Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Sophie
Liam to złoty chłopiec Formuły 1, lecz cały jego wizerunek został zbudowany na kłamstwie. Tak się złożyło, że ten czarujący i przebiegły mężczyzna obiecał mi pomóc z realizacją listy rzeczy, które chciałabym zrobić w życiu. Niepewna własnych uczuć próbuję oddzielić nas bezpieczną granicą przyjaźni, ale Liam stanowczo stara się ją pokonać i proponuje nieco inny układ.
Jeden sezon. Jedna lista. Jeden nieprzyzwoity sekret.
Liam
Sophie jest urzeczywistnieniem moich najśmielszych fantazji, a jednocześnie zagrożeniem dla nowego kontraktu. Należy do przeciwnej drużyny, dlatego powinienem jej unikać za wszelką cenę. I choć początkowo usiłuję… I choć wszyscy są przeciwni naszej przyjaźni… Nie mogę wybić sobie z głowy jej nieprzyzwoitej listy.
Pieprzyć platoniczną relację! Chcę czegoś więcej!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 481
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog - SOPHIE
1 - LIAM
2 - SOPHIE
3 - LIAM
4 - SOPHIE
5 - LIAM
6 - SOPHIE
7 - LIAM
8 - SOPHIE
9 - LIAM
10 - SOPHIE
11 - SOPHIE
12 - LIAM
13 - SOPHIE
14 - SOPHIE
15 - LIAM
16 - LIAM
17 - SOPHIE
18 - SOPHIE
19 - LIAM
20 - SOPHIE
21 - LIAM
22 - SOPHIE
23 - LIAM
24 - SOPHIE
25 - LIAM
26 - SOPHIE
27 - SOPHIE
28 - LIAM
29 - SOPHIE
30 - LIAM
31 - SOPHIE
32 - LIAM
33 - SOPHIE
34 - LIAM
35 - SOPHIE
36 - LIAM
37 - SOPHIE
38 - LIAM
39 - SOPHIE
40 - SOPHIE
41 - LIAM
PODZIĘKOWANIA
Do wszystkich Sophie Mitchell: Bądźcie inne. Bądźcie szczere. Bądźcie sobą.
PLAYLISTA
Break Free – Ariana Grande ft. Zedd
I Just Wanna Shine – Fitz and The Tantrums
Can I Kiss You? – Dahl
Greenlight – Jonas Brothers
Butterflies – Kacey Musgraves
Trying My Best – Anson Seabra
What I Like About You – Jonas Blue
There’s No Way – Lauv ft. Julia Michaels
All To Myself – Dan + Shay
Break My Heart – Dua Lipa
Symphony – Clean Bandit ft. Zara Larsson
Yellow – Coldplay
Fight Song (Acoustic) – Rachel Platten
What Have I Done – Dermot Kennedy
Cross Me – Ed Sheeran ft. Chance the Rapper
Falling Like the Stars – James Arthur
Trzy lata temu
Wiecie, co się dzieje, kiedy ludzie kończą osiemnaście lat? Ich noce nagle stają się pełne wolności, eksploracji i taniego wina w kartonach.
Dla mnie osiemnastka wcale tak nie wygląda – a przynajmniej jeszcze nie.
James Mitchell potrafi wyczuć kłopoty na kilometr, jako że spędza mnóstwo czasu z niegrzecznymi chłopcami ze świata Formuły 1, którzy nauczyli go co nieco o tym, jak powinien obchodzić się ze swoją córką. Odkąd przeprowadziliśmy się z Kalifornii do Włoch, kiedy miałam pięć lat, traktuje mnie tak samo jak swoich kierowców z Bandini. W jego domu muszę pamiętać o trzech „R”: respekcie, regułach i rozwadze.
Tata pozwolił mi dołączyć do niego na jeden wyścig podczas tego lata, zanim zaczęły się zajęcia na uniwersytecie. To rzadkie wydarzenie, biorąc pod uwagę, że zawsze trzymał mnie z dala od wyścigów, odkąd urosły mi piersi i odkryłam, jakie ubrania podkreślają moją figurę.
Tego ranka krążyłam nerwowo po naszym hotelowym pokoju z rękoma skrzyżowanymi na piersi i wydętą dolną wargą, demonstrując nadąsanie. Tata zachowywał neutralny wyraz twarzy, siwe włosy miał idealnie zaczesane i absolutnie nie przejmował się moimi protestami wobec jego planu.
Zgadnijcie, kto wygrał tę bitwę. Nie ja, jeśli się zastanawiacie, ale dzięki za wsparcie moralne.
Tata stwierdził, że zamiast spędzać czas w garażu Bandini przebiorę się za księżniczkę na przyjęcie urodzinowe jakiegoś dzieciaka i będę malować buźki małym gościom. Nie dajcie się zwieść pozorom – może i mam wzrost przeciętnej ośmiolatki, ale inteligencją, sprytem i niewyparzonym językiem nadrabiam swą niewielką posturę. Jestem trochę jak cytrynowe cukierki – chociaż słodka, to potrafię wykręcić mordę.
Przesuwam dłońmi po idiotycznym kostiumie Roszpunki, który kupił dla mnie tata. Co wyszło mu bokiem, bo nie zorientował się, że wziął dziecięcy rozmiar. Aksamitny materiał ledwie zakrywa mi piersi, sugerując, że chętnie zaoferuję znacznie więcej niż cukierek i malowanie twarzy niczego niepodejrzewającym uczestnikom imprezy. Spódniczka sięga do połowy uda, odsłaniając moje opalone nogi oraz białe converse’y, gdyż tak się składa, że ta księżniczka nosi wygodne buty. Pieprzyć obcasy oraz życie arystokratycznego wrzodu na dupie, który potrzebuje ochrony ślicznego księciunia.
Dziękuję, postoję. Wolę przetrwać ten dzień w ulubionych sneakersach.
Gdy tylko pojawiam się na przyjęciu, kwaśną minę zostawiam za sobą. Malowanie twarzy może być fajnym zajęciem pozwalającym zademonstrować artystyczne talenty, które ostatnimi czasy tylko w sobie tłamszę.
Widzicie, pokochałam sztukę, odkąd w wieku dwóch lat wzięłam do ręki pędzel i postanowiłam ozdobić wszystkie znajdujące się w naszej kuchni taborety z płóciennymi siedzeniami. Tatuś nie był zadowolony, kiedy usiadł na mokrej farbie i odcisnął sobie słonecznik na tyłku. Lubię mówić, że tamtego dnia narodziła się artystka, chociaż tata nie wspierał mojej kreatywności w zakresie wykraczającym poza zwykłe hobby.
Więc teraz zamiast studiować cokolwiek związanego ze sztuką jestem zmuszona uczęszczać do college’u nastawionego na kierunki biznesowe.
Na samą myśl o tym prawie zasypiam.
Ale chcę, żeby tata był szczęśliwy, bo zawsze mogę na nim polegać. Robi dla mnie tak wiele, odgrywając rolę ojca i matki jednocześnie, nieważne, jak niekomfortowo i niezręcznie się przez to czuje.
Przynajmniej dzisiaj mogę wyżyć się artystycznie i stworzyć miniaturowe dzieła sztuki na twarzach gości. Wybieram inny motyw dla każdej osoby, w końcu nie jestem jakąś nudziarą bez polotu. Nigdy nie kręciło mnie bycie zwykłą dziewczynką, zwłaszcza odkąd tata kupił mi plecak z postaciami z Gwiezdnych Wojen zamiast z księżniczką, wychodząc z założenia, że jego córka nie będzie wierzyć w bajeczki.
Przeglądam telefon, żeby jakoś zabić czas. Dzieciaki przenoszą się na dmuchańce, już znudzone klaunem i mną. Wspomniany animator posyła mi chytre uśmieszki z drugiego końca trawnika, wykonując przy tym dziwne, falliczne gesty swoimi zwierzątkami z balonów i samym ruchem warg prosząc, żebym do niego zadzwoniła.
Ktoś opiera się o stół, na którym rozłożyłam swoje przybory do malowania. Wodzę wzrokiem w górę jego odzianych w dżinsy nóg, a potem patrzę na złociste ręce skrzyżowane na szerokiej piersi. Napięte mięśnie rozciągają czarny materiał. Wstrzymuję oddech i spoglądam w błękitne oczy, swą mroźną barwą przywodzące na myśl topniejące lodowce Arktyki.
A niby jestem artystką, nie poetką.
– Zamrugaj dwa razy, jeżeli przetrzymują cię tutaj wbrew twojej woli – mówi, obdarzając mnie lekkim uśmiechem. Posługuje się płynną angielszczyzną, lecz jednocześnie pobrzmiewa w niej akcent, którego nie potrafię zidentyfikować.
Otwieram usta i po chwili zamykam je znowu, bo – jasny gwint! – z tymi blond włosami i skórą błyszczącą od letniej opalenizny ten facet wygląda jak rasowy surfer. Rozglądam się wokół, potrzebując zapewnienia, że to nie sen na jawie, tylko urodziny jakiegoś małolata. Dmuchany zamek trzęsie się cały, a wrzaski dzieci przypominają, że to się dzieje naprawdę.
– Cholera, wiedziałem, że z Evanem musi być coś nie tak. Kto by pomyślał, że lubi brać za zakładniczki piękne dziewczyny przebrane za postacie z disneyowskiego porno? – odzywa się znowu, wodząc wzrokiem po moim ciele.
Czuję, jak pod wpływem tego spojrzenia oblewam się rumieńcem, a moje wnętrze reaguje w nieznany mi dotąd sposób.
– O Boże, nie. Evan to bardzo miły, a poza tym bardzo żonaty gość. Ja tu jedynie maluję dzieciom twarze i takie tam. Jego córka myśli, że jestem Roszpunką – paplam, bawiąc się tubkami farby, i przy okazji zrzucam kilka na ziemię.
Pochylam się, żeby je podnieść. Nieznajomy uprzedza mnie jednak, nasze palce stykają się na moment, a ja czuję bijące od jego dłoni ciepło. Moje serce wywija fikołka od tego przelotnego kontaktu.
„Uhm. Okej”.
Koleś spogląda mi na piersi, kiedy prostuję się z farbami w dłoni. Zarzucam blond włosami na bok i odwracam się do stołu, próbując ukryć swoje zmieszanie. Całe to spotkanie poszło cholernie źle. Na bank sprawiam wrażenie osoby, która nie ma pojęcia, jak zachować się w towarzystwie kogoś niesprawiedliwie atrakcyjnego.
Czy mogę zwalić to wszystko na fakt, że całe życie chodziłam do żeńskich, katolickich szkół? Brzmi przekonująco.
– Och, ona mówi. – Nieznajomy śmieje się gardłowo, ale zaraz odzyskuje opanowanie.
– No raczej.
Wskazuje na różne pędzle, które ułożyłam w idealnie równym rzędzie. Jego palce zawisają nad tubką farby.
– Lubisz malować?
– Uwielbiam, niemal tak bardzo jak zakazane romanse. To sekret znany tylko garstce wybranych.
– A ja uwielbiam ciekawe sekrety. – Kładzie palec na ustach, przyciągając mój wzrok do swoich pełnych warg.
– Tak jak wszyscy inni. Może podzielisz się ze mną jakimś swoim, żebyśmy byli kwita? – Moje usta działają szybciej niż mózg i wyraźnie nie chce im się ważyć słów.
– Nie lubię się dzielić tajemnicami.
– No to ja już nie lubię gadać. – Krzyżuję ręce na piersi, sprawiając, że cycki podjeżdżają mi w górę o cal. Ups.
Spuszcza wzrok, kiedy cofam ręce.
– Masz pazur. Dobra. Lubię przeczytać przynajmniej rozdział książki każdego wieczora, zanim pójdę spać. To taka moja tradycja z dzieciństwa, którą ciągle podtrzymuję pomimo napiętego grafiku. – Mówi to takim tonem, jakby wyjawiał mi jakąś brudną tajemnicę, coś kontrastującego z jego atletycznym wizerunkiem. W jakiś sposób staje się przez to jeszcze bardziej seksowny.
– Jaka jest twoja ulubiona książka? – pytam podejrzliwie.
– Jeżeli masz jedną ulubioną, to ci nie ufam. Każdy miłośnik książek może bez namysłu wymienić przynajmniej pięć takich tytułów. – Wbija we mnie swoje błękitne spojrzenie.
„Och, wow”. Ten koleś naprawdę lubi czytać. Szczerzy zęby, widząc, że przewracam oczami, choć bez szczególnego przekonania.
– No dobra, to podaj swojego ulubionego autora, skoro jesteś taki oczytany – odzywam się ochryple. Wyobrażam go sobie w łóżku, ze zmierzwionymi blond włosami, okularami do czytania i grubą książką w miękkiej okładce, bo wygląda mi na zbyt praktycznego, żeby nosić ze sobą cegłę w twardej oprawie. Wzdycham. Szlag by trafił tego faceta i jego nerdowski sekret.
– Brandon Sanderson, bez dwóch zdań – odpowiada.
– Czyli wolisz żyć w świecie fantazji. Uroczo.
– Mogę zostać twoją najlepszą fantazją, obejdziemy się bez książek.
Jakieś dziecko przychodzi do mojego stanowiska i sadowi się przede mną.
– Ciao, amico. Che cosa vuoi… – witam się z nim.
– Cholera, jesteś seksowna i do tego mówisz po włosku – komentuje facet z uznaniem, po czym odwraca się do dziecka. – Masz dwadzieścia euro i spadaj.
Wyciąga nowiutki banknot prosto z designerskiego portfela. Dzieciak łapie w lot, o co chodzi, chwyta go i zostawia nas znowu samych. Śmieję się z tej niedorzecznej wymiany. Mój nowy znajomy zaskakuje mnie, rozsiadając się na krześle i krzyżując ręce.
– Pokaż mi najgorsze, na co cię stać.
Jego szelmowski uśmiech napełnia moją pierś ciepłem, fala gorąca pnie się ku górze i dociera aż do policzków. To zupełnie nowe doznanie, którego nie potrafię zdefiniować.
– Skoro tego sobie życzysz… Ale nie myśl, że będziesz w stanie to wytrzymać.
Odpowiadam mu łobuzerskim spojrzeniem. Gdyby serce nie waliło mi jak młotem, napawałabym się swoimi umiejętnościami flirtowania.
– Proszę, nie obrażaj moich talentów. – Przykłada dłoń do klatki piersiowej, a jego wargi drżą na zawołanie. Podoba mi się, jak przeciąga samogłoski i podkreśla „t’. Jego akcent nadal jest dla mnie zagadkowy, lecz z pewnością inny od mojego, amerykańsko-włoskiego.
– Obydwóch? – pytam niewinnie.
Odrzuca głowę do tyłu i śmieje się głośno, zupełnie nieprzejęty gapiącymi się na nas rodzicami.
– A jak myślisz, na czym polegają te moje dwa talenty? Powiedz. – Uśmiecha się do mnie, odsłaniając proste białe zęby. Nachodzi mnie ochota, by upaprać mu tę idealną buźkę, odebrać jej piękno i chociaż część uroku.
Stukam pędzlem w stolik.
– Przekupywanie ludzi i ignorowanie sygnałów. Dwie bardzo niepożądane cechy, jeśli chcesz znać moje zdanie.
Kręci głową, starając się ukryć wesołość. Wyciskam czarną farbę na paletę i moczę w niej pędzel. Unoszę podbródek mężczyzny, spoglądając w jasne oczy i na gęste rzęsy w kolorze brudny blond.
– A teraz się nie ruszaj. Nie chcę zepsuć efektu już na starcie.
Nieznajomy drży, kiedy dotykam palcami jego twarzy i przesuwam po niej pędzlem, pokrywając opaloną cerę czarną farbą. Pachnie mieszanką świeżego prysznica i jakiejś luksusowej wody kolońskiej. Błękitne oczy pozostają utkwione w mojej twarzy przez cały czas, nie licząc tych chwil, kiedy się zamykają, żebym mogła pomalować powieki.
Zaskakuje mnie ta jawna obserwacja mojej osoby. Próbuję się skoncentrować, mam się na baczności przed własnym pociągiem do tego przystojniaka, jednak rumieniec na policzkach i gorąco na skórze przy każdym dotknięciu zdradzają wszystko.
Skupiam się na zadaniu, ignorując to intensywne spojrzenie. Koleś wygląda młodo, ale wciąż na zbyt starego dla mnie. Po aparycji zgadywałabym, że ma około dwudziestu pięciu lat – kiedy się śmieje, wokół jego ust pojawiają się drobniutkie zmarszczki. Z odległości zaledwie kilku centymetrów zapoznaję się z każdą niedoskonałością i blizną. Czarna farba kontrastuje z ostrymi kośćmi policzkowymi.
Czubkiem pędzla wodzę po krzywiźnie jego szyi, wywołując u niego leciutki dreszcz, tak subtelny, że niemal umyka mojej uwadze.
– Masz coś przeciwko, żebym pomalowała ci szyję?
Spogląda na mnie spod ciężkich powiek.
– A będę mógł cię potem pocałować?
– Zignoruję to, bo jak na mój gust jesteś zdecydowanie za stary. – Ledwie wypowiadam te słowa, już chcę je cofnąć.
– Kto tak powiedział?
– Fakt, że wyglądasz na kogoś z przyzwoitymi oszczędnościami i stabilnym zatrudnieniem.
Jego płonące oczy działają hipnotyzująco.
– Jaka spostrzegawcza księżniczka. Co takiego wskazuje, że odłożyłem na koncie trochę więcej niż kilka euro?
– Przy moim budżecie studentki pierwszego roku mogę pozwolić sobie co najwyżej na converse’y, a ty nosisz sneakersy od Gucciego i przekupujesz dzieciaki banknotami z portfela od Louisa Vuittona.
– Ach, cóż za wnikliwość. Fakt, osiemnastka jest dla mnie zdecydowanie za młoda – stwierdza, odwracając wzrok.
– Racja. Ale na szczęście dla ciebie nie za młoda, żeby rozwalić ci mózg. – Dotykam pędzlem jego policzka, podpowiadając, że mówię o swoim dziele.
Śmieje się, a ja z jakiegoś powodu lubię wywoływać u niego taką reakcję. Biorę lusterko ze stołu i pokazuję mu, w co go zmieniłam.
– Jasny gwint, serio masz talent do pędzla. Wyglądam jak czyjś najgorszy koszmar.
„Bo nim właśnie jesteś”.
Posyła mi spojrzenie, które przyprawia mnie o wiele różnych doznań, dobrych i złych. Trudno mi zignorować pożądanie, jakie czuję do niego pomimo dzielącej nas różnicy wieku.
Z zadowoleniem przyglądam się namalowanej na jego twarzy czaszce. W dół szyi biegną kości kręgosłupa, przeplatane czarno-białą tkanką mięśni, po czym znikają pod jego czarną koszulką. Niebieskie oczy kontrastują ostro z czernią farby. Przestaje się uśmiechać, prezentując rząd namalowanych przeze mnie zębów. Malunek jest urzekająco piękny, podobnie jak on sam – mężczyzna za stary i zbyt szelmowski dla kogoś takiego jak ja.
– Wow, Liam! Przez ten chory make-up nawet nie zauważyłem, że to ty. Sophie ma talent, co nie? – odzywa się Evan, człowiek, który poprosił mnie o podjęcie się tego absurdalnego zadania.
Liam wstaje z krzesła. Jego długie nogi przykuwają moją uwagę do reszty ciała. Silnego, wyrzeźbionego do perfekcji ciała.
Evan szturcha Liama pod żebra.
– Genialna robota, Sophie. Właśnie taki martwy będzie Liam, jeśli nie wyląduje na podium w tę niedzielę.
– Zawsze tak mówisz, tylko że za każdym razem kopię ci tyłek. – W głosie Liama pobrzmiewa ostra nuta.
Ja tymczasem łączę kropki, gdyż w Formule 1 jeździ tylko jeden kierowca o imieniu Liam.
Liam, kurwa, Zander. Najsławniejszy kierowca Niemiec, wschodząca gwiazda Formuły 1 siejąca spustoszenie wraz z Noahem Slade’em i Jaxem Kingstonem, od kiedy tylko wsiedli do gokartów. Człowiek, który w tym roku znajduje się na drodze do wygrania swoich pierwszych mistrzostw świata oraz jest siedem lat starszy ode mnie.
Ja pierdolę, flirtowałam z kierowcą F1. Tata zagotowałby się z wściekłości, gdyby się dowiedział. Już nigdy więcej nie opuściłabym terenu Bandini. Evan robi zdjęcie twarzy Liama.
– Ten make-up jest zajebisty, serio. Wspaniała robota. Moja córka zakochała się w Sophie, odkąd zobaczyła ją w boksie Bandini. James Mitchell trzyma ją w ukryciu, ale pozwolił na wypożyczenie jej talentów na jeden dzień. – Evan spogląda na mnie. – Tylko przypomnij mi, żebym zapłacił ci za twój czas. Ignoruję go, zbyt skupiona na wyrównywaniu oddechu. Po chwili żegna się z nami, tłumacząc, że musi zajrzeć do dzieci.
– Czyli jesteś kierowcą. – Zdradzam irytację, zgrzytając zębami oraz naprzemiennie zaciskając i rozluźniając pięści. Wkurzam się, że czuję taką przyjemność, kiedy przesuwa wzrokiem po moim ciele. Jakby chciał zapamiętać sposób, w jaki opina mnie ten głupi kostium, zapisać cały ten dzień we wspomnieniach. I, co gorsza, uwielbiam doznania towarzyszące znajdowaniu się w centrum jego uwagi.
– Mhm, tak mówią. A ty to Sophie, księżniczka?
Wypowiada moje imię tak, jakby chciał je przetestować, i ze swoim niemieckim akcentem przeciąga ostatnią sylabę.
Prostuję się.
– Powiedzmy. Tylko że w tej bajce nie potrzebuję ratunku.
– Nie, nie potrzebujesz. Może to właśnie ty zajmujesz się ratowaniem – stwierdza. Zauważam, że drga mu kącik ust.
Swoim urokiem maskuje dziwny, złowieszczy ton, jaki przebija z tych słów. Zastanawiam się, co tak właściwie ma na myśli.
Muska knykciami mój policzek, szorstki dotyk aktywuje wszystkie zakończenia nerwowe iskrą, która spokojnie mogłaby wysadzić całą skrzynkę z bezpiecznikami.
– Jednak twój wiek i ta niewinność… To nie jest dobry moment. Może jeśli spotkamy się kiedy indziej, w innych okolicznościach.
Liam śmieje się do siebie i wiedzie wzrokiem w dół mojego ciała, nie dając mi czasu na przetworzenie jego słów, o udzieleniu odpowiedzi nawet nie wspominając.
– Nie jesteś księżniczką, jesteś cholerną królową. Nie pozwól nikomu o tym zapomnieć, a zwłaszcza sobie samej. Ludzie myślą, że liczy się król, ale to królowa zbija wszystkie pozostałe figury. Powodzenia na uniwerku, wypij za mnie piwo.
Czyta książki i używa odwołań do szachów. Liam Zander to kryptonerd, a myśl o tym, że znam jego sekret, przywołuje uśmiech na moje usta.
Cofa rękę i z lekką dezorientacją patrzy na swoją dłoń, jednak zaraz starannie ukrywa zmieszanie. Odchodzi i ogląda się przez ramię, żeby puścić do mnie oczko.
„Cholera. Chyba właśnie zamącił mi w głowie”.
Dwa lata i pięć miesięcy temu
Dźwięk dzwonka wyrywa mnie ze snu. Pościel szeleści, kiedy w ciemności szukam telefonu. Wciskam zieloną słuchawkę, nawet nie patrząc na wyświetlacz, bo niewiele osób zadzwoniłoby do mnie o tej porze bez ważnego powodu.
– Ruszaj dupę i przyjeżdżaj. Johannę obudziły skurcze, jednak nie mamy pewności, czy to już czy może to tylko skurcze Braxtona-Hicksa albo zwykłe wzdęcia. Na tym etapie wolałbym nie ryzykować – informuje brat, momentalnie przepędzając mroczki z moich oczu.
– Chodziłeś do szkoły medycznej, a nie potrafisz ocenić? – pytam zaspanym głosem.
– Zajmuję się neurologią, durniu, nie ginekologią i położnictwem. Potrzebuję, żebyś zabrał Elyse do mamy i taty, tak na wszelki wypadek.
Wyskakuję z łóżka, niemal upuszczając przy tym telefon.
– Widzimy się za dziesięć minut.
Lukas kończy rozmowę bez pożegnania.
Jak dobrze, że postanowiłem zostać w Niemczech na wakacje przez wzgląd na zaawansowaną ciążę Johanny. Ignoruję ból w jajach, który pojawił się na samą myśl o porodzie.
Szykuję się szybko, adrenalina krąży w moim ciele. W ciągu kilku minut wskakuję do swojego SUV-a i jadę do dzielnicy brata. Zaplanował wszystko całe miesiące wcześniej, by mieć pewność, że będę w mieście na czas porodu. Johanna może urodzić w każdej chwili, więc nic dziwnego, że Lukas jest ciągle w pogotowiu. Dosłownie. Przez te fałszywe alarmy już prawie przekonał Jo, żeby poszła do szpitala.
Parkuję na ich podjeździe, gaszę silnik i wysiadam. Światła biją z wszystkich okien piętrowego domu. Brat otwiera drzwi, kiedy jestem jeszcze w drodze do zadaszonego wejścia, a żyrandol spowija go złocistym blaskiem. Nerwowym gestem przeczesuje palcami blond włosy i uśmiecha się do mnie, zmarszczki znaczą skórę wokół jego jasnoniebieskich oczu.
Przyciągam go do siebie i ściskam.
– A oto gwiazda wieczoru. Powiedz, jak się czujesz, wiedząc, że twoje dzieło zaraz pojawi się na świecie?
– Niemal tak samo dobrze jak wtedy, kiedy Johanna wrzeszczała, żebym zapakował wszystko, co potrzebne. Martwi się, że to już.
– Odeszły jej wody?
– Nie, ale lepiej dmuchać na zimne.
Johanna, jak zwykle piękna ze swoimi brązowymi włosami i sarnimi oczami, wychodzi zza mojego brata. Nadyma zarumienione policzki, oddychając głęboko, i zaciska usta.
– Mężczyźni powinni być jak koniki morskie, u nich to samce zachodzą w ciążę i rodzą. Czytałam, że są wspaniałymi ojcami, podczas gdy matki to wodne lenie.
Kręcę głową.
– Musisz się rozluźnić. Jesteś cała czerwona i w ogóle.
Johanna nie zmieniła się przez te dziesięć lat, odkąd ją znam. Zawsze robi się nerwowa w napiętych sytuacjach. Kiedyś zrównała mnie z ziemią za to, że oddałem nasz referat pod koniec lekcji zamiast na początku. Gdy inne licealistki latały za moim fiutem, próbując zdobyć kartę pełnego wstępu do moich gaci, Johanna goniła mnie do zadań domowych i nauki przed egzaminami. W przeciwieństwie do pozostałych nie dawała mi taryfy ulgowej z powodu mojej kariery w Formule 1. Muszę jej podziękować, że w ogóle skończyłem szkołę.
Grozi mi palcem, a jej brązowe oczy błyszczą.
– Możesz kazać mi się rozluźnić dopiero wtedy, gdy sam będziesz musiał wypchnąć z siebie dziecko wielkości arbuza.
Lukas spogląda na mnie ze zgrozą. Jakże szczęśliwe życie mógłbym wieść bez tej wizji… Tak się składa, że lubię arbuzy.
– Nie rób takiej miny, to wszystko twoja wina. – Johanna przenosi wzrok na Lukasa i wskazuje na swój brzuch.
– Jakoś nie słyszałem, żebyś narzekała w trakcie – odpowiada z uśmiechem, na co Johanna macha lekceważąco dłonią.
– Zapomniałam o konsekwencjach naszych czynów.
Wymownie szczerzę zęby do brata.
– To ty zmajstrowałeś jej dziecko trzy miesiące po pierwszym. Ktoś tu chyba ostro pilnuje swojego terytorium.
– Uwielbiam, jak promienieje w ciąży. – Lukas przyciąga Johannę do siebie i całuje ją w głowę. Upodobanie do odrażających demonstracji czułości odziedziczył po naszych rodzicach, królu i królowej nadmiernych macanek.
– Mam nadzieję, że lubisz też poporodową bladość, bo jedynym światłem, jakie od tej pory uświadczysz, będzie światło z lodówki o drugiej w nocy podczas przygotowywania mleka dla Kai – mamrocze Johanna w jego pierś.
Osobiście nie mogę się doczekać, aż poznam Kaię – arbuza Johanny i przyszły dodatek do naszej szalonej rodziny.
– Czyż ona nie jest niesamowicie elokwentna? – Lukas ściska Johannę nieco mocniej, po czym ją puszcza, a ja udaję, że zaraz będę wymiotował.
– Niedobrze mi przez was oboje.
– Zrozumiesz, jak się ożenisz. Do tego czasu będę zalewać cię wdzięcznością za to, że wybrałeś mnie na swoją partnerkę na laboratoriach. Okazało się, że najgorętszy facet na biol-chemie miał równie gorącego brata. – Johanna puszcza oczko do Lukasa.
– Mogłem się spodziewać, że Lukas zaklepie towar, zanim ja zdążę choćby spróbować coś zrobić.
– I tak nigdy nie miałeś szans. Wystarczyło jedno spojrzenie na mnie i już przepadła. Musieliśmy tylko zaczekać, aż przestanie być zaproszeniem do prokuratury – rzuca mój brat przez ramię i biegnie na górę po schodach.
Johanna uśmiecha się słabo.
– Przepraszam, że lata temu dostałeś się do nienaruszalnej strefy przyjaźni. Ale kto mógłby się oprzeć kapitanowi drużyny hokejowej?
– Miałem nadzieję, że właśnie ty, przewodnicząca klubu ONZ, jednak teraz spodziewasz się kolejnego dziecka z moim bratem. Sądziłem, że będziesz wolała mnie i moją inteligencję, a nie Lukasa i jego mięśnie.
– Cóż, biorąc pod uwagę, że jestem neurochirurgiem rezydentem… – Lukas ostrożnie schodzi po schodach, jedną ręką trzymając śpiącą Elyse, a drugą – torbę.
– Naprawdę nie podoba mi się, jak się na mnie we dwoje uwzięliście. Zanim Jo stuknęła osiemnastka, było odwrotnie. – Krzyżuję ręce na piersi.
– No nie bądź taki. Spójrz na siebie: duży, zły kierowca Formuły 1, który niedawno zdobył swój pierwszy tytuł mistrza świata. Sam zamieniłeś książki na mięśnie. – Pomimo wystającego brzucha Johanna przyciąga mnie do siebie i obejmuje ramionami, atakując przy okazji różanym zapachem.
– Nigdy nie zamieniłem książek na nic – prycham. – Zmieniło się tylko to, że dziewczyny już nie spotykają mnie w bibliotece.
– Naprawdę mam nadzieję, że w końcu się ustatkujesz. Nie chcesz tych grid girls na dłuższą metę, im bardziej zależy na twoim nazwisku niż sercu. Poza tym nie mogę być twoim jedynym przyjacielem płci żeńskiej. Jesteś trochę nachalny. – Pokazuje mi język, a potem drepcze jak kaczka w kierunku auta.
– Co? Od kiedy? Pierwsze słyszę.
– Od zawsze, stary. Kilka miesięcy temu po pijaku napisałeś do Johanny o trzeciej nad ranem, żeby zaśpiewała ci kołysankę, bo inaczej nie zaśniesz. Nie żebym narzekał, bo twoje telefony budzą nas oboje. – Posyła mi wymowny uśmieszek, a ja dochodzę do wniosku, że zdecydowanie mógłbym żyć, nie oglądając go już nigdy więcej.
– Okej, to obrzydliwe. Zachowaj to swoje sypialniane spojrzenie na następny raz, kiedy znowu będziesz chciał ją zaciążyć. Zdajecie sobie sprawę, mam nadzieję, że te kołysanki to najlepsza rzecz, którą słyszę na wyjazdach? Lepsza nawet niż aleja serwisowa w dniu wyścigu.
Johanna ma głos anioła i równie anielsko śpiewa. Nic nie poradzę na to, że moje zapijaczone dupsko robi się bardzo samotne nocami, skoro większą część życia spędzam w podróży ze swoim zespołem F1.
– Ty naprawdę potrzebujesz dziewczyny. Nie mogę być na zawsze twoją jedyną najlepszą przyjaciółką – śmieje się Johanna, a potem krzywi i masuje po brzuchu.
– No dobra, musicie jechać.
Odbieram małą od Lukasa.
– Kupiłeś ten fotelik, o którym ci mówiłem? – pyta brat, patrząc na Elyse, którą kołyszę delikatnie w ramionach.
– Tak, mamo. Nawet zadbałem o to, by przyjechać SUV-em, bo wiem, jak nie znosisz mojego kabrioletu.
Johanna uśmiecha się do mojego brata.
– Czasami chciałabym, żebyś miał kabriolet.
– Nie są bezpieczne – mamrocze Lukas, pomagając Johannie wsiąść do swojego land rovera.
Jakimś sposobem na przestrzeni kilku lat zmienił się z beztroskiego chłopaka w nowego członka patrolu bezpieczeństwa. Wszystko zaczęło się, kiedy poślubił Johannę, wybudował dom i zrobił jej dziecko. Kto by przypuszczał, że wybranie seksownej, cichej dziewczyny na partnerkę podczas laboratoriów doprowadzi do czegoś takiego? Lukas powinien podziękować mi za to, że myślałem hormonami i bardzo potrzebowałem zdać biologię.
Podchodzę do swojego SUV-a i umieszczam Elyse w foteliku. Różowe ustrojstwo wygląda bardzo nie na miejscu na tle czarnej skóry. Walczę z paskami, aż w końcu udaje mi się zabezpieczyć małą. Jej pyzata buzia i blond włosy wyglądają cholernie słodko.
Całuję ją miękko w czoło, po czym zamykam drzwi i odwracam się do tej promieniejącej dwójki.
– Przyjadę do szpitala, kiedy u rodziców zjawi się opiekunka.
– Spróbowałbyś nie przyjechać. Do zobaczenia. – Lukas macha mi na pożegnanie i rusza z podjazdu. Johanna uśmiecha się do mnie z siedzenia pasażera, spokojna pomimo potencjalnych godzin bólu, które ją czekają.
Zostawiam Elyse z opiekunką, a potem wraz z rodzicami spieszę do szpitala.
Oboje wyglądają jak Barbie i Ken: blondwłosi, lekko opaleni, szczupli. Tata siedzi wygodnie na fotelu w poczekalni i opiera głowę o ścianę, podczas gdy mama drepcze w tę i we w tę po pomieszczeniu o wymiarach jakieś dziesięć metrów na osiem, stukając butami o posadzkę. Na przemian to spogląda na zegar, to krzywi się do drzwi. Jej napięta sylwetka zdradza wyraźną panikę.
– Może usiądziesz? – pytam mamę, wskazując puste krzesło obok siebie.
– A gdzie tam! Nienawidzę tego czekania, chcę już wziąć Kaię na ręce i poczuć ten świeży zapach dzieciątka.
Zamyka oczy i uśmiecha się.
– Brzmisz jak seryjna morderczyni – zauważam, na co raptownie unosi powieki. Tata śmieje się tak bardzo, że zaczyna kaszleć.
Mama posyła mu złowrogie spojrzenie.
– Nie zachęcaj go do żartów. To przez ciebie tak się do mnie zwraca.
– Ktoś musiał nauczyć go poczucia humoru – ripostuje tata, a jego niebieskie oczy błyszczą we fluorescencyjnym świetle szpitalnych lamp.
Mama walczy z cisnącym się na usta uśmiechem. Po kilku kolejnych minutach dreptania siada obok i kładzie sobie moją rękę na kolanach, jakbym był małym berbeciem, a nie dorosłym facetem, który skończył niedawno dwadzieścia sześć lat.
– Pamiętasz, jak próbowaliśmy wyswatać cię z Johanną na bal maturalny?
– Jak mógłbym zapomnieć? Lukas chciał mi skopać dupę tak, żebym nie mógł usiąść przez tydzień.
Trawnik przed domem moich rodziców był świadkiem wielu pięknych chwil – na przykład oświadczyn Lukasa w tym samym miejscu, w którym kilka lat wcześniej przyłożył mi w gębę.
– W tamtym momencie zrozumiałam, że ci dwoje zakochają się w sobie na zabój. Byli zupełnie jak z filmu, no wiecie, o popularnym sportowcu i nieśmiałej dziewczynie. Lukas po prostu czekał na właściwy moment.
– Oglądasz za dużo romansów – stwierdzam, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Mama wszędzie doszukuje się bajkowego zakończenia, gdyż jest beznadziejną romantyczką, która znalazła miłość swojego życia w wieku dwudziestu dwóch lat. Lukas skrupulatnie słucha jej miłosnych porad, podczas gdy ja po prostu dryfuję sobie przez życie, nie szukając w tej chwili niczego więcej.
Nie mogę zapomnieć o słowach Johanny. Naprawdę jestem namolny, bo nie mam z kim dzielić swoich przeżyć? Nie chcę być postrzegany jako ktoś, kto się narzuca. Zresztą czy kilka telefonów po pijaku to naprawdę taki wielki problem? Niektórzy ludzie piszą do swoich byłych, a ja tylko dzwonię do przyjaciół i wcale nie uważam tego za wadę charakteru.
Mama uśmiecha się do mnie, a wokół jej szarych oczu pojawiają się zmarszczki.
– Gdyby nie te filmy, być może nigdy nie dałabym szansy twojemu ojcu.
Tym razem naprawdę dostaję odruchu wymiotnego.
– Powinniście płacić mi za terapię, psycholog miałby kupę roboty z moją traumą.
Mam wrażenie, że siedzimy w poczekalni całymi godzinami. Tym razem, w przeciwieństwie do wielkiego debiutu Elyse, Lukas nie ma kiedy przychodzić do nas z nowymi informacjami. Grzebię w telefonie, żeby zabić czas. Minuta mija za minutą, a ze środka nie wychodzi nikt z personelu, więc nawet nie możemy zapytać, jak wygląda sytuacja.
W końcu do poczekalni wpada pielęgniarka i pyta, czy jesteśmy rodziną Zanderów.
– Pojawiły się pewne komplikacje. Johanna została zabrana na salę operacyjną. Na razie niewiele mogę powiedzieć, ale ktoś do państwa przyjdzie, kiedy dowiemy się czegoś więcej.
– O Boże… Mam nadzieję, że to nic poważnego. – Mama zostawia swoją książkę na krześle i znowu zaczyna dreptać.
– Lekarze na pewno wiedzą, co robią. – Rozbiegany wzrok taty nie współgra z jego uspokajającym tonem.
– Elyse urodziła się naturalnie. Dlaczego teraz trzeba zrobić cesarkę? – Mama przystaje i przyciska dłoń do piersi, jakby chciała w ten sposób uspokoić bijące szybko serce.
Chowam telefon do kieszeni. Jakoś nie jestem już w nastroju do grania w głupią grę.
– Lekarz wszystko nam wyjaśni.
Kilka minut później drzwi otwierają się, ukazując Lukasa, bladego i z zaciśniętymi pięściami. W jego oczach nie ma ani śladu życia. Wydaje się odarty z emocji, jakby ktoś wyssał z niego duszę, pozostawiając tylko pustą skorupę człowieka.
Kiedy przenosi wzrok na mnie, po moim kręgosłupie pełznie zimny dreszcz.
Po policzku brata spływa pojedyncza łza, na której widok coś ściska mnie w piersi, a płuca palą. Mam wrażenie, że ktoś nagle odciął dopływ powietrza do pomieszczenia, ciężar zapadłej ciszy dławi całą naszą czwórkę. Patrzymy w milczeniu, jak pierś Lukasa unosi się i opada, a jego spojrzenie spoczywa kolejno na każdym z nas.
Dźwigam się z krzesła i próbuję zachować spokój, choć uginają się pode mną nogi.
– Co się stało?
– Johanna nie przeżyła.
Łzy płyną mu po twarzy, usta drżą, a mnie ściska w żołądku. Mama tłumi w sobie okrzyk rozpaczy, podbiega do brata i zamyka go w objęciach. Tata i ja patrzymy na siebie bez słowa, obaj nie potrafiąc zrozumieć, o co chodzi.
„Co się dzieje, do kurwy nędzy?”
Mój brat drży, nogi odmawiają mu posłuszeństwa, a matka klęka razem z nim na podłodze. Serce wali mi w piersi jak szalone, żołądek grozi zwróceniem swojej zawartości na beżowe płytki.
Lukas szepcze kolejne słowa, jakby wypowiedzenie ich głośniej mogło uczynić je zbyt prawdziwymi:
– Dziecko utknęło. – Jego głos się łamie. – Od razu zabrali Jo na cesarkę, ale spadło jej ciśnienie i… – Szept Lukasa przechodzi w szloch.
Nie, wcale nie czuję się tak, jakby ziemia usunęła mi się spod nóg. To byłoby zbyt proste, zbyt łagodne określenie jak na reakcję wobec tego koszmaru, który rozgrywa się właśnie na moich oczach. Czuję się, jakby ktoś oderwał mi te cholerne nogi od reszty ciała, pozostawiając tylko zakrwawiony kadłub, tak kurewsko bezradny i zdolny jedynie do patrzenia, jak jego brat rozpada się na kawałki w jakimś zasranym szpitalu.
„To nie może być prawda”.
Roztrzęsiony Lukas przywiera desperacko do matki. Ten widok sprawia, że kurczy mi się serce.
– Nie przeżyła. Ona… Poprosiła, żebym przy niej wziął na ręce nasza dziewczynkę. To wszystko, czego chciała. Moja żona, kurwa mać… Już jej nie ma. – Jego ciężkie oddechy stają się płytkie, pełne paniki.
„Ja pierdolę, kurwa!”
Moja najlepsza przyjaciółka odeszła. Jeszcze tak niedawno uśmiechała się do mnie i mówiła, że jestem nachalny. Johanna, najwspanialsza część mojego licealnego życia i jedna z moich ulubionych osób na świecie. Kobieta, która przewracała oczami, kiedy dziewczyny leciały na mnie, zwracając uwagę tylko na talent do wyścigów, a nie skrywaną duszę geeka. Kobieta, która skradła serce mojemu bratu, dzięki której stałem się całością i która pozostawiła trwały ślad w każdym członku naszej rodziny.
Kiedy żołądek zaczyna się buntować, nie próbuję nawet walczyć z mdłościami, tylko podbiegam do najbliższego śmietnika. Zaciskam drżące, pobielałe palce na plastikowym brzegu kosza i opieram się o niego, bo nogi zaczynają mi się trząść. Czuję kwaśny posmak na języku i łzy na twarzy.
– Co z dzieckiem? – Słowa mamy niosą się ponad nieprzyjemnymi odgłosami.
– Z Kaią wszystko dobrze. – Mój zawsze opanowany brat, który nauczył mnie zachowywać spokój, płacze w jej ramionach. Z jego ust wydostaje się tylko ochrypły szept.
Kurczowo trzymam się śmietnika, wciąż bojąc się go puścić, nawet gdy ojciec podchodzi i przesuwa drżącą dłonią po moich plecach.
Nie mogę znieść odgłosów płaczu Lukasa. Nie mogę znieść całego tego pierdolonego dnia. Myśl o tym, że mam nową siostrzenicę, lecz za to straciłem najbliższą przyjaciółkę, to dla mnie, kurwa, za wiele. Dlaczego, do diabła, Bóg musiał z nas tak okrutnie zadrwić? Ocalić jedno życie, ale zgasić drugie?
Wybiegam z pomieszczenia, zostawiając rodzinę za sobą, i pędzę do wyjścia ze szpitala. Wita mnie ciemność, bardzo adekwatna do buzujących we mnie emocji, a jasny księżyc lśni kpiąco, kiedy odchodzę od zmysłów na pustym dziedzińcu. Osuwam się, upadam twarzą w trawę, a rosa maskuje płynące mi z oczu łzy.
Podnoszę się, odrzucam głowę do tyłu i krzyczę ochryple, lecz zbolały wrzask tonie w dźwięku syreny nadjeżdżającej karetki. Biorę ostry wdech, zimne powietrze pali w płuca.
Tata pojawia się znikąd, klęka tuż obok i przyciąga mnie do siebie.
Bezskutecznie usiłuję zapanować nad drżeniem całego ciała.
– Nie rozumiem. Jak coś takiego mogło się wydarzyć? Jest dwudziesty pierwszy wiek, do kurwy nędzy. Kobiety nie umierają przy porodzie! – Tak mi przykro, synu. Nic nie mogliśmy zrobić. – Tata dławi się szlochem.
– Czyli co? Niby jak mam teraz patrzeć na Kaię i nie myśleć o Jo? – Nie mogę znieść tego, jak słabo mój głos brzmi w moich własnych uszach. – Możesz patrzeć na nią i widzieć ostatnią piękną rzecz, jaką stworzyła jej matka. Kaia potrzebuje teraz wujka.
Zaciskam dłonie na trawie, pociągam za źdźbła i wyrywam z ziemi, próbując ukoić wściekłość.
– Nie chcę jej. Chcę Johannę.
– Naprawdę wcale tak nie myślisz.
– Oczywiście, że, kurwa, myślę. Chcę cofnąć czas i wymazać ten zjebany dzień z historii.
Nie czuję najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu tego wyznania. Ucisk w piersi staje się nieznośny i mam wrażenie, że zaraz zwariuję.
– To niemożliwe. Ale pomyśl o swoim bracie, o tym, przez co teraz przechodzi. Bądź silny dla niego.
„Jak mam być silny dla niego, kiedy moje serce zostało właśnie wrzucone do pierdolonej niszczarki?”
– Nie umiem.
Krztuszę się tymi słowami, głos zamienia się w ochrypły szept, a oczy wypełniają się łzami na samą myśl o Johannie. O tym, jak urządziliśmy bitwę na farby podczas przygotowywania pokoju dla Kai. Wspomnienia napełniają mnie znowu grozą i mdłościami.
Trudno będzie uporać się z tym wszystkim. Nie jestem przygotowany do radzenia sobie z buzującymi emocjami, bolesnymi obrazami z przeszłości i tępym bólem, który urządził się na dobre w mojej piersi.
Ojciec trzyma mnie w objęciach i siedzimy tak w ciszy przerywanej tylko naszymi rwącymi się oddechami.
Trzydziesty grudnia nie jest tylko dniem śmierci Johanny. To także dzień, w którym pozwalam odejść samemu sobie, chowając swoje złamane serce tak głęboko, że nie potrafiłbym już odnaleźć jego zmasakrowanych szczątków, nawet gdybym chciał.
Obecnie
Nie chcę dramatyzować, ale właśnie mam za sobą najgorszy seks swojego życia.
Serio, nie żartuję, chociaż chciałabym. Dlatego też chowam się teraz w łazience i szepczę do siebie, podczas gdy powód tej całej frustracji leży na moim łóżku w akademiku.
Andre Bianchi: matematyczny geniusz, wiceprzewodniczący bractwa biznesowego, dwukrotny zdobywca tytułu Mężczyzny, Który Najpewniej Wcale Cię Nie Zaspokoi.
– Trzeba było potraktować te smakowe prezerwatywy jako ostrzeżenie. Żaden szanujący się samiec, który ma choć mgliste pojęcie o kobiecym ciele, nie użyłby smakowych prezerwatyw. Najgłupszy zakup w życiu. I kto to w ogóle wymyślił? Czy jakakolwiek kobieta o zdrowych zmysłach miałaby ochotę na lizanie gumy? – szepczę do siebie, przygładzając niemal wcale niezmierzwione blond włosy. Kolejny dowód mojego beznadziejnego życia erotycznego. Fryzura wygląda tak samo dobrze jak dzisiaj rano, tuż po uczesaniu. Makijaż nie rozmazał się prawie wcale, do tego dochodzi totalny brak zaróżowionych policzków czy wewnętrznego blasku, ponoć tak charakterystycznego po dobrym seksie. Zielone oczy mrugają do mnie z lustra, wyglądając w tej chwili równie nijako, jak moje życie erotyczne. Ucisk w piersi sprawia, że mam trudności z oddychaniem, i na nowo przypomina mi o przeżytym rozczarowaniu.
Na studiach zdobywam zdecydowanie więcej piątek niż orgazmów. Nie wiem dlaczego, ale ta myśl nie daje mi spokoju. Nie sypiam, z kim popadnie, i swoje łóżkowe przygody mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Co gorsza, żadna z nich nie miała szczęśliwego zakończenia. Zaczynam podejrzewać, że coś jest ze mną nie tak, bo dlaczego ciągle mi się to przydarza? Faceci dochodzą, podczas gdy ja się gapię w sufit i zastanawiam, czego właśnie doświadczyłam. Żadnych endorfin. Żadnej błogości. Nic. Niente. Niszto.
Ta ostatnia przygoda naprawdę mną wstrząsnęła. Po co w ogóle studiować, skoro żyję w swoim pokoju w akademiku, prawie w ogóle się nie socjalizuję, a seks uprawiam raz w roku z jakimś niedojdą, który też studiuje rachunkowość? Na koniec zawsze wypraszam tych kolesi z uśmiechem, udając, że wstrząsnęli moim światem, choć w rzeczywistości podczas obciągania im fiuta układałam w głowie listę zadań do zrobienia.
– O Boże. Myślałam o wykładowcy od rachunkowości podczas robienia loda. No po prostu dno dna – mamroczę do siebie, z trudem powstrzymując jęk.
Nie mogę pozwolić, żeby to się powtórzyło. Moje ambicje gryzą mnie w dupę, niestety nie w przyjemny sposób, jak w tej historii… No wiecie której: „Cześć, nazywam się Anastasia Steele, a Christian Grey jest moim tatuśkiem”.
– Sophie, teraz wymaszerujesz stąd i powiesz mu, żeby wypierdalał w podskokach. Czas już do łóżka, zwłaszcza że potrzebujesz przespać ten okropny nastrój – wzdycham, zbierając się na odwagę, żeby stawić czoła temu biedakowi, którego zostawiłam w pokoju.
Andre był sympatyczny, uprzejmy i zaoferował nawet, że zapłaci za kolację. Nie chciałabym potraktować go niemiło, ale mam problem ze zrozumieniem swoich emocji. Szczerze powiedziawszy, bardziej czuję się rozczarowana samą sobą – za to, że nie potrafię wyluzować, zarówno mentalnie, jak i fizycznie. Z jednej strony ciągle walczę o kontrolę, a z drugiej próbuję wziąć urlop od własnego umysłu.
Zaciskam palce na klamce, a potem z impetem otwieram drzwi łazienki.
– Hej, przepraszam, że zniknęłam. Myślę, że…
Oddycham z ulgą, kiedy zauważam, że moje łóżko jest puste. Może jednak dzisiejsza noc nie będzie totalną porażką. Dostrzegam kartkę na poduszce. Dzięki za miło spędzony czas. Może powtórzymy to w przyszły weekend?
Nie. Absolutnie nie. Prędzej wyjadę z kraju, niż umówię się z nim znowu.
Zaraz. To brzmi jak niezły pomysł.
Ze swojej minilodówki wyjmuję niedawno otwartą butelkę wina i włączam laptopa. Nie kłopocząc się szukaniem kieliszka, pociągam solidny łyk prosto z gwinta i otwieram kalendarz taty z wyścigami. Zarezerwował już lot do Melbourne w przyszłym miesiącu.
Wchodzę na Pinterest, ciekawa, jak wygląda Melbourne. Przeglądam posty, aż w końcu klikam na jeden z tagiem „bucket list”.
Po chwili bezgranicznie pochłania mnie świat pinezek oraz straconego czasu, zapoznaję się z kolejnymi listami miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić. Wszystko przez tę palącą chęć dowiedzenia się, na jakie pomysły wpadli inni ludzie. Uwielbiam dobre listy, ale połowa tych szalonych pozycji nawet nie przyszłaby mi do głowy. Popijam wino i szukam dalej, a mój umysł zasnuwa coraz gęstsza mgła.
Brwi podjeżdżają mi do góry, kiedy na tablicy zauważam „Niegrzeczną listę”. „Niegrzeczna” to słowo, z którym nigdy się nie utożsamiałam. A przynajmniej nie od tamtego dnia, kiedy miałam pięć lat i tata zagroził, że poprosi Świętego Mikołaja o rózgę dla mnie, bo rozlałam koktajl po całym wnętrzu jego mccoya illusion.
O jasny gwint, ależ ci ludzie potrafią być kreatywni! Spędzam zdecydowanie za dużo czasu na przeglądaniu niegrzecznych list. Mogłabym się uczyć, spać albo szukać nowego fiuta w aplikacji randkowej. Ale nie. Siedzę sobie podchmielona i zapisuję sekswyzwania, które wpadają mi w oko. Gdzie była ta nonszalancja dwie godziny temu?
Nie wiem, czy to samotny wieczór czy może spożyte wino inspiruje mnie do otwarcia mojego perfekcyjnie zorganizowanego planera na jednej z ukrytych z tyłu stron.
Opracowuję listę rzeczy, których nigdy nie zrobiłam, choć zawsze chciałam spróbować. Godzinę później ze zdumieniem odkrywam, że mam jeszcze dość koordynacji ruchowej, żeby przepisać to wszystko na komputerze i pozaznaczać odpowiednimi kolorami. Przed naciśnięciem przycisku „Drukuj” przychodzi mi do głowy stosowna nazwa, więc dopisuję na górze tytuł: „Pieprzyć To”.
Patrzę na wydrukowany dokument i zastanawiam się, dlaczego, u diabła, w ogóle go napisałam. Czy naprawdę zdołam przekonać tatę, żeby pozwolił mi podróżować razem z nim i jego zespołem F1? A przede wszystkim, czy jestem gotowa zaliczyć przynajmniej połowę tych pozycji? Ignorując wątpliwości, wyjmuję swój własny laminator, bo tak, należę do osób, które posiadają taki sprzęt. Udaje mi się poskładać kartkę po kilku nieudanych próbach oraz wielu jękach frustracji.
Lista „Pieprzyć To” lśni w całej swojej laminowanej chwale. Uśmiecham się do dwudziestu pozycji, wybranych odważnie, choć częściowo w stanie upojenia alkoholowego.
Pieprzyć To
pójść popływać nago
kupić wibrator
spróbować gry wstępnej z kostkami lodu
pocałować obcokrajowca
śpiewać na karaoke po pijaku
spróbować nowego jedzenia
skoczyć ze spadochronem
obejrzeć porno
zagrać w rozbieranego pokera
pocałować kogoś pod wieżą Eiffla
pozwolić się związać
pozwolić zasłonić sobie oczy
mieć orgazm od seksu oralnego
mieć kilka orgazmów jednej nocy
spróbować seksu przed lustrem
uprawiać seks w miejscu publicznym
uprawiać seks pod ścianą
zaliczyć szybki numerek
zjarać się
uprawiać seks pod gołym niebem
Teraz muszę tylko załatwić jeszcze jedną rzecz, prawdopodobnie najtrudniejszą, zanim zacznę wykreślać pozycje z listy. Przekonać tatę, żeby pozwolił mi do niego dołączyć.
* * *
– Musimy ustalić kilka zasad, nim weźmiesz udział w naszym tournée. Jeżeli je złamiesz, zarezerwuję ci lot powrotny do Włoch na następny dzień – informuje ojciec, stukając w iPada. Siedzi na swoim miejscu na kanapie w naszym salonie.
– Wiem, że jesteś celebrytą wśród inżynierów, ale kiedy nazywasz to tournée, brzmisz jak gwiazda rocka.
– Sława wśród nerdów, coś wspaniałego. – Pokazuje symbol rogów, czego pod żadnym pozorem nie powinien robić nigdy więcej. – W każdym razie zasada numer jeden brzmi: staraj się trzymać z dala od kierowców. Mówię poważnie, bo ci faceci często mają podejrzane intencje. Zasada numer dwa: musisz meldować mi się codziennie, żebym miał pewność, że nie leżysz martwa w jakimś rynsztoku. I zasada ostatnia, ale nie mniej ważna: nie pakuj się w kłopoty. A teraz powtórz.
– Starzejesz się, skoro potrzebujesz powtarzania.
– Siwe włosy nie znaczą jeszcze, że jestem stary – odpowiada, przeczesując bujną czuprynę palcami.
„Stary” i „niemodny” to ostatnie przymiotniki, jakimi określiłabym mojego ojca – na nieszczęście dla mnie, bo jest singlem, a panie bardzo próbują go wyrwać. Kobiety ciągną do niego, jakby jego aura nawoływała: „Pieniądze i miłe chwile!”.
– Nie, ale masz więcej zasad niż regulamin prywatnej szkoły, a to trochę zabija twój image dżentelmena w średnim wieku.
– Błagam, przestrzegaj zasad. To wszystko, o co cię proszę tego lata.
Mój tata kocha zasady, bo obawia się, że skończę jak mama. Nie rozmawiamy o niej za wiele, odkąd zostawiła nas krótko po moich narodzinach, postanowiwszy, że chce ratować rozwijające się kraje. Myśl o pieluchach i butelkach z mlekiem ciążyła jej i krępowała swobodę, którą kochała. Teraz żyje pełnią życia w Afryce ze swoim nowym chłopakiem, który jest pięć lat starszy ode mnie.
Powiedziałabym, że tata ma nieprzepracowaną traumę po porzuceniu. Za każdym razem po mojej rozmowie z mamą – co zdarza się rzadko – upewnia się, czy nie zamierzam zarezerwować pierwszego lepszego lotu i od niego uciec.
– Gdybym nie kończyła w tym roku dwudziestu dwóch lat, to pewnie założyłbyś mi szelki na smyczy, żeby trzymać mnie zawsze w promieniu półtora metra.
Wznosi oczy ku sufitowi.
– Nie kuś, bo uważam to za całkiem niezły pomysł.
Czujność taty wzmogła się, odkąd poszłam na studia, a on nie mógł już kontrolować zachcianek napalonych chłopców. Doszło już do kuriozalnej, choć właściwie odpowiadającej mi sytuacji, w której płacił za moje wakacyjne wyjazdy każdego lata – wszystkie pokrywające się z jego wyjazdami na wyścigi.
Posyłam mu spojrzenie, które mogłoby stopić stal.
– Mógłbyś trochę wyluzować? Bardzo cię proszę. Nie dasz rady ochronić mnie przed każdym samcem, który stanie mi na drodze.
– Ale mogę chociaż spróbować. – Tata przygryza dolną wargę, przeglądając nasz harmonogram.
Nie zdoła zabić mojej radości z tego lata. Chcę poznać nowych ludzi, zwiedzić różne miasta i popełnić kilka błędów bo, Bóg mi świadkiem, potrzebuję tego. Nikt nie ma pojęcia, jak trudno jest być perfekcyjną córką dla mojego ojca, zawsze dążącą do doskonałości, żeby go uspokoić. Dostaję same piątki, należę do stowarzyszenia wzorowych studentów i klubu jeździeckiego, w skrócie – zachowuję się jak straszna snobka.
– Pamiętaj, że musisz skończyć semestr z samymi piątkami, jeśli mam dotrzymać swojej części umowy. Sprawdzę oceny, zanim wsiądziesz do samolotu.
– A może chcesz jeszcze, żebym zsynchronizowała mój harmonogram nauki z twoim telefonem? Żebyś mógł śledzić każdą godzinę mojego życia? Widzę, jak walczy z cisnącym się na usta uśmiechem.
– Nie wiem, dlaczego wychowałem cię na taką mądralę, skoro obraca się to przeciwko mnie w najmniej dogodnych momentach. Chcę tylko dopilnować, żebyś skończyła studia na czas.
Mam jeszcze rok do wkroczenia na scenę z dyplomem z rachunkowości w dłoni i sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Tata twierdzi, że liczby są bezpieczne. Wręcz krzyczą: „Niezależność i stabilność finansowa!”, tyle że tak naprawdę to ja tutaj krzyczę. Ale wybrałam ten kierunek dla spokoju ducha ojca, bo przecież wspierał mnie nieprzerwanie przez wszystkie te lata. Poświęcił część siebie, żeby dać mi to, czego potrzebowałam, a nawet jeszcze więcej, i nigdy nie dołączył do naszego duetu żadnej kobiety.
– Ale ja zawsze marzyłam, żeby być jak córki innych szefów Formuły 1, z kartą kredytową bez limitu i większą kolekcją torebek od Chanel niż sama Coco – mówię, trzepocząc rzęsami.
– Zacznę zamykać swój portfel na noc.
– Och, tato. W dzisiejszych czasach wszystko robi się cyfrowo, już dodałam twoją kartę do mojego Apple Wallet.
Udaje, że się wzdryga.
– Mam nadzieję, że nie narobisz mi długów tymi wszystkimi zakupami w Europie.
– Mam nadzieję, że wiesz, iż moje plany obejmują nie tylko zakupy.
– Nie mogę się doczekać, aż mi o nich opowiesz.
Odrzuca mnie na myśl, że tata mógłby dostać w swoje ręce listę „Pieprzyć To”. Jest seksowna, wyzywająca i ryzykowna, zwłaszcza dla takiej grzecznej dziewczynki jak ja, a większość pozycji przyprawiłaby o rumieniec zakonnice w miejscowym klasztorze. Pewnie oblałyby mnie butelką wody święconej w nadziei, że to mnie znokautuje i ocali od życia w nieczystości oraz wiecznego potępienia.
– Wiesz, dlaczego to robię, prawda? Ustalam zasady i tak dalej? – Posyła mi miękki uśmiech.
– Bo lubisz tortury, przy których się nie pobrudzisz?
Tata dramatycznie przewraca oczami, podobnie jak ja.
– Nie. Dlatego, że nie rozumiesz świata Formuły 1. Masz czyste serce, w przeciwieństwie do innych. Wychowywałem cię z daleka od tego wszystkiego i czasami obawiam się, że chroniłem cię za bardzo w nadziei, że nie spotka cię żadna krzywda.
Szczerość jego słów jest jak cios pięścią prosto w klatkę piersiową. Tata będzie mocno rozczarowany, kiedy któregoś dnia zda sobie sprawę, że jego dziewczynka nie jest już dziewczynką. Chociaż pewnie nie dotrze to do niego, dopóki sama nie doczekam się bobasa, bo kobiety przeważnie rozwiewają złudzenia swoich rodziców co do ich seksualnej abstynencji dopiero wtedy, kiedy rodzą dziecko.
– Nie zostanę pożarta żywcem, jak tylko wyjdę spod klosza. Za dobrze mnie wychowałeś. Skoro przetrwałam żeńską szkołę i trzy lata na studiach, to myślę, że w realnym świecie też sobie poradzę. W sumie powinniśmy się cieszyć, że przez spódniczki w kratkę i podłe lachony nie doznałam żadnego uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
– Zawsze będziesz moją małą córeczką. Tą samą, która robiła mi warkoczyki, żebyśmy mieli identyczne fryzury, i rysowała mi długopisami tatuaże na rękach.
– A skoro już mowa o tatuażach, to właśnie testuję różne projekty i przygotowuję się do prawdziwego. Co przypomina mi o moim pomyśle na wydziaranie sobie rękawa. Co sądzisz?
Jego oczy zwężają się niebezpiecznie.
– Rozumiem, że to znaczy „nie”. Cholera. – Pstrykam palcami w udawanej frustracji.
– Spróbuj tylko pokazać mi się z tatuażem, a wcale nie wylądujesz w najbliższym samolocie do Włoch. O, nie. Wybierzesz się na wspaniałą wycieczkę na Antarktydę, by zobaczyć pingwiny i topniejące góry lodowe.
– Zastanawiam się, czy Leonardo DiCaprio pisałby się na wspólne ocenianie szkód wywołanych przez zmiany klimatu. Słyszałam, że też lubi odwiedzać biegun południowy. – Posyłam mu łobuzerski uśmiech.
– Wynoś się stąd, zanim anuluję twój bilet i kartę dostępu.
Wydaję zduszony okrzyk udawanej grozy. Tata wstaje z fotela i przytula mnie krótko, ale tak mocno, że wyciska mi całe powietrze z płuc. Jestem wdzięczna za jego pobłażliwość w sprawie F1. Będę mogła zamienić bezalkoholowe drinki na szampana, dmuchane zamki – na gale, a kostium księżniczki – na wieczorowe suknie. W końcu zacznę wieść życie, na które zasługuje mój gust.
Mężczyźni powinni martwić go najmniej, gdyż, proszę mi wybaczyć język, mam zamiar zrobić rozpierdol.
Zamykam Twittera, żałując, że nie mogę usunąć kolejnego artykułu przedstawiającego mnie jako skończonego jebakę po tym, jak przespałem się z Claudią. Tym razem mój fiut naprawdę wpakował mnie w tarapaty. Zazwyczaj pracujemy razem, bo co dwie głowy, to nie jedna.
Ta niedawna niedyskrecja zagraża sprawie odnowienia kontraktu z McCoyem, moim wymarzonym zespołem, na dołączenie do którego tak ciężko pracowałem. Zero presji. Albo dobrze się spiszę, albo po dwóch latach ścigania się z nimi zostanę zdegradowany do mniej znaczącej drużyny.
Zespół dał mi szansę rywalizować z dwoma moimi przyjaciółmi, którzy, tak się składa, należą do grona najlepszych kierowców Formuły 1. Jax, Noah i ja zostaliśmy po prostu stworzeni do kłopotów i trofeów. Jazda jest dla nas czymś tak fundamentalnym jak oddychanie, jedzenie i ruchanie.
Nic nie może się równać z upojeniem adrenaliną, którego doświadczam za kierownicą – tylko że czeka mnie srogi zjazd po tym haju, jeżeli nie podpiszę nowego kontraktu z McCoyem. Dlatego muszę postarać się dwa razy bardziej, żeby dowieść swojej wartości, bo dwukrotne zdobycie tytułu mistrza świata okazuje się kompletnie niczym, kiedy zaliczysz niewłaściwą dziewczynę.
Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że mój agent dostanie mnóstwo propozycji od konkurencyjnych zespołów, ale kocham swoje miejsce w McCoyu. Mam jeszcze w sobie dość ikry, żeby zaprezentować ekscytujący show fanom, zespołowi i samemu Peterowi McCoyowi.
Ubieram się, szykuję do wyjścia i zamykam mieszkanie. Moje buty stukają na bruku, kiedy idę w stronę auta, wdychając słone powietrze znad Morza Śródziemnego.
Jadę ulicami Monako, zmieniając biegi, a silnik niebieskiego kabrioletu McCoya wchodzi na wyższe obroty. Wysokie budynki i wody wybrzeża śmigają za oknami. Dzwonienie głośnika Bluetooth wyrywa mnie z zamyślenia.
– Cześć, tato. Co tam?
– Cześć, co robisz? Masz chwilę? – rozlega się głos taty z charakterystycznym niemieckim akcentem.
– Pewnie. Jadę właśnie na spotkanie z McCoyem.
– To dobrze, bo musimy porozmawiać. Mama i ja widzieliśmy ostatnie artykuły. Chciałbym wierzyć, że to nieprawda.
Zgrzytam zębami, zastanawiając się, co powiedzieć.
– O której części mówisz? O tym, że przeleciałem Claudię? Czy o tym, że wykopałem ją z mieszkania bez buziaka na pożegnanie? Tata wzdycha rozdzierająco.
– To nie są żarty.
– Wiem, ale co mogę zrobić? Tak, spałem z nią, jednak nigdy nie byliśmy parą, w żadnym znaczeniu tego słowa, tylko raczej kumplami od seksu. Claudia wiedziała, na co się pisze. Cholera, praktycznie sama wymyśliła połowę tego układu.
– Jakim cudem doszedłeś do wniosku, że przespanie się z bratanicą szefa to dobry pomysł? Takie zachowanie to prawdziwe dno, nawet jak na ciebie.
– Wpadła mi na kolana pod koniec rocznej gali F1. Jest piękna, lecz zdążyłem już się nauczyć, że desperacja pachnie zajebiście podobnie do tych słynnych perfum od Chanel. – Powinienem wziąć ambicje tej dziewczyny za sygnał ostrzegawczy, ale sława czyni ludzi aroganckimi i beztroskimi.
– Kiedy w końcu dorośniesz i przestaniesz się zachowywać, jakby kobiety i seks były częściami transakcji? Myślałem, że z tym skończysz, kiedy stuknęło ci dwadzieścia sześć lat, na litość boską. Tymczasem proszę, trzy lata później, a ty dalej sypiasz, z kim popadnie. – Głośnik wibruje od jego utyskiwania.
Budzi się we mnie poczucie winy.
– Może kiedy stuknie mi trzydzieści pięć lat? Jak przejdę na emeryturę?
– Jeśli nie przestaniesz tak sobie poczynać, zwłaszcza z kobietami spokrewnionymi z wpływowymi ludźmi, to przejdziesz na emeryturę zdecydowanie wcześniej niż w wieku trzydziestu pięciu lat. Mogę ci to zagwarantować.
O cholera. Niech ktoś wezwie lekarza, bo ojciec właśnie pojechał mi tak, że sam się nie pozbieram.
Powstrzymuję chęć odgryzienia się tacie.
– Łapię. Naprawdę spieprzyłem, narażając się facetowi, który podpisuje moją wypłatę. Ale w tym roku planuję dokonywać mądrzejszych wyborów.
Dzięki własnej głupocie sam wystawiłem się na celownik w sporcie, gdzie jest tylko dwadzieścia miejsc i setki napalonych na nie kierowców. Nie trzeba skomplikowanej matematyki, żeby udowodnić, jaki ze mnie skończony idiota. To akurat łatwiejsze równanie niż dwa plus dwa.
– Mam taką nadzieję. Spójrz na Noaha, teraz musi dzielić Bandini z młodszym kierowcą. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał chrapkę na twoją pozycję.
Przygryzam wnętrze policzka.
– Santiago Alatorre jest utalentowany, muszę przyznać, jednak za kierownicą staje się totalnym psycholem. Jeżeli Noah będzie skupiony na nim, może to zadziałać na moją korzyść.
– Nie, jeśli znowu coś schrzanisz. Wiesz co, naprawdę nie chciałbym doczekać takiego dnia, w którym poznasz właściwą dziewczynę, ale będziesz zbyt zaślepiony swoją ignorancją, żeby to dostrzec. Twoja reputacja wpakuje cię w tarapaty, jeśli jej nie naprawisz, bo żadna szanująca się kobieta nie chciałaby umawiać się z facetem, który zachowuje się tak jak ty.
– Jaka kobieta nie chciałaby umawiać się z odnoszącym sukcesy kierowcą F1? – Ściskam kierownicę tak mocno, że bieleją mi knykcie, a paznokcie wbijają się w skórę.
– Ta sama, która nie zadawałaby się z męską dziwką, bo ma dość szacunku do samej siebie za was dwoje. – Jego ostry ton płynie z głośnika, podczas gdy ja mknę przez ciągnące się wzdłuż wybrzeża ulice.
Biorę kilka głębokich oddechów, po czym odpowiadam:
– Doceniam, jak bardzo się o mnie troszczysz. Naprawdę. Ale zamierzam naprawić sytuację z McCoyem, unikać skandali i skupić się na wyścigach. Nie będziesz musiał już więcej czytać o moim fiucie w gazetach. Obiecuję.
– Gdybym był takim idiotą, jakim ty jesteś ostatnio, to nigdy nie wyrwałbym twojej mamy.
Moi rodzice są idealnym małżeństwem: po kłótni zawsze się przytulają, mają grafik wynoszenia śmieci i zmywania na każdy dzień oraz okazują sobie uczucia w sposób, jakiego żadne dziecko nie powinno oglądać. Dzięki Bogu mam brata, bo gdyby nie on, byłbym straumatyzowany. Lukas wytłumaczył mi, dlaczego nie wchodzi się do pokoju rodziców, kiedy zamykają drzwi. Nieważne, jak głośno by krzyczeli.
– Nie każdy może się doczekać szczęśliwego zakończenia – mamroczę do mikrofonu na Bluetooth. Czuję znajomy ucisk w piersi na myśl, że Johanna nie doczekała swojego.
Kurwa. Oczywiście tata musiał obudzić stare emocje, na które teraz nie ma miejsca w moim życiu.
– Posłuchaj… Wiem, że to, co się stało z Lukasem i Johanną, wpłynęło na ciebie bardziej, niż okazujesz. Wszyscy ją kochaliśmy, a wy dwoje byliście szczególnie blisko. Ale nie możesz pozwolić, żeby strach kierował twoim życiem. Wydarzyła się tragedia, nie znaczy to jednak, że strach powinien cię przed czymś powstrzymywać.
Wbrew mojej woli z gardła wyrywa mi się gorzki śmiech.
– Nie zamierzam z tobą o tym rozmawiać.
– Nigdy o tym nie rozmawiasz. Ani ze mną, ani z nikim. Jej odejście było trudne dla nas wszystkich, lecz ty zamknąłeś się kompletnie i proszę, spójrz teraz na siebie. Minęły prawie trzy lata, a wciąż popełniasz te głupie błędy. Co rok w grudniu dzieje się to samo: gdy tylko sezon dobiega końca, zaszywasz się gdzieś i podejmujesz autodestrukcyjne decyzje. Unikasz nas po świętach, kiedy wypadają urodziny Kai. Tym razem skończyłeś ze złą dziewczyną w złym momencie. Więc możesz udawać przed innymi, że wszystko jest w porządku, lecz my znamy prawdę.
– To, że się bawię i sypiam z kobietami, nie oznacza od razu, że ciągle myślę o śmierci Johanny czy coś. Wiem, że spieprzyłem, ale nie wygłupiaj się, próbując połączyć to z przeszłością. Po prostu tak się składa, że jestem zajęty po świętach. – Gryzę się w język. Tata wzdycha.
– Zostaw swoje kłamstwa dla ludzi, którzy w nie wierzą. Naprawdę nie ma nic złego w otworzeniu się przed kimś. W pozwoleniu, by poznał coś więcej niż fasadę, za którą się chowasz.
Udawanie miłego chłopca ma pewien duży plus: nikt nie wie, że moje serce zardzewiało i że wycieka z niego kwas, zupełnie jak ze starego akumulatora.
– W tej chwili nie szukam niczego takiego.
I nigdy nie będę. Nie odkąd przekonałem się na własnej skórze, co się przydarza ludziom, którzy kochają za mocno.
Śmierć Johanny zmieniła mnie. Kilka miesięcy po jej odejściu zapiąłem swój kombinezon wyścigowy, podpisałem kontrakt z McCoyem i po raz drugi zdobyłem tytuł mistrza świata. Zaakceptowałem życie, które miałem wieść, i odepchnąłem na bok gorzkie wspomnienia. Bierność stała się moim mechanizmem obronnym przez ostatnie lata.
Tata milczy przez chwilę.
– Wszyscy tak twierdzą.
Z irytacją bębnię palcami w kierownicę.
– Zapewne nie bez powodu.
Wzdycha, prawdopodobnie trąc oczy ze zmęczeniem.
– Nie. Idioci, którzy tak mówią, z reguły obrywają najmocniej, synu.
– Miałeś chyba na myśli „ruchają najmocniej”?
Tata jest wyrozumiały i śmieje się razem ze mną, porzucając swój zły humor. Sądzi, że się boję związków, ale ja czuję, że są mi one po prostu obojętne.
– Liam… Bądź ostrożny, dobrze? Nie podejmuj głupich decyzji, kiedy możesz mieć, kogo zechcesz. Musisz tylko chcieć spróbować.
To cholernie egoistyczne być ciągle pod wpływem śmierci Johanny. Jestem tego świadom i gardzę sobą z tego powodu. Pieprzyć Lukasa za to, że zakochał się w mojej najlepszej przyjaciółce. Mam jednak żal do brata, że dołączył Johannę do naszej rodziny, bo potem została nam zabrana, a jej miejsce zajęły pustka i ból, które budzą się przy każdym wspomnieniu. Może gdyby trzymał się z daleka i nie próbował jej zdobyć, nie znalazłbym się w takiej sytuacji – nie zaliczałbym bratanicy szefa, żeby zająć czymś myśli.
Rozmawiam z tatą jeszcze jakieś dziesięć minut, a potem parkuję samochód i wchodzę do poczekalni McCoya. Rick, mój agent, dyskutuje z Peterem. Wymieniają niesłyszalne dla mnie zdania w odgrodzonej szkłem sali konferencyjnej. Niezbyt to funkcjonalne, bo w dalszym ciągu wszystko widzę.
Rick przygląda mi się raz po raz ze zmarszczonymi brwiami. Jego zaczesane do tyłu włosy, kobaltowy garnitur i stukające nerwowo o podłogę buty od Ferragamo oznaczają poważne sprawy. Obserwuję rozmowę, siedząc na krześle jak uczniak, który czeka przed gabinetem dyrektora szkoły.
Po pięciu minutach proszą mnie do środka. Elegancka sala konferencyjna jest na tyle mała, że Peter wydaje się większy, niż jest w rzeczywistości. Łysa głowa lśni w jasnym świetle, które uwydatnia zarazem jego ciemne oczy i brodę, przez co wygląda trochę jak zakapior. Bije od niego jawny gniew. Wiedzie za mną wzrokiem, kiedy obchodzę wielki stół. Od tego spojrzenia skręca mi się żołądek. Uśmiecham się sztywno, po czym siadam na jednym z czarnych foteli na kółkach, udając rozluźnienie pomimo ogarniającego mnie podenerwowania.
Mam nadzieję, że swoją postawą stwarzam pozory uległości. Nie chcę wydawać się przesadnie zadufany w sobie, bo Peter wygląda, jakby chciał skopać mi jaja tak mocno, by nawet moje przyszłe potomstwo wyciągnęło nauczkę z popełnionych przeze mnie błędów.
– Tak jak mówiłem, Liam jest bardzo skruszony i żałuje, że doprowadził do tej sytuacji z twoją bratanicą. Nigdy nie chciał, żeby ich rozstanie wypłynęło na światło dzienne, zwłaszcza że załatwili to między sobą polubownie. Nie mamy pojęcia, skąd biorą się te wszystkie doniesienia. – Rick dobrze wypełnia swoją pracę, całując Petera po dupie tak wytrwale, że pewnie przyprawia go o otarcia.
Odchrząkuje, zwracając moją uwagę. Szybko koncentruję się z powrotem na rozmowie.
– Przepraszam. Nie chciałem zranić uczuć Claudii, naprawdę. Nie powinienem był wiązać się z nią w żaden sposób, z szacunku do ciebie i zespołu. Nie pasujemy do siebie. Ale to nie wpływa na moje umiejętności na torze ani na mój profesjonalizm, bo kocham McCoya. Jestem gotów zdobyć każde podium w tym sezonie, już bez żadnych skandali.
– Skandale zdają się chodzić za tobą ostatnimi czasy. Twoje nazwisko pojawia się w mediach zdecydowanie za często. – Peter unosi ciemne brwi.
Nikt w McCoyu nie powinien udzielać się w plotkarskich portalach. Claudia ze względu na swoje nazwisko nie musiała podpisywać umowy o zachowaniu poufności jak my wszyscy. McCoy nie miał powodu, by wierzyć, że mogłaby chcieć złej sławy dla firmy, która płaci za jej ekskluzywne wycieczki do Saint-Tropez oraz reguluje comiesięczne rachunki za zakupy.
Splatam palce.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby naprawić swój wizerunek.
Peter spogląda mi prosto w oczy.
– Powinieneś pamiętać, że zawsze znajdzie się ktoś na twoje miejsce. Należysz do najlepszych kierowców w całym świecie sportu, ale to w dalszym ciągu nie czyni cię niezastąpionym. Nie chcę więcej widzieć żadnych paskudnych artykułów na twój temat. Chris wybrał cię do tego zespołu, wiedząc, jakie masz umiejętności i że prezentujesz podobny poziom co Noah. Więc udowodnij, że jesteś wart każdego miliona, który ci płacimy.
Chris, szef naszego zespołu, zarządza załogą McCoya, włącznie z Jaxem i mną. Wspominając o nim, Peter tylko potęguje moje zażenowanie, gdyż boleśnie uświadamiam sobie, że wkurzyłem człowieka, który zawsze we mnie wierzył.
Przełykam rosnącą w gardle gulę.
– Obiecuję, że w tym sezonie będę jeździł najlepiej, jak potrafię, trzymał fiuta z dala od prasy i przynosił dumę McCoyowi. Bez dwóch zdań.
Peter wstaje.
– Będziesz miał ciężki sezon, skoro Santiago dołączył do Bandini, a Noah ma ogień pod dupą i musi sprostać nowemu rywalowi. James Mitchell liczy na kolejne zwycięstwo. Oczekuję jak najlepszych wyników od ciebie i Jaxa, zwłaszcza w tych nowych bolidach, które dla was przygotowaliśmy. A teraz wynoś się stąd i idź przetestować samochód. Chcę usłyszeć pozytywny raport od zespołu.
Nie musi powtarzać tego dwa razy. Żegnam się i wychodzę tak pospiesznie, jakbym szedł boso po rozżarzonych węglach. Jakoś mi się upiekło. Jestem trochę zszokowany, bo Peter nie był tak zły, na jakiego wyglądał. Ale równocześnie nie mogę opędzić się od myśli, że to fałszywe poczucie bezpieczeństwa – pułapka zastawiona w celu sprawdzenia, czy znowu nie powinie mi się noga. Tym razem zachowam czujność i pomyślę, zanim coś zrobię.