Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełne bólu i ufności listy księdza Dolidno z czasu procesu przed Świętym Oficjum.
Ze względu na fałszywe oskarżenia ks. Dolindo Ruotolo w roku 1921 został postawiony przed Świętym Oficjum. Spędził blisko rok w Rzymie, by odpowiadać na zarzuty i bronić swojego dobrego imienia. To doświadczenie było dla niego bardzo trudne i bolesne. Co wtedy myślał? Czym dzielił się ze swoimi duchowymi dziećmi? Posłuszny spowiednikowi pisał do nich listy, które opublikowane zostały w tym zbiorze. Mimo doświadczonej niesprawiedliwości, Ojciec Dolindo pozostał wierny Kościołowi i zachęcał swoje duchowe dzieci, aby nie gorszyły się błędami, jakie mogą popełnić niektórzy członkowie Kościoła, ale aby widziały zawsze i we wszystkim Boże działanie.
Gdy czytamy te listy obecnie, trudno oprzeć się wrażeniu, że słowa ks. Dolindo są prorocze, a przez jego bolesne doświadczenie Bóg przemawia do ludzi wierzących w każdym czasie.
KS. DOLINDO RUOTOLO (1882-1970), neapolitański kapłan, który miał dar widzenia rzeczy przyszłych, wnikania w ludzkie dusze, a także bilokacji. Znany przede wszystkim ze względu na spisaną pod natchnieniem modlitwę: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Pozostawił po sobie wiele pism, w których bardzo przystępnym, współczesnym językiem wyjaśniał Pismo Święte i naukę Kościoła.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 132
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Don Dolindo e il S. Ufficio. Lettere da Roma
Przekład: Janusz Jasielec, Wojciech Kudyba
Redakcja: Anna Dziadzio
Imprimatur
Sessa Aurunca, Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła,
29 czerwca 1975.
Bp Vittorio M. Constantini
Biskup Sessa Aurunca
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo M Kraków 2020
© Copyright by Associazione Casa Mariana Editrice 1975
All rights reserved
Tłumaczenie opublikowane w porozumieniu
z Associazione Casa Mariana Editrice
ISBN 978-83-8043-704-3
Wydawnictwo M
31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11
tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwom.pl
Dział handlowy: tel. 12-431-25-78; fax 12-431-25-75
e-mail: [email protected]
Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521
e-mail: [email protected]
www.klubpdp.pl
KonwersjaEpubeum
Kto pisze
Listy opublikowane w tym zbiorze zostały napisane przez neapolitańskiego kapłana, niesłusznie oskarżonego i nękanego przez Święte Oficjum.
Ich autorem jest ksiądz Dolindo Ruotolo (Don Dolindo) – człowiek, który narodził się po to, by cierpieć1. Ze względu na traumatyczne dzieciństwo oraz kłopoty, jakich doświadczył w latach nauki, a wreszcie i z powodu oskarżenia oraz próby destrukcji jego ludzkiej osobowości w czasie, gdy był przesłuchiwany przez Święte Oficjum, kapłan ów mógłby stać się bohaterem powieści kryminalnej. Tymczasem poznajemy jego korespondencję z okresu wspomnianych wydarzeń.
Dlaczego pisze
Don Dolindo ma nieograniczony szacunek dla Kościoła. Dlaczego zatem napisał te listy, które z pewnością nie są apologią niektórych członków Świętego Oficjum? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w samych listach (por. list z 15 października 1921 roku). Okazuje się, że to jego spowiednik nakazał mu je pisać. Warto też przypomnieć, że Don Dolindo był duchowym kierownikiem wielu osób, które poświęcały się służbie apostolatu. Te dusze nie mogły zostać porzucone w krytycznym momencie, lecz nawet znając prawdę, musiały pozostać stałe w wierze. Co więcej, nie powinny wyłącznie bulwersować się pomyłkami popełnianymi przez niektórych ludzi Kościoła, lecz winny widzieć zawsze i we wszystkim dzieło Boga. Szkoła cierpienia i krzyża – to ona zawsze najlepiej formuje nasze życie. Ten, kto cierpiał lub uczestniczył w cudzym cierpieniu, lepiej rozumie innych i umie dać światło braciom w ciężkich chwilach.
Kto nie powinien czytać tej książki
Listy, o których tu mówimy, są – tak jak większość życia Don Dolindo – zadziwiające. Mocno pedagogiczna wartość dramatu, jaki opisują, może nie zostać zrozumiana przez niewtajemniczonych. Naturalnie, mówiąc o całości okoliczności, które u większości ludzi mogłyby wzbudzić bunt lub desperację, w przypadku tego kapłana nie są w stanie zaburzyć pokoju i intymnego zjednoczenia z cierpiącym Chrystusem. Nie są w stanie dokonać nawet najmniejszego uszczerbku w pełnym oddaniu, w całkowitym i bezwarunkowym przylgnięciu do Kościoła. Przeciwnie, dla Don Dolindo ukryta ofiara, wspaniałomyślna zgoda na zniszczenie siebie samego stają się życiową pasją, pasją naśladowania Chrystusa. Kapłan czuje okrucieństwo bólu, kosztuje goryczy ludzkiego niezrozumienia (por. list z 8 sierpnia 1921 roku), w pełni doświadcza udręki zdrady dokonanej przez osoby duchowo przez niego błogosławione. Jednak nie skarży się, nie odrzuca cierpienia; znajduje się w takim stanie jak św. Teresa z Avila, która z poświęceniem służąc najwyższemu ideałowi zbawienia współbraci, powtarzała: „albo cierpieć, albo umrzeć!”.
Lecz… jeśli tam było Święte Oficjum…
Oczywiście, jeśli Święte Oficjum interweniowało z całą surowością, to musiała istnieć ku temu podstawa. Jakaż była wina, prawdziwa lub tylko przypisana księdzu Dolindo? Fantazjująca donosicielka w swojej głupiej gorliwości sformułowała wiele zarzutów (listy z 13, 16, 23 i 31 marca 1921 roku) i oskarżeń dotyczących prawowierności nauk udzielanych przez tego kapłana… Lecz cóż takiego dało choćby minimalną podstawę do przyszycia mu łaty, która wywarła tak wielkie wrażenie na różnych członkach Świętego Oficjum? Podstawą okazała się profetyczna misja, którą Duch Święty powierzył księdzu Dolindo. Wyprzedzał on bowiem swoją epokę i był zapowiedzią nowych czasów. Głosił i przewidywał wielkie innowacje, które miały dokonać się wraz z Soborem Ekumenicznym. Mówił o nich i pisał pod wpływem Ducha Pana (por. list z 18 kwietnia 1921 roku). Don Dolindo ma bardzo jasne wewnętrzne lokucje; przeczucia, które zawsze się spełniają, ponieważ pochodzą od Boga (por. list z 6 czerwca 1921 roku).
Jest czymś oczywistym, że zawsze pozostaje on zakotwiczony w swojej pokorze; jednak nie może też milczeć. Nie stwarza wokół siebie profetycznej atmosfery, lecz dziękuje Panu za cierpienia, jakie za Jego przyzwoleniem na niego spadają, za prześladowania, jakie musi znosić. Zdaje sobie sprawę, że tym sposobem nie będzie mógł chełpić się niczym, nie będzie mógł czuć się kimś ważnym ani odbierać chwały, jaka należy się tylko Bogu. Wie, że im mocniej ludzie uznają go za głupca i naiwniaka (list z 22 października 1921 roku), tym bardziej w jego życiu będzie można dostrzec dzieło Boga.
Nie sądźmy jednak, że Don Dolindo to człowiek bierny, pozbawiony odwagi; ktoś, kto nie ma siły reagować i załamuje się, popadając w moralny marazm. Nie.
On jest wojownikiem, który chce złożyć w ofierze własne życie. Dokonuje działań z ludzkiego punktu widzenia zuchwałych, by zamanifestować nie tyle swój heroizm, ile raczej siłę miłości do Jezusa i Jego Kościoła.
Trudno pojąć człowieka o tak niezwykłym intelekcie, a zarazem w bezgranicznej pokorze przedstawiającego się jako ktoś, kto sam z siebie nie ma żadnej wartości. Jego wiara wprawiała w osłupienie. Również ludzie Świętego Oficjum zdawali sobie sprawę z tych dramatycznych i sprzecznych zachowań, lecz, nie mając tyle światła, ile on miał, zdezorientowani i zakłopotani, co prawda go nie skazali (list z 15 października 1921 roku), ale bojąc się niebezpiecznych nowości, o których donieśli oskarżyciele, przerwali jego działalność kapłańską. Wyrok ten daje się usprawiedliwić jedynie przez ograniczoną wrażliwość ludzką, która, niestety, nie została zrekompensowana tak wielką wiarą, jak można by było sobie tego życzyć.
Współczesny Prorok
W listach, o których mówimy – będących jękiem zranionej duszy, która wciąż ma jednak nieuszkodzone skrzydła, aby się wyzwolić i jak orzeł polecieć ku słońcu w bezgranicznej miłości do Jezusa i swojego Kościoła – Don Dolindo coraz bardziej się odsłania i jawi się jako prorok naszych czasów.
Łagodna ocena, wyrażona przez Don Dolindo na temat Savonaroli (list z 25 sierpnia 1921 roku) mogłaby być dobrym przewodnikiem dla kontestatorów i buntowników, którzy popchnięci być może szlachetnymi intencjami, są jednak niewystarczająco zakorzenieni w prawdziwej teologii oraz szczerej pokorze, a nie będąc również całkowicie wolnymi od łatwych popisów, kontestują Kościół, którego sami są częścią. Przypisywanie sobie statusu charyzmatyka bez właściwych na to dowodów, mniemanie, że zagwarantowało się sobie posiadanie Ducha Świętego jest wielkim niebezpieczeństwem. Zauważa to m.in. pisarz Gennaro Auletta („Osservatore Romano della Domenica” rok 42, nr 24, 15 czerwca 1975, s. 7), trafnie przywołując przy tym piękne słowa św. Augustyna: „na ile ktoś kocha Kościół Chrystusa, na tyle ma Ducha Świętego”.
Don Dolindo ledwie nadmienia o detalach próby, jakiej został poddany i nie przypisuje sobie prawa do sądzenia ludzi będących przyczyną jego cierpień. Patrzy przede wszystkim na dzieło Ducha Świętego w Kościele, który jest zawsze zjednoczony z Chrystusem, jego Głową; w Kościele, w którym nie dzieje się nic, czego nie pragnie Zbawiciel, nic, czego On by nie dopuścił, tak by nawet ze zła wyprowadzić dobro.
Tak więc cała ta sytuacja rozgrywa się w napięciu, w żywej sprzeczności – odczuwanej i przecierpianej. Lecz jednocześnie jest w tym wszystkim dla księdza Dolindo prawdziwa „rzeka pokoju” ponieważ – jak to powiedział on w pewnym miejscu – dla niego istnieje tylko jeden problem: spełniać każdego dnia i w każdej chwili wolę Boga.
Kościele, o Kościele!
Nie byłoby w tym nic z czczej retoryki, gdyby się rzekło, że Don Dolindo żył, cierpiał i dobrowolnie oddał się w ofierze jak Izaak (list z 10 grudnia 1921 roku), by dać świadectwo Kościołowi, by uczyć, jak się kocha Kościół, by przyjmować z męską dojrzałością i mistyczną wzniosłością każdą karę i upokorzenia, które w jakikolwiek sposób związane są z Kościołem…
Również te, które są skutkiem ludzkiej pomyłki i sprawiają, że krwawimy. Kościół, którego Głową jest Chrystus, okazuje się niezwykle piękny. Nawet jeśli jakiś jego fragment ulega poszarpaniu, nawet jeśli jakiś jego punkt pokrywa się kurzem lub odpadami, to nie traci on gigantycznej i harmonijnej postaci Mistycznego Ciała ożywionego Duchem Świętym. Postaci wznoszącej się jak miasto na szczycie świętej góry, do której schodzić się powinny wszystkie ludy, by powiedzieć: „Chwała Tobie, Panie”.
Don Dolindo czuje, że samo odnowienie Kościoła musi być owocem ofiary, a on, który dzięki tajemniczym lokucjom, może cieszyć się zawczasu (jak Abraham: „Abraham… ujrzał i ucieszył się”,J 8,392) otwarciem, które dokona się na Soborze Ekumenicznym, zostaje powołany do zapłacenia ceny, jednocząc się z Chrystusem w cierpieniu i w unicestwieniu… ponieważ ziarno, obumarłe w ziemi daje wiele owoców!
* * *
Inne kwiaty w ogrodzie
Liczba listów, o których mówimy, nie jest wielka. Ten kwitnący klomb, który był uprawiany i zraszany łzami Don Dolindo, okazuje się nieduży. Mimo to każdy może znaleźć na nim ulubiony kwiat o wybranym zapachu. Są tu rozważania dla kaznodziejów, dla wieszczów, dla charyzmatyków, dla zakonników; znajdzie się tu coś dla wszystkich. Przede wszystkim odkrywamy (jak i w innych pismach Don Dolindo), że jest on gigantem duchowości, porywczym mistykiem, który będzie nadawał właściwy kierunek nowym nurtom teologii, kaznodziejstwa oraz nowym strumieniom szeroko pojętej działalności duszpasterskiej, jakie spływają ze świętego miasta Kościoła, by uradować lud święty kroczący przez pustynię w kierunku ziemi obiecanej.
Być może zostanie to odczytane jako przesada, ale kiedy poprzez lekturę pism Don Dolindo głębiej poznajemy jego duszę, to trudno powstrzymać myśl, że „wielki prorok pojawił się wśród nas”. Że zjawił się ktoś, kto z pięćdziesięcioletnim wyprzedzeniem zapraszał, byśmy podnieśli głowy, gdyż nowa fala Ducha Świętego jest już blisko!
Sessa Aurunca, święto Najświętszego Serca Pana Jezusa
6 czerwca 1975
VITTORIO M. COSTANTINI
Biskup Sessa Aurunca
LISTY
Oto jestem w Rzymie!
Znalazłem to miasto pogańskim, pogańskim, pogańskim.
Byłem w Bazylice św. Piotra, a idąc ulicami Rzymu recytowałem egzorcyzm przeciw demonowi. Teraz wracam do Świętego Oficjum.
Tym razem spotkała mnie nowina: kazali mi wyjechać windą. Zobaczyłem Komisarza, który mnie dobrze przyjął i powiedział, że będą mnie gościć Ojcowie Pasjoniści w ich domu Scala Santa. Chwała niech będzie Chrystusowi, nie idę do Macao4, lecz do Pasjonistów. To tam, gdzie znajdują się schody, po których wspinał się Jezus, kiedy został skazany! Dla Przełożonego niosłem zamknięty bilecik, którego zawartość nie jest mi znana.
…Komisarz zapytał mnie, czy wiem, jaki jest powód wezwania. Odpowiedziałem mu, że się domyślam, a on: „A o co chodzi?”.
Ja: „Być może o prześladowania, które zostaną wobec mnie podjęte”.
On: „Jest zatem ksiądz przedmiotem prześladowań? A sumienie, co ono księdzu mówi? Jest czyste?”
Ja: „Tak, Ojcze, bardzo czyste. Ja oczywiście nie staram się oceniać sam siebie, mogę się przecież mylić, ale sumienie mam czyste”.
On: „Dobrze, zobaczymy. Tymczasem niech ksiądz przyjdzie jutro a następnie się pomodli i odpowiada, przedstawiając zgodnie z prawdą to, o co zostanie zapytany”.
Poprosiłem go o błogosławieństwo.
Czekałem następnie około kwadrans w niskim i ciemnym pokoju Świętego Oficjum. Byłem sam, ponieważ Komisarz poszedł wypisać mi bilet.
Tak więc dziękuję Bogu, że Jego godzina nadeszła i że Jezus wzywa mnie właśnie na Świętych Schodach: to piękna rzecz cierpieć wśród żywych pamiątek Męki Jezusa Chrystusa! Potem idę na ulicę via Giusti, by odebrać walizkę, a następnie udaję się do Pasjonistów… Jestem spokojny, bez fenomenów psychologicznych, bez entuzjazmu, bez zapału, jednak z wielką i precyzyjną wizją prawdy.
Módlcie się, módlcie się! Do Komisarza, gdy próbował mnie wybadać, powiedziałem: „Ojcze, nie marzyłem o niczym innym niż o tej chwili, w której stanę przed Kościołem, by spełnić ideał, którym zawsze żyłem – poznać i docenić Kościół”. Wydaje się, że on bardzo się zdumiał moim wielkim spokojem. Powiedziałem mu również: „Jestem szczęśliwy, stojąc przed wami, ponieważ stoję przed Kościołem, choć jestem tu w bólu”.
On odparł: „Wezwanie przez Święte Oficjum nie oznacza jeszcze spotkania z cierpieniem”…
…Odczuwam wielkie wewnętrzne cierpienie, myśląc o jutrzejszym dniu: jak straszną rzeczą jest przedstawienie miłości Jezusa!
Gdyby ktoś przyszedł oznajmić ludziom: „Bóg zstąpił na ziemię, narodził się z kobiety, mieszka w grocie, pracuje w warsztacie… jest uwięziony, okryty hańbą, wchodzi po schodach, by zostać skazanym na śmierć, umiera jak przestępca…”, co powiedziałaby na to opinia publiczna?
Jutro będę miał taki sam problem. Nie wiem, co się stanie: jutro nastanie dzień Boga. Albo dzieło Boże wyjdzie zwycięsko z próby, albo umrze! Nie jest łatwo uwierzyć w miłość Boga, lecz On będzie wiedział, jak dać się poznać! Być może nie bez racji skazuje mnie na tę agonię, w której jęczę i płaczę.
Myślałem, że przynajmniej tu zostaną przerwane moje obawy: o, nie! One są takie same…
Wczoraj w ciągu dnia miałem słowo Jezusa do wysłania wam; myślałem: jutro jest czwartek, a moje zebrane wszystkie razem córeczki źle by się czuły bez słowa Bożego.
Fizycznie nie mogę wyjść, lecz w imię Boga wyjdę, ufając Jezusowi! Wziąłem więc kapelusz i… dwa razy wróciłem do pokoju, drżąc. Następnie zszedłem po schodach, portiernię zastałem pustą, nie było nikogo. Otworzyłem drzwi i wyszedłem w imię Jezusa.
Cały drżący przeszedłem drogę, udałem się do Bazyliki św. Praksedy, gdzie przechowywana jest kolumna ubiczowania i doznałem wielkich emocji, myśląc o dobrym Jezusie umęczonym za nas…
Poszedłem modlić się przed relikwią stołu ustanowienia Eucharystii5 – ukląkłem przy grobie św. Jana i pomodliłem się za was.
Powróciłem z obawą, zapukałem, lecz nikt nie otwierał. Po jakimś czasie przyszedł jakiś staruszek i powiedział mi, że wewnętrzne drzwi są zamknięte. Chciał kogoś wezwać, ale ja zadrżałem i powiedziałem mu, że spróbuję dostać się przez kościół. Wszedłem na kolanach po Świętych Schodach, lecz drzwi łączące kościół z domem również były zamknięte. Udałem się przed Najświętszy Sakrament w nadziei, że ktoś mi otworzy, lecz widząc, że robi się późno, zapukałem i… przyszedł mi otworzyć mój kierownik, który zdziwił się, widząc mnie z kapeluszem. Ja jednak dokonałem aktu zaufania Bogu i wszedłem bez słowa.
Wczorajsza kartka6 kosztowała mnie zatem trochę cierpienia.
Myśląc jednak o Świętym Oficjum… odczuwam zimne dreszcze.
Mimo wszystko, moje córki, to jest piękne; dzieło nie może narodzić się z niczego innego jak z pełnego poświęcenia.
Oto właśnie przyszła do mnie brzydka pocztówka od…7. Ileż cierpienia mi dostarczyła! Kierownik wezwał mnie i udzielił napomnienia, mówiąc, że taki sposób pisania… szkodzi również mi samemu.
Ponieważ już z nim wcześniej o tym rozmawiałem, poprosiłem teraz, by raz na zawsze pozwolił mi wychodzić po południu do znajdującej się naprzeciw Bazyliki św. Jana na Lateranie lub do Bazyliki św. Praksedy, aby się modlić przed Świętą Kolumną i stołem ustanowienia Eucharystii. On powiedział mi: „tak”. Tym sposobem mogłem bez przeszkód nawiedzać te miejsca.
Chciałbym napisać wiele rzeczy, lecz ta błogosławiona kartka pocztowa od… sprawiła mi tyle bólu, że jedyną rzeczą, na którą miałem ochotę, był płacz! Do jakiego stopnia osłabiło się serce ludzkie, jeśli może ono tak pisać!
Módlcie się za tego biedaczynę! Na Boga, ja nie czuję się na siłach patrzyć na niego w tym stanie! To Kapłan, a nie rozpoznaje wielkiego daru, jaki Bóg mu dał, sprawiając, że nim jest! To wszystko staje się dla mnie ogromnie bolesne, ale ze względu właśnie na to, niech Pan będzie błogosławiony!
Jeśli z każdej strony znajduję ciernie, to znak, że droga, na której się znajduję, jest drogą Pana, ponieważ one są najpewniejszym tego dowodem.
O, tylko Jezus może dać remedium na zło świata, a to remedium nie może dotrzeć do ludzi inaczej jak poprzez wielkie poświęcenia.
Módlcie się gorliwie: zapomnijcie siebie same, wasze sprawy, wasze niedole.
Myślcie tylko o Panu.
…Prawdziwą przyczyną tych wszystkich nieprzyjemnych wydarzeń, jestem ja i tylko ja; uznaję to całkowicie!...
O, ja nie mam nawet atomu cnót. Nie mam ani jednego atomu, i tak właśnie Pan chce mnie boleśnie dotknąć bezpośrednio lub pośrednio, by utrzymać mnie w przytomności i w czuwaniu!
Gdybym miał choć trochę pokory i powierzenia się rękom Boga, Jego sprawa już przyniosłaby całkowity tryumf! Pan musi mnie wyeliminować, tylko mnie, jeśli chce, by zasiane przez niego ziarno ożyło i wzrastało. Dopóki ja pozostaję między szprychami koła, wóz albo nie jedzie, albo porusza się bardzo powoli.
O, rozumiem, że potrzebuję wiele cierpień, przede wszystkim wewnętrznych, by stać się narzędziem chwały Pana, czuję to głęboko i dlatego nie dziwią mnie sytuacje, których doświadczam…
Kto wie, kto wie… a może Pan chce, bym miał wrażenie, że jestem porzucony przez wszystkich, i że zostaję sam w infamii i w unicestwieniu?!
Oczywiście, potrzeba mi wielu upokorzeń i wielu cierpień: jeśli tylko zdarzy się jakaś sprzyjająca nam rzecz, to natychmiast smutna ludzka natura podnosi się jako potężniejsza i chce, domaga się(!) swojej próżności oraz zwycięstwa. Wyczuwam pewnego ducha marnotrawstwa, gdy nie jestem cierpiący i widzę dobrze, że Pan musi mnie mocno uderzyć…
Ślimak wyciąga głowę i wystawia oczy, kiedy może się poruszać w swoim środowisku, lecz jeśli ktoś go trąci właśnie w nie, to on się cofa.
Tak Pan robi ze mną: uderza mnie w wewnętrzne oczy, by sprawić, abym się cofnął do mojej nicości… Nie widzę już nic i opanowują mnie ciemności ducha; nie płonę wtedy pragnieniem podniesienia spojrzenia i skupiam się na mojej nicości! O, ileż jeszcze Pan będzie musiał nade mną pracować, zanim będę godzien, by się mną posłużył!
Jutro dzień mojej wielkiej bitwy.
W miarę jak plan Boży wychodzi na jaw, staje się coraz mniej prawdopodobny w oczach ludzkich i prowadzi do ukrzyżowania.
Kiedy Jezus rozpoczął swoje publiczne życie, doznał, mówiąc najogólniej, entuzjazmu. Lecz pod koniec trzeciego roku misji – to znaczy: gdy więcej objawiał siebie – uczeni w Piśmie i faryzeusze na zgromadzeniach i naradach gotowali Mu śmierć. Jego uczniowie odchodzili od Niego powoli i coraz bardziej nieuchronna stawała się samotność Ogrójca i horror Kalwarii…
O, dobry Jezu, udziel mi łaski nieprzejmowania się złudnymi snami o różach, lecz ułożenia się w całości wśród cierni, które Bóg przygotowuje dla swojego biednego stworzenia! To jest największy honor, którego będę mógł doznać: być podobnym do mojego Odkupiciela i obsiewać to wielkie pole zasiewu w gorzkich łzach i unicestwieniu.
Cierpienie Jezusa było sekretem użyźnienia Jego dzieła: i tak musi być teraz…
1 Zob. Autobiografia Don Dolindo pt. Dano mi imię Dolindo, co znaczy cierpienie (por. O. Antonio Gallo, Un prete del Duemila).
2 We współczesnych wydaniach Biblii J 8,56 – przyp. tłum.
3 Ten tekst i wiele innych, które nastąpią, zostały wyjęte z listów, które Don Dolindo, za zezwoleniem przełożonych, pisał do swoich duchowych córek. Chodzi o niewydaną korespondencję. Jedynie bardzo niewiele fragmentów zostało umieszczonych w trzech edycjach autobiografii pt. Dano mi na imię Dolindo, co znaczy cierpienie. I rzeczywiście, kiedy została wydana, to z powodu rozmiaru tomu – 600 stron – wiele tekstów pominięto, a z innych zacytowano jedynie główne myśli.
4Dom San Martino al Macao był więzieniem Świętego Oficjum.
5 W Bazylice św. Jana na Lateranie znajduje się relikwia stołu Ostatniej Wieczerzy – przyp. tłum.
6 To znaczy tekst w imię Jezusa – przyp. red.
7 Kapłana, krewnego Don Dolindo, który przeżywał kryzys powołania.