Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
57 osób interesuje się tą książką
Rowan
Zajmuję się tworzeniem bajek. Parki rozrywki. Firmy produkcyjne. Hotele pięciogwiazdkowe. Wszystko to mogłoby być moje, gdybym odnowił Krainę Marzeń.
Pomysł na zatrudnienie Zahry na początku wydawał się dobry, ale potem ją pocałowałem. Sprawy wymknęły się spod kontroli, kiedy wysłałem jej SMS-a pod pseudonimem. Zanim zdałem sobie sprawę, gdzie popełniłem błąd, było już za późno. Ludzie tacy jak ja nie doczekują szczęśliwych zakończeń. Naszym przeznaczeniem jest je niszczyć.
Zahra
Po tym jak po pijaku wysłałam aplikację z krytyką najdroższej atrakcji w Krainie Marzeń powinnam zostać zwolniona. Zamiast tego Rowan Kane zaproponował mi wymarzoną pracę. Haczyk? Musiałam pracować dla najtrudniejszego szefa, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Rowan był niesympatyczny i całkowicie niedostępny, ale mojego serca to nie obchodziło. Przynajmniej dopóki nie odkryłam jego sekretu.
Nadszedł czas, aby nauczyć miliardera, że pieniądze nie mogą wszystkiego naprawić.
A już na pewno nie nas.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1 Rowan
2 Rowan
3 Zahra
4 Rowan
5 Zahra
6 Zahra
7 Rowan
8 Zahra
9 Zahra
10 Rowan
11 Zahra
12 Rowan
13 Rowan
14 Zahra
15 Rowan
16 Rowan
17 Zahra
18 Rowan
19 Rowan
20 Zahra
21 Rowan
22 Zahra
23 Rowan
24 Zahra
25 Zahra
26 Rowan
27 Zahra
28 Rowan
29 Zahra
30 Rowan
31 Zahra
32 Zahra
33 Rowan
34 Zahra
35 Zahra
36 Zahra
37 Zahra
38 Rowan
39 Zahra
40 Rowan
41 Zahra
42 Rowan
43 Zahra
44 Zahra
45 Rowan
46 Zahra
47 Rowan
48 Rowan
49 Zahra
50 Rowan
51 Zahra
Epilog Zahra
Epilog 2 Rowan
Dziękuje
Podziękowania
SERIA MILIARDERZY Z KRAINY MARZEŃ
Tom 1 DROBNYM DRUKIEM
Tom 2 WARUNKI UMOWY
Tom 3 OSTATECZNA OFERTA
Dziewczynom, które marzą o księciu z bajki, ale w końcu zakochują się w nierozumianym łotrze.
Kiedy ostatnio uczestniczyłem w pogrzebie, skończyłem ze złamaną ręką. O tym, jak rzuciłem się do grobu matki, wypisywano potem we wszystkich gazetach. Od tamtego dnia minęły już ponad dwie dekady i choć stałem się zupełnie innym człowiekiem, awersja do żałoby pozostała. Problem w tym, że jestem najmłodszym krewnym zmarłego dziadka, a zatem oczekuje się, że będę stał wyprostowany oraz niewzruszony podczas ostatniego pożegnania. To niemal niewykonalne, bo skóra mnie swędzi, jakbym założył tani poliestrowy garnitur.
Moja cierpliwość kończy się w miarę upływu godzin, gdy setki pracowników i partnerów biznesowych Kane’ów składają kondolencje. A jeśli istnieje coś, czego nienawidzę bardziej od pogrzebów, są to właśnie rozmowy z ludźmi. Toleruję zaledwie parę osób. Dziadek był jedną z nich.
A teraz odszedł.
Czuję pieczenie w klatce piersiowej. Nie wiem, dlaczego tak się przejmuję. Miałem czas na przygotowanie do nieuniknionego, ponieważ dziadek leżał w śpiączce, mimo wszystko to dziwne palenie powraca ze zdwojoną siłą, ilekroć myślę o krewnym.
Przeczesuję palcami ciemne włosy, żeby się czymś zająć.
– Przykro mi z powodu twojej straty, synu. – Bezimienny żałobnik wyrywa mnie z zamyślenia.
– Synu? – powtarzam na tyle zjadliwie, że mężczyzna się wzdryga. Niezdarnie poprawia krawat na piersi.
– Ja… Eee… Cóż…
– Proszę wybaczyć bratu. Zmaga się ze stratą.
Cal kładzie mi rękę na ramieniu i zaciska palce. Krzywię się na woń wódki i mięty, którą zionie prosto w moją twarz. Może i prezentuje się elegancko w wyprasowanym garniturze, z doskonale ułożonymi blond włosami, ale zaczerwienione oczy psują całe dobre wrażenie, jakie stara się wywierać.
Żałobnik mamrocze jeszcze coś pod nosem, jednak nie słucham, tylko ruszam do najbliższego wyjścia.
– Zmagam się ze stratą?
Choć nie znoszę świadomości, że dziadek odszedł, dokucza mi dziś wyłącznie nieprzyjemna zgaga.
– Wyluzuj. Ludzie mówią takie rzeczy na pogrzebach. – Cal patrzy na mnie, marszcząc jasne brwi.
– Nie musisz tłumaczyć mojego zachowania.
– Nie, za to ty powinieneś mieć dobry powód, żeby odstraszać największego inwestora hotelowego w Szanghaju.
– Kurwa.
Nie bez powodu wolę samotność. Gadka szmatka jak na mój gust wymaga zbyt wiele wysiłku i dyplomacji.
– Postarasz się być miły jeszcze przez godzinę? Przynajmniej dopóki nie odjadą wszyscy ważni ludzie? – pyta brat.
– Staram się cały czas.
Lewa powieka mi drga, kiedy zaciskam usta.
– Cóż, to postaraj się bardziej. Dla niego. – Cal kiwa głową w kierunku zdjęcia stojącego nad kominkiem.
Wypuszczam drżący oddech. Fotografia została zrobiona podczas rodzinnego wypadu do Krainy Marzeń, kiedy byliśmy z braćmi dziećmi. Dziadek uśmiecha się do obiektywu, mimo że trzymam go za szyję w duszącym uścisku. Declan stoi obok, przewracając oczami, podczas gdy Cal podnosi dwa palce nad głowę. Ojciec przybiera radosną minę, wyjątkowo trzeźwy, i obejmuje dziadka ramieniem. Gdybym się wystarczająco postarał, mógłbym wyobrazić sobie śmiech mamy, która robiła zdjęcie.
Chociaż jej twarz powoli zaciera się w moich wspomnieniach, potrafię przypomnieć sobie uśmiech, jeśli mocno się wysilę.
Drapanie w gardle sprawia, że z trudem przełykam ślinę.
Zwykła miejska wiosenna alergia.
Chrząknięciem oczyszczam podrażnione gardło.
– Takie przedstawienie by go mierziło – mówię w końcu.
Chociaż dziadek zajmował się biznesem rozrywkowym, nie lubił znajdować się w centrum uwagi. Gdyby wciąż tu był i widział, że ci wszyscy ludzie zjeżdżają się dla niego na koniec Chicago, przewróciłby oczami.
– Dobrze wiedział, czego się od niego oczekuje – odpiera Cal.
– Spotkania networkingowego pod przykrywką pogrzebu?
Kącik ust brata unosi się lekko, lecz po sekundzie opada.
– Masz rację. Dziadek byłby przerażony, bo zawsze mówił, że niedziela to dzień odpoczynku.
– Źli ludzie nie odpoczywają.
– A bogaci to już w ogóle. – Declan staje u mojego boku, wpatrując się w tłum z grymasem na twarzy. Najstarszy brat wyniósł zastraszanie ludzi na mistrzowski poziom, więc wszyscy unikają jego czarnego jak smoła spojrzenia. Garnitur, który ma na sobie, pasuje mu do ciemnych włosów i ogólnego wyglądu groźnego typa.
Jestem trochę zazdrosny o Declana, ponieważ wszyscy zazwyczaj najpierw rozmawiają ze mną, uznając niesłusznie, że będę najmilszy. Może przyszedłem na świat jako ostatni, ale z pewnością nie urodziłem się wczoraj. Goście poświęcają czas na pogawędkę ze mną i braćmi tylko dlatego, że chcą pozostać w łaskach. Taka dwulicowość to nic nowego. Zwłaszcza że kompasy moralne wszystkich ludzi, z którymi się zadajemy, mają igły skierowane na stałe w stronę piekła.
Po chwili podchodzi do nas nieznajoma para. Jakaś kobieta wyjmuje chusteczkę z torebki i ociera suche oczy, podczas gdy jej towarzysz wyciąga do nas rękę. Patrzę na nią, jakby mógł mnie czymś zarazić. Policzki gościa czerwienieją. Chowa dłoń do kieszeni.
– Chciałem złożyć kondolencje. Bardzo mi przykro z powodu straty. Wasz dziadek…
Przerywam mu skinieniem głowy. Ta noc będzie długa.
„Robię to dla ciebie, dziadku”.
* * *
Gapię się na białą kopertę i przekręcam ją w dłoniach. Na przedzie znajduje się moje imię wypisane eleganckim, pochyłym pismem dziadka. Z tyłu widzę nienaruszoną charakterystyczną pieczęć zamku księżniczki Cary z Krainy Marzeń.
Adwokat kończy rozdawać pozostałe koperty moim braciom.
– Musicie przeczytać te indywidualne listy, zanim odczytam ostatnią wolę i testament pana Kane’a – mówi.
Gardło zaciska mi się, gdy zrywam pieczęć i wyciągam list. Jest datowany dokładnie na tydzień przed wypadkiem, który miał miejsce trzy lata temu i po którym dziadek zapadł w śpiączkę.
Mój kochany, mały Rowanie…
Zduszam śmiech. „Mały” i „kochany” to ostatnie słowa, jakimi bym się opisał, skoro jestem wysoki niczym gracz NBA i równie emocjonalny jak kamień, ale dziadek był szczęśliwym ignorantem. W zależności od sytuacji to okazywało się w nim najlepsze lub absolutnie najgorsze.
Choć jesteś teraz mężczyzną, w moich oczach na zawsze pozostaniesz chłopcem. Wciąż pamiętam dzień, w którym matka Cię urodziła, zupełnie jakby to stało się wczoraj. Byłeś największy z całej trójki, z tymi pulchnymi policzkami i burzą ciemnych włosów. Czułem się o nie zazdrosny. Na pewno masz teraz niezłe płuca, bo nie przestawałeś płakać, dopóki nie oddali Cię mamie. Kiedy znajdowałeś się w jej ramionach, wszystko na tym świecie zdawało się takie jak należy.
Czytam ten akapit jeszcze raz. Dziwnie widzieć, jak dziadek swobodnie opowiada o mamie. Stała się tematem tabu w rodzinie, przez co już ledwie pamiętam jej twarz czy głos.
Wiem, że byłem zajęty pracą i nie spędzałem z Wami tyle czasu, ile powinienem. Łatwo obwiniać firmę za fizyczny i emocjonalny dystans w związkach. Gdy zmarła Twoja matka, nie bardzo wiedziałem, co mogę zrobić i jak Wam pomóc. Twój ojciec mnie odpychał, poświęciłem się więc obowiązkom, aż stałem się zobojętniały na wszystko inne. Zadziałało, kiedy zmarła moja żona, i sprawdziło się także, gdy Twoją matkę spotkał podobny los. Jednak zdaję sobie sprawę, że to naraziło Twojego ojca na porażkę. A moje zachowanie zawiodło Was wszystkich. Zamiast uczyć Setha, jak żyć po wielkiej stracie, pokazałem mu, jak trzymać się rozpaczy, co ostatecznie zaszkodziło jedynie Tobie i Twoim braciom. Seth wychowywał Was w jedyny sposób, w jaki potrafił, i to ja jestem temu winien.
Oczywiście usprawiedliwia zachowanie ojca. Dziadek był zbyt zajęty, żeby zwrócić uwagę na prawdziwego potwora, jakim okazał się jego syn.
Gdy piszę ten list, mieszkam w Krainie Marzeń, gdzie próbuję odnaleźć siebie na nowo. Przez ostatnich kilka lat coś mnie dręczyło, a ja nie zrozumiałem, co takiego, dopóki nie pojawiłem się tutaj, by przewartościować swoje życie. Poznałem kogoś, kto otworzył mi oczy na moje błędy. W miarę jak firma się rozwijała, zapominałem, po co w ogóle ją założyłem. Zrozumiałem, że choć byłem otoczony przez wielu szczęśliwych ludzi, nigdy w życiu nie czułem się równie samotny. I chociaż moje nazwisko jest synonimem słowa „szczęście”, w ogóle go nie doświadczałem.
Nieprzyjemne uczucie szarpie mi pierś, błagając o uwolnienie. Przeszedłem w życiu przez mroczny okres, w którym mogłem się utożsamić z tymi słowami. Ale odciąłem się od przeszłości, gdy zdałem sobie sprawę, że tylko ja sam mogę się uratować.
Kręcę głową i ponownie skupiam uwagę na liście.
Starzenie się to osobliwa sprawa, ponieważ pomaga zobaczyć wszystko w odpowiedniej perspektywie. Ten zaktualizowany testament to sposób na zadośćuczynienie po śmierci i naprawienie krzywd, zanim będzie za późno. Nie chcę takiego życia dla Was trzech. Do diabła, nie chcę go też dla Waszego ojca. Tak więc mam zamiar uratować sytuację w prawdziwym stylu księcia z Krainy Marzeń (lub łotra, ale to będzie zależeć od tego, jak na to spojrzysz).
Każdy z Was dostanie zadanie do wykonania, aby otrzymać swój procent udziałów w firmie po mojej śmierci. Nie spodziewałeś się chyba niczego innego po człowieku, który zarabia na życie tworzeniem bajek? Nie mogę po prostu DAĆ Ci firmy. Więc Ciebie, Rowanie, marzycielu, który przestał marzyć, proszę o jedno… Zostań dyrektorem Krainy Marzeń i przywróć magię.
Aby otrzymać 18% udziałów, będziesz musiał objąć to stanowisko i przez sześć miesięcy prowadzić dla mnie wyjątkowy projekt. Chcę, abyś zidentyfikował słabości Krainy Marzeń oraz opracował plan renowacji godny mojej spuścizny. Wiem, że jesteś odpowiednim człowiekiem do tej pracy, ponieważ nie ma nikogo, komu ufam i kto kocha tworzyć bardziej od Ciebie, mimo że przez lata straciłeś kontakt z tą stroną swojej osobowości.
Kochałem tworzyć. Z naciskiem na czas przeszły. Nie ma mowy, żebym znowu zaczął rysować, nie wspominając o pracy w Krainie Marzeń.
Niezależny podmiot zostanie poproszony o ocenę propozycji zmian. Jeśli ich nie zatwierdzi, Twój procent w firmie trafi na stałe do Twojego ojca. Nie będzie drugich szans. Ani możliwości wykupienia. W ten sposób ciastko się kruszy, mój mały. Musiałem harować, aby nazwisko Kane znaczyło dziś to, co znaczy, a do Twoich braci i Ciebie należy zadbanie, by żyło wiecznie.
Kocham Cię!
Dziadek
Wpatruję się w tusz, aż słowa zaczynają się ze sobą zlewać. Bardzo trudno skupić się na prawniku, który omawia podział aktywów. Nic z tego nie ma teraz znaczenia. Te listy stawiają wszystko na głowie.
Po chwili Declan wyprowadza adwokata, po czym wraca do salonu.
– Co za brednie. – Biorę butelkę whiskey ze stolika kawowego i nalewam pełną szklankę.
– Co musisz zrobić?
Brat siada.
Wyjaśniam swoje zadanie.
– Nie może tego od nas wymagać. – Cal podnosi się z krzesła i zaczyna krążyć po pomieszczeniu.
Declan przesuwa dłonią po zarośniętym podbródku.
– Słyszałeś prawnika. Albo na to pójdziemy, albo mogę zapomnieć o stanowisku dyrektora generalnego.
Z każdym urywanym oddechem oczy Cala stają się coraz bardziej dzikie.
– Kurwa! Nie mogę tego zrobić!
– Co może być gorszego od utraty udziałów w firmie? – Declan wygładza marynarkę.
– Utrata godności? – podpowiada Cal.
Zerkam na niego.
– Twoja nadal istnieje?
Pokazuje mi środkowy palec, w czasie gdy najstarszy brat odchyla się na krześle i upija łyk ze szklanki.
– Jeśli ktoś z nas ma prawo być wkurzony, to ja. Ja muszę się z kimś ożenić i tego kogoś zapłodnić, żeby zostać CEO. – Wiesz, że dzieci robi się, uprawiając seks, prawda? Czy to jest coś, czego twoje wewnętrzne oprogramowanie będzie w stanie się nauczyć? – Cal rozpoczyna walkę, której nie wygra. Declan szczyci się swoją reputacją najbardziej niedostępnego kawalera Ameryki z innego powodu niż spanie z kim popadnie.
Teraz podnosi z podłogi list środkowego brata i zerka na niego ze znudzeniem.
– Alana? Interesujące. Ciekawe, czemu dziadek uznał, że to dobry pomysł, żebyście znowu się zeszli.
„Alana”? Nie słyszałem tego imienia od wielu lat. Co, według dziadka, Cal miałby z nią robić?
Wyciągam rękę po list, ale brat jest szybszy i wyrywa go Declanowi.
– Wal się. Nie będę więcej o niej mówił – prycha.
– Jeśli chcesz igrać z ogniem, przygotuj się na to, że skończysz skremowany. – Declan przechyla szkło w stronę Cala. Jego spojrzenie przeskakuje między bratem a mną. – Niezależnie od naszych osobistych przemyśleń, nie mamy innego wyboru, jak tylko postępować zgodnie z instrukcjami. Stawka jest zbyt duża.
Nigdy nie pozwolę ojcu przejąć naszych udziałów w firmie. Całe życie czekałem na możliwość prowadzenia The Kane Company z braćmi i nie planuję zrezygnować z niej na rzecz ojca. Zresztą chodzi o coś znacznie więcej niż pieniądze. Bo jeśli nauczyliśmy się czegoś od Setha Kane’a, to tego, że miłość może przyjść i odejść, ale nienawiść trwa wiecznie.
Moja nowa asystentka Martha jest weteranką Krainy Marzeń. Pracowała dla każdego dyrektora parku rozrywki, w tym dziadka. Z łatwością poradziła sobie ze zmianą mojej roli w firmie, a to, że wie wszystko o wszystkich, stanowi dodatkowy bonus. Dzięki temu łatwiej mi przystosować się do otoczenia po przeprowadzce na Florydę. Wskazówki Marthy okazują się pomocne, bo od razu wiem, jak i gdzie znaleźć większość pracowników Krainy Marzeń, aby formalnie się przedstawić.
Na poranne spotkanie przybywam jako pierwszy, a zatem mogę wybrać sobie miejsce. Stawiam na to z tyłu, gdzie nie dociera światło, dzięki czemu skryję się w ciemności. Siedzenie z dala od ciekawskich oczu pozwoli obserwować, jak współgra załoga i jak menedżerowie rozwiązują problemy.
Dziesięć minut przed spotkaniem rzędy krzeseł zaczynają się wypełniać. Niezależnie od tego, jaka emanuje ode mnie energia, pracownicy unikają tylnego rzędu na rzecz bardziej preferowanych miejsc z przodu i pośrodku. Tylko jedna osoba postanawia usiąść przede mną. To jakiś starszy pan, który przygląda mi się, jakbym naruszył jego terytorium, ale to ignoruję.
Reflektory z przodu pomieszczenia skupiają się na Joyce, kierownicze dziennej zmiany i matronie Krainy Marzeń. Jej białe włosy układają się niczym hełm. Lustruje wszystkie osoby niebieskimi oczami jak sierżant na musztrze. Nie jestem pewien, skąd wie, gdzie mnie znaleźć, lecz nasze spojrzenia w pewnym momencie się krzyżują. Kobieta kiwa głową z zaciśniętymi ustami. Potem stuka w podkładkę do pisania.
– W porządku, proszę o ciszę. Zacznijmy. Mamy dużo do omówienia i mało czasu do przybycia pierwszych gości.
Ustala program spotkania i odpowiada na niezliczone pytania pewnym głosem. Niemal na jednym wdechu omawia lipcowy harmonogram parad oraz festiwali, a także celebrytów odwiedzających park.
Drzwi za moimi plecami nagle się otwierają. Zerkam przez ramię. Młoda brunetka wślizguje się do środka.
Spoglądam na zegarek.
„Kim ona jest i czemu spóźniła się dwadzieścia minut?”
Wciska pod złotobrązowe ramię neonoworóżową deskorolkę marki Penny i omiata spojrzeniem zapełnione pomieszczenie.
Korzystam z okazji, by przyjrzeć się jej uważnie. Jest tak piękna, że trudno mi z powrotem skupić uwagę na rozmowie, która toczy się z przodu sali.
Choć mi się to nie podoba, nie potrafię oderwać oczu od nieznajomej. Przesuwam wzrokiem po krzywiznach – zaczynając od delikatnej szyi, a kończąc na solidnych udach. Moje serce przyspiesza rytm.
Zaciskam dłonie w pięści, niezadowolony z braku kontroli nad własnym ciałem.
„Weź się w garść”. Oddycham głęboko i uspokajam puls.
Ciemny lok opada dziewczynie na oczy. Zakłada go za ucho ozdobione złotymi kolczykami. Jak gdyby wyczuwała, że na nią patrzę, kieruje na mnie spojrzenie – a raczej na puste miejsce obok. Wychodzi z oświetlonego wejścia i rusza do wnęki spowitej ciemnością. Sprawdza ustawienie siedzeń, jakby próbowała niezauważenie wsunąć się na krzesło po mojej lewej.
– Hej. Przepraszam.
Ma miękki głos z lekkim akcentem. Bierze głęboki wdech, gdy coraz bardziej narusza moją przestrzeń osobistą.
Chwytam podłokietniki. Mam okazję przyjrzeć się z bliska tyłkowi kobiety, ledwo zakrytemu nieregulaminowym strojem składającym się z dżinsów i T-shirtu. Nie bez powodu na terenie parku pracownicy noszą uniformy.
Robi mi się ciepło w kark, a podłokietniki trzeszczą pod naciskiem dłoni. Spowijają mnie perfumy nieznajomej. Zamykam oczy, wdychając ten odurzający zapach – mieszankę kwiatów, cytrusów i czegoś, czego nie mogę do końca zidentyfikować. Z gracją nowonarodzonej żyrafy dziewczyna przeciska się nad moimi długimi nogami. Próbuję zmienić pozycję, by ułatwić jej zadanie. Osiągam tyle, że przez nagły ruch kobieta potyka się o stopy. Jedną dłonią łapie moje kolano, aby utrzymać równowagę, a mnie przeszywa prąd, który płynie przez nogę aż do krocza.
„Jasna cholera! Od kiedy czyjś dotyk wywołuje we mnie taką reakcję?”
Dziewczyna rzuca mi skruszone spojrzenie, przez co mam doskonały widok na gęste rzęsy i brązowe oczy w kształcie migdałów. Mruga kilka razy.
– Bardzo przepraszam.
Rozchyla wargi, zerkając na swoją dłoń ułożoną na moim kolanie. Później sapie i odrywa rękę, zabierając ze sobą ciepło i jakieś dziwne uczucie.
Starszy pan spogląda przez ramię.
– Siądziesz wreszcie? Jak zwykle hałasujesz, ledwo słyszę przez ciebie Joyce.
„Jak zwykle hałasuje? Cóż, dobrze wiedzieć, że często jej się to zdarza”.
– Już, już – mamrocze nieznajoma.
Udaje jej się wślizgnąć na miejsce obok bez kolejnego wypadku, co uznaję za cud. Potem jednak upuszcza plecak na podłogę. Metalowe elementy brzęczą, kiedy pochyla się i rozpina zamek.
Zaciskam powieki i oddycham przez nos, żeby pozbyć się tępego bólu pulsującego w skroniach. Tyle że z każdym głębokim wdechem dociera do mnie zapach tych niesamowitych perfum, przez co nie mogę przestać myśleć o kobiecie.
Gdy grzebie w plecaku, jej ramię ociera się o moją nogę. Pod wpływem kontaktu w górę uda wędruje mi kolejna iskra. To jak przepływ ciepła, które musi się dokądś udać.
„Wszędzie, byle nie tam, do cholery”.
– Mogłabyś? – cedzę.
– Przepraszam.
Dziewczyna krzywi się i w końcu wyciąga notes, po czym z powrotem prostuje się na krześle. Przez to jednak deskorolka zsuwa się z jej kolan i ląduje mi na butach, za które zapłaciłem dwa tysiące dolarów.
Nie bez powodu parę dekad temu zakazano używania w parku tego cholernego ustrojstwa. Strząsam je teraz ze stóp, aż uderza o kostkę siedzącego rząd niżej mężczyzny.
– Zahra, ogarnij się.
Facet znów odwraca głowę i posyła kobiecie ostrzegawcze spojrzenie.
Zahra. To imię doskonale pasuje do dzikości, której przedsmak zobaczyłem.
– Wybacz, Ralph – mamrocze.
– Przestań przepraszać i choć raz przyjdź na czas.
Walczę z uśmiechem. Takie sytuacje zawsze mnie bawią.
– Mogę ci to wynagrodzić? – Dziewczyna pochyla się i kładzie delikatną dłoń na ramieniu mężczyzny. – Na przykład świeżym chlebem, który upiekłyśmy w nocy z Claire?
Chlebem? Serio proponuje temu gościowi jedzenie po tym, jak go wkurzyła?
– Dorzuć do tego trochę ciastek i nie będę narzekał Joyce, że znowu się spóźniłaś. – Ralph wzrusza ramionami.
Mrugam, patrząc na posiwiałego mruka.
– Wiedziałam, że masz do mnie słabość. Ludzie mówią, że jesteś wredny, ale ani trochę w to nie wierzę. – Zahra klepie go poufale.
Ach tak. Jakimś cudem udało jej się owinąć starego Ralpha wokół małego palca jedynie za pomocą uśmiechu i obietnicy wypieków. Ta kobieta jest niebezpieczna – tak samo jak mina lądowa, której nikt nie widzi, dopóki nie będzie za późno. Zahra wyjmuje paczkę z plecaka i podaje ją mężczyźnie, a ten uśmiecha się, odsłaniając wyszczerbiony przedni ząb.
– Nie zdradzaj tego nikomu. Nie dam sobie rady, jeśli to się wyda – ostrzega.
– Oczywiście. Nie śmiałabym.
Jej cichy chichot wibruje mi w piersi, jak gdyby ktoś uderzył tam w cholerny gong młotem kowalskim. Jestem przerażony ciepłem, które rozprzestrzenia się po ciele.
Białe zęby odcinają się w mroku, gdy Zahra posyła Ralphowi promienny uśmiech. Coś w jej twarzy sprawia, że serce zaczyna mi bić szybciej.
„Piękna. Beztroska. Niewinna”.
Jakby naprawdę prowadziła szczęśliwe życie zamiast udawać, że je ma, jak reszta z nas.
Zaciskam zęby i z irytacją wypuszczam powietrze.
– Skończyliście? Niektórzy próbują coś usłyszeć.
Ralph wytrzeszcza oczy, a potem się odwraca.
– Proszę wybaczyć – szepcze pod nosem dziewczyna.
Ignoruję przeprosiny i z powrotem skupiam uwagę na Joyce.
– W zarządzie szykują się duże zmiany, o których pomówimy w przyszłym tygodniu. W tym kwartale będziemy uważnie obserwowani.
– Świetnie. Tego mi trzeba – mamrocze Zahra pod nosem, gryzmoląc w notesie.
– Masz jakiś problem z zarządem? – Nie jestem pewien, jakiej odpowiedzi się spodziewam ani czemu w ogóle mnie to obchodzi.
Dziewczyna śmieje się do siebie, a ja znów czuję coś dziwnego w piersi.
– A kto nie ma z nim problemu?
– Jak to?
– Na zarząd The Kane Company składa się grupa stetryczałych staruszków, którzy dyskutują o tym, ile zarobili, nie omawiając istotnie ważnych spraw.
– A co ty wiesz o spotkaniach zarządu?
– Nie trzeba być geniuszem, żeby dojść do takich wniosków, sądząc po tym, jak nas tutaj traktują.
– Czyli jak?
– Jakby liczyło się tylko to, że mamy wypruć sobie flaki, aby oni zarabiali miliardy dolarów.
Jeśli dostrzega moje gniewne spojrzenie, nie daje nic po sobie poznać.
– Czy pracownicy nie dostają wynagrodzenia również za to, żeby nie narzekali?
Posyła mi uśmiech.
– Wybacz, to by podniosło koszty, a biorąc pod uwagę, że większość z nas jest na płacach minimalnych, milczenie nie wchodzi w zakres naszych obowiązków.
Ton jej głosu jest lekki i nonszalancki, co tylko bardziej mnie irytuje.
– A powinno, choćby po to, by zapobiec wygłaszaniu takich ignoranckich stwierdzeń.
Dziewczyna wciąga z sykiem powietrze, po czym milknie i ponownie skupia się na notesie.
– Ten kwartał będzie inny niż ostatni. – Oczy Joyce jaśnieją.
Kilku członków ekipy coś mamrocze.
– Och, przestańcie. Naprawdę – przekonuje Joyce.
Zahra prycha. Robi kilka notatek, ale w ciemności nie jestem w stanie ich rozczytać.
– Nie wierzysz jej? – rzucam.
„Co ty wyrabiasz, człowieku? W końcu się zamknęła, a teraz sam ją zagadujesz?”
Dziewczyna podrywa głowę i spogląda na mnie, jednak nie potrafię rozszyfrować wyrazu jej twarzy.
– Nie, bo po tym, jak Brady naprawdę odszedł, tej firmy nie czeka już nic dobrego. – Głos jej się łamie.
Zaciskam mocno zęby. Za kogo ona się uważa, żeby nazywać dziadka „Bradym”? Co za bezczelność.
– W samym tylko ostatnim roku park radził sobie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, dlatego sądzę, że twoje opinie są bezpodstawne – oznajmiam.
Jej kolano podryguje, co podpowiada mi, że jest zirytowana.
– Nie wszystko kręci się wokół wyniku finansowego. Jasne, park zarobił więcej, ale jakim kosztem? Małych pensji.
Niższych świadczeń zdrowotnych dla pracowników i bezpłatnych dni urlopowych.
Jeśli próbuje odwołać się do mojego człowieczeństwa, życzę powodzenia. Ludzie na najwyższych stanowiskach nie kierują się sercem. Coś tak niedorzecznego nic by nam nie dało.
Nie staramy się, aby świat był lepszy.
Staramy się, aby był nasz.
Odwracam się na krześle, żeby przyjrzeć się dziewczynie uważniej.
– Mówisz jak ktoś, kto nic nie wie o prowadzeniu wielomiliardowego przemysłu. Nie żebym był zaskoczony. W końcu tu pracujesz.
Zahra wyciąga rękę i szczypie mnie w ramię. Jej małym palcom brakuje siły, by wyrządzić jakiekolwiek szkody.
– Co to miało być? – parskam.
– Sprawdzałam, czy to nie koszmar. Okazuje się, że nie. Cała ta chora rozmowa jest prawdziwa.
– Dotknij mnie jeszcze raz, a zostaniesz natychmiast zwolniona – ostrzegam.
Zamiera.
– Mówiłeś, że z którego jesteś działu?
– Nie mówiłem.
Uderza się ręką w czoło i mamrocze coś w języku, którego nie znam.
– A w którym dziale ty pracujesz?
Prostuje się z uśmiechem, jakbym nie groził jej przed chwilą zwolnieniem. Dziwne.
– Jestem kosmetyczką w Salonie Magicznej Różdżki.
– Świetnie. Czyli nie jesteś niezastąpiona.
Krzesło skrzypi, gdy kobieta się na nim odchyla.
– Rany, ale z ciebie dupek.
Joyce nie mogła lepiej zaplanować mojego wejścia. Właśnie mnie woła, a wszyscy zwracają się w stronę ciemnego kąta, w którym się znajduję. Wstaję więc z miejsca i patrzę na Zahrę z uniesioną brwią. Jej głowa opada nisko, a klatka piersiowa trzęsie się… ze śmiechu.
Co, do diabła? Powinna przepraszać i błagać, żebym jej nie zwalniał.
Joyce ponownie wymawia moje imię, dlatego spoglądam w kierunku sceny i po sekundzie ruszam na przód sali, z dala od Zahry. Muszę skupić się tylko na jednej sprawie, a mój cel nie ma nic wspólnego z kobietą, która odważyła się nazwać mnie dupkiem i jeszcze się z tego śmiać.
Zatrzaskuję drzwiczki szafki.
– Co się tak ciskasz?
Claire siada na ławce naprzeciwko i wkłada buty na płaskim obcasie. Ciemne, sięgające ramion włosy opadają jej na twarz, ale odsuwa je na bok.
– Przez palanta, którego spotkałam dziś rano. I nie uwierzysz, kto to był.
– Kto?
– Rowan Kane.
– Pierdolisz!
Brązowe oczy mojej współlokatorki się rozszerzają.
Kilka głów odwraca się w naszym kierunku. Pani Jeffries sięga do łańcuszka z krzyżykiem.
– Claire – jęczę.
– Jest królem Krainy Marzeń. Wybacz moje zaskoczenie.
– Zaufaj mi. Niektóre rzeczy lepiej tylko sobie wyobrażać.
Wszystkie urocze historie, które Brady opowiadał o swoim najmłodszym wnuku, były jedynie bajkami. Plotki krążące po Krainie Marzeń okazały się prawdziwe. Rowan zyskał reputację bezwzględnego biznesmena znanego z tego, że wywołuje u ludzi ten sam poziom szczęścia co eutanazja zwierząt. Po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę po tym, jak zagłosował przeciwko podniesieniu płacy minimalnej pracowników. Dzięki niemu The Kane Company nadal wypłaca im grosze za ciężką pracę. Jego rządy terroru utrwaliły się przez lata. Skrócił dni płatnego urlopu, zamienił plan ubezpieczenia zdrowotnego na taki, który bardziej przeszkadza niż pomaga, i zwolnił tysiące ludzi.
Rowan może i wygląda jak anioł, ale poza tym jest ucieleśnieniem zła.
Claire ciągnie za moją sukienkę.
– Dobra, gadaj. Pachnie tak dobrze, jak wygląda?
– Nie.
„Tak”.
Ale nie zamierzam tego mówić Claire.
Rowan nie dość, że pachnie niesamowicie, to firmowe zdjęcie nie oddaje mu sprawiedliwości. Młody Kane jest piękny w nieprzystępny sposób. Jak marmurowy posąg otoczony czerwoną aksamitną liną, kuszącą mnie, bym wkroczyła na zakazane terytorium. Jego kości policzkowe wydają się na tyle ostre, żeby dało się nimi skaleczyć, a wargi wyglądają na tak miękkie, że można by je pocałować. I sądząc po ramieniu, które uszczypnęłam, oraz udzie, które musnęłam, mogę stwierdzić, że mężczyzna składa się z samych mięśni. Zdaje się idealny ze swoimi perfekcyjnie ułożonymi brązowymi włosami, w wyprasowanym garniturze i z głęboko osadzonymi oczami w kolorze ciemnego karmelu.
W każdym razie dopóki nie otworzy ust.
– Okej, zignorujmy fakt, że jest palantem, i porozmawiajmy o tym, czy ma kogoś czy nie.
Przyjaciółka trzepocze rzęsami.
– Kiedy ostatnio sprawdzałam, nie był w twoim typie.
Trącam ją ramieniem, doskonale świadoma, że faceci jej nie interesują. Zadeklarowała się jako lesbijka jeszcze w liceum i nigdy więcej nie spojrzała na żadnego mężczyznę.
– Pytam dla ciebie, nie dla siebie, jędzo.
Przesuwam ręką po fioletowym renesansowym kostiumie.
– Cóż, powiedział, że moja praca nie jest na tyle ważna, aby uznać mnie za niezastąpioną, więc raczej nie wzbudziłam w nim zainteresowania. Nie wspominając, że jest naszym szefem.
Mimo że w Krainie Marzeń nie obowiązują żadne zasady dotyczące spoufalania się, oficjalnie uznałam Rowana za zakazanego. Już miałam nieprzyjemność z takim jak on. Po moim byłym nie potrzebuję w życiu kolejnych dupków.
– Rany. Co za kutas – stwierdza Claire.
– No raczej. Nie wierzę, że jest naszym nowym dyrektorem. To się wydarzyło tak na…
– Zbiórka! – krzyczy Regina, menedżerka salonu.
Przyjaciółka i ja wchodzimy do Magicznej Różdżki i ustawiamy się w szeregu z resztą personelu. Otacza nas morze pustych, kolorowych krzeseł i oświetlonych toaletek, które czekają na dzieci marzące o tym, by podczas pobytu w parku rozrywki przebrać się za księżniczkę lub księcia.
Wszyscy pracownicy dostają zadania, po czym udają się na miejsca.
– Gotowa?
Claire zerka na mnie ze swojego stanowiska przy toaletce.
Chwytam odłączoną od gniazdka lokówkę-różdżkę i dzierżę ją niczym miecz.
– Urodziłam się gotowa.
Henry, robiący dziś za giermka, otwiera drzwi i wpuszcza tłum dzieciaków oraz ich rodziców. Moje serce rozgrzewa się na widok uśmiechniętych oraz rozanielonych dzieci, które oceniają wszystkie kostiumy na ścianach.
Potem mężczyzna dociera do mnie razem z dziewczynką siedzącą na wózku inwalidzkim.
– Hej, Zahro. To jest Lily. Nie może się doczekać, aż zrobisz z niej księżniczkę Carę.
Kłaniam się i podaję dziewczynce dłoń.
– Jesteś pewna, że potrzebujesz w ogóle mojej pomocy?
Kiwa głową z uśmiechem.
– A nie jesteś już księżniczką? – dodaję.
Lily tłumi chichot dłonią. Proste blond włosy opadają jej na twarz, osłaniając zielone oczy.
Trącam jej zmarszczony nosek palcem.
– To będzie takie łatwe zadanie, że mój szef uzna, że mam supermoce – stwierdzam.
Dziewczynka się śmieje. Ten dźwięk jest tak uroczy, że mimowolnie do niej dołączam.
– Fajna przypinka. – Wskazuje na emaliowaną przypinkę, która znajduje się nad moją plakietką.
– Dzięki. – Unoszę kąciki ust, spoglądając na napis „Bee happy” i uśmiechniętą pszczółkę. Mój mały bunt przeciwko jednolitemu ubiorowi jest doceniany przez najmłodszych.
Zabieram się do pracy, zaczynając od włosów Lily. Proste kosmyki nie bardzo chcą skręcić się w klasyczne loki księżniczki Cary, ale nie poddaję się, dopóki nie wyglądają idealnie. Przerywam jednak pracę, gdy nagle czuję dziwne mrowienie w kręgosłupie. Odwracam się od toaletki, jednocześnie układając dłonie na twarzy Lily. Na palcach mam fioletowy cień do oczu, który bezwiednie wcieram w policzki dziecka.
– Hej!
Dziewczynka się śmieje.
– O Boże.
– Co? – pyta mała.
Przy recepcji stoi Rowan. Jego ciężkie spojrzenie sprawia, że moja skóra się rozgrzewa, a oczy chcą wyskoczyć z oczodołów. Na policzkach pojawia się rumieniec. Odwracam się do swojego stanowiska, żeby to ukryć.
– Zaczerwieniłaś się. Mamusia tak samo reaguje na tatę.
Oczy Lily się rozjaśniają.
– Hmm.
„Co on tu robi? Przyszedł mnie zwolnić?”
Dziewczynka przyłapuje mnie na gapieniu się na Rowana w lustrze.
– Lubisz go?
– Ciii! Nie! – Zmywam cienie z jej policzków.
– To tajemnica? – szepcze.
– Tak! – Powiedziałabym wszystko, byle się przymknęła.
Kolejny raz zerkam przez ramię. Dupek w ciuchach od Armaniego nadal na mnie patrzy, co potęguje niepokój.
Henry podchodzi do toaletki pod pretekstem zaoferowania Lily kartonika soku.
– Wyjaśnisz może, czemu pan Kane o ciebie pyta? – rzuca przy okazji.
– Bo mogłam go wcześniej rozzłościć?
Na twarzy mężczyzny odmalowuje się troska.
– Chciałem ostrzec, że zadaje Reginie pytania na twój temat.
Mam nadzieję, że kobieta zachowa niechęć, jaką do mnie żywi, dla siebie. Choć bardzo chciałaby ponarzekać na moją pracę, wyniki są jednoznaczne. Dostaję niemal dwukrotnie wyższe napiwki niż inni, co tylko ją nakręca. Nie rozumiem, w czym problem. To jej córka miała romans z teraz już moim byłym chłopakiem, kiedy nadal się spotykaliśmy. Nie stanowię dla niej żadnego zagrożenia, bo nie tknęłabym Lance’a nawet w kombinezonie ochronnym, nie wspominając o powrocie do niego.
Prostuję się. Myślenie o Lansie i Tammy psuje mi humor. Przez to znów popadam w zły nastrój. Nie chcę być dziewczyną, która myślała, że poślubi ukochanego z liceum. Ten statek odpłynął po tym, jak dowiedziałam się, że Lance wiódł drugie życie z Tammy.
„Odpuść. Pokaż, że wcale cię nie złamali, niezależnie od tego, że prawie im się udało”.
– To twój książę? – Lily uśmiecha się szeroko.
Wracam do rzeczywistości.
Ramiona Henry’ego drżą.
– Będziemy musieli poczekać, żeby się przekonać, czy zabierze Zahrę do swojego królestwa – oznajmia.
Jedyne królestwo, w jakim mieszka ten człowiek, to piekło, a ja nie mam ochoty na odwiedziny. Kane jest diabłem w absurdalnie drogim garniturze.
– Powodzenia. Przyda ci się. – Henry odchodzi, poklepawszy mnie po głowie jak dziecko.
Za każdym razem, kiedy zerkam w lustro, napotykam w nim beznamiętne spojrzenie brązowych oczu Rowana. Drżę pod jego wpływem mimo ciepła bijącego z lampek przy toaletce.
Udaje mi się zachować kamienny wyraz twarzy podczas pracy, chociaż serce wali mocno w piersi. Wkładam całą energię w ignorowanie nowego szefa, jednocześnie robiąc z Lily najładniejszą księżniczkę w całym parku. Gdy nadchodzi moment odsłonięcia, odwracam jej fotel w kierunku środka salonu, żeby siedziała tyłem do lustra. Potem kończę ostatnie poprawki i popisowo zwracam dziewczynkę z powrotem przodem do tafli. Oczy Lily wypełniają się łzami, kiedy dostrzega swoje odbicie.
– Wyglądasz pięknie. – Pochylam się i lekko ją przytulam.
– Dziękuję. – Marszczy brwi, patrząc na swój wózek.
Serce ściska mi się w piersi. Żałuję, że nie mogę zrobić więcej dla takich dzieci jak Lily. Zawsze wydają się pomijane.
Obejmuję ją ramieniem i uśmiecham się do lustra.
– Ładna z ciebie dama. Założę się, że jak tylko stąd wyjedziesz, ktoś pomyli cię z prawdziwą księżniczką Carą.
– Naprawdę?
Cała jej twarz się rozjaśnia.
Stukam dziewczynkę w nos.
– Pewnie. Dzieciaki na bank będą zazdrosne o te superkółka, kiedy rozbolą je nogi.
Chichocze.
– Zabawna jesteś.
– Jeśli ktoś poprosi cię o przejażdżkę, pamiętaj, żeby go odpowiednio skasować. Umowa stoi?
– Stoi. – Lily wyciąga mały paluszek w moją stronę. Splatam z nim własny i potrząsam naszymi dłońmi.
W końcu odwracam się, żeby zawołać rodziców dziewczynki. Mój wzrok pada na Rowana. Pod wpływem jego spojrzenia w brzuchu rozlewa mi się ciepło, które rozprzestrzenia się również lotem błyskawicy po skórze.
„Czy to gorączka? Wiedziałam, że dzieciak, który wczoraj tak kichał, wcale nie miał alergii”.
Rodzice Lily podchodzą i zachwycają się przemianą. Kiedy jej tata klęka, by porozmawiać z córką, matka odwraca się i ściska moją rękę drżącą dłonią.
– Bardzo dziękuję za opiekę nad córką. Bała się, że nie będzie tu pasowała, ale dzięki tobie ten dzień stanie się dla niej wyjątkowy. – Obejmuje mnie ramionami.
Odwzajemniam uścisk.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Ale Lily bardzo ułatwiła mi pracę. Wasza córka jest piękna zarówno w środku, jak i na zewnątrz.
Tata Lily czerwienieje, a jej mama się uśmiecha. Jeszcze jedno spojrzenie w lustro i zabierają dziewczynkę do wyjścia. Ja natomiast odwracam się w stronę miejsca, w którym rozmawiali Rowan i Regina, tyle że ono jest już puste. Żołądek fika mi koziołka.
Przez resztę dnia mnie mdli. Bez względu na to, ile uśmiechniętych dzieci opuszcza moje krzesło, nie mogę pozbyć się tego dziwnego uczucia. Nie jestem pewna, co kombinuje Kane, lecz muszę uważać. Był czas, kiedy ignorowałam swoją intuicję, jednak nie popełnię tego błędu ponownie.
Kraina Marzeń może i zajmuje się sprzedażą bajek, ale nie przynosi mi nic poza koszmarami czy gorzkimi retrospekcjami. Energia otaczająca to miejsce dławi tak samo jak wilgotne powietrze Florydy. Pomimo letniego słońca przechodzi mnie dreszcz, gdy patrzę na zamek księżniczki Cary. Architektoniczna potworność, z której prawie pięć dekad temu zasłynął park dziadka, przypomina dawno zapomniane życie. „Weź się w garść, miernoto. Skup się na tym, co ważne”.
Nie jestem pewien, dlaczego dziadek zlecił mi rewaloryzację parku rozrywki, który działa bezproblemowo od czterdziestu ośmiu lat. Bilety są zawsze wyprzedane i każdego dnia odnotowujemy komplet klientów. Ponieważ Kraina Marzeń osiąga coraz lepsze wyniki w każdym kwartale, zastanawiam się, jakie niby ulepszenia mam wprowadzić.
To miejsce jest idealne. Prawie zbyt idealne. Jako prezes spółki zależnej zajmującej się serwisem streamingowym w ciągu jednego dnia miałem na głowie większą liczbę spraw, niż trzeba ogarnąć w parku przez cały rok. Ale skoro na szali znajdują się moje dwudziestopięciomiliardowe akcje, przenicuję Krainę Marzeń, jeśli dzięki temu odnajdę słabe strony i utrwalę mocne. Nie ma innej opcji. Bracia liczą na to, że wspólnie z nimi stanę do walki o zabezpieczenie naszej przyszłości, i nie planuję ich zawieść.
Odchodzę ze swojego miejsca przy drewnianym moście zwodzonym. Mój oddech się uspokaja, w miarę jak oddalam się od zamku księżniczki Cary.
„Pamiętaj, o ile lepsze będzie życie, kiedy wyniesiesz się z tego miasta”.
Jedynie ta myśl utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach w świecie stworzonym z dręczących wspomnień i zawiedzionych nadziei.
* * *
Moja cierpliwość maleje z każdą przeszkodą, na którą natrafiam. Po bezsensownych spotkaniach z pracownikami Krainy Marzeń poirytowany czekam na wieści o tym, jak radzi sobie park. Nie dowiedziałem się niczego godnego uwagi, odkąd pojawiłem się tu czterdzieści osiem godzin temu.
Na papierze Kraina Marzeń z każdym kwartałem finansowym osiąga nowe cele. Pracownicy wspominają jedynie o zapotrzebowaniu na więcej. Więcej atrakcji. Więcej ziem. Więcej hoteli. Więcej przestrzeni.
Tylko jeden zespół może mi pomóc w tego rodzaju ekspansji na wielką skalę. Twórcy Krainy Marzeń są znani na całym świecie w branży rozrywkowej. To oni pomogli zaprojektować każdą atrakcję, pamiątkę, każde miejsce, przez co goście doświadczali niesamowitych rzeczy. I z tymi ludźmi planuję pracować ramię w ramię przez następnych sześć miesięcy. Moje podejście do mikrozarządzania będzie znaczącą zmianą w stosunku do wyluzowanej postawy poprzedniego dyrektora, ale szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Właśnie ono pomogło mi zmienić start-upową firmę streamingową w imperium warte miliardy dolarów, więc sprawdzi się także tutaj.
Wchodzę do biura i zamykam drzwi. Dwoje twórców podrywa głowy i poprawia się na krzesłach. Sam – mężczyzna, który jest na tyle szalony, by połączyć kraciastą koszulę z krawatem w kropki – ledwo spogląda mi w oczy. Widzę tylko czubek jego kędzierzawej, brązowej czupryny, gdy skrobie pilnie w notatniku. Jenny – brązowowłosa współkierowniczka – siedzi obok niego prosta niczym struna, zupełnie jakby mogła mnie do siebie zniechęcić, gdyby lekko się zgarbiła.
Zajmuję miejsce.
– Zaczynajmy.
Kiwają głowami.
– Oczekuję, że opracujemy plan, który pomoże zidentyfikować słabości parku – mówię. – Wspólnie ocenimy działanie atrakcji Krainy Marzeń i ustalimy, jak możemy lepiej służyć naszym gościom. Obejmuje to odnawianie obecnych atrakcji, projektowanie nowych, aktualizowanie skeczy i ruchomych platform, które zwiększą zwrot z inwestycji w Krainę Marzeń co najmniej o pięć procent.
Oczy Sama się rozszerzają, za to Jenny nie zmienia wyrazu twarzy.
– Z mojej wstępnej analizy wynika, że konkurencja z biegiem lat robi się coraz większa. I chociaż Kraina Marzeń osiąga wyniki powyżej średniej w każdym kwartale, zamierzam zniszczyć przeciwników i pozyskać ich zyski.
Sam przełyka z trudem ślinę, a Jenny pisze coś w notesie. Doceniam ich milczenie, bo mam niewiele czasu pomiędzy kolejnymi spotkaniami.
– W przypadku takich projektów potrzeba lat, by przejść od planów do realizacji. Biorąc to pod uwagę, oczekuję, że wasze dwa zespoły opracują wstępne założenia, które przedstawię przed zarządem za sześć miesięcy.
To Declan wpadł na pomysł, by nie zdradzać prawdziwego powodu, dla którego się tu znalazłem. Uważa, że gdybym ujawnił moje niespecjalnie altruistyczne intencje dotyczące inwestycji tej wielkości, ludzie mogliby mnie sabotować za odpowiednią cenę. A zatem nikt się o niczym nie dowie przez następne pół roku. W oczach pracowników będę dyrektorem, o jakim zawsze marzyli. W rzeczywistości nie mogę się doczekać, kiedy wyjadę z tej piekielnej dziury i wrócę do Chicago, by zastąpić Declana na stanowisku dyrektora finansowego.
– Sześć miesięcy? – Głos Jenny się łamie, z twarzy odpływają wszelkie kolory.
– Zakładam, że to nie problemem.
Kobieta kręci głową, choć dłoń, którą ściska długopis, drży.
– Zamierzam przedstawić założenia planu jako uczczenie obchodów pięćdziesiątej rocznicy istnienia parku i wywołać szum poruszający serca ludzi. Projekt powinien przemawiać do nowych i starych pokoleń, które dorastały z postaciami z Krainy Marzeń. Chcę, aby miał w sobie wszystko, co mój dziadek kochał w tym parku, jednocześnie kierując nas ku jaśniejszej i bardziej nowoczesnej przyszłości.
Sam i Jenny przytakują, gryzmoląc w notatnikach.
– Więc zróbcie wszystko, cokolwiek trzeba zrobić. Zegar tyka – kończę.
– Jaki mamy budżet? – Oczy mężczyzny błyszczą.
– Rozsądny, czyli w okolicach dziesięciu miliardów na cały park. Jeśli będzie trzeba więcej, moi księgowi sprawdzą, czy dysponujemy dodatkowymi środkami.
Sam prawie dławi się językiem.
– Oczekuję rezultatów. Jeśli ich nie będzie, składajcie CV w wędrownych cyrkach – dodaję.
Jenny patrzy na mnie, a Sam wbija wzrok w dywan.
– Proszę pana, czy mogę mówić otwarcie? – Kobieta stuka długopisem o notes w irytujący sposób.
Zerkam na zegarek.
– Jeśli naprawdę uważasz, że to potrzebne.
– Patrząc na harmonogram, zastanawiam się, czy w tym roku nie moglibyśmy zacząć corocznego naboru pracowników wcześniej. Dzięki temu dział kreatywny mógłby pracować ze świeżymi pomysłami zamiast zaczynać od punktu wyjścia.
Mrugam. Coroczny nabór to w rzeczywistości zawracanie głowy, które ma na celu podnieść morale pracowników. Jest wielu twórców, których zatrudniamy od dziesięcioleci. Nie potrzeba im bezużytecznego wkładu nisko opłacanych świeżaków niemających pojęcia, jak zaprojektować park.
„A jeśli ktoś zwróci uwagę na coś, czego obecni twórcy nie dostrzegali?”
Rozważam przez chwilę za oraz przeciw, aż dochodzę do wniosku, że nie mam nic do stracenia.
– Otwórz nabór, lecz tylko na dwa tygodnie. Chcę, abyście osobiście przejrzeli zgłoszenia i dostarczyli na moje biurko jedynie te najlepsze – oznajmiam w końcu.
Jenny potakuje.
– Oczywiście. Jestem pewna, że mamy dobry pomysł na to, czego pan szuka.
Wątpliwe, ale nie zawracam sobie głowy poprawianiem jej.
– Zabierajcie się do pracy – polecam.
Po pospiesznym wyjściu pracowników odpowiadam na maile i przygotowuję się do następnego spotkania.
* * *
– Synu.
Natychmiast żałuję, że odebrałem telefon od ojca. Głupia ciekawość wzięła górę. Zbyt długo milczał w sprawie tego całego zamieszania z Krainą Marzeń. Coś w jego zachowawczości sprawia, że zastanawiam się, co knuje.
Siadam na skórzanej kanapie naprzeciwko biurka.
– Ojcze.
Nasze powitanie to nic innego jak fasada dobrego wychowania wypracowana przez lata.
– Jak przedstawiają się sprawy w parku? Zakładam, że będziesz uczestniczyć w posiedzeniu zarządu w poniedziałek bez względu na to, jakie masz plany. – Jego ton pozostaje niewzruszony, lecz nic dziwnego, skoro pozory uprzejmości doskonalił przez dziesięciolecia.
Zaciskam zęby.
– Czemu cię to interesuje?
– Ponieważ intryguje mnie twoje nagłe zainteresowanie stanowiskiem dyrektora po śmierci dziadka.
„Czy on ma tak niskie zdanie o mojej inteligencji?”
Oczywiście, że tak. Od początku mojego istnienia jedynie ze mnie kpi.
– Dzwonisz w jakimś konkretnym celu? – pytam z udawaną obojętnością.
– Byłem ciekaw twoich postępów po zapoznaniu się z wnioskiem o finansowanie, który złożyłeś. Dziesięć miliardów dolarów to spora suma.
Każdy mięsień w moim ciele sztywnieje.
– Nie potrzebuję twojej rady.
– Dobrze. Nie zamierzałem nic radzić – odpiera.
– Boże broń, żebyś choć raz w swoim żałosnym życiu zachował się jak ojciec.
– Interesujący dobór słów jak na mojego najmniej udanego potomka.
Zaciskam dłoń na komórce. Odebrałem telefon tylko przez ciekawość, co było zdecydowanie głupie z mojej strony.
Powinienem wiedzieć, że nic się nie zmieni nawet po śmierci dziadka. Jedyne, co interesuje ojca, to przypominanie mi, za jakiego nieudacznika mnie uważa.
„Próbuje namieszać ci w głowie. To wszystko”.
– Muszę kończyć. Mam spotkanie, na które nie mogę się spóźnić. – Rozłączam się.
Oddycham głęboko, aby obniżyć ciśnienie krwi. Nie jestem już tym chłopcem, rozpaczliwie pragnącym prawdziwej więzi z tatą. Przez niego zmieniłem umysł w broń i nie pozwalam sobie na żadną słabość. Bez względu na zaczepki zawsze wejdę na szczyt, ponieważ dziecko, które kiedyś znał, już nie istnieje.
Zadbałem o to.
Claire pada na kanapę i kładzie mi na kolanach swojego laptopa.
– To twoja szansa.
– Co to? – pytam.
Włącza pauzę, przerywając mój maraton Księcia, który mnie uwiódł oglądany na telewizorze.
Czytam mail, po czym odkładam przenośny komputer na stolik do kawy.
– Nie ma mowy. Nic z tego.
– Posłuchaj…
– Nie.
– Tak! Wysłuchasz tego, co mam do powiedzenia, bez przerywania. Musisz, bo jestem twoją najlepszą przyjaciółką i osobistym kucharzem. – Macha palcem w taki sam sposób, jak robi to moja mama.
– Mój żołądek może i cię kocha, ale uda na pewno nie.
Claire patrzy na mnie bez słowa z lekkim uśmiechem. Krzyżuję ręce na piersi.
– Dobra. Dam ci jedną szansę.
Przyjaciółka poprawia cienkiego kucyka.
– Okej, no więc rozumiem twoje nastawienie. Też bym się wahała, gdyby ktoś mnie tak zdradził jak ciebie Lance.
– Naprawdę musisz mi o nim przypominać?
Zimno wypełnia moją pierś i rozprzestrzenia się po całym ciele. Po takiej zdradzie trudno dojść do siebie.
Uśmiech Claire blednie.
– Wspominam o nim tylko dlatego, że to ostatni krok na drodze do zapomnienia o nim. – Wskazuje na laptopa, jakby mógł rozwiązać wszystkie problemy tego świata.
– Już zapomniałam.
– Wiem, ale nadal trochę boisz się gonić za marzeniami, które on ci ukradł.
Oczy zaczynają mnie piec.
– Już nie marzę o pracy kreatywnej.
– Te bzdury, które powiedział o twoich umiejętnościach, miały na celu jedynie powstrzymanie cię przed zgłoszeniem tego samego pomysłu co on. Wiesz o tym, prawda?
– Ale…
– Żadnego „ale”. Lance skłamał, bo chciał utrzymać cię na dystans na tyle długo, by ukraść twój pomysł.
Choć w teorii to ma sens, nadal nie jestem przekonana.
– To twoja szansa, by udowodnić sobie, że żadne słowa innych ludzi nie definiują tego, kim jesteś. – Claire łapie mnie za rękę. – Liczą się tylko czyny.
– Nie jestem pewna…
Przyjaciółka ściska moją dłoń.
– No dalej. Po prostu prześlij jeden mały projekt. To wszystko. Co najgorszego może się wydarzyć?
– Cóż, od czego powinienem zacząć? To znaczy…
Claire zakrywa mi usta palcami.
– To było pytanie retoryczne!
Unoszę brew.
– Dlaczego tak się upierasz, żebym aplikowała?
– Od tego są przyjaciele. Musimy wypychać się nawzajem ze strefy komfortu. Bo jeśli się nie boisz…
– To nic nie osiągniesz.
– Więc co ty na to?
Wyciągam telefon z kieszeni i otwieram maila, którego dostałam w zeszłym tygodniu.
– Skoro już mowa o strefie komfortu… Chciałam o tym z tobą porozmawiać, a to chyba idealny moment. Bo jeśli się nie boisz… – drażnię się.
– O nie.
Uśmiecham się szeroko.
– Skoro ja mam wysłać swoją propozycję, to ty starasz się o stanowisko praktykantki na Zamku Królewskim. Mają miejsce w kuchni, które aż się o ciebie prosi.
Mina Claire rzednie.
– Tu nie chodziło o mnie.
– Jesteśmy zespołem. Jeśli ja przekraczam swoje granice, ty robisz to razem ze mną.
To moja szansa, by pomóc przyjaciółce. Nigdy nie chciała zostawać na stałe w Magicznej Różdżce, lecz nie odważyła się też ponownie ubiegać o stanowisko, na które już raz jej nie przyjęto.
– Nie mogę tam aplikować. Mają gwiazdkę Michelin!
– To kolejny powód: powinnaś aplikować do najlepszych.
– Nie mam dyplomu z żadnej wymyślnej francuskiej szkoły gastronomicznej! – Przyjaciółka zrywa się ze swojego miejsca na kanapie.
– Nie, jednak masz inny dyplom i mnóstwo doświadczenia w pracy w restauracjach.
Wyrzuca ręce w powietrze.
– W zeszłym tygodniu spaliłam blachę ciastek.
– Ale tylko dlatego, że zapomniałam nastawić minutnik – śmieję się.
– Ewakuowano cały budynek z powodu alarmu przeciwpożarowego. Nie ma mowy, żeby ktoś powierzył mi stanowisko w kuchni po czymś takim.
Parskam.
– Nie przesadzaj.
Claire opada na kanapę i kładzie głowę na moich kolanach.
– Nie powinnaś mnie szantażować.
– Od czego są przyjaciele?
– No nie wiem, od wszystkiego oprócz przestępstw?
Uśmiecham się.
– Nie marudź.
– Jesteś irytująco wesoła jak na kogoś, kto zaledwie pięć minut temu był przeciwny ubieganiu się o wymarzoną pracę.
– Korzystam z okazji.
– Dla twojej wiadomości… Zgadzam się, bo nie przeszkadza mi, że aplikacja zostanie odrzucona, o ile dzięki temu znów zaczniesz gonić za marzeniami.
Zmuszam się do utrzymania kącików ust w górze.
– Jasne. Tak samo ja zgadzam się na twój plan, ponieważ chcę, abyś spróbowała ponownie. Jeśli tego nie zrobisz, skończysz jak pani Jeffries, pracując w salonie w wieku dziewięćdziesięciu lat.
Przyjaciółka zaciska wargi.
– Teraz jesteś zwyczajnie okrutna.
Śmiejemy się głośno, po czym ściskamy sobie dłonie, by przypieczętować umowę.
* * *
Przeglądanie starego notatnika budzi słodko-gorzkie wspomnienia. Śledzę odręczne pismo Brady’ego na stronach, na których nanosił swoje poprawki po przeprowadzanych burzach mózgów, kiedy próbowałam wymyślić, jak wyglądałaby Kraina Mgławicy, gdyby stała się nową atrakcją w parku.
Spędziliśmy nad dopracowywaniem tego pomysłu całe tygodnie po tym, jak mężczyzna odrzucił moje wstępne zgłoszenie i powiedział, że da się to zrobić lepiej. Brady bardzo mi pomógł. Wspólnie sformułowaliśmy propozycję, a on mimochodem został moim mentorem.
Kraina Mgławicy miała być inicjatywą, dzięki której zostanę twórcą Krainy Marzeń. Tyle że po wypadku Brady’ego zgłoszenie projektu wydawało mi się niewłaściwe, więc się z nim wstrzymałam. Byłam kompletnie zaskoczona, gdy przeczytałam o Krainie Mgławicy w firmowym newsletterze. Jak się okazało, Lance wykorzystał główne założenia, którymi podzieliłam się z nim w zaufaniu.
Co Brady pomyślałby o Lansie? Wykorzystał nasz pomysł, lecz atrakcja w niczym nie przypominała wypracowanego planu. Płuca mnie palą, kiedy wypuszczam ciężki oddech, a oczy łzawią, gdy muskam palcami szkic Brady’ego.
„Krytyka pomysłu Lance’a nie przybliży cię do zgłoszenia swojego”.
Włączam laptopa, loguję się na konto pracownika i otwieram zakładkę z corocznym naborem na pracowników Krainy Marzeń. Migający kursor w pustym polu tekstowym kpi ze mnie, ale się nie poddaję. Claire wierzy, że dam radę, i może naprawdę nadszedł czas, abym przestała pozwalać Lance’owi podkopywać wiarę w siebie.
* * *
To był zły pomysł. Po tym, jak pierwszy szkic okazał się porażką, uznałam, że wino i złamane serce staną się dobrymi podwalinami pod kolejną próbę.
Nie były.
Nadal daleko mi do ukończenia arkusza zgłoszenia. Wszystko, o czym piszę, wydaje się zbyt rozczarowujące i pozbawione pasji, którą się zazwyczaj kieruję. Pociągam kolejny łyk alkoholu prosto z butelki. Mama by się przeraziła, gdyby to widziała.
„A może przepracowanie negatywnych uczuć związanych z Krainą Mgławicy pomoże ci otworzyć głowę na kolejne kreatywne pomysły?”
„Tak! Może o to chodzi”.
Kasuję wszystko, co do tej pory napisałam, i zaczynam od początku. „Kraina Mgławicy, z której Brady Kane byłby dumny”. Moje palce śmigają nad klawiszami, gdy zapisuję każdą myśl związaną z tym projektem. Skończyłam z siedzeniem cicho i udawaniem, że ta atrakcja mnie nie obchodzi.
Kiedy spotykałam się z Lance’em, taka właśnie byłam. Cicha, skromna osóbka, która wolała nie robić zamieszania, bo szczęście jej faceta wydawało się najważniejsze. Ostatecznie okazało się, że to poświęcenie idzie na marne. Zrezygnowałam z bycia sobą dla mężczyzny, który nie potrafił znieść mojego prawdziwego ja.
Dostaję skurczy w palcach od pisania. Rozerwanie na strzępy czegoś, co najpierw mnie złamało, daje mi siłę. Nim kończę, ledwo widzę na oczy, a koncentracja pozostawia wiele do życzenia.
Ponieważ picie i pisanie nie jest czymś, co robię na co dzień, postanawiam zapisać wersję roboczą pliku i zamknąć laptopa na noc.
* * *
– O nie.
„O nie, nie, nie”.
– Kurwa! Kurwa! Kuuurwa! – powtarzam coraz głośniej.
Claire wbiega do mojego pokoju.
– O co chodzi?
Patrzę na stronę z rekrutacją. To się nie może dziać naprawdę. Szczypię się w ramię tak mocno, że się wzdrygam. Jasnozielone litery drwią ze mnie, a żołądek grozi buntem.
„Twoje zgłoszenie zostało przesłane”.
Claire patrzy mi przez ramię na ekran.
– Nie zapytałaś przed wysłaniem, czy przeczytam, żeby wyłapać literówki? Kim jesteś i co zrobiłaś z prawdziwą Zahrą?
– To był wypadek!
Padam na łóżko, zakrywam twarz poduszką i krzyczę.
Przyjaciółka głaszcze mnie po drżącym ramieniu.
– Może wyślij maila do pana Kane’a i twórców z wyjaśnieniem, że zaszła pomyłka? Na pewno zrozumieją.
Odsuwam poduszkę od twarzy.
– Żartujesz?! I co mam im napisać? „Przepraszam, trochę przesadziłam z alko i wysłałam aplikację, w której nie zostawiłam suchej nitki na waszej najdroższej atrakcji”?
Claire odgarnia mi włosy z oczu.
– Może nie jest tak źle, jak ci się wydaje.
– Nazwałam atrakcję Lance’a wielką metalową kupą gówna, na widok której Brady Kane przewróciłby się w grobie.
Wzdryga się.
– Och, okej. No cóż. Zawsze miałaś talent do ostrych wypowiedzi. Przynajmniej dobrze wykorzystujesz studia filologiczne.
Jęczę.
– Nie wierzę, że wcisnęłam zły przycisk. Nigdy więcej nie powinnam pić i pracować jednocześnie. Co ja sobie myślałam?
Materac ugina się pod ciężarem Claire, kiedy przyjaciółka siada obok. Potem obejmuje mnie i przytula.
– Cóż, to pierwszy wielki krok na drodze do odcięcia się od przeszłości. Może tak właśnie miało być.
– Ostatnio mówiłaś, że powoływanie się na przeznaczenie to głupia wymówka, by uniknąć robienia planów – wytykam.
Klatka piersiowa Claire drży pod wpływem bezgłośnego śmiechu.
– Dlatego że uwielbiasz ględzić o swoim przeznaczeniu każdemu, kto chce słuchać. Czyli co? Wierzysz w nie tylko wtedy, gdy wszystko idzie po twojej myśli? Kiepska logika.
Zaciskam usta.
– A jeśli mnie zwolnią? Już i tak popełniłam kilka błędów.
Najpierw nazwałam Rowana dupkiem i nabijałam się z zarządu. Teraz to. Będę miała szczęście, jeżeli po czymś takim facet pozwoli mi zostać na stanowisku sprzątaczki.
Claire klepie mnie po dłoni.
– I tak jest już za późno. Stało się. – Wskazuje na zielony napis na ekranie.
Wzdycham.
– Może nie będzie tak źle…
Co się stało, to się nie odstanie. Nie zmienię zgłoszenia, które wysłałam, a w wyrzuceniu z siebie tych wszystkich uczuć było coś oczyszczającego.
Może to rzeczywiście przeznaczenie.
Mijający tydzień okazuje się okropny. Praca w Magicznej Różdżce kosztuje mnie wiele wysiłku, bo ciągle się zamartwiam. Czekam na nieuniknione, ponieważ wiem, że kwestią czasu pozostaje, aż zostanę wezwana przez twórców w sprawie przesłanego zgłoszenia.
Mój najgorszy koszmar ziszcza się w najmniej oczekiwanym momencie. Otrzymuję wezwanie od Rowana Kane’a. Jego mail z jednym zdaniem nie zdradza wiele.
Staw się w moim biurze jutro, punktualnie o ósmej rano.
R.G.K.
Nie wiem, co jest bardziej szokujące: fakt, że wysłał mi wiadomość z żądaniem przyjścia do jego biura w sobotę rano, czy sposób, w jaki od niechcenia podpisał ją trzema inicjałami.
Dzwonię do Reginy, żeby wyjaśnić, dlaczego się spóźnię, ale kobieta mówi jedynie, że już wie o spotkaniu, po czym się rozłącza.
Cholera. Jak nic mam kłopoty.
Ogarniam się szybko i jadę na deskorolce przez podziemia, żeby zdążyć na czas.
Adidasy piszczą, gdy wbiegam do holu przed gabinetem Rowana. Jest ukryty za lustrzanymi oknami, które wychodzą na ulicę Zabawkową i zamek księżniczki Cary.
Drzwi do biura są zamknięte. Sekretarka Kane’a Martha wskazuje na puste krzesło obok swojego biurka. Rozpoznaję ją z wizyt u Brady’ego.
Moja sukienka w truskawkowe wzory wzdyma się, kiedy opadam na siedzenie. Postanowiłam, że będę wyglądać niewinnie, dopóki wina nie zostanie mi udowodniona.
Martha przynosi kubek wody.
– Czy to tobie mam podziękować za jego dobry humor dzisiejszego ranka? – pyta.
Sapię w udawanym szoku.
– Na pewno mówisz o panu Kanie? On nawet po przedawkowaniu valium nie miałby dobrego humoru.
Biorę łyk wody, by przepłukać wyschnięte gardło.
Oczy sekretarki błyszczą.
– Masz kłopoty.
– I jesteś spóźniona – dodaje Rowan.
Odwracam się szybko, przez co woda się rozchlapuje. Mam zamiar wytknąć facetowi, że to on się spóźnił, ale jakimś cudem, gdy na niego patrzę, zapominam języka w gębie.
Kane w garniturze to mój korporacyjny kryptonit. Dziś jego ciało otula niczym druga skóra ciemnoniebieski materiał. Brązowe włosy są idealnie ułożone, a zarost nie istnieje o tak wczesnej godzinie. Drogi ubiór podkreśla zagłębienia i krzywizny każdego mięśnia.
Wzdycham cicho, na co sekretarka uśmiecha się do ekranu komputera. Później zapominam o całym zauroczeniu, bo ląduje na mnie miażdżące spojrzenie szefa. Cienie w jego oczach gaszą płomień w mojej klatce piersiowej.
Wyciągam telefon z kieszeni sukienki.
– Byłam na czas. Prawda?
Spoglądam na Marthę, szukając potwierdzenia.
Milczy, skupiając całą uwagę na ekranie. Zdrajczyni.
– Zapraszam. – Rowan odsuwa się od drzwi, by przepuścić mnie przodem.
Wstaję i podnoszę plecak z podłogi. Spojrzenie mężczyzny zatrzymuje się na moich bufiastych tiulowych rękawach, po czym Kane patrzy na resztę sukienki, jakby chciał ją spalić. Grymas na jego twarzy pogłębia się, gdy natrafia wzrokiem na wiśniowe tenisówki.
Uśmiecham się i dwukrotnie stukam piętami.
Rowan spogląda mi w oczy, a ja czuję, że moje policzki płoną.
„Czy to tęsknota w jego spojrzeniu, czy intensywna niechęć?”
„Miejmy nadzieję na to pierwsze, spodziewając się drugiego”.
Cokolwiek się pojawiło, znika, kiedy Kane mruga i usuwa wszelkie ślady emocji ze swojego oblicza. Następnie odwraca się i prycha, dając mi doskonały widok na swój tyłek. Zatrzymuję się, by popatrzeć, bo mimo wszystko jestem zwykłym człowiekiem.
Żadna osoba u władzy nie powinna posiadać takiego ciała. Prezentowanie się tak idealnie w garniturze należy traktować jak przestępstwo korporacyjne.
Potrząsam głową i wkraczam na jego włości. Biuro Rowana stoi w zupełnej sprzeczności z jego osobowością. Przestrzeń w stylu vintage dzięki gzymsom i bladożółtym ścianom odzwierciedla romantyczny urok Krainy Marzeń. Z białą boazerią i wyszukanymi rzeźbionymi drewnianymi meblami przywodzi na myśl romanse historyczne.
Kane marszczy brwi, przez co wygląda niczym chmura burzowa w jasny letni dzień. Zatrzymuje się przy biurku i przyciska zaciśnięte pięści do blatu.
– Siadaj.
Sam zajmuje miejsce w skórzanym fotelu. Emanuje władczością. Mam problemy z nabieraniem głębszych oddechów. Siadam na krześle naprzeciwko biurka, a potem na przemian krzyżuję i rozkrzyżowuję nogi, podczas gdy on wyciąga papiery z szuflady.
– Potrzebujesz skorzystać z łazienki? – Jego twarz nie wyraża niczego.
– Słucham?
– Łazienka? – burczy, wskazując na drzwi w rogu biura. – Wiercisz się.
– Och, nie! – Znowu czuję ciepło na policzkach. – Po prostu staram się znaleźć wygodną pozycję.
– Daremny trud.
Parskam śmiechem, nim jestem w stanie się powstrzymać. Kącik ust Kane’a unosi się o całe ćwierć centymetra, po czym wraca na swoje miejsce.
Serio, co trzeba zrobić, żeby ktoś taki jak on się uśmiechnął? Ukraść cukierki dzieciom? Złożyć krwawą ofiarę?
Transmitować na żywo odbieranie domów rodzinom? Muszę wiedzieć.
Rowan przesuwa papiery w moją stronę.
– Tu jest twoja nowa umowa. Jest dość zbliżona do poprzedniej, na pracę w Salonie Magicznej Różdżki.
Szczęka mi opada.
– Jaka umowa?
Czy kiedy ludzie są zwalniani z Krainy Marzeń, dostają do podpisania papier, że nigdy więcej nie pojawią się w parku rozrywki? Tak to działa?
Kane wzdycha, jakbym przysparzała mu kłopotów.
– Dołączysz do zespołu twórców parku w trybie natychmiastowym.
Pokój zaczyna wirować. Dla zachowania równowagi kładę rękę na biurku.
– Że co? Dołączę do zespołu twórców?
– Ten irytujący nawyk powtarzania po mnie wszystkiego jest stratą czasu i powietrza.
– Słucham?! Mam pełne prawo czuć się zdezorientowana. Myślałam, że chcesz mnie zwolnić!
Tym razem Rowan nie zachowuje neutralnego wyrazu twarzy, tylko wygląda, jak gdyby chciał powiedzieć: „Jesteś najgłupszą osobą, jaką miałem nieprzyjemność poznać”.
– Dostajesz awans – oznajmia.
Jakim cudem przeszłam od zmieszania z błotem atrakcji Krainy Marzeń do oferty pracy w najbardziej elitarnym dziale? To musiała być jakaś forma zemsty za to, że zmarnowałam czas wielu osób swoją aplikacją.
– Jak to?
Na czole Rowana pojawia się zmarszczka.
– Zawsze musisz zadawać tyle pytań?
– Zawsze musisz być taki wymijający i zwięzły we wszystkim, co robisz?
Potwierdza moje słowa, zachowując milczenie. Kusi mnie, żeby walić pięściami w jego głowę jak w zepsuty automat, dopóki nie uzyskam jakichś odpowiedzi.
Kane stuka palcami o papiery.
– Twoja opinia dotycząca Krainy Mgławicy była dość… odważna. Niewiele osób miałoby śmiałość skrytykować inwestycję wartą miliard dolarów.
– Wysłałam ją, kiedy byłam pijana! – wypalam.
Rowan mruga. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszę, jest pulsowanie krwi w uszach.
„O Boże. Po co się do tego przyznałam?!”
Pocieram czoło spoconą dłonią, a Kane zaciska usta. Wyraz jego twarzy sprawia, że mam ochotę zwinąć się do pozycji embrionalnej.
– Będziesz pić, pracując w nowym dziale?
Kręcę głową tak szybko, że robi mi się niedobrze.
– Och, nie! Rzadko kiedy piję. To był głupi pomysł, który miał pomóc w…
Kane unosi dłoń.
– Daruj sobie monolog. Nie obchodzi mnie to.
Teraz ja mrugam. Rowan może i jest człowiekiem małomównym, ale nawet nie mówiąc wiele, potrafi sprawiać, że czuję się jak idiotka, choć nie nazywał mnie nią bezpośrednio. To musi być jego supermoc.
Uśmiecham się, żeby złagodzić napięcie.
– Ale chyba spodobał ci się mój pomysł? Inaczej nie zaoferowałbyś mi pracy.
– Moje ogólne odczucia w tej sprawie są nieistotne. Podejmuję decyzje w oparciu o fakty i lata doświadczenia.
Powietrze ucieka mi z płuc jak z przekłutego balonika. Poważnie, czy ten mężczyzna jako dziecko nie doświadczył żadnej czułości? Nie ma innego wytłumaczenia dla takiej chłodnej i zdystansowanej postawy.
„To nie w porządku. Słyszałaś historie o jego matce…”
Przełykam ślinę, czując dziwny ucisk w gardle.
– Chcesz, żebym na stałe pracowała w zespole twórców?
– Nic nie jest stałe. Twoja praca będzie uzależniona od wyników, więc dopóki spełni moje standardy, możesz uważać się za członka zespołu.
O mój Boże. To zdecydowanie nie było częścią planu Claire. Ogarniają mnie wątpliwości, przez które zapominam o szczęściu. Miałam aplikować i zdobyć pas odwagi, a nie dostać pracę w zespole twórców na pełen etat. Potrafię być kreatywna, jednak nie jestem aż tak…
Twórcy Krainy Marzeń to legendy. Przeszli do historii dzięki swoim wynalazkom, a kilka lat temu zostali nawet zaproszeni do Białego Domu. Nie zasłużyłam na dołączenie do nich. Poza tym nie pasuję do tego stanowiska. Twórcy to ludzie, którzy ukończyli drogie uniwersytety i uczestniczyli w specjalistycznych stażach na całym świecie – są mieszanką architektów, artystów, inżynierów, pisarzy i nie tylko. Ja jestem kobietą z dyplomem uczelni publicznej, która pracuje w salonie dziecięcym. Nie mogę stać się częścią zespołu składającego się z najbardziej utalentowanych osób na świecie.
Nie ma mowy, żebym się na to zdobyła.
– Przykro mi, nie mogę przyjąć twojej oferty.
Rowan mruży oczy.
– Nie zadałem pytania, na które możesz odpowiedzieć „tak” lub „nie”.
Ponownie opada mi szczęka, a mężczyzna przesuwa umowę po biurku w moją stronę.
– Nie musisz się spieszyć. Dokładnie wszystko przeczytaj, ale nie wyjdziesz z tego gabinetu, dopóki nie podpiszesz umowy.
Gapię się na swoje dłonie, rozważając, czy byłabym w stanie objąć nimi szyję Kane’a.
– Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Może i jesteś moim szefem, lecz nie będziesz mi mówić, co powinnam zrobić.
– To samo w sobie jest sprzecznością – stwierdza.
Zaciskam dłoń na sukience, aby nie odwalić jakiegoś numeru, jak na przykład walnięcie pięścią w tę przystojną twarz.
– Zawsze jesteś taki zimny?
Rowan patrzy na mnie w milczeniu. Pociera ostro zarysowaną szczękę w sposób, który sprawia, że mam motyle w brzuchu.
Ten gest przyciąga moją uwagę do jego wydatnych ust.
„Halo! Ziemia do Zahry!”
Patrzę spod byka na umowę. Kane miał pełne prawo zwolnić mnie po tamtej niepoważnej aplikacji. Zamiast tego zaproponował mi najbardziej pożądaną pracę w całej Krainie Marzeń. Byłabym głupia, gdybym z tego zrezygnowała.
„Nie żebyś miała w tej kwestii coś do powiedzenia”.
Poddaję się i porywam papiery z biurka.
Mężczyzna wyjmuje długopis ze szklanego pojemniczka.
– Podpisz w wykropkowanym miejscu.
Wyciągam dłoń. Nasze palce się stykają, a wzdłuż mojego ramienia płynie ciepło, jakby skórę lizały płomienie. Cofam rękę i upuszczam długopis.
Rowan spogląda na mnie, jakbym go uraziła.
„Super! Dobrze wiedzieć, że potrafię wywołać u niego emocje. Choć to nie powinno mieć znaczenia. Jest moim szefem”. Podnoszę długopis z biurka i ponownie skupiam się na umowie. Serce wali mi o żebra, kiedy wpatruję się w pogrubione liczby na górze strony tak długo, aż się rozmazują.
Przesuwam kartkę w kierunku Kane’a i wskazuję na kwotę.
– To błąd?
– Wyglądam na człowieka, który robi błędy?
– Ale tu widnieje dziesięć tysięcy dolarów.
– Cóż, przynajmniej wzrok masz lepszy niż osąd.
Powinnam być zła za tę zniewagę, lecz wybucham śmiechem. Muszę przyznać, że dziwnie pociąga mnie jego szczera natura, gdy mówi z tą kamienną miną. Winię za to Dumę i uprzedzenie czytane w młodym i podatnym na wpływy wieku.
Rowan przygląda mi się szeroko otwartymi oczami. Przez wyraz jego twarzy znów zaczynam się śmiać. Coś w tym przebijaniu się uczuć przez lodowatą powierzchowność Kane’a mnie bawi. Nie mam pewności, co jest ze mną nie tak, ale rzeczowe komentarze szefa są raczej zabawne niż odpychające. Wydają się niezręczne i sztywne, jakby mężczyzna nie czuł się komfortowo, kiedy robi cokolwiek poza wykrzykiwaniem rozkazów.
Tak. Zdecydowanie coś jest ze mną nie w porządku.