Na zawsze i na wieczność - Monika Cieluch - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Na zawsze i na wieczność ebook i audiobook

Cieluch Monika

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Niektóre marzenia mogą mieć smak gorzkiej lukrecji.

Kiedy Brooklyn wraca do rodzinnego domu po poważnym wypadku samochodowym, jest przekonana, że jej życie się skończyło. Jedna tragiczna chwila spowodowała, że nagradzana tancerka usłyszała wyrok: koniec kariery. Zdana na rodziców, nie potrafiła pogodzić się z losem do dnia, w którym dały o sobie znać duchy przeszłości. Jednym z nich był Matt, jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Problem w tym, że lata temu Brook i Matt przyrzekli sobie nawzajem, że na zawsze o sobie zapomną…

Cóż to jest za historia! Przed wami opowieść usłana emocjami, utkana z marzeń – tych zapisanych na papierze, tych zdeptanych, a także tych, o które warto walczyć. To historia, która potrafi wycisnąć łzę, poturbować, ale i sprowokować do absolutnie szczerej radości. Opowiada o mocy przyjaźni i miłości, której nie straszny jest czas. Jedna z lepszych książek, jakie miałam okazję czytać, nie możecie jej sobie odpuścić!
Weronika Tomala, pisarka


Śmiałam się i płakałam, rumieniłam i wzdychałam, a moje serce biło w rytmie serc głównych bohaterów. Pełna wschodów i zachodów słońca, smakująca gorzką lukrecją historia pięknej przyjaźni, w której jedna obietnica łamie wiele dusz. Wiem, że do książki Moniki będę wracać myślami każdego dnia, a Brook i Matt (i Bessie!) pozostaną ze mną na zawsze i na wieczność.
Monika Sygo, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 349

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 56 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz i Adrian Rozenek
Oceny
4,6 (465 ocen)
339
85
25
12
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
violka73

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna opowieść. przeczytaj,warto.
30
SyciaB

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna cudowna książka tej autorki ❤️❤️❤️ do płaczu i do śmiechu (mała Bess wymiata 😁😂). Świetnie wykreowane postacie, całą gama emocji i jak zwykle mądre, ważne wskazówki jak żyć, żeby żyć pięknie i w zgodzie z samym sobą. Gorąco polecam ❤️👍 książki Pani Moniki ja już biorę w ciemno, bo wiem że na pewno się nie zawiodę 😍
30
markol99

Nie oderwiesz się od lektury

Cudna, przepiękna, uwielbiam takie książki, czekam na więcej
00
Agulka2200

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna!
00
GracjanaLasota

Nie oderwiesz się od lektury

piękna Historia. polecam 😍
00

Popularność




Monika Cieluch

Na zawsze i na wieczność

Prolog

Wiesz, czym jest magia? Nie? Magia to stan, w którym twoje serce na przekór rozumowi wybiera najbardziej krętą ścieżkę, by móc zsynchronizować się z drugim sercem. Magia to bliskość, która łączy ludzi mimo dzielących ich kilometrów; to tęsknota, która sprawia, że masz odwagę gryźć własne pięści, w ogóle nie czując przy tym bólu; to strach o to, że któregoś dnia ta, którą kochasz, odejdzie. Magia to miłość. Ta skomplikowana i ta dziecięco prosta. I szkopuł tkwi w tym, że na świecie jest niewielu magików, którzy potrafią prawdziwie czarować.

Rozdział 1

Brooklyn

– Nie, źle to robisz. Musisz spojrzeć pod światło. – Matt chwycił szkiełko i uniósł je w taki sposób, by promienie słońca rozjaśniły butelkową zieleń. – Widzisz, jak pięknie wygląda świat, gdy się na niego patrzy przez kolorowe szkło? – zapytał szeptem, jakby się bał, że wiatr mógłby skraść jego słowa i ponieść je do uszu ludzi, którzy nigdy nie powinni ich usłyszeć. – Zwykłe szkło, a z pomocą słońca potrafi czynić magię. Wiesz, co to oznacza? – Nie przestawał mrużyć oczu. – Nawet smutna rzeczywistość może być magiczna. Jedyne, co musisz zrobić, to spojrzeć na nią przez odpowiedni pryzmat i znaleźć swoje własne słońce. – Opuścił rękę i jeszcze przez chwilę obracał w palcach odłamek butelki.

Matt nie był gadułą. Zawsze cichy, wycofany, nigdy się nie skarżył. Czasami zastanawiałam się, czy kiedykolwiek płakał. Nie uronił łzy, gdy podczas nauki jazdy na mojej deskorolce starł do krwi dwa kolana i łokieć, ani wtedy, gdy skoczywszy z drzewa, złamał obojczyk, ani gdy w wyniku bójki stracił mleczne jedynki. Był dzielny. Znacznie dzielniejszy niż ja. I teraz, kiedy tak siedział z podbitym okiem, też się nie skarżył.

Wsunęłam stopy jeszcze głębiej w nagrzany przez słońce piasek i patrząc w delikatnie falującą taflę wody, zastanawiałam się nad słowami Matta. Czy prawdą jest, że nasze szczęście jest zależne od tego, jak postrzegamy życie i otaczającą nas rzeczywistość i kogo spotykamy na swojej drodze? Czy jeśli każdego dnia będziemy wdzięczni za to, co mamy, i będziemy sobie wmawiać, że jesteśmy szczęśliwi, to czy rzeczywiście tak będzie? W zamyśleniu podniosłam pomarańczowe szkiełko i gdy skierowałam je na słońce, na chwilę wstrzymałam oddech, zachwycając się magią.

– Jak myślisz, jaki kolor będzie miało twoje dorosłe życie? – spytałam, jedną dłonią wciąż zasłaniając oko. W przeciwieństwie do Matta nie potrafiłam przymknąć jednej powieki.

– Nie mam pojęcia, Brook. Chciałbym, żeby po prostu było spokojne. – Urwał źdźbło trawy i wsunął je pomiędzy złączone kciuki, a potem dmuchnął w nie z taką siłą, że piszczący dźwięk zmusił rybitwy do poderwania się do lotu.

– Moje będzie miało barwy tęczy. Będę znaną tancerką, może nawet zostanę mistrzynią świata. – Przymknęłam powieki i się rozmarzyłam. – Będę podróżowała po świecie i spełniała wszystkie swoje marzenia. A gdy już się wyprowadzę od rodziców, kupię dom z dużym oknem, które w całości będzie wykonane z kolorowych szkiełek, by już zawsze mi ciebie przypominało.

Poczułam na sobie spojrzenie Matta i natychmiast otworzyłam oczy. Patrzył na mnie uśmiechając się smutno. Granatowy siniak znajdujący się pod jego prawym okiem wydawał się teraz niemal czarny, a mimo to w jego tęczówkach skrzyła się radość.

– Tego ci życzę, Brook. Na pewno zrealizujesz wszystkie plany – zapewniał.

– A ty?

– Co ja?

– Jakie marzenia spełnisz, gdy już będziesz dorosły?

– Nie mam marzeń.

– Żadnego?

– Żadnego…

Pomyślałam wówczas, że Matt byłby zdecydowanie bardziej zmotywowany do działania, gdyby miał marzenia, a tym samym jakieś cele.

– Nie można żyć bez marzeń. Trzeba mieć cel, jakiś punkt, do którego chce się dojść. To jak planowanie wyprawy, wiesz? Zobacz, gdybyś wczoraj nie zaplanował tego, że dziś podkradniemy łódkę staremu Rupertowi, to nie czulibyśmy tak ogromnej radości z tego, że tu jesteśmy. A tak cały dzień byliśmy podekscytowani zaplanowaną wyprawą. I to jest jak spełnienie marzeń. Najpierw planujesz, a potem powoli, ale sukcesywnie realizujesz swoje plany, by w końcu spełnić to, do czego dążyłeś. Czy to nie jest piękne?

Spojrzałam na Matta, który wpatrywał się w drugi brzeg rzeki. Przez chwilę podumał, pokiwał głową, by ostatecznie wzruszyć ramionami.

– Nie wiem, może… – powiedział bez przekonania.

– Mam pomysł – rzuciłam radosnym głosem i wsunęłam pasemko jasnych włosów za ucho. – Wymyślimy ci jakieś marzenie, które sprawi, że będziesz miał cel. – Odwróciłam się, by móc na niego patrzeć. – To nie musi być nic wielkiego. Może na początek…

– Chciałbym, żeby już nie bolało – powiedział cicho Matt, nie odwracając do mnie głowy, a jego słowa odbiły się echem i wybrzmiały bólem, który rozbił się o ciemnozieloną taflę wody i ugodził mnie w serce.

– Już nie będzie bolało, obiecuję. – Schowałam w dłoniach jego dłoń, a on spuścił głowę, pokonany. – Przysięgam, że już nigdy nie będzie bolało…

Tego dnia siedzieliśmy w naszym miejscu nad rzeką do chwili, aż słońce zniknęło za horyzontem. A gdy zmrok zaczął zakradać się ku nam coraz śmielej, wskoczyliśmy na łódkę i wróciliśmy do domów.

Długo nie mogłam zasnąć, myśląc o tym, jaki kształt mogłoby przybrać marzenie Matta. Wiedziałam, że musiało być dokładnie takie, jaki był Matt. Wyjątkowe. I chociaż nic mi w tamtej chwili nie przychodziło do głowy, wierzyłam, że w odpowiednim momencie zrodzi się w niej coś wielkiego, coś, co spodoba się Mattowi i w co uwierzy, bo spełnianie marzeń bez wiary, że się je zrealizuje, było jak puszczanie baniek mydlanych z nadzieją, że przetrwają w powietrzu długie godziny – z góry skazane na niepowodzenie.

– Brooklyn, kochanie, zaspałaś. – Głos mamy wyrwał mnie ze snu.

Na wpół świadoma przysiadłam na łóżku i przecierając oczy, starałam się ustalić, jaki jest dzień tygodnia.

– Kochanie, jest za kwadrans ósma. Spóźnisz się na zajęcia ze sztuki. Wyskakuj z łóżka, tata czeka na ciebie w kuchni. Masz szczęście, że jedzie do pracy nieco później. Podrzuci cię do szkoły.

Zsunęłam z siebie kołdrę, a gdy wstałam, wciąż jeszcze błądząc na granicy snu, niefortunnie potknęłam się o własne nogi i uderzyłam biodrem o kant komody. Syknęłam z bólu, natychmiast przytomniejąc. Dlaczego Matt mnie nie obudził? Spojrzałam w okno, przez które do pokoju wpadało rześkie powietrze, a następnie na podłogę. Nie było na niej ani jednej szyszki, którymi Matt zwykł rzucać, gdy czekał na mnie pod domem, byśmy razem mogli pójść do szkoły. Może przestraszył się samochodu taty, który stał na podjeździe? Darowałam sobie zgadywanki i wskoczyłam do łazienki. W ekspresowym tempie umyłam zęby i twarz, włożyłam mundurek i zabrawszy ze sobą szczotkę do włosów, zbiegłam do kuchni.

– Jestem! – Chwyciłam za papierową torbę z przygotowanym przez mamę lunchem i włożyłam ją do plecaka, który zarzuciłam na ramię. Duszkiem wypiłam szklankę soku pomarańczowego i wgryzłam się w ciepłego rogala.

– Brooklyn, gdybyś wczoraj wróciła do domu wcześniej, dziś nie miałabyś problemu ze wstaniem na czas.

Tata włożył kubek do zmywarki i zdjął z krzesła marynarkę, a gdy ją na siebie włożył, pozwolił mamie, by poprawiła mu krawat. Był prezesem jednej z większych agencji nieruchomości i z tego powodu często wyjeżdżał na szkolenia i spotkania z ludźmi branży. Mama natomiast od lat pracowała dla Random House; zajmowała się przekładem książek z języka włoskiego na angielski. Pracowała głównie z domu, ale bywało i tak, że całymi tygodniami zmuszona była dojeżdżać z Pangbourne do Londynu, gdzie znajdowała się siedziba spółki.

– Przepraszam – powiedziałam z pełną buzią. – Po prostu straciliśmy poczucie czasu. Graliśmy z Mattem w Scrabble i…

– Przez tego dzieciaka opuszczasz się w nauce, Brooklyn. Nie podoba mi się to, że spędzasz z nim każdą wolną chwilę. Powinnaś się bardziej skupić na tańcu, skoro chcesz z nim związać swoją przyszłość. Za kilka lat znajomość z Mattem będzie już przeszłością. Po co więc teraz tracić na nią czas? Lepiej poświęć go na rzeczy, które są naprawdę ważne.

– Daj spokój, Paul. Matt to dobry chłopiec. Jest grzeczny i kulturalny, nigdy nie było z nim problemu. – Mama wspięła się na palce i dała ojcu całusa. – Za miesiąc zaczynają się wakacje, mógłbyś jej trochę odpuścić. – Próbowała urobić tatę, ale wiedziałam, że to się nie uda. Tata był uparty. Był też konserwatywny i miał dość srogie zasady w kwestii wychowania.

– Po prostu się o nią troszczę, Madison. Wiesz, co mówią o jego ojcu, prawda? Wczoraj widziałem, jak jego starszy brat szedł chodnikiem, zataczając się tak, że poskładał lusterka wszystkim samochodom zaparkowanym wzdłuż ulicy, a ciągnący się za nim smród zioła był wyczuwalny z odległości kilku metrów. Nie sądzę, by młodszy z braci Hughes był odpowiednim kandydatem na przyjaciela dla naszej córki.

– Matt jest inny – zaprotestowałam i dopiero gdy mój głos zawibrował w kuchni, dotarło do mnie, że nie powinnam używać tak uniesionego tonu. – Tato, on jest moim przyjacielem – kontynuowałam już znacznie łagodniej, widząc groźną minę ojca. – Od przedszkola chodzimy razem do klasy, wiemy o sobie wszystko i możesz być pewien, że on nie jest taki jak jego ojciec i brat.

– Brooklyn ma rację, kochanie. – Mama dłonią potarła wyłóg marynarki ojca, strzepując z niego paproszek. – Nie masz powodów do obaw. – Uśmiechnęła się szeroko, a następnie spojrzała na mnie. – A ty, Brooklyn, postaraj się zrozumieć ojca. Masz dopiero trzynaście lat i rzeczą naturalną i zupełnie normalną jest to, że wraz z tatą się o ciebie martwimy.

– Wiem, ale już wiele razy powtarzałam wam, że możecie mi ufać.

– Ufamy ci – zapewnił ojciec, chwycił skórzany neseser, który leżał na kuchennej wyspie, i skierował kroki w stronę korytarza.

– Ufacie? Doprawdy? – powtórzyłam lekko drwiącym głosem. Tata przystanął w progu, spojrzał na mnie przez ramię i z najpoważniejszą miną, jaką kiedykolwiek u niego widziałam, oświadczył:

– Oczywiście – zapewnił. – Nie ufamy tylko jemu.

Wyszedł z kuchni i zamknął za sobą drzwi, a po chwili dotarł do nas odgłos silnika samochodu.

– Mamo… – jęknęłam z bezradności, szukając w niej wsparcia.

– Tata po prostu się o ciebie martwi, Brooklyn. – Otuliła dłońmi moje policzki i ustami musnęła czoło. – Biegnij, nie daj mu powodu do złości, dobrze?

– Jasne…

– Odebrać cię z treningu? Muszę zrobić zakupy, więc po drodze mogłabym cię zabrać do domu.

– Nie, dzięki. Umówiłam się z Mattem, że po mnie przyjdzie i pójdziemy nad rzekę. Chciałam, żeby wytłumaczył mi matmę, bo w przyszłym tygodniu mamy z niej test.

– Dlaczego nie pouczycie się w domu? – spytała, uruchamiając zmywarkę.

– U Matta nie ma warunków, a u nas… – Zawahałam się.

– Co u nas? – powtórzyła mama, patrząc na mnie bez zrozumienia.

– No wiesz, tata… – Skrzywiłam się. – Matt wie, że tata go nie lubi, i nie chce tu przychodzić.

– A biblioteka?

– Mamo, na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni. W bibliotece nie sposób wysiedzieć. –Dźwięk klaksonu brutalnie zakończył naszą rozmowę. – Muszę lecieć. Wrócę wieczorem!

Drogę do szkoły pokonaliśmy w milczeniu, towarzyszyła nam tylko poranna audycja w BBC Radio. Co rusz spoglądałam na zegarek, notując w głowie każdą minutę spóźnienia. Jak nic będę musiała zostać po zajęciach i je odpracować, a to oznaczało, że spóźnię się na trening. Wyskoczyłam z samochodu w chwili, w której tata zatrzymał auto na szkolnym podjeździe, a następnie pobiegłam do klasy pani Havier.

Gdy przekroczyłam próg, od razu zauważyłam puste miejsce w ławce, w której zwykł siadać Matt. Dlaczego nie było go w szkole? Rozchorował się? Miałam złe przeczucia. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wszystko we mnie krzyczało, że stało się coś złego, coś, co nigdy stać się nie powinno.

Rozdział 2

Brooklyn

Kalifornia, USA

Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech… Starałam się zapanować nad zmęczeniem. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem, ciężko unoszącą się klatką piersiową i wysoko podniesioną głową wyczekiwałam ogłoszenia wyników. Ramiona Daniela ciasno oplotły moją talię. Był spięty. Denerwował się tak jak ja. Jego klatka piersiowa stykała się z moimi plecami, czyniąc z nas dobrze zsynchronizowaną maszynę. Daliśmy z siebie wszystko. Zatańczyliśmy tak, jak chcieliśmy zatańczyć. Nie popełniliśmy błędów, nie wydarzyło się nic niezaplanowanego… a mimo to obawiałam się, że ponieśliśmy porażkę.

Prześlizgnęłam wzrokiem po trybunach, chłonąc atmosferę mistrzostw. Szalona liczba kibiców z brytyjską flagą w dłoniach zalała stadion. Pragnęłam, by mieli co świętować. Pragnęłam zwycięstwa, na które wraz z Danielem pracowaliśmy latami. Chciałam, byśmy wrócili do domów z tytułem mistrzów świata, a tym samym dołączyli go do zdobytego wcześniej tytułu mistrzów Europy par zawodowych w tańcach latynoamerykańskich. Chciałam spełnić nie tylko swoje marzenie, ale przede wszystkim marzenia moich rodziców, trenerów i wszystkich, którzy w nas wierzyli i nam kibicowali.

– Nie udało się – powiedział wprost do mojego ucha Daniel dokładnie w chwili, w której przymknęłam powieki. Odwrócił mnie ku sobie, szybko pocałował w czoło i pociągnął na środek parkietu, a potem wszystko zadziało się tak błyskawicznie, że niewiele z tego pamiętam.

Były łzy, które skrywaliśmy pod szerokimi uśmiechami, były gratulacje z racji zdobycia wicemistrzostwa, których nie chcieliśmy, i była dekoracja, która bolała bardziej niż operacja na otwartym sercu. Było niemal wszystko. Zabrakło tylko jednego. Zwycięstwa.

– Zrobiliśmy, co w naszej mocy, Brooklyn. Najwyraźniej to nie nasz dzień – powiedział Daniel, gdy po udzieleniu kilku wywiadów dla magazynów sportowych w końcu zeszliśmy do szatni.

Tego dnia zrozumiałam, że czasami nawet gdy walczy się o swoje marzenia z ogromnym zaangażowaniem, można ponieść porażkę. Los w wielu kwestiach miał decydujący głos. Tak było i tym razem.

Dwa dni później, gdy siedzieliśmy w taksówce, która wiozła nas z lotniska Heathrow do londyńskiego Hiltona, w którym miała się odbyć konferencja, nadal skrywałam oczy za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych. I wcale nie chodziło o to, że miałam problem z pogodzeniem się z porażką. Nie potrafiłam tylko zaakceptować tego, że zatańczywszy bezbłędnie, nie osiągnęliśmy założonego celu. Zabrakło szczęścia. Czynnika tak bardzo niesprawiedliwego i jakże zmiennego.

– Nie chcę rozmawiać z dziennikarzami – powiedziałam cicho, patrząc w okno taksówki. Z każdym pokonywanym przez nią metrem zostawiałam za sobą niewielki fragment bolesnego poczucia niesprawiedliwości. – Nie mam na to siły – wyznałam i usłyszawszy dźwięk komórki, wyjęłam ją z torby i odrzuciłam połączenie. Mama od rana wydzwaniała z pytaniami o samopoczucie, a ja nie miałam wystarczająco energii, by udawać, że wszystko jest tak, jak być powinno. Bo nie było, prawda? Nie udało się to, co przecież miało być dopełnieniem marzeń.

– Za bardzo się tym przejmujesz, Brooklyn – odezwał się Daniel, czujnie obserwując każdy mój ruch, gdy starałam się upchać komórkę jak najgłębiej w niewielkiej torbie sportowej. Wszyscy są z nas dumni, zewsząd napływają gratulacje. Może powinnaś spojrzeć na to przez pryzmat…

– Kolorowego szkiełka? – burknęłam, wprawiając tym samym Daniela w osłupienie.

Może nie powinnam być tak kąśliwa? Może mogłabym wygrzebać z głębi siebie odrobinę entuzjazmu? Tylko po co? Potrzebowałam kilku dni, by opłakać niezrealizowane marzenie. A później wezmę się w garść i wrócę do treningów. Muszę… Taniec jest całym moim życiem, cóż innego mogłabym robić?

– Szkiełka? Nie rozumiem, co masz na myśli.

Spojrzałam na niego. Przez chwilę milczałam, aż w końcu zebrałam się na odwagę, by wyjaśnić:

– Gdy nakierujesz kolorowe szkiełko na promienie słońca, nawet smutna rzeczywistość staje się bardziej magiczna – wypowiedziałam słowa, które właśnie do mnie wróciły, potęgując ból niespełnionego marzenia i tęsknoty, do tej pory silnie zakotwiczonej gdzieś na dnie serca.

– Tak, zdecydowanie powinnaś spojrzeć na mistrzostwa przez pryzmat kolorowego szkiełka. To nie porażka, Brooklyn, to tylko nieco mniejszy sukces. Następnym razem nam się uda.

– Nie będzie następnego razu, Danielu. Nie dla mnie. Mam już dwadzieścia cztery lata – odpowiedziałam bez entuzjazmu. – Powinnam zacząć myśleć o emeryturze. – Parsknęłam pod nosem.

– Nie przesadzaj. Najlepsze wciąż przed tobą. – Daniel zacisnął palce na mojej dłoni, chcąc w ten sposób okazać mi wsparcie.

Był wspaniałym partnerem. Wyrozumiałym, zabawnym, ambitnym i umiejącym ciężko pracować. Pod wieloma aspektami był taki sam jak ja. Różniło nas tylko to, że w przeciwieństwie do mnie miał zdrowe podejście do rywalizacji i porażki. Ja sobie z nimi nie radziłam; być może podchodziłam do turniejów zbyt ambitnie, ale trudno nie traktować poważnie czegoś, na co pracowało się od dziecka.

– Nad czym tak dumasz? – Sprzedał mi kuksańca w bok, chcąc zmusić mnie do rozmowy.

– Zastanawiam się, czy na stacjach paliw mają lukrecjowe żelki.

– Lukrecjowe żelki? Nie wiem. – Daniel wzruszył ramionami, robiąc przy tym dziwną minę. – Nigdy ich nie lubiłem. Smakują jak zwulkanizowane opony. – Zachichotał.

Ponownie zatopiłam wzrok w widoku pól i łąk ciągnących się wzdłuż autostrady. Lukrecja… Nie jadłam jej od sześciu lat. Od nocy, w której wszystko się zaczęło i skończyło, nim zdążyłam w to uwierzyć. Przymknęłam powieki, by móc dostrzec pod nimi jego twarz. Uśmiechniętą, pokrytą ledwo widocznym zarostem, z blizną, którą miał na górnej wardze, tuż przy kąciku ust, a za którą to ja byłam odpowiedzialna. Wrócił do mnie zapach jego skóry i barwa niskiego głosu. Delikatnie przechyliłam głowę, odsłaniając szyję, jakbym na powrót mogła na niej poczuć dotyk niewinnych pocałunków. Zastanawiałam się, czy już wie, że nie spełniłam swojego marzenia. Czy w ogóle czyta artykuły o mnie i Danielu. Może w ogóle go to nie interesuje. Może skupia się na swoim szczęściu i nie brodzi w przeszłości tak, jak ja to robię. A może, w przeciwieństwie do mnie, potrafił zostawić to, co było, daleko za sobą. Może zasypiając u jej boku, nie myśli o przeszłości. Zapewne jest szczęśliwy. I dobrze. Zasługuje na to, by mieć rodzinę, o której zawsze marzył. Powróciłam wspomnieniami do obrazu kobiety z ciążowym brzuszkiem, która stała u jego boku na pogrzebie Blaise’a. Była śliczną filigranową brunetką i moim zupełnym przeciwieństwem. Przez sekundę zastanawiałam się, czy wybrał ją dlatego, że tak się ode mnie różniła.

I gdy zaczęłam zatapiać się we wspomnieniach jeszcze głębiej, nagłe silne szarpnięcie zmusiło moje ciało do bezwładnego poddania się sile grawitacji. Zdążyłam jeszcze zasłonić rękami oczy, gdy krzyk kierowcy boleśnie wdarł się w moje uszy. A potem było już cicho. Przerażająco cicho… I ciemno.

Sześć tygodni później

– Brooklyn, wraz z tatą uważamy, że to jedyne rozsądne wyjście w tej sytuacji. – Mama gładziła mnie po włosach jak wtedy, gdy w dzieciństwie walczyłam z wysoką gorączką. Jej dotyk, wówczas tak wyjątkowo kojący, dziś zdawał się tracić swoją moc. Nadal cierpiałam, w dodatku z każdym dniem coraz mocniej. – Rozmawiałam z moim szefem i zgodził się, bym przez dłuższy czas pracowała w domu. Paul kontaktował się z kliniką rehabilitacyjną i udało mu się pozyskać świetną rehabilitantkę. Jeszcze dziś przekaże jej szczegóły odnośnie do twojego stanu zdrowia i jeśli lekarze dadzą zielone światło, to w przyszłym tygodniu zabierzemy cię do domu.

– Chcę tu zostać – wydusiłam z siebie tak cicho, że nie byłam pewna, czy mama usłyszała moje słowa. Ochrypły głos wydostał się z mojego gardła, zaskakując mnie obco brzmiącym tembrem.

– Tu? W klinice? – zapytała skonsternowana.

– Gdziekolwiek. – Wzruszyłam ramionami, wbijając wzrok w miętową ścianę. – Nie chcę wracać do Pangbourne.

– Kochanie, co ty mówisz?

– Nie chcę, by mnie taką widzieli, rozumiesz? Chcę wynająć mieszkanie w Londynie. – Szloch ścisnął mi gardło. Czułam się, jakby ktoś założył mi pęto na szyję i zaciskał je z coraz większą mocą.

– Skarbie, ale jak ty to sobie wyobrażasz? Nie jesteś w stanie sama o siebie zadbać, nie możesz nawet dojść do łazienki bez pomocy.

– To mnie tu zostawcie na tak długo, jak to będzie konieczne – warknęłam. – Co za różnica, gdzie będę leżała przykuta do łóżka?

– Brooklyn, kochanie – zaczęła z desperacją w głosie. – Rozumiem, że jest ci ciężko, ale…

– Sęk w tym, że nic nie rozumiesz, mamo! – krzyknęłam, pierwszy raz od dnia, w którym wybudziłam się ze śpiączki. – Moje życie się skończyło. Ja się skończyłam, rozumiesz? Wszystkie moje plany się skończyły! Już nigdy nie będzie tak, jak było. Nigdy… – Rozpłakałam się, nie potrafiąc powstrzymać fal złości i bezradności, które zalewały mnie jedna po drugiej z mocą potężnego sztormu. – To ja powinnam zginąć, nie Daniel. On miałby siłę walczyć, ja jej nie mam, mamo.

– Brooklyn Eleonor Elliot, jako twoja matka przypominam ci, że zaledwie sześć tygodni temu miałaś krwiaka wewnątrzczaszkowego, krwawienie do jamy brzusznej, odmę płucną oraz wieloodłamowe złamanie kości udowej i jej szyjki!!! – wrzeszczała, nie wiem dlaczego ręką wskazując drzwi. – Lekarze tej kliniki walczyli o to, byś żyła! Ja i twój ojciec godzinami siedzieliśmy na tych cholernych plastikowych krzesłach, trzymając cię za rękę i modląc się, byś z tego wyszła. Całe miasteczko wstrzymało oddech, gdy dowiedziało się o twoim wypadku, a ty masz czelność leżeć i się nad sobą użalać, zamiast dziękować Bogu za to, że postawił na twojej drodze ludzi, którzy uratowali ci życie!

Miałam ochotę krzyknąć: „Oddychaj!”. Moja matka nigdy wcześniej nie wypowiedziała tylu słów na jednym wydechu. Nigdy wcześniej nie widziałam jej również tak bardzo zdenerwowanej. Z emocji aż poczerwieniała na twarzy.

– Masz prawo czuć się z tym źle, Brooklyn – spuściła z tonu – ale nadszedł czas, żebyś się zmobilizowała do powrotu do zdrowia. Daj sobie pół roku, odpocznij, a potem wrócisz do życia, które kochałaś.

– Nie wrócę. – Znowu skierowałam twarz w stronę ściany.

– Wrócisz. Zbyt mocno kochasz taniec, by z niego zrezygnować.

– Nie wrócę.

Upierałam się przy swoim, gdy na salę wkroczył lekarz prowadzący. Doktor Youri był Azjatą w średnim wieku o wyjątkowo kojącym głosie. To, co go wyróżniało na tle pozostałych lekarzy, to nietuzinkowe okulary. Za każdym razem, gdy go widziałam, miał na nosie inny kolor oprawek. Nosił zarówno wściekle seledynowe, jak i te w stonowanych odcieniach brązu. Po tygodniach spędzonych na szpitalnym oddziale wystarczyło, że na niego spojrzałam, by wiedzieć, że nie przyszedł do mnie z dobrymi wiadomościami. W ostatnim czasie nauczyłam się dostrzegać w jego zachowaniu zdenerwowanie lub coś na kształt niezręczności. Za każdym razem, gdy moje leczenie nie szło po jego myśli, przychodził z charakterystyczną miną i smutkiem w oczach.

– Jak się masz, Brooklyn? – zapytał, po czym zajął miejsce w fotelu stojącym w rogu pokoju, położył podkładkę z notatkami na kolanie i niespokojnie zapukał w nią palcami. Odpowiedziałam mu wzruszeniem ramion, nie czując potrzeby kłamania. – Nasza recepcja wciąż jest bombardowana telefonami od twoich fanów. Dzwonią bezustannie, chcąc się dowiedzieć, kiedy opuścisz szpital.

– To nie fani, doktorze, tylko dziennikarze szmatławców.

– Brooklyn! – skarciła mnie matka.

– Co tym razem, doktorze? – zapytałam, ignorując jej upomnienie.

Youri uniósł prawą brew, najpewniej zaskoczony moim pytaniem, odchrząknął nieco nerwowo i posławszy mi coś na kształt uśmiechu, zaczął referować:

– Wczorajsze badania dały nam jasny obraz sytuacji. Niestety w dalszym ciągu nie nastąpił zrost złamania i z powodu kolejnego obluzowania śrub doszło do jałowej martwicy kości udowej.

Z ust mojej matki padło desperackie: „O mój Boże!”, z moich zaś wydobyło się ciche parsknięcie. W ostatnim czasie przestałam wierzyć w to, że los będzie mi sprzyjał. W zasadzie wszystko, co mogło się spieprzyć, już się spieprzyło. Bezpowrotnie straciłam przyjaciela i partnera, marzenia, plany, a w wyniku urazu miednicy także jajniki i szansę na to, by w przyszłości zostać matką.

– Amputujecie mi nogę? – spytałam spokojnym głosem, który zmieszał się ze spazmatycznym płaczem matki.

– Nie, spokojnie, mamy jeszcze kilka możliwości. – Youri spojrzał ze współczuciem na moją rodzicielkę. Była roztrzęsiona, a na skutek długich tygodni spędzonych w szpitalu także wykończona. Zmizerniała. Widziałam to. Straciła na wadze, a jej cera stała się szara i pozbawiona naturalnego blasku. – Na popołudniowym konsylium zaproponuję zespolenie złamania za pomocą protez. Dalsza rekonwalescencja będzie przebiegała tak, jak miało to miejsce w przypadku poprzednich operacji. Musimy cię jak najszybciej uruchomić, Brooklyn. Zaczniemy od ćwiczeń izometrycznych i kontrolowania, czy w kończynie nie pojawiają się skrzepy, a po kilku dniach postawimy cię na nogi. Fizjoterapeuta pomoże ci poruszać się najpierw z pomocą balkonika, a potem kul. Po pewnym czasie wdrożymy kolejne ćwiczenia, tak byś jak najszybciej wróciła do dawnej kondycji.

– Ile czasu upłynie, zanim Brooklyn wróci do pełnej sprawności? – Mama zadała pytanie, na które mnie nie starczyło odwagi.

Proteza… To słowo wirowało mi w głowie, boleśnie odbijając się od najgłębszych zakamarków świadomości. Przymknęłam oczy, chcąc w ten sposób zatrzymać łzy. Utrata marzeń bolała najbardziej. Wiedziałam, że nie wrócę na parkiet, a przynajmniej nie na ten zawodowy. Długa rehabilitacja, oszczędzanie się… to wszystko uniemożliwiałoby mi regularne treningi. Przegrałam marzenia, pasję i życie, które kochałam.

– Jak już wielokrotnie tłumaczyłem, każdy pacjent to inna historia. Jedni wracają do sprawności po sześciu miesiącach, inni potrzebują na to roku lub dwóch. Brooklyn jest młoda. Myślę, że w jej przypadku raczej mówimy o miesiącach niż o latach.

– A rehabilitacja?

– Wszystko zależy od zaangażowania Brooklyn. Jeśli będzie przestrzegała zaleceń i sumiennie wykonywała ćwiczenia, powinna odstawić kule już za osiem, może dziesięć tygodni.

– A co z tańcem?

– Gdy leczenie dobiegnie końca, nie widzę przeciwwskazań.

– Brooklyn, kochanie, słyszałaś? – Mama uśmiechnęła się promiennie i ścisnęła moją dłoń.

Nic nie rozumiała. Straciłam partnera, a wraz z nim możliwość trenowania. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym tańczyć z kimś innym. Nie wyobrażałam sobie wyjścia na parkiet i oddania się ramionom innym niż te, które tak dobrze znałam. Wypadłam z tańca i treningów na długie miesiące, a to z kolei oznaczało, że musiałabym zacząć wszystko od nowa, a i tak nie miałam gwarancji, że wrócę do pełnej sprawności i kondycji, którą miałam przed wypadkiem. Chyba nawet nie byłam na to gotowa. Nigdy już nie będę.

Rozdział 3

Matthew

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

polecamy również:

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1. Brooklyn
Rozdział 2. Brooklyn
Rozdział 3. Matthew
Rozdział 4. Brooklyn
Rozdział 5. Brooklyn
Rozdział 6. Brooklyn
Rozdział 7. Matthew
Rozdział 8. Brooklyn
Rozdział 9. Brooklyn
Rozdział 10. Matthew
Rozdział 11. Brooklyn
Rozdział 12. Matthew
Rozdział 13. Matthew
Rozdział 14. Matthew
Rozdział 15. Brooklyn
Rozdział 16 . Matthew
Rozdział 17. Brooklyn
Rozdział 18. Matthew
Rozdział 19. Brooklyn
Rozdział 20. Matthew
Rozdział 21. Matthew
Rozdział 22. Matthew

Na zawsze i na wieczność

ISBN: 978-83-8373-095-0

© Monika Cieluch i Wydawnictwo Amare 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Magdalena Wołoszyn-Cępa

KOREKTA: Anna Miotke

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek