek czerwonym winem, spojrzałam na przyjaciół śmiejących się tak beztrosko, tak normalnie i uświadomiłam sobie, że bez nich moje życie byłoby pozbawione sensu. To przyjaciele kształtują nas wewnętrznie, barwami swoich osobowości malując naszą duszę.
– Muszę wam coś powiedzieć. Pamiętacie projekt mebli, który moja firma wykonywała dla sieci holenderskich restauracji? – Jamie poruszył się nerwowo i potarł ręce, jakby skostniały na skutek mrozu. – Ponownie odezwał się do mnie ich zarząd z informacją, że otwierają całkiem pokaźną liczbę lokali, tym razem w Lizbonie. Zaproponowano nam współpracę za niebagatelne pieniądze. Jednym zdaniem: mamy z Mattem zapewniony byt do końca następnego roku, i to nie byle jaki byt! Jak tak dalej pójdzie, niedługo będzie nas stać na zwiększenie zatrudnienia i przeniesienie się do lepiej wyposażonej pracowni. – Oczy mu błyszczały jak za dawnych lat, a policzki zaróżowiły się, zdradzając euforię i podekscytowanie.
Katie piszczała jak oszalała, wykrzykując gratulacje, ja natomiast czułam rozpierającą mnie dumę. Jamiemu, mimo tak ciężkiego życiowego startu, udało się odnieść sukces, na który zapracował własnymi siłami. Zaczynał od pojedynczych zamówień, z kredytem na barkach, a tak rozwinął firmę, że mógł zatrudnić piętnaście osób.
– Jestem z ciebie tak cholernie dumna, że z tej radości mam ochotę upić się na sztywno.
– Nareszcie mądrze mówisz, Stokrotko! Wypijmy za to!
– Zatem gratulujemy i życzymy samych sukcesów. – Wyciągnęłam przed siebie kieliszek, by stuknąć nim o szkło butelki i lampkę Katie.
– Mam wolną niedzielę, gdybyście miały ochotę, moglibyśmy wyskoczyć do naszych staruszków, co wy na to? Stęskniłem się niesamowicie, a poza tym obiecałem chłopakom, że pomogę im zrobić pergole w ogrodzie Dorothy.
– Byłoby super, prawda, Amy? – Oczy Katie wypełniły się radością.
– Pewnie. Dawno nie byliśmy tam wszyscy razem. Mam, co prawda, zamówienie na tort urodzinowy na poniedziałek rano, ale jeżeli wrócilibyśmy około szesnastej, powinnam zdążyć go upiec.
– Stokrotko, za dużo pracujesz. – Jamie przybrał zatroskany wyraz twarzy. – Musisz zacząć myśleć o sobie, znaleźć trochę czasu na relaks, bo jak tak dalej pójdzie…
– Jak tak dalej pójdzie – wtrąciła Katie – to powiększy się nam grono osób najbliższych sercu. Pewien prawnik próbuje zbałamucić naszą Amy.
No to się zaczęło…
Poczułam na sobie spojrzenie Kentona i mimowolnie przewróciłam oczami, prawie krztusząc się przy tym winem.
– Nie słuchaj jej. Od nadmiaru seksu Katie poprzewracało się w głowie. Idę przynieść kolejną butelkę wina. Chcesz zimne piwo?
– Zmieniasz temat, Amy. – Parsknął pod nosem i spojrzał na Katie, która rozbawiona kiwnęła głową i duszkiem wypiła zawartość kieliszka.
– Chcesz to piwo czy nie? – zapytałam poirytowana zachowaniem przyjaciół.
– Tak, poproszę.
Gdy wróciłam z nowym zaopatrzeniem, Jamie był już wtajemniczony w sprawę Jacka. A to z kolei oznaczało kolejny wykład.
– Stokrotko, zasługujesz na kogoś, kto będzie cię szanował, kochał i wspierał w każdej podejmowanej decyzji. Mam nadzieję, że to porządny facet, bo jak nie…
– Właśnie! Bo jak nie, to go zabijesz, poćwiartujesz, zakopiesz w lesie, ewentualnie spalisz w ognisku… tak, wiem, słyszałam to wielokrotnie. A poza tym, jakie kochanie? Jakie wspieranie? To wszystko nie wygląda tak kolorowo, jak przedstawiła ci to Katie, niepoprawna romantyczka. – Posłałam przyjaciółce oburzone spojrzenie. – W ogóle nie mam ochoty o tym gadać. – Machnęłam lekceważąco ręką.
– Dlaczego? Coś z nim nie tak? Wiem, że prawnicy to straszni sztywniacy, w dodatku nudni, ale może z czasem się rozkręci. – Jamie otworzył kolejną butelkę piwa i wyciągnął wygodnie nogi, krzyżując je w kostkach.
Prawą rękę wsunął za głowę i oparł się o sofę, zupełnie nieświadomie ukazując swoją doskonale zbudowaną sylwetkę. Bawełniana koszulka idealnie podkreślała jego pięknie wyrzeźbione ciało, które było wynikiem kilkuletniej ciężkiej pracy fizycznej w warsztacie stolarskim. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że taki facet jak on wciąż jest sam.
– Nie – odpowiedziałam i zatopiłam wzrok w intensywnej czerwieni wina. – To całkiem znośny facet, z tym że… No, sam wiesz, jak trudno mi w tych sprawach, a poza tym i tak prędzej czy później wszystko szlag trafi. – Wzruszyłam ramionami i upiłam łyk wina.
Usłyszałam, jak przyjaciel wziął głęboki wdech, a Katie chwyciła butelkę trunku ze słowami:
– Muszę sobie polać, bo nie mogę słuchać tych pierdół na trzeźwo. To porządny, kulturalny facet z dobrym wykształceniem, na co ty czekasz? Na księcia na białym koniu? – wypluła z siebie.
– Teraz dopiero zrobi się ciekawie – mruknęłam pod nosem tak cicho, że zapewne nikt tego nie usłyszał.