Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwa najważniejsze (jak dotąd) dramaty Doroty Masłowskiej „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” i „Między nami dobrze jest” pokazują, że autorka nie tylko znakomicie operuje językiem, jest niezwykle wyczuloną obserwatorką naszej codzienności, ale też doskonale czuje scenę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 121
Martini rose, martini bianco, martini kaszel.
Martini rose, seiczęto, los trabantos, buenos aires.
Ekesera, czingueczęto, seiczęto, fellatio.
Mirel matie, kantare, romi sznajder, kawa i herbata.
On ryczy, ona mówi: zamknij się. On: to nasza rumuńska pieśń narodowa, nie wypieraj się tradycji, kochanie. Tu są jeszcze zarysowania, bo tak się chwycili, i jak ruszyłem, to podrapali. Najdroższy lakier, czarny metalik.
Spotkała mnie dziwna taka sytuacja, gdy jechałam samochodem z Warszawy na Tczew...
I te dziwnie zachowujące się osoby przedstawiły się... My jesteśmy z Rumunii, ja mogę panu pokazać flagę. Ale jaką flagę? Jaką flagę?
Powiedziałem im: jakie ścinki wędlin? Jakie kurwa ścinki wędlin? Wsadź mi tę koleżankę do auta, podaj adres i wyślę ci ścinki wędlin. Będziesz mógł se mieć jedyną w życiu szansę zrobić sobie kanapkę z koleżanką. WYPIERDALAĆ.
Z żoną zatrzymaliśmy się na orlenie i podeszły dwie osoby dziwnie bardzo zachowujące się, w tym jedna z nich, kobieta, była w ciąży, podające się za narodowości rumuńskiej mówiące po polsku. Żona jest podczas chemioterapii, nie ma jednego cyca, nigdy nie wiem, lewego czy prawego, i...
Ale ta koleżanka to była taka koleżanka, co trzymała się za drzwi i nie chciała puścić, nawet jak ruszyłem. I ja powiedziałem, o nie, nie będzie kurwa tak.
To obrzydliwe. To wykluczone.
Ja powiedziałam nie, bo nie mogę ich przyjąć do samochodu, ponieważ mam samochód zarejestrowany na tak zwaną działalność i ze względu na tę widoczną kratkę, ze względu na którą nie mogę ich więc zabrać, na co odpowiedzieli...
I tak dziwnie patrzyła się. Taką miała twarz o takim wyrazie normalnie ryby w galarecie. Mąż odpowiedział, że niestety zabranie ich jest niemożliwe, ale oni byli bardzo nachalni. Jak odmówiliśmy, zaczęli strasznie płakać i zaklinać się.
Powiedziałem: nie. Nie. Bo nie.
No to się ta niedobra koleżanka wyłożyła na ziemię, jej wina. Tu wyłożyła się, o, powiedziałem: nie, tego jeszcze nie było. Chodź, szmato, chodź, ja cię wyprasuję. I jadę prosto na nią, o tak. A jak uciekała. Aż się kurzyło za nią. Tak to jest, jak się za dużo ćpa.
Zatankowawszy, poszedłem na stację zapłacić, gdy wróciłem, mój syn lat 10 spytał, czy istnieją Rumuni mówiący po polsku. Odpowiedziałem oczywiście, że nie, bo on jest dzieckiem znerwicowanym, co tu dużo mówić, opóźnionym trochę od rówieśników i różne bajki takie wymyśla.
Niby byli tacy mili, niby tacy mili, ale jak zobaczyłam ich uzębienie, to ooo, kategorycznie odmówiłam podwiezienia. Ja nie mówię, że jakieś wielkie od razu halo, ale dziś to nie jest problem, kupić sobie nawet najtańszą szczoteczkę do zębów, nawet w kiosku, i dwa razy dziennie zęby wyszorować, wymyć porządnie, myju myju, czarny krzyż i po krzyku. O to należy dbać. To jest przyjemność. Ament.
Akt 1
SCENA 1
Zima, stacja benzynowa, zmierzcha, do samochodu Kierowcy ładuje się dwoje biednych Rumunów.
PARCHA: Żona się nazywa Dżina.
KIEROWCA: Dziewczyna ta natomiast lat około 20, ciężarna, nic nie odpowiadała, tylko siedziała, ale uważam ją za współwinną w uczestniczeniu morderstwa. Czyjego morderstwa? Mnie morderstwa, proszę pana, chociaż może to się wydawać nierealne.
PARCHA: Mów jej po prostu Dżina. Dżina, jak ty masz na nazwisko?
KIEROWCA: Zapytana o nazwisko, również nie odpowiadała, milcząc, ale na imię miała Dżina, co najprawdopodobniej jest zdrobnieniem od Regina, i to już jest trop, po którym można obojga morderców z łatwością namierzyć, bo to jest imię rzadkie i tego ja się domagam, ujęcia zabójców w imieniu wszystkich podatników, którzy mogą zostać przez nich napadnięci i zabici.
PARCHA: Ona nie ma na nazwisko. Po prostu Dżina. Jest to piękne imię dla takiej dziewczyny, właściwie i imię, i imię i nazwisko, i jednocześnie pseudonim artystyczny. Dżina to dobra dziewczyna. Nic nie ukradnie, nic nie narzyga. Przysięgam na to niewinne dziecko, które nosi pod sercem. Wie pan, to życie. Jesteśmy biednymi, uczciwymi Rumunami mówiącymi po polsku. Żona jest w ciąży, jedzie do lekarza do Wrocławia, do specjalisty, bo zrobiły jej się te, przerzuty, cysty, po prostu bagno ma w tym brzuchu. I tak dalej. To pojedziemy sobie razem tam, gdzie pan tam jedzie?
KIEROWCA: Do Wrocławia! Komisarz rozumie, a to wyjazdówka jest na Gdańsk!
PARCHA: Do Wrocławia, ale my się nie upieramy. W Gdańsku może nawet lepiej, też są różni specjaliści, morze, jod, muszle, okręty, może być Gdańsk, ja się nie chcę kłócić o to z panem.
KIEROWCA: Odpowiedziałem im, że nigdzie nie jadę. Tylko do Elbląga. A zresztą i tak zaraz potem wracam, odpowiedziałem spokojnie, zgodnie z prawdą, bo jestem spokojny.
PARCHA: No to do Elblągu czy gdzie tam, a potem już ona sobie poradzi. Ona sobie zawsze daje radę. Którą sobie zawsze daje. My, Rumuni, ooooo, to zaciekły naród. Jeszcze panu coś zaśpiewa, jak się wyluzuje trochę, nie Dżina? Ty potrafisz, kochanie. Bardzo sympatyczna dziewczyna. No, usiądź sobie tak, o tak, piękne ty moje śliczne, wszystko dobrze? Masz nową gumkę do włosów? Ale kiedy sobie kupiłaś, teraz? Nie wierzę. Prześliczna jest, wiesz? To cykorie są, te kamienie?
KIEROWCA: Trudno właściwie powiedzieć, jak to zaszło, to była chwila. Mężczyzna, z którym była, skądś znałem tą twarz, to zapewne jeden z tych znanych mafiozów, Wołowina czy ten drugi, których pokazują, a ja akurat obróciłem się, bo krzyknął do mnie: uwaga! Rumuny idą!, czy coś takiego. I ja się tam obróciłem, a to była rzecz jasna podpucha, a on wepchnął mi ją na przednie siedzenie, z bambetlami jakimiś, siatami, ja mówię: csooo??!
A on: Dżina. To jest Dżina.
Odczułem zdenerwowanie, co myślę, komisarzu, jest logiczne. Ja mówię: człowieku, jaka Dżina, co za Dżina znowu, co mnie obchodzi twoja żona jakaś Dżina? Tak się spytałem.
Dla mnie to ona się może nazywać Doktor Queen, zabieraj mi ją stąd już, śpieszę się, do roboty jadę, co tu się kurde flak dzieje?!...
PARCHA: Tak naprawdę ma na imię w dowodzie Pyralgina, a mówi każdemu, żeby mówili na nią Dżina. Peralgina, Aspiryna, Kofeina to u nas tradycyjne rumuńskie imiona kobiece. Święta Peralgina, to u nas w Rumunii była taka patronka kobiet pijanych wracających po ciemku. Nie? Bywa w życiu. Kobiet takich jak ona. Ale ona mówi każdemu, że jest Dżina, nie wiem, co to za dziwny kaprys ona ma. Niech pan jej nie mówi Pyrangina, niech pan jej mówi Dżina, niech pan zrozumie uczucia wielkiej być może artystki.
KIEROWCA: Ale co mnie to obchodzi?! Wynocha, Rumuny, bo zawołam zaraz...
Natomiast koleżanka ciężarna, o której już wspominałem, udawała, że nie słyszy, ale tam jak wisiała taka choineczka zapachowa, to się tym bawiła, prawdopodobnie planując jej niepostrzeżenie mi ukradnięcie.
A on mówi, żebym zobaczył, jaka jest ładna, a co mnie to obchodzi w ogóle, ładna czy nieładna, ja wiem tylko, że czuć od niej olejem smażonym, ohydną smażeliną jakąś, a weź się ty odczep gówniarzu i zabieraj stąd tą swoją księżniczkę z bębnem!
Ja nigdzie nie jadę.
DŻINA: Mówił pan, że jedziesz.
KIEROWCA: Tak? Pomyliłem się.
Rzekłem ironicznie. Ponieważ byłem już zirytowany tą nachalną i niechcianą przeze mnie sytuacją.
DŻINA: Zajebiste masz to ma tu.
KIEROWCA: A gówniara bawiła się cynicznie choineczką, żeby odwrócić temat.
DŻINA: Pan to kupił czy sam zrobił?
KIEROWCA: Jak: zrobił?! Jak: sam zrobił?! Z dywanu wycięłem?! Dziewczyno, to się kupuje normalnie, tu idziesz na stację i tego jest na pęczki!!! Skąd wyście się urwali w ogóle?
PARCHA: Niech pan zobaczy, jaka jest ładna, oo. Szelmutka. No zęby trochę ma od rzeczy. Ale to ciężkie życie sprawiło, nie kochanie? U nas w Rumunii nie ma przebacz, jedliśmy właściwie całe życie tylko ścinki wędlin, to dla kośćca zabójcze. I tą, cyrkonię. Cykorię. A jako słodycze najchętniej gealcid, takie dropsy na zgagę.
KIEROWCA: I opowiada mi jakieś swoje odyseje kosmiczne, jak oni w tej Rumunii tam, jak te jakieś osty jedli, chwasty i skały, no możliwe, ale PANIE, u nas też był stan wojenny, było na kartki, KURCZE PIECZONE, CO MNIE TO OBCHODZI! Proszę przestać do mnie mówić! Bo ja pana nie słucham! Nie słucham już tego! Nie słucham.
Dramatycznie zatyka sobie uszy.
DŻINA: Albo cukier waniliowy na sucho. Na przykład. Wisolwit bardzo rzadko, bardzo rzadko, wyłącznie jak mama coś do lombardu wstawiła, kryształy rodowe, tego mieliśmy na pęczki, bo strugała warzywa w całej Rumunii i była bardzo znana.
PARCHA: Ja zresztą wcale nie ukrywam, że przyganiał kocioł garnkowi, zna pan to znane przysłowie rumuńskie, a sam też niezbyt uzębiony jestem. Uzębienie duże, ale z przejaśnieniami, o.
KIEROWCA: I mi pokazuje zęby, takie brązowe kołki niewyparzone, takie jak niedopałki, prawie pawia puściłem, jak można takie zęby mieć i jeszcze się ten, rozmnażać... A dziewucha z tą choineczką, czy to jest dopuszczalne, kulturalne?
DŻINA: O Jezu, chciałabym też mieć takie coś...
KIEROWCA: A on:
PARCHA: No to se weź przecież, pan ma dwa, to się przecież nie obrazi na ciebie chyba, prawda?
KIEROWCA: Rozumie pan to? Powiedział, żeby sobie wzięła. Moją własność, moją rzecz. Obcy ludzie, których pierwszy raz widzę w życiu.
DŻINA: (próbując powiesić sobie choineczkę na szyi) Ale gdzie ja to sobie powieszę?
PARCHA: Wie pan: z nią nie ma lekko, jak się uprze. Uparła się, bo jest uparta. Niech pan jej to podaruje, niech pan to zrobi DLA MNIE. U nas nie ma w Rumunii takich choineczek, w ogóle nie ma takiego drzewa jak choinka, tylko takie inne. Dąb. Klomb.
KIEROWCA: Klomb! Słyszał pan o takim drzewie, komisarzu? Bo ja nie! Proszę opuścić teren mojego samochodu. I zostawić mnie w spokoju. Wezwę odpowiednie środki. Dziewucha też. Zabieraj ten bebech i spieprzaj, to mój samochód jest, nie mam czasu. I próbowałem ją wyciągnąć z auta, a wyłaź, ty suko jedna!!! A wtedy ona jakby się nagle przebudziła.
DŻINA: No wiesz?!!
KIEROWCA: I w rękę złapała torebkę, i tu uderzyła mnie nią, tu, w kręgi szyjne kręgosłupa...
DŻINA: Ty zły człowieku ty, gdzie mi z łapskami!
KIEROWCA: Gdzie akurat tam niedaleko mam czyrak, co mogło spowodować nieodwracalne zagrożenia zdrowia i życia. Zacząłem krzyczeć: ludzie! Ludzie! Na pomoc!, chcąc wezwać pomocy, ale oni mi to uniemożliwili i sterroryzowali mnie, a potem chcieli mnie zabić.
PARCHA: Chłopcze, co jest, odbiło ci? Kobietę brzemienną chcesz bić, taki chłop duży, nie widzisz, że ona jest niższa, szczuplejsza, że nie ma z tobą szans? Dżinuś, ty siedź spokojnie, ty kozaki sobie rozepnij, o tak, słoneczko ty moje, masz kozę tu w nosie, wiesz? No Dżina chodzi z kozami w nosie, wie pan? Fląderka. Ale słodka. Daj ci wyjmę.
DŻINA: Nie-e, sama! Sama!
PARCHA: Nie, daj ci wyjmę. DAJ CI WYJMĘ. O proszę!
KIEROWCA: I normalnie pokazuje mi jej smara, obrzydliwego gila z nosa. Panie, ja jestem wrażliwy na różne takie, ja, mnie się przypomniały sytuacje ze szkoły podstawowej, gdy inni chłopcy śliną, miód z uszu, te, bąki podpalali... NIE JADĘ! NIE JADĘ NIGDZIE! SIEDZĘ! Siedzę w samochodzie! Siedzę! Patrzę! Bo lubię zimę!
PARCHA: Twój wybór, ja proszę cię bardzo, więc teraz ja cię tym zabijam...
Parcha pokazuje scyzoryk.
KIEROWCA: Wtedy właśnie doszło do pierwszej groźby zamordowania mnie.
PARCHA: Zabijam cię, chociaż wcale nie chcę i wcale nie umiem, nie znam technik, więc to może boleć bardziej niż cokolwiek w życiu cię bolało. I jeszcze potem idziesz do piekła i ja ci dobrze życzę. I kiblujesz w tym piekle, jaja ci się palą, jest niefajnie, i myślisz sobie: nie opłacało się, oj nie opłacało się, w końcu i tak tam jechałem do tego Elblągu, a teraz dupa. I niewinnego człowieka pakujesz do więzienia, czyli mnie...
DŻINA: A taki był asertywny jak w scence na kursach. A tylko mu pokazać skrobaczkę do jarzyn, a sra w majty.
PARCHA: Poza tym nie możesz wiedzieć, co ja robiłem wcześniej tym nożem. Może ściany w akwarium skrobałem. A może gówno psie kroiłem na plastry, co? A może jest tępy. Bo może jest to mój nóż, którym otwieram koperty. W których są listy. Od moich krewnych z Rumunii, listy pisane przez nich na korze z drzew, moczem i kałem. I barwnikiem do pisanek. Mali kuzyni błagają w nich, żeby im przysłać jakiś papierek, Laszlo chce po snickersie, a Ruchla po marsie, a Rakocze po twixie, zaś Cincinatti marzy o takiej tacce tekturowej po frytkach, wiesz jakiej. I jak myślisz, wysyłam im? Wysyłam. To dla nich naprawdę wiele znaczy, naprawdę wiele.
Z nożem, otwiera sobie tylne drzwi, wsiada do samochodu.
Wsiadaj, mówię ci, wsiadaj, nie pierdol, wsiadaj wsiadaj wsiadaj. My Rumuni mamy dużo cierpliwości, ale każdy Rumun w końcu kiedyś ci powie: dosyć. Jedziemy.
Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały się następujące książki Doroty Masłowskiej:
KOCHANIE, ZABIŁAM NASZE KOTY2012
WIĘCEJ NIŻ MOŻESZ ZJEŚĆ2015
WOJNA POLSKO-RUSKA POD FLAGĄ BIAŁO-CZERWONĄ2016
PAW KRÓLOWEJ2017