Doświadczenie Boga - Anselm Grün OSB - ebook

Doświadczenie Boga ebook

Anselm Grün OSB

2,0

Opis

W każdym głębokim doświadczeniu radości i piękna, strachu i winy, tęsknoty i nadziei, pokoju i spokoju człowiek ostatecznie natrafi na Boga jako na ostateczną przyczynę tych doświadczeń. Karl Rahner

Wielu współczesnych chrześcijan usilnie poszukuje osobistego doświadczenia podczas modlitwy. Dzieje się tak nie bez przyczyny. Spotkanie z Bogiem można przeżyć na wiele sposobów, a im intensywniejsza jest nasza relacja z Nim, tym prawdziwsza nam się ona wydaje.

Autor, czerpiąc z obserwacji dokonanych podczas swojej wieloletniej praktyki duszpasterskiej, trafnie zauważa, że Boga nie można doświadczyć w pośpiechu. Dlatego zachęca do zatrzymania się i zajrzenia w głąb siebie, co umożliwi nam jeszcze bliższe spotkanie z Bogiem.

Wsłuchując się w głębię własnego serca i odkrywając tam tęsknotę, doświadczam głęboko w moim sercu Boga, który mieszka we mnie i który cały czas daje znać o sobie w mojej duszy przez potęgującą się tęsknotę.

Anselm Grün OSB (ur. 1945) – doktor teologii, duszpasterz, doradca i opiekun duchowy. Autor licznych książek poświęconych życiu duchowemu. Jego prace zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt języków.

Pierwsze wydanie ukazało się pod tytułem Doświadczyć Boga całym sobą.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 170

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Teologiczne dyskusje na temat Boga nie cieszą się dzisiaj większym zainteresowaniem. Jednakże podczas spotkań, które prowadzę, bardzo często ludzie pytają mnie, w jaki sposób mogą doświadczyć Boga. Nie wystarcza im tylko wiara; oni chcą Boga czuć. Chcą przeżywać Boga i Jego miłość, wejść z Nim w osobisty kontakt. Nie wystarcza im tylko mówienie o Bogu. Poza tym zbyt często odbierali oni słowa o Bogu jako puste, niepokrywające się z doświadczeniem i dlatego niewzbudzające doświadczenia. Słowo „Bóg” należy do najbardziej zużytych słów. Chyba żaden inny wyraz nie wywołuje aż tylu pozytywnych i negatywnych skojarzeń. Jednemu Bóg kojarzy się z dozorcą jego dzieciństwa, przedłużonym ramieniem karzącego ojca lub kontrolującej matki, innemu zaś – z poczuciem bezpieczeństwa i miłości. Wielu irytuje się, widząc, jak z braku innych argumentów zaczyna się używać argumentu Boga. Michael Albus mówi o błyskawicznych teologach, którzy na wszystko mają teologiczne rozwiązanie, o tych wyjaśniaczach, dla których wszystko jest oczywiste. Udręką innych są z kolei teologowie New Age, dla których wszystko pozostaje niepewne.

Jak możemy dzisiaj właściwie mówić o Bogu i o doświadczeniu Boga? Czuję, że coś mnie pobudza, żeby o tym pisać. I jednocześnie coś mnie powstrzymuje, gdyż wiem, jakim niebezpieczeństwem jest nieodpowiednie mówienie o Bogu. Zresztą wszelka ludzka wypowiedź o Bogu jest nieodpowiednia. Bóg jest i pozostaje Bogiem niewysłowionym. Mówienie o Bogu byłoby więc sztuką uobecniania tego, co niewypowiedziane, bez wyjaśniania owej rzeczywistości i bez sprowadzania jej na płaszczyznę ludzką. Sztukę taką posiedli raczej poeci, tacy jak na przykład Paul Celan, który przez całe swoje życie starał się wyrazić niewypowiedziane. Maria-Magdalena Rob-ben podjęła w tej książce próbę oddania w tekstach medytacyjnych swoich doświadczeń Boga. W naszych rozmowach ujawniło się wspólne pragnienie, aby nie tylko pisać o doświadczeniu Boga, lecz i samemu Bogu pozwolić dojść do słowa. Być może wielu czytelników lepiej odnajdzie się w tych tekstach niż w rozważaniach o charakterze wykładu.

Kiedy zastanawiałem się, czy powinienem dzisiaj pisać o Bogu i doświadczeniu Boga, miałem pewien sen. W tym śnie znalazłem się razem z młodymi poszukującymi ludźmi. Byli to aktorzy. Bardzo powoli i świadomie przemierzaliśmy stworzenie i świętą przestrzeń. Doświadczaliśmy głębokich duchowych przeżyć. Kiedy w przeczuciu świętości przekroczyłem próg, zmieniła się moja świadomość. Otworzył się we mnie kolejny obszar, a jednocześnie coś się we mnie zamknęło. We śnie szliśmy przez okrągłe i kwadratowe przestrzenie, przez skrzyżowania i labirynty. Stało się to dla mnie ważnym doświadczeniem duchowym. Kiedy się obudziłem, czułem, że w tym śnie otrzymałem odpowiedź na moje wątpliwości.

Nie mogę objaśnić Boga i doświadczenia Bo-ga. Mogę tylko otworzyć przestrzenie, które rozciągają się w duszy – te przestrzenie, w których może zaistnieć dla czytelnika doświadczenie duchowe, przestrzenie, w których daje się odczuć obecność Boga bez sprowadzania Go do naszych ludzkich wymiarów. Dla doświadczenia Boga wymagana jest uważność i cierpliwość. I trzeba też przekroczyć próg. Nie mogę doświadczyć Boga w pośpiechu. Muszę wejść do świętej przestrzeni. Nie mogę tam dosięgnąć Boga ręką ani Go fizycznie zobaczyć. Ale w mojej duszy mogą się otworzyć przestrzenie odczuwania Boga.

W moim śnie przyszło mi doprowadzić młodego skrzypka do tego duchowego doświadczenia, które miałem urzeczywistnić z aktorami. Przyjaciele skrzypka chcieli z nim zagrać w kwartecie. Trochę się denerwowali, że mają czekać tylko na niego. Ale we śnie mogłem im powiedzieć bardzo wyraźnie: „Nie ma sensu go zmuszać, bo będzie grał spięty. Pozwólcie mu najpierw doświadczyć nowych rzeczy. I wtedy jego gra otworzy nowe przestrzenie. Kiedy noga od krzesła jest złamana, nie można siedzieć na krześle. Jeżeli zaczekacie, waszą nagrodą będzie gra o nowej jakości”. Byłoby to również moim życzeniem dla czytelnika: żeby cierpliwie wszedł w przestrzenie, które chce przed nim otworzyć ta książka, i żeby potem w swoim graniu, swojej pracy, swoich słowach i swoim działaniu doświadczał nowych przestrzeni i potrafił otwierać je dla innych. Tak jak skrzypek we śnie, nie powinien on grać nowych nut, nie powinien podejmować czegoś zupełnie nowego, powinien tylko robić znane mu rzeczy, ale w inny sposób, bardziej intensywnie i bardziej świadomie, aby we wszystkim, co mówi, śpiewa czy pisze, otwierała się święta przestrzeń. W tej świętej przestrzeni odsłoni się przed nim Bóg. I będzie można usłyszeć Boga w każdym tonie, dojrzeć w każdym obrazie, wyczuć w każdym słowie.

Wędrówka po grani

Kiedy piszę dzisiaj o doświadczeniu Boga, poruszam się cały czas pomiędzy dwiema sprzecznymi tendencjami. Istnieje niebezpieczeństwo, że zbyt łatwo nazwę każde przeżycie doświadczeniem Boga. Wszystko, co mi się zdarza, byłoby doświadczeniem Boga. Ale jak w takim przypadku potraktuję niepowodzenia? Czy również zesłał je na mnie Bóg? Czy wszystko, co mnie spotyka, zostało dane przez Boga? Czy Bóg świadomie gotuje dla mnie cierpienie? Czy mówienie w ten sposób o Bogu nie jest zbyt naiwne? Całkiem inne niebezpieczeństwo polega na zawłaszczeniu Boga. Bóg ma służyć mojemu dowartościowaniu, mojemu dobremu samopoczuciu. W sposób skrajny przejawia się taka tendencja w pewnej amerykańskiej książce pod tytułem: Módl się i stań się bogaty. Bóg jest tylko po to, abym odnosił sukcesy, aby mi się powiodło. Ale Bogiem nie można rozporządzać. Oczywiście, Bóg zawsze jest naszym wybawcą i uzdrowicielem. Ale czy nie odbieram Boga również jako Tego, który żąda ode mnie cierpienia i bólu? Nie wolno nam mówić o Bogu w ten sposób, jakby nie mógł On uczynić czegoś więcej w naszym życiu. Mówić odpowiednio o Bogu – to mówić odpowiednio o człowieku, widzieć człowieka we właściwym świetle. Ale czy w ten sposób postąpię słusznie wobec Boga, który jest „całkiem inny”?

Również w związku z obrazami Boga ujawnia się tendencja do wypowiadania jednostronnych i wzajemnie sprzecznych zdań. Są więc demoniczne obrazy Boga, napawające lękiem obrazy Boga-sędziego, Boga żądającego od ludzi perfekcyjności i wydajności, Boga-despoty i Boga-księgowego. To duchowe nadużycie, duchowy gwałt: za pomocą negatywnych obrazów Boga panuje się nad ludźmi, wywołując w nich poczucie strachu, winy i zawstydzenia. Z drugiej zaś strony czyni się Boga ślicznym i milutkim, ukazuje Go tylko jako dobroć i miłosierdzie. Taki Bóg jest nieszkodliwy, ale nie ma nam nic do powiedzenia. Służy jedynie naszemu dobremu samopoczuciu. W tego rodzaju obrazie Boga nie zmieści się już cierpienie. Johann B. Metz mó-wi o niewrażliwości takich obrazów Boga na ból.

Bóg rzeczywiście leczy nasze rany i może nam pomóc spojrzeć na zranienia wynikające z naszej życiowej historii i uporać się z nimi. Wielu wierzących mogło doświadczyć, że Bóg, do którego zwracali się w modlitwie, wyleczył ich z choroby albo też uchronił przed nieszczęściem bliską im osobę. Ale czasami używa się Boga jako cudownego narkotyku. Wystarczy tylko, że przekażę Bogu swoje problemy i zmartwienia, a On się już wszystkim zajmie, wyleczy wszystkie moje choroby i o nic nie będę się martwił. Nie będę się musiał mocować z ułomną historią mojego życia. Mogę ją przeskoczyć i natychmiast uciec się do Boga, który jak czarodziej odgoni wszelkie zło. W takim wypadku religia staje się czymś w rodzaju uzależnienia. Boga traktuje się podobnie jak alkohol czy seksualność: chodzi o to, by uciec przed bolesną prawdą o sobie. Leo Booth mówi o religijnym uzależnieniu; polega ono na tym, że wykorzystuje się Boga do „ucieczki z rzeczywistości”1. Z jednej więc strony wiara jest źródłem zdrowia lub uzdrowienia. Z drugiej zaś może ona prowadzić do chorobliwych relacji z Bogiem, kiedy to wykorzystuje się praktyki religijne do ucieczki przed trudną rzeczywistością i własnym bólem. Jakże więc zdołam w obliczu tych niebezpieczeństw mówić o Bogu w odpowiedni sposób?

W trakcie pisania uświadomiłem sobie, że nie potrafię przedstawić teologii doświadczenia Boga. Dlatego staram się podchodzić do tego tematu z różnych stron, a teksty biblijne stały się moim drogowskazem. Podczas medytacji nad nimi zajaśniała przede mną tajemnica Boga. Doświadczenie jest czymś innym niż dowód na istnienie Boga. Dowód ma przekonać wszystkich. Doświadczenie daje jedynie świadectwo o własnym przeżyciu. Dlatego pisanie o doświadczeniu jest zawsze rzeczą subiektywną. Jednakże świadectwo innych ludzi może wzbudzić w nas doświadczenia albo przypomnieć nam o tych, które mamy już za sobą, ale nie jesteśmy ich świadomi albo też nie rozpoznaliśmy ich treści. Różne podejścia do doświadczenia Boga będą również przez czytelników przeżywane w wieloraki sposób. Na jednej drodze odnajdzie się ktoś bardzo dobrze, inna pozostanie dla niego obca. Mam jednak nadzieję, że każdy znajdzie w tej książce zachętę do zaufania własnym doświadczeniom Boga.

Doświadczenie

Niemieckie słowo Erfahrung – ‘doświadczenie’ – pochodzi od fahren, reisen – ‘jechać, podróżować’. Kto udaje się w podróż, kto wychodzi z siebie, kto ucieka ze swojego ciasnego więzienia, kto jest gotowy wyruszyć do nowych krajów, ten może czegoś doświadczyć (er-fahren). Doświadczenie wymaga więc wewnętrznego otwarcia się, aby przyjąć to, co nowe. Muszę być odpowiednio usposobiony, aby czegoś doświadczyć. „Nie może być doświadczenia bez zainteresowania. Tylko ten może czegoś doświadczyć, kto tego chce”2. To, czy jakieś spostrzeżenie albo przeżycie stanie się doświadczeniem, zależy od mojej wewnętrznej otwartości i od zgody, żeby spotkało się ze mną i dotknęło mnie to, co wychodzi mi naprzeciw. Doświadczenie zakłada chęć wejścia w kontakt z tym, co przeżywam, i z tym, co lub kogo spotykam.

Doświadczenie bywa także związane z cierpieniem. Kto chce uniknąć wszelkich niebezpieczeństw, ten musi pozostać w domu. Wyruszenie w drogę może być niebezpieczne. Greckie słowo empeiros – ‘doświadczony, biegły’ – pochodzi od peira – ‘próba, ryzykowne przedsięwzięcie’. Ten, kto chce czegoś doświadczyć, musi się zdobyć na odwagę. Kto udaje się w podróż, ten ryzykuje. Łacińskim odpowiednikiem „doświadczenia” jest słowo experientia. Pochodzi ono od experiri i oznacza: ‘próbować, wystawić na próbę, zdać się na coś, sprawdzać, spierać się z kimś’. Dla posługującego się językiem łacińskim doświadcza ten, kto jest w stanie sprawdzać siebie albo kogoś innego, zdawać się na to coś lub tego kogoś, spierać się z nim. Doświadczenia gromadzi ten, kto wykonuje eksperymenty, podejmuje próby i wyciąga z nich wnioski. Kto chce zebrać doświadczenia, musi je porównać z tym, czego już doświadczył. A potem należy doświadczenie zinterpretować. Muszę samego siebie zapytać, jakie znaczenie ma to, co mi się przytrafiło.

Odnosimy pojęcie „doświadczenie” do doświadczenia Boga, ale przecież nie potrafimy Boga tak po prostu zbadać, jak się bada kraj, do którego się wybieramy. Nie możemy również robić eksperymentów, które by potwierdziły istnienie i działanie Boga. Doświadczyć możemy tylko tego, co jesteśmy w stanie zobaczyć i uchwycić. Nie możemy doświadczyć Boga bezpośrednio, ale tylko w przeżyciach, wydarzeniach, w spotkaniach z innymi ludźmi, w głosach naszej duszy, w obrazach z naszych snów. Każde doświadczenie odbywa się za pośrednic-twem zmysłów, również doświadczenie Boga. Ale z pomocą zmysłów nie możemy bezpośrednio uchwycić Boga. Od nas zależy, jak zechcemy interpretować i rozumieć to, co odbieramy zmysłami. Również i my decydujemy, czy chcemy doświadczyć tego, co znajduje się poza jakimś wydarzeniem. Jeśli chcemy, wtedy spotkanie z ludźmi, doświadczenie stworzenia, przeżycia, które przytrafiają się nam podczas podróży, poprowadzą nas do tajemnicy Boga. Nie możemy eksperymentalnie znaleźć dowodów na istnienie Boga. Ale możemy zbadać przyczyny tego, co przeżywamy, zgłębić to, co przebija się przez nasze przeżycia. I wtedy może – niekiedy, choć nie zawsze – zajaśnieć nam sam Bóg.

Doświadczeniem religijnym zajmowali się przede wszystkim fenomenologowie religii. Ru-dolf Otto przyjmuje, że każdy człowiek nosi w sobie zmysł świętości. Kiedy postrzegamy świat tym wrodzonym zmysłem, rozpoznajemy w nim intuicyjnie tajemnicę Boga, podobnie jak intuicyjnie odbieramy piękno. Gerardus van der Leeuw widzi doświadczenie religijne przede wszystkim w zadziwieniu potęgą „Innego” i w przeczuciu „bezpośredniego związku z Nim”3. Serce i uczucia są tym miejscem, w którym Bóg może dotknąć człowieka, i również człowiek może tam doświadczyć Boga. Doświadczenie religijne jest często uczuciowym przełomem. Nagle wszystko staje się jasne. Takiego doświadczenia doznał niespokojny i niewierzący Paul Claudel. Kiedy w czasie świąt Bożego Narodzenia usłyszał śpiew Magnificat, ogarnęło go przeczucie: „Jakże szczęśliwi są ludzie wierzący! Czyżby to było prawdą? To jest prawdą! Bóg istnieje, jest tutaj. On jest kimś, jest tak samo osobą jak ja: kocha mnie i woła do mnie”4. Z całą pewnością mamy w sobie religijną skłonność. I jesteśmy w stanie doświadczyć Boga, kiedy mówi On do nas poprzez stworzenie lub swoje słowo. Ojcowie Kościoła uzasadniali to w ten sposób, że dusza jest ze swej natury religijna, a nawet chrześcijańska. Platon wiązał możliwość doświadczenia Boga z erosem, który mieszka w naszych sercach, a jednocześnie ma udział w bóstwie. „Eros jest równocześnie boską łaską i ludzką tęsknotą”. Jest „boskim impulsem, który wyrzuca nas z toru naszych codziennych przyzwyczajeń”5. Eros jest symbolem „ludzkiej tęsknoty za spełnieniem, w którym wszystkie troski znajdują ukojenie”6. Ponieważ Bóg włożył w nasze serca erosa, możemy we wszystkim, co nas spotyka i co postrzegamy, rozpoznać Boga jako Tego, który zaspokaja naszą najgłębszą tęsknotę.

Człowiek jako istota szukająca Boga

Dla św. Benedykta mnich to człowiek, który szuka Boga i dlatego może być rozumiany jako uosobienie człowieka poszukującego Boga. Benedykt poleca, by każdego młodego mnicha zbadać, si revera Deum quaerit – „czy rzeczywiście szuka Boga”7. Mnichem nie jest ktoś, kto już Boga znalazł, lecz człowiek szukający Go przez całe swoje życie. Idąc za tradycją św. Bazylego, pod pojęciem szukania Boga rozumie Benedykt „palącą tęsknotę, aby podobać się Bogu; takiej tęsknoty nie da się nigdy zaspokoić”8. Mnich szuka Boga, ponieważ wcześniej Bóg szukał jego. W prologu Benedykt przedstawia Boga jako Tego, kto pośród ludzi szuka sobie współpracownika. Bóg woła: „Któż jest człowiekiem, co miłuje życie?” (Ps 34,13). Szukać Boga to dla Benedykta szukać prawdziwego życia, nie zadowalać się tym, co powierzchowne, czerpać z życia radość. Jednym słowem: chcieć żyć. Kto szuka Boga, ten pragnie znaleźć w Nim nowe życie, nową jakość życia, a nawet odkryć nową własną tożsamość.

Łacińskie słowo quaerere znaczy nie tylko ‘szukać, zastanawiać się, trudzić’, lecz także ‘py-tać, zadawać pytania’. Szukać Boga – to zatem ciągle na nowo pytać o Niego. Człowiek jest istotą wiecznie pytającą, której nie zadowoli żadna odpowiedź. Taką odpowiedzią byłby tylko sam Bóg. To, co poznajemy w ten sposób o Bogu, nie jest jeszcze Bogiem prawdziwym i właściwym. I dlatego musimy pytać dalej, na płaszczyźnie duchowej. Co znaczy to, co określamy mianem Boga? Co w rzeczywistości znaczy doświadczenie Boga? O czym mówią dogmaty? Co czynimy, kiedy sprawujemy Eucharystię? Co znaczy zmartwychwstanie? Co znaczy, że Bóg stał się człowiekiem? Co znaczy wcielenie Boga? Czym rzeczywiście jest Bóg? Tworzymy sobie tylko obrazy Boga czy myślimy o Bogu prawdziwym? Zawsze musimy o to pytać, jeśli chcemy poznać Boga jako Tego, który mógłby nam udzielić odpowiedzi przynoszącej pokój naszemu sercu.

Biblia pochwala tych, którzy szukają Boga. „Szukajcie Pana, a żyć będzie wasza dusza” – napisano w Psalmie 69,33. A w Psalmie 105 znajdujemy zachętę: „Niech się weseli serce szukających Pana! Rozmyślajcie o Panu i Jego potędze, szukajcie zawsze Jego oblicza” (Ps 105,3–4). Szukać Boga znaczy przede wszystkim: szukać Jego oblicza. Ale jak to robić? Żydom nie wolno było przecież tworzyć obrazów Boga, a jednak mieli szukać Jego oblicza. Dla ludzi Wschodu największą tęsknotą było to, żeby Bóg spojrzał na nich łaskawie. Kiedy oblicze Pana świeci nade mną, jestem wolny od prześladowców, moje życie jest zdrowe i pełne (por. Ps 80,20). Mnisi postrzegają siebie jako pokolenie szukających Boga. „Takie jest pokolenie tych, co Go szukają, co szukają oblicza Boga Jakubowego” (Ps 24,6).

Jezus wzywa nas, abyśmy naprzód starali się o królestwo Boga i Jego sprawiedliwość (Mt 6,33). Zwiastuje tym, którzy szukają Boga w modlitwie, że Go znajdą (Mt 7,7). Sam Jezus jako dobry pasterz szuka zabłąkanej owcy (Mt 18,12–13). I wreszcie kobiety szukają Jezusa Ukrzyżowanego, ale Go nie znajdują (Mt 28,5). Sam Bóg nas szuka, jak mówi Jezus. Idzie za nami. Naszym zaś zadaniem nie jest szukanie znaków i cudów, lecz samego Boga lub królestwa Bożego. Powinniśmy wypatrywać Boga, który w Jezusie Chrystusie udaje się na poszukiwanie człowieka. Ludzie bowiem zagubili się sami, źle pojmowali swoje człowieczeństwo, oddalili się od tego, czym w istocie są. Jezus szuka zagubionej owcy, szuka zagubionego syna, aby mógł go zaprowadzić do domu Ojca, gdzie poczuje się jak w prawdziwym domu. I Jezus mówi tym, którzy szukają Boga, że królestwo Boże w nich jest, że jest już w nich boskie ziarno, że są już w Bogu i że tylko w Bogu odnajdą swą prawdziwą istotę.

Śniło mi się,że od praczasówjestem na poszukiwaniach.Poszukuję kryształu.Schodzę do jaskinii wspinam się na szczyt.Zagłębiam się w morzei wnoszę się ku niebu.Pędzę z miejsca na miejsce,dzień po dniu.Rozdarty przez moją tęsknotę,rozdarty przez moje doświadczenie,rozdarty przez moje poszukiwania.Aż z wyczerpaniapadam na ziemię…Kryzys – twórczy skok.Ziemia niesie mnie,wiatr chłodzi moje zlane potem ciało,trawa muska mnie delikatnie,wącham świeżo ściętą trawęi dostrzegam mlecz:w lekkości swego bytuuśmiecha się do mnie.Wtedy słyszę szept,głos we mnie:czego tutaj szukasz?czego tam szukasz?Nigdy nie zapominaj,że kryształ jest w tobie.I budzę się.

Szukać Boga znaczy również: zadawać sobie właściwe pytania. Ludzi zawsze niepokoiły trzy fundamentalne kwestie. Kim jestem? Skąd pochodzę? Dokąd idę? To trzy podstawowe pytania każdej filozofii. W pierwszym stuleciu po Chrystusie z niepokojem podejmowała je gnoza. Jeżeli wgłębimy się w te zagadnienia, dotrzemy do Boga. Jeśli będę się ciągle dopytywał, kim jestem, wszystkie powierzchowne odpowiedzi stracą znaczenie. Jestem nie tylko tym, który nosi takie, a nie inne imię, mężczyzną lub kobietą, kimś, kto wykonuje taki właśnie zawód, kto ma za sobą określoną historię życia, konkretne uczucia i potrzeby. Kiedy będę szukać miejsca, w którym wolno mi powiedzieć „ja”, dotrę ostatecznie do moich podstaw, które mnie przewyższają. I tam spotkam Boga, a On wska-że mi moją tożsamość. Gdy oderwę się od swoich emocji, gdy będę tylko moim „ja” – znajdę się w Bogu i przed Bogiem; i wtedy też zrozumiem, co znaczy dla mnie słowo „Bóg”. Również kiedy wgłębię się w pytanie „Skąd pochodzę?”, dojdę ostatecznie do Boga, od którego wyszedłem, nawet gdybym o tym nie pamiętał. Podobnie do Boga doprowadzi mnie pytanie o cel mojej drogi. Nie dotrę zbyt daleko, jeżeli cel mojej drogi widzę jedynie w samorealizacji i życiu pełnym zadowolenia i sukcesów. Tylko jeśli pójdę za moją najgłębszą tęsknotą, moje życie stanie się dla mnie zrozumiałe. Ta zaś tęsknota wskaże mi Boga. I dopiero wtedy, gdy moja droga znajdzie kres w Bogu, moje serce osiągnie ukojenie.

Szukać Boga znaczy również: dać się zakwestionować przez Boga; wsłuchać się w pytania, które Bóg do nas kieruje. Nie wolno nam szukać Boga tak, jak szuka się jakiejś rzeczy, którą możemy zdobyć; i nie wolno o Niego pytać jak o przedmiot, o którym zdobywa się w końcu informacje. Powinniśmy zaś pytać o Boga jak ludzie, do których wcześniej sam Bóg skierował pytanie: czy naprawdę jesteśmy ludźmi, kim w istocie jesteśmy i czy to, co robimy, godzi się robić? Szukanie Boga zakłada również wysiłek stawania się autentycznym człowiekiem. A to oznacza, że nigdy nie zadowolimy się tym, co osiągnęliśmy. W drodze do Boga nigdy nie możemy zatrzymać się i odpocząć. Bóg zawsze niepokoi nas swymi pytaniami. Jak pytał Adama, tak pyta i nas: „Adamie, gdzie jesteś?” (Rdz 3,9). Gdzie się znajdujesz? Czy może twoje myśli i życzenia są gdzie indziej, niż ty teraz przebywasz? Czy pozwolisz, żebym cię znalazł, czy będziesz uciekać? Czy ukryjesz się jak Adam, bo chcesz uniknąć spotkania ze Mną? Boga może szukać tylko ten, kto staje przed własną prawdą i pozwala, żeby go Bóg z tą prawdą skonfrontował.

Niemieckie słowo suchen – ‘szukać’ – pochodzi z języka łowieckiego. Pies myśliwski szu-ka, podążając za śladem, który zwietrzył i który czuje. Ślad to odcisk stopy człowieka lub zwierzęcia. Pies myśliwski idzie tym tropem, aż pochwyci zwierzynę. Już bardzo wcześnie ojcowie monastycyzmu używali tego obrazu, gdy mówili o szukaniu Boga. Mnich jest jak pies myśliwski, który wyczuł ślad zająca. „Mnich powinien obserwować psy w czasie polowania na zająca. Gdy jeden, który zobaczył zająca, pobiegł za nim, inne uczyniły to samo, ponieważ zobaczyły tego pierwszego psa. Ale gdy się zmęczyły, zawróciły. I tylko ten pierwszy, który widział samego zająca, ścigał go dalej i nie zatrzymał się, choć inne zawróciły. I biegł przez urwiska, lasy, zarośla, przez raniące go ciernie, aż złapał zająca. Podobnie i mnich, który szuka Chrystusa Pana, powinien nieustannie spoglądać na krzyż, nie zważając na przykrości, które mu się przytrafią, i biec, aż dotrze do Ukrzyżowanego”9.

Mnich jest kimś, kto wyczuwa nosem ślad Boga. Jego szukanie Boga nie zawsze jest spacerkiem. Prowadzi ono przez ciernie i urwiska. W czasie tej drogi człowiek nieustannie odnosi rany. I bardzo często ma wrażenie, że idzie nadaremnie. Ale nie może zrezygnować, musi iść śladem, który czuje, iść tak długo, aż rzeczywiście znajdzie Boga.

Boże, szukam Cięna ulicach i placach,w zaułkach i domach.Pędzę z miejsca na miejsce.Powiadają, że królujesz na wysokościach,i podążam za Tobą w myślach zdobywających niebo.Powiadają, że jesteś w podziemnym świecie,i schodzę do dna moich lęków.Głoszą, że można Cię znaleźć tylko w kościele,i pędzę do kamiennej katedry.Klęcząc w drewnianych ławach,oczekuję Ciebieprzed zamkniętymi drzwiami tabernakulum,w czerwonawym świetle wiecznej lampki,która obiecuje Twoją obecność.Jak możesz mnie usłyszećzza żelaznych, grubych drzwi?Jak możesz do mnie przyjść?Nie mam klucza,aby Cię wypuścić do tego świata.Woła ktoś do mnie:ON jest Słowem,i tylko w Nim można Go znaleźć.W Słowie, które zaspokaja mój głód.Biegnę do swojej izdebkii Słowo mnie znajduje:królestwo Boże jest wewnątrz!Znalazłem,a przecież wciąż szukamw głębinach mojego bytu.

Bernard z Clairvaux wyjaśnia swoim mnichom, że szukają oni Boga tylko dlatego, że Bóg szukał ich wcześniej. Bóg w swojej miłości szukał człowieka. Nawiedzał go w nocy. W podświadomości człowieka zasiał tęsknotę za sobą. Dał się poznać człowiekowi podczas snu, aby człowiek, kiedy się już zbudzi, szukał Go w ciągu dnia. W ten sposób interpretuje Bernard wers z Pieś-ni nad Pieśniami: „Na łożu mym nocą szukałam umiłowanego mej duszy, szukałam go, lecz nie znalazłam. «Wstanę, po mieście chodzić będę, wśród ulic i placów, szukać będę ukochanego mej duszy»” (Pnp 3,1–2).

Przyczyną, dla której szukamy Boga, jest to, że On już nas szukał i dotknął nas swoją miło-ścią, że włożył w nasze czucie jej ślad. I teraz nie możemy już nie wstawać ciągle na nowo i nie szukać umiłowanego naszej duszy. Szukanie Boga jest zatem historią miłości. Nasza tęsknota za miłością Boga spełni się dopiero w chwili śmierci, kiedy ostatecznie Go znajdziemy. Tutaj, na ziemi, możemy tylko obudzić się ze snu i wstać, aby podjąć poszukiwanie. Ono zaś odpowiada istocie naszego człowieczeństwa. Jeśli porzucimy poszukiwanie Boga, będziemy zadowalać się błyskotkami jak syn marnotrawny z Jezusowej przypowieści (por. Łk 15,11–32), a nasz głód zaspokajać będziemy strąkami przeznaczonymi dla świń. Tylko kiedy szukamy Boga, nasza dusza żyje.

Mnich – według św. Benedykta – to człowiek szukający Boga. Jest więc zadaniem mnicha, żeby poprzez swoje konsekwentne poszukiwanie „całkiem innego” Boga czynił otwartym w dzisiejszym społeczeństwie pytanie o Niego. Życie duchowe nie oznacza dopasowania się do ducha czasu, tak jak to robią wszyscy. Tylko ten, kto swoim życiem czyni aktualnym pytanie o Boga, może pomóc ludziom, których horyzont zaciemnił się lub zamknął. Niestety w ostatnich latach Kościół zajmował się wieloma drugorzędnymi tematami i zaniedbał pytanie o Boga i szukanie Boga. Tylko wtedy, gdy ludzie odkryją w Kościele szczere szukanie Boga, pozwolą się Kościołowi porwać. W tej książce, nawiązując do benedyktyńskiej tradycji szukania Boga, chcemy podjąć na nowo pytanie o Boga jako najistotniejsze z pytań – decydujące o naszym byciu człowiekiem.

Obraz Boga i obraz samego siebie

Na początku modlitwy arcykapłańskiej, w obliczu zbliżającej się śmierci, Chrystus mówi: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17,3). „Życie wieczne” oznacza u Jana rzeczywiste życie, życie w pełni: chodzi o nową jakość, nową intensywność życia. Ono nie jest życiem po śmierci, ale życiem, które już tutaj, na ziemi, ma udział w wieczności, już teraz przepełnione zostaje Bogiem; jest życiem, w którym spotykają się niebo i ziemia, czas i wieczność; jest życiem, w którym Bóg i człowiek łączą się. Za takim życiem i za taką żywotnością tęsknią dzisiaj wszyscy ludzie. Pedagog Marianne Gronemeyer mówi o życiu jako o ostatniej okazji. Dla młodzieży to jest dzisiaj właściwym celem: mieć życie i czuć życie. Chcą mieć wszystko, i to natychmiast10. Z odpowiedzią, którą daje im Jezus w Ewangelii św. Jana, nie wiedzą chyba, co począć. Bo jakże prawdziwe życie miałoby polegać na poznawaniu jedynego prawdziwego Boga? Życie dla młodych ludzi to nie poznawanie, lecz doświadczanie.

Ale może jednak słowo Jezusa jest odpowiedzią na tęsknotę naszych czasów. Dla C.G. Junga Bóg jest najmocniejszym archetypem, jaki istnieje. Jeśli obraz Boga jest chory, człowiek także staje się chory. Archetypiczne obrazy poruszają coś w człowieku. Tworzą w psychice zamęt albo ład. Goją rany albo jeszcze bardziej je rozjątrzają. Nie jest więc rzeczą bez znaczenia, w jaki sposób postrzegam Boga. Od obrazu Boga zależy mój obraz samego siebie. Oczywiście, nie można jednoznacznie powiedzieć, co było najpierw: kura czy jajo, własny obraz czy obraz Boga. Jednak od właściwego poznania Boga zależy, czy właściwie widzę i przeżywam siebie. Poznanie to w tym przypadku nie tylko poznanie intelektualne. W Biblii hebrajskiej mówi się o „poznaniu” kobiety przez mężczyznę w akcie seksualnym. Poznawać Boga to zatem intensywnie Go doświadczać. Grecki odpowiednik słowa „poznawać”, ginoskein, oznacza coś innego niż opinię o jakiejś rzeczy. Poznawanie zawsze łączy się z widzeniem, wyczuwaniem i rozumieniem.

Właśnie u św. Jana słowo „znać” odgrywa ważną rolę. Jan udziela przy tym odpowiedzi zwolennikom gnozy, którzy tęsknią za poznaniem i oświeceniem. Poznanie (gnosis) – mówi Jan – daje udział w boskiej naturze. I to jest dla człowieka prawdziwe życie. Jan stwierdza dalej, że oglądanie Jezusa prowadzi do poznania Boga i do uczestnictwa w Bożym wiecznym życiu i miłości. Poznając Boga, mam udział w Tym, który jest życiem i miłością, ponieważ istotą Boga jest miłość. Kto poznaje Boga, ten zanurza się w wiecznej miłości – tej miłości, która płynie od Ojca do Syna i od Syna do Ojca11.

Tak jak widzę Boga, tak też widzę i siebie. Tak jak doświadczam Boga, tak też przeżywam samego siebie. Owo doświadczenie odbywa się w duchowym kontekście człowieka. Jeśli ktoś nie ufa sobie, jeśli ciągle ma odczucie, że nie jest w porządku, że wszystko robi źle – to często odpowiada temu obraz Boga jako podejrzliwego obserwatora, który wszystko widzi i ocenia, wszystkie nasze czyny kładzie na wagę i osądza jako dobre albo złe. Tacy ludzie żyją w ciągłym strachu, że nie są wystarczająco dobrzy. Muszą się ciągle usprawiedliwiać, ponieważ ciągle czują się oceniani. Boga odczuwają nie jako życie, lecz jako utrudnienie życia. Bóg nie jest dla nich przyjacielem, lecz wrogiem ludzkiej witalności. Obraz tego podejrzliwego Boga bardzo trafnie opisał Tilman Moser w swojej książce Zatrucie Bogiem. Takiego Boga nie cieszy nic, co cieszyłoby dziecko. Nic nie jest dla tak postrzeganego Boga wystarczająco dobre.

Nie ma zbyt wielkiego sensu teoretyczne rozprawianie o obrazach Boga. Mój obraz Boga rozwijał się w mojej historii życia. Zależy jakoś ów obraz od mojego doświadczenia własnej matki i własnego ojca. Jeżeli odbierałem mojego ojca jako osobę nieobecną, będę również cierpiał z powodu obcości Boga. Jeżeli ojciec był autorytatywny, to również do mojego obrazu Boga wkradnie się rys autorytatywny i despotyczny. Kto nie doświadczył akceptacji ze strony własnego ojca, ten również Boga nie będzie przeżywał jako Ojca w pozytywnym znaczeniu tego sło-wa. Ludzie, którzy mieli negatywne doświadczenia z ojcem, będą zasadniczo nieufni wobec Boga. Podobnie jest z doświadczeniem matki. To, czy ktoś ma zaufanie do Boga lub nie, zależy od jego doświadczeń z matką. Kto doświadczył od swojej matki bezpieczeństwa i ciepła, ten będzie kojarzył z Bogiem rodzinną bliskość i poczucie bycia kochanym. Jeżeli natomiast matka okazywała dystans, jeżeli wykorzystywała syna lub córkę do własnych celów, odbije się to również na doświadczeniu Boga. Taka osoba również Boga będzie doświadczać jako tego, który wykorzystuje ją do swoich celów, a siebie będzie postrzegać jako kogoś pozbawionego znaczenia i zależnego od Jego samowoli. Oczywiście, relacja z Bogiem nie jest całkowicie uzależniona od naszej relacji z matką i ojcem. W naszej duszy jest również archetypiczny obraz Ojca lub Matki. I wiele dzieci, które odbierały swoją rodzoną matkę jako nieprzystępną, znajduje w Kościele, a zwłaszcza przed ołtarzem Maryi, coś z macierzyńskiej czułości Boga.

Towarzysząc duchowo ludziom, zachęcam ich, żeby mi opowiedzieli historię swego religijnego rozwoju. Zapytuję wtedy konkretną osobę, jakie uczucia ujawniały się u niej w czasie mszy świętej, kiedy myślała o Bogu. Ja sam jako dziecko chętnie bywałem na mszy. To mnie fascynowało. Doświadczałem tam poczucia bezpieczeństwa, ale również tajemnicy. Miałem wtedy przeczucie numinosum, rzeczywistości zachwycającej i zarazem przejmującej lękiem. Oczywiście, kojarzyłem z Bogiem to, że mam być dobry. W okresie dojrzewania myślałem głównie o walce ze swoimi błędami i słabościami. Również w czasie nowicjatu tkwił we mnie obraz Boga sprawdzającego moje osiągnięcia. I wobec takiego Boga chciałem przez konsekwentną ascezę opanować swoje namiętności. Dopiero stopniowo rozwinął się u mnie obraz Boga, który pozwala mi oddychać, daje mi wolność, czyni mnie żywotnym. W podobny sposób każdy będzie mógł opowiedzieć historię własnych obrazów i doświadczeń Boga. I taka historia będzie równocześnie historią stawania się sobą. Moglibyśmy przy tym zapytać, w jakim stopniu mój obraz Boga zmienił obraz mnie samego i jaki wpływ moje doświadczenia Boga miały na moją osobę, na mój rozwój, moje życie. Jeśli o mnie chodzi, mogę powiedzieć, że doświadczenia Boga użyźniły moje życie, dały mi zaufanie do siebie, wyzwoliły mnie z uzależnienia od sławy i z presji osiągnięć oraz bardzo pomogły mi w procesie dojrzewania.

Siedzę na moim koniku sukcesui pędzę przez czas,godzina za godziną,dzień za dniem.Szybciej, szybciej, mój koniku.Tam możesz zaoszczędzić nieco czasu.Skrót,oferta specjalna.Biegnij, mój koniku,chcę to mieć,będę mógł zaoszczędzićco najmniej dziesięć minut dziennie,czyli 70 minut w tygodniu.Jak cudownie,bo zdziałamy jeszcze więcej,ja i ty,mój cudowny koniku.Pędź dalej!Minuta po minucie.Godzina za godziną.Dzień za dniem.Mocno siedzę w siodle,trzymam napięte cugle,pędzę dalej,od terminu do terminu,od spotkania do spotkania,od rozmowy do rozmowy,od kursu do kursu.Spiesz się, mój koniku,abyśmy dokonali wielkich rzeczyna tym świecie.Mój konik jest siwy,siwy i szybkijak strzała.Spinam mojego siwka ostrogami,gnam go.Ale pewnego dnia puka ciszado mojej szybko kołatającej ściany serca.Mój koń wstrzymuje galop,wypadam z siodła,cugle wyślizgują mi się z rąk,mój koń odbiega kłusem,leżę w piasku.„Czego chcesz ode mnie?!”,krzyczę zrozpaczony.„Zatrzymaj się, nie zapominaj:czas jest mój”.Sapię i prychamjak mój siwek,boję się ciszy,która czai się w moim sercu.Jak mogę się uspokoićpo takiej gonitwie?Czuję wewnętrzny uciskjak nieskończony ciężar.Jak ruletkapędzą moje myśli,moje uczucia i sprzecznościw mojej duszy.Czy jest jeszcze w ogólemiejsce we mnie,które wie, co to milczenie,które bez sukcesów i naciskówżyje we mnie szczęśliwe?Pokaż mi miejsce,gdzie się nie ocenia,miejsce bez osiągnięć i przymusu,bez pośpiechu i bez nacisku,gdzie nikt inny nie jest w domu,tylko ja sam.Czuję piasekmiędzy palcamii oddychampachnącym wiosennym powietrzem.Pierwszy raztak się czuję,patrzę na niebo,na kolory drzew,na trawęi słyszę odgłosy strumienia,który płynie obok mnie.A może to jest we mnie?Głęboko wdycham powietrzeaż do samego dna,i wypuszczam,wreszcie wypuszczam.Sen mnie unosi:Stoję przed ołtarzemw kościółkuw mojej wsi,trzymam swój zegarnad daramiwina i chlebai proszę o przemienieniemojego zabieganego czasuw pokój.

Ślad mojej żywotności prowadzi do Boga

Gdy poważnie potraktuję słowa Jezusa, poznanie Boga nie tylko poprowadzi mnie do prawdziwego życia, ale i doświadczę Boga właśnie tam, gdzie jestem żywotny. Moja żywotność jest właściwą przestrzenią spotkania i doświadczenia Boga. Towarzysząc duchowo ludziom jako kapłani i zakonnicy w domu rekolekcyjnym w Münsterschwarzach, ciągle na nowo stwierdzamy, że wielu „duchowych” ludzi szuka Boga przede wszystkim tam, gdzie jest dyscyplina i twardość, gdzie się czegoś zabrania, coś reglamentuje, i gdzie oni sami nakładają sobie wędzidła. Inni poszukują w medytacji, w liturgii i lekturze Pisma Świętego. Z pewnością można tam znaleźć Boga. Spotkałem jednak ludzi, którzy mimo usilnych starań nie znajdują Go ani w medytacji, ani w lekturze Pisma Świętego, ani w liturgii. W swoim uporczywym staraniu, aby wszystko zrobić poprawnie, spotykają jedynie autorytatywnego ojca lub zalęknioną matkę, ale nie Boga. Tkwią cały czas w tym krępującym schemacie i mylą go z Bogiem. Za bardzo chcą Go wtłoczyć w dokładnie określone ramy. A Bóg nie da się ograniczyć. Skutkiem tego wszystkiego jest pustka wewnętrzna, rozpaczliwe poszukiwanie osobistego kontaktu z Bogiem oraz intensywnych uczuć podczas medytacji. I wielu użala się, że niczego nie może odczuć, niczego nie może doświadczyć.

Kiedy jednak pytam o ślady własnej żywotności, wielu sądzi, że nie mają one nic wspólnego z Bogiem i że jest to jedynie sprawa struktury psychicznej. Ale ja każę sobie mimo to opowiadać, kiedy im się całkowicie otwiera serce, kiedy czują się żywi, kiedy potrafią się zapomnieć. I wtedy wyznają mi, jak to podczas słuchania muzyki całkowicie się w nią zanurzają. Inni stają się całkowicie okiem, kiedy oglądają dzieło sztuki. Jeszcze inni czują, że żyją, kiedy wędrują przez piękną okolicę. Dla wielu sytuacją, w której się otwierają i czują wewnętrzną harmonię, jest towarzystwo innych ludzi. Zdarza im się tak przy kieliszku dobrego wina lub podczas gry w karty. Wtedy proponuję, aby raz jeszcze przyjrzeli się dokładnie, co przeżywają podczas wędrówki, gry w karty, przy muzyce, w muzeum. Czym jest ta rzecz, która wznosi ich ponad nich samych? W jaki sposób objawia się ich żywotność? Co ją stanowi? Prawie zawsze jest to coś, co ich zupełnie wciąga, co jest ważniejsze niż ich problemy dnia codziennego, co każe im zapomnieć o ich problemach. Jeśli do końca przemyślimy doświadczenia życia, dojdziemy do zdań, którymi Paul Tillich opisywał Boga: „Bóg jest tym, co mnie koniecznie dotyczy”. Bóg prowadzi mnie do głębi, do mojego centrum. Wiedzie mnie do spotkania z moim źródłem życia, miłości, radości i piękna.