Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
A czy ty się odważysz stanąć do wyścigu o marzenia?
Dzieli ich wszystko. Naprawdę wszystko. A los jakby się uparł, by połączyć tę dwójkę. Pola ma w życiu jeden cel – chce spełnić marzenia, iść inną drogą niż ta, która wydaje się jej pisana. Gdy postanawia rozpocząć nowe życie w Londynie, doświadcza na własnej skórze, że w jej przypadku nieszczęścia nie chodzą parami, lecz całymi stadami. Mimo wszystko stara się nie poddawać i niczym jej ukochana bohaterka, Scarlett O’Hara, wykorzystuje każdą szansę od losu – nieważne, jakimi metodami.
Gdy Adam spotyka Polę, jeszcze nie wie, że w jego beztroskie i wygodne życie właśnie wtargnął huragan. A straty będą dotkliwe… Szybko się przekonuje, że pojawienie się nieobliczalnej Polki na horyzoncie to gwarancja kłopotów.
Wkrótce za sprawą przekornego losu, Pola i Adam będą mieli okazję sprawdzić, czy potrafią spojrzeć na siebie inaczej niż do tej pory, zaprzestać walki i odsłonić wszystko, co im w duszy gra.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 402
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Monika Cieluch
Oops!
Z dedykacją dla:
Karoliny K., Agnieszki G., Karoliny B.-K.,
Magdaleny B., Jolanty R. i Ewy P.
– dziękuję. Wiecie za co ♥
Pola
Telefon kolejny raz zawibrował w tylnej kieszeni moich jeansów. Od kilku minut starałam się zlekceważyć powiadomienia z Facebooka. Chwyciłam porcelanową filiżankę i ostrożnie umieściłam ją na stoliku, a intensywny zapach świeżo mielonej kawy przyjemnie zatańczył w moich nozdrzach.
– Sernik wiedeński dla pana. – Uśmiechnęłam się i tuż obok filiżanki postawiłam niewielki talerzyk z ciastem, które zostało udekorowane świeżymi jeżynami i malinami.
Komórka ponownie zawibrowała, sprawiając, że moje myśli powędrowały w kierunku mediów społecznościowych. Coś musiało się stać. Jak nic znowu urodziła się jakaś afera. Sądząc po ilości powiadomień, któryś z moich przyjaciół wdepnął w całkiem pokaźne gówno – dedukowałam, idąc w stronę kontuaru, by w końcu za nim stanąć. Wysunęłam nogi z balerin, niemal głośno wzdychając z ulgą w chwili, w której pod bosymi stopami poczułam przyjemny chłód posadzki.
– Jasna cholera, ale ruch – jęknęła Kaśka, dokładając czarną tacę do stosu tac już piętrzących się na kontuarze. – Marzę, by móc w spokoju zapalić fajkę. Przysięgam, pragnę tego tak bardzo jak wynalezienia przepisu na pączka pozbawionego kalorii. Cudownie byłoby obżerać się nimi bez wyrzutów sumienia i spoglądania z przestrachem na swoje biodra, doszukując się dodatkowych centymetrów – dodała nieco ciszej, co sprawiło, że uśmiechnęłam się pod nosem. Pospiesznie prześledziłam wzrokiem wnętrze i upewniwszy się, że wszyscy klienci zostali obsłużeni, rzuciłam:
– W porządku. Uciekaj na papierosa, zanim wróci Krzysztof.
– Uwielbiam z tobą pracować, Pola – szepnęła mi do ucha.
Wciąż chichocząc, wyciągnęła z szuflady paczkę marlboro i czmychnęła w stronę zaplecza. Po drodze wyjęła z kieszeni fartucha zapalniczkę, którą zwykła zapalać świeczki, gdy w kawiarni zaczynał panoszyć się mrok. Korzystając z chwili wytchnienia, chwyciłam swoją komórkę. Na ekranie widniała informacja, iż niejaka AgataAgata dodała post na mojej osi czasu. Kim, do cholery, była AgataAgata i co takiego umieściła na osi, że dwustu szesnastu znajomych skomentowało jej wpis? Wiem! Wygrałam! Jak nic wygrałam weekend w salonie SPA w Zakopanem! – pomyślałam. Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi. Po latach udostępniania wszelkiego rodzaju postów konkursowych w końcu dopisało mi szczęście. Ale jaja! Zabiorę Krzyśka na romantyczny wypad. Będziemy się masować, saunować, okładać błotkiem, a nocami kochać do białego rana, tak jak wczoraj. Usta rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu, a w dole brzucha poczułam przyjemne łaskotanie. Będzie cudownie. Będzie tak jak w romantycznych filmach. Tylko ja, Krzysztof i Zakopane. „Miłość, miłość w Zakopanem…” – zanuciłam pod nosem, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Kliknęłam w dodany post, oczami wyobraźni widząc, jak Krzysztof porywa mnie w ramiona na wieść o wygranej, a następnie pomaga mi upchać moje rzeczy w walizce i przy okazji nie potrafi oderwać swoich dużych rąk od mojego tyłka, w efekcie lądujemy w łóżku, odkładając pakowanie na później. I tak trwałam w tej błogiej naiwności do czasu, aż na ekranie zobaczyłam swoje uśmiechnięte zdjęcie, nad którym widniało zdanie: Tak wygląda kobieta, która rozbija związki. Wywłoka!!! Świat brutalnie się zatrzymał. Dłonie zaczęły mi drżeć i tylko jakimś cudem do mojej świadomości przebiły się słowa atrakcyjnej brunetki, która nagle stanęła przed kontuarem, jakby wyrosła spod ziemi.
– Przepraszam, pani Pola Strzyżewska?
– Co? – mruknęłam, próbując się ogarnąć.
– Czy pani to Pola Strzyżewska? – powtórzyła, posyłając w moją stronę tak intensywnie biały uśmiech, że z powodzeniem mogłaby reklamować wybielającą pastę do zębów. Wciąż będąc w szoku, wysiliłam się na potaknięcie, a wówczas stało się coś, czego w życiu się nie spodziewałam. Jej pięść w sposób brutalny zderzyła się z moją twarzą. Przysięgam, że w tym momencie zobaczyłam gwiazdy. Któryś z klientów krzyknął przerażony, a jego głos zmieszał się z dźwiękiem tłuczonego szkła, gdy wpadłam na stojące za mną pucharki do lodów.
– Ty franco! Jak mogłaś mi to zrobić?! – wrzeszczała nieznajoma na całe gardło, podczas gdy ja walczyłam o każdy oddech, ściskając oburącz pulsującą z bólu nasadę nosa. – I to kobieta kobiecie?! A żeby cię szlag jaśnisty strzelił, ty… ty… – Ruszyła wściekle w moją stronę, okrążając kontuar. Niemal w ułamku sekundy chwyciła mnie za włosy i zaczęła je szarpać. – Powyrywam ci z głowy te kudły, wywłoko jedna! On jest mój! Rozumiesz?! Mój!
– Ludzie! Wezwijcie policję! Ludzie! – krzyczał ktoś z wyraźną paniką w głosie.
Świat wirował niebezpiecznie szybko, stając się niezrozumiałą abstrakcją, a ona dalej ciągnęła mnie za włosy, miotając mną na wszystkie strony. A ja w głowie miałam tylko jedną myśl: Krzysztof jest żonaty? Nie wiem, czy w tej chwili bardziej bolało mnie zranione serce, czy obita twarz. Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień.
W tym momencie na salę wpadła Kaśka, zaraz za nią Grzegorz, który właśnie rozpoczął drugą zmianę, i pomyślałam, że wszystko to jest jakimś sennym koszmarem, że wcale nie tkwię w kawiarni z krwawiącym nosem, szarpana przez kobietę niczym wiszące na lince flanelowe koszule mojego ojca, którymi zwykł trzepotać wiatr.
– Pani Agato, proszę się uspokoić! – krzyczała Kaśka wyjątkowo piskliwym głosem.
– Ludzie, wezwijcie policję! Ona ją zabije! Policja! – ponownie rozbrzmiało na sali.
– Grzegorz, zrób coś! Grzegorz! – Kaśka ruszyła z odsieczą, próbując zmusić kobietę, by puściła moje włosy, a ja tymczasem ślizgałam się po terakocie, jęcząc z bólu w najlepsze.
W końcu Grzesiek otrząsnął się z szoku i wkroczył za kontuar. Najwyraźniej wykręcił kobiecie ręce, bo nareszcie mogłam się wyprostować i spojrzeć napastniczce w oczy. Stała z unieruchomionymi dłońmi i dyszała niczym parowóz. Przetarłam cieknący nos rękawem koszuli i serce zabiło mi szybciej, gdy spostrzegłam na nim ślady krwi. Niektórzy z klientów opuszczali już lokal, dosadnie komentując zajście, którego byli świadkami. Ktoś rzucił na odchodne, że takie zachowanie nie przystoi kobietom. A ja? Ja wciąż nie mogłam uwierzyć w to, w jakie wydarzenia ubrało się dzisiejsze popołudnie.
– Pani Agato, to jakieś nieporozumienie. – Kaśka, jakby dla mojego bezpieczeństwa, stanęła pomiędzy mną a wciąż próbującą się wyrwać z uścisku Grześka nieznajomą. – Ktoś wprowadził panią w błąd.
– W błąd?! – powtórzyła niczym złowieszczo brzmiące echo. – Ta wywłoka próbowała odbić mi narzeczonego! – wrzasnęła, po czym zacisnęła zęby z taką siłą, że rysy jej twarzy stały się kwadratowe.
– Krzysztofa? – spytała Kaśka z niedowierzaniem. – Bzdura! Pola nie ma romansu z Krzysztofem, prawda? – Spojrzała przez ramię w moją stronę, a ja… Poczułam się tak, jakbym wpadła w największe gówno już nie tylko po pas, ale po same uszy. – Pola?
Spuściłam głowę, a nasada nosa ponownie zapulsowała nieprzyjemnym bólem.
– Pola? No powiedzże coś – jęknęła wyraźnie rozczarowana.
Wzruszyłam ramionami i łzy napłynęły mi do oczu. Spojrzałam najpierw na Grześka, następnie na Kaśkę i drżącym głosem wyznałam:
– Nie wiedziałam, że Krzysztof kogoś ma.
– Ha! A nie mówiłam?! Wywłoka! – wrzeszczała kobieta, wciąż powstrzymywana przez Grzegorza. – Krzysztof opowiedział mi, jak go kokietowałaś, jak za pomocą szantażu wskoczyłaś mu do łóżka.
– Ja? Ja go prowokowałam? – Krew we mnie zawrzała.
– Pokazał mi wiadomości, które mu wysyłałaś. Jak mogłaś?! Masz zniknąć z jego życia jeszcze dziś, w przeciwnym razie…
– W przeciwnym razie co? – huknęłam złowieszczo, uwalniając emocje.
– Zniszczę cię! – wycedziła przez zęby i splunęła mi pod nogi. Nie mogłam uwierzyć w to, co zarejestrowały moje oczy. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, jak zostałam potraktowana. Ja. Ta, która nigdy nawet nie spojrzałaby w stronę faceta, który zaręczył słowem innej, że spędzi z nią resztę życia. I gdy tak AgataAgata rzucała mi w twarz najrozmaitsze wyzwiska, coś we mnie pękło. Jakaś fala wewnętrznej wściekłości zalała mnie z potężną siłą i pchnęła ku ziejącej nienawiścią kobiecie.
– Nie wiedziałam, że Krzysztof kogoś ma. W życiu nie związałabym się z człowiekiem, który gra na dwa fronty. To on mnie poderwał. W przychodni lekarskiej, żeby było śmieszniej. – Wzruszyłam ramionami, szeroko rozkładając ręce. – Ja czekałam na wizytę u ginekologa, on do stomatologa i…
– Szantażowałaś go od trzech miesięcy?! – wrzasnęła i spróbowała wyszarpać się z uścisku Grześka.
– Nie szantażowałam go! – Ponownie wytarłam nos w mankiet.
– Kłamiesz! Sprawdziłam jego telefon i znalazłam twoje wiadomości!
– To on napisał do mnie pierwszy! – wykrzyczałam jej w twarz.
Nagle wszystko zaczęło mieć sens. AgataAgata musiała kontrolnie przelecieć telefon Krzysztofa, a gdy nakryła go na zdradzie, on, zapewne chcąc ratować własny tyłek, wszystkiemu zaprzeczył, w zamian przedstawiając swoją wersję wydarzeń. Wersję, która niewiele miała wspólnego z prawdą. I tak się skończyła nasza historia – dramatem.
– Jesteś zwykłą szmatą! Takie jak ty powinno się publicznie kamienować! – odgrażała się.
Byłam coraz bliżej punktu krytycznego. Punktu, którego przekroczenie groziło niekontrolowanym atakiem szału.
– Spójrz na siebie. – Z pogardą kiwnęła głową w moją stronę. – Jesteś nikim. Zwykłą kelnerką, która potrafi sprawnie zakręcić tyłkiem, wywłoką, która odbija porządnym kobietom mężczyzn i…
Trzy… Dwa… Jeden… Nie wytrzymałam. Odwróciłam się raptownie i chwyciłam pierwszą rzecz, która nawinęła mi się pod rękę. Doskoczyłam do Agaty, sprawnym ruchem uruchomiłam syfon z bitą śmietaną i rozmazałam ją na jej twarzy, włosach, a potem na cyckach. A gdy otworzyła szeroko usta, zaskoczona moim zachowaniem, bez pardonu wsunęłam do nich głowicę urządzenia.
– Sama jesteś wywłoką. – Z premedytacją nacisnęłam spust, licząc na to, że AgataAgata udławi się i w efekcie w końcu się zamknie. Przez chwilę, niczym serialowa Ally McBeal, miałam wizję, jak śmietana wychodzi jej uszami. Widziałam strach w oczach brunetki i było mi z tym dobrze. Zapewne doszłoby do tragedii, gdyby nie Kaśka, która siłą odciągnęła mnie od kobiety i zmusiła, byśmy razem udały się na zaplecze. Zszokowana Agata pozostała pod opieką Grześka. Zaledwie pięć minut później, wciąż jeszcze dygocząc z nerwów, usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a na zapleczu pojawił się Grzegorz. Wyciągnął w moją stronę lnianą ścierkę, w którą wcześniej owinął kostki lodu, po czym uśmiechając się szeroko, przyłożył mi ją do nosa.
– Jesteś moją idolką, żuczku – powiedział z powagą, by po chwili roześmiać się w głos. – Ten numer z bitą śmietaną to mistrzostwo. – Pokiwał głową z uznaniem, następnie zastygł w bezruchu i współczującym głosem zapytał: – Boli?
– Jak jasna cholera – syknęłam, czując łzy wzbierające pod powiekami. – Wracaj na salę, Grześ. Poradzę sobie – zapewniłam, odbierając od niego kompres.
– Jasne, posprzątam ten syf i…
– Dzięki. Za wszystko.
– Nie ma sprawy – odpowiedział natychmiast. – Wiesz, że ja dla ciebie to… – Spuścił głowę i nerwowo zakręcił młynka kciukami. Potem się odwrócił i zrobił kilka kroków w stronę sali. Nim opuścił zaplecze, przystanął jeszcze na chwilę i spoglądając przez ramię, zapytał: – Naprawdę sypiałaś z szefem?
– Grzegorz! – Kaśka posłała mu wściekłe spojrzenie i ruchem ręki ponagliła do opuszczenia zaplecza.
– Grześ, naprawdę nie wiedziałam, że Krzysztof jest zaręczony. Po dwóch tygodniach znajomości zaproponował mi pracę, a ja ją przyjęłam. Potrzebowałam kasy i…
– Wiem, żuczku. Wierzę w twoją wersję wydarzeń. – Puścił mi oczko i nie mówiąc nic więcej, wrócił na salę.
Stałam na wprost Kaśki, nie bardzo wiedząc, co powinnam zrobić. Źle się czułam z tym, że moje kłamstwa wyszły na jaw. Kaśka zawsze była w porządku. Typ życzliwej, pomocnej gaduły, która potrafi rozjaśnić swoim usposobieniem nawet najbardziej chmurny dzień – tak mogłabym ją określić. I oto dziś nastał moment, kiedy po raz pierwszy zaniemówiła. Stała ze skwaszoną miną, a ja wiedziałam, że próbuje znaleźć odpowiednie słowa, które oddałyby to, co myśli.
– Przepraszam, że nie byłam z tobą szczera – wydusiłam pierwsza. – Krzysztof nalegał, bym zachowała nasz związek w tajemnicy. Nie miałam pojęcia, że w ten sposób chciał się zabezpieczyć.
– Pola, co ty teraz zrobisz? – spytała zafrasowana.
– Jak to co? – Opadłam ciężko na zniszczony taboret. – Zwolnię się i… wrócę do domu. – Drugą część zdania powiedziałam znacznie ciszej. Na języku poczułam gorycz wyszeptanych słów, miały posmak opium.
Przegrałam. Zmarnowałam jedyną szansę na to, by wyrwać się z wioski, w której mieszkałam, i znaleźć szczęście w wielkim mieście. Bez wątpienia miałam dar przyciągania kłopotów. Ba! Chwilami lgnęły do mnie już nie tylko parami, ale czwórkami i szóstkami. Jeśli coś zaczynało się walić, to w moim przypadku działało to niczym domino, ale nie takie zwyczajne, dwudziestoośmiopłytkowe. Moje domino było jak to, z którego ludzie budowali zapierające dech wzory, by móc pobić rekord Guinnessa. Ja biłam go każdego dnia, zadziwiając tym siebie i otoczenie.
– To się porobiło… Nie sądziłam, że szef może… Zresztą nieważne. – Kasia machnęła ręką, jakby odganiała niewidoczną chmurę. – Znajdziesz sobie lepszą pracę, za lepsze pieniądze. Nie ma co się załamywać, prawda?
– Yhy. – Wstałam, odłożyłam kompres na stolik, mimo że nos i warga wciąż bolały niemiłosiernie, potem podeszłam do swojej szafki i wyjęłam z niej torebkę. Przerzuciłam ją przez ramię i wtedy w mojej głowie zrodził się niebywały pomysł. – Mogłabyś mi przynieść ten mały elektryczny młynek do kawy?
– Że co? – Zmarszczyła brwi. – Po co ci młynek?
– Potrzebuję go, by poczuć się lepiej.
– Jasny gwint, musiałaś solidnie oberwać, bo gadasz bez składu i ładu. – Zachichotała i przewróciła oczami, ale udała się na salę w poszukiwaniu młynka.
Tymczasem ja, wciąż walcząc ze łzami, wyjęłam z torebki dwa opakowania środków przeczyszczających, które zakupiłam na prośbę Krzysztofa, i przygryzając dolną wargę, zaczęłam opróżniać blistry z pastylek. Kaśka postawiła przede mną urządzenie i wbiła wzrok w niewielkie tabletki.
– Nie wiem, co knujesz, ale zaczyna mi się to podobać. – Roztarła dłonie jak ktoś, kogo liznął swoim chłodem grudniowy mróz.
Zmieliłam pigułki, następnie z szafki wyjęłam krzyśkowe pudełko ze śmietanką w proszku i dosypałam tam zmielone środki na przeczyszczenie.
– I jak? Czujesz się teraz lepiej? – spytała, w palcach obracając puste opakowanie po medykamentach.
Spojrzałam na Kaśkę i zmusiłam się do uśmiechu.
– Nie – przyznałam szczerze. – Ale skoro mnie ma boleć serce, to Krzyśka niech solidnie zaboli dupa.
***
– Myślę, że niepotrzebnie się łamiesz. To nie twoja wina. Skąd mogłaś wiedzieć, że facet okaże się totalnym dupkiem? Pola, nie płacz, proszę, bo zaraz sam zacznę beczeć. A jak już zacznę, to będę się mazał do samego Kurzego Strzelniska. A wiesz, co będzie, gdy ktoś zobaczy mnie zapłakanego? Ucierpi moja reputacja.
Spojrzałam na Łukasza, jego współczującą minę i zrobiło mi się jeszcze gorzej. Znaliśmy się od dziecka. Razem chodziliśmy najpierw do przedszkola, potem do podstawówki i liceum, a nasze drogi rozeszły się dopiero, gdy poszliśmy na studia. Ja na resocjalizację, a Łukasz, z racji tego, że był znacznie pracowitszy i mądrzejszy, na prawo. Właśnie je kończył, ja poległam na drugim roku. I dla jasności – nie poległam dlatego, że jestem głupia. Zwyczajnie w świecie zabrakło mi środków, by utrzymać się w Warszawie, a rodzice… Cóż, na nich liczyć nie mogłam. Poza tym gdzieś na początku drugiego roku zorientowałam się, że ta resocjalizacja to jednak nie jest kierunek dla mnie. Zawsze ciągnęło mnie do natury, do tego, jak pięknie można dzięki niej zaaranżować przestrzeń. Byłam uzależniona od poradników ogrodniczych i ukończyłam masę kursów dotyczących pielęgnacji roślin. Z czasem ułożyłam dla siebie ambitny plan. Chciałam przepracować dwa lata, odłożyć gotówkę, rozpocząć studia na kierunku architektura krajobrazu i jeszcze raz zawalczyć o marzenia. Ale mi nie wyszło. Spotkałam Krzysztofa, zakochałam się, a potem… Potem szlag jaśnisty wszystko strzelił. Czasami miałam wrażenie, że życie to bezustanne odcinanie kuponów od szczęścia, a ja właśnie wszystkie wykorzystałam.
– Jestem idiotką… – zapłakałam.
– Nieprawda – zaoponował Łukasz.
– Boże, włożyłam jej głowicę syfonu do ust. – Zakryłam oczy dłońmi, bo samo wspomnienie wywoływało we mnie szok i niedowierzanie. Naprawdę byłam do tego zdolna? Ja, Pola Strzyżewska, która z opresji ratowała nawet karaluchy? Teraz o mały włos zabiłabym kobietę. I to czym? Bitą śmietaną!
– I tu popełniłaś błąd – powiedział ze spokojem. Włączył kierunkowskaz, wyminął jadące przed nami auto i wrócił na pas.
– Jezu, chcesz mi powiedzieć, że może mnie oskarżyć o próbę morderstwa? – Poruszyłam się niespokojnie i usiadłam tak, by móc patrzeć na Łukasza. Z nerwów zacisnęłam dłonie na pasie bezpieczeństwa i przygryzłam wnętrze policzków.
– Próbuję ci powiedzieć, że to posunięcie z bitą śmietaną było świetnym kontratakiem. Szkoda tylko, że głowicy syfonu nie włożyłaś Krzysztofowi, i to nie w usta, a w tyłek. Zasłużył na to jak nikt inny. Pamiętałby o tym, co zrobił, za każdym razem, gdyby chciał usiąść.
– O to się nie martw. Zadbałam, by tyłek bolał go tak mocno jak mnie serce – powiedziałam i odwróciwszy głowę, spojrzałam za okno. Gałęzie rosnących na poboczu topoli kołysały się na wietrze, momentami pozwalając przebić się intensywnym promieniom słońca, które malowały złociste refleksy na pokonywanej przez nas drodze. I mimo że świat wyglądał spokojnie, a cisza trwała w najlepsze, to doskonale wiedziałam, że prawdziwy sztorm dopiero nadejdzie. Dostrzegłam znak z informacją, iż do Kurzego Strzelniska pozostało zaledwie dziesięć kilometrów. Dziesięć kilometrów spokoju. A potem…
Nawet nie chciałam o tym myśleć.
– Łukasz… – zaczęłam, czując, jak łzy ponownie wzbierają mi pod powiekami. – Ożeń się ze mną. Przysięgam, że będę dobrą żoną. Zrobię wszystko, co będziesz chciał, tylko ożeń się ze mną i zabierz mnie daleko stąd. Do Afganistanu, Iraku czy gdziekolwiek, gdzie będę mogła chodzić w burce.
Samochód zjechał na pobocze. Łukasz zaciągnął hamulec ręczny, odwrócił się do mnie i uśmiechnął tak cudownie, jak tylko on potrafił. Był przystojny, mądry, zabawny i zaradny. Idealny kandydat na męża. Szczęściarą będzie ta, która w końcu go usidli.
– Pola, daj spokój. To nie koniec świata. Odpoczniesz kilka dni, wrócisz do Warszawy i razem na pewno coś dla ciebie znajdziemy. W stolicy jest mnóstwo kawiarni, jestem przekonany, że któraś będzie potrzebowała kelnerki.
– Nie mogę wrócić do Warszawy. Nie chcę. Tam już jestem skończona… – zapłakałam.
– Skończona? O czym mówisz?
– O filmiku z bójki mojej i AgatyAgaty, który ktoś wrzucił do sieci.
– Daj spokój! – Zaśmiał się rozbawiony i podrapał się po idealnie ogolonym podbródku. – Nie każdy przesiaduje na Facebooku. Za kilka dni sprawa ucichnie i życie wróci do normalności, a ty do stolicy. Znajdziesz pracę, odłożysz kasę i ukończysz studia.
– Chcesz mi powiedzieć, że te siedemnaście tysięcy odsłon w zaledwie kilka godzin to coś, co powinnam zbagatelizować?
– Właśnie tak.
– Hm, ilu mieszkańców ma Warszawa?
– Nie jestem pewien. – Wzruszył ramionami. – Coś około dwóch milionów. – Zmarszczył brwi, zapewne nie znając toru, po którym biegły moje myśli.
– Siedemnaście tysięcy z dwóch milionów to faktycznie niewiele – powiedziałam, a wtedy Łukasz sprzedał mi pstryczka w nos.
– Czasami musimy uciec. Od problemów. Od smutków. Od ludzi. Odczekać tydzień, miesiąc, rok. Otrząsnąć dupę i przygładzić nastroszone piórka, by móc wrócić do normalności. Dasz radę, Pola, jesteś mądrą i piękną kobietą. Wyliżesz rany i będziesz jak nowa.
– Tydzień, miesiąc, rok w domu Strzyżewskich. Cholera, nie wiesz, co mówisz. Pojęcia nie masz, z czym to się je – jęknęłam, wypuszczając z płuc naelektryzowane strachem powietrze. – Przy tobie zawsze starali się być mili. Koszmar się zaczyna, gdy zostaję z nimi sama.
Łukasz zaśmiał się cichutko, w milczeniu jeszcze dwukrotnie pokiwał głową i ze słowami: „Po każdym upadku trzeba szybko otrzepać dupę i ruszyć naprzód” ponownie włączył się do ruchu.
– Mógłbyś powtórzyć to ostatnie zdanie? – zapytałam, wciąż nie odrywając od niego wzroku.
– To o uciekaniu od problemów? – Posłał mi krótkie spojrzenie.
– Nie. To, w którym mówisz, jaka jestem mądra, piękna i wyjątkowa.
– A mówiłem coś takiego? – Usłyszałam rozbawienie w jego głosie.
– Pewnie zadziałała moja wyobraźnia – skontrowałam, też próbując ukryć śmiech.
– Zapewne.
– To jak będzie? Ożenisz się ze mną czy nie? – drążyłam, chcąc pozostać myślami jak najdalej od rodzinnego domu i tego, co w nim na mnie czekało.
– Nie – odpowiedział pewnie.
– W porządku, zrozumiałam. Nie wiem, dlaczego prawnicy zawsze muszą być tacy stanowczy i uparci. – Pokazałam mu język, mimo że nie mógł tego zobaczyć, bo wciąż skupiał wzrok na drodze. – Jeszcze przyjdzie dzień, w którym będziesz popierdzielał z pierścionkiem w ręku i w swoich błyszczących pantoflach przez zaorane pola pełne porozrzucanego obornika, by mi się oświadczyć. A ja zapewne wtedy będę przebierała zgniłą cebulę. Na twój widok ściągnę z głowy chustę i biegiem ruszę w twoją stronę – obrazowałam sytuację lekko rozbawionym głosem.
– I w końcu mówisz jak moja Pola – podsumował, z niedowierzaniem kręcąc głową.
Moja Pola – powtórzyłam w myślach. Pięknie to zabrzmiało. Pięknie…
– A poza tym, Pola, poznałem kogoś. Ma na imię Lodzia i dostałem totalnego pierdolca na jej punkcie! – Zaśmiał się niskim głosem, nie odrywając wzroku od jezdni.
Wstrzymałam oddech, by się nim nie zakrztusić. Łukasz był zakochany. Mój Łukasz…
Przez łzy dostrzegłam zieloną tablicę, na której obdrapane litery głosiły, iż do Kurzego Strzelniska pozostał jedynie kilometr.
NO.TO.JESTEM.W.CZARNEJ.DUPIE.
***
– Pamiętaj, to tylko chwilowa sytuacja. Za tydzień, dwa, gdy już odpoczniesz…
– Odpoczniesz? – parsknęłam. – Gdy już skończysz karmić byczki, zbierać jaja i sadzić kartofle, tak powinieneś powiedzieć – rzuciłam chmurnym tonem, kurczowo trzymając się fotela pasażera, gdy rozbieganym wzrokiem śledziłam gospodarstwo rodziców.
– W porządku! – Zaśmiał się. – Gdy już zajmiesz się zwierzyńcem, wsadzisz kartofle, wrócę po ciebie i zabiorę cię z powrotem do stolicy.
– Kiedy to będzie? Jesienią? – Posłałam mu proszące o litość spojrzenie. – Jezu, Łukasz, nie dam rady. Nic nie boli tak jak świadomość, że mieli rację. – Ruchem głowy wskazałam dom rodziców. Był to zaledwie dwupokojowy budynek z dachem wymagającym remontu, ze starymi podwójnymi oknami w drewnianych ramach, które moja matka zwykła myć płynem do naczyń i osuszać gazetami, z płotkiem chylącym się tak bardzo, że nie było co się łudzić, iż przetrwa kolejną wichurę, i z gankiem, na którym wieczorami sypiał mój ojciec, zazwyczaj pijany jak bela. Nie było tu nic, co mogłoby sprawić, bym zatęskniła za domowym ogniskiem. Nie tęskniłam. Wcale. Usilnie zastanawiałam się, co zrobić, by jak najszybciej stąd uciec. Gdziekolwiek. Wszędzie, byle jak najdalej od Warszawy i Kurzego Strzelniska. I od tego gryzącego w gardło smrodu obornika. Jakże ja tego nienawidziłam!
– Jeszcze im udowodnisz, że się mylą, Pola – zapewniał tak, jakby w to wierzył. – Wiesz, muszę wracać do Warszawy, bo…
– Jasne. – Uśmiechnęłam się oszczędnie. – Dzięki za podwózkę. Nie wysiadaj, bo upaćkasz skórzane pantofle w kaczym gównie. Sama wyjmę torbę z bagażnika.
– Będziemy w kontakcie. Trzymaj się, Pola – rzucił, gdy jedną nogą tkwiłam już na ojcowiźnie.
– Jeśli się targnę na życie, to będzie twoja wina, Łukaszu Paczkowski.
– Nawet tak nie mów! – zagroził i uniósł palec wskazujący, by podkreślić wagę wypowiedzianych słów.
Wysiadłam, a moim żołądkiem wstrząsnęły torsje.
– Jasna cholera, ale capi – jęknęłam, siłując się z walizką, którą z trudem zdołałam wyjąć z bagażnika. Pomachałam Łukaszowi i… I nic. Stałam. Patrzyłam, jak odjeżdża. I tak cholernie mu zazdrościłam. Pomyślałam wówczas, że marzenia umierają po cichu i znienacka. Zostawiają w nas pustkę, której nie sposób wypełnić.
– Ojciec! Matka! Pola wróciła!
Spojrzałam w bok i dostrzegłam Janka. Mój o dwa lata starszy brat, zupełnie nie zważając na unoszący się w powietrzu smród, maszerował przez podwórze. W jednej ręce trzymał pajdę chleba, w drugiej pęto kiełbasy.
– Co cię tu przygnało? – spytał, a gdy dostrzegł moją walizkę, zaśmiał się gardłowo. – Życie w stolicy się nie podobało, co? – Uśmiechnął się tak szeroko, że bez problemu dostrzegłam brak górnych piątek i kawałki kiełbasy, które utknęły mu pomiędzy zębami. – A nie mówiłem, że wrócisz z podkulonym ogonem?
– Daj spokój, Jasiek. Nie mam na to siły. – Ruszyłam w stronę domu, mijając brata z obojętnością. Tuman ciemnego kurzu wlókł się za mną zupełnie tak jak cały wczorajszy dzień.
– Kaźmierz, choć no tu! Pola wróciła! – Mama pojawiła się na ganku z lnianą ścierką przerzuconą przez ramię. Jak zwykle miała na sobie stylonowy fartuch sięgający kolan, a na głowie chustkę z góralskim motywem, będącą jej znakiem rozpoznawczym, mimo iż w górach nigdy nie była. Zza rogu stodoły wyłonił się ojciec. Brudny, jakbyśmy cierpieli na braki wody. Idąc w moim kierunku, wyjął z tylnej kieszeni spodni paczkę papierosów i włożył jednego do ust.
– W samą porę – rzucił, darując sobie powitanie. – Akurat miałem iść byczkom oporządzić. Pomożesz mi, córka. Odsapnąć muszę, bo już lata nie te.
– Odsapnąć! – sarknęła matka. – Do Maciejewicza mu się spieszy, bo bimber razem pędzą. Jałówkę sprzedał i wszystkie piniądze przechlał, menda jedna! A ja zupy na kościach gotuję. – Machnęła ścierką, niemal trafiając mnie nią w twarz.
– Cześć, mamuś. – Nachyliłam się, by złożyć szybkiego buziaka na jej policzku.
– Cześć, cześć. Dobrze, że już jesteś, córka. Ja to od początku wiedziałam, że z ciebie miastowej dziołchy to nie da. Toć ty nasza baba jesteś, gdzie ci tam do miasta. Robotna jesteś, pracy się nie boisz, szkoda takiej do stolicy. No, lećże do kuchni, tam na westfalce zupa z marchwi stoi. Zjedz no i pomóż ojcu, a potem miód razem zrobimy. Z mniszka lekarskiego. Co by zimą przeziębienie było czym leczyć.
– A tam miód! – odezwał się ojciec, rzucając peta pod nogi. – Cukier drogi, szkoda go do mniszka – zawyrokował, po czym zdjął z nogi gumiaka i wyjął z niego kamień. Następnie podciągnął przybrudzoną skarpetkę i ponownie włożył but.
– Ta, na miód cukier zbyt drogi, ale na bimber to ci cukru nie szkoda! Stary baran! – zagrzmiała mama.
– Córka, a piniądze to ty jakieś z tej Warszawy przywiozłaś? Matce byś do życia dołożyła, co? Ciężko nam ostatnio, bo…
– A Jasiek nie pracuje? – Spojrzałam na brata, który przysiadłszy na ganku, wyjął z kieszeni spodni telefon i…
– Jasny gwint! Toć nasza Pola w internetach się znalazła! – krzyknął, a mnie serce stanęło w miejscu. – Toć ty, siostra, sławna jesteś! – Zaśmiał się i ruszył w stronę ojca. – Patrz no, ojciec, jaka waleczna! A takie to chude! A takie to mądre było, jak do stolicy się pakowało, a tu w gębę dostała!
Stałam i patrzyłam, jak ojciec, brat, a wkrótce i matka oglądają moje starcie z Agatą. „Nie wszyscy siedzą na Facebooku, Pola” – usłyszałam przebijające się przez drwiący śmiech rodziny słowa Łukasza i pomyślałam, że daleko im było do prawdy.
– Do domu wróciła, bo wpieprz dostała! – zaśmiał się Jasiek.
Coś we mnie pękło i sprawiło, że w żyłach zawrzała mi krew. Słowa, których nie miałam w planach wypowiadać, samoistnie wydarły się z mojego gardła.
– Przyjechałam zabrać resztę swoich rzeczy – palnęłam zupełnie bez zastanowienia. – Do Anglii wyjeżdżam.
Zapanowała cisza. Kręcąca się wokół nosa pszczoła bzyczała groteskowo, jakby śmiała się z mojej głupoty. Janek zakaszlnął, niemal krztusząc się chlebem, matka złożyła ręce jak do modlitwy, wznosząc oczy ku niebu, a ojciec natychmiast zapytał, czy duże będę miała z tego pieniądze i jaki jest aktualny kurs euro. Już miałam go poprawić, że w Anglii walutą jest funt brytyjski, ale odpuściłam sobie, tłumiąc jęk i kryjąc zażenowanie głupotą ojca. Przez krótką chwilę nawet uwierzyłam, że wyjazd na Wyspy to całkiem rozsądny pomysł. Wierzyłam w niego całe dwie minuty, póki nie uświadomiłam sobie, że nawet nie zapytałam Andzi, czy mnie przenocuje przez kilka dni, zanim znajdę jakąś pracę.
Niespodziewanie rozległ się dźwięk telefonu i natychmiast odczytałam wiadomość nadesłaną przez Kaśkę.
Pola, dupa Krzysztofa ucierpiała drastycznie! Od rana nie zszedł z toalety, a przed chwilą zaniosłam mu kolejną kawę 😉
Brawo ty, dziewczyno! PS Szkoda, że zapomniałyśmy uprzedzić Grzesia, żeby nie korzystał z krzysztofowej śmietanki :D
Zaśmiałam się pod nosem, wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni i jakby nigdy nic – z lekkością, naiwnością i chyba chęcią wpadnięcia w jeszcze większe tarapaty – dumnie oświadczyłam:
– Tak, jadę do Anglii. Do swojego chłopaka. I nigdy, absolutnie nigdy, nie wrócę do Kurzego Strzelniska. Nigdy!
I tak mi dopomóż Bóg – dodałam w myślach, sycąc oczy niedowierzaniem i szokiem wyzierającym z twarzy moich bliskich.
Pola
Tydzień później
Nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej tak bardzo bolał mnie tyłek. Dwadzieścia pięć godzin spędzonych w autokarze dało mi się we znaki. Byłam ledwo przytomna, wszak ani przez chwilę nie zmrużyłam oka. Już w Niemczech zjadłam cały prowiant, w efekcie kiszki grały mi marsza, a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Z tego powodu z trudem znalazłam w sobie siły, by móc taszczyć dużą walizkę. Anglia. Zjednoczone Królestwo Brytyjskie – moja ostatnia deska ratunku. Kto by pomyślał, że skończę na emigracji. Ja! Dziewczyna z Kurzego Strzelniska, córka alkoholika i kobiety, która ostatni raz była w mieście, gdy mnie rodziła. Jasna cholera, i to wszystko z powodu źle ulokowanych uczuć. Czasami naszym życiem kierują przypadki. I bardzo chciałam wierzyć w to, że nie znalazłam się tu bez powodu. Będzie dobrze. Będzie tak, jak zawsze chciałam, żeby było. Podszkolę angielski, poznam nową kulturę i miejsca, odłożę potrzebną gotówkę i wrócę do stolicy, by rozpocząć studia. W tym czasie internet o mnie zapomni (oby!) i wszystko się wyprostuje. Tak! Właśnie tak będzie. Będzie, co ma być dla mnie najlepsze.
Zebrałam się w sobie, uniosłam brodę (dość już chodzenia ze spuszczonym wzrokiem) i dumnie pomaszerowałam w stronę wyjścia z dworca Victoria, starając się nie reagować na zapach cynamonowych ciasteczek i kawy. Stanęłam na chodniku, porażona liczbą mijających mnie przechodniów, i rozejrzałam się za taksówką. „Wszystkie taksówki są czarne, Pola, po prostu machnij ręką, wsiądź do którejś i przyjedź do mnie na Park Avenue. Klucz znajdziesz w sztucznej paprotce stojącej na parapecie” – wspomniałam słowa Andzi. No dobra. Widziałam, jak to się robi w filmach. Co może być skomplikowanego w złapaniu taksówki? Tego nie da się spieprzyć. Chyba…
Adam
– Tim, męczydupa z ciebie. Wszystkie dokumenty sprawdziłem osobiście. Siedziałem nad tym całe popołudnie. Spokojnie, możesz wziąć dwa dni urlopu i zabrać Jo oraz dziewczynki do Sault – zapewniłem i zdjąłem z nosa okulary przeciwsłoneczne. Mój brat zawsze należał do perfekcjonistów i pracoholików. I chociaż małżeństwo z Jo nieco złagodziło jego zapędy, nadal uwielbiał mieć kontrolę nad wszystkim, co działo się w AfromaFarm. – Nie ma ludzi niezastąpionych, świetnie sobie poradzimy bez ciebie.
– Adam, po prostu chciałbym, żeby to wypaliło. – Wnętrze samochodu wypełnił niski głos Timothy’ego. W tle słychać było piski dwuletniej Betty, poszczekiwanie psa i chichot mojej szwagierki.
Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, chłonąc panującą u nich atmosferę. Joanna w niebywały sposób odmieniła mojego brata, wypełniając jego dom i życie radością. A dzień, w którym na świecie pojawiła się mała Elizabeth, bez wątpienia okazał się dla Tima krokiem milowym.
– Spokojnie. Jeszcze dziś sfinalizujemy umowę. Wiem, że żyjesz w przekonaniu, że nikt pewnych rzeczy nie zrobi lepiej od ciebie, ale…
– Mądrze mówisz, Adamie! – krzyknęła Jo, która najwyraźniej przysłuchiwała się naszej rozmowie. – Timothy nie potrafi wyluzować. Znowu się zachowuje, jakby miał kij w dupie. Od godziny przemierza nerwowym krokiem nasz salon, bezustannie powtarzając, że powinien być dziś w firmie.
– Jo, nie pozwól mu na to. Dajcie mi szansę się wykazać. Poza tym Sault o tej porze roku jest piękne, a wam przyda się kilkudniowy wypoczynek.
– Nie ma mowy, żebyśmy tam nie dotarli. Zbyt mocno kocham nugat – dodała, po czym zwróciła się do mojego brata łagodnym tonem, zapewniając go, że uczyni wszystko, by nadchodzące dni były dla nich niezapomniane. Potem znów odezwała się do mnie: – Swoją drogą, Adamie, mógłbyś w końcu odwiedzić rodziców. Nie zliczę, ile razy ich okłamywałam, że nie mogłeś do nas dołączyć, bo coś cię zatrzymało w ostatniej chwili. Paulette znowu się rozczaruje – zakończyła nieco markotnie.
– Zwlekam z odwiedzinami, bo doskonale wiem, że matka z ojcem przypuszczą na mnie atak. Kiedy się ustatkujesz? Kiedy poznamy twoją dziewczynę? Masz już swoje lata. Ja w twoim wieku miałem już dwóch synów. Bla, bla, bla…. – wyznałem, niemal słysząc w uszach echo wypowiedzianych przed kilkoma miesiącami słów.
– Właśnie, skoro już o tym mówimy, to chciałam zapytać, kiedy się ustatkujesz, Adamie? – Joanna zabrzmiała poważnie i tak bardzo jak nie ona, że nie potrafiłem powstrzymać śmiechu.
– Nigdy! Absolutnie nigdy.
– Ustatkujesz się, zobaczysz – zapewniła. – Pewnego dnia miłość spadnie na ciebie nieoczekiwanie, a wtedy…
– Zaznasz miodu, jakim jest małżeństwo. – Tim zaczął przekomarzać się z Jo, celowo chcąc wzbudzić w niej głośny protest, co zresztą mu się udało.
Przysłuchując się ich słownym przepychankom, zatrzymałem auto i wrzuciłem na luz, widząc czerwone światło. Zatopiłem wzrok w tłumie pieszych pospiesznie przechodzących przez pasy. Przeciągnąłem się, pomasowałem napięty kark i wsunąłem do ust maślane ciasteczko. Właśnie miałem zamiar wyciągnąć dłoń po papierowy kubek z kawą, gdy moim oczom ukazała się drobna blondynka intensywnie machająca w moim kierunku. Prześlizgnąłem wzrokiem po jej szczupłych nogach i zatrzymałem go na krawędzi krótkiej plisowanej spódniczki w kratę, a potem jak zaczarowany obserwowałem zgrabne uda zbliżające się w moją stronę. Miała na sobie bluzeczkę nieznacznie odsłaniającą brzuch i ciężkie czerwone martensy. Włosy splotła w dwa warkocze, a na jej szyi wisiały duże słuchawki bezprzewodowe. Nim się zorientowałem, co się dzieje, minęła mój samochód, jakby nigdy nic otworzyła bagażnik i sapiąc coś niezrozumiałego, wrzuciła do niego swoją walizkę.
– Co jest, kurwa? – jęknąłem, patrząc w lusterko wsteczne.
– Adam? Wszystko w porządku? – zapytał Tim.
– Tak, zadzwonię wieczorem. Muszę kończyć. – Przerwałem połączenie, odwróciłem się i niczym zaczarowany obserwowałem, jak nieznajoma otwiera drzwi mojego auta, mości się wygodnie na tylnym fotelu, nieświadomie eksponując przy tym zgrabne nogi, i po chwili chwyta za pas bezpieczeństwa. Potem podniosła wzrok, uśmiechnęła się do mnie nieco sztucznie i powiedziała z najgorszym angielskim akcentem, jaki miałem okazję słyszeć:
– Proszę zawieźć mnie na Park Avenue.
Mrugnąłem dwukrotnie, pomału rozumiejąc, co się, u diabła, wydarzyło, gdy nagle odgłos klaksonów stojących za mną aut nieprzyjemnie zawibrował mi w uszach. Słysząc pod swoim adresem epitety z ust innych kierowców, wrzuciłem bieg i ruszyłem przed siebie, co rusz zerkając w lusterko. Pomyślałem, że stanę gdzieś w bezpiecznym miejscu i wyjaśnię nieporozumienie, gdy dziewczyna nagle powiedziała:
– Jestem martwa. Myślałam, że nie dojadę do celu. Spędziłam w autokarze prawie dwadzieścia pięć godzin. Możesz w to uwierzyć? Dwadzieścia pięć godzin z ludźmi, którzy chrapali i pieprzyli głupoty, a w toalecie dawało tak, że… – Machnęła dłonią, nie kończąc zdania. – Dobrze, że chociaż taksówkę złapałam bez problemów. Rany, ale napiłabym się kawy – dodała, otulając czułym spojrzeniem styropianowy kubek w uchwycie samochodowym znajdującym się pomiędzy fotelami.
– Czarna, bez cukru. Nie piłem, więc jeśli masz ochotę…
Nie wiedziałem, dlaczego to zaproponowałem. Być może winne były smutne oczy dziewczyny i to, że wyglądała tak bardzo nieporadnie. Miała coś w sobie. Coś takiego, co sprawiło, że zrobiło mi się jej żal. Spojrzałem na zegarek, w myślach obliczyłem, ile czasu stracę, jeśli podrzucę ją na Park Avenue, by ostatecznie stwierdzić, że z niezrozumiałych powodów chciałem dziś odegrać rolę taksówkarza.
– Poważnie? Mogłabym? – spytała, gdy nasze oczy spotkały się w chłodnej tafli lusterka.
– Śmiało.
Wyciągnęła dłoń po kubek, upiła kilka łyków kawy i mrucząc rozkosznie, ponownie opadła na fotel, kusząco oblizując przy tym usta.
– Życie mi uratowałeś… – westchnęła błogo. – A mogę poczęstować się ciasteczkiem?
Rozbawiła mnie swoją bezpośredniością i aby to ukryć, skinąłem jedynie głową, przyzwalając jej na ich skosztowanie.
– Wiesz, taksówkarze z mojego kraju powinni się od was uczyć. U nas nie stać ich na tak miły gest, a jeśli już, to zdarza się to bardzo sporadycznie. Na ogół nie są również młodzi i tak elegancko ubrani jak ty i… Bo jesteś taksówkarzem, prawda? – zakończyła nieco ciszej, z uwagą lustrując wnętrze auta.
– Jasne, że nim jestem. – Zagryzłem zębami dolną wargę, by się nie roześmiać.
– To dobrze. Przez chwilę myślałam, że znowu wpakowałam się w kłopoty. – Odwróciła głowę i zatopiła wzrok w widoku rozciągającym się za oknem. Była ładna. I młoda. Oceniłem, że mogła mieć nieco ponad dwadzieścia parę lat. Zauważyłem, że jej powieki stają się coraz cięższe, i w obawie, że za chwilę zaśnie, spytałem:
– Skąd jesteś? Z Litwy? Słowacji? Rosji? – próbowałem zgadnąć.
– Z Polski. – Spojrzała na mnie zmęczonymi oczami. Pomyślałem wówczas, że jej akcent naprawdę jest do dupy. Znałem kilku Polaków z Jo na czele i żaden z nich nie mówił tak śmiesznie i tak twardo.
– Przyjechałaś tu do pracy?
– Też.
– Też? – powtórzyłem niczym echo.
– Przyjechałam tu, bo musiałam uciec z kraju.
Czekałem, aż mrugnie, zaśmieje się lub zrobi cokolwiek, co pozwoli mi odebrać jej odpowiedź jako żart, a gdy to nie nastąpiło, zapytałem:
– Dlaczego musiałaś uciekać? Zabiłaś kogoś? – Zaśmiałem się i ponownie spojrzałem w lusterko, ona zaś wzruszyła ramionami i całkiem poważnie wyznała:
– Niewiele brakowało.
– Szuka cię Interpol? – Skręciłem w ostatnią wąską uliczkę dzielącą nas od Park Avenue.
– Jeszcze nie…
Zabrzmiała poważnie, a we mnie zrodziła się myśl, że jej ucieczka ma w sobie drugie dno. Czasami jedyne, co można zrobić, to uciec najdalej, jak się da – i ona najwyraźniej skorzystała z tej opcji.
– To tu? – zapytała, gdy zaparkowałem i wyłączyłem silnik.
– Tak, to Park Avenue. Poczekaj, pomogę ci z bagażem. – Wyskoczyłem z auta, otworzyłem bagażnik i wyjąłem z niego walizkę, która lata świetności miała już za sobą. Gdy ją stawiałem na ulicy, spod mankietu koszuli wysunął mi się zegarek. Dziewczyna spojrzała najpierw na mój nadgarstek, następnie na mnie i po raz kolejny spytała, czy aby na pewno jestem taksówkarzem, a gdy potwierdziłem, z głośnym świstem wypuściła powietrze z ust.
– Jasna cholera, muszą wam całkiem sporo płacić – podsumowała.
Wyjęła z listonoszki portfel, z niego zaś dwadzieścia funtów i unosząc brew, spytała, czy to wystarczy. Naprawdę nie chciałem brać od niej pieniędzy. Odniosłem wrażenie, że nie śmierdziała groszem, jednak by się nie wysypać, chwyciłem banknot w palce, wsunąłem go do tylnej kieszeni spodni i z pewnością w głosie zapewniłem, że dwadzieścia funtów to odpowiednia zapłata za kurs.
– Pomóc ci z walizką? – zagadnąłem, gdy nieco ociężałym krokiem zmierzała w stronę schodów prowadzących do dwupiętrowego domu.
– Dzięki, ale jestem spłukana. Obawiam się, że nie stać mnie na napiwek. – Mrugnęła zabawnie, oburącz wciągając walizkę po stopniach. – Gdyby w twojej firmie potrzebowali kierowców, to wiesz, gdzie mieszkam. – Błysnęła zębami. – Z chęcią podjęłabym pracę, zanim dopadnie mnie Interpol. – Uśmiechnęła się szeroko, odwróciła do mnie plecami i kontynuowała wciąganie bagażu.
– Będę pamiętał… Jak ci na imię?
– Chodzące nieszczęście! – odkrzyknęła, stawiając walizkę na wycieraczce.
Parsknąłem śmiechem, pokiwałem głową i słysząc dźwięk dzwoniącego telefonu, wsiadłem do samochodu. Zamknąłem drzwi, spuściłem szybę i zanim odjechałem, zawołałem jeszcze:
– Niech moc będzie z tobą, tajemnicza dziewczyno.
– Nienawidzę Gwiezdnych wojen. – Pokazała mi język, następnie przyłożyła do ucha komórkę i kiwnęła mi na do widzenia głową.
Jadąc w stronę firmy, nie potrafiłem przestać się uśmiechać. W uszach wciąż słyszałem przyjemny głos dziewczyny i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek uświadomi sobie, że nie dotarła do celu z pomocą taksówki. Spojrzałem na uchwyt do kawy i dostrzegłszy swój portfel oraz pusty styropianowy kubek, postanowiłem zajechać do Costy, by jeszcze raz zakupić americano. Pospiesznie wyskoczyłem z auta, wdzięczny losowi, że przy kasach nie było kolejki. Zamówiłem kawę i sięgnąłem po telefon, chcąc za nią zapłacić.
– Przepraszam, mamy awarię terminala, czy mógłby pan uregulować płatność gotówką? – spytała baristka, posyłając mi błagalne spojrzenie.
– Jasne. Nie ma problemu. – Wyjąłem z kieszeni spodni portfel i po chwili jak oniemiały patrzyłem w pustą przegródkę na banknoty, doskonale pamiętając, że dzisiejszego ranka wkładałem do niej dwadzieścia funtów.
– Jakiś problem?
– Chwileczkę…
Zacząłem nerwowo sprawdzać kieszenie marynarki w poszukiwaniu drobnych, aż natknąłem się na dwudziestkę wręczoną mi przez dziewczynę, którą zawiozłem na Park Avenue. Wyjąłem banknot, przyjrzałem mu się uważnie i nagle wszystko stało się jasne. Okradła mnie, cwaniara! W bezczelny sposób najpierw zawinęła mi dwudziestaka, a później wręczyła go jako zapłatę za kurs. Dałem się podejść. Zupełnie jak dziecko! I w dodatku oddałem jej swoją kawę i jeszcze podwiozłem do domu. Niech to szlag! – krzyknąłem w myślach, wściekły na siebie i własną naiwność. Jedno musiałem przyznać – sprytna była, cwaniara jedna.
– Proszę pana? – Głos baristki wyrwał mnie z zamyślenia.
– Przepraszam. – Położyłem na ladzie banknot, chwyciłem kubek, rzuciłem „reszty nie trzeba” i opuściłem kawiarnię.
Jeszcze cię dorwę, dziewczyno w martensach, a wtedy…
Wtedy nie będzie już tak miło.
Pola
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Polecamy również:
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Zespół
Oops!
ISBN: 978-83-8373-376-0
© Monika Cieluch i Wydawnictwo Amare 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Beata Kostrzewska
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek