Dolina marzeń, Tom 3. Przeszłość - Katarzyna Grochowska - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Dolina marzeń, Tom 3. Przeszłość ebook i audiobook

Grochowska Katarzyna

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nadia powoli zostawia za sobą dramatyczne przeżycia. Uczy się czerpać radość z
życia, oddając się temu, co kocha najbardziej – pracy z końmi. Kiedy wraz z Jakiem
podejmują się treningu narowistej klaczy Sheltie, dziewczynę ogarnia przeczucie, że stanie się coś złego. Od przeszłości nie można uciec, o czym przypominają jej tajemnicze pocztówki.
Kto jej grozi i dlaczego?
Niespodziewanie również Jake musi zmierzyć się z ranami z przeszłości. Czy będzie
w stanie przebaczyć wyrządzone krzywdy? Dodatkowo dopomina się o niego przestępczy
świat. Czy to oznacza koniec jego wolności i szansy na miłość?
Przeszłość to ostatni tom cyklu „Dolina marzeń”. Bohaterowie powieści mimo
przeciwności losu próbują zbudować nowe życie w oparciu o pasję i wzajemne zaufanie.
Edycja książki z dużym, wygodnym drukiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 21 min

Lektor: Lena Schimscheiner
Oceny
4,7 (11 ocen)
9
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Serdecznie polecam całą serię 😍
10
Karinaj28

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
10



Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Zdjęcia na okładce

© AleksandarNakic | Canva.com

© qumrran | 123rf.com

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Olga Smolec-Kmoch

Agnieszka Luberadzka

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I w edycji „większej litery”, Katowice 2024

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2023

tekst © Katarzyna Grochowska

ISBN 978-83-67813-68-6

Prolog

Znowu to samo. Usłyszała za drzwiami charakterystyczny dźwięk otwieranej puszki i już wiedziała, że na tym się nie skończy. Tylko czekał, aż rodzice wyjadą na weekend. Przy nich nieźle udawał, ale ją traktował jak powietrze. I pomyśleć, że kiedyś byli tak bardzo zżyci. „Cudowne rodzeństwo. Tacy zgodni, zdolni, a jacy podobni!” – mówiono o nich. Była dumna z posiadania starszego brata, a dziś…

Westchnęła. W jego pokoju zapanowała cisza i zaczęło ją to niepokoić. Podeszła na palcach do drzwi, a następnie powoli nacisnęła klamkę. Zajrzała do środka. Jej brat siedział na kanapie, wpatrzony przed siebie. Włosy miał zmierzwione, ubranie nieświeże, a w powietrzu unosił się odór alkoholu. Jedną puszkę piwa wciąż trzymał w ręku, inne stały w rządku na stole, czekając na swoją kolej. W pewnym momencie odwrócił głowę i zauważył ją. Posłała mu bolesne spojrzenie. Była gotowa wejść, przytulić go i porozmawiać, jednak jego oczy błysnęły wrogością.

– Wynocha! – wrzasnął na całe gardło, rzucając opróżnioną puszką w jej stronę.

Zdążyła w ostatniej chwili zamknąć drzwi. Serce rwało jej się na kawałki. Nie poczuła wobec niego gniewu, jedynie gorycz, że tak bardzo rujnował sobie życie.

Minęły już trzy lata, odkąd jego idealny, ambitny świat zaczął się rozpadać. A to wszystko przez tamtą zdradziecką żmiję…

Coś nagle w niej pękło. Poszła do swojego pokoju i sięgnęła do szafki, w której trzymała dwadzieścia jeden pocztówek. Kupując je, starannie dobierała grafiki, niczym fotografie z utraconego życia jej brata, ale wciąż zwlekała z realizacją swojego planu. Wahała się, aż do dzisiaj.

Wyciągnęła pierwszą pocztówkę i swój ulubiony brokatowy czerwony flamaster. To dobry kolor dla zemsty.

Uznała to za fascynujące. Jej jeden ruch ręką właśnie daje początek katastrofie, w jaką zmieni się życie tamtej. Jak w anegdocie, w której trzepot skrzydeł motyla prędzej czy później wywoła tornado setki mil dalej.

Nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób przeniknie do jej świata, ale zrobi to na pewno. A wtedy również odbierze to, co ona kocha.

Rozdział 1

Pierwsze płatki śniegu zatańczyły na niebie. Część z nich osiadła na grzbiecie i czarnej grzywie mustanga, lecz nawet one nie zdołały ostudzić żaru, którym nieustannie płonął. Silver wierzgnął, jak to miał w zwyczaju, ale delikatne pociągnięcia liną dały mu znak do zwolnienia, aż w końcu do zatrzymania. Jake z zadowoleniem przywołał go do siebie i pogładził po czole. W przypadku tego konia należało się cieszyć nawet z najmniejszych rzeczy.

– Jake! Muszę ci coś powiedzieć! – Nadia podeszła do ogrodzenia z entuzjazmem małej dziewczynki.

– Tak, wiem, wiem. Ja ciebie też. – Posłał jej czułe spojrzenie, a potem złośliwie zerknął na stojącego za jej plecami Roberta.

Nadia westchnęła, przewracając oczami. Jake nie przepuszczał żadnej okazji, by podnieść rywalowi ciśnienie.

– Dzwonił do mnie Kordian. Będziemy mieć nowego konia do treningu. To jakiś pilny i problematyczny przypadek. Prosił, byśmy przyjechali dziś do Equusa.

– Świetnie. Dawno nie pracowaliśmy z żadnym problematycznym koniem. – Jake wyszczerzył się, znacząco klepiąc Silvera po łopatce. – Zaraz kończę i możemy jechać.

Nadia skinęła głową i zawróciła w stronę domu. Towarzyszący jej Robert wyglądał teraz jak rozżarzona żarówka.

– Nadal nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś – rzucił z pretensją.

– Co takiego?

– Zwerbowałaś go do pracy w Equusie. Smith naprawdę nie miał innych, normalnych kandydatów?

– Robert, już o tym rozmawialiśmy. Obiecałeś odpuścić.

– I odpuściłem. Nie chodzi mi o nas. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, zaakceptowałem to. Ale jako twój przyjaciel po prostu się o ciebie martwię. – Zatrzymując się przed werandą, stanął naprzeciw niej. – Mam złe przeczucia. Ten gość ma w sobie coś… mrocznego. To, że pomógł ci parę razy i wciąż tak uczynnie zajmuje się mustangiem, nie powinno usypiać twojej czujności. Nie wiesz, kiedy pokaże prawdziwe oblicze.

– Możesz wreszcie przestać? – zdenerwowała się.

Robert zacisnął usta i popatrzył na nią z urazą.

– Zapomniałem, że zabrania się tutaj mówić źle o Angolu… – Oburzony odszedł na podjazd.

Nadia tylko westchnęła. Spowszedniał jej ten widok. I choć godziła się z myślą, że pewne rzeczy nie zmienią się nigdy, i tak była szczęśliwa, bo największą zmianę wreszcie czuła w samej sobie.

Minione tygodnie należały do najbardziej spokojnych i stabilnych, jakich doświadczyła w życiu. Jej wspomnienia o tańcu i ciotce wyblakły, osiadając w odległym zakątku głowy, a dni upływały tak szybko, że zanim się spostrzegła, była już połowa grudnia. Zima tego roku skradała się powoli, temperatura oscylowała wokół zera, ale nikt nie nastawiał się na białe święta. Koniom mróz nie był straszny. Całe dnie przebywały na padokach, zajadały się sianem i były puszyste niczym pluszaki. Jej skromne stadko już niemal oficjalnie powiększyło się o klacz Jake’a, Tayannę, która przebywała tutaj tak często, że zdecydowanie czuła się jak u siebie. Miała świetny kontakt z Olimpią, ale Gaja z Chesterem również okazali się na tyle życzliwi, by pozwolić się jej zaadaptować.

Najwięcej „atrakcji” jak zwykle zapewniał Silver. Wciąż bywały dni, gdy instynkt brał nad nim górę. Niechętnie wpuszczał Nadię na swój teren, ale przynajmniej nie musiała już odskakiwać od ogrodzenia, kiedy tylko się zbliżał. Choć życie i przyszłość mustanga nie były już zagrożone, Jake nadal wkładał w jego treningi mnóstwo energii. Z Silverem bez wątpienia łączyła go wyjątkowa więź, ale i innym koniom potrafił oddawać całego siebie. Nadia była zdumiona faktem, jak doskonale odnalazł się w Equusie. Docenił szansę, którą otrzymał, a ona cieszyła się, mogąc z nim pracować. Zaufała mu. Jej ciało się oswoiło, było przy nim spokojne, przez co, ku jej uldze, Jake nie wypytywał już o jej dawny związek. Ona również nie drążyła tematów związanych z jego przeszłością. Przyzwyczaiła się do wiedzy, którą posiadła, a którą solidarnie trzymała tylko dla siebie. Jake Turner był gangsterem, chwilowo zawieszonym między dwoma światami. Czas płynął nieubłaganie. Za kilka miesięcy ciemność znów zderzy się ze światłem, ale uporczywie odpędzała myśli o tym, co będzie to dla nich znaczyło. Dziś chciała tylko, aby Jake miał szansę bycia kimś zwyczajnym, a on całkowicie stał się właśnie kimś takim.

Gdy godzinę później przekraczali bramę Equusa, Nadia czuła w sobie dziecięcą ekscytację. Grudzień w stadninie był magiczny. Wejścia do stajen udekorowane girlandami, altana oświetlona kolorowymi lampkami, choinki ozdobione złoto-srebrnymi bombkami, a nawet konie na padokach stały opatulone w derki ze świątecznymi wzorami. W żadnym innym miesiącu Equus nie wyglądał tak pięknie.

Po wejściu do biura ich twarze omiotło przyjemne ciepło z kominka. Smith i Kordian już na nich czekali.

– Dziękuję, że zechcieliście dziś przyjechać. Wiem, że macie wolne, ale sprawa jest dość pilna. Zanim jednak przejdziemy do sedna, mam dla was mały świąteczny prezent. – Smith przemknął palcami po siwych wąsach i gestem dał znak, by usiedli. Z tajemniczym uśmiechem wyciągnął z szuflady dwie białe koperty, które przesunął w ich stronę.

– Co to? – zaciekawiła się Nadia.

– Premia za wasze dotychczasowe zasługi.

Jake uniósł brew. Choć w Equusie pracował od niedawna, zdążył poznać niektóre zagrywki szefa. Oboje z Nadią zdawali sobie sprawę, że jest to dyskretna próba przekupstwa.

– To miłe z pana strony. Dziękujemy. – Nadia udała, że wcale nie ogarnęły jej żadne podejrzenia.

– Zasłużyliście. Bardzo podoba mi się wasza współpraca i pomysłowość. Stanowicie drużynę… dlatego zdecydowałem, że to właśnie wam przekażę do treningu Sheltie. Kordian, kontynuuj, proszę.

Wywołany mężczyzna opieszale sięgnął po jedną z teczek leżących na biurku. Do tej pory się nie odzywał, ale Nadia potrafiła czytać z jego twarzy. Ewidentnie to coś, o czym miał opowiedzieć, mu się nie podobało.

– Sheltie to sześcioletnia klacz przygotowywana do startów w zawodach skokowych – wyczytał z dokumentów znajdujących się w teczce. – Ma znakomite pochodzenie i duże predyspozycje sportowe. Ogólnie to cudna i urocza kasztanka… niestety tylko z pozoru.

– Dlaczego? – dopytała Nadia.

– Sheltie dębuje. Ot tak, po prostu, bez wyraźnej przyczyny, i uwierzcie, że nie są to delikatne oderwania kopyt od ziemi, lecz naprawdę spektakularne świece. Nie ma mowy, żeby z takim narowem wjeżdżała na parkur.

– Od jak dawna to się dzieje?

– Jej właściciel twierdzi, że od około trzech miesięcy. Wcześniej była całkiem zwyczajnym i łagodnym koniem, a jej zachowanie zmieniło się z dnia na dzień. Chodziła pod siodłem jak mistrzyni ujeżdżenia, a stała się… no cóż… To taki trochę Silver, tylko w wersji żeńskiej i rudej.

– Już mi się podoba – rzucił Jake z ironią. – Jak to możliwe, że zmieniła się z dnia na dzień? Coś takiego nie dzieje się bez przyczyny. Jej właściciel naprawdę nie ma pojęcia, czym mogło to być spowodowane?

– Niestety nie. A w każdym razie nie posiadam takich informacji. Oczywiście, mogę umówić was z nim na spotkanie, gdybyście chcieli dowiedzieć się czegoś więcej.

– Ale tylko w ostateczności – wtrącił się Smith. – Wolałbym, aby jej właściciel nie był niepokojony bez potrzeby.

– To sponsor Equusa – dopowiedział Kordian i wszystko stało się jasne. Nadia już rozumiała, dlaczego ów przypadek był dla Smitha tak pilny.

– Sheltie nie przebywa w Equusie, prawda? – zapytała.

– Nie. Stacjonuje w przydomowej stajni właściciela.

– Kiedy tu przyjedzie?

Tym razem odpowiedziała jej cisza. Smith splótł ręce na wydatnym brzuchu i oblizał wargi. Jego mina wskazywała, że właśnie zaczynają się schody.

– Sheltie nie może przebywać w Equusie – oznajmił wreszcie, a Nadia zmarszczyła brwi.

– Jak to?

– To nie byłoby wskazane. Kręci się tutaj mnóstwo dzieci, a my słyniemy z wysokich standardów bezpieczeństwa. Nasze konie są prawidłowo ułożone, bez narowów. Jesteśmy renomowaną stadniną. Nie możemy sobie pozwolić, by ludzie z zewnątrz oglądali u nas dębującego konia. Tylko pomyśl, jak mogłoby to wpłynąć na nasz wizerunek.

– Gdzie zatem mamy z Sheltie pracować?

I znów cisza. Smith spojrzał wyczekująco na Kordiana, ale on uniósł dłonie, jednoznacznie się od tego odcinając.

– To był szefa pomysł – powiedział. – Mnie się on od początku nie podobał. Proszę się tłumaczyć samemu.

Smith burknął coś pod nosem z niezadowoleniem i ponownie przeniósł wzrok na Nadię.

– Chciałbym, aby na czas treningów Sheltie przebywała u ciebie.

Jej brwi powędrowały w górę. Siedzący obok Jake zareagował podobnie.

– U mnie?

– Sheltie w stadzie jest ugodowa. Jej właściciel zapewnia, że została przebadana weterynaryjnie, posiada też wszystkie aktualne szczepienia, więc bez obaw możesz padokować ją ze swoimi końmi. Poza tym wzięłaś do siebie mustanga, więc jeden szalony koń więcej chyba nie zrobi ci różnicy, prawda? – Jako jedyny zaśmiał się ze swojego żartu.

Kordian ciężko westchnął.

– To jest twoja prywatna posesja, Nadia, więc oczywiście możesz odmówić.

– Aczkolwiek nie uważam, byś miała powód do tej odmowy – wszedł mu w słowo Smith. – Ze swojej strony zapewniam pokrycie wszelkich kosztów rezydowania u ciebie Sheltie. Dostaniecie też ekstra dodatek do pensji, a na czas jej treningu nie będziecie zajmować się innymi końmi w Equusie. To Sheltie jest priorytetem.

Nadia wymieniła spojrzenia z Jakiem. Nieznacznym gestem dał jej znak, że on nie ma nic przeciwko i decyzja należy do niej. Gdy powróciła wzrokiem na Smitha, wiedziała, że tak naprawdę nie mają żadnego wyboru.

– W porządku – oznajmiła. – Przyjmę Sheltie do siebie.

*

Z Equusa wracali w ciszy, pogrążeni w myślach. Początkowy entuzjazm Nadii został zdmuchnięty jak płomień świeczki i teraz zastąpiła go niepewność. To przesadne nagabywanie Smitha i wycofanie Kordiana wywoływały w niej złe przeczucia. Pracowała z wieloma problematycznymi końmi, ale sprawa Sheltie zapowiadała się na coś poważniejszego niż krnąbrne nieposłuszeństwo młodziaków. Na sam koniec, niczym wisienką na torcie, Smith uraczył ich informacją, że Sheltie zostanie przywieziona do nich już jutrzejszego ranka. Ten pośpiech nie wróżył niczego dobrego.

– I co o tym myślisz? – zapytała Jake’a, wreszcie przerywając ciszę.

– Że czeka nas niezłe wyzwanie.

– Mogę sobie tylko wyobrazić, jak poważny problem ma Sheltie, skoro Smith woli nie pokazywać jej w Equusie…

– Mnie bardziej martwi fakt, że jej właścicielem jest equusowski sponsor. Dziś Smith był jak do rany przyłóż, ale sama wiesz, jak to będzie wyglądać.

Nadia posępnie przytaknęła. Wiedziała doskonale. Na dźwięk słowa „sponsor” Smith był gotów stanąć na głowie, zatańczyć kankana albo zrobić te dwie rzeczy jednocześnie. Gdy Sheltie do nich przybędzie, presja od razu wystrzeli w górę.

– Mam nadzieję, że „misja Sheltie” nie okaże się misją niemożliwą… – westchnęła.

– Poradziliśmy sobie z Silverem, to i z tym ziółkiem damy radę – powiedział, parkując pod jej domem.

Uśmiechnęła się z powodu użytej przez niego liczby mnogiej. Choć sukces z mustangiem był przecież jego zasługą, Jake nigdy nie przypisywał go wyłącznie sobie.

– Obyś miał rację. – Odpięła pasy i chwyciła za klamkę. Zdziwiła się, widząc, że on nie robi tego samego. – Nie wysiadasz?

– Nie… Muszę już wracać.

– Alicja z Oskarem wpadają na kolację. Myślałam, że może chciałbyś do nas dołączyć.

– Innym razem. Mam dziś jeszcze coś do załatwienia. Przyjadę jutro. – Uśmiechnął się przepraszająco.

Nadia skinęła głową, już nie nalegając.

Kiedy wysiadła, Jake odprowadził ją wzrokiem i ciężko odetchnął. Przełykając w sobie gorycz, odjechał. Prosto w zakamarki ciemniejszej strony swojego świata.

*

– No, Nadia… Przez ciebie moją dietę trafił szlag. – Oskar opadł plecami na oparcie krzesła i odsunął swój talerz, by więcej go nie kusił.

Nadia uśmiechnęła się, uznając słowa za komplement.

– Przesadziłaś z tą kolacją – dodała Ali, która jeszcze walczyła ze swoją porcją kurczaka. – A wkrótce czeka nas powtórka wielkiej uczty. Moja mama zaprosiła nas na święta.

– Zaprosiła ciebie – sprostował Oskar. – Nie wiem, czy ma świadomość, że zamierzasz przyjechać ze mną.

Ali wywróciła oczami.

– To oczywiste, nie sądzisz? Przecież jesteśmy razem.

– A kiedy po raz ostatni wspominałaś o mnie swojej matce?

– No… Kiedyś…

– Wie, że ze sobą mieszkamy? – zadał od razu kolejne pytanie, a Alicja znacząco zamilkła. – No właśnie. Nadal uważasz, że jest to dla niej oczywiste? – prychnął. – Twoja matka mnie nie znosi i szczerze wątpię, że spodoba jej się ten świąteczny prezent w postaci mojej osoby.

– Nie próbuj się wykręcać, Oskar. Jedziemy tam razem i kropka – zestrofowała go. – A święta są doskonałą okazją, by pojednać się z rodziną, prawda? – Znacząco zerknęła na przyjaciółkę.

W odpowiedzi Nadia szybko odwróciła wzrok.

– Sałatki? – zaproponowała.

– Twoja mama przylatuje do Polski? – Ali nie dała odwieść się od tematu.

– Nie… Lili złamała rękę.

– Jej nowa córka? – dopytała. Oskar posłał Alicji spojrzenie mówiące: „Ty to zawsze znajdziesz taktowne określenie”, ale Nadia nie miała jej tego za złe. Sześcioletnia Lilianka, córka Gabriela, nowego partnera mamy, była nikim innym jak jej nowym, ukochanym dzieckiem. – To może pojedziesz na wigilię z nami? Przecież wiesz, że zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce przy stole.

– Dziękuję, ale zostanę tutaj. Jutro przyjeżdża do nas klacz z Equusa do treningów. I nie martw się. Nie zamierzam płakać w poduszkę – zapewniła z uśmiechem, a Ali już nie nalegała.

– Zbieramy się. Dzięki za przepyszną kolację. Twój przyszły małżonek nie będzie miał na co narzekać.

– To konie lubią jeść kurczaki? – wtrącił złośliwie Oskar, na co dostał od Nadii kuksańca.

Odprowadziła ich do drzwi, gdzie wymienili się ostatnimi uprzejmościami na pożegnanie. Oskar był już za progiem, kiedy Alicja nagle zawróciła.

– Zaczekaj na mnie w aucie, Oskar. Muszę siku. – Weszła z powrotem do domu i dyskretnie dała przyjaciółce znak, by poszła za nią.

Nadia uniosła brwi w zdziwieniu, kiedy zamiast do toalety Alicja ponownie wkroczyła do pokoju.

– Coś się stało?

Ali nie odpowiedziała od razu. Ściskając w dłoniach torebkę, przygryzła wargę.

– Wolałam nie poruszać tego tematu przy Oskarze… Nie chciałabym niepotrzebnie namieszać… ale chyba powinnam ci o czymś powiedzieć…

– O czym? – zaniepokoiła się Nadia.

Alicja sięgnęła do torebki. Wyciągnęła z niej małą, przezroczystą saszetkę, zabrudzoną od środka białym osadem.

– Byłam dziś w stajni. Szukałam swojej starej kurtki, myślałam, że zostawiłam ją na wieszaku w siodlarni. Przysięgam, że nie grzebałam w rzeczach Jake’a. Jego bluza spadła na podłogę i to z niej wypadło. Nie byłam pewna, czy ci mówić, ale chyba powinnaś wiedzieć.

– Co to jest?

– Raczej, co to było. Nie znam się, ale na pewno nie proszek do pieczenia. – Alicja spojrzała na nią wymownie, a Nadia zesztywniała. Zrobiło jej się gorąco, serce załomotało w piersi. Heroina? Czy to jest właśnie heroina, którą Jake, jak sam twierdził, wyparł ze swojego życia dawno temu? – Nadia? Wydaje mi się, czy wcale nie jesteś tym zaskoczona?

– To na pewno nie Jake’a.

– Więc czyje? Przecież nie moje. Twoje chyba też nie.

– Nie wiem, ale nie jego. Zauważyłabym.

– Tak sądzisz?

– Proszę, Ali. Nikomu o tym nie mów. Sama z nim to załatwię. – Nadia schowała saszetkę do kieszeni.

Alicja przyglądała jej się przez chwilę z niepokojem.

– Wiem, że Jake bardzo ci pomógł i że się przyjaźnicie. Też go polubiłam i chcę wierzyć, że to dobry facet, ale po tym, co mi wyznałaś o Igorze, wolę być przewrażliwiona.

– Ali, proszę.

– Po prostu na siebie uważaj. – Alicja westchnęła ciężko, dotykając ramienia przyjaciółki. – Zaufanie nie zawsze jest dobrym wyznacznikiem. Sama wiesz o tym doskonale.

*

Grudniowe niebo było czarne niczym węgiel. Duży ruch uliczny i rozdarcie w duszy nie ułatwiały Jake’owi drogi naprzód, ale po kilkudziesięciu minutach udało mu się dotrzeć na zachodnie obrzeża Warszawy, w okolicę mniej uczęszczaną, szarą, pozostawioną w tyle za lasami wieżowców. Tutejsze ulice były brudne, latarnie rozbite, a ludzkie serca pokryte popiołem. Na wszelki wypadek zaparkował samochód w tej mniej burzliwej części osiedla. Jego ford był tutaj takim samym kąskiem jak sarenka na terytorium wilków. Nie chciał, by rozszarpano mu auto na części.

Ruszył jedną z uliczek. Szedł instynktownie, wiedział, dokąd podążać. Zdawać by się mogło, że to sam zapach wspomnień prowadził go do celu. Wychodząc zza rogu, skierował się w słabo oświetlony zaułek i przeszedł do samego końca. Do ostatniego budynku po lewej. Była to kamienica, obskurna, zamieszkana tylko przez tych, którzy nie mieli innego wyboru. Na dole mieścił się zabezpieczony kratą spożywczak, a obok speluna łącząca w sobie elementy knajpy, dyskoteki i burdelu.

Omijając główne wejście, wszedł od strony zaplecza, gdzie już za progiem, jak zawsze, został zatrzymany przez tego samego napakowanego gościa. Mimo iż znał twarz Jake’a na pamięć, i tak każdorazowo kazał się wylegitymować, a potem kwitował to wszystko krzywym uśmieszkiem. Nazwisko Turner nie było w tych kręgach obce. Zadziwiający był jednak powód, dla którego ostatnio znów zaczęło się tutaj pojawiać.

Otrzymując zezwolenie na wejście do środka, Jake przeszedł korytarzem do głównej sali lokalu. W zasadzie była to mała, ciemna klitka z barem, kanapami i papierosowym dymem zamiast powietrza. Ruch był dziś niewielki. Tylko kilku facetów i parę panienek prężących się do nich niczym kotki. Jedna z nich mruknęła też coś do niego, przesuwając dłonią po jego twarzy, ale zignorował ją całkowicie i przeszedł przez salę w kierunku kanapy. Wówczas siedzący tam mężczyzna go zauważył, rozpoznał i podniósł się opieszale, odganiając półnagą partnerkę. Był to gość o ksywce Tragarz, bo, jak mawiano, na każdej imprezie miał przy sobie pełne walizy dragów. Nie sprzedawał najlepszego towaru jak Roger, ale jego asortyment też był niczego sobie. A przede wszystkim był tańszy.

Dyskretnym skinieniem dał znak Jake’owi, by przeszli na ubocze.

– To co zawsze?

– Tak.

– Chcesz dwie działki? No weź. Drugą mam dziś w promocji – zachęcił Tragarz niczym przekupa na rynku.

– Jedna wystarczy.

– Jak wolisz. – Handlarz wzruszył ramionami, po czym wyciągnął z kieszeni saszetkę białego proszku. Przejmując zapłatę, uśmiechnął się i przekazał towar w ręce Jake’a. – Wciąż nie mogę przywyknąć, że człowiek Rogera kupuje ode mnie prochy – parsknął złośliwie.

Jake nic nie odpowiedział. Żegnając go milczeniem, wyszedł na korytarz i zatrzymał się tam na chwilę, by zebrać myśli. Czuł się duchem; skrawkiem brudnego powietrza. W takim miejscu jak tutaj wszyscy byli wyłącznie cieniami.

Gorycz znów zapiekła pod skórą, ale nie dał porwać się emocjom. Jedynie spojrzał na trzymaną w dłoni saszetkę, a potem zawrócił. Po tę drugą, w promocyjnej cenie.