Zdławienie - Asher Lauren - ebook + książka
BESTSELLER

Zdławienie ebook

Asher Lauren

4,4

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Maya

Moje plany po studiach obejmują: vlogowanie, picie w różnych miejscach świata i wyjazdy z bratem, który bierze udział we wszystkich Grand Prix Formuły 1. Nie był w nich uwzględniony playboy Noah Slade, Mistrz Świata F1. Jego wrażliwość zaskakuje mnie, zniewala i zamyka moje serce dla każdego mężczyzny, który ośmieliłby się pojawić po nim. Nie ma sensu prosić o jego zwrot, bo wiem, że zanim uda mi się je odzyskać, zostanie roztrzaskane w drobny mak.

Noah

Jestem jedynym synem legendy Formuły 1, a fani nazywają mnie Amerykańskim Księciem. Żyję po to, by po wyścigu stać na najwyższym stopniu podium, przed tłumami skandującymi moje imię, z szampanem cieknącym po twarzy i adrenaliną buzującą w żyłach. Kobiety chcą ze mną sypiać, mężczyźni pragną mną być. Jednak nikt nie rzuca mi większego wyzwania niż Maya Alatorre, siostra mojego rywala i nowego członka zespołu. Razem tworzymy tykającą bombę i wystarczy jeden niewłaściwy ruch, by doszło do wybuchu. Ale przy niej chcę podpalić lont, eksplodować wspólnie w pasji i bólu. Bo, koniec końców, w pożądaniu i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 413

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (748 ocen)
441
191
92
20
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marganscy

Dobrze spędzony czas

8,5/10 super ale okładka do dupy
50
Zaczytana_13

Nie oderwiesz się od lektury

To debiut autorki, w dodatku debiut na wysokim poziomie. Jestem pod wrażeniem tego co stworzyła Pani Asher. Czytelnik dostaje w swoje ręce nie tylko świetną historię romantyczną, ale też dobrze napisaną pod względem merytorycznym książkę gdzie bardzo szczegółowo (dla mnie jako laika w tym temacie) i w sposób obrazowy pokazany jest świat F1. Temat tej dyscypliny sportu z pewnością nie został potraktowany po macoszemu. Maya jako kobieca postać przypadła mi do gustu, znała swoją wartość, wiedziała czego chce, wspierająca swojego brata. Noah to taki bad boy, dupek z przerośniętym ego. Nie zawsze zachowywał się właściwie, ale przy takich rodzicach wcale się temu nie dziwiłam. Podobał mi się rozwój jego postaci, co było stopniowe, nie nachalne. "Noah uśmiecha się jeszcze szerzej, jego wzrok przeszywa moją twarz. Powietrze w małym pomieszczeniu staje się ciężkie, zupełnie jakby wyssano z niego cały tlen." Niesamowicie podobało mi się jak autorka przedstawiła relacje Maya i Noah'a. Nic nie d...
51
maltal

Nie oderwiesz się od lektury

Matko i córko! Jakie to było przyjemne czytanie! Cudowna słodycz! Idealny romans na pochmurny dzień. Wierzę w tych bohaterów i ich historię. Bardzo fajna opowieść. Może lekko naiwna i bajkowa, ale uwielbiam od czasu do czasu przeczytać taki relaksujący romans bez niepotrzebnych, infantylnych dram.
10
0-KaRiO-0

Z braku laku…

Strasznie nudna i monotonna, poza wyciągami nie za dużo się działo
10
Eulalia43

Dobrze spędzony czas

Nie jest to "wybitne dzieło", ale dobra pozycja dla relaksu. Fajni głowni bohaterowie. Podobało mi się że ich relacja rozwijała się stopniowo, a nie, jak często w książkach po tygodniu jest już "wielką miłość". Ciekawe przedstawienie świata F1. Polecam. Na pewno sięgnę po kolejny tom. 😊 Denerwowały mnie błędy i braki w tekście.
10

Popularność




SPIS TREŚCI

Prolog - NOAH

1 - MAYA

2 - NOAH

3 - MAYA

4 - NOAH

5 - MAYA

6 - NOAH

7 - MAYA

8 - MAYA

9 - MAYA

10 - NOAH

11 - MAYA

12 - NOAH

13 - MAYA

14 - MAYA

15 - MAYA

16 - NOAH

17 - MAYA

18 - NOAH

19 - MAYA

20 - NOAH

21 - MAYA

22 - NOAH

23 - MAYA

24 - NOAH

25 - MAYA

26 - MAYA

27 - MAYA

28 - NOAH

29 - MAYA

30 - NOAH

31 - MAYA

32 - NOAH

33 - MAYA

34 - NOAH

35 - MAYA

36 - NOAH

37 - MAYA

38 - NOAH

39 - MAYA

40 - NOAH

41 - MAYA

42 - MAYA

43 - NOAH

44 - MAYA

Epilog - MAYA

Podziękowania

TYTUŁ ORYGINAŁU
Throttled
Copyright © 2020. THROTTLED by Lauren Asher Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021 Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021Redaktor prowadząca: Beata Bamber Redakcja: Kinga Szelest Korekta: Patrycja Siedlecka Konsultacja merytoryczna: Emilia Zaręba, Emil Piechowiak Okładka oryginalna: Books and Moods Polska wersja okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2021 ISBN 978-83-66429-86-4Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plwww.papierowka.com.plPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska
.PRZEŁOŻYŁA Anna Piechowiak

Mamo, dziękuję za wszystko, łącznie z wodą święconą, w której wykąpiesz mnie po przeczytaniu tej książki.

PLAYLISTA

God’s Plan – Drake

High Horse – Kacey Musgraves

HUMBLE. – Kendrick Lamar

I Think He Knows – Taylor Swift

Antisocial – Ed Sheeran and Travis Scott

Mixed Emotions – Emily Weisband

Animals – Maroon 5

Bailando – Enrique Iglesias

Torn – Ava Max

Sorry (Latino Remix) – Justin Bieber ft. J. Balvin

Never Be the Same – Camila Cabello

Dusk Till Dawn – Zayn ft. Sia

Locked Out of Heaven – Bruno Mars

Proud – Marshmello

Anywhere – Rita Ora

Die a Happy Man – Thomas Rhett

Prolog - NOAH

Dwa lata temu

Biorę głęboki wdech, zaciągając się zapachem gumy i spalin, po czym opuszczam zasłonę kasku. Dłońmi w rękawicach chwytam kierownicę mojego bolidu F1 zespołu Bandini, palce drżą mi od wibracji silnika, metalowa osłona klekocze. Tłumy oglądające Grand Prix Abu Zabi wrzeszczą z ekscytacji, kiedy załoga zdejmuje koce grzewcze z opon. Dzięki sukcesowi odniesionemu we wczorajszych kwalifikacjach startuję z pierwszego miejsca, więc jeśli tego nie spierdolę, tytuł mistrza świata będzie mój.

Lampy zapalają się przede mną jedna po drugiej i odbijają od błyszczącego, czerwonego lakieru samochodu. Fani czekają w ciszy. Światła gasną, sygnalizując rozpoczęcie wyścigu. Wciskam pedał gazu, mój bolid pędzi prostym odcinkiem toru, a potem wchodzę w pierwszy zakręt. Opony ślizgają się po nawierzchni, z tyłu słyszę ryk silników dochodzący z pojazdów innych kierowców. Ale na torze czuję się tak, jakbym miał klapki na oczach. Istnieję tylko ja i droga.

– Noah, daję znać, że Liam Zander jest za tobą, dalej Jax Kingston i Santiago Alatorre. Trzymaj tempo i uważaj na zakrętach. – Z radia w kasku płynie głos szefa zespołu.

Bronię swojej pozycji, utrudniając pozostałym wyprzedzenie mojego bolidu na wirażach. Wycie silnika napełnia mnie euforią, gdy przyspieszam na kolejnej prostej, rozpędzając się do trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę. Fani krzyczą, kiedy ich mijam. Sekundy przed kolejnym zakrętem wciskam pedał hamulca, rozlega się pisk miękkich opon na asfalcie. Muzyka dla uszu. Pierwsze okrążenia wyścigu przebiegają bez komplikacji. Adrenalina buzuje mi w żyłach. Na jednym z łuków samochód Liama zbliża się do mojego, znajomy stalowoszary lakier lśni w słońcu pustyni. Jego silnik wyje. Decyduję się na ryzykowny ruch i wciskam hamulec kilka sekund później, niż jest to zalecane na tarce. Wszystko drży, kiedy opony po prawej stronie odrywają się od podłoża, a po chwili z impetem opadają z powrotem. Liam odpuszcza, nie mogąc mnie wyprzedzić, a mój bolid mknie naprzód.

– To był ryzykowny manewr. Wyluzuj, masz jeszcze pięćdziesiąt dwa okrążenia. Nie musisz zgrywać kozaka.

Chichoczę w odpowiedzi na tę radę. Po wyczerpującym sezonie spędzonym na walce z Liamem, Santiagiem i Jaxem już tylko jedno Grand Prix dzieli mnie od tytułu mistrza świata.

– Na ostatnim wirażu Santiago wepchnął się przed Liama. Nie lekceważ go, chce wygrać – płyną kolejne słowa z radia.

W bocznym lusterku pojawia się ciemnoniebieski samochód Santiaga. O wilku mowa. Zachowuje się jak gówniarz, który stawia na brawurę i za bardzo próbuje się popisywać, żeby zdobyć sławę dla siebie i swojej drużyny. Jak na nowego ma przyzwoite umiejętności, ale sprowokował w tym sezonie zdecydowanie zbyt wiele ryzykownych sytuacji, żebym miał pozwolić mu się zbliżyć. Sukinsyn szybko pokonuje dzielący nas dystans i podjeżdża mi pod tylny spojler – niezbyt mądre posunięcie przed ciasnymi zakrętami, do których docieramy.

Serce wali mi jak młotem. Mocniej zaciskam palce na kierownicy, biorąc kilka głębokich oddechów. Wdech, wydech – wiecie, całe to pierdolenie z jogi. Nie odpuszczam pozycji lidera, nie mam najmniejszego zamiaru pozwolić Santiagowi mnie wyprzedzić. Szara nawierzchnia rozmazuje się po bokach. Na następnej prostej chłopak zrównuje się ze mną, a nasze bolidy niemal się stykają. Dzielą je centymetry.

Oba silniki wchodzą na najwyższe obroty, gdy wciskamy pedały gazu do maksimum. Na następnym zakręcie znowu obejmuję prowadzenie, mój przedni spojler wysuwa się przed jego.

„Wypierdalaj”.

Zamiast jednak odpuścić Santiago przyspiesza. „No co za pierdolony idiota”.

Wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, jak na filmie odtwarzanym klatka po klatce. Szef zespołu Bandini wrzeszczy mi do ucha, żebym dał sobie na wstrzymanie, ale zgrzyt metalu mówi, że już za późno.

Auto Santiaga wchodzi w kontakt z moim przy prędkości jakichś trzystu kilometrów na godzinę. Katastrofalne uderzenie, już z tego nie wyjdę. Klnę, kiedy koła bolidu odrywają się od nawierzchni i wylatuję w powietrze. Dosłownie, kurwa, lecę, nim znowu opadam na ziemię.

Samochód koziołkuje dwukrotnie, a potem opada kołami do góry i sunie po nawierzchni. Wokół mojej głowy tryskają iskry, beton jest tak blisko, że mógłbym go dotknąć. Dzięki Bogu za system ochrony halo. Przeszywający zgrzyt rani mi uszy, aż w końcu auto nieruchomieje. Robię drżący wydech, zdumiony, że powietrze przedostało się jakoś przez ściśnięte gardło.

– Noah, wszystko w porządku? Jesteś ranny? Zespół bezpieczeństwa jest już w drodze.

– Obrażeń brak. Ten pojeb uderzył w mój bolid, zepchnął z toru jak jakiś samochodzik w jebanym wesołym miasteczku. Ogarnia mnie gniew na myśl o brawurze Santiaga. Zamierzam dać mu w ryj, gdy tylko pojawi się w padoku po wyścigu. Już ja mu zetrę ten śliczny uśmiech z buźki.

– O cholera! Noah, uważaj!

Po plecach przebiega mi zimny dreszcz. Uwięziony w kokpicie i niezdolny do ucieczki siedzę nieruchomo, podczas gdy auto Jaxa skręca gwałtownie, a potem zderza się z moim. Przez Santiaga obróciło mnie tak, że byłem wystawiony na kolejne uderzenie. Jasna cholera! Czuję wstrząs i boleśnie walę głową o zagłówek, kiedy nasze pojazdy obracają się niekontrolowanie. Impet uderzenia szarpie moim ciałem. Nigdy nie sądziłem, że można czuć taki ból.

Mogę pożegnać się z wygraną w mistrzostwach. Wszystko dzięki Santiagowi i jego głupocie – zrobił coś, czego nie powinien, żeby zyskać kilka sekund. Pierdolony lekkomyślny idiota. Mój umysł zasnuwa mgła, kiedy adrenalina opada, i poddaję się bólowi.

– Wal się, Santiago. Naciesz się tym zwycięstwem, bo to twoje ostatnie.

Gówno mnie obchodzą wszyscy ci, którzy słuchają radia mojego zespołu. Niech fani i sam Santiago wiedzą, że nienawidzę gnoja. Dupek może teraz zgrywać zajebistego, ale jeszcze go dorwę. Zaczął walkę, której nie wygra.

Wzrok przesłaniają mi czarne plamy. Wiszenie do góry nogami oraz dwa uderzenia to zdecydowanie za wiele dla ciała. Jestem kurewsko bezradny, podczas gdy zespół bezpieczeństwa pracuje nad postawieniem bolidu z powrotem na kołach. Poddaję się toksycznej złości i uderzam w kierownicę do rytmu wybijanego przez walące mi w piersi serce.

Burczę na ratowników sprawdzających, czy nie odniosłem obrażeń. Okazuje się, że wszystko ze mną w porządku, pomijając poturbowane ego i ciśnienie, które wywaliło mi chyba poza skalę. Jakiś człowiek z ekipy bezpieczeństwa zabiera mnie do pokoi zespołu Bandini. Po drodze mijam mechaników, niezainteresowany uprzejmościami, klepaniem po plecach i fałszywymi zapewnieniami, że wszystko będzie dobrze. Nie chcę słuchać o tym, że wygram mistrzostwa w przyszłym roku.

Zmierzając do swojego pokoju, przeskakuję po dwa stopnie naraz, szykując się na spotkanie ludzi, którzy czekają za drzwiami. Czuję palenie w płucach, kiedy biorę głęboki oddech. A właściwie to z dziesięć oddechów, zanim ich miarowość w końcu mnie uspokaja.

Otwieram drzwi, by zobaczyć dwie osoby, których wolałbym nie oglądać w najbliższej przyszłości. Ojciec chodzi w tę i we w tę po niewielkim pomieszczeniu. Przez te swoje szerokie ramiona sprawia wrażenie, jakby ledwo się tu mieścił, a jego pierś unosi się i opada w rytm kroków. Ciemne włosy ten jeden raz wyglądają na wzburzone. Mruży intensywnie niebieskie oczy, spoglądając na mnie. Moja najdroższa matka usadowiła się na szarej sofie. Nawet nie podnosi lodowatego spojrzenia, zapatrzona we własne paznokcie. Blond kosmyki ma perfekcyjnie ułożone, mości się wśród poduszek zupełnie jak emerytowana modelka, którą tak właściwie jest. Na szczęście dla niej zdołała usidlić ojca i zdobyć najwyższą nagrodę w postaci dziecka ze sławnym kierowcą Formuły 1. Do tego rozbiła bank DNA, dostając syna dorównującego mężczyźnie, którego poślubiła. Niezła rodzinka, co nie? Smutna, nieciekawa historia przegapionych urodzin, nieobchodzonych świąt i pustych miejsc na trybunach w trakcie większości wyścigów. Na tym GP pojawili się tylko dlatego, że tatuś chciał powspominać, a mamusia popisać się przed znajomymi, jak wspaniałe życie ma ktoś, kto urodził gwiazdę F1. Żadne z nich nie przyszło tu dla mnie. – Co to miało być, do cholery?

Te słowa rozcinają moje serce jak nóż. Ojciec patrzy mi prosto w oczy, szukając jakichkolwiek oznak słabości. Cierpi na ciężki przypadek Twarzy Skończonego Fiuta, w czym nie pomagają mu zmarszczki w okolicach oczu. Na moje nieszczęście wyglądam jak on. Ciemne, falowane włosy, tęczówki niebieskie jak ocean na Karaibach i wysoka sylwetka stojąca teraz dokładnie naprzeciwko niego.

Kładę dłoń na kombinezonie.

– No cóż. Ktoś powiedział mi, że jeżdżę dla topowego zespołu Formuły 1, ale może nie powinienem był mu wierzyć.

– A mnie ktoś powiedział, że miałeś zostać mistrzem świata w tym roku, ale może też nie powinienem był mu wierzyć – odcina się.

Ach, oto znienawidzona przeze mnie żmija. Ojciec może i jest legendą Formuły 1, ale to po prostu wąż z czeluści piekielnych, przysłany tu przez samego diabła. Toksyczny człowiek, który funduje moją karierę i w ramach uroczego bonusu miesza mnie z błotem za każdym razem, gdy nadarzy się ku temu okazja. Ale przed wszystkimi innymi zachowuje się jak troskliwy tatuś, który wspiera swojego synka zarówno na polu finansowym, jak i emocjonalnym. Mógłby dostać Oscara dla Najlepszego Gnoja Drugoplanowego.

– A nie bałeś się, że zagrożę twojej pozycji trzykrotnego zdobywcy tytułu? Myślałem, że wolisz, bym został w twoim cieniu na zawsze, usiłując dorównać legendarnemu Nicholasowi Slade’owi – mówię z odrazą w głosie.

Pokonuje dzielącą nas odległość i łapie mnie jak za starych, dobrych czasów. Zaciska pięści na moim kombinezonie, a w jego oczach płonie z trudem ukrywana wściekłość. Walczy ze sobą, widzę to. Ma ochotę wymierzyć cios, ale wie, że powinien ograniczyć się do słownych potyczek.

Przewracam oczami, udając obojętność, choć serce wali mi jak szalone.

– Nudzi mnie ta twoja przewidywalność. I co teraz? Dasz mi w twarz, żebym przypomniał sobie, jakim skończonym fiutem jesteś? – pytam spokojnym tonem.

Naszą relację z ojcem można nazwać w najlepszym wypadku burzliwą. Pierwsze trzy lata mojego życia były fajne, ale odkąd zacząłem karting, zabawa się skończyła. Co za ironia, że teoretycznie najlepszy czas stał się tym najgorszym. Zniknął tata, który zabierał mnie do parku, gdzie jeździłem na rowerze albo rzucałem piłką. Z każdym rokiem stawał się coraz gorszy, podczas gdy ja chciałem tylko go zadowolić i dawałem z siebie wszystko, by zostać jednym z najzdolniejszych kierowców gokartów. Potem nadeszły czasy różnych klas Formuły, w których kosztem szczęśliwego dzieciństwa wiecznie szukałem jego miłości i akceptacji. Desperacko pragnąłem dokonać czegoś spektakularnego, co mogłoby powstrzymać napady agresji ojca. Fani nie znali prawdziwego mnie. Nie mieli pojęcia, przez jakie gówno przechodziłem, żeby mu zaimponować. Nie wiedzieli o laniu, które dostawałem zawsze, jeśli nie zająłem pierwszego miejsca. Ot, zwyczajowe spotkanie moich czterech liter z pasem.

Uderzenia otwartą dłonią zamieniły się w ciosy pięścią, a kiedy osiągnąłem jego wzrost, ich miejsce zajęły werbalne razy. Stary odarł mnie z dzieciństwa, zabierając mi przy okazji człowieczeństwo. Bo kiedy musisz przetrwać z najgorszym potworem, w końcu sam się w niego zmieniasz.

Patrzę w oczy ojca i widzę w nich bestię, którą się przez niego stałem. Dopiął swego. Żeby go zadowolić i ochronić samego siebie, przemieniłem się w jego wierną kopię, pomijając pranie ludzi po gębach. Jestem dupkiem otoczonym murami wyższymi niż Wielki, kurwa, Kanion.

– Straciłem tysiące przez twoją dzisiejszą kompromitację – cedzi przez zaciśnięte zęby, łypiąc na mnie. – Gratuluję tytułu wicemistrza. Ciekawe, jak to jest jednym wyścigiem przepieprzyć cały rok. Nie możesz żyć w moim cieniu, gdy nie zasługujesz nawet na to, żeby oddychać tym samym powietrzem co ja.

Jego gniew nie porusza matki, która po prostu siedzi na swoim miejscu i patrzy na nas zimnymi, martwymi oczami, tak bardzo przypominającymi jej osobowość. Jest bezużytecznym obiektem, który tylko zajmuje przestrzeń i czasami gra rolę rodzicielki, jeśli uzna, że to dla niej wygodne. Kiedy ojciec zachowuje się w ten sposób, ona za każdym razem woli udawać, że niczego nie widzi. W jej pustym wzroku zauważam wyraźną obojętność. Pewnie nawet zapomniałbym, że potrafi mówić, gdyby nie dzwoniła od czasu do czasu, bym załatwił bilety dla VIP-ów i przepustki na zaplecze.

– W takim razie odsuń się. Powinieneś unikać mojego towarzystwa, ponoć bycie przegrywem jest zaraźliwe.

Łapię go za ręce i odpycham od siebie. Nie cofa się, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy.

– Od urodzenia byłeś porażką – prycha. – Zaszedłeś tak daleko wyłącznie dzięki mnie i moim inwestycjom, bo nikt inny nie zostałby sponsorem twojej żałosnej dupy. Jesteś nadętym gówniarzem, który zgrywał twardziela, a po nocach płakał w poduszkę, że mamusia go nie kocha, a tatuś pierze po dupie co tydzień.

Wzruszam ramionami w nadziei, że wyjdę na obojętnego. Tak naprawdę jednak krew mi się gotuje, a irytacja sprawia, że aż mnie ręce świerzbią – najwidoczniej na swoje nieszczęście odziedziczyłem pewne skłonności po tym człowieku.

– Rany, tato, tak mi przykro. Może chcesz otrzeć łzy paroma studolarowymi banknotami? Jakie to musi być rozczarowanie wychować kogoś, kto ma już trzy tytuły mistrza świata.

– Nie rozczarowało mnie wychowywanie ciebie, tylko oglądanie tej żałosnej namiastki mężczyzny, jaką się stałeś. Miłego świętowania drugiego miejsca. Wiem, że moje czasy dawno minęły, ale podobno nie ma to jak widok z najwyższego stopnia podium.

Posyła mi złośliwy uśmiech, po czym w końcu się odsuwa.

„Szach-kurwa-mat”.

1 - MAYA

– Maya Alatorre, tytuł licencjata na kierunku komunikacja.

Konferansjer podaje mi dyplomy po angielsku i hiszpańsku. Rodzice i Santi uśmiechają się do mnie ze swoich miejsc, machając wśród innych rodzin absolwentów Uniwersytetu Barcelońskiego. Zaciskam palce na najcenniejszym papierze mojego życia, którego chropowata tekstura pod opuszkami przypomina mi o wszystkich wysiłkach włożonych w ukończenie studiów.

Siadam z powrotem wśród morza studentów ubranych w tanie, poliestrowe togi. Po kilku przemowach przekładamy frędzel na drugą stronę biretu, na znak zakończenia naszych dni na uczelni. Po pięciu wyczerpujących latach i dwóch zmianach kierunku w końcu mogę powiedzieć, że szczęśliwie dobrnęłam do końca studiów. Wyszło na to, że nie jestem stworzona do biologii: zemdlałam na zajęciach z sekcji, kiedy kumpel rozciął brzuch prosiaka. Prawo też nie do końca było dla mnie – podczas mojej pierwszej debaty zwymiotowałam do pobliskiego śmietnika i przegrałam, jeszcze zanim zaczęto zadawać pytania. Inni ludzie zapewne uznaliby te zmiany za porażki, ale ja wolę myśleć, że budują charakter oraz zwiększają odporność.

Dopiero po dwóch stażach odkryłam zainteresowanie filmem i produkcją. Teraz mogę podnieść statystyki bezrobocia wśród absolwentów uczelni wyższych, gdyż znalezienie pracy w tej dziedzinie okazuje się znacznie trudniejsze, niż sądziłam. Rodzina czeka na zewnątrz. Witają mnie wraz z widokiem Barcelony za ich plecami, a zimne grudniowe powietrze muska moją skórę, kiepsko chronioną przez tanią togę. Najpierw ściskamy się wszyscy czworo, a potem przychodzi czas na zdjęcia. Dostaję całą masę gratulacji i buziaków, a mój brat Santiago wsuwa mi do ręki kopertę.

– Dla absolwentki. Długo ci zeszło. – Uśmiecha się szeroko, po czym pstryka palcami w biret.

Z daleka wyglądamy dość podobnie, lecz z bliska można zauważyć kilka różnić, dzięki Bogu. Grube ciemne włosy pasują do naszych jasnobrązowych tęczówek, długich rzęs i oliwkowej cery. Na tym jednak kończą się cechy wspólne. Santi jest wysoki dzięki genom odziedziczonym po dalekim krewnym, ja przestałam rosnąć w okolicach ósmej klasy. Pasuje mu tygodniowy zarost i głupkowaty wyszczerz, podczas gdy mi lepiej z zadziornym uśmiechem, który idzie w parze z błyskiem w oku. Santi ćwiczy siedem dni w tygodniu, a ja jako codzienny trening traktuję chodzenie po schodach na zajęcia.

Dzwoni jego telefon, więc Santi odchodzi, żeby odebrać.

Mama ustawia mnie w odpowiedniej pozie i robi jeszcze więcej zdjęć. Wyglądamy podobnie – miodowe tęczówki, niewysoki wzrost, włosy tak gęste i falujące, że obie prezentujemy się dobrze zaraz po przebudzeniu.

– Jesteśmy z was tacy dumni! Nasze pociechy wyfrunęły z gniazda i robią furorę na świecie – mówi, uwieczniając, jak wywracam oczami. Melodyjny akcent zawdzięcza uczeniu się angielskiego od gości hotelu, w którym pracuje.

Jęczę, kiedy głośno składa pocałunek na moim policzku, zostawiając na nim ślad szminki.

Tata mamrocze coś o tym, że powinna w końcu zacząć traktować mnie jak dorosłą kobietę. No proszę, nagle stałam się pełnoprawną dorosłą – wystarczyło podrzucić biret. Uśmiech obejmuje jego brązowe oczy, a w ich kącikach pojawiają się zmarszczki, kiedy przygląda mi się z góry. Ma szczupłą budowę ciała, włosy równie gęste jak Santi i krótką brodę. Mój brat wygląda jak młodsza, bardziej umięśniona wersja ojca.

– Kto ma ochotę na obiad? – pyta tata, masując brzuch.

Santi wraca do nas i mam wrażenie, że wygląda jakoś blado. Podchodzi do mnie i szepcze mi do ucha:

– Przepraszam, ale wkurzą się, jeżeli dowiedzą się od kogoś innego.

Podnoszę wzrok, nie rozumiejąc, o czym on mówi.

Santi bierze głęboki oddech i uśmiecha się.

– Agent poinformował mnie właśnie, że Bandini zaproponował mi kontrakt na następny sezon.

„Jasny gwint”.

Wygląda na to, że Santi ukradł mój wielki dzień.

* * *

Stawiam zielone smoothie Santiego na stoliku obok jego ławki do ćwiczeń. Nędzna resztka mazi zdaje się ze mnie kpić, ewidentnie dowodząc, że przez bliżej nieokreślony czas nie powinnam się nawet zbliżać do kuchni. Zwłaszcza że zielona paćka wciąż kapie z sufitu. Co za burdel… Wszystko było fajnie, dopóki nie zapomniałam założyć pokrywy na blender, wskutek czego jego zawartość rozbryznęła się wszędzie, włączając w to moje włosy i ubranie.

– Nie musisz zachowywać się jak służąca. Powinnaś wyjść i się rozerwać, bo spędzimy tu jeszcze trochę czasu.

Sapie, podnosząc sztangę nad pierś.

– Chcę być pomocna i nie czuć się tak, jakbym wykorzystywała cię dla darmowego noclegu.

Na zmianę splatam i rozplatam palce, gdy on liczy powtórzenia, a jego głębokie oddechy wypełniają ciszę.

Eleganckie wyposażenie lśni w świetle lamp sufitowych. Jego nowy dom nie ma nic wspólnego z pokojem, który dzieliliśmy jako dzieci. Ma sześć sypialni, siłownię, małe kino i basen olimpijski. Całe pięćset pięćdziesiąt metrów kwadratowych.

– Już nie muszę martwić się pieniędzmi – wzdycha.

– Wiem, wiem. Ale jeśli chcę coś osiągnąć, nie mogę wiecznie żyć w twoim cieniu.

Świerzbi mnie, żeby nawinąć kosmyk włosów na palec, jednak się powstrzymuję.

Chyba nigdy nie zapomnę tej niedorzecznej liczby zer na koncie brata. Pierwsza wypłata od F1 wystarczyła na sfinansowanie moich studiów. Santi nie zadawał żadnych pytań. Nawet nie mrugnął, podpisując czek, jakby sądził, że cała nasza rodzina oczekuje, iż będzie ją utrzymywał, skoro zyskał sławę. Ale nie ma to nic wspólnego z prawdą. Doceniamy wszystko, co robi. Jego pragnienie pomocy wypływa prosto z serca, nie z poczucia obowiązku.

Kiedy byliśmy młodsi, nasi rodzice pracowali na dwa etaty, żeby zaoszczędzić na karierę Santiaga. Tata naprawiał gokarty po godzinach, a mama sprzątała domy w weekendy. W odróżnieniu od rodziców większości bogatych dzieciaków w F1 moi należą co najwyżej do klasy średniej – i to tylko wtedy, kiedy jest lepszy miesiąc. Santi osiągnął sukces bez wsparcia finansowego oraz sławnych osób w rodzinie. Teraz wreszcie ma sponsorów, którzy wierzą w jego umiejętności, dzięki czemu wyścigi i życie stały się dla niego znacznie przyjemniejsze.

– Chciałbym, żebyś oglądała mnie na zawodach w nadchodzącym sezonie. Możesz wykorzystać ten rok, żeby wymyślić, co zamierzasz dalej robić. Poza tym będzie fajnie, w końcu mamy okazję podróżować razem. – Posyła mi głupkowaty uśmiech zza sztangi.

Santi wreszcie spełnia swoją fantazję o byciu topowym kierowcą Formuły 1 w Bandini – jednym z najlepszych zespołów w tym sporcie. Zawsze marzył, by dla nich jeździć. Nie wahałam się, kiedy zapytał, czy do niego dołączę, gdyż mój braciszek jest właściwie supergwiazdą. Wciąż trochę boli mnie to, że kilka tygodni temu sensacyjna wiadomość o jego kontrakcie przyćmiła moje absolutorium, ale staram się o tym zapomnieć. W końcu miał sensowny powód: nie chciał, żebyśmy dowiedzieli się od paparazzich. Może u innego rodzeństwa wyglądałoby to inaczej, ale ja nie miałam nic przeciwko, by zrobić mu miejsce na scenie.

– Taki mam plan. Twoja asystentka wysłała mi kalendarz wyścigów, informacje o rezerwacjach i w ogóle.

Dziwnie się czuję, wspominając jego asystentkę. Zajmuje się występami Santiaga, załatwia rezerwacje w hotelach, dba o to, żeby co tydzień miał zrobione zakupy i załatwia sponsorów.

– Dostałaś kamerę, którą dla ciebie wybrałem?

Nie mam pojęcia, jak mu się odwdzięczyć za jego hojność, a zwłaszcza za te drogie prezenty. Wciąż kupuje mi różne rzeczy i w dodatku za wszystko płaci. Ostatnio ciągle miotam się między poczuciem winy a wdzięcznością.

– Tak, dzięki raz jeszcze. Już mam wszyściutko gotowe i jestem podekscytowana vlogowaniem. Kupiłam też ręczny statyw, żeby nagrywać Formułę 1 – odpowiadam z uśmiechem.

– Nie mogę się doczekać twoich nagrań. – Rozmawia ze mną swobodnie, znowu podnosząc sztangę. – Spakowałaś się?

– Oczywiście, tato, już dwa dni temu, tak jak kazałeś. – Wywracam oczami.

Śmieje się, a jego miodowe oczy spoglądają w moje.

– Mam nadzieję, że nie będę zmagał się z taką postawą cały sezon. Nie nadążam za twoimi nastoletnimi hormonami.

– Jesteś tylko rok starszy ode mnie, nie musisz rzucać określeniem „nastoletni” na prawo i lewo. Wszelkie problemy z hormonami to już zamierzchła przeszłość. Mam dwadzieścia trzy lata, nie piętnaście.

Widzę, że jego ciało drży. „Dobrze, to za bezmyślne gadanie”. Powinien uważać na słowa, dziennikarze będą chodzić za nim krok w krok.

Wstaje i wyciera sprzęt, bo takim właśnie jest typem faceta: poukładanym, zorganizowanym i odpowiedzialnym. Osoby godne szacunku czyszczą swoje wyposażenie treningowe i dbają o to, by wszystko wróciło na miejsce, podczas gdy ludzie tacy jak ja w ogóle nie przekraczają progu siłowni.

W sytuacjach, w których Santi jest godny zaufania i pewny swego, ja przeważnie mam dobre intencje i wprowadzam je w życie z marnym skutkiem. Respektuję decyzje życiowe brata i trochę mu zazdroszczę, że z łatwością wyznacza sobie nowe cele. Sama jestem teraz w fazie przejściowej. Będę więc podróżować po świecie, poznawać siebie i dorastać. Nasza rodzina wie, że w końcu wezmę się w garść. Ale tak jak dobre wino, potrzebuję czasu.

Mój „czas” obejmuje między innymi popijanie drinków przy basenie, gdy Santi będzie brał udział w dwudziestu jeden wyścigach na całym świecie. Nie no, żartuję. Jak na przyzwoitego Europejczyka przystało, kocham Formułę 1, co oznacza, że będę kibicować bratu na każdym kroku. Czy tam przy każdym obrocie kierownicy. Wiecie, o co chodzi.

Dorastając, Santi i ja robiliśmy wszystko razem. Całą rodziną wybieraliśmy się na jego wyścigi gokartów i nikt nie był zdziwiony, kiedy został zawodnikiem F1 – i to w wieku dwudziestu jeden lat! Nawet nie potrafię wyobrazić sobie wdzięczności, jaką Santiago musi czuć, wiedząc, że Bandini dostrzega w nim potencjał i chce go wykorzystać. Podpisany kontrakt jest zwieńczeniem jego wieloletnich wysiłków w społeczności kierowców wyścigowych i otwiera nowy rozdział w karierze brata.

W wielkim skrócie: Santi ma talent i potrafi wcisnąć gaz do dechy, kiedy trzeba. Żart zamierzony.

– Uroczyście przysięgam, że knuję coś dobrego – obiecuję.

Unosi brwi.

– Czy ty mi właśnie zacytowałaś Harry’ego Pottera?

– Niezupełnie. Zmieniłam trochę tekst, więc to moje słowa.

– Jesteś niemożliwa – stwierdza, szczerząc się.

„Och, mój ukochany braciszku, obydwoje doskonale o tym wiemy”.

Nasi rodzice zjawiają się godzinę później na niedzielną kolację. Zapach domowej paelli mamy atakuje mój nos, a na języku czuję smak sangrii. Oboje promienieją, kiedy Santi i ja mówimy im, że zamierzam dołączyć do niego w tym sezonie. Biją od nich duma i radość.

– Opłaciła się twoja ciężka praca, włącznie z tymi długimi dniami na szutrowych torach, zanim dostałeś się do wyższych klas Formuły. Doceniamy twoje poświęcenia, również w kwestii szkoły. – Tata unosi kieliszek, po czym upija łyk napoju.

Odkąd Santi zdobył kontrakt z Bandini, rodzice uwielbiają głośno wyrażać swoje uznanie dla wszystkiego, co zrobił. Włącznie ze spłatą reszty ich hipoteki, założeniem im konta oszczędnościowego i wysyłaniem na wakacje. Kolejne akty altruizmu. Czuję niekontrolowaną zazdrość, kiedy myślę o tym, że Santi ma możliwość troszczyć się o naszą rodzinę. Boję się, że być może nigdy nie uda mi się mu dorównać. Nie zrozumcie mnie źle, cieszę się sukcesem brata, ale jednocześnie stresuję się, że nie osiągnę niczego, co pozwoliłoby mi choć trochę zbliżyć się do jego wielkości.

– Nie możemy się już doczekać odwiedzin u Bandini, kiedy będziesz ścigał się w Barcelonie. – Mama klaszcze z podekscytowania.

Mam tendencję do robienia tego samego. Jej oczy błyszczą w świetle żyrandola w jadalni Santiego, a brązowe włosy falują. Santi uśmiecha się do rodziców.

– Ja też nie mogę się doczekać rywalizacji w Hiszpanii. Wyścigi na rodzimym torze są dla kierowców najważniejsze.

Po tych słowach wszyscy stukamy się kieliszkami.

– To cudownie, Mayu, że będziesz jeździć z nim i dotrzymywać mu towarzystwa. Założę się, że inaczej czułby się samotny. No i nakręcisz ten swój vlog – mówi mama pomiędzy kęsami.

Kocham ją za to, że nie pomija mnie podczas rozmów i wspiera w całym procesie, wysyłając mi różne artykuły i wideo o autoreklamie czy gromadzeniu odbiorców.

Nie zamierzam tylko latać za Santim z kraju do kraju, to byłoby żałosne. Moje pomysły naprawdę coś dla mnie znaczą, ale vlogi nie mogą się równać z prowadzeniem najszybszych i najdroższych samochodów na świecie.

– Mogę wszystko nagrywać, bo Santi kupił mi kamerę. Liczę, że po drodze spotkam różnych ludzi i nawiążę znajomości.

Chciałabym mieć co robić, kiedy on będzie zajęty. – Trzymam brodę wysoko, udając pewną siebie, choć kompletnie tak się nie czuję.

– Cieszymy się, że z nim jedziesz. Martwimy się o ciebie i mamy nadzieję, że znajdziesz swoją ścieżkę. Wyciągnij, ile się da ze swojego tytułu naukowego z komunikacji – oznajmia tata, przeczesując dłonią siwe włosy.

Chce dobrze, a ponieważ moja dotychczasowa kariera do najlepszych nie należy, nie mogę mieć mu tego za złe. Nie zmienia to faktu, że jego komentarz przepełnia mnie zwątpieniem, ale odsuwam je od siebie.

– Santi ma szczęście, że jego życie ułożyło się tak, jak tego pragnął. W wieku dwudziestu czterech lat jest wielką gwiazdą. Ja mam dopiero dwadzieścia trzy, co znaczy, że moja kariera jest jeszcze przede mną. – Posyłam rodzicom uśmiech, ignorując panikę, którą czuję na myśl, że ich zawiodłam.

– Ustaliliśmy z Mayą kilka podstawowych zasad. No wiecie, żeby trzymać ją z dala od kłopotów. Nie chcę znaleźć jej leżącej na podłodze w łazience, pijanej i płaczącej do piosenki Jonas Brothers.

Rzucam w Santiego serwetką.

– To się zdarzyło tylko raz! W dodatku w moje urodziny, kiedy ogłosili, że wracają. Byłam wówczas bardzo wrażliwa, okej? Emocje uderzyły we mnie tak nagle… Co poradzę, że akurat wtedy, gdy myłam ręce?

Wszyscy przy stole chichoczą.

– Mając na uwadze ostatni incydent, powiedziałem jej też, żeby nie dawała swojej kamery przypadkowym ludziom – dodaje Santi, a jego oczy błyszczą rozbawieniem.

Powstrzymuję chęć przewrócenia swoimi.

– Skąd miałam wiedzieć, że ten koleś zwieje z moim telefonem, kiedy poprosiłam o zdjęcie? Kto w ogóle robi coś takiego? Przecież to wbrew wszelkim kodeksom etycznym, jakie kiedykolwiek powstały.

Trzeba jednak przyznać, że niektóre sytuacje w moim życiu wynikały z faktu, iż znalazłam się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i zaufałam niewłaściwej osobie.

– Ludzie bez moralności, oto kto. Musisz uważać na takich. Wszyscy powinni częściej chodzić do kościoła – stwierdza mama, robiąc znak krzyża.

Mogłam się spodziewać, że według mamy religia rozwiąże każdy problem. „Pobłogosław jej, Panie”.

Cieszę się kolacją z rodziną i oddycham z ulgą, kiedy rozmowa przestaje koncentrować się na mnie. Nikt nie ma pojęcia, jak trudno jest dorównać osiągnięciom sławnego brata. Nie żebym chciała, lecz nie zmienia to faktu, że Santi zawiesił poprzeczkę tak wysoko, iż mogę jedynie pomarzyć o tym, by jej dosięgnąć. Ale zamierzam odsunąć negatywne myśli na bok i czerpać radość z podróży, które zaplanowaliśmy.

Bo wiecie, co jest gorsze niż narzekanie na swojego starszego brata?

Narzekanie na starszego brata, który przez cały czas jest tak cholernie perfekcyjny.

2 - NOAH

Przyciskam poduszkę do twarzy, żeby zasłonić się przed światłem wpadającym przez okno. Pościel szeleści obok, a ciepła dłoń znajduje mojego kutasa pod kołdrą.

– Okej, najwyższa pora, żebyś wzięła swoje rzeczy i sobie poszła – mówię, wskazując ręką na drzwi.

„Błagam, tylko się nie kłóć”.

– Wyrzucasz mnie z łóżka, kiedy mam rękę na twoim fiucie? Uprawialiśmy seks trzy godziny temu. – Nie udaje jej się ukryć niedowierzania.

„Mądra jest, umie liczyć”.

– Taa, to była fajna noc, ale muszę wstawać na trening. Miło było. Dzięki.

Zrywa mi poduszkę z twarzy i moim oczom ukazuje się zadziorna dziewczyna ze zmierzwionymi blond włosami i rozmazanym makijażem. Uśmiecham się na myśl, że odwaliłem dobrą robotę.

Sztyletuje mnie spojrzeniem, po czym prycha.

– Jesteś dokładnie tak niemożliwy, jak mówią. Zawsze zachowujesz się jak ostatni palant?

Mrugam kilka razy, zdecydowanie nie w nastroju na takie wyrzuty. Co za zmiana o sto osiemdziesiąt stopni w porównaniu z poprzednim wieczorem. „Niebywałe”.

– Cieszę się, że moja reputacja mnie wyprzedza. Zasiedziałaś się, więc lepiej, żeby cię tu nie było, kiedy wyjdę spod prysznica.

Nie ma sensu zostawać w łóżku, więc wstaję, prezentując dyndającego penisa i gołą dupę. Dziewczyna rozdziawia usta, a ja bez słowa zatrzaskuję drzwi, kończąc w ten sposób rozmowę. I tak zwykle wychodzą, zanim wyłonię się z łazienki.

Biorę długi prysznic, by nie musieć więcej oglądać tej blond laski. Amber, Aly czy jak jej tam – żebym ja to wiedział. Wszystkie zlewają się w jedną wielką serię bezmózgiego pieprzenia. Teraz, kiedy zaczyna się sezon, nie będę już pić tyle, co ostatniej nocy. Zamierzam mieć trzeźwy umysł i troszczyć się o dobry humor sponsorów. Zresztą upijanie się i tak nie należy do moich zwyczajów, bo zawsze chcę być w formie.

W końcu jestem jednym z najlepszych kierowców Formuły 1, co oznacza, że muszę dbać o swój wizerunek.

Jeśli zaś chodzi o odpowiedź na pytanie tej laski, to tak, ostatni ze mnie palant. Ale raczej się z tym nie kryję. Ludzie tacy jak ona nie sypiają z ludźmi takimi jak ja w nadziei na przytulanki i szeptanie czułych słówek po dobrym numerku. Nie mam pojęcia, skąd biorą się kobiety jej pokroju – te, które panikują po satysfakcjonującym seksie i nazywają mnie różnymi niecenzuralnymi słowami. Lubię jednorazowe zabawy, nic na to nie poradzę. Poza tym laski wiedzą, jak jest, i wystają w kolejkach pod klubami nocnymi, żeby ślinić się na moje loafersy od Gucciego i wrócić ze mną na chatę. Wykorzystują mnie tak samo, jak ja wykorzystuję je. Szybkie, bezmyślne pieprzenie dla rozładowania napięcia.

A ja mam dużo napięcia do rozładowania.

Kilka tygodni temu Bandini zatrudniło Santiaga Alatorrego jako drugiego kierowcę. Mój największy rywal należy teraz do zespołu. Tak, ten arogancki gówniarz, który lubi wcisnąć gaz do dechy i mieć konsekwencje swojej brawury głęboko w dupie. Potrafię uszanować fakt, że dobrze jeździ, ale musi się jeszcze wiele nauczyć o tym sporcie. Potrzebuje pieprzonej tony lekcji, których chętnie mu udzielę. Na przykład kiedy należy się wycofać, do jasnej cholery, albo przeprosić za spowodowanie niemal śmiertelnego wypadku. No wiecie, takie tam drobiazgi.

Niewiarygodne, że Bandini zatrudniło go pomimo naszej burzliwej historii.

A wczoraj zrobiłem to, co zrobiłaby na moim miejscu każda rozsądna osoba, by jakoś zabić czas w przerwie zimowej. Najebałem się, bo jeden drink niespodziewanie zamienił się w pięć.

I tak oto zostałem nazwany palantem przez kolejną laskę. Choć niektóre uważają mnie za miłego. Zawsze dbam, żeby doszły kilka razy przede mną, gdyż zostałem wychowany na dżentelmena. Nie, do starych nie trafiają żadne podziękowania. To zasługa niani. Nie mogę jednak zwalać okropnego nastroju na obrażoną blond dziunię. Powodem mojego gniewu jest nowy kontrakt Bandini z Santiagiem. Teraz będę musiał dzielić zespół z kolesiem, którego nie lubię i z którym ostro rywalizuję, odkąd uderzył we mnie podczas Grand Prix Abu Zabi. Narobił niezłego burdelu. Po tym wypadku bolid był nie do poznania, kompletnie rozwalony, i nie nadawał się do dalszego użytku. Moja strata przyniosła Santiagowi zwycięstwo. Zdobył tytuł mistrza świata dzięki kolizji. Jakoś wątpię, żeby nie mógł przez to spać po nocach.

Santiago z pozoru wydaje się beztroski, lecz nawet w tych stresujących sytuacjach dokładnie kalkuluje swoje posunięcia na torze, robiąc wszystko, by skończyć na podium. Agresywny sukinsyn.

Od czasu naszego zderzenia mam do niego niewiele szacunku, lecz nie obwiniam go aż tak, jak przedstawiają to inni. Wtedy obwiniałem. Ale po długim namyśle doszedłem do wniosku, że to nie jego działanie kosztowało mnie utratę tytułu. To była wyłącznie moja wina. Prawdziwym powodem, dla którego nie mogę ścierpieć Santiaga, jest fakt, że przez jego lekkomyślność prawie wylądowałem w szpitalu, a o czymś takim trudno zapomnieć.

Zamierzam zachować się wobec niego w cywilizowany sposób, skoro mamy ścigać się w jednej drużynie. Nie musimy porównywać, kto ma większego, żeby rozstrzygnąć, który z nas jest lepszy – to, jak jeżdżę, mówi samo za siebie. Santiago przyjdzie do mojej drużyny, do mojego domu, i zaprezentuje swoje umiejętności. Co oznacza, że mogę się rozsiąść i zrelaksować, podczas gdy on będzie musiał udowodnić, że jest wart pieniędzy, które dostał w tym roku. Ciekawy jestem, do czego to doprowadzi. Żadnych wymówek – równe szanse sprawią, że zwycięży najlepszy. I wszyscy wiemy, kto nim zostanie.

Dzwoni telefon leżący na komodzie. „Ojciec”.

Walczę ze sobą, niepewny, czy powinienem odebrać, czy może poczekać, aż włączy się poczta głosowa. W końcu wybieram drugą opcję i odsuwam się od komody, ale po chwili znowu słyszę dźwięk dzwonka. Sprytny staruszek wie, że stronię od kontaktu z nim. Nie chcę odwlekać nieuniknionego, więc ostatecznie odbieram.

– Jak się masz, tato? – Wciskam komórkę między ucho a ramię i łapię torbę na siłownię.

– Czytałem wiadomości. Bandini przyjęło tego dzieciaka do zespołu. Co oni sobie myślą? Jakoś nie sądzę, żeby się dobrze spisał. – Jego burkliwy głos płynie z głośnika. Ten człowiek nie zawraca sobie głowy uprzejmościami.

– Ciebie też miło słyszeć – odpowiadam ze zwykłą sobie zjadliwością, gdyż zachowywanie się jak dupek jest w naszej rodzinie dziedziczne.

– Przestań pieprzyć, Noah. To poważna sprawa, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak załatwił cię ostatnio. Musisz być czujny w tym sezonie i nie pozwolić, żeby zdobył przewagę.

– Nie możemy ciągle roztrząsać tej kraksy, to było wieki temu. Nie martwi mnie kierowca, który raz miał farta.

Sprawdzam jeszcze raz, czy dziewczyna zniknęła, bo nie mam najmniejszej ochoty na kolejne spotkanie. „Okej, teren czysty”. Łapię kluczę i zamykam apartament.

– Nie zainwestowałem masy pieniędzy w tę firmę po to, żeby bruździli ci w karierze. Jeśli sądzą, że ten dzieciak dostanie najlepsze zasoby, nie dowodząc swojej wartości… Co za tragiczny błąd.

Pocieram oczy.

– Zobaczmy najpierw, jak sobie radzi, zanim naskoczysz na jakiegoś przedstawiciela Bandini. Wątpię, żeby pokonał mnie tak jak ostatnio, po prostu miał fuksa. Dopisało mu szczęście, a ja straciłem kontrolę.

– Oczywiście, że nie pokona. Nie spierdol tego znowu. Nie możesz pękać pod presją, kiedy znajdujesz się u szczytu kariery. „Dzięki za troskę, tato”.

– Tak, to brzmi totalnie jak ja. Pogadamy później, cześć – rzucam i rozłączam się, nie czekając na odpowiedź.

Ojciec jest skończonym dupkiem, ale ludzie go lubią, więc cały tłumiony gniew wylewa na mnie. Zawsze dostaje to, czego chce, za wszelką cenę. Jego rozwiązania problemów obejmują pieniądze, groźby i demonstrowanie, jaki z niego ważniak. Moja wyprowadzka na drugą stronę Atlantyku wciąż nie stworzyła dostatecznie dużego dystansu między nami. Nawet przy tej idiotycznej różnicy czasu między Europą a Stanami on wciąż znajduje sposób, żeby się ze mną skontaktować.

Każde zawody, które zaszczyci swoją obecnością, zamieniają się w pieprzony cyrk. Fani nazywają mnie gwiazdą F1, Amerykańskim Księciem, z powodu mojego ojca, wspaniałego Nicholasa Slade’a, wciąż uznawanego za jednego z najlepszych kierowców w historii Formuły 1. Jakże jestem szczęśliwy, że dyszy mi w kark i wypomina wszystko, co zrobiłem źle albo co mogę poprawić. Tak, rozkręcił moją karierę. Doceniam, ile zainwestował, by wspomóc mnie w tym procesie, ale ścigam się co weekend, udowadniając mu i wszystkim innym, że też zostanę legendą. Świat wyścigów bardzo się zmienił od czasów jego kariery dwadzieścia lat temu. Samochody, które teraz prowadzę, mogą nasrać na każde gówno, którym jeździł. Dają fanom to, co uwielbiają – sport pełen emocji, wielkich prędkości i dużego ryzyka.

Krótki sygnał telefonu informuje mnie o nowej wiadomości.

Tata (24.12. 10:29): „Zarezerwowałem lot do Barcelony”.

„Tobie też życzę wesołych, kurwa, świąt, tato”.

3 - MAYA

Minęły trzy miesiące, odkąd Santiago podpisał kontrakt z Bandini Racing. Mieszkam z nim, podczas gdy on przygotowuje się do sezonu, i zaczynam vlog, żeby się nie nudzić. Chcę pokazywać widzom wszystkie miejsca, w których zagoszczę, kiedy będę podróżować po świecie z Santim. Mój komputer jest wypchany informacjami o tym, co robić w każdym odwiedzonym przez nas mieście. Czuję wielką dumę, że planuję swój projekt z wyprzedzeniem.

Wdycham egzotyczny zapach Melbourne. No dobra, może jednak nie jest tak egzotyczny, jak miałam nadzieję. W powietrzu unosi się mieszanina spalin i paliwa samolotowego, jako że Outback znajduje się daleko stąd. Na nic więcej nie mogę na razie liczyć. Ale aromat wydaje się dostatecznie obcy i rozkoszuję się swoją pierwszą wizytą na innym kontynencie.

Profesjonaliści nazywają debiutanckie Grand Prix Santiego wyścigiem „flyaway”. Zadbałam o to, by przyswoić sobie wszystkie terminy związane z F1, bo nie chcę, by fani mieli mnie za nieprzygotowaną.

Wysiadam z samolotu i witam się australijskim slangiem z jedną ze stewardess. Nie żeby z moim akcentem zabrzmiało to dobrze. Kobieta nie wygląda ani trochę na rozbawioną tym marnym dowcipem, więc usuwam powiedzenie z telefonu, gdy tylko wchodzę do budynku przylotów.

Zawsze mam przy sobie listę tłumaczeń popularnych zwrotów w każdym kraju, który odwiedzamy, żeby nie zrobić z siebie idiotki, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle. „Uwaga do siebie samej: dokładnie sprawdzaj, które zwroty brzmią głupio”. Rozciągam nogi sztywne po dwudziestoczterogodzinnym locie z Madrytu, mięśnie są mi wdzięczne za troskę. Santi zdejmuje bagaż z karuzeli, a ja znajduję miejski samochód Bandini.

Zostajemy podwiezieni do hotelu, w którym mieszka zespół. Rozglądam się po eleganckim lobby i zabijam czas, analizując obraz w specyficznym stylu, gdy Santi rozmawia z recepcjonistką. Za każdym razem każe swojej asystentce rezerwować dwupokojowy apartament. Niekiedy potrafi być dużym, rozkapryszonym dzieckiem.

Wnętrze wygląda nowocześnie i z klasą, jest urządzone w minimalistycznej palecie kolorów, z balkonem wychodzącym na tor. Rzucam się na kanapę w salonie. Wygodne poduszki praktycznie wciągają mnie całą, jak przyjazny uścisk po długim dniu.

– Muszę iść na kilka spotkań ze sponsorami, a potem ogarnąć parę rzeczy w nowym samochodzie. Poradzisz sobie beze mnie? – Santi przygląda mi się, wkładając czapkę z daszkiem od Bandini.

– Pewnie, i tak już na dzisiaj coś zaplanowałam. Nie martw się o mnie – odpowiadam, szczerząc do niego zęby w uśmiechu.

– Och, zawsze będę się o ciebie martwił. Straszne utrapienie z tobą.

Udaję, że posyłam mu obrażone spojrzenie.

– Naprawdę nie musisz rzucać takich mocnych słów.

Macha mi przez ramię, po czym wychodzi. Ciskam poduszkę w zamykające się drzwi, ale robię to o kilka sekund za późno.

Przyglądam się otoczeniu. Trudno w ogóle porównywać ten apartament z poprzednimi pokojami Santiego. Mamy tutaj telewizor rozmiarów mojego łóżka w domu, stół jadalny dla ośmiu osób i ogromny salon, w którym właśnie siedzę.

Przebieram się w kostium kąpielowy, biorę kamerę i zaczynam zwiedzać hotel. Podczas wycieczki burczy mi w brzuchu, więc chwytam coś do zjedzenia na szybko, a następnie idę na basen. Relaksuję się i przysypiam na leżaku, żar słońca otula mnie jak ciepły koc i brązowi skórę. Popołudniowa drzemka niesamowicie kusi, a ciało wręcz błaga o chwilę snu, przegrywając z jet lagiem. Chociaż wiem, że później będę tego żałowała, zasypiam na dobre.

* * *

– Mam dzisiaj konferencję prasową i chciałbym, żebyś na nią przyszła.

Santi wchodzi do mojego pokoju i siada na łóżku. Po treningu zrobił rundę na torze, przez którą teraz cały klei się od potu, a jego śniada cera kontrastuje z białą pościelą.

– Och, pewnie, rozsiądź się na moim łóżku w przepoconych ubraniach. Czuj się jak u siebie – mówię ociekającym sarkazmem głosem.

Ignoruje komentarz i łapie za jedną z poduszek. Kontynuuję robienie makijażu, starając się, by był naturalny i lekki – taki lubię najbardziej. Moja cera wygląda promiennie po wczorajszej sesji opalania, która zamieniła się w długą drzemkę.

– Noah jest dupkiem – burczy Santi – a ty trzymasz mnie w ryzach. Nie zachowam się jak idiota, jeżeli tam będziesz. Proszę, przyjdź.

Jego słowa mnie rozpraszają i wsadzam sobie szczoteczkę od maskary do oka.

„Cholera jasna! Czy coś boli bardziej niż tusz do rzęs pod powieką?”

Serce przyspiesza mi, kiedy pada imię Noaha Slade’a. Jest przystojny i diabelsko pociągający. Zmierzwione włosy tak ciemne, że wyglądają niemal na czarne, ostre kości policzkowe, którymi można by kruszyć lód, i usta, których pozazdrości mu każda kobieta. Widzę jego zdjęcia dosłownie wszędzie – na plakatach, w reklamach, w magazynach plotkarskich. Podaj dowolny tytuł, a na pewno okaże się, że tam był. Nie wspominając już o tym, że mój brat wiele razy stał z nim na podium.

Niewykluczone, że oglądałam to raz albo dwadzieścia razy w telewizji. Trudno oprzeć się pokusie zobaczenia, jak Noah jest oblewany szampanem na piedestale Grand Prix i z uśmiechem patrzy na puchar w swoich dłoniach.

Wzdycham. Noah to ten typ faceta, którego nie zabierasz do domu, żeby przedstawić go rodzicom. Z nim możesz zabawić się przez jakiś czas, aż w końcu znajdziesz takiego, którego zabierzesz do mamy i zapewnisz ją, że okres szaleństw masz już za sobą. Lista jego byłych partnerek jest dłuższa niż moja lista zakupów oraz rzeczy do zrobienia razem wzięte. Że też są kobiety, którym się to podoba. Obrzydliwe, a jednocześnie dziwnie fascynujące.

– Ale wiesz, że jesteś dorosły, nie? Niby jak trzymam cię w ryzach?

– Tak, że nie mówię żadnych brzydkich rzeczy, których moja siostra nie powinna słyszeć. – Trzepocze długimi czarnymi rzęsami w tak idiotyczny sposób, że mimowolnie mięknę.

Do diabła z nim i z jego wygłupami. Zawsze daję się nabrać, kiedy Santi zachowuje się jak uroczy chłopczyk.

– To twoje zgrywanie niewinnego jest okropne. W ten sam sposób zaciągasz dziewczyny do łóżka?

Rzuca mi poduszkę w twarz, przez co jeszcze bardziej rozmazuje się tusz.

– No ej, uważaj na mój makijaż! Dobra, pójdę z tobą. Ale złaź z tej pościeli, już.

Zrywa się na równe nogi, zadowolony, że wszystko poszło zgodnie z jego planem. Czasami jestem zbyt łatwa.

– To do potem. Przyślę kogoś po ciebie, zanim się zacznie – informuje, grzebiąc w telefonie.

– Widzisz, ile dla ciebie robię? Postaram się nie zasnąć na panelu, ale nie obiecuję.

Śmieje się głośno.

– Panele F1 są fascynujące. Będziesz się dobrze bawiła.

Wychodzi z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Nie potrafię stwierdzić, czy mówi poważnie, kiedy zaciera dłonie jak jakiś geniusz zła. I do tego spogląda na mnie podejrzanie kątem oka.

Kończę przygotowania, po czym zostaję odprowadzona przez pracownika hotelu do sali konferencyjnej, gdzie brat macha do mnie zza stołu. Szczerzę zęby w odpowiedzi na jego szeroki uśmiech. Ciepło przepełnia moje serce, gdy widzę na własne oczy, jak żyje swoim marzeniem, siedząc tam w charakterystycznym szkarłatnym kombinezonie Bandini – osiągnął wszystko to, czego pragnął od dziecka.

Robię szybkie zdjęcie na Instastory. Nie chcę być złośliwa dla tych wszystkich napalonych lasek, ale to ja jestem największą fanką Santiego. Przez chwilę zajmuję się telefonem, a potem podnoszę wzrok i spoglądam prosto w niebieskie oczy Noaha – mają uderzająco piękny kolor, obramowane ciemnymi rzęsami i brwiami. Jego pełne usta przestają się uśmiechać, kiedy lustruje mnie wzrokiem. Fala gorąca zalewa moje ciało. Może jestem głupia, ale na pewno nie ślepa i widzę, jakiego przystojnego człowieka mam przed sobą. Nie potrafię uspokoić bijącego szaleńczo serca, które wali o klatkę piersiową, gdy chłonę widok Noaha. „O kurwa”. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek do tej pory nazywała w myślach jakiegoś faceta „boskim”.

Przeczesuje dłonią gęste, wzburzone kosmyki. Jego włosy wyglądają, jakby robił to całymi dniami. Umięśnione ręce kładzie na stole, prezentując opaloną skórę i duże dłonie, przez które mój mózg zalewają nieprzyzwoite obrazy. Gość jest dobrze zbudowany, ale smukły, ma idealną sylwetkę do wyścigów. Albo do pieprzenia się przy drzwiach, pod prysznicem lub na blacie. Przez głowę przemykają mi jaskrawe wizje Noaha w kompromitujących pozycjach. Ogarnia mnie rosnąca ekscytacja, kiedy mężczyzna posyła mi uśmieszek, a dolna część mojego ciała ewidentnie nie odróżnia niebezpieczeństwa od pożądania. Wygląda na to, że konferencje prasowe oferują znacznie większą ucztę dla oka, niż sądziłam.

Oblizuję wargi, wpatrzona w jego ręce. Nic nie kręci dziewczyn bardziej niż facet oddany swojemu reżimowi na siłowni, ale ten koleś prędzej będzie wierny treningowi niż kobiecie. Zauważa moją reakcję i puszcza do mnie oczko. Rumienię się od jego nadmiernej uwagi, co w zawstydzający sposób zdradza moje zainteresowanie. „Już bardziej oczywistej reakcji nie ma”.

Czuję frustrację, która spycha na bok myśli o jego ustach na moich i dłoniach we włosach. Jak niby mam przetrwać cały sezon w pobliżu kogoś, kto wygląda tak jak on? Bóg okrutnie sobie ze mnie żartuje. Akurat kiedy obiecałam, że będę grzeczna, on chce, bym rzuciła się w ramiona diabła. Faceci tacy jak Noah są stworzeni wyłącznie do złego.

Zmuszam się do oderwania wzroku od niego i znalezienia czegoś interesującego w pomieszczeniu. „O proszę, pan w średnim wieku ustawia mikrofon. Fascynujący widok”. Wspomniany mężczyzna spogląda na mnie złowrogo i mamrocze coś o gorących laskach, które nie powinny mieć wstępu do pokoi prasowych.

Głęboki, wibrujący śmiech Noaha posyła dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa.

„Od kiedy śmiech brzmi tak seksownie?”

Moje ciało ma spore trudności z ignorowaniem Slade’a, ten facet przyciąga wzrok jak magnes. Powstrzymuję się, ponieważ nie chcę go prowokować. Nie zmienia to jednak faktu, że przez jego uwagę prostuję się jak struna. Nigdy nie miałam lepszej postawy.

Przestaję interesować się reporterem, kiedy ze wszystkich stron zaczynają padać pytania. Od dziennikarzy bije desperackie pragnienie złowienia jakiejś ciekawostki. Entuzjastycznie unoszą ręce za każdym razem, gdy kończy się wypowiedź.

Jedno pytanie sprawia, że przerywam przeglądanie neta.

– Co robicie, by zapobiec powtórce sytuacji z Abu Zabi?

„Ugh, znowu to samo? Nie macie innych soczystych historii?”

Noah zdaje się podzielać moją irytację, bo jego niski jęk niesie się po pomieszczeniu.

– Naprawdę rozmawiamy o wyścigu sprzed dwóch lat? To poniżej twojego poziomu, Harold. Znajdź jakąś świeższą dramę, nudzą mnie takie pytania.

Okazuje się, że Harold jest tym dziennikarzem, na którego gapiłam się wcześniej. Szczęka mi opada, kiedy uświadamiam sobie, że Noah Slade zna tych reporterów z imienia. Absolutnie nie krępuje się przed wyrażeniem swojego zdania.

Harold jednak nie daje za wygraną, zwłaszcza po tej reprymendzie.

– Można by się spodziewać, że konflikt wróci z pełną mocą. Jakie to uczucie, pracować tak blisko z kimś, kogo publicznie ogłosiłeś swoim wrogiem na torze?

Po zadaniu tego pytania Harold oblizuje wargi. Musi być z siebie dumny.

Szczęka Noaha sztywnieje, jeszcze bardziej podkreślając ostre kości policzkowe. Jego lodowate spojrzenie mrozi mi krew w żyłach.

– Jesteśmy teraz w jednym zespole, więc jego osiągnięcia są zależne od moich i vice versa. Życzę Santiemu jak najlepiej, ten rok będzie wymagający dla wszystkich. – Przedyskutowaliśmy strategię zespołu i rozmawialiśmy o tym, jak zapobiegać podobnym sytuacjom – dodaje brat. – Wątpię, by Slade popełnił znów tamten błąd.

Och, Santi, taki bystry w wyścigach, a taki niezorientowany w prawdziwym życiu. Noah powoli odwraca do niego głowę. Przeciągam dłonią po twarzy, jakbym w ten sposób mogła wymazać z pamięci jego mordercze spojrzenie i napiętą szczękę. „Santi, odwrót”. W pomieszczeniu zapada cisza, reporterzy czekają nerwowo na odpowiedź, niepewni, kto się teraz odezwie i co powie.

Noah odwraca się z powrotem do kamer.

– Wszyscy uczymy się na błędach. Sport polega na czynieniu postępów i rozwijaniu się po drodze. Wypadki się zdarzają, ale najbardziej liczy się to, co robisz dalej. „Punkt dla Noaha Slade’a”. Radzi sobie z sytuacją jak profesjonalista, który został dobrze wytrenowany przez agenta. Po tym incydencie reszta spotkania pozostaje nudna i pozbawiona smakowitych kąsków obiecywanych mi przez Santiego. Tym lepiej dla niego, bo i tak zdążył już spieprzyć.

Zalewa mnie ulga, kiedy ktoś z ekipy ogłasza koniec konferencji. Przypomina wszystkim o gali na cześć kierowców Bandini, która ma odbyć się dzisiaj wieczorem, oraz informuje o kilku kolejnych spotkaniach zaplanowanych po rundach treningowych i kwalifikacjach. W głowie mnożą mi się wymówki, dzięki którym będę mogła się z nich wykręcić. Santi na swoje szczęście może iść na większość sam, bez Noaha i mnie.

Slade podchodzi do nas, kiedy stoimy na zewnątrz budynku prasowego. Po moim kręgosłupie przebiega dreszcz, kiedy staje tuż obok, górując nade mną i sprawiając, że ja i mój metr pięćdziesiąt siedem czujemy się jeszcze mniejsi niż zwykle.

– Nie wiem, jak pracował twój poprzedni zespół, ale pozwól, że ja będę odpowiadał na pytania dla dużych chłopców. A tobie radzę obejrzeć ponownie nagrania z Abu Zabi, jeżeli uważasz, że to ja popełniłem błąd, bo jestem kurewsko pewien, że tak nie było. Tym powinieneś się zająć w pierwszej kolejności. Oraz trzymaniem się ode mnie z daleka. – Zaciska pięści, a jego szczęka znowu się napina.

– Nie chciałem, żeby tak wyszło. Przepraszam, nie pomyślałem – mówi brat zupełnie szczerze.

– Ewidentnie nie pomyślałeś. Jesteś nowy w zespole, a my mamy tu pewien system. Taki, który nie dopuszcza głupich odpowiedzi. Powinieneś pytać, jeśli nie wiesz, jak to działa.

– Nie musisz być dla niego niemiły, przecież przeprosił – wtrącam się, spoglądając w zimne oczy Noaha.

Dłużej nie mogę już ścierpieć jego zachowania. Santi udaje twardziela, ale konflikty dręczą go bardziej niż innych, emocje kotłują się w nim jak tornado. Noah wiedzie szafirowymi oczami w dół mojego ciała. Oblizuje wargi, przez co zwracam na niego większą uwagę. Rejestruję, że dolna jest pełniejsza niż górna. Wyglądają na miękkie, idealne do całowania.

Ogarnia mnie ciepło wszędzie tam, gdzie spogląda. Jestem ustawicznie zdradzana przez reakcje własnego ciała na jego bliskość, jakbym nie potrafiła kontrolować pociągu, który do niego czuję.

– Partnerki nie przychodzą na konferencje, więc nie musisz zabierać jej ze sobą. Może wtedy nie będziesz zachowywać się jak kretyn.

Gwałtownie podnoszę głowę, gdy miejsce zainteresowania w jednej chwili zajmuje gniew. Nie zasugerował tego, o czym pomyślałam, prawda?

Zanim Santi albo ja zdążymy cokolwiek wtrącić, Noah spogląda mi w oczy. Widzę rozbawienie w jego wzroku.

– Jeśli się nim znudzisz, zawsze jestem wolny. Z wiekiem przychodzi więcej doświadczenia.

Posyła mi idiotycznie arogancki uśmiech, a ja nie mogę się doczekać, żeby zetrzeć mu go z gęby.

Skracam dystans między nami i podchodzę niekomfortowo blisko, bo mordercze spojrzenia lepiej sprawdzają się z odległości centymetrów. Santi łapie mnie za rękę, zanim zdążę naruszyć przestrzeń osobistą Noaha, ale nie może powstrzymać moich ust. „Och, nie”. One ewidentnie mają swój mózg, bo słowa płyną z nich bez chwili namysłu.

– Santi jest moim bratem, dupku. Nie widzisz podobieństwa? Czy przekonanie o własnej wyższości padło ci na oczy?

Wyobrażam sobie trybiki obracające się w umyśle Slade’a, kiedy łączy wątki. Spogląda to na Santiego, to na mnie, zauważając zapewne ciemne włosy, oliwkową cerę i te same miodowobrązowe oczy. Przekrzywiam głowę i posyłam mu uśmieszek.

Rozdziawia usta, a na jego policzkach pojawia się lekki rumieniec. Rozkoszuję się zażenowaniem Salde’a, mentalnie tańcząc z radości, dumna ze swojej niewyparzonej gęby. Wiadomo, jak to jest z ludźmi, którzy rzucają pochopne oskarżenia – przeważnie sami mają sporo na sumieniu.

– Przepraszam, nie powinienem odzywać się do was w taki sposób – mówi w końcu Noah, a w jego głosie pobrzmiewa nutka żalu.

Wzruszam ramionami, ignorując ukłucie w piersi wywołane skruchą chłopaka, bo potrafię być małostkowa, kiedy jestem zła. Żaden dupek mnie nie zmiękczy, choćby miał nie wiem jak śliczną buźkę.

Mój brat zachowuje się jak prawdziwy mężczyzna i wyciąga rękę. Noah ściska mu dłoń i odchodzi. Ze wszystkich sił staram się nie zwracać uwagi na to, jak dobrze wygląda jego tyłek, ale zerkam na chwilę. Kobieca powściągliwość też ma pewne granice. Ostatni raz ogląda się na mnie przez ramię, a potem znika za rogiem budynku. Wzdycham cicho, a moje serce zwalnia po raz pierwszy od godziny. Santi przygląda mi się zagadkowo, po czym odchodzimy w przeciwnych kierunkach. Wygląda na to, że dzisiejsza gala nagle zrobiła się znacznie bardziej interesująca.

4 - NOAH

Analizuję rozmowę z Santiagiem i jego siostrą, jedząc lunch w strefie Bandini. Santi ma rodzeństwo, a ja nie miałem o tym pojęcia. Gdzie ona była podczas jego debiutu? Czuję, że bym ją rozpoznał. A tak już pierwszego dnia zademonstrowałem, że jestem dupkiem. Widok jej brązowych oczu wpatrzonych w moją twarz, jakby zamierzała oskórować mnie żywcem, na dobre zapisał mi się w mózgu. Jest olśniewającą kobietą, nawet wściekła, zarumieniona, z rozszerzonymi nozdrzami i wymachująca rękami.

Muszę opracować jakiś plan na galę Bandini. Absolutnie nie chciałem zaczynać w taki sposób, ani z Santiagiem, ani z jego siostrą. Zachowywanie się jak kutas jeszcze przed rozpoczęciem sezonu naprawdę nie czyni mnie szczęśliwym. Spędzimy razem niezliczone godziny na konferencjach prasowych i spotkaniach ze sponsorami, co oznacza, że jego siostra cały czas będzie w pobliżu.

Wybuchłem, kiedy oskarżył mnie o coś, czego nie zrobiłem. Niech to go nauczy, by nie otwierać bezmyślnie gęby – idealny przykład na to, co może pójść nie tak przed publiką i śmierdzące konsekwencje takiej wpadki. Ale nie powinienem wyładowywać gniewu na jego siostrze.

Podczas dzisiejszego zwiedzania toru przeprosiłem go jeszcze raz, bo było mi wstyd za swoje słowa. Przyjął przeprosiny, ale szczękę miał zaciśniętą, kiedy wyciągał do mnie dłoń.

Resztę dnia spędzam, siedząc na kolejnych spotkaniach prasowych, czyli na tej mniej ekscytującej części Formuły 1.

Gdy wracam do pokoju w hotelu, mam jeszcze dość czasu, żeby przebrać się na galę. Moje podejrzenia się potwierdziły: Santiago z siostrą też zamierzają wziąć w niej udział, jak mi powiedziano, kiedy podpytałem dyskretnie tu i tam. Nie potrzebuję zwracać na siebie uwagi.

Idę do słabo oświetlonego baru w lobby i zamawiam szkocką. Kątem oka zauważam w boksie kobietę, która miesza drinka słomką. Wygląda na siostrę Santiaga. Podchodzę bliżej, upewniając się, że faktycznie mam do czynienia z tym członkiem rodziny Alatorrego, z którym muszę pomówić. „Idealne wyczucie czasu”. Wygłoszenie przeprosin właśnie teraz wydaje się najlepszym pomysłem, bo nie zwykłem lawirować wokół trudnych spraw i unikać konfrontacji.

Niektórzy ludzie boją się problemu. A ja? Ja wjeżdżam prosto w niego z prędkością trzystu kilometrów na godzinę. Pieprzyć konsekwencje.

– Masz coś przeciwko, żebym się dosiadł?

Ciało dziewczyny sztywnieje na dźwięk mojego głosu. Chyba nie jest to zbyt dobry początek, sądząc po jej grymasie, napiętej sylwetce i nieruchomiejącej dłoni ze słomką. Ale mogę nad tym popracować. Posyłam ślicznotce olśniewający uśmiech, który rzuca kobiety na kolana. „Przetestowane i zweryfikowane”.

Nie ruszam się, a ona podnosi na mnie wzrok. Moje serce przyspiesza, kiedy na nią patrzę, chłonąc jej przydymione, miodowe oczy oraz pełne, zaciśnięte wargi i wysokie kości policzkowe, które mam ochotę musnąć dłońmi. Ciemne włosy zebrane na czubku głowy aż proszą, żeby je rozpuścić. Kilka miękkich loków wymknęło się z upięcia i opada na smukłą szyję. Ma na sobie sukienkę z głębokim dekoltem, podkreślającą opaleniznę i odsłaniającą całe plecy. Palce mnie świerzbią, by dotknąć jej skóry i sprawdzić, jak bardzo jest miękka.

– A co, jeśli mam? – odpowiada, przez co wracam na ziemię.

Cholera. Zapomniałem, że zadałem jej pytanie.

– Pewnie usiadłbym i tak. – Uśmiecham się szeroko.

Jest wygadana, lubię to.

– Dobra, to siadaj – wzdycha i wskazuje ręką puste siedzenie naprzeciwko.

Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Zajmuję miejsce, ukradkiem poprawiając spodnie, bo moja częściowa erekcja napiera na rozporek. Biorę łyk szkockiej, która przyjemnie pali w gardle. Odrobina płynnej odwagi pomoże mi przeprowadzić tę rozmowę bez flirtowania.

– Chciałem przeprosić za to, co powiedziałem, nie powinienem insynuować czegoś takiego. Nie jestem z siebie dumny.

Brązowe oczy studiują moją twarz. Dziewczyna usiłuje ocenić, na ile jestem szczery. Odwzajemniam spojrzenie, wciąż zszokowany tym, jak łatwo mnie rozbraja. Drobna postura dodaje jej uroku, podobnie jak pomalowane na czerwono usta, długie rzęsy i proste białe zęby. Wygląda zaskakująco egzotycznie – ciemne włosy, śniada cera i lekki akcent ewidentnie świadczą o hiszpańskim pochodzeniu.

Mój umysł odpływa. Wyobrażam sobie jej czerwone usta na swoim kutasie, jak mi obciąga, jak zostawia na mnie ślady szminki, a ja ciągnę ją za włosy. Nic nie poradzę na swój seksualny apetyt ani na to, że pieprzę się tak, jak ścigam – dziko, ryzykownie i często. Wszystko przez adrenalinę i poczucie, że za kierownicą jestem bogiem. – Nic się nie stało. – Płaski ton dziewczyny mówi mi zupełnie co innego.

„Nic się nie stało” to kobiecy odpowiednik miny przeciwpiechotnej, bo nie masz zielonego pojęcia, kiedy i gdzie eksploduje.

– Stało i nie chciałbym cię więcej denerwować. Naprawdę. Pragnę zostawić to za nami i przeprosić za sugerowanie, że spałaś ze swoim bratem. – Z trudem powstrzymuję się od skrzywienia. Boże, jestem taki głupi.

– Możesz uznać, że sprawa załatwiona. Przyjmuję przeprosiny. – Znowu bawi się słomką.

– Co tu robisz z Santiagiem? – Biorę kolejny łyk szkockiej.

– Tak się składa, że będę podróżować z nim cały rok – odpowiada, przekrzywiając głowę.

Świetnie. Spędzi z nami dziesięć miesięcy, a ja już zdążyłem spierdolić nasze relacje.

– Czyli będziesz na wielu wyścigach. Jesteś fanką?

Nieznaczny uśmiech unosi kąciki jej ust.

– Przez większość weekendów życia wszędzie chodziłam z bratem. Wyścigi gokartów, wyścigi bolidów, wszystkie klasy Formuły. Santi ma talent. – Spuszcza wzrok na własne dłonie. – Oczywiście jestem podekscytowana podróżami z nim i dumna, że zaszedł tak daleko.

Spogląda na mnie. Jej oczy błyszczą w mętnym świetle baru, kiedy próbuje nie uśmiechać się zbyt szeroko.

Odpowiadam tym samym.

– Jest w dobrych rękach, jeśli chodzi o sprzęt i inżynierów. Samochody Bandini są najlepsze. To dzięki nim jesteśmy najbardziej rozchwytywanym zespołem, dadzą mu przewagę. Ale wciąż będzie musiał poradzić sobie ze mną.

Dźwięk jej miękkiego śmiechu coś we mnie budzi.

– Jak ty trzymasz swoje ego pod kontrolą?

– Nie trzymam – wyjaśniam, szczerząc zęby.

Wywraca oczami i, cholera, skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie to nie kręci. Jej uroda kusi i prowokuje, bym przysunął się bliżej, przyjrzał uważniej, może zerknął w dekolt. Powstrzymuję się jednak, bo mam limit jednego obleśnego zachowania na dzień. Zasugerowałem, że spała z własnym bratem. Nie mogę w to uwierzyć, chyba wychodzę z wprawy.

– Potrzebujesz kogoś, kto będzie trzymał cię w ryzach. – Kręci głową, a jej policzki powlekają się uroczym odcieniem różu. – Znaczy nie mnie, ale dobrze jest się ustatkować.

– Stateczność to nuda. Nie jeżdżę trzysta na godzinę po to, żeby być nudnym.

Zaciska usta i marszczy brwi.

– Nie, to wcale nie nuda. To świadomość, że gdy wszystko – wskazuje rękami wokół nas – dobiegnie końca, nadal ktoś będzie na ciebie czekał. Dobrzy, skromni ludzie, bo nikt nie chce zadawać się z dupkiem.

Zgaduję, że tym dupkiem jestem ja. Rozważam jej słowa i swoją sytuację. Znam dobrych ludzi. Za kogo ona się uważa, żeby mnie osądzać, kiedy sama jest taka młoda i naiwna?

Dzwoni jej telefon.

– Muszę się zbierać, moja podwózka czeka.

– Odprowadzę cię.

Na jej twarzy pojawia się zaskoczenie i mija chwila, nim wraca do siebie. Moja mina pewnie wygląda podobnie, bo nie przypominam sobie, kiedy ostatnim razem odprowadzałem dziewczynę – no chyba że z klubu.

Wstaję i wyciągam rękę, wcielając się w rolę dżentelmena. Siostra Santiaga przygląda się przez moment, po czym kładzie na niej dłoń. Kontakt fizyczny jest elektryzujący. Drży, kiedy stwardniałą opuszką kciuka przesuwam po miękkiej skórze.

Hmm. Jej ciało reaguje na moje w ten sam sposób.

Cofam rękę i kładę ją na odsłoniętych plecach dziewczyny, a następnie prowadzę do wyjścia z hotelu. Ta chwila okazuje się bardzo ekscytującym doświadczeniem, zdecydowanie wartym zgłębienia przy najbliższej okazji. Głośno wciąga powietrze, kiedy przesuwam dłonią w dół jej kręgosłupa. Przyznaję, zdarza mi się być zuchwałym gnojkiem. Skóra dziewczyny pod moimi palcami jest ciepła i miękka, płytki oddech zgrywa się z rytmem naszych kroków.

Może jednak jeszcze ucieszę się z obecności Santiaga, bo wygląda na to, że towarzystwo jego siostry będzie stymulujące. Chciałbym zobaczyć jej inne reakcje na mnie. Albo pode mną.

„Muszę nad sobą panować”.

Po wyjściu z hotelu od razu widzimy jej brata opartego o samochód w pobliżu wejścia.

– Maya, chodź! Kierowca czeka! – woła Santi.

„Maya”. Podoba mi się to imię.

Odskakuje ode mnie, przerywając kontakt. Posyła mi mordercze spojrzenie, żegna się pospiesznie i odchodzi.

Kręcę głową, próbując pozbyć się niegrzecznych myśli, świadom, że muszę teraz wyglądać zabawnie. Od razu zauważam jej zgrabny tyłek, czarny materiał obcisłej sukienki podkreśla krągłości. Cholera. Zdecydowanie podoba mi się koncepcja, że będzie kręcić się w pobliżu.

Brat pomaga jej wsiąść, po czym odwraca się do mnie. Widzę w jego wzroku milczące ostrzeżenie, które postanawiam zignorować, w odpowiedzi posyłając mu arogancki uśmiech i unosząc brodę. Nie poświęca mi już więcej uwagi i wsiada do auta.

5 - MAYA