Dom na skraju lasu - Natalia Bieniek - ebook + audiobook + książka

Dom na skraju lasu ebook

Bieniek Natalia

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Max Langer, bogaty szwajcarski profesor polskiego pochodzenia, przyjeżdża do Polski, by odkryć, jaką tajemnicę kryje przeszłość jego ukochanej żony Christine. Wie, że sprawa łączy się z pewnym domem pod Łodzią, w którym w 1946 roku doszło do zbrodni. Chcąc poznać sekret Christine, Max nawiązuje współpracę z młodą pracownicą uniwersytetu, Dorotą Wiśniewską, której zleca napisanie książki o podłódzkich willach. W toku prac nad tekstem Dorota śledzi losy ludzi mieszkających w Łodzi w latach 1945-1946. Z powodu zniszczeń Warszawy, to Łódź została nieformalną "czwartą stolicą". Tam tworzono struktury nowego państwa, powstawały pierwsze urzędy. W tajemniczym domu pod lasem mieszkała gorliwa pracownica wydziału propagandy, Michalina Starska, ze swoim kochankiem, majorem Wojska Ludowego, Antonim Gołąbkiem. Oboje mieli wiele do ukrycia i oboje wiedzieli, że mogą za swoją działalność zostać surowo ukarani. Jednak postanowili żyć normalnie, tworząc w domu pod Łodzią coś w rodzaju patchworkowej rodziny. Zmęczeni wojną, liczyli na to, że odbudują spokój i znajdą szczęście. Chcieli żyć tu i teraz, zanim dosięgnie ich piekło. Jaką cenę przyjdzie zapłacić za dwa piękne miesiące wakacji we wspólnym domu?

Natalia Bieniekurodziła się i wychowała w Łodzi. Z wykształcenia anglistka, obecnie pracuje jako copywriter. Debiutowała w 2002 na łamach Esensji opowiadaniem "Diabeł Morski", które ukazało się również w języku angielskim oraz hiszpańskim. Autorka powieści obyczajowych "Uśpione marzenia" i "Dom sekretów". Mieszka z mężem i córką w Warszawie. Jej ulubieni pisarze to Camilla Läckberg, Carlos Ruiz Zafón, Edgar Allan Poe i Katarzyna Puzyńska.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 304

Oceny
4,2 (93 oceny)
44
29
17
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
makalonka2000

Dobrze spędzony czas

W sumie okropne czasy komuny.
20
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka trzymające w napięciu bardzo dobrze napisana polecam
20
aryia91

Dobrze spędzony czas

@proszynski_wydawnictwo (współpraca) Czasy wojenne i powojenne dla Polaków były trudne, nie oszukujmy się. Że ciężko się żyło w tamtych czasach to słabe określenie. Powieść jest tajemnicza i o tym jak nasze wybory odciskają się na kolejnych pokoleniach. Wciągająca od pierwszych stron. Dorota Wiśniewska na zlecenie biznesmena pisze o Łódzkich willach z przed lat kiedy panowała komuna i zakłamanie. Dorota prowadzi śledztwo i zagłębia się w historię tytułowego domu na skraju lasu, w którym mieszkała Michalina Starska wraz z majorem. Pióro autorki bardzo przypadło mi do gustu. Brawa również się należą autorce za dobry research tamtych czasów. Jestem zadowolona, że sięgnęłam po tę pozycję. Z pewnością nie żałuję czasu spędzonego przy niej. Jestem mega szczęśliwa że ostatnio wpadają mi w ręce tylko dobre pozycje. . Czytaliście, czytacie, a może macie w planach?? Ja z całego serca polecam ! Od tego wydawnictwa jeszcze nie trafiłam na złą książkę 💚🤩
10
Cripps

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na więcej:)polecam lekturę.
10
tedi_now

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam audiobooka.
00

Popularność




Copyright © Natalia Bieniek, 2022

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce

© Leonardo Baldini | Arcangel

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Marta Stochmiałek

Bożena Hulewicz

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

ISBN 978-83-8295-693-1

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Moim kochanym Babciom – Jasi i Marysi

ROZDZIAŁ 1

2013

LANGER

Pierwszy raz od dwudziestu lat stąpał po polskiej ziemi, na dodatek w mieście, które opuścił na stałe jeszcze w stanie wojennym. Wyglądało obco, kompletnie inaczej, niż je zapamiętał jako młody chłopak. Było jednocześnie ładne i brzydkie, to akurat się zgadzało z jego wspomnieniami – tylko Łódź potrafiła taka być. Obskurna i zachwycająca zarazem. Ale też w centrum wyrosły szklane wieżowce, których sobie w tym miejscu nie wyobrażał. Góry szkła i stali pięły się wzdłuż ulicy Mickiewicza, kiedy jechał taksówką z lotniska Lublinek do centrum. Cieszył go rozwój miasta, które zapamiętał jako szare i wiecznie pochmurne. Z nostalgią zauważył, że niektóre miejsca się nie zmieniły, a zdał sobie z tego sprawę, kiedy przejeżdżali obok Centralu. Ten niegdyś reprezentacyjny dom handlowy, gdzie w latach młodości Langera znajdowały się jedne z lepszych delikatesów w mieście oraz jedne z pierwszych ruchomych schodów, wyglądał niemal identycznie jak za komuny. Taki sam szary modernistyczny klocek, z niemodną marmurkową elewacją i z małymi podłużnymi okienkami. Zdaniem niektórych szpecił skrzyżowanie Piotrkowskiej i Mickiewicza, chociaż jednocześnie wzbudzał całą masę cieplejszych uczuć. Na swój sposób rozczulał, kojarzył się z młodością, z dzieciństwem, z tym, co zakazane. Kiedy w 1972 roku budowano Central, Langer miał dziesięć lat, pamiętał ekscytację związaną ze wskakiwaniem na ruchome schody, metalowe drobne paseczki przesuwającej się pod stopami taśmy, chowające się schodki i nagle wyrastające z ziemi stopnie.

Taksówkarz zrobił nawrotkę ze względu na przebudowę torowiska. Mickiewicza na dalszym odcinku była zamknięta. Krążyli długo po wąskich jednokierunkowych uliczkach przecinających Piotrkowską na północy. Wszystko było tak, jak zapamiętał. Tyle że zrobiło się bardziej kolorowo, nawet bardziej niż w innych europejskich miastach. Łódź przypomina teraz trochę Berlin, trochę Manchester, pomyślał, wspominając także Bazyleę i Wiedeń, w których na przemian mieszkał od ponad trzydziestu lat. Specjalnie poprosił taksówkarza, by ten pojechał do hotelu dłuższą drogą. Chciał pooglądać miasto, chciał mu się przyjrzeć zza bezpiecznych szyb samochodu, zanim postawi stopy na tym, jak sądził, nieprzyjaznym bruku. Nigdy Łodzi nie lubił, zawsze chciał się stąd wyrwać, co mu się zresztą udało.

Ale teraz musiał tu przyjechać. Dla Christine. Duchy przeszłości rujnowały życie im obojgu. Musiał je poznać i oswoić. Dlatego wrócił w miejsce, z którym jego żonę łączyły szczególne więzi.

Minęli plac Wolności. Pomnik Kościuszki stał dumnie jak zawsze, tramwaje krążyły z tym charakterystycznym chrzęstem kół trących o wygięte w kształt okręgu szyny. Ten dźwięk był dogłębnie łódzki, aż drążył mózg. W żadnym innym miejscu na świecie, a Langer był przecież w wielu miastach, w których jeździły tramwaje, w Berlinie czy w San Francisco, nie słyszał, by tramwaje wydawały taki dźwięk jak te łódzkie podczas okrążania placu Wolności.

Historia jego miłości do Christine była długa, pełna wzlotów i upadków. Od kilku lat jego żona, utalentowana malarka i właścicielka galerii obrazów, pogrążała się w głębokiej melancholii. Langer bezradnie patrzył, jak Christine zatapia się w mroku, tracąc całą swoją spontaniczną, świeżą radość. W jej życiu wydarzyło się coś, o czym nie potrafiła i nie chciała mówić. I to było związane z Łodzią, z pewnym domem na przedmieściach, z pewną kobietą, która dawno temu tam mieszkała, i z wydarzeniami sprzed lat. Langer czuł podskórnie, że tylko gdy pozna prawdę, będzie mógł pomóc ukochanej wyjść z depresji, która rujnowała jej życie.

Wreszcie dojechali do hotelu. Wybrał Grand na rogu Piotrkowskiej i Traugutta, w samym sercu miasta. Mógł sobie na to pozwolić, a poza tym miał stąd blisko do urzędów i archiwów, które zamierzał odwiedzić. Nie przyjechał tu zwiedzać. Od dłuższego czasu prowadził prywatne dochodzenie, które ku jego zaskoczeniu doprowadziło go właśnie do Łodzi. To tutaj jego żona Christine podróżowała ostatnimi laty i próbowała swoje wyprawy przed nim ukryć.

Wnętrze hotelu przywitało go przepychem i tradycyjnym stylem, w którym tak dobrze się czuł w Niemczech, Szwajcarii i we Francji. Wybrał pokój z widokiem na Piotrkowską. Chciał oddychać atmosferą tego miasta, chciał mieć je przed oczami. Miał nadzieję, że to pomoże mu rozwikłać tajemnicę żony.

Rzucił walizkę na łóżko. Jego apartament był olbrzymi, zdobny w sztukaterie i pełen dopracowanych detali architektonicznych. Mógł wziąć apartament samego Artura Rubinsteina, ale podziękował za tę możliwość. Nie potrzebował w pokoju fortepianu słynnego pianisty, by poczuć się w Łodzi jak w domu. Z walizki wyjął podstawowe rzeczy, a wśród nich kopertę ze zdjęciami. Prywatny detektyw, którego wynajął, świetnie się spisał. Langer dzięki temu wiedział, od czego zacząć śledztwo i na czym się skupić.

Następnego dnia miał spotkanie na uniwersytecie. Postanowił podjąć współpracę z wydziałem historii jako sponsor badań naukowych. Może ta dziewczyna, Dorota Wiśniewska, będzie w stanie mu pomóc. Christine ostatnio czytała powieść Doroty. Mówiła, że ćwiczy polski, przez piętnaście lat małżeństwa z Langerem sporo się nauczyła. Ponoć ta powieść wzbudziła w niej emocje. Chciała poznać jej autorkę, która ma właściwe podejście. Wie, co robi, i wie, dlaczego – mówiła Christine, zanim przestała w ogóle z kimkolwiek rozmawiać i pogrążyła się w melancholii.

Langer prześledził internetowe informacje na temat Wiśniewskiej. Dowiedział się, że pracuje na uniwersytecie, gdzie prowadzi badania dotyczące historii Łodzi. W jego umyśle zrodził się pomysł nawiązania współpracy, a że dysponował pokaźnym majątkiem, mógł dyktować warunki i zlecić jej coś w rodzaju małego dochodzenia pod pozorem napisania pracy naukowej. Miał nadzieję uzupełnić luki, które dostrzegał w powoli tworzącej się opowieści dotyczącej jego żony. Pragnął poznać szerszy kontekst wydarzeń, które miały z nią związek, bo wierzył, że dzięki temu zrozumie, co przytrafiło się Christine. Jako człowiek sukcesu ufał, że i tym razem jego działania przyniosą pożądany skutek. Nie mogło być przecież inaczej.

DOROTA

Szła mokrym od deszczu chodnikiem, mijając stare kamienice przy Pomorskiej. Jej celem był budynek wydziału historii Uniwersytetu Łódzkiego. Ulicą sunęły tramwaje, hałasując niemiłosiernie, a przejeżdżające po wąskich jezdniach samochody chlapały na przechodniów błotnistą wodą z kałuż. Tegoroczna wiosna nie udała się matce naturze. Było mokro, zimno i wietrznie.

Dorocie w butach chlupotała woda, a spodnie miała umazane błotem, nic jednak nie zdołałoby popsuć jej humoru. Najważniejsza jest bowiem radość w sercu, wolna dusza i głowa pełna pomysłów. A na tym obecnie jej nie zbywało.

Po trwającej ponad ćwierć wieku bierności, inaczej zwanej lenistwem bądź też cieplutkim rodzinnym chowem we względnym dostatku, Dorota podjęła pierwszą próbę samodzielnego życia. Wyprowadziła się od rodziców, z ich pięknego wygodnego domu pod miastem. Zaczęła sama płacić rachunki, dbała o swoją płynność finansową i przestała stołować się u matki. Czuła się samowystarczalna i w pełni odpowiedzialna za swój los. Na swoim bywało trudno, czasem śmiesznie, czasem strasznie, ale ogólny rozrachunek był na plus.

A teraz dostała upragnioną, choć na razie dość tajemniczą pracę, zgodną z jej marzeniami i doświadczeniem. Rzecz wyglądała nie tylko intrygująco, ale też (uwaga!) legalnie i intratnie. Należy zaznaczyć, że nie był to dotychczas standard przeróżnych pogmatwanych historii, w które się wplątywała. Szczególnie kiedy w grę wchodziły jej ukochane detektywistyczne zabawy z dawnymi zagadkami miasta Łodzi.

Marzyła o napisaniu książki. Chciała tworzyć wciągające niebanalne historie, wzbudzające zachwyt czytelników. I chociaż ostatnie lata, podczas których miała okazję wydorośleć, otrzeźwiły jej nadzieje i urealniły marzenia, to jednak o nich nie zapomniała. Wkrótce będzie miała okazję je spełnić.

Trudno było uwierzyć, że to właśnie ją wybrano na autorkę publikacji o starych willach na północnych krańcach Łodzi. Na wydziale historii pracowało bowiem co najmniej dwudziestu bardziej utytułowanych naukowców ze znacznie większym doświadczeniem niż panna Dorota Wiśniewska, świeżo po obronie pracy doktorskiej. Jednak profesor Langer z Bazylei się uparł. Podobno chodziło o powieść, którą niedawno opublikowała, a którą on się zachwycił.

Na spotkanie dotarła spóźniona, czym zwróciła uwagę zebranych. Włosy miała przemoczone, a makijaż rozmazany przez ulewę. Kołnierzyk białej koszuli również ucierpiał w deszczu i oklapł smętnie, jakby ktoś go wyciągnął psu z gardła. Promotor Doroty spojrzał na podopieczną z naganą.

Dorota była bodaj najbardziej krnąbrną i nieprzewidywalną doktorantką na wydziale. Córka profesora filozofii, Radomira Wiśniewskiego, dobrze znanego wielu tu zebranym, rokowała nie najgorzej jako pracownica naukowa, a ojciec wcale nie pomógł w karierze. Jakkolwiek miała też swoje słabsze strony: jej zapał bowiem bywał zmienny. Albo pisała dużo, szybko i sprawnie, a do tego odkrywczo; albo dla odmiany nie pisała nic lub oddawała gniot bez ładu i składu. Trzeba było mieć do Dorotki dużo cierpliwości. Prowadziła jakieś tajne badania, dochodzenia na własną rękę… Na przykład niedawno wynajęła mieszkanie, w którym od razu ściągnęła sobie na głowę katastrofę budowlaną i trafiła na pierwsze strony gazet…

Wyglądała przy tym na chodzącą naiwność i grzeczną pensjonarkę o nienagannych manierach. Ciepły domowy chów maminy. Beneficjentka transformacji, pokolenie dzieci wolnych, wychuchanych, a przez to nieco nieogarniętych. Takie sprawiała wrażenie. Było ono jednak mylne. Kiedy zaszła potrzeba, Dorota umiała bezkompromisowo zadbać o swoje interesy i do upadłego walczyć o ukończenie projektu.

Usiadła na wyznaczonym dla siebie miejscu naprzeciwko Langera, wyprostowała plecy i poprawiła koszulę. Prezentowała się już prawie korzystnie.

W przeciwieństwie do niej Langer był niezwykle starannie i elegancko ubrany. Nienaganna marynarka w sportowym stylu, świeżo wykrochmalona koszula, modna fryzura, włosy przyprószone siwizną… Wszystko to zrobiło na Dorocie oraz pozostałych doskonałe wrażenie.

Na początku wypowiadali się przedstawiciele uniwersytetu, dokonano też oficjalnej prezentacji zgromadzonych. Kiedy formalnościom stało się zadość, uwaga obecnych zwróciła się ku Dorocie.

– Przemyślała pani moją propozycję? – zapytał Langer.

– Czuję się zaszczycona, mogąc uczestniczyć w tym projekcie – zapewniła drżącym głosem.

Nie tyle było to wzruszenie, ile raczej uczucie dotkliwego zimna. Na uniwerku oszczędzano bowiem na ogrzewaniu i kaloryfery pozostały wyłączone pomimo wszechobecnego chłodu.

– Podsumujmy dotychczasowe ustalenia – kontynuował. – Fundacja reprezentowana przeze mnie, we współpracy z Instytutem Historii Najnowszej w Bazylei, ufunduje stypendium naukowe na napisanie monografii o pofabrykanckich willach na północnych krańcach Łodzi. Pracownikiem naukowym wyznaczonym do tego zadania jest pani doktor Dorota Wiśniewska, która ma współpracować bezpośrednio ze mną. Fundacja przeze mnie reprezentowana pokrywa koszty wydania monografii w wersji naukowej, a także może pomóc sfinansować publikację książki beletrystycznej. Wydanie monografii jest uzależnione od akceptacji pracy przez komisję, na której czele stoję ja. Mam również prawo do systematycznego kontrolowania przebiegu prac…

Po sali rozszedł się pomruk akceptacji i podziwu. Wszyscy byli zachwyceni. Ten projekt stanowił spełnienie ich marzeń. I nadal nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego zlecenie dostała właśnie Dorota.

O tym mogła porozmawiać z Langerem dopiero po zakończeniu oficjalnej części spotkania, kiedy zostali w sali sami, by omówić szczegóły.

– Moja żona przeczytała pani poprzednie prace – odezwał się Langer, gdy ostatni pracownik uniwersytetu opuścił salę.

Dorotę zdziwiło to, że zleceniodawca mówi tak dobrze po polsku. Najwyraźniej ma polską rodzinę, może nawet jest w połowie Polakiem albo część życia spędził w Polsce, zanim został szwajcarskim profesorem w Bazylei, zastanawiała się, mnożąc hipotezy. W jego słowach dawał się wprawdzie słyszeć twardy akcent, jakim zazwyczaj posługiwali się Niemcy mówiący po polsku, ale jego wypowiedzi były poprawne gramatycznie i składniowo, czego osoba, która nie miała wcześniej kontaktów z Polską, szybko się nie nauczy. Również żona profesora musiała dobrze znać język polski, skoro przeczytała powieść Doroty, dostępną jedynie w tym języku.

– Miło mi, że pańskiej żonie podobała się moja powieść – powiedziała Wiśniewska.

Rodzina i znajomi traktowali jej hobby z przymrużeniem oka, ona sama zresztą też zdążyła nabrać dystansu do swojego pisarstwa.

Powieść, do której nawiązywał Langer, nie została nigdy oficjalnie wydana w całości, ponieważ wyszło na jaw, że treść dotyczy osobistych spraw jej ciotki Łucji. Akcja rozgrywała się w jednej z kamienic w centrum Łodzi i była inspirowana historią rodzinną ciotki oraz ponurą zagadką z przeszłości. Dlatego Dorota postanowiła odstąpić od zamiaru publikacji, ale fragmenty tekstu trafiły już do sieci i zapewne właśnie tam musiała je przeczytać żona profesora Langera. Cała historia z tropieniem zagadki z przeszłości okazała się dla Doroty niefortunna, ale też pozwoliła jej dojrzeć i zrozumieć, co jest w życiu ważne. Do rzeczy ważnych z pewnością nie należało wywlekanie na światło dzienne krępujących szczegółów czyjegoś prywatnego życia, których ten ktoś nie chciałby pokazywać światu. Dorota nauczyła się wtedy pokory i dystansu do pisanych przez siebie historii. Nie zamierzała zmierzać do celu po trupach, choć na drodze jej naukowych poszukiwań trupy często się pojawiały.

Niemniej ucieszyła się, że ktoś docenił jej twórczość. Szykował się fajny projekt, dzięki któremu nie tylko będzie wydobywać z archiwów co ciekawsze historie zwykłych ludzi, ale też dostanie z tego tytułu godziwe wynagrodzenie. Żadna z jej dotychczasowych prac nie była równie hojnie opłacana.

Patrzyła na siedzącego naprzeciwko niej Langera i przeczucie jej mówiło, że ten człowiek kryje w sobie fascynującą historię. Już sama idea, której był pomysłodawcą, żeby napisać monografię o willach z okolic podłódzkiego Helenówka, świadczyła o tym, że musi mieć w tym jakiś cel. Wskazany przez niego obszar od lat nikogo nie interesował, a większości zrujnowanych zabudowań, które się tam znajdowały, nie dało się już uratować. Dorota znała te rejony, bo spędziła dzieciństwo w okolicy. Już wówczas to miejsce omijano szerokim łukiem, a domy ledwo trzymały się gruntu.

Tak, musi mieć jakiś cel, skoro chce w tym grzebać, pomyślała, patrząc na skupionego i poważnego profesora. Kiedy okazało się, że dzięki jego funduszom będą mogli sfinansować badania, a prawdopodobnie także odnowić jedną z willi na potrzeby uniwersytetu, wszyscy nagle zaczęli plotkować na temat zagadkowego dobroczyńcy. W sekretariacie mówiono, że jest milionerem i posiada połowę areału pól uprawnych w Austrii. W bibliotece wydziałowej królowała teoria, że Langer jest wnukiem słynnego pianisty Artura Rubinsteina, w dziekanacie natomiast twierdzono, że wzbogacił się na kamieniach szlachetnych wydobywanych w Afryce. Dorota nie wierzyła w żadną z tych plotek, ale była pewna, że za działaniami Langera kryje się szczególny cel. Zamierzała go o to zapytać na dalszym etapie prac albo kiedy nadarzy się okazja i lepiej się poznają. Na razie musiała wysłuchać tego, co miał jej do powiedzenia o swoich wymaganiach. Jak zauważyła, nie był człowiekiem wylewnym, zatem musiała wykazać się cierpliwością i dyplomacją.

Langer tymczasem wyjął ksero mapy i wskazał miejsce zakreślone czerwonym markerem.

– Interesuje nas ten obszar. Wille, które się tam znajdują.

Błysnął śnieżnobiałymi zębami w uprzejmym uśmiechu, ale jego oczy pozostały smutne. W otaczającej go aurze tajemniczości tkwiło coś niepokojącego. Jakaś zadra, sekretne niedopowiedzenie. W jednej chwili wydawał się uroczy i przyjacielski, gentelman w każdym calu, a w następnej przypomniał drapieżnego bossa od szemranych interesów, niczym sycylijski egzekutor rodzinnej wendety.

– Mieszkałam niedaleko jako dziecko, znam te miejsca – powiedziała Dorota.

W smutnych oczach Langera pojawił się błysk zadowolenia.

– Tym lepiej – odparł. – Będzie pani łatwiej pytać miejscowych ludzi.

Dorota upiła łyk kawy, którą zdążyła sobie zrobić przed spotkaniem. Szybko oblizała wargi, napar był już zimny. Langer swojej filiżanki nawet nie wziął do rąk.

W sali panowała teraz ciężka atmosfera, coś pochmurnego, nieokreślonego wisiało w powietrzu. Dorota pomyślała poetycko, że to opary smutku, które zawisły nad nimi dwojgiem, czy może raczej nad Langerem. Doszła do wniosku, że ten człowiek był wręcz szary z troski o coś niezwykle dla niego cennego.

Zawahała się, zanim zadała kolejne pytania.

– Proszę mi powiedzieć, skąd zainteresowanie tym obszarem? Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć, zanim zacznę dochodzenie? Pytam, bo to pomoże mi zaplanować poszukiwania i skupić się na tym, co istotne.

Langer westchnął. To nie była rozmowa na pięć minut. Ale owszem, jego młoda współpracownica powinna wiedzieć, dlaczego podejmuje się tego zadania i na co ma zwrócić uwagę podczas przeszukiwania archiwów.

– Chodzi o moją żonę – zaczął. – Ona jest w jakiś sposób związana z tymi terenami. Poznaliśmy się w Szwajcarii i tam mieszkamy, chociaż jak się pani pewnie domyśliła, mam polskie korzenie. Wyjechałem z Polski w stanie wojennym, kiedy byłem studentem. Rozpocząłem karierę akademicką na wydziale chemii. – Przechwycił jej zaskoczone spojrzenie. – Tak, dobrze pani słyszała. Nie jestem historykiem, jak można by przypuszczać. Jednocześnie założyłem firmę produkującą… żywność – odwrócił wzrok – która odniosła sukces na rynkach niemieckojęzycznych. Na imprezie branżowej połączonej z wernisażem obrazów poznałem moją żonę. Jesteśmy razem kilkanaście lat.

W jego oczach pojawiło się wzruszenie i ponownie odwrócił wzrok.

– Ostatnio dążyła do rozwiązania pewnej zagadki z przeszłości, która nie daje jej spokoju. Wiem tyle, że to jest związane z którymś z tych domów. Moja żona urodziła się poza Polską. Jej ojciec był Szwajcarem, a matka Francuzką. Nie miałem dotąd pojęcia, że Christine coś łączy z Łodzią. Myślę, że ona na początku naszej znajomości również tego nie wiedziała.

– Skąd pan wie, że chodzi właśnie o te tereny?

– Dowiadywałem się stopniowo. Z jej obrazów, z notatek. Potem wynająłem detektywa…

Dorota domyślała się, że to, co powiedział jej Langer, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. On tymczasem skupił się na konkretach, o których najwyraźniej łatwiej mu było mówić.

– Chodzi głównie o ten dom. – Wyjął współczesne zdjęcie oraz fotografię przedstawiającą obraz namalowany przez Christine. To bez wątpienia były te same budynki. – Tym należy zająć się dokładniej.

– Na co mam zwrócić uwagę?

– Proszę się skupić na latach 1945–1950. Niedługo dostarczę więcej danych. Mój detektyw ciągle mi coś nowego podsyła. Mam powody przypuszczać, że w tej willi zdarzyło się coś, co wpłynęło na życie wielu ludzi, w tym mojej żony. W jaki sposób, tego nie wiem, bo jej wtedy nie było jeszcze na świecie. Urodziła się na początku lat siedemdziesiątych. Dlatego niczego nie jestem w tej sprawie pewny.

Chciał jeszcze coś dodać, ale zrezygnował. Przez chwilę panowała cisza.

– Proszę, by zdawała mi pani na bieżąco sprawozdanie z przebiegu prac. Możemy się umówić na cykliczne spotkania tu, na uniwersytecie. Albo w restauracji hotelu Grand, bo tam się zatrzymałem.

Teraz zabrzmiał jak rasowy biznesmen. Było w tym człowieku coś takiego, co kazało go słuchać i spełniać jego polecenia. Znała ten typ, w życiu takich ludzi wszystko musi się układać po ich myśli. Jeśli dzieje się inaczej, natychmiast podejmują konkretne działania, by znaleźć rozwiązanie problemu. I tak też zapewne było tym razem. Langer przystąpił do działania, aby pomóc żonie. Odtąd nic innego się dla niego nie liczyło, a przed Dorotą stanęło naprawdę niełatwe zadanie. Ludzie tego pokroju są szczególnie wymagający. Chwalą cię i sowicie opłacają, jeśli dobrze dla nich pracujesz, natomiast nie powstrzymają się przed ostrą krytyką, gdy zawiedziesz ich oczekiwania. Nie mają wówczas skrupułów, by wyciągnąć konsekwencje.

Takie myśli naszły Dorotę, gdy patrzyła w surowe oblicze Langera, w tym momencie wyzute z wszelkich uczuć. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach. Dotąd sama była sobie krytykiem i szefem. Wolna jak ptak, dryfowała między obłokami wiedzy tam, gdzie chciała. Na uczelni pisała prace wedle własnych pomysłów, nikt nigdy nie dyktował jej warunków i nie patrzył jej przez ramię, jak teraz będzie to robił Langer. Nowa sytuacja intrygowała ją, ale również trochę martwiła. Zwłaszcza że Langerowi zależało na czasie. Terminy kolejnych etapów projektu były krótkie, a wszystkie ustalenia spisano w stosownych umowach.

Przez chwilę była gotowa zgodzić się z innymi pracownikami uniwersytetu, że to zlecenie dla kogoś bardziej doświadczonego.

– Przypominam też o punkcie naszej umowy, który mówi o dyskrecji – dodał Langer jakby na potwierdzenie jej obaw. – Zobowiązała się pani, że nie napisze publicznie o jakiejkolwiek prywatnej historii związanej z moją osobą lub moją rodziną bez konsultacji ze mną i bez mojej zgody.

– Tak, pamiętam – potwierdziła.

Naprawdę rozumiała ten wymóg. Była to okoliczność, która czasem zabierała jej część satysfakcji. Nie mogła bowiem wprost napisać w swoich opowieściach tego, co działo się w realnym świecie i dotyczyło konkretnych osób. Jednak literatura potrafi znaleźć sposób, żeby ująć w słowa to, co nie może zostać wypowiedziane. Oprócz pracy naukowej dla Langera, w której oczywiście pojawiłyby się konkretne nazwiska realnych osób powiązanych z dawnymi letnimi rezydencjami przemysłowców, zamierzała też napisać książkę beletrystyczną inspirowaną faktami odkrytymi podczas dochodzenia. Także w tym wypadku musiała przemilczeć prawdziwe imiona i nazwiska.

– Nigdy nie publikuję prywatnych historii bez zgody osób w nie zaangażowanych – podsumowała.

Langer się uśmiechnął. W jego oczach dostrzegła zadowolenie, a może nawet podziw.

– Cieszę się, że ma pani takie podejście. Wiem, że się nie pomyliłem, wybierając właśnie panią.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI