Tajemnica pozytywki - Katarzyna Grochowska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Tajemnica pozytywki ebook

Grochowska Katarzyna

5,0

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Bianka po latach nieobecności przyjeżdża do Rosewa na pogrzeb ojca. Planuje sprzedać rodzinny dom i na zawsze opuścić miasteczko, z którym wiąże ją pamięć o tragicznych doświadczeniach. Jednak, by odzyskać spokój, musi najpierw odkryć prawdę o samobójczej śmierci siostry i wypadku, który ją samą skazał na wózek inwalidzki. Mierzy się nie tylko z bolesnymi wspomnieniami, ale i ludzką niechęcią…

Jaką tajemnicę kryje pozytywka z romantyczną dedykacją znaleziona w skrytce pokoju zmarłej siostry? Czy Bianka – zmęczona żalem i goryczą – otworzy się na radość, jaka płynie z przyjaźni i miłości?

Tajemnica pozytywki to piękna historia o godzeniu się z przeszłością i z samym sobą, gdyż niepełnosprawność i odmienność nie odbierają prawa do życia pełną piersią. To także poruszająca opowieść o tym, jak plotka, wrogie szepty i krzywe spojrzenia mogą zniszczyć życie całej rodziny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Niunia81

Nie oderwiesz się od lektury

Sięgając po "Tajemnicę pozytywki" Katarzyny Grochowskiej, nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać.  Opis książki sugerował tajemniczą, pełną emocji historię i dokładnie to otrzymałam.  To opowieść, która od pierwszych stron wciągnęła mnie w mroczny świat rodzinnych sekretów, niewyjaśnionych tragedii i bolesnych wspomnień. Zaskakująca, pełna tajemnic...  O plotce, ktora może zmienić życie jednej rodziny i wpłynąć na ich dalsze życie. Traumy z dzieciństwa odzywają po powrocie do rodzinnego miasteczka.  Coś się czai i skrywa za oknem.  Skrada po zakamarkach pamięci.  Nachalnie wbija się w serce, nie daje spać. Natłok myśli, skojarzeń towarzyszy nam na każdej kartce i strona po stronie odkrywany wszystkie tajemnice Główna bohaterka, Bianka, wraca do rodzinnego Rosewa na pogrzeb ojca. Jej celem jest szybka sprzedaż domu i ostateczne odcięcie się od przeszłości, która naznaczyła ją bólem i stratą.  Jednak przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć!!! Kluczową rolę w całej ...
00



Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

atdigit, Shisanupong | stock.adobe.com

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Grzegorz Bociek

Korekta

Monika Simińska

Agnieszka Luberadzka

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2025

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja: LIBER S.A.

ul. Zorzy 4, 05-080 Klaudyn

tel. 22-663-98-13, faks 22-663-98-12

[email protected]

www.dystrybucja.liber.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2024

ISBN 978-83-68302-40-0

Mojej Mamie

Rozdział 1

– Witold Sawicki był dobrym, pracowitym, lecz doświadczonym przez los człowiekiem – rzekł stary wielebny głosem pełnym zadumy i smutku.

Stojący nad grobem żałobnicy zwiesili głowy, lecz nikt nie zaszlochał. Bianka również nie. Chłodny wiatr targał jej długie miedziane włosy i wywoływał gęsią skórkę na przedramionach, ale ona nawet tego nie czuła. Na dłuższą chwilę popadła w zamyślenie. Pamiętała czasy, kiedy ojciec wydawał się jej nieśmiertelny. „Złego diabli nie biorą” – nienawidziła, kiedy tak o sobie mówił. Dla niej był najlepszym tatą pod słońcem, przynajmniej do pewnego momentu. Nazywał ich „zgraną ekipą”, która sprosta każdemu wyzwaniu, nieważne, czy była to naprawa kosiarki, czy upieczenie ciasta według przepisu babci, gdzie proporcje wszystkich składników były mierzone „na oko”. Byli do siebie tacy podobni. Wciąż miała w pamięci dni, które spędzali w ogrodzie. Szczególnie tamto ostatnie wiosenne popołudnie. I dwóch policjantów, którzy weszli na podwórze z nietęgimi minami. „Mamy przykrą wiadomość, proszę pana”.

A teraz znalazła się tutaj. Ciężkie, ciemne chmury zaczęły straszyć pomrukami, a Bianka nadal wpatrywała się tępo w odsuniętą płytę nagrobną, w dziurę, gdzie lada moment miał spocząć jej ojciec, dołączając do mamy i Amelii. Stary wielebny wciąż mówił o nim tak dobre rzeczy, że aż trudno było w nie uwierzyć. Być może taka jest powinność kapłana, a może w ostatnich latach znali dwie całkowicie różne osoby.

Przyszło sporo ludzi. Więcej, niż kiedykolwiek otaczało Witolda Sawickiego za życia. Zerkali w kierunku Bianki, ni to ze współczuciem, ni z zaciekawieniem, pewnie zdziwieni, że do tej pory nie uroniła ani jednej łzy. Znów była tutaj sensacją, zupełnie jak za dziecięcych lat. I naprawdę chciałaby zapłakać, ale czuła jedynie pustkę. Nicość, taką samą, w jaką zamienił się jej ojciec.

Bianka również spoglądała na otaczających ją ludzi, tak znajomych, będących w jej pamięci od zawsze. Ich sąsiedzi. To poniekąd oni napisali nowy scenariusz jej rodzinie. Niegdyś pełni wigoru, dziś wyglądali jak karykatury samych siebie. Ich twarze były stare i pomarszczone. Ustawieni w rzędzie wpatrywali się w grób, jakby stali do niego w kolejce. Nawet pani Wanda, ta, o której ludzie prześmiewczo mawiali „trzpiotka” i której uroda zdawała się rzeczą wieczną, dziś niewiele różniła się od reszty. Obwieszona bursztynami patrzyła w tę czarną dziurę takim wzrokiem, jakby zaczęła zdawać sobie sprawę, że i na nią wkrótce przyjdzie pora. Nic nie jest nam dane na zawsze. Całe życie uczymy się tej lekcji.

Bianka miała nadzieję, że bez względu na to, dokąd trafił ojciec, jej myśli są dla niego słyszalne. Miała też nadzieję, że choć trochę jest z niej dumny, mimo iż ostatnie zdanie, jakie od niego usłyszała, brzmiało: „Nie chcę cię więcej widzieć, Bianka”. Dziś to wszystko nie miało znaczenia. Nie gniewała się już na niego. Zniknął, a ich rodzina przestała istnieć. Czekała na to od dawna. Wiedziała, że tylko w taki sposób uwolni się od przeszłości, a jej życie wreszcie stanie się czystą kartą.

– Żegnamy cię dzisiaj, Witoldzie, śląc nasze modlitwy – dokończył wielebny. – Spocznij wreszcie w pokoju, którego za życia miałeś za mało.

*

Z poszarzałego nieba spadły pierwsze krople deszczu. Uroczystość pogrzebowa dobiegła końca, a ludzie rozeszli się prędko, uciekając przed nadchodzącą ulewą. Tylko dwie osoby podeszły do Bianki, by złożyć kondolencje, na które i tak nie czekała – wielebny i „trzpiotka”. To właśnie ona pozostała najdłużej przy grobie ojca. Było to miłe, biorąc pod uwagę fakt, że jedyną łączącą ich rzeczą był stary kredens, który mężczyzna pomógł jej kiedyś wynieść do garażu.

– Chcesz tu jeszcze pobyć czy wracamy? – zapytała stojąca obok Lidia.

– Wracamy. Pogoda jest paskudna – odparła Bianka, choć oczywiste było, że to nie pogoda jest głównym powodem jej chęci ucieczki.

Lidia skinęła głową i popchnęła wózek inwalidzki przyjaciółki. Bianka wyjątkowo pozwoliła jej na to, choć nienawidziła, kiedy ktokolwiek to robił. Przez dwadzieścia minionych lat nauczyła się żyć ze swoją niepełnosprawnością, stała się niemal całkowicie samodzielna i niezależna od innych. Zbyt długo istniała jako ofiara.

Mąż Lidii, Eryk, czekał na nich przy samochodzie. Nie uczestniczył w pogrzebie. Twierdził, że źle znosi takie uroczystości. Bianka nie miała mu za złe, że nie jest z nią szczery. Sam fakt jego obecności tutaj powodował krzywe, zdziwione spojrzenia. Minęła zaledwie godzina, a ona już miała dosyć Rosewa. Była pewna, jak niczego innego, że i bez wygnania jej przez ojca w końcu by stąd uciekła.

*

Popołudnie w domu państwa Hermanów snuło się w ponurej atmosferze. Rozmowy się nie kleiły. Nikt nie wspominał zmarłego ani nie przecierał oczu chusteczką, ale i żartować przecież nie wypadało, więc wszyscy gapili się tylko w telewizor i bez zainteresowania słuchali o kolejnej aferze w polityce. Po kolacji Eryk przygotował dla Bianki łóżko w pokoju ich dziesięcioletniej córki Klary, którą odesłali na noc do dziadków, a potem zaszył się w sypialni pod pretekstem bólu głowy. Dziś Bianka zgodziła się zostać u przyjaciół, ale od jutra będzie już nocować na cmentarzysku wspomnień – w swoim opustoszałym rodzinnym domu.

– Napijemy się? – zapytała Lidia po tym, jak przyniosła do salonu butelkę wina. Nie czekając na odpowiedź, postawiła na stole dwie lampki i wypełniła je czerwonym trunkiem. Potem z wytchnieniem opadła na kanapę. – Niczego dziś nie zrobiłam, a jestem wykończona… Nie znoszę pogrzebów. – Wyciągnęła nogi i położyła stopy niemalże przed twarzą przyjaciółki. Bianka mimowolnie się uśmiechnęła. Uwielbiała Lidię za to, że jako jedna z nielicznych zachowywała się przy niej normalnie. Większość ludzi w jej obecności próbowała udawać, że w ogóle nie mają nóg, by przypadkiem nie sprawić jej przykrości. – Kiedy wracasz do Warszawy? – zagadnęła po chwili.

– Jak tylko uda mi się znaleźć kupców na dom. Mam ten przywilej, że mogę pracować zdalnie, ale i tak liczę na to, że wrócę do siebie maksymalnie za kilka tygodni.

– Nie myślałaś, żeby jednak tutaj zostać? To piękny, duży dom. Wystarczy go trochę odremontować. Żyłoby ci się w nim łatwiej niż w jakiejś klitce w wieżowcu.

Bianka parsknęła śmiechem.

– Nic z tego. Na cmentarzu byłam większą atrakcją niż mój ojciec nieboszczyk. Widziałaś wzrok starej Malewiczówny, kiedy odjeżdżaliśmy? Szkoda, że już nie prowadzi tej swojej wiejskiej gazetki, bo jutrzejszy nagłówek na pierwszej stronie brzmiałby: „Córka morderczyni wozi się z synem ofiary”.

– Każdy tu już dzisiaj wie, że twoja mama była niewinna.

– Może i tak. – Wzruszyła ramionami. – Ale historia mojej rodziny już na zawsze pozostanie legendą tego miasteczka. Nie zostanę tutaj ani dnia dłużej, niż będzie to konieczne.

Lidia kapitulacyjnie zamilkła. Wzięła dwa łyki wina, po czym sięgnęła do szuflady komody. Wyciągnęła z niej pęk kluczy, które chwilę potem wcisnęła przyjaciółce do ręki. Bianka od razu rozpoznała brelok – drewniany kogut wystrugany przez ojca.

– Mam nadzieję, że mimo wszystko spędzisz w swoim domu też dobre chwile. Gdybyś jednak nie chciała tam nocować, to pamiętaj, że zawsze możesz zatrzymać się u nas.

– Dzięki, ale nie chcę eksmitować waszej córki. – Uśmiechnęła się. – Nie martw się o mnie. W duchy nie wierzę, a ze wszystkim innym jakoś sobie poradzę.

– Wiem. Zawsze sobie radziłaś – westchnęła melancholijnie Lidia. – Cieszę się, że wreszcie to ty przyjechałaś do mnie w odwiedziny, a nie odwrotnie. Choć przykre, że wypada to akurat w takich okolicznościach.

– Gdyby nie te okoliczności, pewnie prędko bym cię nie odwiedziła. Możesz podziękować mojemu ojcu.

– Bianka… – Lidia skarciła przyjaciółkę wzrokiem.

– Wybacz. Zawsze wolałam sarkazm od żałoby. Jest znośniejszy.

– Odłóżmy ten dzień na bok. Opowiadaj, co nowego u ciebie. Co z tym gościem z portalu randkowego, z którym pisałaś?

– Nic. Rozeszło się po kościach.

– Och, szkoda… – Lidia zasmuciła się szczerze. – Z tego, co mówiłaś, wydawał się miły.

– Był bardzo miły. Ale w końcu każdy, nawet najmilszy facet zdaje sobie sprawę, że życie z laską na wózku to słaba perspektywa na przyszłość.

– Jesteś piękna, mądra i niezależna. Taka kombinacja odstrasza facetów częściej niż wózek inwalidzki.

– Ty też jesteś piękna, mądra i niezależna, a Eryka jakoś to nie odstraszyło. Na pierwszą randkę zaproponowałaś mu karmienie wiewiórek w parku. Który facet zniósłby to z taką godnością?

Lidia zachichotała.

– Ty też trafisz w końcu na tego jedynego.

– Nie mam już osiemnastu lat, tylko trzydzieści cztery. Nie musisz pocieszać mnie takimi tekstami. Pogodziłam się w życiu z tyloma rzeczami, że i z samotnością się pogodzę.

– Jestem pewna, że nie będziesz musiała – odparła Lidia z tą swoją naiwną wiarą w cuda, którą miała w sobie od zawsze. – Czas na mnie. Jutro czeka mnie wczesna pobudka i ciężka dniówka w przedszkolu. Dzieciaki szykują się do przedstawienia. Muszę jeszcze przygotować im wierszyki. – Lidia dopiła wino ze swojego kieliszka, po czym ociężale zwlekła się z kanapy. – Eryk zaczyna pracę później, więc podrzuci cię do twojego domu. Ja zajrzę do ciebie pojutrze, ale dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała albo gdyby cokolwiek się działo – dodała, a Bianka od razu wyczuła, że przyjaciółka znów straszy ją duchami. – Ach, jest jeszcze jedna sprawa, o której chyba nie wiesz… Twój tata ma… to znaczy miał papugę. To żako. Potrafi powiedzieć kilka słów i pełnych zdań. Pamiętaj, żeby ją karmić, choć pewnie sama będzie się upominać. I nie gniewaj się na nią. To tylko ptak.

– Dlaczego miałabym się gniewać na papugę? – zdziwiła się Bianka.

– Tak tylko mówię. Dobranoc. – Uśmiechnąwszy się przelotem, Lidia wyszła z salonu.

*

Biankę wyrwało ze snu pianie koguta za oknem. Zdążyła się odzwyczaić od takich pobudek. Przez moment znów cofnęła się w czasie do tamtych dni pełnych beztroski, stabilności, do rodzinnego ciepła, które wydawało się czymś wiecznym, a które zostało zgaszone jak marny niedopałek. Wiedziała, że od dziś z wieloma tego typu wspomnieniami będzie musiała się zmierzyć.

Od razu po śniadaniu Eryk podwiózł ją na sam koniec drogi – do miejsca, w którym wszystko się zaczęło i skończyło zarazem.

– Chcesz, żeby w czymś ci pomóc? – zaoferował się. – Ten podjazd trochę się już rozsypuje, więc może…

– Nie, dziękuję. Jak nie dam rady tędy, to wjadę wózkiem od strony ogrodu. – Uśmiechnęła się lekko, a on już nie naciskał. Doskonale rozumiała, że i dla niego ta sytuacja jest bardzo niezręczna.

– Trzymaj się, Bianka. – Dotknął jej ramienia, po czym wrócił do samochodu.

Westchnąwszy ciężko, podniosła wzrok na gmach piętrowego budynku, wyrastającego przed nią niczym pomnik przeszłości, której wolałaby nie pamiętać. Oto i on. Jej rodzinny dom, w którym się urodziła, wychowała i nauczyła, jak okrutnie nieprzewidywalne bywa życie. Nie była tutaj od ośmiu lat. Sądziła, że najgłębsze rany już się zabliźniły; że powrót do tego miejsca nie wywoła w niej żadnych emocji, a ona przejdzie przez tę chwilę w takim samym znieczuleniu jak przez pogrzeb ojca, ale teraz, gdy ściskała w dłoni pęk kluczy z kogutem, czuła, jak boleśnie łomocze jej serce. Wpatrywała się w fasadę z poczuciem żalu i rozczarowania, choć to przecież nie te mury były winne klęski jej rodziny.

Podjazd do drzwi frontowych rzeczywiście był w fatalnym stanie. Ojciec zbił go z kilku desek wkrótce po jej wypadku, by ułatwić sprowadzanie wózka po trzystopniowych schodach. Biankę zdziwił fakt, że w ostatnich latach go nie zdemontował. Być może gdzieś głęboko w środku, pod grubą warstwą rozgoryczenia, liczył, że jego córka jeszcze kiedyś się tutaj pojawi, a może po prostu nie znalazł czasu, by zawracać sobie tym głowę.

Drewniana podłoga zaskrzypiała pod kołami jej wózka, gdy wreszcie dostała się do środka. Aż chciałoby się krzyknąć: „Hej, to ja! Wróciłam!”, jak na tych rzewnych scenach z seriali, ale wiedziała, że jej nikt już tutaj nie odpowie. Zrzuciła z kolan niewielką torbę podróżną, tak jak i dawniej zrzucała szkolny plecak z ramienia, i instynktownie skierowała się w stronę kuchni z białym kredensem. Tak bardzo chciałaby zobaczyć ponownie ciepły obiad na stole, szklankę mleka, pokrojone jabłka na talerzu, a w progu mamę z jej czułym uśmiechem. Wiele by oddała, aby znów ktoś tutaj na nią czekał.

Tym razem czekała wyłącznie pustka. Bianka zbliżyła się do stołu, przy którym zawsze tyle się działo. W tych najpiękniejszych latach stały przy nim cztery krzesła – dla niej, dla jej starszej siostry i dla rodziców. Jako pierwsze zniknęło krzesło Amelii, a zaraz potem Bianki, gdy trafiła na wózek. Niecały rok później ojciec zabrał krzesło mamy. Teraz pozostało już tylko jedno, czekające, aż zostanie dopełniona ta ponura tradycja.

To właśnie tutaj, przy tym stole, osiem lat temu ojciec oświadczył, że nie chce już więcej jej widzieć. Bianka spełniła jego życzenie. Jeszcze tego samego dnia spakowała się, wezwała firmę transportującą osoby z niepełnosprawnościami i wyjechała do Warszawy – miasta, w którym zamierzała studiować Amelia, a w którym to ona, ironią losu, przejęła marzenia siostry.

Lidia twierdzi, że to emocje, a nie uczucia, wzięły wówczas górę nad ojcem. Że to te wszystkie tragedie przemówiły za niego. Być może. Faktem pozostaje jednak, że przez kolejne lata nie wykonał do Bianki żadnego telefonu. Nie zechciał też odebrać połączenia od niej. Dopiero na łożu śmierci wypowiedział imię córki, choć Bianka nigdy już się nie dowie, w jakim to było kontekście. Chciała jednak wierzyć, że była to próba pojednania się. Właśnie dlatego przyjechała na pogrzeb. Wyłącznie z tego powodu.

Wpatrywała się w stół przez nieskończenie długą chwilę. Na blacie wciąż widniały ślady po flamastrach, którymi razem z Amelią tworzyły swoje dziecięce dzieła, a których mamie nigdy nie udało się zetrzeć. Wszystko w tym domu było już tylko historią, odbitką przedartej fotografii. Zupełnie nagle i mimowolnie wybuchła płaczem. Uderzyła w nią setka emocji, których nie potrafiła wydobyć z siebie ani na pogrzebie ojca, ani w minionych latach. Teraz znalazły ujście, a ona nie mogła już ich pohamować.

Gdy wypłakała się za wszystkie czasy, a rzeczywistość na nowo stała się znośna, ruszyła dalej. Tuż obok kuchni mieściła się mała łazienka z prysznicem bez brodzika, który przed laty siłą rzeczy musiał zastąpić żeliwną wannę, by Bianka mogła brać prysznic samodzielnie. Po drugiej stronie holu znajdowały się dwa pokoje – jej oraz gościnny. Zatrzymała wózek przy poręczy schodów i spojrzała w górę. Na piętrze mieściła się sypialnia rodziców oraz pokój Amelii. Wiedziała, że i tam będzie musiała dotrzeć, ale dziś nie była na to gotowa.

Wzdrygnęła się, kiedy do jej uszu niespodziewanie dotarła muzyka – piskliwa melodia, której kompozytorem mógłby być Bach albo Vivaldi, a której nie rozpoznała mimo swojego zamiłowania do klasyki. Podążając za źródłem dźwięku, dotarła do drzwi pokoju gościnnego. Melodia ucichła.

Sięgnęła do klamki i ostrożnie wjechała wózkiem do środka. Prawie nic się nie zmieniło. Czas w tym domu zatrzymał się dwadzieścia lat temu. Wciąż była tutaj kanapa z tą samą zieloną narzutą, dwa fotele i stół z ażurowym, pożółkłym już obrusem. Na środku kolosalnej meblościanki stał telewizor, jako jedyny wymieniony na nowszy model, choć wciąż daleko mu było do obecnych standardów. Obok zaś radio, wyłączone.

– Akuku!

Bianka odwróciła się gwałtownie na kołach, a jej brwi poszybowały w górę. Uśmiechnęła się szeroko na widok dużej szarej papugi o czerwonym ogonie i oczach jak guziki. Ptak zaskrzeczał, przyglądając się kobiecie przez kraty klatki.

– Akuku – powtórzył po chwili. – Dobrze się spało?

– Rety, ty naprawdę umiesz mówić! – Roześmiała się z niedowierzaniem, podjeżdżając bliżej. – Ale z ciebie cudne stworzenie!

– Dzień dobry, Amelio – powiedziała papuga, a uśmiech momentalnie starł się z twarzy Bianki. Aż ją zmroziło.

– Nie jestem Amelia. Mam na imię Bianka.

– Jak się masz, Amelio?

– Bianka, słyszysz? Bianka. Powtórz: BIA-NKA.

– Amelia, mój dziubeczek.

– Bianka! – wrzasnęła.

– Dasz buziaczka, Amelciu? No daj.

– Głupie ptaszysko! – Obrzuciwszy papugę wściekłym spojrzeniem, opuściła pokój.

*

Pierwszy dzień w starym rodzinnym domu upływał Biance dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Nawiedzały ją wspomnienia, zarówno te najgorsze, jak i piękne, które dziś wcale nie były mniej bolesne. Wizyta w jej dawnej sypialni okazała się kolejną emocjonalną bombą, ale dzięki butelce wina, którą dostała od Lidii, udało jej się strawić następne godziny.

Po rozpakowaniu niewielkiej torby z ubraniami i wykonaniu kilku zdjęć domu od razu zabrała się za redagowanie ogłoszenia o sprzedaży. Miała wielką nadzieję, że budynek szybko znajdzie nowych właścicieli i że żaden z sąsiadów nie okaże się na tyle „życzliwy”, by na nowo rozgrzebywać historię. Ona w ogłoszeniu napisała jedynie: „Duży, piękny, wiekowy dom z ogrodem, w okazyjnej cenie, wymagający odświeżenia”.

Podczas sprzedaży nie wspomni nikomu o tym, że jego ściany wciąż ociekają smutkiem, łzami i tragediami. Nie wspomni o swojej mamie, która umarła w sypialni na piętrze, do ostatniej godziny będąc naznaczoną mianem morderczyni. Nie wspomni też o samobójczej śmierci Amelii ani o powodzie, przez który ona sama trafiła na wózek. Jeżeli ktokolwiek może jeszcze być w tym domu szczęśliwy, niech nie żyje z brzemieniem, z jakim do dziś się nie uporała.