Ostateczna oferta - Lauren Asher - ebook
BESTSELLER

Ostateczna oferta ebook

Asher Lauren

4,6

70 osób interesuje się tą książką

Opis

Callahan

Jestem tym z braci Kane’ów, o którym wszyscy plotkują za zamkniętymi drzwiami. Rozpieszczony dzieciak żyjący z funduszu powierniczego. Sportowiec bez kariery. Wysoko funkcjonujący alkoholik. Nikt nie zna prawdziwego mnie. Nikt poza nią.

Lana Castillo – moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa i jedyna kobieta, jaką kiedykolwiek kochałem.

Gdy sześć lat temu złamałem jej serce, obiecałem nigdy nie wracać nad jezioro Wisteria.

Dotrzymywałem słowa, póki testament dziadka wszystkiego nie zmienił.

Alana

Zakochanie się w Callahanie Kanie było błędem. Sam mi to powiedział i obiecał, że zniknie z mojego życia na zawsze.

Naiwnie mu uwierzyłam.

Po sześciu latach pojawił się nad jeziorem i zaczął nalegać na sprzedanie domu jego dziadka. Jest jednak drobny problem. Na akcie własności widnieje moje nazwisko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 577

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (524 oceny)
367
122
24
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja____

Z braku laku…

„Ostateczna oferta” to jedno wielkie rozczarowanie. Praktycznie od pierwszych stron musiałam się zmuszać do kontynuowania czytania, a po przeczytaniu połowy książki miałam ochotę ją zamknąć i już nigdy nie otwierać. Po pierwsze, ta książka jest strasznie nudna. Akcja praktycznie nie występuje. Bohaterowie rozmawiają, po czym przenoszą się do kolejnej sceny, gdzie uwaga, też rozmawiają i tak w kółko. Można by wyciąć wszystkie fragmenty pozbawione dialogu, a całość wciąż miałaby tyle samo sensu. Po drugie, ta pozycja jest bardzo toksyczna. Autorka nie traktuje alkoholizmu jako choroby, a jako wybór, bo przecież człowiek uzależniony może wybrać, czy w danym momencie chce być uzależniony, czy też nie XD Dosłownie cała rodzina Cala obserwowała go pijącego i machała na to ręką. Nie było żadnej reakcji, oni pogodzili się z jego piciem i przestali próbować mu pomóc, za to jako pierwsi rzucali oskarżeniami, jaki to nie jest żałosny. W prawdziwym świecie takie „wsparcie” ze strony rodziny o...
YerbaMic

Całkiem niezła

Zdecydowanie najgorsza z trzech części. Strasznie mi się dłużyła i długo nie mogłam się wciągnąć.
60
mater0pocztaonetpl

Całkiem niezła

Naprawdę się zawiodłam To było nudne i rozciągnięte
40
kasiula6563

Całkiem niezła

Jak kocham poprzednie tomy, tak ten ledwo dokończyłam czytać. Niestety głównie za sprawą głównej bohaterki...bardzo irytująca...
41
Kantorek90

Nie oderwiesz się od lektury

Chyba nikomu nie muszę mówić, jak długo wydawnictwo kazało nam czekać na zakończenie trylogii "Miliarderzy z Krainy Marzeń"! Szczerze powiedziawszy, zaczęłam już trochę wątpić, że dostaniemy ten tom w tym roku, ale cieszę się, że skończyło się tylko na moich obawach i finalnie mogę już trzymać w swoich rękach zakończenie losów braci Kane. Moje poprzednie spotkania z bohaterami wykreowanymi przez Lauren Asher należały do udanych, dlatego miałam ogromną nadzieję na to, że historia Cala i Alany również przypadnie mi do gustu! Czy tak się stało? Już spieszę z wyjaśnieniem. Callahan to mężczyzna, który mierzy się z demonami przeszłości. Po tym, jak doznał kontuzji i musiał zrezygnować z kariery sportowej, zatracił się w swoim smutku i alkoholu. Mężczyzna żyje z funduszu powierniczego po matce i zbytnio nie interesuje się rodzinną firmą. Jednakże po śmierci dziadka, podobnie jak bracia, musi wykonać przydzielone mu zadanie, aby otrzymać swoją część spadku. Mogłoby się wydawać, że powrót na...
43

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU Final Offer
TERMS AND CONDITIONS Copyright © 2022 by Lauren Asher Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2024Redaktor prowadząca: Beata BamberRedakcja:Marzena SzymanowskaKorekta: Patrycja SiedleckaOkładka oryginalna: Books and MoodsPolska wersja okładki: Justyna SieprawskaProjekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2023 978-83-67303-61-3 Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.pl

SPIS TREŚCI

1 Alana

2 Cal

3 Alana

4 Cal

5 Alana

6 Cal

7 Alana

8 Alana

9 Cal

10 Cal

11 Alana

12 Alana

13 Cal

14 Alana

15 Cal

16 Cal

17 Alana

18 Alana

19 Alana

20 Cal

21 Alana

22 Cal

23 Cal

24 Alana

25 Alana

26 Alana

27 Cal

28 Alana

29 Cal

30 Cal

31 Cal

32 Alana

33 Alana

34 Cal

35 Alana

36 Cal

37 Cal

38 Alana

39 Cal

40 Alana

41 Cal

42 Alana

43 Alana

44 Cal

45 Alana

46 Cal

47 Alana

48 Cal

49 Alana

50 Cal

51 Alana

52 Cal

53 Cal

54 Alana

55 Alana

56 Cal

57 Cal

58 Cal

Epilog Alana

Dodatkowy epilog Cal

Od autorki

Podziękowania

PRZEŁOŻYŁA Anna Czyżewska

SERIA MILIARDERZY Z KRAINY MARZEŃ

Tom 1 DROBNYM DRUKIEM

Tom 2 WARUNKI UMOWY

Tom 3 OSTATECZNA OFERTA

Każdemu, kogo nie doceniano. Mam nadzieję, że udowodnicie wszystkim, że się mylili. Nawet sobie.

1 Alana

Gdybym wiedziała, że dziś wieczór umrę, założyłabym seksowniejszą bieliznę. A przynajmniej coś ładniejszego niż górę i dół od dwóch różnych pidżam, obu równie dziurawych i poplamionych.

Moja matka gdera pewnie teraz, patrząc na mnie z nieba, i zastanawia się, gdzie popełniła błąd w moim wychowaniu.

„Perdona me, mami. Debería haberle escuchado”.1

Wykonuję szybki znak krzyża, po czym celuję z niewielkiego pistoletu w cień stojący w drzwiach. Serce wali mi w piersi jak szalone, z każdą sekundą odstępy między uderzeniami stają się mniejsze.

– Będę odliczać do pięciu i jeśli nie opuścisz w tym czasie mojego domu, strzelę. Raz… Dwa…

– Kurwa. – Coś ciężkiego uderza w ścianę, a następnie we włącznik światła i w przedpokoju robi się jasno.

Zaciskam palce na pistolecie, kiedy wpatruję się w osobę, której miałam już nigdy więcej nie zobaczyć. Nasze spojrzenia się spotykają. Mężczyzna wędruje błękitnymi oczyma po mojej twarzy, jak gdyby dotykał jej delikatnie, sprawiając tym, że zalewa mnie fala ciepła.

Choć wyjący w głowie alarm każe mi uciekać od niego jak najdalej, nie mogę sobie odmówić przesunięcia wzrokiem po całych stu dziewięćdziesięciu trzech centymetrach, jakie mierzy Callahan Kane. Wszystko jest w nim znajome, łącznie z bólem w mojej piersi, który nigdy nie zniknął, chociaż Cal zranił mnie dawno temu.

Jego przyjazny uśmiech.

Jego niesforne ciemnoblond włosy sterczące na wszystkie strony i błagające o grzebień.

Jego niebieskie oczy w odcieniu bezchmurnego nieba, lśniące niczym tafla jeziora w południowym słońcu.

Minęło sześć lat, odkąd ostatni raz go widziałam. Sześć długich lat, które nauczyły mnie rozpoznawać, czym dokładnie jest urok Callahana.

„Pułapką”.

Jeżeli przyjrzę się Calowi uważnie, dostrzegę wszystkie pęknięcia w pięknej i pełnej czaru masce, za którą się chowa. Zawsze był ostrożny i nie pozwalał ludziom oglądać złamanego życiem człowieka, jakim tak naprawdę jest. Jednak właśnie to mnie do niego przyciągnęło i ostatecznie stało się przyczyną mojego upadku.

Miałam dwadzieścia trzy lata, kiedy złamał mi serce, lecz wciąż czuję taki ból, jakby stało się to wczoraj. Zamiast starać się go ignorować czerpię z niego siłę, która podsyca moją furię.

– Co ty tu, do diabła, robisz? – warczę.

Jego uśmiech przygasa, ale tylko na krótki moment.

– Cieszysz się, że mnie widzisz?

Kiwam na niego wolną ręką.

– Cholernie. Może podejdź bliżej, żebym mogła lepiej wycelować? Wolałabym nie ominąć jakiegoś ważnego organu.

Przenosi wzrok z mojej twarzy na pistolet.

– Wiesz w ogóle, jak tego używać?

Mrużę oczy.

– Przekonamy się?

– Skąd go masz?

– To prezent od mamy.

Callahan unosi wysoko brwi.

– Señora Castillo kupiła ci pistolet? Dlaczego?

Opuszczam broń i zabezpieczam ją.

– Zawsze powtarzała, że kobieta powinna być uzbrojona i niebezpieczna.

Cal otwiera szeroko usta.

– Myślałem, że tylko żartowała, że ma broń, bo chciała, żebyśmy się zachowywali.

– Nie każdy dorastał na bezpiecznych przedmieściach Chicago z nieustannie zmieniającymi się nianiami i służbą.

– To samo można powiedzieć o tych, którzy dorastali w niewielkim turystycznym miasteczku, gdzie gliniarza można przekupić flaszką i studolarówką.

Krzywię się.

– Do twojej wiadomości, szeryf Hank poszedł w zeszłym roku na emeryturę.

– Jestem pewien, że tutejsi nastoletni chuligani bardzo to przeżyli. – Jego promienny uśmiech staje się jeszcze szerszy.

W brzuchu fruwają mi motyle. Mam wręcz wrażenie, jakby całe tysiące przebudziły się ze snu po sześciu latach spędzonych w kokonach.

„Złamał ci serce. Przestań się zachowywać, jak gdyby nic się nie stało”.

Mięśnie moich ramion się napinają.

– Zamierzasz wyjaśnić, czemu włamałeś się do mojego domu, czy będziemy tak stali całą noc?

– Twojego domu? – Na jego czole pojawiają się zmarszczki. – Chyba się przejęzyczyłaś. Mój dziadek może i pozwolił twojej rodzinie tu zostać, bo w końcu twoja matka dbała o ten dom, ale nie należy on do ciebie.

Moja mama nie tylko dbała o dom Kane’ów, lecz kochała go jak swój własny, odkąd Brady Kane zatrudnił ją, by nim zarządzała oraz pomagała mu opiekować się wnukami.

„A jednak to ty stąd odszedłeś, nie ona”.

Czuję ból w klatce piersiowej.

– Z aktu notarialnego jasno wynika, że dom jest mój.

Callahan się spina.

– Co masz przez to na myśli?

– To już pozostanie między twoim dziadkiem a mną.

– Jako że leży głęboko pod ziemią i nie mogę prosić go o wyjaśnienia, ty będziesz musiała to zrobić.

Ból w okolicach serca staje się jeszcze silniejszy.

– Powiedział, że dom należy do mnie i w związku z tym mogę strzelić do każdego, kto znajdzie się tu bez mojej zgody.

Cal zakłada ręce na piersi, a ja nie mogę nie zwrócić uwagi na mięśnie odznaczające się pod koszulą.

– Teraz już na pewno wiem, że kłamiesz. Mój dziadek zawsze nienawidził broni.

– W takim razie jak wyjaśnisz jego małą kolekcję na strychu?

Pociera brodę.

– Jaką kolekcję?

Przechylam głowę.

– Może nie znałeś swojego dziadka tak dobrze, jak myślisz.

– Och, a ty niby znałaś? – Chichocze protekcjonalnie.

Unoszę podbródek.

– Spędzałam tu każde lato aż do czasu wypadku, więc owszem, sądzę, że znałam go lepiej niż osoba, która nie dzwoniła nawet w jego urodziny.

Callahan ucieka wzrokiem w bok.

– Nie byliśmy w dobrych relacjach przed tym, jak zapadł w śpiączkę.

– Ciekawe czemu. – Mój głos ocieka sarkazmem.

Teraz Callahan pociera swój kark.

– Cóż, popełniłem wiele błędów podczas ostatniego pobytu w tym miejscu.

– Na przykład związanie się ze mną?

Zauważam, że jego szczęka drga.

– Nie powinienem był tego robić.

Czuję się, jakby Cal wbił mi w pierś ząbkowany nóż, ale jego twarz jest pozbawiona emocji – doprowadził tę sztukę do perfekcji przez minione lata.

– Nie, nie powinieneś był. – Mocniej ściskam pistolet.

– Żałuję zniszczenia naszej przyjaźni.

Niewidzialny nóż przekręca się i wbija głębiej w moje ciało.

– To, że ze sobą chodziliśmy, nie zniszczyło naszej przyjaźni. Doprowadziły do tego twoje uzależnienia.

Środki przeciwbólowe. Alkohol. Seks. Cal używał ich wszystkich, by uciekać od żyjących w jego głowie demonów, a ja byłam zbyt głupio zakochana, by to zauważyć.

„Nie możesz winić się za to, jak dobrze to ukrywał”.

A jednak trudno mi wierzyć w słowa, które powtarzam samej sobie. Tłumione przez długi czas emocje chwytają mnie za gardło z taką siłą, że z trudem przełykam ślinę.

Callahan zaciska zęby, co jeszcze uwypukla ostre rysy jego twarzy.

– Wierz mi albo nie, ale nie jechałem taki kawał drogi, żeby kłócić się z tobą o przeszłość.

– Więc po co tu przyjechałeś? – Spośród setek pytań, które chciałabym mu zadać, to wydaje się najbezpieczniejsze.

– Chciałem obejrzeć dom.

– Po sześciu latach? Czemu?

– Ponieważ planuję go sprzedać.

Mrugam dwa razy.

– Nie. Nie ma mowy.

– Lana… – Używane przez niego dawniej zdrobnienie sprawia, że moje martwe serce strzela iskrami.

„Nic dziwnego, że poprzednim razem uznał cię za łatwą. Wystarczy jedno głupie zdrobnienie, a ty już opuszczasz gardę”.

– Nie nazywaj mnie tak – warczę.

– Alana – poprawia się, marszcząc nieco brwi. – Nie wiem, co powiedział ci mój dziadek, ale musiałaś źle go zrozumieć.

– Racja. Oczywiście, że uznałeś, że to ja go źle zrozumiałam.

Mruży oczy.

– Teraz po prostu celowo wszystko utrudniasz.

– Bo nie jestem już taka naiwna i głupia jak kiedyś?!

Ignoruje mój wybuch i ciągnie dalej:

– Możemy zaraz wyjaśnić tę sprawę. Gdzie trzymasz akt notarialny?

„Im szybciej go pokażę, tym szybciej sobie stąd pójdzie”.

– Już po niego idę. – Kieruję się w stronę schodów, ale rzucam mu jeszcze spojrzenie przez ramię. – Nie ruszaj się z miejsca.

– Miałbym ryzykować, że mnie zastrzelisz? Raczej nie.

Już otwieram usta, by mu odparować, jednak zaraz je zamykam. To właśnie problem z Calem. Może sprawić, że każdy zapomni, że się na niego wścieka, za pomocą żartu i promiennego uśmiechu. To jego supermoc i mój osobisty kryptonit.

„Teraz jesteś gotowa na atak”.

A przynajmniej mam taką nadzieję.

Biegnę na górę, odkładam broń do sejfu, po czym zaczynam szukać aktu notarialnego. Mniej więcej minutę zajmuje mi znalezienie go między innymi ważnymi dokumentami.

Cal patrzy na moje dłonie, gdy schodzę na dół.

– Już bez broni palnej?

Wzruszam ramionami.

– Znam pięć różnych sposobów na zabicie człowieka gołymi rękami, więc tak naprawdę nigdy jej nie potrzebowałam.

Jego złota skóra blednie.

– Proszę, powiedz, że żartujesz.

Chciałabym. Mama wysłała mnie raz na lato do mieszkającego w Kolumbii wujka, a on nie umiał wymyślić dla mnie innych rozrywek niż praca na farmie i nauka rozmaitych sztuk walki. Wróciłam do domu z czarnym pasem w tłuczeniu ludzi na kwaśne jabłko i zdolnościami, które pozwoliłyby mi brać udział w tych wszystkich survivalowych programach telewizyjnych.

Kładę akt notarialny na stole i wskazuję na podpis Brady’ego.

– Tutaj. Jest tak, jak mówiłam.

Cal stoi za mną, wczytując się w dokument. Zachowuje dystans, jednak kiedy się porusza, nasze dłonie ocierają się o siebie. Mam wrażenie, jakby poraził mnie prąd. Cal szybko chowa rękę za plecami, mimo to nadal odczuwam efekty tego krótkiego dotyku. Minęło sześć lat, lecz moje ciało reaguje na niego, jakbyśmy widzieli się wczoraj.

Marszczę czoło.

Cal kończy czytać i kręci głową.

– Przykro mi, ale ten dokument jest już nieważny. – Wskazuje palcem na datę przy podpisie. – Wystawiono go, zanim dziadek zaktualizował swój testament.

– Jaki testament?

– Ten, który napisał na nowo niedługo przed wypadkiem.

Czuję się, jakby Cal złapał mnie za gardło i mocno zacisnął na nim palce.

„Nie. To niemożliwe”.

– Zaraz zadzwonię do jego prawnika, żeby to wyjaśnić. – Maszeruję w stronę schodów, pragnąc jak najszybciej dostać się na górę i chwycić za telefon.

Callahan zerka na swój bajerancki zegarek.

– Jest prawie północ. Wątpię, aby Leo odebrał o tej porze.

Klnę pod nosem, Cal natomiast wsuwa ręce do kieszeni.

– Skontaktuję się z nim rano, żebyśmy mogli wszystko ustalić, zanim pojawi się tu agent nieruchomości.

– Jaki niby agent?

– Ten, którego zatrudniłem, żeby pomógł mi sprzedać dom.

– Czego w zdaniu „nie sprzedam mojego domu” nie rozumiesz, do cholery?

– Tego, że nazywasz ten dom swoim.

Zaciskam dłonie w pięści, żeby powstrzymać się przed uduszeniem go.

Spojrzenie Cala przesuwa się w dół, a potem powraca na moją twarz.

– Drzwi frontowe skrzypią przy otwieraniu.

– Czekaj. – Wyciągam rękę. – Daj mi swój klucz.

Ignoruje mnie i zamiast tego wnosi do środka swój bagaż.

– Nigdzie nie idę.

– Cóż, tutaj też na pewno za diabła nie zostaniesz.

– A niby gdzie miałbym pójść?

– W motelu przy głównej ulicy znajdziesz jakiś wolny pokój. Mają tam teraz wi-fi i kolorową telewizję.

Rozchyla usta.

– Nie możesz mówić poważnie. Kiedyś złapali w nim seryjnego mordercę.

Głośno wzdycham.

– Przecież nikogo nie zamordował w tamtym miejscu.

– Och, to zdecydowanie zmienia obraz sprawy.

– Mamusiu, kto to?! – woła Camila ze szczytu schodów. Wbija spojrzenie swoich wielkich błękitnych oczu w Cala, a następnie we mnie.

Macham na nią ręką bez zastanowienia.

– Nikt ważny. Proszę, wróć do łóżka.

Cal otwiera szeroko oczy, przeskakując wzrokiem między mną a Cami.

– Kto to, kurwa, jest i czemu nazywa cię „mamusią”?

– Nie przeklinaj przy moim dziecku. – Mój szept brzmi bardziej jak syk.

– Dziecku? Ile ona ma lat? – Cal potyka się o własne nogi, gdy próbuje się ode mnie odsunąć, ale ostatecznie łapie równowagę.

– Pięć! – Cami unosi dłoń do góry, jakby chciała, żeby ktoś przybił jej piątkę.

Cal robi się blady jak ściana, przy której stoi.

– Pięć. To… Ona… My…

– To nie… – urywam na widok tego, co się dzieje z Calem.

Nogi uginają się pod nim i ciało leci do przodu.

– Cholera! – krzyczę, rzucając się ku niemu.

Nasze kończyny są ze sobą splątane, gdy leżymy razem na ziemi. Uderzenie o twardą drewnianą podłogę odebrało mi dech. Głowa Cala trafiła mnie w brzuch, co boli bardziej, niż mogłabym się tego spodziewać, ale na szczęście dzięki temu nie rozbił czaszki. Nie zdołałam jej jednak złapać, zanim zsunęła się ze mnie i opadła na parkiet. Cal leży teraz bez ruchu i wydaje się nieprzytomny.

– Kurwa. To dopiero będzie boleć. – Przyciągam bliżej siebie jego bezwładne ciało i układam głowę na kolanach.

– Oooch! Mamusia powiedziała brzydkie słowo i musi wrzucić pieniążek do słoika.

Mam wrażenie, że teraz, gdy Callahan Kane siłą wdarł się na powrót do mojego życia ze swoim zabójczym uśmiechem i problemami, to akurat ostatnie z moich zmartwień.

1. Z hiszp. – Wybacz mi, mamo. Powinnam była cię posłuchać (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

2 Cal

Mrugam powoli i po chwili udaje mi się dostrzec zwisający z sufitu żyrandol. Po mniej więcej minucie mój wzrok wyostrza się na tyle, by wszystko nie wydawało się rozmyte, lecz w głowie nadal mam bałagan.

„Czemu leżę na podłodze?”

– Och, dzięki Bogu, że się obudziłeś. Dobrze się czujesz?

Lana nachyla się nade mną. Jej ciemne loki łaskoczą mnie w twarz. Pachnie ciasteczkami cynamonowymi, co przypomina mi o licznych nocach, kiedy nie spaliśmy, chociaż od dawna powinniśmy być w łóżkach, a zamiast tego jedliśmy surowe ciasto i siedzieliśmy na nabrzeżu. Staram się wstrzymać oddech, by nie czuć tego aromatu, ale nie udaje mi się i po chwili znów przejmuje nade mną władzę.

Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem śniłem o Lanie. Kilka miesięcy temu? A może lat? Ten sen jest jednak bardziej realistyczny niż jakikolwiek inny, moja wyobraźnia zadbała o każdy szczegół, nawet o znamię w kształcie serca, które ma na szyi, oraz bliznę nad łukiem kupidyna.

Wyciągam dłoń, by musnąć ledwie widoczny biały ślad nad jej górną wargą, i od razu mrowią mnie palce. Otaczający nas świat przestaje istnieć, gdy nasze spojrzenia się spotykają.

„Boże. Jej oczy”. Brązowe oczy Lany przypominają mi mokrą ziemię tuż po deszczu – są tak ciemne, że przy słabszym świetle wyglądają na zupełnie czarne. To niedoceniany kolor, piękniejszy od wszystkich innych, choć Lana nigdy się z tym nie zgadzała.

Mój kciuk niechcący dotyka jej wargi i Lana wzdycha cicho.

– Co ty wyprawiasz? – Odsuwa się.

Wzdrygam się, gdy z tyłu czaszki przeszywa mnie ostry ból.

„Ty wcale nie śnisz, głupku”.

– Przepraszam. Nie chciałam, żeby cię zabolało. – Podnosi moją głowę ze swoich kolan. – Ile palców widzisz?

– Trzy – stękam.

– Jaki dzisiaj mamy dzień?

– Trzeci maja.

– A gdzie się znajdujemy? – Paznokcie Lany drapią skórę mojej głowy, sprawiając, że wzdłuż kręgosłupa spływa mi dreszcz.

– Cholera – syczę.

– Czy to bolało? – pyta, powtarzając ten sam gest.

Płonę pod jej dotykiem, gorąco rozlewa się we mnie niczym płynna lawa.

– Przestań. Nic mi nie jest. – Odsuwam się i ślizgam po podłodze, póki nie docieram do przeciwległej ściany. Mimo iż dzieli nas znaczny dystans, wciąż czuję zapach cynamonowego żelu pod prysznic.

Tego samego, którego używała przed laty. Byłem uzależniony od tej woni.

Biorę jeszcze jeden głęboki wdech, bo najwyraźniej torturowanie się sprawia mi przyjemność.

„Boże. Jesteś żałosny”. Uderzam głową w ścianę, co mści się na mnie pulsującym bólem.

– Proszę, to na pana aua.

„O cholera”.

Alana ma córkę. Pięcioletnią dziewczynkę z ciemnoblond włosami i niebieskimi oczyma, które niepokojąco przypominają moje. Kiedy siedzę, niemal równamy się wzrostem, chociaż ona wydaje się górować nade mną o kilka centymetrów.

Dziecko Alany – być może moje dziecko – ma na sobie pidżamę pozapinaną na niewłaściwe guziki i patrzy na mnie uważnie. Jej falujące kosmyki sterczą na wszystkie strony z bardzo źle zrobionego kucyka.

„Czy to moja córka?”

„Boże, mam nadzieję, że nie”.

Ta myśl jest wstrętna, lecz prawdziwa. Nie czuję się jeszcze gotowy na bycie ojcem. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Zawsze odpowiadała mi wizja stania się fajnym wujkiem, któremu jakoś nie wyszło układanie życia tak, by mieć własne dzieci. Jak mogłoby być inaczej, skoro z trudem udaje mi się zadbać jako tako o samego siebie?

Mała podskakuje na palcach i wymachuje mi przed nosem woreczkiem z kostkami lodu. Bezmyślnie wyciągam rękę i biorę go od niej.

– Czy nic ci się nie stało?

Przechodzą mnie ciarki na dźwięk jej głosu. Przypomina mi głos Lany, jest nawet nieco zachrypnięty. Kręci mi się od tego w głowie.

Lana wstaje i całuje córkę w czoło.

– Dziękuję, kochanie. To bardzo słodkie, że mu pomagasz.

– Czy musimy jechać do doktora?

– Nie. Nasz gość musi tylko odpocząć.

– Potrzebuje też mocnego drinka – mamroczę.

Lana zwraca się znów do małej:

– Widzisz? Ma się na tyle dobrze, żeby już podejmować złe decyzje. Wszystko na świecie znajduje się na swoim miejscu.

Dziewczynka marszczy nos.

– To bez sensu.

Lana wzdycha.

– Wytłumaczę ci rano, mi amor.

– Ale…

Lana wskazuje na schody.

– Vete a dormir ahora mismo.2 „Boże. Wygląda i brzmi zupełnie jak jej matka”.

Może dlatego, że jest matką.

Odnoszę wrażenie, jakby drętwiało mi całe ciało.

„Czy właśnie mam zawał?”

Biorąc pod uwagę, jak mrowi mnie lewa ręka, a serce wali niczym młot, jest to prawdopodobne.

Dzieciak wskazuje na mnie pulchnym palcem.

– On chyba nie czuje się za dobrze.

– Nic mu nie będzie. Po prostu boli go głowa.

– Może jak go pocałujesz, to mu przejdzie? Na moje aua to pomaga.

– Nie – mówię jednocześnie wraz z Laną.

– Dobrze. Żadnych całusów. – Mała wydyma policzki i zakłada ręce na piersi.

Lana przygląda się moim ustom. Wysuwa język i zwilża dolną wargę, przez co na pewno czerwienią mi się uszy.

„Jesteś beznadziejny. Kompletnie i totalnie beznadziejny”.

– Przeczytasz mi bajkę? – wtrąca się znowu mała, a jej głos działa na mnie jak kubeł zimnej wody.

„Czy naprawdę mogłaby być moja? Czy Lana ukrywałaby przede mną dziecko tylko dlatego, że mnie nienawidzi?”

Znów kręci mi się w głowie. Zamykam oczy, żeby nie patrzeć na Alanę i miniaturową wersję siebie samego.

– Camila – mówi Lana ostrzegawczym tonem.

– Nadal nie wrzuciliście pieniążków do słoika – zauważa rezolutnie jej córka.

Wyobrażam sobie, że Lana wywraca oczyma, kiedy odpiera:

– Przypomnij mi o tym jutro rano.

– Dobrze!

Po chwili rozlega się plaskanie małych stóp o panele.

Lana nie odzywa się, póki z oddali nie dobiega nas dźwięk zamykanych drzwi.

– Poszła już, więc możesz przestać udawać, że śpisz.

Otwieram oczy i wbijam spojrzenie w żyrandol.

– Czy ona jest… – Niezależnie od tego, jak bardzo bym chciał, nie potrafię skończyć tego zdania. Nie sądzę, by Lana była w stanie ukrywać coś tak istotnego, ale ludzie popełniają różne szaleństwa, żeby bronić swych bliskich, zwłaszcza przed osobami, które ich skrzywdziły.

Może dlatego dziadek zostawił Lanie ten dom. Mógł uznać, że nie dbałem o swoje dziecko, więc zadbał o nie zamiast mnie.

„O ile naprawdę zamierzał zostawić jej dom”.

– Czy ona jest czym?

– Moim dzieckiem?

Lana mruga.

– Czy naprawdę właśnie mnie o to zapytałeś?

– Po prostu odpowiedz. – Mój strach zmienia się w irytację. Nie należę do ludzi, którzy szybko wpadają w złość, ale okropny ból głowy i nowina, że mam córkę, o której istnieniu nic nie wiedziałem, sprawiają, że moja cierpliwość szybko się kończy.

– Czy miałoby to jakieś znaczenie, gdyby tak było?

Pytanie Lany wydaje mi się pułapką, lecz mimo to dobrowolnie w nią wpadam.

– Tak. Nie. Może. Kurwa! Nie wiem. A jest? – Przeczesuję palcami włosy i ciągnę za nie, przez co ból głowy jeszcze się potęguje.

– Jeżeli na poważnie o to pytasz, najwyraźniej zupełnie mnie nie znasz.

Z trudem się podnoszę, ignorując trzęsące się kolana.

– A co według ciebie miałem sobie pomyśleć? Ostatnim razem nie rozstaliśmy się w zgodzie.

– Więc uznałeś, że ukrywałabym przed tobą dziecko przez wzgląd na moje osobiste uczucia?

– Albo to, albo cholernie szybko się ze mnie wyleczyłaś. – Powiedziałem właśnie coś naprawdę podłego. To był motywowany złością, pełen potępienia i kurewsko głupi zarzut, którego pożałowałem, gdy tylko zamknąłem usta. W dodatku tym razem nie mogę winić alkoholu, co czyni mój wybuch jeszcze bardziej karygodnym.

Mam wrażenie, jakby temperatura w pomieszczeniu drastycznie spadła.

– Wynoś się – szepcze Lana.

Stoję w miejscu jak skamieniały.

– Cholera. Przepraszam. Nie wiem, czemu tak powiedziałem. Znaczy… Wiem czemu, ale nie powinienem był…

– Wynoś się z mojego domu, zanim zadzwonię po gliniarzy, żeby cię stąd wyprowadzili. – Odwraca się do mnie plecami, jej ramiona trzęsą się przy każdym oddechu.

Na ten widok przewraca mi się w żołądku.

– Alano…

Obraca się na pięcie i wskazuje palcem drzwi.

– Lárgate!3

Nie potrzebuję Google Translate, żeby wiedzieć, co to znaczy.

Unoszę dłonie w geście uległości.

– Dobrze. Już wychodzę.

„Czy naprawdę wyjdę stąd, nie uzyskawszy odpowiedzi?”

„A jaką mam alternatywę?”

Lana, którą znałem, zawsze musiała najpierw się uspokoić, zanim mogła rozmawiać. Dawno temu nauczyłem się, że jeśli na nią naciskałem, ona jeszcze bardziej mnie odpychała.

Chwytam za rączkę walizki i wychodzę.

– Czekaj!

Zatrzymuję się na wycieraczce, na której widnieje niewyraźny napis „Sin postre no entran”.4

– Oddaj mi zapasowy klucz. – Robi kilka kroków w moją stronę i wyciąga dłoń.

Lewą dłoń, na której nie ma obrączki.

„To bez znaczenia. Przecież nie przyjechałeś tu, żeby ją odzyskać”.

Rozważam to przez moment, powtarzając w swojej głowie te słowa, po czym przywołuję na twarz swój zwyczajowy uśmiech.

Nozdrza Lany się rozszerzają.

– Klucz, Callahanie.

Chwilę zajmuje mi wygrzebanie srebrnego klucza z kieszeni. Kiedy Lana go odbiera, nasze palce się stykają i czuję, że przeszywa mnie prąd. Lana wyrywa mi klucz z ręki i przyciska go do piersi.

„Musiała poczuć to samo”.

Świetnie. Teraz będę mógł spać w nocy, wiedząc, że chociaż mnie nienawidzi, to jej ciało ma na mój temat inne zdanie.

„Jesteś żałosny, jeżeli naprawdę uważasz to za jakieś wielkie osiągnięcie”.

Lana zatrzaskuje drzwi. Odskakuję w porę, by uniknąć rozkwaszenia nosa, i potykam się o walizkę.

Z przeciągłym jękiem uderzam głową o drewniane drzwi.

– Co ty sobie myślałeś, wysyłając mnie tutaj, dziadku?

Słyszę dźwięk zamykanego zamka, a potem gaśnie światło nad moją głową.

– Nie mogłaś poczekać, aż dojdę do samochodu? – Nie oczekuję odpowiedzi, lecz mimo to wypowiadam te słowa na głos.

Jedna po drugiej wyłączają się wszystkie lampy na zadaszonym ganku, jakby miało to podkręcić przekaz.

„Wynocha”.

Wzdycham ciężko i wracam do mojego astona martina DBS. Po chwili silnik zaczyna mruczeć, a ja wstrzymuję na moment oddech, po trochu oczekując, że Lana zaraz wybiegnie z domu z bronią w dłoni i zacznie mi grozić policją. Mija jednak minuta, a drzwi frontowe się nie otwierają. Uznaję więc, że mogę bezpiecznie zapalić światło w aucie i wyjąć ze schowka list dziadka.

Koperta jest ukryta na samym dnie, dokładnie tam, gdzie schowałem ją dwa lata temu, tuż po jego śmierci.

Moi bracia ruszyli, by jak najszybciej wypełnić przydzielone im zadania i dostać swoje części spadku oraz akcje The Kane Company, co oznaczało, że Rowan pracował w naszym baśniowym parku rozrywki, zaś Declan wziął ślub, ja jednak robiłem to, w czym zawsze byłem najlepszy.

Unikałem tego, co mnie przerażało.

„Odwlekanie nieuniknionego zawsze wpędza cię w jeszcze większe kłopoty”.

Przesuwam palcami po przełamanej woskowej pieczęci z wizerunkiem zamku z Krainy Marzeń, po czym wyjmuję list ze środka. Zamykam oczy, biorę kilka głębokich oddechów i rozprostowuję kartkę.

Callahanie,

jeżeli czytasz tę wersję mojego ostatniego listu, oznacza to, że odszedłem, zanim udało nam się porozmawiać o tym, co nas różni, i wybaczyć sobie słowa, które wypowiedzieliśmy. Chociaż serce rozdziera mi myśl, że tak właśnie się stało, to i tak chciałbym naprawić wszystko za pomocą mojej ostatniej woli. Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale jestem pewien, że zmotywują Ciebie i Twoich braci, byście wyszli ze swoich stref komfortu i spróbowali czegoś nowego. Spośród moich trzech wnuków Ty zawsze najchętniej podejmowałeś ryzyko, więc mam nadzieję, że dla mnie zdecydujesz się stawić czoła wyzwaniu.

Tak między nami, próbowałem okazywać Wam miłość po równo, ale Ty czyniłeś to bardzo trudnym. Jest w Tobie coś wyjątkowego – coś, czego brak Twoim braciom i ojcu – co przyciąga do Ciebie ludzi. Zawsze miałeś w sobie światło, którego nie dało się zgasić. A przynajmniej nie byłby zdolny do tego nikt poza Tobą samym.

Bolało mnie patrzenie, jak to, co czyniło Cię tak wyjątkowym, ginęło, gdy zacząłeś szukać wsparcia w alkoholu i narkotykach. Na początku usprawiedliwiałem Cię, bo byłeś młody i niedojrzały. Sądziłem, że z tego wyrośniesz. Po odwyku zdawałeś się czuć znacznie lepiej. Dopiero kiedy spędziłem z Tobą trochę czasu nad jeziorem kilka lat temu, pojąłem, że po prostu zacząłeś lepiej ukrywać swoje uzależnienie.

Nigdy nie przestanę żałować tego, co powiedziałem Ci podczas naszej ostatniej rozmowy. Byłem wtedy zły na siebie za to, że szybciej nie zacząłem działać – powinienem był bardziej się Tobą zainteresować, kiedy musiałeś na dobre skończyć z grą w hokeja – i robiłem jedynie niezbędne minimum, ponieważ za bardzo pochłaniała mnie praca. Cierpiałeś z powodu swojego urazu w sposób, którego nikt z nas nie potrafił zrozumieć, ale i tak powinienem był podjąć próbę.

Żałuję, że nie przełknąłem dumy i nie przeprosiłem wcześniej, abyś nie musiał czytać tego listu. Żałuję również, że wykorzystałem Twoje uzależnienie przeciwko Tobie i wypowiedziałem tamte okropne słowa, licząc, że pchną Cię w dobrym kierunku.

Nigdy nie byłeś nieudacznikiem, chłopcze.

To ja nim byłem.

Niewidzialne pazury wbijają mi się w klatkę piersiową, przedzierając się przez liczne zabliźnione już rany, by znów ugodzić mnie w serce. Dziadek może i żałował swoich słów, ale miał rację. Jestem nieudacznikiem. Jak inaczej można nazwać kogoś, kto dwa razy próbował wyjść z uzależnienia wyłącznie po to, aby zaraz potem znów do niego wrócić? Słabym. Żałosnym. Godnym politowania. Lista określeń nie ma końca, ale „nieudacznik” najlepiej mnie opisuje.

Biorę uspokajający oddech i czytam dalej.

Wychodzenie z uzależnienia to nie cel, lecz droga. Twoja droga. I chociaż bardzo pragnąłem, abyś był zdrowy, źle się do tego zabrałem. Nie ma dnia, bym nie zastanawiał się, co by się wydarzyło, gdybym Cię wspierał zamiast się od Ciebie odwracać. Czy byłbyś zainteresowany znalezieniem dla siebie miejsca w naszej firmie, gdybyś nie czuł do mnie urazy? A może z radością ożeniłbyś się z Alaną i zaczął pracować nad daniem señorze Castillo wnuków, o których zawsze tak marzyła?

Jest przynajmniej setka sposobów, na które mógłbym pokazać Ci, jak bardzo przepraszam, ale w życiu po śmierci mam ograniczone opcje. Wierzę, że pewnego dnia – jeśli uda Ci się wziąć za siebie – znów się spotkamy. Ale na razie mogę jedynie zostawić Cię z moją ostatnią wolą.A więc, mój mały ryzykancie, proszę Cię o jedno w zamian za osiemnaście procent udziałów w firmie i dwadzieścia pięć miliardów dolarów spadku: spędź lato w domu nad jeziorem Wisteria, a potem sprzedaj go w drugą rocznicę mojej śmierci.

Czytam ostatnie zdanie jeszcze dwa razy i dopiero wtedy zaczynam rozumieć.

„O cholera”.

Chce, abym mieszkał tu razem z Laną.

No jasne. A jakby tego było mało, dziadek postanowił wbić mi ostatni gwóźdź do trumny jeszcze jedną prośbą.

Proszę Cię, aby nikt poza Twoimi braćmi i moim prawnikiem nie poznał prawdziwego powodu, dla którego sprzedajesz dom, póki transakcja nie dojdzie do skutku.

Fantastycznie. Jakakolwiek szansa przemówienia do dobrego serca lub portfela Lany zniknęła wraz z ostatnimi słowami dziadka. Przysięgam, że teraz pewnie popija w niebie truskawkową margaritę i z radością obserwuje moje cierpienia.

Wygląda na to, żeby aby zasłużyć na akcje naszej firmy oraz dwadzieścia pięć miliardów dolarów, będę musiał przekonać Lanę – jedyną kobietę, która chętniej strzeliłaby mi w tyłek, niż pomogła go uratować – aby zgodziła się na sprzedaż domu.

„Czas zainwestować w kamizelkę kuloodporną”.

2. Z hiszp. – idź już spać.

3. Z hiszp. – wynocha.

4. Z hiszp. – bez deseru nie wchodzić.

3 Alana

Zaciągam zasłony trzęsącą się dłonią, kiedy tylne światła samochodu Cala wreszcie znikają mi z oczu. Tracę resztki kontroli nad emocjami i rzeczywistość wali mnie w twarz.

„Cal wrócił”.

Mam ochotę płakać. Mam ochotę krzyczeć. Mam ochotę zmusić go, żeby pędem uciekał z powrotem do Chicago.

Ponowne ujrzenie go sprawiło, że znów odczuwam ogromny ból. Zupełnie jakby ktoś starł moje serce na proch, aż nic z niego nie zostało. Nienawidzę tego, że nadal ściska mnie w piersi na widok jego uśmiechu niemal tak mocno, jak nienawidzę świadomości, że pragnę jedynie przyciągnąć go do siebie i błagać, aby nigdy więcej mnie nie porzucał.

„Czy po ostatnim razie niczego się nie nauczyłaś?”

Nie powinnam być w stosunku do siebie zbyt ostra. Cal znów przewrócił moje życie do góry nogami i mój umysł wciąż tego nie ogarnął. Biorę kilka głębokich oddechów, aby pozbyć się uczucia nudności, które towarzyszyło mi, odkąd ujrzałam go na progu.

On miał nigdy nie wrócić. Obiecał to, gdy ostatnim razem go widziałam.

„Czy naprawdę jesteś zaskoczona? Od kiedy niby jest człowiekiem dotrzymującym słowa?”

Sądziłam, że szanuje mnie i naszą wspólną przeszłość na tyle, by dotrzymać obietnicy.

„Byłaś głupia”.

Nie. Byłam na tyle zdesperowana, by mu uwierzyć, mimo iż złamał mi wtedy serce.

* * *

– Cal?

Nie reaguje i dalej wrzuca ubrania do otwartej walizki leżącej na łóżku.

Wchodzę do jego pokoju i zatrzaskuję za sobą drzwi.

– Dokąd się wybierasz?

Zachowuje się, jakby nawet mnie tam nie było.

– Co się stało? – Kładę dłoń na jego ramieniu i ściskam je.

Nieruchomieje, zamykając w żelaznym uścisku pięści trzymaną właśnie koszulę.

– Nie teraz, Alano.

„Alano”? Od kiedy nazywa mnie pełnym imieniem?

Obchodzę go dookoła i siadam na łóżku.

– Czemu się pakujesz?

– Bo wyjeżdżam – odpiera bezbarwnym głosem.

Marszczę brwi.

– Czy coś się wydarzyło w Chicago?

– Nie.

Serce zaczyna mi walić szybciej, gdy widzę, jak bardzo jest spięty i jak unika kontaktu wzrokowego.

– Jak długo cię nie będzie?

Przerywa na chwilę swoje chaotyczne pakowanie.

– Nie wrócę już.

Klękam na materacu, żeby zrównać się z nim wzrostem.

– Co się dzieje, Cal? Czy coś się stało podczas twojej kolacji z dziadkiem?

Znów zaciska pięść na koszuli.

– Już dłużej nie mogę tego ciągnąć.

– Czego nie możesz ciągnąć?

Przenosi spojrzenie z walizki na moją twarz.

– Nas.

Mam wrażenie, jakby błyskawica rozcięła moją klatkę piersiową na dwoje.

– Co? – Ledwo udaje mi się wydobyć z siebie szept.

Boże!

To ta sama przemowa, którą ojciec wygłosił przed moją mamą w dniu, kiedy zostawił swoją rodzinę. Tyle że zamiast obserwować pakującego walizkę tatę patrzę na Cala.

Kręcę głową.

„Nie. Cal nie jest twoim ojcem. Nigdy by cię tak nie zostawił, zwłaszcza po tym, jak obiecał zawsze cię kochać”.

– Nie powinniśmy byli zostawać parą – odpowiada cicho.

Oczy palą mnie od tego, jak bardzo powstrzymuję się przed wybuchnięciem płaczem.

– Co ty właśnie powiedziałeś?

– Ty i ja… Byliśmy głupi, sądząc, że do siebie pasujemy.

Wciągam gwałtownie powietrze. Cal bierze butelkę wódki z szafki nocnej i pije tak łapczywie, że alkohol ścieka mu po brodzie. Na ten widok przewraca mi się w żołądku, lecz ignoruję podchodzący do gardła kwas.

„On cierpi”, tłumaczę sobie.

„To tylko chwilowe, potrzebuje czasu, żeby pogodzić się z nagłym końcem swojej kariery sportowej”, powtarzam tę samą wymówkę, którą tego lata słyszałam od siebie już milion razy.

Ujmuję twarz Cala w dłonie, ignorując również to, jak bardzo się trzęsą.

– Nie mówisz poważnie.

– Mówię.

Moje palce wbijają się w jego policzki.

– Po prostu porozmawiaj ze mną i wyjaśnij mi, co się stało.

Odwraca ode mnie swoje przekrwione oczy.

– Nie mam niczego więcej do powiedzenia.

– Myślałam, że byłeś… szczęśliwy.

– Nie. Byłem naćpany. – Jego wargi wyginają się ku górze.

Odsuwam się.

– Co?

To niemożliwe. Cal doskonale wie, co sądzę o narkotykach. Jestem im przeciwna od czasu, kiedy moja siostra pierwszy raz przedawkowała.

– A jak według ciebie przetrwałem to żałosne lato i wracanie do zdrowia po urazie, kiedy moja drużyna hucznie świętowała wygrane mistrzostwa? „Żałosne lato?”

Szarpiący ból przeszywa moje ciało, chociaż mam świadomość, że Cal nie może mówić poważnie po wszystkim, co razem przeszliśmy.

– Wydawało mi się, że sobie z tym radzisz.

– Bo brałem wystarczająco dużo prochów, żeby czuć się, jakbym sobie radził.

Oddycham głęboko.

– Okej. Cóż, teraz, kiedy to wiem, mogę pomóc ci poszukać pomocy. Nie ty pierwszy wpadłeś w uzależnienie po poważnej kontuzji – odpieram spokojnym głosem, choć moją pierś przygniata ogromny ciężar.

– Nie chcę pomocy. – Odsuwa się, a potem znów podnosi butelkę i pije jeszcze więcej wódki.

Wyrywam mu ją z dłoni.

– Nie jesteś taki.

– Na pewno? Może po prostu zaślepia cię miłość i dlatego nie dostrzegasz prawdy?

– Nic mnie nie zaślepia. – Wciąż nie straciłam nadziei, ale doskonale widzę, co się tu dzieje. Po prostu myślałam, że uporamy się ze wszystkimi problemami po kolei, a zaczniemy od depresji Cala.

– Proszę, nie utrudniaj mi tego jeszcze bardziej, Alano.

Dziura w mojej piersi rośnie, gdy z jego ust pada pełna forma mojego imienia. Wystarczy jedna litera więcej, by zwiększyć dystans między nami.

– Nie alanuj mi tutaj. Nie zamierzam się poddać tylko dlatego, że się boisz. Razem sobie z tym poradzimy.

Cal kręci głową.

– Nie rozumiesz, co mówię. To już koniec.

– Z czym koniec?

– Z nami.

Unoszę trzęsący się podbródek.

– Nie.

Cal oddycha ciężko.

– To, co robiliśmy tego lata… Wszystko to było błędem. Wielkim błędem, który popełniłem, bo piłem i ćpałem zbyt dużo, żeby to dostrzec.

Mam wrażenie, że moje serce zaraz pęknie na pół.

– Nie mówisz poważnie – szepczę drżącym głosem.

– Owszem, mówię.

Zapina walizkę i stawia ją na drewnianej podłodze, pozostawiając kilka ubrań porozrzucanych na łóżku.

– Nie wierzę w to.

Zeskakuję z łóżka i blokuję mu drogę do drzwi.

– Ignorowanie prawdy niczego nie zmieni.

– W takim razie powiedz mi prawdę! Przestań gadać bzdury o tym, że nasz związek był błędem! Wiem, co do mnie czujesz. Zależy ci na nas.

Być może nieraz był naćpany, ale jestem pewna, że jego wyznania były szczere. Że nie kłamał, kiedy odmalowywał mi naszą wspólną przyszłość. Gdy obiecywał wieczną miłość. I opowiadał o rodzinie, którą będziemy mieć któregoś dnia. I o tym, jak się razem zestarzejemy.

– Żałuję, że w ogóle tu wróciłem. Kierował mną egoizm, chociaż nie miałem zamiaru cię zranić – szepcze, zaciskając palce na rączce walizki.

– Obiecałeś, że nigdy mnie nie opuścisz.

Przysiągł mi to. Wyłącznie dlatego pozwoliłam mu się pocałować i tym samym na zawsze odmienić naszą przyjaźń. Zrobiłam to, bo pragnęłam naszej wspólnej przyszłości równie mocno, jak on zdawał się tego pragnąć.

Cal patrzy na mnie zamglonymi oczyma.

– Przepraszam.

Tracę zapał do walki wraz z nadzieją, że jednak zostanie.

– Naprawdę odchodzisz?

„Powiedz, że nie”.

Kiwa głową. Tym razem ból w piersi zostaje przyćmiony przez coś znacznie silniejszego.

„Wściekłość”.

Zwijam dłonie w pięści.

– Dobrze. W takim razie już nigdy tu nie wracaj.

Nie mam pewności, co by się ze mną stało, gdyby wrócił, więc wolałabym nie sprawdzać.

Zauważam, że drży mu szczęka.

– Czy tego właśnie chcesz?

– Tak. – Ukłucie w piersi jasno mówi mi, że nie.

– Dla ciebie wszystko – wzdycha.

– Przysięgnij – oznajmiam wypranym z emocji głosem, mimo iż nic nie widzę przez łzy.

– Przysięgam, że nigdy tu nie wrócę. – Prowadzi walizkę w stronę drzwi. Kładzie dłoń na klamce, a potem spogląda na mnie. – Przepraszam za to, że cię zraniłem. Chciałbym być inny. Silniejszy. Trzeźwy.

Obejmuję się ramionami i odwracam od niego, by nie zobaczył moich łez. Z ostatnim westchnieniem Cal wychodzi i zatrzaskuje za sobą drzwi, pozostawiając mnie samą w jego pokoju, bym mogła ostatecznie się załamać. Opadam na łóżko i podciągam kolana pod brodę, a potem płaczę tak długo, że oczy mi puchną i mam wrażenie, że głowa pęknie z bólu.

Nie jestem pewna, jak długo siedzę i rozpaczam, marząc, by Cal wrócił i oświadczył, że to był tylko okrutny żart.

Po jakimś czasie do środka wchodzi Brady Kane i patrzy na mnie spod zmarszczonych białych brwi.

– Gdzie się podziewa Cal?

Unoszę twarz mokrą od łez.

– Odszedł.

Zmarszczki wokół jego błękitnych oczu się wygładzają, gdy przygląda mi się uważniej.

– Och, Alano – wzdycha i bierze mnie w ramiona. – Przepraszam. Obawiałem się, że coś takiego może się wydarzyć.

– Dlaczego?

Dziadek Cala zaciska usta, a ja znów wybucham płaczem.

– Czy nie byłam dość dobra? – Dla mojego taty. Dla Antonelli. Dla Cala. Zawsze czułam, że walczę, by wszyscy zostali ze mną, choć oni pragnęli jedynie odejść.

Brady Kane masuje moje plecy.

– To nie miało nic wspólnego z tobą.

– Jak to? Gdyby Cal mnie kochał, zostałby. Walczyłby o nas.

– W tej chwili nie jest w stanie zawalczyć nawet o siebie, a co dopiero o ciebie.

Potrząsam głową.

– Nie chcę, żeby odchodził.

– Każdy, kto widział was razem, powiedziałby, że to prawda.

Ból w piersi się nasila.

– Ale kazałam mu przysiąc, że nigdy nie wróci.

Brady wykonuje dłonią koliste, uspokajające ruchy.

– Czy tego właśnie sobie życzysz?

Wtulam się w jego pierś i łkam.

– Tak? Nie? Nie wiem.

– Wszystko będzie dobrze. Zadbam o to.

* * *

Tyle że minęło sześć lat i wciąż nic nie jest dobrze.

„Wiele się od tamtego czasu zmieniło. Nie jesteś już tamtą dziewczyną ze złamanym sercem”.

Ale czy na pewno? Bo wystarczyło jedno spotkanie z Calem, abym przypomniała sobie wszystko, co usilnie starałam się zapomnieć.

To, jak unoszą się kąciki jego ust, gdy posyła mi promienny uśmiech.

Ucisk w piersi, który sprawia, że mam ochotę być blisko Cala, mimo iż tak długo przez niego cierpiałam.

Ciepło rozlewające po moim ciele i grożące stopieniem lodu otaczającego serce, kiedy rzuci jakimś żartem.

„Część ciebie nadal go kocha”.

Zrywam się z kanapy i biegnę do sypialni, chociaż niechciane myśli podążają za mną niczym czarne, zwiastujące burzę chmury.

„To, że go kochasz, nie znaczy, że jesteś w nim zakochana”, odzywa się głos rozsądku.

Zawsze będę kochać Cala. Nie mogę przestać po dwóch dekadach wspólnej historii. Nie zamierzam się w nim jednak zakochać – przynajmniej nie po raz kolejny. Już raz popełniłam ten błąd i zapłaciłam za to sercem.

Tyle że w porównaniu z ostatnim razem, gdy Cal przebywał nad jeziorem Wisteria, teraz wszystko jest inne.

Ja jestem inna.

I nic, co Cal powie albo zrobi, tego nie zmieni.

4 Cal

Podczas jazdy do hotelu rozglądam się po pogrążonym we śnie miasteczku. Ceglane domy stojące wzdłuż głównej ulicy znajdowały się tam również w czasach mojego dzieciństwa, lecz w ciągu ostatnich sześciu lat zostały pomalowane. Właściciele wymienili także markizy i dekoracje. Wszystko nad jeziorem Wisteria, od otwartego w czasach prohibicji sklepu do apteki, której nie remontowano chyba od lat pięćdziesiątych, jest znajome. Urocze. Radosne.

Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę to miasteczko. Kiedy przysięgałem, że tu nie wrócę, pogodziłem się z tym, iż żegnam się z jedynym miejscem, w którym czułem się jak w domu.

„Przecież nie chodziło o miejsce, ale o wyjątkową osobę, która sprawiała, że tak się czułeś”.

Trzystu mieszkańców miasteczka położonego nad jeziorem Wisteria zawsze traktowało mnie ciepło i przyjaźnie, lecz to dla Lany Castillo przyjeżdżałem tutaj każdego lata.

Aż do czasu, aż obiecałem jej nigdy nie wracać.

„I miałem ku temu dobry powód”.

Jadę obok sklepów na końcu drogi i skręcam w lewo w kierunku motelu inspirowanego tymi stojącymi wzdłuż Route 66. Neonowe napisy reklamują telefony, kolorowe telewizory i klimatyzację. Natychmiast odnoszę wrażenie, jakby przeniesiono mnie w czasy, gdy kobiety nie miały jeszcze prawa głosu.

„Bajecznie”.

Bzyczenie neonu w stylu vintage wypełnia ciszę, gdy wysiadam z samochodu i kieruję się w stronę biura na rogu motelu.

Kobieta, której chyba nigdy nie spotkałem, patrzy na mnie spode łba i podaje mi metalowy klucz do najbardziej ponurego pokoju. Jestem pewny, że zrobiła to celowo. Gdyby mała lodówka nie była po brzegi wypełniona najróżniejszymi alkoholami, bez wahania zrezygnowałbym z tego dostatecznie już traumatycznego przeżycia. Dopijam resztkę wódki z mojej piersiówki, po czym wyjmuję z lodówki miniaturową butelkę.

W sytuacjach stresowych zawsze podejmuję kiepskie decyzje. Dokonuję wyborów, które zwykle kończą się tym, że jestem tak pijany, że nie pamiętam nawet, czemu w ogóle zacząłem pić. To gówniany sposób na radzenie sobie z problemami, ale zwykle wybieram między dwoma rozwiązaniami: popijaniem z piersiówki przez cały dzień, żeby uspokoić skołatane nerwy, albo totalnym nawaleniem się, bo nie potrafię przestać wlewać w siebie alkoholu. Drugi wariant wypada zazwyczaj raz lub dwa razy w tygodniu, zależnie od tego, jak bardzo jestem zestresowany, lecz wtedy zawsze tracę kontakt z rzeczywistością.

Czuję w kościach, że dzisiejsza noc właśnie tak się skończy. Podejmuję ostatnią próbę powstrzymania ataku paniki i dzwonię do Iris.

– Hej. Co tam?

Ziewnięcie Iris sprawia, że w głośniku trzeszczy. Zawsze mogę liczyć na to, że bratowa odbierze telefon o każdej porze dnia i nocy. Być może doprowadza to mojego starszego brata do szaleństwa, ale Iris była moją przyjaciółką na długo przed tym, jak została żoną Declana jakiś rok temu, więc cieszę się wyjątkowymi przywilejami.

– Właśnie nocuję w motelu, w którym aresztowano prawdziwego seryjnego mordercę. Poważnie. – Zamykam oczy, jakbym miał dzięki temu zapomnieć o plamach na dywanie.

– A co się stało z planem spania w domu nad jeziorem?

– Dziadek zapomniał dodać, że Lana wciąż tam mieszka.

– Mówisz o tej Lanie?

– Jedynej i niepowtarzalnej. Dodatkowa niespodzianka jest taka, że ma dziecko, o którym nic nie wiedziałem. – Dopijam resztę wódki z butelki.

„Czy picie rozwiązało którykolwiek z twoich problemów?”

Nie staram się ich rozwiązać. Próbuję o nich zapomnieć.

Iris oddycha głośno.

– Kiedy ostatnim razem z nią spałeś?

– Niedługo przed tym, jak zapewne zaszła w ciążę. Mogę zgadywać z dokładnością do miesiąca albo dwóch. Nie wyciągnąłem tam kalendarza i nie spytałem o datę urodzin dzieciaka, zanim Lana wyrzuciła mnie za drzwi.

– Chwila. Czyli nie wiesz, czy jesteś jego ojcem?

Pocieram zaspane oczy.

– Jak spróbowałem się tego dowiedzieć, nie była chętna do rozmowy.

Przyjaciółka klnie pod nosem.

– Czy dziecko wygląda jak ty?

– Jej włosy są nieco ciemniejsze, ale oczy wyglądają zupełnie jak moje.

Iris bierze gwałtowny wdech.

– To dziewczynka?

– Niespodzianka.

Rzucam butelką w kierunku kosza na śmieci, ale celuję tak kiepsko, że ląduje jakiś metr od niego. Miałem dobry powód, żeby wybrać hokej, a nie koszykówkę, i właśnie go zademonstrowałem.

– Spokojnie. Jeszcze nie wiesz, czy dziecko jest twoje.

– Lana nie zareagowała zbyt entuzjastycznie, gdy zasugerowałem, że może być. – Ta sugestia nie należała do najzgrabniejszych, jakie w życiu sformułowałem. Podobnie jak uwaga o tym, że przespała się z kimś zaraz po naszym rozstaniu, ale niestety nie zdążyłem zapanować nad emocjami.

„Nie masz prawa się na nią złościć za to, co zrobiła po tym, jak ją porzuciłeś”.

Łatwo powiedzieć. Nigdy nie byłem zazdrosny, lecz teraz to nieprzyjemne uczucie narasta we mnie i szuka drogi ujścia.

– Proszę, nie mów, że zapytałeś ją o to tak obcesowo.

– Dobrze. Nie powiem. – Otwieram lodówkę i szukam kolejnej butelki. Jako że wypiłem jedyną wódkę, mam wybór między tequilą i fireballem.

„A już myślałeś, że dzisiejszy wieczór nie może być jeszcze gorszy”.

Wyjmuję plastikową butelkę fireballa i stopą zatrzaskuję drzwiczki.

Iris jęczy.

– Czasem zaczynam wątpić, czy naprawdę jesteś geniuszem.

– Nie ty jedyna.

Gdyby nie to, że rodzice od początku upychali mnie w klasach dla wybitnie uzdolnionych, zastanawiałbym się, czy nie okłamali mnie w kwestii mojego ilorazu inteligencji wyłącznie po to, bym miał w szkole dość zajęć, by nie starczało mi czasu na pakowanie się w kłopoty.

– Musi być na to jakieś wytłumaczenie. Biorąc pod uwagę wszystkie historie, jakie opowiadałeś mi o Lanie, trudno uwierzyć, że ukrywałaby przed tobą dziecko… Niezależnie od tego, jak bardzo cię nie lubi.

– Cóż, planuję wyciągnąć z niej odpowiedź jutro rano, nawet jeżeli przypłacę to życiem.

– A co zrobisz, jeśli dziecko okaże się twoje?

– Poza chlaniem, póki nie zapadnę w śpiączkę? – Odkręcam czerwoną nakrętkę i wącham pachnący cynamonem płyn. W przeciwieństwie do przyjemnego zapachu Lany ten sprawia, że przewraca mi się w żołądku. Ignoruję jednak odruch wymiotny i biorę duży łyk, bo za bardzo pragnę ulgi, jaką przynosi alkohol.

Iris prycha.

– To nie jest ani trochę zabawne.

Przestaję pić, by jej odpowiedzieć:

– Jeśli to moja córka, porozmawiam o tym z prawnikiem dziadka, kiedy zadzwonię do niego rano.

– Dlaczego musisz gadać o tym z Leo?

– Są pewne… komplikacje.

– Jakie komplikacje? – W jej głosie słychać zmartwienie.

Nagle czuję się gównianie ze świadomością, że zadzwoniłem tylko po to, by zarzucić ją moimi problemami i zestresować.

– Nie martw się tym. – Zaczynam mówić niewyraźnie.

– Czy ty jesteś pijany?

– Ależ nie. – No dobrze, może trochę, ale nie chcę, żeby jeszcze bardziej się martwiła.

Mija dłuższa chwila, zanim odpowiada:

– Sądziłam, że ostatnio lepiej sobie radzisz.

Jeżeli ma przez to na myśli, że coraz lepiej ukrywam przed wszystkimi moje problemy, to ma rację.

– Okazuje się, że jestem w nastroju do świętowania.

– Cal.

To niesamowite, że jedno słowo może wyrażać tak wielkie rozczarowanie.

Zaczynam zdrapywać etykietkę butelki.

– Czego się spodziewałaś, Iris? Tkwię pośrodku olbrzymiego kryzysu.

– Czy to naprawdę można nazwać kryzysem, jeśli to dla ciebie normalny stan? – mamrocze Declan po drugiej stronie linii.

– Cholera. Słuchał naszej rozmowy przez cały czas?

– Nie miałem szczególnego wyboru, skoro sam zadzwoniłeś o drugiej w nocy – odpowiada za nią Declan.

– Potrzebowałem wsparcia.

– Albo gratulacji, biorąc pod uwagę charakter nowin.

– Czy właśnie zażartowałeś z tego, że mogę być ojcem? – pytam pełnym przerażenia głosem.

– Alternatywą było nakrzyczenie na ciebie za uprawianie seksu bez zabezpieczenia.

– Chyba to bym wolał.

Naprawdę wolałbym wszystko od mojego brata dowcipkującego na temat mojego potencjalnego ojcostwa. Nie mam pojęcia, dlaczego zaszła w nim taka zmiana, ale przypuszczam, że to wpływ Iris.

Declan szepcze coś, czego nie udaje mi się usłyszeć. Iris chichocze, a potem zapada cisza.

– Iris?

Patrzę na ekran, żeby sprawdzić, czy się rozłączyła. Wygląda na to, że nie, jednak z telefonu nie dochodzą żadne dźwięki.

„Wyłączyła mikrofon”.

– Nie przejmujcie się mną. Ja tylko znajduję się tu na skraju załamania nerwowego.

– Przepraszam! Declan chciał mnie o coś zapytać. – Jej głos brzmi tak chrapliwie, że przechodzą mnie ciarki.

– Zadzwonię do ciebie jutro rano, kiedy mój brat nie będzie już robił tego, co sprawia, że tak brzmisz.

– Czekaj! – Najwyraźniej znowu wyłącza mikrofon, bo odzywa się dopiero po jakichś trzydziestu sekundach. – Powiedziałam Declanowi, żeby dał nam dziesięć minut.

Opadam twarzą na łóżko z nadzieją, że stracę dzięki temu przytomność.

– Nie wiem, czemu uznałem dzwonienie do ciebie za dobry pomysł, ale już tego żałuję.

– Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i mnie potrzebowałeś – ma czelność odpowiedzieć Iris.

– Ostatnie kilka minut tej rozmowy każe mi w to wątpić.

Iris parska.

– Nie lubię, kiedy tak marudzisz. Przypominasz wtedy swoich braci.

– Przepraszam, ale wyczerpały mi się dzisiaj tęcze i jednorożce. Możesz zadzwonić rano i sprawdzić, czy znów jestem w nastroju do wąchania róż.

– Jak mogę ci pomóc?

– Nie sądzę, aby dało się wiele zrobić. To wszystko zaczyna przypominać jeden wielki wrzód na dupie.

Po tym, jak moi bracia męczyli się z wykonaniem swoich zadań, wiedziałem, że nie będzie mi łatwo, jednak nie przypuszczałem, że dziadek zmusi mnie do mieszkania z Laną.

Jestem wściekły, że nie dodałem dwóch do dwóch. Zamiast tego odwlekałem nieuniknione i uczyniłem to dla siebie jeszcze trudniejszym, zwłaszcza że kończy mi się czas.

„Dlatego nie powinieneś odkładać wszystkiego na ostatnią chwilę, dupku”.

– Gdyby sprzedaż domu naprawdę była taka prosta, już dawno temu znalazłbyś na niego kupca. Oboje wiemy, że tak długo z tym zwlekałeś, bo coś cię powstrzymywało.

Nie coś, tylko ktoś.

* * *

Jęczę na dźwięk budzika, który zapomniałem wyłączyć.

„Nie powinieneś był tyle pić w nocy”.

Powtarzam to sobie co rano, tuż po obudzeniu, ale wybór alkoholi w motelowej lodówce miał duży wpływ na mój stan.

Zamiast obsesyjnie myśleć o moich złych decyzjach wychodzę z pokoju i uciekam do miasteczka. Jako że nie chcę z samego rana zwracać na siebie przesadnej uwagi, unikam pełnej ludzi restauracji i podjeżdżam pod kawiarnię w pobliżu ratusza. W Angry Roosterze pracuje jedna baristka, która uwija się za ladą, przyjmując zamówienia i przygotowując napoje.

Wystarcza jeden łyk, abym wrzucił dwudziestodolarowy banknot do słoika z napisem: „Na skali od 1$ do 10$, jak duży jest twój…?”. Ktokolwiek napisał te słowa, ocenzurował brzydkie słowo emotką z kogutem5. Parskam śmiechem na ten widok, przez co zaczyna boleć mnie głowa.

Baristka tak szybko połyka powietrze, że aż się krztusi, więc wrzucam do słoika jeszcze jedną dwudziestkę, wyłącznie po to, aby zobaczyć, jak bardzo się zarumieni.

– Trzeba być szczerym – mówię i mrugam do niej.

– Dziękuję! – wydusza z siebie.

Salutuję jej, po czym wychodzę. W mojej kieszeni wibruje telefon, sygnalizując, że mam nowe wiadomości na rodzinnym czacie. Z jękiem wyjmuję go i czytam, co napisał młodszy z moich braci.

Rowan: „Dowiedziałeś się, czy dzieciak jest Twój?”

Iris nigdy nie powiedziałaby Rowanowi o moim problemie, więc mogła to uczynić tylko jedna osoba.

Declan jest dla mnie oficjalnie martwy. Co za dupek.

„A kto mówił cokolwiek o jakimś dziecku?”

Rowan: „Declan się wygadał, kiedy zadzwonił do mnie rano, żeby zrobić mi wykład o bezpiecznym seksie i prezerwatywach”.

Czy cokolwiek w tej rodzinie może pozostać sekretem? Odkąd moi bracia poznali swoje miłości, wszyscy nagle chcą wiedzieć wszystko o moim życiu.

Fiut-lan: „Nie zrobiłem Ci żadnego wykładu”.

Iris: „Moim zdaniem brzmiało to jak wykład”.

Rowan: „Zgadzam się. Rowan był tak poruszony, że poleciał do Costco i w panice kupił tysiąc kondomów – Zahra”.

„Tysiąc? Umrzesz, zanim je wykorzystasz”.

Rowan wysyła mi emotkę ze środkowym palcem.

Iris: „Ach! Czemu Zahry nie ma jeszcze na naszym czacie?”

Fiut-lan: „Bo jest tylko dla Kane’ów”.

„Patrzcie, Declan znów zachowuje się jak kutas *udaje szok*”.

Rowan: „…”

Po chwili przychodzi powiadomienie, że Iris dodała Zahrę, dziewczynę Rowana i dorosłą kobietę z obsesją na punkcie Krainy Marzeń, do naszego czatu. Gdybym już wcześniej nie był zdołowany przez to, że jestem wiecznym singlem, zostanie piątym kołem u wozu na rodzinnym czacie wpędziłoby mnie w depresję.

Zahra: „Cześć wszystkim!”

Po tej wiadomości przychodzi następna, pełna serduszek i uśmiechniętych buziek.

Zahra: „Cal, kiedy przywieziesz swoje dziecko do Krainy Marzeń?”

Zahra: „Chciałabym ją oprowadzić!!!”

Nic dziwnego, że Declan nie chciał jej na naszym czacie. Jeśli jest coś, czego nienawidzi bardziej od SMS-owania, są to ludzie wysyłający kilka wiadomości z rzędu.

Zamykam oczy i biorę głęboki oddech, a potem odpisuję:

„Muszę lecieć”.

Wyciszam telefon i ignoruję resztę wiadomości. W ostatnich miesiącach dobrze mi szło unikanie obu zakochanych par, zwłaszcza od kiedy Rowan i Zahra są jeszcze bardziej zajęci pracą w Krainie Marzeń, zaś Declan i Iris – przytłoczeni gruntownym remontem domu i próbami powiększenia rodziny.

Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę ostatnim singlem spośród nas trzech, wyśmiałbym go. Moi bracia mają inteligencję emocjonalną na poziomie niemowlaków i osobowości porównywalne z pomalowanymi na beżowo ścianami, a jednak osiągnęli coś, czego mnie się nie udało.

Znaleźli szczęście i kogoś, kto ich kocha.

Przez jakiś czas ja też to miałem. Przynajmniej do momentu, aż tego nie spieprzyłem i nie zaprzepaściłem swojej jedynej szansy. „Brzmisz, jakbyś był zazdrosny”.

Pewnie dlatego, że jestem.

5. W j. angielskim cock to zarówno „kogut”, jak i wulgarne określenie męskiego przyrodzenia.

5 Alana

Wypijam podwójne espresso z nadzieją, że dawka uderzeniowa kofeiny uratuje mnie od totalnego wyczerpania, które odczuwam od chwili obudzenia. Po niespodziewanej wizycie Cala o północy niemal do rana wierciłam się i kręciłam w łóżku, więc teraz mam ochotę do niego wrócić i przespać całą sobotę. I zrobiłabym to, gdybym nie była mamą na pełen etat.

Cami uwielbia nieustanną uwagę i dopieszczanie, a ja z radością jej to ofiarowuję. Dorastałam bez ojca i z siostrą, która miała mnie w dupie, więc niczego bardziej nie pragnę, niż żeby mała zawsze czuła się kochana.

Zazwyczaj z samego rana szykuję od podstaw arepas con queso, jednak dzisiaj z trudem wlekę ociężałe ciało do spiżarni. W dni takie jak ten żałuję, że nie kupuję w spożywczaku kolorowych, przesłodzonych płatków, jak robi to większość rodzin, i nie nazywam tego posiłkiem.

Ledwo udaje mi się przyrządzić śniadanie. Kiedy kończę krojenie owoców i podaję Cami kubeczek soku, mam ochotę po prostu paść na ziemię.

– Dobrze się czujesz, mamusiu?

– Jestem tylko zmęczona – mówię, wspierając się na blacie.

Marszczy czoło.

– Nadal chcesz obejrzeć mecz?

Wskazuję dłonią na nasze identyczne koszulki piłkarskie w żółtym kolorze.

– Oczywiście. Twoja babcia tego by od nas oczekiwała.

Miłość mojej mamy do naszej drużyny narodowej nie zmalała nawet po przeprowadzce z Barranquilli do Stanów w wieku siedmiu lat. Cami i ja czcimy jej pamięć, kontynuując tradycję oglądania razem meczów i zajadania się jej ulubionymi panadebonos.

– Hurra! – Cami się uśmiecha, a widok szpary po brakującym przednim zębie sprawia, że cała się rozpływam.

– W takim razie postanowione. Teraz jedz, a ja cię uczeszę. – Zaplatanie w warkocze włosów Cami to uspokajająca czynność, które pozwala mi zająć czymś umysł. Każdego dnia robię to co najmniej trzy razy. Niezależnie od tego, jakie fryzury wypróbowuję czy z jakich produktów do pielęgnacji włosów korzystam, po pół godzinie zawsze ma na głowie pełno kołtunów i sterczących kosmyków.

Cami wpycha sobie jedzenie do buzi, gdy ja czeszę jej włosy. W połowie francuskiego warkocza zaczyna mi burczeć w brzuchu, więc wyciągam rękę, żeby ukraść córce z talerza kawałek jakiegoś owocu.

Mała uderza mnie w dłoń.

– Ej! Weź sobie własne.

Łaskoczę ją tak długo, aż oddaje mi swoje truskawki. Jej teatralne westchnienie, kiedy wbija widelec w owoc i podaje mi go, sprawia, że się uśmiecham. Już zamierzam wziąć truskawkę do ust, gdy przerywa mi dźwięk dzwonka do drzwi.

– Otworzę! – Cami zeskakuje z krzesła.

– Nie tak szybko. – Łapię ją, nim udaje jej się wybiec z kuchni, i sadzam z powrotem na miejscu. – Co ci mówiłam o otwieraniu drzwi?

– Żeby nie otwierać ich nieznajomym. – Macha nogami, które są zbyt krótkie, by sięgnąć podłogi.

Pukam córkę palcem w nos.

– No właśnie. Więc może skończ jeść, a ja pójdę zobaczyć, kto to. – Wskazuję na jej talerz i wychodzę z kuchni.

Idąc w kierunku drzwi frontowych, otwieram w telefonie aplikację i sprawdzam widok z kamery. Cal przechadza się po ganku. Na zmianę wpycha ręce w kieszenie, przeczesuje palcami swoje niesforne włosy albo wbija wzrok w deski, którymi wyłożony jest ganek – a wszystko to w ciągu niecałej minuty. Nie mam pojęcia, czy to wina jego ADHD czy stresu, ale nawet na sekundę nie potrafi pozostawać w bezruchu.

Chociaż naprawdę nie chcę rozmawiać z Calem po tym, co zaszło wczoraj, muszę docenić, że pojawił się tu z samego rana, by szukać odpowiedzi na swoje pytania. Zaskarbił sobie dzięki temu odrobinę mojego uznania.

„Może jednak mu zależy”.

Szybko wyrzucam tę myśl z głowy. To, że tu dzisiaj przyjechał, nie ma nic wspólnego ze mną, a wszystko z potrzebą dowiedzenia się, kto jest ojcem Cami. Pewnie bym go już nie zobaczyła, gdybym wczoraj nie zakończyła rozmowy w taki sposób. Jako że próbowałam uniknąć użerania się z Calem i emocjami, które we mnie wywołał, teraz muszę stawić czoła konsekwencjom. Nie popisałam się dojrzałością, ale nie miałam pojęcia, jak zareagować na sugestię, że uprawiałam z kimś seks zaraz po naszym rozstaniu.

Wiem, że byliśmy parą tylko kilka miesięcy, lecz ten czas wiele dla mnie znaczył. Myślałam wtedy, że Cal czuje to samo.

„Najwyraźniej się myliłam”.

Chociaż kusi mnie, żeby kazać mu czekać i gryźć się z myślami jeszcze kilka minut, postanawiam skrócić jego męki.

Nagle zauważam jednak, że porusza ustami, więc włączam dźwięk w aplikacji, by móc posłuchać, co mówi.

– A co, jeżeli będę beznadziejnym rodzicem? – pyta samego siebie.

– Cóż, na pewno nie będziesz gorszy niż twój własny ojciec – odpowiada sobie.

– To narcystyczny psychopata, więc poprzeczka nie jest zawieszona szczególnie wysoko.

Nie chcę uważać go za uroczego – nawet odrobinę – lecz mimo to kąciki moich ust unoszą się, gdy patrzę, jak dyskutuje sam ze sobą. „Dlaczego się przez niego uśmiechasz?”

Szybko zamykam aplikację, żeby nie patrzeć na niego dłużej.

Prostuję plecy, po czym otwieram drzwi. Cal podnosi głowę na dźwięk skrzypnięcia, a ja dopiero teraz dostrzegam, że ma czerwone oczy i wygląda na wyczerpanego. Założyłabym się, że winę za to ponosi nie bezsenność, jak w moim przypadku, ale kac. To oczywiste, gdy wzdryga się na widok światła lampy zapalonej nad moją głową.

Tak wyraźny dowód jego uzależnienia sprawia, że wbijam paznokcie we wnętrza dłoni.

„To nie twój problem”.

Więc dlaczego przeszywający ból w piersi nasila się na myśl, że Cal ciągle cierpi mimo upływu lat?

– Musimy porozmawiać – wypala.

Zerkam za siebie, by sprawdzić, czy Cami nie ukrywa się gdzieś za rogiem, po czym zamykam za sobą drzwi.

– Teraz?

– Tak, teraz. Wolałbym przeprowadzić tę rozmowę w nocy, ale wyrzuciłaś mnie, nim zdążyłem wszystkiego się dowiedzieć.

Wzdycham, zanim zdążę się powstrzymać.

– No dobrze. – Uchylam na powrót drzwi. – Cami! Idę odebrać pocztę, więc wrócę za kilka minut! – Mój głos odbija się echem po korytarzu.

Cami krzyczy coś w odpowiedzi, ale nie rozumiem słów. Zapewne dlatego, że ma buzię pełną jedzenia.

– Czy naprawdę postanowiłaś przeznaczyć na taką rozmowę tylko kilka minut?

– Nie mogę zostawić jej samej na dłużej. Kiedy ostatnim razem pracowałam na dworze, ukradła moją maskarę i tak się dziabnęła w oko, że dostała infekcji.

– Okej.

Nie uśmiecha się, co jest do niego bardzo niepodobne.

„Denerwuje się”.

Nie ma pod ręką drinka, którym mógłby ukoić nerwy, więc prawda staje się dla mnie jasna, gdy idziemy w stronę skrzynki pocztowej. Willa rzuca na nas olbrzymi cień, który sięga dalej niż trawnik przed domem, przez co posiadłość wygląda na większą niż tysiąc trzysta metrów kwadratowych.

Po cichu liczę na to, że Cal zacznie rozmowę i zmusi mnie do udzielenia odpowiedzi, ale on tylko mocno zaciska usta, gdy ja wyjmuję pocztę.

„Na co czekasz? Po prostu powiedz mu prawdę”.

W tym właśnie tkwi problem. Nie wiem, jak to zrobić, żeby jednocześnie nie zacząć płakać z powodu mojej siostry. Niezależnie od tego, ile mija czasu, nie umiem mówić o Antonelli bez wybuchania płaczem lub wpadania we wściekłość. Mam nadzieję, że pewnego dnia będę mogła wracać do naszych wspólnych wspomnień z uśmiechem.

„Ale nie stanie się to dzisiaj”.

Zamiast tego zalewa mnie fala negatywnych emocji. Ból. Zmartwienie. Kłucie w sercu. Każda z nich uderza we mnie silniej niż poprzednia. Zazwyczaj dobrze sobie z tym radzę, ale nie wtedy, kiedy w grę wchodzą moja siostra i wyzwania, z jakimi się mierzy.

„Problem z narkotykami to nie wyzwanie, Alano. To uzależnienie”.

Zaciskam drżącą rękę na kopertach, przez co one również się trzęsą.

Cal kładzie dłoń na mojej.

– Hej.

– Hej.

Myśl o patrzeniu na niego wydaje się niemożliwa, więc wbijam wzrok w otwartą skrzynkę. Wszystkie odpowiedzi grzęzną mi w gardle.

– Czy Camila jest moja?

Sposób, w jaki o to pyta – delikatny i wolny od oskarżeń – niemal mnie załamuje.

Zastanawiam się przez ułamek sekundy, co by zrobił, gdyby była. Czy stanąłby na wysokości zadania, czy też znów by uciekł, rozczarowując mnie po raz kolejny?

„Nic z tego nie ma znaczenia”.

Prostuję plecy i spoglądam mu w oczy.

– Nie. Nie jest.

Wypuszcza moją dłoń, jakby miał zająć się ogniem, jeśli jeszcze przez chwilę będzie mnie dotykał. Na jego twarzy pojawia się mroczny wyraz, zupełnie do niego niepodobny.

– Więc z kim się przespałaś? – pyta ostrym tonem.

Zasysam szybko powietrze.

– Naprawdę masz czelność znowu mnie o to oskarżać?

– Wiem, skąd się biorą dzieci, a skoro ja nie jestem tatą, to ktoś musi nim być. Ciekawe, kto wpadł ci w oko mniej niż miesiąc po naszym rozstaniu.

Z pustką w głowie robię szybki krok do przodu i dźgam go palcem w klatkę piersiową.

– Masz rację. Ktoś musi być ojcem Cami, ale niestety nie wiem kto, bo moja siostra chodziła naćpana niemal przez cały czas trwania ciąży – mówię głośno i wyraźnie, choć w uszach mi dzwoni.

Jego zaciśnięte mocno wargi rozchylają się, a zmarszczki na czole wygładzają.

– Przepraszam, Alano. Byłem głupi, zakładając, że spałaś z…

Nie wiem, jaką mam minę, ale najwyraźniej wystarczy, by zamilkł i cofnął się kilka kroków.

– Przepraszasz? Myślałeś, że uprawiałam z kimś seks zaraz po tym, jak odszedłeś, a potem urodziłam mu dziecko? – niemal krzyczę.

Cal unosi ręce do góry.

– Jeżeli nawet, to nie moja sprawa.

– Naprawdę tak niewiele znaczył dla ciebie nasz związek?

Sądzę, że wbijanie sobie w serce tysiąca igieł bolałoby mniej niż ta rozmowa. Staram się nie okazywać emocji, lecz cierpię. Jeżeli będę kurczowo trzymać się tego bólu, nie zaryzykuję nabrania się na jego zwyczajowe gówno – takie, które sprawia, że serce mi się topi, a kolana miękną na widok jednego uśmiechu.

Cal postępuje krok do przodu.

– Nie, kurwa. Ale po moim odejściu miałaś prawo robić, cokolwiek zechciałaś.

– Łącznie z sypianiem z kimś miesiąc później? Czy ty jesteś poważny?

– Powiedziałem ci, żebyś o mnie zapomniała.

– Im więcej gadasz, tym bardziej zaczynam wierzyć, że może tego właśnie chciałeś.

Teraz Cal znów się cofa.

– Co? Nie. Chodzi o to… – Bierze pełen frustracji oddech. – Nie tak było w moim przypadku.

– A jak w takim razie było? – Serce wali mi w piersi.

Cal marszczy brwi, nie rozumiejąc.

– W jakim sensie?

Zniżam głos i szepczę:

– Jak udało ci się o mnie zapomnieć?

Natychmiast żałuję tego pytania i marzę, by cofnąć czas i nigdy nie otwierać ust.

Cal unika patrzenia na mnie i skupia się na czymś ponad moim ramieniem.

– Nie mogę na to odpowiedzieć.

Czuję ukłucie w okolicy serca.

– Dlaczego?

„Zapomniał o mnie, prawda?”

„Oczywiście, że tak. To on z tobą zerwał, a nie na odwrót. Kiedy ty czekałaś, aż do ciebie wróci, on pewnie bzykał każdą kobietę w Chicago”.

– Wiesz co? Nie było tematu. – Myśl o tym, że mógł spać z kimś innym, sprawia, że robi mi się niedobrze, i natychmiast mam ochotę przerwać tę konwersację. – Stoję tu ponad pięć minut, więc muszę już iść.

Chwyta mnie za łokieć i patrzy na mnie wypełnionymi bólem oczyma.

– Zawsze zasługiwałaś na kogoś lepszego niż ja.

Wyrywam się z jego uścisku.

– Nie. Zasługiwałam na to, by dostać coś lepszego od ciebie.