Drabina Jakowa - Ludmiła Ulicka - ebook + książka

Drabina Jakowa ebook

Ulicka Ludmiła

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Porywająca saga na tle burzliwej historii dwudziestego stulecia.

Moskwa, 1975 rok. Scenografka teatralna Nora Osiecka staje się właścicielką skrzynki z korespondencją swoich dziadków, Marusi i Jakowa. Po latach pozna historię ich miłości i skrywane rodzinne tajemnice. Śledząc losy zakochanych, cofniemy się do początku wieku, do Kijowa, gdzie dorastali autorzy listów — wolnomyśliciele marzący o lepszym świecie, który miał nigdy nie nadejść. Dotrzemy też, już na początku XXI wieku, do tajnych akt KGB. Czego zdołamy się dowiedzieć o przeszłości Nory — jej rodziny i narodu?

Tę misternie skonstruowaną, napisaną z Tołstojowskim rozmachem i dramaturgią Doktora Żywago, kronikę tworzą ludzie, dla których narodziny, ślub, zdrada, choroba, rozmowa z sąsiadką czy pierwsze kroki dziecka są równie ważne, co śmierć Stalina ogłoszona w porannym programie telewizyjnym.

Powieść oparta jest na dokumentach z archiwum rodzinnego autorki.

Drabina Jakowa w spektakularny sposób przedstawia rosyjską koncepcję sudba, czyli pojmowania losu jako swoistego więzienia, z którego nigdy nie można uciec. Chodzi tu o istotę samego życia jako niezbywalnie naznaczonego wyborami naszych przodków. Ta istota jest niezmienna, tak jak wieczni są aniołowie wspinający się po drabinie Jakuba.

„The New York Times”

Przez ponad siedemset stron będziemy mocno, czasami wręcz odczuwając ból, przeżywać losy bohaterów i szukać paraleli między ich życiorysami a przeszłością naszych bliskich.

Galina Józefowicz, krytyczka literacka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 827

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Лестница Якова
Opieka re­dak­cyjna: EWA SMOL, SE­BA­STIAN BREJ­NAK
Re­dak­cja: BIANKA DZIAD­KIE­WICZ
Ko­rekta: ANNA RUD­NICKA, MA­RIA ROLA, KRY­STYNA ZA­LE­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: ANNA NI­KLE­WICZ
Fo­to­gra­fia na okładce: VA­LE­RIYA SI­MAN­TO­VSKAYA | Stocksy | Adobe Stock
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Ljud­miła Ulicka, all ri­ghts re­se­rved. Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with EL­KOST In­ter­na­tio­nal li­te­rary agency and GRAAL li­te­rary agency © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Agnieszka So­wiń­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07986-7
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

...trwa­jące widmo by­to­wa­nia

bły­ska więc na­dal zza stro­nicy jak ob­łok,

który ju­tro wsta­nie

– no i nie koń­czy się pi­sa­nie

VLA­DI­MIR NA­BO­KOVDar, przeł. Eu­ge­nia Sie­masz­kie­wicz

ROZ­DZIAŁ 1

Wi­kli­nowy ku­fe­rek

(1975)

Dziecko było piękne od chwili po­ja­wie­nia się na świe­cie – z do­strze­gal­nym do­łecz­kiem w bródce i kształtną główką, jakby wy­szło wprost spod ręki do­brego fry­zjera: krótka fry­zurka, do­kład­nie jak u mamy, tylko wło­ski ja­śniej­sze. I Nora od razu je po­ko­chała, choć wcze­śniej nie była zbyt pewna sie­bie. Miała trzy­dzie­ści dwa lata i są­dziła, że na­uczyła się już ko­chać lu­dzi za ich za­sługi, a nie tak po pro­stu, z po­wodu po­kre­wień­stwa. Dziecko oka­zało się cał­ko­wi­cie godne nie­umo­ty­wo­wa­nej mi­ło­ści – spało do­brze, nie pła­kało, ssało pra­wi­dłowo, z dużą cie­ka­wo­ścią przy­glą­dało się swoim za­ci­śnię­tym piąst­kom. Dys­cy­pliny nie prze­strze­gało: raz spało dwie go­dziny, in­nym ra­zem sześć bez prze­rwy, bu­dziło się, cmo­kało w pu­ste po­wie­trze – i Nora od razu przy­sta­wiała je do piersi. Sama też nie lu­biła dys­cy­pliny i za­uwa­żyła ten wspólny im rys.

Jej piersi ule­gły nie­sa­mo­wi­tej prze­mia­nie. Już pod­czas ciąży ład­nie na­brały ob­ję­to­ści i choć wcze­śniej na pła­skiej po­wierzchni ster­czały same sutki, te­raz, gdy na­brzmiały mle­kiem, zy­skały na zna­cze­niu. Nora pa­trzyła na nie z sza­cun­kiem, od­czu­wa­jąc dziwną przy­jem­ność z tej zmiany. Choć fi­zycz­nie było to ra­czej nie­przy­jemne – nie­ustanne na­pię­cie i nie­wy­goda. W sa­mym kar­mie­niu była obca, nie­zwią­zana z nim, po­dej­rzana sło­dycz...

Mi­nęły trzy mie­siące od chwili przyj­ścia na świat, gdy prze­stało być „dziec­kiem”, a stało się „Ju­ri­kiem”. Zaj­mo­wało po­kój, który wcze­śniej na­le­żał do mamy Nory i który stał się ni­czyj po osta­tecz­nej prze­pro­wadzce Ama­lii Alek­san­drowny do Re­zer­watu Priok­sko-Ter­ra­snego, do męża, An­drieja Iwa­no­wi­cza. Dwa ty­go­dnie przed po­ro­dem Nora na szybko po­bie­liła po­kój, a Ju­rik za­miesz­kał w nim w bia­łym łó­żeczku – re­kwi­zy­cie z dru­giego aktu Trzech sióstr. Te­raz to nie miało już żad­nego zna­cze­nia, ale w mi­nio­nym se­zo­nie cały te­atr był wstrzą­śnięty skan­da­lem zwią­za­nym ze zdję­ciem tego spek­ta­klu. Nora była sce­no­grafką, re­ży­se­rem – Ten­giz Ku­ziani.

Ten­giz, gdy le­ciał do Tbi­lisi, po­wie­dział, że nie wróci wię­cej do Mo­skwy. Rok póź­niej za­dzwo­nił do Nory, po­in­for­mo­wał, że za­pro­szono go do Bar­naułu, by wy­sta­wił Pannę bez po­sagu Ostrow­skiego i że się nad tym za­sta­na­wia. Pod ko­niec roz­mowy za­pro­po­no­wał, by Nora po­je­chała ra­zem z nim, jako sce­no­grafka... Jakby nie wie­dział, że Nora uro­dziła dziecko. Albo uda­wał. Dziwne było jesz­cze i to: czyżby tym ra­zem za­ku­li­sowa poczta pan­to­flowa nie za­dzia­łała? Świat te­atru to ohydny śmiet­nik, w któ­rym pry­watne ży­cie za­wsze ma wy­wró­coną pod­szewkę, do wia­do­mo­ści pu­blicz­nej po­da­wało się w nim każdy nie­zna­czący de­tal, a już to, kto kogo ko­chał czy nie ko­chał, kto z kim przy­pad­kiem spo­ty­kał się w łóż­kach pro­win­cjo­nal­nych ho­steli pod­czas go­ścin­nych wy­stę­pów i czyje dziecko wy­skro­bała która ak­torka, roz­no­siło się na­tych­miast.

W przy­padku Nory tak się nie stało – nie była gwiazdą. Je­dyne, co się wy­da­rzyło, to spek­ta­ku­larne fia­sko. No a poza tym uro­dziła dziecko. Mil­czące py­ta­nie śro­do­wi­ska te­atral­nego: kto jest oj­cem? O jej ro­man­sie z re­ży­se­rem wie­dzieli wszy­scy. Ale jej mąż nie był czło­wie­kiem te­atru, na­le­żał do „pu­blicz­no­ści”, a i ona sama, jako młoda sce­no­grafka, do­piero za­czy­nała ka­rierę. Zdaje się, że rów­nież skoń­czyła... Z tych wła­śnie po­wo­dów te­atralna ho­łota nie po­świę­ciła jej więk­szej uwagi – ani szep­tów za ple­cami, ani wy­miany zna­czą­cych spoj­rzeń. Wszystko to te­raz nie miało żad­nego zna­cze­nia – Nora zwol­niła się z te­atru...

Ju­rik nie spał od ósmej. W oko­li­cach dzie­wią­tej Nora spo­dzie­wała się pie­lę­gniarki Ta­isii – miała za­szcze­pić dziecko, ale była już je­de­na­sta, a ta wciąż nie przy­cho­dziła. Nora po­szła do ła­zienki zro­bić pra­nie. Nie usły­szała dzwonka od razu, wy­sko­czyła, otwo­rzyła drzwi. Ta­isija za­częła ga­dać już w progu... Nie była zwy­czajną pie­lę­gniarką z po­radni dzie­cię­cej, ale czło­wie­kiem z mi­sją: edu­ko­wała nie­ro­zumne ma­muśki, wta­jem­ni­czała je w wielki se­kret wy­cho­wy­wa­nia dzieci, a przy oka­zji dzie­liła się z nimi od­wieczną ko­biecą mą­dro­ścią, wpa­jała umi­ło­wa­nie do ży­cia ro­dzin­nego, do­ra­dzała w re­la­cjach z te­ścio­wymi i po­zo­stałą ro­dziną męża, łącz­nie z ich by­łymi żo­nami. We­so­łej plot­karce i pa­pli to­wa­rzy­szyło prze­ko­na­nie, że wszyst­kie te dzieci bez od­po­wied­niego śro­do­wi­ska – a taką wła­śnie funk­cję peł­niła: „po­łoż­nej śro­do­wi­sko­wej” – nie ro­słyby na­le­ży­cie. Żad­nych wzor­ców wy­cho­wy­wa­nia, poza wła­snymi, nie uzna­wała. Na­zwi­sko dok­tora Ben­ja­mina Spo­cka wy­pro­wa­dzało Ta­isiję z rów­no­wagi.

Ze wszyst­kich „ma­mu­siek” naj­bar­dziej lu­biła ta­kie jak Nora – sa­motne, pier­wo­ródki, po­zba­wione mat­czy­nej po­mocy. Była ona po pro­stu ide­ałem: z po­wodu osła­bie­nia po po­ro­dzie oszczę­dzała siły na prze­trwa­nie i nie sprze­ci­wiała się na­ukom Ta­isii. A poza tym miała do­świad­cze­nie pracy w te­atrze, gdzie ak­to­rzy, jak małe dzieci, wiecz­nie się kłó­cili, byli za­zdro­śni i za­wistni, i na­uczyła się wy­słu­chi­wać wszel­kich bredni z uda­waną uwagą, prze­mil­czeć to, co trzeba, współ­czu­jąco przy­tak­nąć.

Nora stała obok Ta­isii, słu­chała jej traj­ko­ta­nia, ob­ser­wo­wała, jak śnie­żynki na jej fu­trze zmie­niają się w drobne kro­ple i spły­wają...

– Wy­bacz, że się spóź­ni­łam, ale wy­obraź so­bie, za­cho­dzę do Siw­ko­wych – znasz Na­ta­szę Siw­kową spod pięt­nastki? Dziew­czynka Oleńka, osiem mie­sięcy, cudo, na­rze­czona dla two­jego bę­dzie – a u nich tam kłót­nia. Te­ściowa z Ka­ra­gandy przy­je­chała, z pre­ten­sjami, że Na­taszka się o męża nie trosz­czy, dziecko za­nie­dbuje, że dia­teza z po­wodu nie­wła­ści­wej diety. Ale znasz mnie, za­pro­wa­dzi­łam po­rzą­dek.

Ta­isija ru­szyła do ła­zienki, żeby umyć ręce, ko­men­tu­jąc po dro­dze:

– Ile razy ci mó­wi­łam, że­byś do pra­nia brała my­dło dzie­cięce, pro­szek się ni­jak nie na­daje. Słu­chaj, co ci mó­wię, nic złego ci nie po­wiem...

Było tuż po dwu­na­stej. Ju­rik już za­snął, Nora nie chciała go bu­dzić. Za­pro­po­no­wała Ta­isii her­batę. Ta za­jęła w kuchni miej­sce go­spo­dyni. Sie­dze­nie przy szczy­cie stołu do niej pa­so­wało – duża głowa, loki ze­brane spinką w kok – prze­strzeń z sza­cun­kiem or­ga­ni­zo­wała się wo­kół niej, a ona od razu znaj­do­wała się w cen­trum fi­li­ża­nek i spodków, które cią­gnęły ku niej jak owce do pa­stu­cha.

Ładna kom­po­zy­cja, au­to­ma­tycz­nie od­no­to­wała Nora i po­sta­wiła na stole czer­wone pu­dełko z je­le­niem w skoku na­ma­lo­wa­nym na wieczku. Go­ście cza­sami coś przy­no­sili, a Nora nie lu­biła sło­dy­czy, przy­nie­sione w pre­zen­cie cze­ko­ladki cze­kały na oka­zję, po­kry­wa­jąc się bia­łym na­lo­tem.

Ta­isija, z któ­rej wło­sów kro­ple ska­py­wały na stół, wy­su­nęła rękę po cze­ko­ladkę z dro­giej bom­bo­nierki. Za­trzy­mała jed­nak dłoń w po­wie­trzu i nie­ocze­ki­wa­nie za­py­tała:

– Nora, a ty w ogóle masz męża?

Zdra­dza mi ta­jem­nice do­ty­czące opieki nad nie­mow­la­kiem i chce po­znać moje, w za­mian za dzie­cięce my­dło... Ten­giz na­uczył ją tak ro­zu­mieć dia­logi, ich we­wnętrzną kanwę.

– Mam.

Nie ma po­trzeby wy­po­wia­dać zbęd­nych słów, można wszystko ze­psuć, dia­log musi się roz­wi­jać swoim to­rem, sama w końcu za­pyta...

– Od dawna?

– Od czter­na­stu lat, od szkoły.

Pauza. Piękna kon­struk­cja.

– A czemu jak się zja­wiam to sama w domu je­steś?... On ci nie po­maga, w przy­chodni też ci nie to­wa­rzy­szy...

Nora za­my­śliła się na chwilę: po­wie­dzieć, że jest ka­pi­ta­nem stat­ków mor­skich? Albo że sie­dzi?

– To taki do­cho­dzący mąż. Z matką mieszka. To dość szcze­gólny czło­wiek, bar­dzo uta­len­to­wany, ma­te­ma­tyk, ale w spra­wach ży­cio­wych jest mniej wię­cej jak Ju­rik. – Nora zde­cy­do­wała się na prawdę. Jedną dzie­siątą prawdy.

– Och! – oży­wiła się Ta­isija. – Znam ana­lo­giczny przy­pa­dek!

Ale w tym mo­men­cie Nora wy­ło­wiła czuj­nym uchem ja­kiś ruch i po­szła do synka. Obu­dził się i pa­trzył na matkę jakby ze zdzi­wie­niem. Za ple­cami Nory stała Ta­isija, to wła­śnie w nią się wpa­try­wał.

– Obu­dzi­li­śmy się, Ju­roczka? – za­świer­go­tała Ta­isija.

Nora wy­jęła chłop­czyka z łó­żeczka. Od­wró­cił głowę w stronę po­łoż­nej, pa­trzył wy­cze­ku­jąco.

Nora nie miała prze­wi­jaka, je­dy­nie se­kre­ta­rzyk z otwie­raną klapką i Ju­rik z tru­dem już się na nim mie­ścił (ale prze­cież też synka nie prze­wi­jała). W szwalni uszyto jej dwie pary śpiosz­ków, dziew­czyny z pra­cowni kra­wiec­kiej sko­pio­wały z ja­kie­goś za­gra­nicz­nego wy­kroju.

Ta­isija odro­binę po­ma­ru­dziła na te­mat ka­pi­ta­li­stycz­nych maj­te­czek z gu­mową wkładką, w któ­rej mo­kra pie­luszka po­wo­do­wała od­pa­rze­nia, po­ca­ło­wała dziecko w pupkę, po­le­ciła roz­ło­żyć czy­ste prze­ście­ra­dło na tap­cza­nie i przy­go­to­wała szcze­pionkę. Wy­mie­szała coś z jed­nej i dru­giej fiolki, na­brała ciecz do strzy­kawki i le­ciutko ukłuła chłop­czyka igłą. Dziecko się skrzy­wiło, jakby chciało się roz­pła­kać, ale się roz­my­śliło. Spoj­rzało na matkę i się uśmiech­nęło.

Mą­dry chło­pak, wszystko ro­zu­mie, za­chwy­ciła się Nora.

Ta­isija po­szła do kuchni wy­rzu­cić watę i krzyk­nęła od progu:

– Woda! Nora! Woda leci! Po­top!

Woda, która prze­lała się z wanny, wy­pły­nęła na ko­ry­tarz i do­tarła już do kuchni. Wło­żyły Ju­rika do łó­żeczka, ale chyba zbyt ner­wowo, po­spiesz­nie, i się roz­pła­kał. Nora za­krę­ciła kran, rzu­ciła na pod­łogę ręcz­niki, za­częła wy­cie­rać wodę. Ta­isija zręcz­nie jej po­ma­gała. Na­gle, w takt szlo­chów zo­sta­wio­nego w łó­żeczku dziecka, za­dzwo­nił te­le­fon.

Za­la­łam są­sia­dów, prze­stra­szyła się Nora i po­bie­gła do te­le­fonu po­wie­dzieć, że już wy­ciera.

Ale to nie byli są­sie­dzi, tylko oj­ciec Nory, Gien­rich Ja­kow­le­wicz.

Jak za­wsze, wy­brał so­bie kiep­ski mo­ment..., zdą­żyła po­my­śleć Nora. Ju­rik krzy­czał pierw­szy raz w ży­ciu tak gło­śno, a do tego ten po­top.

– Tato, mam tu po­top, od­dzwo­nię.

– Nora, moja matka zmarła – po­woli i uro­czy­ście po­wie­dział oj­ciec. – Dziś w nocy... w domu... – I do­dał ci­cho: – Przyjdź tu prę­dziutko, nie wiem, co ro­bić...

Nora rzu­ciła wy­żętą szmatę na pod­łogę: jak za­wsze, ta­kie tra­ge­die dzieją się w bar­dzo kiep­skim mo­men­cie. Dla­czego jej bli­scy na­wet na śmierć wy­bie­rają so­bie naj­bar­dziej nie­wła­ściwy mo­ment?

Ta­isija od razu wszystko zro­zu­miała:

– Kto?

– Bab­cia.

– Ile lat?

– Pew­nie z osiem­dzie­siąt. Ukry­wała to całe ży­cie, od­mła­dzała się, zmie­niała pasz­port... Pu­ścisz mnie na kilka go­dzin?

– Idź, idź. Zo­stanę.

Nora ko­lejny raz umyła ręce, co było dość głu­pie, po­nie­waż były czy­ste, rzu­ciła się do Ju­rika i po­dała mu pierś. Po­cząt­kowo ode­pchnął ją z urazą, ale gdy po­wio­dła sut­kiem po jego war­gach, wziął go do ust i się uspo­koił.

Ta­isija w tym cza­sie, zdjąw­szy spód­nicę i bluzkę, zręcz­nie zbie­rała wodę do wia­dra, szybko wy­le­wała ją do ubi­ka­cji; jej ró­żowe pan­ta­lony, biała krótka halka, grube pu­kle wło­sów z roz­su­pła­nego koka po­ja­wiały się i zni­kały w ko­ry­ta­rzu i Nora nie mo­gła się nie uśmiech­nąć na wi­dok jej zręcz­no­ści, piękna i pre­cy­zji ru­chów.

– Nie wiem, jak długo to po­trwa... Za­dzwo­nię. Tu nie­da­leko mieszka, na Po­war­skiej.

– Idź, idź, od­wo­łam dwie wi­zyty. Tylko ścią­gnij po­karm na wszelki wy­pa­dek. Może się prze­dłu­żyć. Ta­kie rze­czy...

Tak, po­my­ślała Nora. Zda­wa­łoby się, że przy­pad­kowy czło­wiek, a za­re­ago­wała na­tych­miast. Nie­sa­mo­wita baba.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki