Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nagroda Rady Nordyckiej 2021 – po raz pierwszy przyznana pisarce z Grenlandii
Najgorszy jest dzień polarny. Pastelowe niebo przypomina różowe i niebieskie ubranka dla noworodków. Ostre promienie słońca potęgują rażącą biel śniegu. Majestatyczne góry, widoczne teraz wyraźniej, przytłaczają. Po ciemnej zimie miało być przecież lepiej, a jednak kolejny raz chcesz odebrać sobie życie. To, co najlepsze, już się wydarzyło.
Dolina Kwiatów to pełna gniewu, ale też czarnego humoru powieść o miłości, żałobie, wykluczeniu i braku przynależności. To historia o młodej kobiecie, która przez kilka ostatnich miesięcy swojego życia ucieka od wspierającej rodziny, kochającej partnerki, znajomych z uczelni, w końcu – od siebie samej. Korneliussen przejmująco pisze o masowych samobójstwach na Grenlandii, z empatią podejmuje temat cielesności i tożsamości płciowej, błyskotliwie punktuje złożone grenlandzko-duńskie relacje, ale przede wszystkim daje głos młodym ludziom, którzy na zawsze zostawili puste krzesło przy rodzinnym stole i niewypowiedzianą ciszę na cmentarzu w Dolinie Kwiatów.
„„Dolina Kwiatów” mogłaby z łatwością uchodzić za kolejną powieść dla młodzieży o problemach dojrzewania. Uderzający jest moment, gdy zdajesz sobie sprawę, że ta książka jest czymś zdecydowanie więcej.” Benedicte Gui de Thurah Huang, „Politiken”
„„Dolina Kwiatów” to doskonały przykład powieści, która stara się zainicjować debatę na ważny temat, a staje krokiem milowym w karierze autorki.” Tue Andersen Nexø, „Information”
„„Dolina Kwiatów”, druga powieść Niviaq Korneliussen, to książka brutalna i wyrafinowana zarazem.” Lars Bukdahl, „Weekendavisen”
„„Dolina Kwiatów” ukazuje problem samobójstw jako upiorną, stłumioną, ale niestety wszechobecną rzeczywistość współczesnego grenlandzkiego społeczeństwa.” Nicklas Freisleben Lund, „Jyllands-Posten”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 311
Dotychczas ukazały się m.in.:
Gabriel Krauze, Tu byli, tak stali
Damon Galgut, Obietnica
Melissa Broder, Mleko i głód
Miriam Toews, Głosy kobiet
Już niebawem ukaże się:
Willy Vlautin, Zawsze przychodzi noc
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Tytuł oryginału duńskiego Blomsterdalen
Projekt okładki Agnieszka Pasierska
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś
Fotografia na okładce © by Peter Adams / Stone / Getty Images
Copyright © by Niviaq Korneliussen & Gyldendal, Copenhagen 2020
Published by arrangement with Gyldendal Group Agency
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2022
Copyright © for the Polish translation by Agata Lubowicka, 2022
Teksty z języka grenlandzkiego w tłumaczeniu Adama Jarniewskiego
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta Magdalena Tobik / d2d.pl, Andrea Smolarz / d2d.pl
Skład Robert Oleś
The translation of this work was supported by a grant from the Danish Arts Foundation
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-8191-574-8
Dziękuję Ci, Miilla, za to, że byłaś przy mnie.
Dedykuję tę książkę Larsowi.
Na wielkim krzyżu przy wejściu na cmentarz siedzi kruk. Nie leży tutaj nikt z moich bliskich. Aanaa[1] też nie. Mimo to mam tu odczucie osobistej straty. Budzą się we mnie mroczne wspomnienia chwil, które tu spędzałam w obawie przed zbliżającym się dniem polarnym. Przypominam sobie pewną różową noc zeszłego lata, gdy siedziałam na wzgórzu z widokiem na górę Sermitsiaq i krzyże tych wszystkich zmarłych, myśląc o życiu. Często chadzałam sama, ale akurat tej nocy czułam się samotna i wolałabym sama tu leżeć. Ulice były pozbawione życia niczym groby. Przeleciał koło mnie kruk i przysiadł na jednym z krzyży tuż obok. Jego czarne pióra lśniły, czarne ślepia czegoś wypatrywały, czarna dusza była jedyną obecną tutaj. Zatrzymałam wzrok na czarnym ptaku i na krótką chwilę zapomniałam o tym, że słońce, które zaszło kwadrans temu, za kilka minut znów się wyłoni zza góry. Zapomniałam, że wszystko zacznie się od nowa. Kruk czuwał nade mną aż do powrotu słońca, a potem odleciał, zostawiając mnie ze zmarłymi. Nie wiedział, że powinien mnie strzec przed światłem, nie przed ciemnością.
Napięcia mięśni są tak dokuczliwe, że nie mogę unieść kieliszka z białym winem, bo natychmiast dopada mnie ból. Dolegliwości rozsiały się po całym ciele, zagnieździły we wszystkich mięśniach i przypuszczają zmasowany atak pod łopatkami, dokąd nie ma dostępu. Nie dociera tam nawet ibuprofen. Matka z zatroskaniem przygląda się mojej zbolałej minie.
– Mogę cię pomasować? – pyta, wstając z krzesła.
– Dziękuję, ale nie trzeba, anaana[2].
Podchodzi do mnie i zaczyna naciskać moje barki swoimi powykrzywianymi palcami.
– Anaana, przecież powiedziałam, że nie chcę.
Teraz rozciera mi ramiona. Kości jej dłoni dotkniętych artretyzmem są duże i twarde – tak jak ona sama. Zaczynam strzelać palcami.
– Przestań, bo dostaniesz zapalenia stawów.
Biorę do ręki telefon i scrolluję Facebooka. Zatrzymuję się na zdjęciu jakiejś kobiety opatrzonym mnóstwem emotek z pękniętym sercem. Jaskrawozielonymi literami napisano jej na piersi: „1981–2018, RIP”.
– Kto to jest? – pyta anaana. Podchodzi tak blisko, że jej oddech świszczy mi w uchu. Od rozcierania mi ramion zdążyła już dostać zadyszki.
Unoszę telefon, żeby sama zobaczyła.
– Nie znam jej – stwierdza. – Co się stało?
– Pewnie samobójstwo.
– Aha. Wielka szkoda.
– Dziękuję. – Podnoszę się z krzesła.
– Ale ja dopiero cię rozgrzewam – protestuje.
– Wiesz, że nie lubię masowania.
– Kto tego nie lubi? To tylko pretekst, żeby się wykręcić. – Gwałtownym ruchem zrywa z głowy jedwabną opaskę, przez co włosy rozsypują się jej na ramiona.
– Wykręcić się od czego? – Upijam duży łyk białego wina.
– Od rozmowy! – wykrzykuje.
Nigdy nie wiem, kiedy wymaga ode mnie rozmowy, a kiedy powinnam się zamknąć i siedzieć cicho. Jestem dla niej lalką na baterie, którą naciska się na brzuch, żeby coś powiedziała. Anaana ciśnie jak szalona, bo non stop chce, żebym mówiła coś innego niż to, co mówię.
– O czym chcesz rozmawiać?
– Wiesz dobrze, o czym! – odpowiada. Zbiera włosy, żeby je związać w koński ogon, ale zaczyna od nowa, bo ominęła jeden kosmyk.
– Anaana, już postanowiłam. Musisz nauczyć się z tym żyć.
Myślę o tym, żeby ją przytulić, ale nie mogę się do tego zmusić. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się obejmowałyśmy.
– Po prostu uważam, że nie jesteś gotowa na wyjazd. Nie rozumiem, co jest złego w studiowaniu na naszym uniwersytecie. Dlaczego tak się uparłaś na Danię? Nie jesteś na to gotowa – powtarza.
– Jestem gotowa już od dawna.
Opróżniam kieliszek, potem schodzę do łazienki. Nalewam do wanny prawie wrzącej wody. Mocno wyciskam szampon z butelki, aż po łazience rozlatuje się mnóstwo małych bąbelków. Piecze, gdy zanurzam się w wodzie, ale wystarczy parę minut, a przestaję czuć cokolwiek. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że jestem gdzieś we Włoszech w ciepły wieczór późnego lata. Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Wchodzi anaana z kieliszkiem wina, który stawia na małym stoliku obok wanny.
– Lepiej ci teraz? – pyta z zaparowanymi okularami.
Kiwam głową, po czym unoszę brwi. Ona stoi jednak nieruchomo, czekając, aż się coś zdarzy. Chowam cycki pod pianą, ale nie kapuje tej aluzji.
– Mogę zostać przez chwilę sama?
Wzdycha i wychodzi. Słyszę ją na górze, jak się tłucze po kuchni. Zabrała się do opróżniania zmywarki. Z głośnym brzękiem wrzuca sztućce do szuflady, stuka talerzami, wstawiając je do szafek. Rozlega się niewyraźny głos ojca. Jakim cudem wytrzymałam z nimi tak długo?
– Nie rozumiem, dlaczego nie chce ze mną rozmawiać! – matka skarży się ojcu, który w odpowiedzi mamrocze coś niezrozumiałego. Właśnie tak to wygląda. Anaana narzeka, a ataata[3] potwierdza różnymi nieartykułowanymi dźwiękami, że słyszy, co się do niego mówi. Zanurzam się cała pod wodą i wstrzymuję oddech. Jak tu cicho. Trzydzieści sekund później moje płuca nałogowej palaczki żebrzą o łyk powietrza, ale zostaję tam jeszcze przez półtorej minuty. Odliczam sekundy. Dwie minuty spędzone w ciszy. Słyszałam od wielu osób, które przeżyły, że chwila, w której człowiek się topi, jest przecudowna. Widać wtedy mnóstwo kolorów. I ogarnia cię spokój, bo bardzo szybko tracisz przytomność, organizm się wychładza, a po osiemdziesięciu siedmiu sekundach zapadasz w śpiączkę. Znów się zanurzam. Tym razem wytrzymuję trzy minuty bez oddychania. Chciałabym być rybą. Maleńką rybką żyjącą gdzieś we Włoszech, pośród wiecznej ciszy. „Już niedługo” – myślę, głęboko nabierając powietrza do płuc. „Jeszcze chwila i wyjeżdżam”. Ale to oznacza, że będę musiała opuścić Maliinę.
Anaana jest niezadowolona z brązowego sosu, który ataata zrobił do frykadelek, więc zamaszystymi ruchami roztrzepuje nowy sos w rondlu, podczas gdy ataata w cichym proteście polewa wszystko, co ma na talerzu, gęstym sosem własnej roboty. Co dziesięć sekund zerkam na wyświetlacz komórki, pochłaniając jeden kotlet mielony za drugim. Anaanasiada do stołu, gdy na moim talerzu zostały już tylko ziemniaki.
– Pamiętaj, żeby nie przesadzać z mąką i z solą… Wiesz przecież, że masz skłonności do gazów, kiedy zjesz za dużo mąki – mówi.
– Qaa[4], nie przy jedzeniu!
– Spakowałaś się? – pyta, obtaczając frykadelkę w swoim sosie.
Zaprzeczam ruchem głowy.
– Został tylko tydzień! Musisz jeszcze zrobić pranie, posegregować rzeczy, poskładać, sprawdzić, czy się zmieszczą w walizce… Pamiętałaś o zrobieniu listy? – dopytuje.
Z nadzianej na widelec frykadelki kapie brązowy sos. Kojarzy mi się ze sraczką.
– Mówiłam już, że teraz jemy! – wykrzykuję.
– Musimy rozmawiać przy jedzeniu. Zresztą nigdzie się nam nie spieszy – stwierdza.
Nerwowo wskazuję palcem kapiący sos i dopiero wtedy matka wkłada mięso do ust. Przeżuwa je w nieskończoność, bo sobie ubzdurała, że im dłużej będzie żuła, tym mniej zje. W kącikach jej ust osiadły resztki sosu. Tracę apetyt. Sprawdzam, czy Maliina się odezwała.
„Jestem w domu. Wpadaj, jeśli masz ochotę”.
Czy mam ochotę… Zmuszam się do przełknięcia ostatniego ziemniaka.
– Dziękuję.
– Dopiero siedliśmy do stołu! – upomina mnie anaana podniesionym tonem.
– Maliinie jest przykro, więc muszę do niej pójść.
– Kiedy w końcu poznamy tę twoją Maliinę? – W głosie matki pobrzmiewa nadzieja.
– Tylko się przyjaźnimy – ucinam.
Wyczuwam woń gęstej mgły, która już nadciągnęła nad Akię, tereny położone na północ od Nuuk. Do nas dotrze za kilka godzin, co znaczy, że w nocy nie będzie słońca. Gdy wchodzę do dwupokojowego mieszkania Maliiny, zastaję ją na kanapie w kusych sportowych szortach.
– Dokończę tylko ten rozdział – mówi do mnie z uśmiechem.
Siadam na drugim końcu siedziska i przyglądam się jej ciemnym oczom. Widzę, że właśnie czyta jakiś smutny fragment. Kiedy odkłada książkę, marszczy brwi i głośno wzdycha. Przytula mi się do piersi, mocno mnie obejmuje.
– Scout straciła brata – mówi.
Całuję ją w głowę, która pachnie miętą i potem.
– Wyobrażasz to sobie: stracić brata? – Nie daje jej to spokoju.
Zdarzało mi się fantazjować o śmierci mojej siostry. Wyobrażałam sobie, jak w każdy weekend chodzimy z rodzicami na jej grób. Jak obejmujemy się i mówimy, że jesteśmy sobie potrzebni. Żałoba nas jednoczy, dzięki niej uświadamiamy sobie, jakie to ważne kochać się bezwarunkowo. A gdyby zrobić reset, zacząć wszystko od nowa? Pogrzebać całą urazę do siostry?
– Coś okropnego – odpowiadam.
– Opublikowali już listę lektur? – pyta mnie nagle.
– Nie sprawdzałam.
– Wejdziesz na skrzynkę? Strasznie się tym jaram.
– Nie teraz.
– Tak czy siak na pewno dobrze ci pójdzie – mówi i mnie całuje.
Próbuję całować ją z języczkiem, ale ona szybko się wycofuje. Chce potwierdzenia.
– Nie wiadomo, czy pójdzie mi dobrze.
– Oczywiście, że tak! Wynik testu jasno pokazał, że powinnaś wybrać te studia.
Kiedy siedziała naprzeciwko mnie i zasypywała mnie pytaniami z testu predyspozycji zawodowych, udzielałam takich odpowiedzi, jakie wydawały mi się najlepsze. Aż napęczniała z dumy, gdy wyszło, że byłabym dobrą antropolożką. Później musiałam sprawdzić w necie, co to za studia.
– I pomyśleć – zaczynam – że minęło już… ile czasu? Rok…? Że minął już rok, odkąd po raz pierwszy cię zobaczyłam.
– Tyle się wydarzyło od tamtej pory – podchwytuje Maliina.
– Byłaś megasexy.
Uśmiecha się wstydliwie.
– Wyobrażałaś sobie kiedykolwiek, że wylądujemy razem w łóżku? – pytam.
– Nie wiem… Na samym początku to nie.
– No właśnie. Trudno, żeby było inaczej, skoro nawet się do ciebie nie uśmiechnęłam. To średnio apetyczne.
– Nie o to mi chodzi… Wydałaś mi się przemiła. Pogrążona we własnych myślach, ale naprawdę fajna – wyjaśnia i zaraz dodaje: – A ty?
– Przecież wiesz, że od początku chciałam cię poderwać – odpowiadam.
Zaczyna mnie delikatnie całować. Natychmiast lądujemy w sypialni. Pokój tonie w mroku przez zaciągnięte szczelnie zasłony. Kładę się na Maliinie i jak zwykle chcę się dostać do jej majtek. Ona odsuwa jednak moją dłoń i jednym ruchem kładzie się na mnie. Nie nawykłam do leżenia na dole, chcę się poderwać i z powrotem obrócić ją na plecy, ale ona przytrzymuje mi mocniej ramiona. Powoli całuje mnie po brzuchu. Wciągam go, żeby wyglądał bardziej płasko. Próbuję się wyswobodzić.
– Szsz… – uspokaja mnie, przesuwając się coraz niżej. Zmusza mnie do położenia rąk pod plecami, żebym je przygniotła całym swoim ciężarem. Patrzę prosto w ciemność i staram się głęboko oddychać, by nie spanikować, że Maliina przejęła kontrolę nad moim ciałem. Wsuwa we mnie palce, może trzy, a może cztery, i napiera nimi na przednią ścianę pochwy, przez co mam wrażenie, że chce mi się sikać. Drugą ręką podszczypuje mi sutek, fałdki tłuszczu na brzuchu, biodra, aż trudno mi nadążyć z rejestrowaniem tych wszystkich bodźców. Robi się naprawdę ostro, kiedy zaczyna mnie pieścić językiem i dochodzę z taką siłą, że po policzkach płyną mi łzy. Maliina je ociera, uśmiechając się do mnie.
– Mam nadzieję, że po wyjeździe o mnie nie zapomnisz – szepcze mi do ucha.
Jak mogłabym o tobie zapomnieć, you’re out of my league[5], jesteś moją największą zdobyczą i nią pozostaniesz, no chyba że uda mi się poderwać Angelinę Jolie, oczywiście bez chmary jej dzieciaków.
– Doprowadziłaś mnie właśnie do zajebistego orgazmu, więc na razie trudno mi będzie o tobie zapomnieć – mówię, chociaż wolałabym jej powiedzieć, że jestem zakochana, i to odkąd ujrzałam ją po raz pierwszy.
Po tym, jak doszła, jej powieki stają się ciężkie. Gładzę ją po śniadym ciele, a ona powoli zasypia. Wącham jej skórę prawie tak, jakbym kirała, wdychała klej, aż jej zapach osiada mi w mózgu. Rysuję mapę jej ciała, umieszczam na niej wszystkie, nawet najmniejsze pieprzyki, zmarszczki wokół oczu, rzęsę, która odkręca się w drugą stronę. Kiedy we śnie przewraca się na bok, kładę się za nią i przytulam się.
– Zobaczymy jeszcze raz ten niebieski? – pyta.
– Co?
– No, ten niebieski. Zobaczymy go jeszcze raz?
– Ale o co chodzi?
– Nie wiem – odpowiada ze śmiechem. – O rany.
Wciąż jest niewinna, nawet kiedy śpi. Czuję jej głęboki oddech. Jeszcze chwila, a wypluję płuca, jeszcze moment, a serce mi pęknie na tysiąc kawałków. Ciało zmusza mnie do wypowiedzenia tych słów.
– Kocham cię – szepczę.
– Ten niebieski – mamrocze. – Jest dużo więcej biegania.
– Biegania?
Przytakuje.
– Gdzie? – pytam i całuję ją w szyję.
– Tam. – Wskazuje nieznacznie głową.
– Zostałabym, gdybyś mnie o to poprosiła – mówię szeptem.
– Zostań – mruczy przez sen, przyciskając do piersi moją dłoń.
Anaana szykuje dla mnie pożegnalną kolację. Albo dla siebie. Skubie właśnie alki i pardwy, wszędzie fruwa mnóstwo piór. Udziec z renifera piecze się powoli w niskiej temperaturze obok jagnięciny z Nowej Zelandii. Anaana miota się po kuchni, pomrukując, że to jagnię jakoś dziwnie pachnie, podczas gdy ataata siedzi przy stole z iPadem i przegląda aktualności na jej profilu na Fejsie. Tyle razy mówiła mu, żeby założył sobie własny profil i dodał do niego swoich znajomych, ale on nie ma znajomych, światanaany jest jego światem, co czasami doprowadza ją do białej gorączki. Teraz jest jednak zbyt zajęta, żeby go opieprzyć. Kręci się to tu, to tam, bez przerwy zrzędząc, że w Brugsenie nie mieli jagnięciny z południowej Grenlandii. Kręcę się tam razem z nią bez żadnego zajęcia, aż prosi mnie o pokrojenie włoszczyzny w cienkie słupki. Kiedy zagląda mi przez ramię, po jej oddechu poznaję, że nie jest zadowolona.
– Słupki muszą być cieńsze, inaczej nie upieką się na chrupko, przecież wiesz – mówi. – Podchodzi bliżej i analizuje moje ograniczone zdolności w zakresie krojenia. – A fe, ale od ciebie śmierdzi! – wykrzykuje.
Spociłam się mocno pod pachami. Mam tak zawsze przed spotkaniami w większym gronie. Anaana zajmuje moje miejsce przy desce do krojenia, a mnie każe się wykąpać przed przyjściem gości. Schodzę na dół i napuszczam wody do wanny. Gdy zamykam za sobą drzwi do łazienki, czuję się lżejsza o pięć kilo.
– Nie kąp się w wannie, nie mamy tyle czasu! – dochodzi mnie wołanie anaany z kuchni.
Zeszłej nocy czas się zatrzymał. Mówimy tym samym językiem, kiedy się nie odzywamy, kiedy zaciągamy czarne zasłony, kiedy leżymy na sobie naszymi śniadymi ciałami, zatopione w sobie, odcięte od wszelkiego światła. Miałam ochotę zostać w tym ciemnym pokoju na zawsze, ale poranne słońce świeciło zbyt mocno.
Wraz ze zjawieniem się pierwszych gości z twarzy anaany znika frustracja. Najpierw przytula wszystkie ciotki, potem całuje w policzki kuzynki i kuzynów. Stoję tuż za nią i witam wszystkich zbyt mocnymi uściskami dłoni, jakbyśmy się spotykali na szczycie klimatycznym. Kiedy siadamy na kanapie, nikt nic nie mówi. Anaana zerka na mnie nerwowo. Chce, żebym zaczęła.
– Cieszę się, że przyszliście – mówię.
Goście prawie jednocześnie dziękują za zaproszenie. Twarz anaany się rozjaśnia.
– Denerwujesz się? – pyta mnie jedna z ciotek od strony ataaty.
W odpowiedzi kręcę głową.
– Będzie nam ciebie brakowało – oznajmia.
– Widujemy się tylko jakieś dwa razy w roku, więc chyba nikt tego specjalnie nie odczuje, że między jednym a drugim spotkaniem będę mieszkać w Danii. – Śmieję się głośno.
Nikt mi nie wtóruje. Anaana dyskretnie pokasłuje, po czym prosi mnie o przyniesienie z kuchni napojów gazowanych. Stawiam je na stole i wychodzę do toalety. Sprawdzam, kiedy Maliina była ostatnio na Messengerze. Dwie godziny temu. Słucham śmiechu dochodzącego z salonu, już po raz trzeci tego dnia robiąc kupę. Od tygodnia mam problemy żołądkowe. Zaczynam się trząść i zalewa mnie pot. Za kilka dni będzie po wszystkim. Pytam Maliinę, czy zobaczymy się dziś wieczorem.
„Jasne” – odpowiada w ciągu kilku minut.
Jej słowa dają mi ogromny zastrzyk pewności siebie. Wracam do salonu. Gdy się dosiadam do reszty, zapada cisza. Zawsze tak działam na ludzi, ale nie mam nic przeciwko temu.
– Jest jakaś dziewczyna, która będzie za tobą tęsknić, kiedy wyjedziesz? – pyta ciotka od strony anaany.
Kręcę głową. Nie chcę, żeby anaana robiła sobie jakieś nadzieje.
– A ta koleżanka, u której nocujesz? – dołącza anaana z kuchni.
– Tylko się bzykamy – odpowiadam.
Siostra wybucha śmiechem. Patrzy na mnie, jakbym była najbardziej komicznym zjawiskiem na świecie i z nadzieją czeka, aż znów otworzę usta. Ciotka sprawia wrażenie zdenerwowanej.
– Niezła z ciebie jajcara – komentuje siostra, wciąż zanosząc się od śmiechu, podczas gdy goście siedzą jak przykuci do kanapy i nie są w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.
Siostra uwielbia, kiedy ktoś się przeze mnie denerwuje.
– A ty, kochana, jak się masz? – pyta anaana. Nie mnie, tylko moją kuzynkę, która niedawno zerwała z chłopakiem. Wiemy o tym, bo napisała o tym na Fejsie całą epopeję. Teraz opowiada, jak trudno jej było się po tym podnieść. Jej eks najwidoczniej prowadził coś w rodzaju podwójnego życia, korespondował na Messengerze z innymi kobietami, co ona odkryła przez przypadek, gdy dla zabawy sprawdziła jego telefon.
– Zasługujesz na kogoś lepszego – stwierdza jej matka. – Co za palant! Chociaż w sumie mnie to nie dziwi, po Olsenach można się spodziewać wszystkiego.
– Ale czy rzeczywiście cię zdradzał? – pytam kuzynkę.
– Jak to? – Nie rozumie mojego pytania. – Przed chwilą powiedziałam, że tak.
– Sypiał z innymi? No wiesz… mam na myśli prawdziwą zdradę.
Anaana natychmiast szturcha mnie w plecy, jak zawsze, gdy palnę coś niewłaściwego. Odkąd nauczyłam się mówić, szturchała mnie tak chyba z milion razy. Kuzynka posyła mi mordercze spojrzenie.
– Z taką urodą szybko sobie kogoś znajdziesz – pociesza ją anaana i delikatnie całuje ją w głowę.
Kuzynka z uśmiechem kiwa głową. Wszyscy patrzą się na mnie tak, jakbym stanowiła dla nich zagrożenie. Schodzę do toalety i zamykam się w środku. Maliina nigdy się tak przy mnie nie czuje. Zamykam oczy i wyobrażam sobie jej jedwabistą skórę i drgającą łechtaczkę. Motyle w moim brzuchu szybko jednak wybija natarczywe pukanie do drzwi.
– Znów robisz kupę? – pyta moja siostra.
– Nie twoja sprawa! – odkrzykuję.
– Serio, powinnaś sobie zbadać to jelito, wszystko ci tam gnije – odgryza się i wraca na schody.
– Jest naprawdę piękny… Co znaczą ta kreska i kropki? – siostraataaty pyta moją siostrę o tatuaż na brodzie nawiązujący do dawnych tradycji inuickich, akurat gdy wchodzę do salonu.
– Bardzo mi zależało, żeby go sobie zrobić. To hołd złożony wszystkim silnym kobietom z dawnych czasów.
– Ale co znaczą kreska i kropki? – powtarzam pytanie ciotki.
– Przecież powiedziałam – odpowiada siostra z irytacją w głosie.
– Właśnie że nie.
– Moim zdaniem jest naprawdę piękny – przerywa mi siostra anaany. – Chociaż sama bym sobie takiego nie zrobiła.
– Dlaczego nie? Chodzi o to, że jest na twarzy? Zdaniem cioci nie powinno się jej tatuować? – dopytuję.
Na kilka sekund zapada cisza.
– Świetnie ciocię rozumiem – zwraca się siostra do ciotki. – Też się na początku wahałam. Bałam się, że taki tatuaż może mi utrudnić znalezienie pracy. Okazało się jednak, że stwarza dużo więcej możliwości niż ograniczeń, zwłaszcza tutaj. – Poklepuje się dłonią po piersi.
– W takim razie ciekawe, dlaczego jeszcze nie znalazłaś pracy, skoro nie z powodu tatuażu – komentuję, gładząc ją po plecach. Reszta traci orientację, czyją stronę trzymam.
– Kto chce kawałek tarty z jagodami? – wykrzykuje anaana.
Wszyscy chcą spróbować ciasta. Zrywają się z kanapy jak na komendę. Anaana śmieje się nerwowo w kuchni, nakładając na talerzyki wypiek własnej roboty. Kiedy spotyka mój wzrok, marszczy czoło i lekko kręci głową. Mam trzymać język za zębami. Wracamy na sofę. Tarta cieszy się dużą popularnością, anaana przyjmuje z zadowoleniem wszystkie pochwały.
– Spakowałaś się? – pyta mnie siostra anaany.
Marszczę nos.
– Kiedyś zawsze się pakowałaś na tydzień przed wyjazdem. Czy to nie ty jako dziecko robiłaś listy rzeczy do zabrania? – pyta serdecznym głosem.
– Nie, to ja – wtrąca się moja siostra.
– Robiłaś listę za listą, zawsze taka zorganizowana. – Anaana zbliża swoją twarz do jej, wącha ją tuż przy policzku.
– A ty zawsze zapominałaś zabrać najważniejsze rzeczy – wytyka mi siostra, na co reszta reaguje śmiechem.
– Tak jak wtedy, gdy zadzwoniłaś z Berlina, bo zgubiłaś paszport i nie mogłaś wrócić, a ja musiałam obdzwonić całą masę osób i rozmawiać z nimi po angielsku, żebyś nie skończyła tam jako bezdomna. Wydaliśmy majątek na nowy bilet. Istny koszmar – wspomina anaana.
– Lepszy już Berlin niż to piekło na ziemi – szepczę, gdy wszyscy znów zanoszą się od śmiechu.
– Albo tak jak wtedy, gdy zabłądziłaś, a ja cię szukałam po całej Kopenhadze, bo się uparłaś, że sama pójdziesz do kiosku i z powrotem – dodaje siostra, po czym zwraca się do zebranych: – Po dwóch godzinach poszukiwań znalazłam ją dwieście metrów od hotelu!
– I jak ty dasz sobie radę w tej wielkiej Danii? – pyta mnie siostra anaany.
– Dobrze, że mamy teraz Google Maps! – rzuca moja siostra.
„Dobrze, że wkrótce wyjeżdżam” – mam ochotę wykrzyczeć im w twarz, przynieść sztucer ataaty, wystrzelić cały magazynek w ścianę i przez okna, a potem prysnąć z tego przeklętego domu.
Po śmierci aany życie szybko wróciło do normy. Anaana poszła do przyjaciółki, a ataata oglądał w telewizji jakiś film kryminalny. Przez cały dzień czekałam na dziewiętnastą, bo od tej godziny działała linia wsparcia dla osób z myślami samobójczymi. Wybierałam ich numer pięć razy, zanim udało mi się połączyć.
– Attavik – odebrała jakaś kobieta.
Od razu się rozpłakałam.
– Strasznie tęsknię za moją aaną – zaczęłam.
– Proszę, uspokój się – powiedziała kobieta.
– Tak strasznie za nią tęsknię! – wykrzyknęłam. – Tylko ona mnie rozumiała!
– Spróbuj głęboko oddychać. Jesteśmy tu, żeby ci pomóc.
– Jest was więcej?
– My, czyli pracownicy Attavik – odpowiedziała. – Ale teraz jestem sama. Nie ma tu nikogo innego.
– A jeśli ktoś inny będzie próbował się dodzwonić? – spytałam.
– Nie myśl teraz o tym – powiedziała kobieta. – Gdzie jest twoja aanaa?
– Na cmentarzu – płaczę. – Sama na tym zimnie.
– Kiedy zmarła?
– Pół roku temu. Dziś niechcący zniszczyłam prezent, który od niej dostałam. – Rozryczałam się na dobre.
– Co to był za prezent?
– Stary kompas – załkałam. – Dała mi go, żebym zawsze potrafiła znaleźć drogę, niezależnie od tego, gdzie będę. Powiedziała, że najlepiej zawsze kierować się na północ.
– Ale chyba nie zniszczyłaś go celowo?
– Wszystko jedno! Powinnam była bardziej na niego uważać! – wykrzyknęłam ściszonym głosem, żeby ataatamnie nie usłyszał.
Przez dwie godziny opowiedziałam jej o wszystkim. O tym, jak będąc dzieckiem, wsadziłam rękę w szparę między futryną a drzwiami i czekałam, aż ktoś je zamknie. Zwierzyłam się jej, że czasami mam problemy z bezsennością albo z oddychaniem.
– Jestem na siebie strasznie wściekła! – wykrzyknęłam szeptem.
– Ależ, moja droga, nie ma powodu, żebyś się na siebie gniewała. Moim zdaniem powinnaś porozmawiać z rodzicami o wszystkim, co mi właśnie powiedziałaś.
– Nie mogę! Przecież dlatego do pani zadzwoniłam. Zresztą nie dałabym rady opowiedzieć tego jeszcze raz – wyszlochałam.
Od płaczu zatkał mi się nos.
– Możesz zadzwonić jutro – zaproponowała kobieta. – Za chwilę zamykamy linię.
– Wrócimy do tej rozmowy? – spytałam.
– Będziesz mogła porozmawiać z moją koleżanką. Jest bardzo miła. Opowiesz jej wszystko, a wtedy ona ci pomoże.
Przez resztę wieczoru próbowałam uratować kompas szybkoschnącym klejem ataaty. Nie udało mi się jednak przytwierdzić szkiełka do korpusu, zniszczyłam go na amen, więc aby się ukarać za to, że go upuściłam, posklejałam sobie palce.
Kiedy wchodzę, Maliina właśnie robi ćwiczenia rozciągające, używając czegoś z wyglądu przypominającego długą rolkę. Mięśnie jej brzucha ciągną się w dół dwiema równoległymi liniami. Czy ty wiesz, jaka jesteś piękna?
– Uch! – stęka po przyjęciu skomplikowanej pozycji.
– Tamta też tak wczoraj jęczała.
Maliina przewraca oczami. Kiedy przechodzę obok niej, żeby wyjść na balkon, chwyta mnie za kostki. Wydmuchuję na bok dym papierosowy, żeby nie popłynął w stronę jej śniadego ciała. Samo patrzenie na nią wystarcza, żebym się rozluźniła. Słońce płonie nad Akią, barwiąc całe niebo na różowo i jasnoniebiesko. Po zejściu z balkonu zaciągam na powrót zasłony.
– Impreza pożegnalna się udała? – pyta Maliina.
Wzruszam ramionami.
– Było aż tak strasznie?
Unoszę brwi.
– Oj. – Gładzi mnie po włosach, potem po brodzie.
Kiedy całuję jej słoną skórę, wyrywa jej się jęk. Wsuwam dłoń w jej majtki. Przeszywa mnie lekki prąd, gdy wyczuwam, jaka jest mokra. Nagle zaciska uda, zakleszczając w nich moją rękę, po czym delikatnie całuje mnie w usta i przesuwa koniuszkami palców po mojej twarzy.
– Wiesz, kiedy znów tu będziesz? – pyta.
Kręcę głową.
– Przylecisz na święta?
– Może, jeszcze nie wiem.
– Mam nadzieję, że tak.
– Kto wie, czy do tej pory nie dorobisz się męża i trójki dzieci.
Nieznacznie się uśmiecha.
– Pięć lat – mówi, a ja kiwam głową. Wzdycha. – Te pięć lat minie ci jak z bicza strzelił! Będziesz miała kupę roboty i zanim się obejrzysz, wrócisz do Nuuk i zaczniesz dorosłe życie – ciągnie.
Kiwam głową.
– Albo tylko trzy lata, jeśli zrobisz studia licencjackie, po nich też na bank dostaniesz dobrą pracę, u nas nikt nie zwraca na to uwagi.
– Może i tak.
– Myślałaś o tym, gdzie chciałabyś pracować?
– Jeszcze nie. Może w gminie? – proponuję niepewnie.
– Raczej nie – odpowiada. – Utonęłabyś w bezsensownej papierkowej robocie. Uważam, że lepiej byś się sprawdziła jako kierowniczka projektu, koordynatorka… coś w tym guście. W pracy w terenie, która rzeczywiście coś zmienia.
Uśmiecham się niepewnie.
– Nie możesz się doczekać? – pyta mnie znowu.
– Żeby pracować jako kierowniczka projektu?!
– Nie, przeprowadzki, studiów.
– I tak, i nie. Cholernie cieszę się na to, że zamieszkam sama. Dłużej bym nie wytrzymała z rodzicami.
– Ale…?
– Dania. To mówi samo za siebie.
Maliina przytakuje.
– Gdyby się dało, wolałabym Kanadę – dodaję.
– Jasne. Kanada zawsze lepsza niż Dania.
– I lepsza niż Grenlandia.
Na krótką chwilę podnosi na mnie wzrok i mocno wciąga powietrze przez nos, jakby na podstawie zapachu miała podjąć jakąś ważną decyzję.
– Dania to nie najgorszy wybór, mimo wszystko jest tam więcej możliwości, więcej ludzi – odzywa się w końcu.
– Moja rodzina się boi, że się zgubię. Często mi się to zdarza.
– I co z tego? Ja się uwielbiam gubić. Czasami robię to specjalnie. Potrafię na przykład biec przed siebie w nowym mieście, żeby sprawdzić, dokąd mnie nogi zaniosą.
– Czasami wyobrażam sobie, że jestem bezdomna – wyznaję.
Maliina wbija we mnie wzrok.
– Co masz na myśli?
– Że przenoszę się z miejsca na miejsce w zależności od sytuacji. I że jestem w stanie dopasować się do różnych warunków.
– Tak jak ptak – stwierdza. – Chciałabym być ptakiem.
Zeskakuje z kanapy, rozkłada skrzydła i zaczyna latać po pokoju.
– Wrrr…
Wybucham śmiechem.
– Wydajesz dźwięki jak samolot, a nie jak ptak.
– Wiesz, że niektóre kruki naśladują ludzki głos nawet lepiej niż papugi? – pyta, nie przestając latać. – Potrafią też naśladować dźwięki silnika. Wrrr…
Zaczynam latać razem z nią. Zataczamy kręgi blisko siebie, jak dwa rozbawione kruki w czasie sztormu. Fruwamy w chaosie gorąca, które próbuje wedrzeć się do środka przez czarne zasłony, ale my jesteśmy chronione, jesteśmy nietykalne. Chwytam Maliinę od tyłu, kiedy przelatuje obok mnie i razem padamy na ziemię. Przyglądam się jej w milczeniu. Poleć tam razem ze mną.
– Przyjdź jutro kolację – mówi i mnie całuje.
– Nie umiesz latać! – wykrzyknęła aanaa tuż przed tym, jak w wieku dziesięciu lat skoczyłam u niej z okna i złamałam sobie bark. Przyszłam do niej po południu, bo nikt nie mógł odprowadzić mnie do świetlicy, a nie wolno mi było zostawać samej w domu. Siedziałam na parapecie w pokoju na piętrze i obserwowałam ją z góry, jak wyrywa chwasty z ogródka. Otworzyłam okno i przełożyłam jedną nogę przez parapet.
– Aanaa! – zawołałam.
– Uważaj! – odkrzyknęła.
Kiedy bardziej się wychyliłam, trochę zakręciło mi się w głowie. Rześki wiatr dmuchnął mi w nogawki spodni, chłodząc spocone ciało. Chwyciłam się framugi i wyprężyłam cały korpus, zupełnie jak podczas lotu. Poczułam łaskotanie w brzuchu.
– Aanaa! – zawołałam ponownie.
– Nie! Chodź tu natychmiast!
– Mam teraz zejść? – spytałam.
– Tak!
Przełożyłam przez parapet drugą nogę.
– Okej! – zawołałam i przygotowałam się do skoku.
– Nie! Tylko nie skacz! – wrzasnęła aanaa.
– Nie skoczę, polecę! – poprawiłam ją.
– Nie umiesz latać! – krzyknęła, a wtedy ja odepchnęłam się od okna.
Wiedziałam, że nie umiem latać. Po prostu chciałam poczuć, jak to jest swobodnie opadać w dół.
Usłyszałam głos anaany zaraz po tym, jak wpadła do szpitala. Aanaa wybiegła na korytarz, żeby ją uspokoić.
– Możesz mi wyjaśnić, co się wydarzyło?
Trudno było nie dostrzec jej poirytowania. Od razu wiedziałam, że będzie się długo gniewać.
– Wszystko prędko się wygoi – uspokajała ją aanaa.
– Ale co się stało?
– Myślała, że potrafi latać.
– Zgłupiała czy co?
– To tylko dziecko!
– Miałaś jej pilnować! Przecież wiesz, że nie może usiedzieć na tyłku!
– Krzyczałam, żeby nie skakała. To wszystko stało się tak nagle – tłumaczyła aanaa.
– Nie daję sobie rady z tym dzieckiem! Jasna cholera, i co z nią zrobić?!
– Niegrzeczne dzieci osiągają w życiu najwięcej. – Aanaa jeszcze raz spróbowała stanąć w mojej obronie.
– Nie dziewczynki! – Anaanawtargnęła do mnie na salę. – Nie umiesz latać! Powinnaś była to wiedzieć!
– O której jutro wylatujesz? – pyta anaana.
– Trochę przed dziesiątą – odpowiadam.
– Spakowałaś się?
– Jeszcze nie, zrobię to w ciągu dnia.
Wydatny brzuch przeszkadza jej w zawiązaniu butów. Nagle podnosi na mnie wzrok i patrzy szeroko otwartymi oczami.
– Zrobiłaś pranie?!
– Zrobię w ciągu dnia.
– O nie! Zrób teraz! Teraz! Inaczej nie zdąży wyschnąć!
Odwracam się do niej plecami, żeby pójść na górę i pozbierać swoje ubrania.
– Na kolację będą serca wieprzowe – dodaje.
– Dzisiaj jem poza domem – odpowiadam.
– To nasza ostatnia wspólna kolacja! – Słyszę, że jest zawiedziona.
– Dopiero co wyprawiłaś przyjęcie pożegnalne.
– Wyprawiłyśmy – poprawia mnie. – Wyprawiłyśmy je razem. – I dodaje: – DMI[6] zapowiada na jutro sztorm. Miejmy nadzieję, że zostaniesz w domu dzień dłużej.
– Tylko nie to – szepczę w duchu, podczas gdy ona wypada z domu, żeby zdążyć na autobus.
W moim brzuchu kłębi się rój motyli, kiedy otwieram wielką walizkę i składam ubrania, które chcę zabrać. Zostawiam w domu wszystkie getry, grube skarpety i swetry. Pakuję szorty i luźne T-shirty. Między ubrania wtykam swoje ulubione wiersze. Może powinnam napisać do Maliiny jakiś krótki pożegnalny list albo wiersz? Siadam z kartką papieru. „Mój kruku” – piszę, po czym to skreślam. „Moja kochana, jestem w Tobie zakochana” – piszę i znów skreślam. Wstaję i podchodzę do witryny, w której ataata zgromadził mnóstwo różnych tupilaków i grenlandzkich figurek. Znajduję małego kruka ze steatytu. Wkładam go do kieszeni. „Zobaczymy się w święta?” – piszę i odrywam ten niewielki fragment od reszty kartki.
Kiedy wchodzę, Maliina stoi w kuchni zajęta krojeniem buraków. Ma fioletowe palce.
– Smakowicie pachnie. Pomóc ci w czymś? – pytam.
Kręci głową, uśmiecha się i cmoka mnie tuż obok ust.
– Usiądź i nalej sobie wina. – Pokazuje na kieliszki.
Przyglądam się jej, kiedy wsypuje mnóstwo różnych przypraw do miseczki z oliwą. Anaana nigdy by się na to nie odważyła. Maliina miesza wszystko ze sobą i polewa tym pokrojone warzywa.
– Jak było dzisiaj w pracy?
– Orka – odpowiada.
– Okej… Dlaczego?
– Zbliża się jesienna sesja parlamentu i skończyło się na tym, że musiałam przetłumaczyć dla Naalakkersuisut[7] mnóstwo tekstów wystąpień. – Wzdycha przesadnie głęboko. Siada na kanapie i uśmiecha się do mnie. – Spakowałaś się?
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
[1] Babcia (grenl.) [Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki].
[2] mama (grenl.)
[3] tata (grenl.)
[4] No, weź! (grenl.)
[5] nie mam do ciebie startu (ang.)
[6] Danmarks Meteorologiske Institut – Duński Instytut Meteorologiczny.
[7] rząd Grenlandii (grenl.)
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2022
Wydanie I