Zbawienie - Lauren Asher - ebook + książka
BESTSELLER

Zbawienie ebook

Asher Lauren

4,6

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Santiago

Jeden błąd zniszczył mi karierę. Z mężczyzny, o którym marzyły tysiące kobiet, stałem się potworem ukrywającym się przed światem. Przynajmniej dopóki Chloe nie włamała mi się do domu i nie zaczęła udawać mojej dziewczyny. Sądziłem, że taki związek zapewni mi spokój ze strony rodziny, jednak okazał się tylko tymczasowym sposobem na rozwiązanie problemów. A gdy zmieniły się zasady naszej gry, poszły za nimi również uczucia. Tylko jedno powstrzymywało mnie przed zdobyciem tej kobiety – ja sam.


Chloe

Wszystko zaczęło się od życzenia urodzinowego, butelki wódki i testu genetycznego. Takim sposobem znalazłam się we Włoszech, gdzie szukałam swojego ojca. Niestety jedna decyzja sprawiła, że skończyłam z udawanym chłopakiem, którego nawet nie chciałam. Lecz im dłużej odgrywaliśmy te role, tym łatwiej nam to przychodziło. Powiedziałam sobie, że nie zakocham się w takim kłamcy jak Santiago. Powinnam była słuchać własnych rad, ale oczywiście średnio mi to wyszło.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 505

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (411 ocen)
304
73
22
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Paula010161

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka ma wszystko to co lubią wielbicielki erotyków: samca alfa, fajną główną bohaterkę, gorące sceny,ale jednocześnie jest napisana z uczuciem. Świetnie się czyta całą serię.
70
Zaczytana_13

Nie oderwiesz się od lektury

"Wystarczył moment, aby moje życie skończyło się, zanim tak naprawdę się zaczęło." Każdy sportowiec u szczytu sławy, w momencie gdy doznaje kontuzji uniemozliwiającej tym samym kontynuowania kariery by się zalałam prawda? No właśnie, to samo stało się w przypadku Sandiaga. Przed trzema laty podczas jednego z wyścigów doszło do groźnego wypadku, w którym stracił nogę. Mężczyzna odciął się od świata zewnętrznego pogrążając się tym samym w czarnych myślach. Zaszył się w swoim wielkim domu, do minimum ograniczając kontakty nawet z własną rodziną. Jednak pewnego dnia w jego życie jak tornado wkracza Chloe Carter, a właściwie spada z drzewa na jego posesji 🤭 To przypadkowe spotkanie nie wiedzieć czemu nagle zmieni się w udawany związek. Tylko czy na udawaniu się zakończy? "Nie chcę, aby ktoś oglądał ten ból i te łzy, ponieważ przez to czuję się tak, jakby odbierano mi kolejne rzeczy. Dumę. Męstwo. Godność. Z nich wszystkich okradziono mnie przez jeden błąd. Jeden druzgocący błąd, który z...
30
Svieta

Nie oderwiesz się od lektury

Opis nie pasuje do książki. Ta książka jest fenomenalna. Nie wiem jaki opis by pasował bo chyba nic nie jest w stanie oddać tak dobrze napisanej historii.
20
Magdalena2341

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham tą serię. Jest humor, miłość, wszystko czego szukam w takiej literaturze. Polecam
10
Patrycja____

Nie oderwiesz się od lektury

Porywający początek, trochę słabszy środek i wzruszająca końcówka - tak mogę opisać tę książkę. Czułam, że może być to najlepsza część serii i miałam racje. „Zbawienie” ma wszystko czego oczekuje od dobrego romansu, mianowicie zabawne potyczki słowne pomiędzy bohaterami, gorące, acz niezbyt przytłaczające pikantne sceny i cukierkowo-słodkie szczęśliwe zakończenie. Polecam.
10

Popularność




SPIS TREŚCI

Prolog - SANTIAGO

1 - CHLOE

2 - SANTIAGO

3 - CHLOE

4 - CHLOE

5 - SANTIAGO

6 - CHLOE

7 - SANTIAGO

8 - CHLOE

9 - SANTIAGO

10 - CHLOE

11 - SANTIAGO

12 - CHLOE

13 - CHLOE

14 - SANTIAGO

15 - CHLOE

16 - CHLOE

17 - CHLOE

18 - SANTIAGO

19 - CHLOE

20 - CHLOE

21 - SANTIAGO

22 - CHLOE

23 - SANTIAGO

24 - CHLOE

25 - SANTIAGO

26 - SANTIAGO

27 - CHLOE

28 - SANTIAGO

29 - SANTIAGO

30 - CHLOE

31 - SANTIAGO

32 - SANTIAGO

33 - SANTIAGO

34 - CHLOE

35 - SANTIAGO

36 - SANTIAGO

37 - CHLOE

38 - CHLOE

39 - SANTIAGO

40 - SANTIAGO

41 - CHLOE

42 - SANTIAGO

43 - CHLOE

44 - CHLOE

45 - SANTIAGO

46 - CHLOE

47 - SANTIAGO

48 - CHLOE

49 - SANTIAGO

50 - CHLOE

51 - SANTIAGO

Epilog - CHLOE

Epilog 2 - SANTIAGO

TYTUŁ ORYGINAŁU
Redeemed
Copyright © 2021. REDEEMED by Lauren Asher Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023 Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023Redaktor prowadząca: Beata Bamber Redakcja: Beata Kostrzewska „Grafika słowa” Korekta: Patrycja Siedlecka Konsultacja merytoryczna: Emilia Zaręba Okładka oryginalna: Books and Moods Polska wersja okładki: Justyna Sierpawska Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2022 ISBN 978-83-67303-38-5Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plwww.papierowka.com.plPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska
.PRZEŁOŻYŁA Anna Czyżewska
Prolog - SANTIAGO

Trzy lata wcześniej

Tłumy fanów ryczą gdzieś w oddali, podsycając wzbierającą we mnie adrenalinę. Światła toru w Silverstone odbijają się od maski mojego czerwonego samochodu Bandini. Zaduch sprawia, że po plecach spływają mi krople potu.

Biorę głęboki oddech i wstrzymuję go, dopóki nie zgasną wszystkie lampy.

„Vamos”.1 Wciskam gaz do dechy. Bolid rusza z piskiem opon. Noah, mój szwagier i najlepszy kierowca Formuły 1, od razu wysuwa się na prowadzenie. Jego tylny zderzak pozostaje jednak niemal na wyciągnięcie ręki, kiedy wchodzimy w pierwszy zakręt.

Wilgoć, która pozostała w powietrzu po ulewie, powoduje, że gdy pokonujemy okrążenie za okrążeniem, wnętrze mojego kasku staje się coraz bardziej zaparowane. Uchylam nieco przyłbicę ochronną, pozwalając, aby gorący oddech wydostał się przez otwór na zewnątrz.

Płuca zaciskają się przy każdym ciężkim wdechu. Przezwyciężam jednak zmęczenie i podejmuję próbę wyprzedzenia Noaha. Niestety zajmuje sam środek toru, uniemożliwiając mi tym samym osiągnięcie pierwszej pozycji.

– Postaraj się lepiej zapanować nad autem na czwartym zakręcie. Jest tam bardzo wyślizgana nawierzchnia. – W słuchawce odzywa się James Mitchell, dyrektor zespołu Bandini.

– Robi się. – Zaciskam dłonie na kierownicy i się skupiam.

Robimy okrążenie za okrążeniem. Pozostaję tuż za Noahem. Chociaż to członek mojej rodziny i kolega z zespołu, pragniemy ze sobą wygrać. Lecz mimo to jako dwaj kierowcy Bandini tworzymy duet, który konkuruje ze wszystkimi innymi.

Noah zjeżdża do boksu, żeby wymienić opony. Pozostawia przede mną pusty tor i daje mi tym samym możliwość zajęcia pierwszej pozycji. To moja szansa.

Wszystko jest ważne. Każdy oddech, każdy ruch kierownicą, każda upływająca sekunda.

Tętno mi przyspiesza, kiedy mijam wypełnione wiwatującymi fanami trybuny przypominające teraz kolorową mgłę. Ciało drży, gdy ogarnia je nowa energia. Nie da się tego porównać z niczym innym. Jeszcze nigdy nie byłem na haju, ale przypuszczam, że człowiek właśnie tak się wtedy czuje – upojony radością, nietykalny. Kiedy znów mijam tłumy, uśmiecham się, choć nikt tego nie widzi.

Noah wraca na tor i wyprzedza mnie na następnej prostej. Jego opony piszczą, gdy dociska pedał gazu.

Wduszam guzik, aby zmienić bieg.

– Dupek. Zawsze musi się popisywać.

– Otrzymaliśmy informację, że zbliża się lekki deszcz. Do kurwy nędzy, uważaj na wilgotną nawierzchnię i nie rozbij się o Noaha – mówi James wprost do mojego ucha.

– Pozwolą nam wymienić opony na deszczowe?

– Myślę, że niedługo dadzą znać. Postaraj się wytrzymać. – James się rozłącza.

Opony Noaha rozbryzgują dokoła krople wody, które wzbijają się w powietrze. Część opada na mój kask, utrudniając mi widoczność. Staram się szybko zetrzeć je rękawicą.

Gdy przyłbica znów jest sucha, zaciskam dłonie na kierownicy. Z trudem łapię oddech, kiedy ślizgam się na wilgotnej nawierzchni.

Jeden oddech. Jeden obrót kół. Jeden ułamek sekundy wystarczy, aby wszystko stracić.

Nagle sytuacja wymyka się spod kontroli. Mój samochód mknie przed siebie, choć powinien teraz skręcać. Ogarnia mnie panika, gdy wbijam palce w bezużyteczną kierownicę.

– Cholera! Cholera! Cholera! – Z całej siły dociskam stopą hamulec, ale auto nie zwalnia dość szybko.

– Santiago, kurwa! Hamuj!

James krzyczy coś jeszcze, lecz nie słyszę go przez dudniącą w uszach krew.

Wszystko rozmywa mi się przed oczyma, kiedy bolid pędzi po żwirze z prędkością ponad trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę. Zbliża się do barierek ochronnych, ani odrobinę przy tym nie zwalniając. Po chwili przednie skrzydło pojazdu wbija się w ustawione wzdłuż betonowej ściany opony, które rozlatują się wokół i tylko w bardzo niewielkim stopniu pomagają zamortyzować uderzenie.

Zęby zaciskają się odruchowo, a ciało wbija w fotel. Fala oślepiającego bólu rozlewa się od prawej nogi w górę. Serce wali mi jak oszalałe, gdy łapię krótkie, urywane oddechy. Każda część ciała pulsuje teraz bólem. Mrugam, by strząsnąć nagromadzone łzy.

Zaciśnięte na kierownicy dłonie się trzęsą.

– Santiago, wszystko dobrze?! Ekipa ratunkowa jest w drodze! – wrzeszczy James. Drżenie jego głosu zdradza strach.

Świat zaczyna wirować mi przed oczyma, gdy wreszcie zdaję sobie sprawę ze skali zniszczenia. Przedni zderzak przypomina zmiażdżoną metalową kulę, zwłaszcza z prawej strony. Z tyłu wydobywa się dym, którego obłoki przesłaniają pole widzenia. Próbuję podnieść się na siedzeniu, jednak ostry ból przeszywa moje ciało, sprawiając, że gryzę się w język.

– Potrzebuję medyka. Teraz. – Głos przechodzi w jęk.

James klnie do mikrofonu.

– Dasz radę wysiąść sam z samochodu i przejść za barierę bezpieczeństwa?

Bariera bezpieczeństwa? Świetny żart, biorąc pod uwagę, że gówno zrobiła, żeby mnie ochronić.

Staram się rozpiąć pasy, jednak następna fala bólu sprawia, że tylko wyrywa mi się kolejny jęk.

– Nie. Kurwa. Nie dam rady wstać. – Usiłuję poruszyć palcami stóp, ale prawa nie reaguje. – Nie mogę się ruszyć! Ay, Dios.2 Kurwa, kurwa, kurwa.

Przez czarne myśli zaczyna ogarniać mnie panika.

Dlaczego nie mogę się ruszyć? Dlaczego nie mogę wysiąść z tego pieprzonego samochodu?

„Wstań! Zrób coś!”

Każdy mój gest wywołuje ostry ból. Świat wokół się rozmywa, a do gardła podchodzi kwas.

– Santi! Ekipa ratunkowa zaraz tam będzie! – Głos mojej siostry jest donośny. Dziewczyna zbliża się do bariery bezpieczeństwa. Rozdziela nas jednak metalowy płot. Jej wypełnione strachem brązowe oczy wpatrują się wprost we mnie, kiedy szarpie nerwowo za łańcuch.

– Maya. No te preocupes.3 – Staram się ją uspokoić, a jednocześnie odrywam kierownicę od deski rozdzielczej i rzucam ją na przednie skrzydło. Samo to powoduje, że znów przeszywa mnie ból promieniujący na całą prawą stronę ciała.

– Wydostaną cię stamtąd! Przestań się ruszać! – krzyczy Maya, po czym woła o pomoc jakichkolwiek lekarzy.

– Nie mógłbym wstać, nawet gdybym chciał. – Robi mi się coraz bardziej gorąco, a po mojej twarzy spływa pot. Wszystko dokoła spowalnia, kiedy staram się zrozumieć, dlaczego tak bardzo boli mnie noga.

Czy tak właśnie wygląda szok?

Adrenalina ulatnia się ze mnie jak powietrze z przebitego balonu. Świat ciemnieje przed oczyma, choć staram się zachować przytomność. Maya szarpie brązowe włosy, usiłując zwrócić na siebie moją uwagę, ale nie daję rady nic powiedzieć. Zrozumienie jej słów sprawia mi zbyt wiele wysiłku, a ciało pragnie się już poddać.

Wreszcie zjawia się ekipa ratunkowa. Wystrzeliwane niczym pociski pytania powodują, że jeszcze bardziej się denerwuję. Z wielkim trudem próbuję wyjaśnić, co się ze mną dzieje, zaś medycy starają się wydostać mnie z auta.

Maya nagle pojawia się tuż obok i łapie moją rękę.

– Wszystko będzie dobrze. Karetka jest już w drodze. – Z jej oczu wypływają łzy.

– Tak cholernie mnie boli. Chyba zaraz zemdleję.

„Quédate conmigo”.4

Nie mogę powstrzymać narastającej paniki, kiedy zostaję wyciągnięty z samochodu.

– Maya – jęczę.

Ktoś zmusza ją, aby wypuściła z uścisku moją dłoń. Następnie medycy przenoszą mnie na deskę ortopedyczną.

– Wszystko będzie dobrze! Zaopiekują się tobą! – przekrzykuje płaczliwym głosem ratowników i wyjącą syrenę.

Światła karetki oślepiają. Nie chcę poddać się ciemności, ale otumaniający ból, który promieniuje z prawej nogi, ma wobec mnie inne plany. Kradnie mi resztkę przytomności oraz marzenie, aby wygrać mistrzostwa.

* * *

Jako pierwszy uderza mnie zapach antyseptyków. Odruchowo marszczę nos z powodu woni przypominającej mieszankę alkoholu i sosny. Oczy palą, gdy wreszcie udaje mi się je otworzyć, i dostrzegam przed sobą oślepiająco biały sufit.

Kilka chwil zajmuje zrozumienie, gdzie się znajduję. Stojąca obok maszyna piszczy w szybkim rytmie uderzeń mojego serca. Przez wenflon z kroplówką piecze mnie ręka.

Mrugam, próbując przyzwyczaić wzrok do panującej wokół jasności. Zamglony umysł nie chce dopuścić do siebie myśli o powodach, dla których leżę w szpitalnym łóżku.

– Ay Dios, estas despierto.5

Mama wstaje z krzesła i chwyta moją dłoń. Włosy upięła w niedbały kok. Ubrania ma wymięte, a twarz pomarszczoną.

Maya i ojciec podchodzą do łóżka z drugiej strony. Noah zajmuje miejsce tuż za moją siostrą i obejmuje ją ramionami.

– Mamo? Tato? Co tu robicie? – chrypię.

Tata przeczesuje dłonią siwe włosy, psując sobie fryzurę. W jego brązowych oczach dostrzegam ten sam niepokój co u wszystkich innych.

Co się dzieje? Oczy mamy lśnią, kiedy patrzy wprost na mnie. – Mi carino.6 Rzuca się na łóżko i wybucha płaczem. Ten gwałtowny ruch wstrząsa moim ciałem.

Co jest, kurwa?

Mama nigdy nie wpadała w taką rozpacz. Nie zachowywała się tak nawet wtedy, gdy ledwo wiązaliśmy koniec z końcem i nie mieliśmy na rachunki, a ona musiała pracować w moje urodziny. Nie płakała też, kiedy ojciec stracił posadę i prawie porzuciłem przez to wyścigi. Zawsze była wojowniczką.

Unoszę wolną rękę i obejmuję jej drżące ciało.

– Estoy bien.8 Będzie dobrze. To tylko wypadek.

Maya kładzie trzęsącą się dłoń na moim ramieniu.

– Santi…

Sposób, w jaki na mnie patrzy, sprawia, że zaczynam się denerwować. Przez jej spojrzenie w głowie włącza mi się syrena alarmowa, nie pojmuję jednak dlaczego. Mózg przyswaja sobie wszystko w ślimaczym tempie.

– Co się dzie…?

Starszy lekarz wchodzi do pokoju, przerywając mi. Przez chwilę przegląda papiery.

– Och, świetnie. Cieszę się, że się obudziłeś, Santiago.

– Kim jesteś?

W odpowiedzi się uśmiecha.

– Nazywam się doktor Michaelson. Bardzo nam ulżyło, że odzyskałeś przytomność i mówisz. Wszyscy się o ciebie martwili, zwłaszcza twoja rodzina. Masz za sobą traumatyczne wydarzenie.

– Dlaczego się tu znalazłem?

Jego uśmiech wciąż pozostaje promienny i ciepły, ale to wcale nie sprawia, że serce przestaje mi walić.

– Dochodzisz do siebie po operacji. Jestem lekarzem, który będzie się tobą zajmował. Pomogę ci bezpiecznie przejść przez proces rekonwalescencji.

– Jesteś chirurgiem? Dlaczego będę cię potrzebował?

Przez te słowa mama chwyta mnie za ramię i zaciska palce na szpitalnej koszuli, którą mam na sobie. Znów wyrywa jej się szloch i czuję ucisk w piersi.

Lekarz chrząka.

– Wiele przeszedłeś przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Widzę jednak, że jesteś bardzo silnym mężczyzną. Czy coś cię teraz boli?

Boli? Czuję wyłącznie… odrętwienie. I nie przypomina to stanu, w jakim zwykle jestem po wypadku – gdy bolą mnie wszystkie kończyny i pęka głowa. Teraz jest tak, jakby ktoś wcisnął guzik „reset” w moim ciele, a ja jeszcze ponownie się nie włączyłem.

– Nie. Niczego nie czuję.

Włoski jeżą się na całym ciele, gdy napotykam spojrzenie doktora. Przygląda mi się w dziwny sposób, a mnie ogarnia przez to niepokój. Mierzy wzrokiem całe moje ciało, po czym posyła krzepiący uśmiech.

– Przykro mi, że musieliśmy poznać się w takiej sytuacji. Jestem twoim wielkim fanem.

Maszyna monitorująca pracę serca zaczyna piszczeć jeszcze głośniej, co zdradza, jak bardzo się denerwuję.

Lekarz przenosi spojrzenie na moją rodzinę.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, Santiago, chciałbym porozmawiać z tobą przez chwilę na osobności.

Nikt nie wypowiada ani słowa. Ani jedna osoba nie wykonuje najmniejszego ruchu. Jest tak cicho, że kroplówka robi więcej hałasu niż otaczający mnie ludzie.

To, co chce przekazać lekarz, nie może być dobre.

„Kurwa. Czy to rak? Uszkodzony organ? Dlaczego w ogóle potrzebowałem operacji?”

Zaciskam trzęsącą się dłoń w pięść, niepewny, czy poradzę sobie sam.

– Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, moja rodzina też może to usłyszeć.

Lekarz, którego nazwiska nie pamiętam, marszczy brwi i bierze głęboki oddech.

– Znajdujesz się pod wpływem silnych leków, więc przepraszam, jeśli trudno ci będzie mnie zrozumieć – mówi, kierując się w nogi łóżka.

Jego ciepły uśmiech blednie nieco i przypomina teraz coś, czego wolałbym nie oglądać. Dorastałem w biedzie, więc zawsze i wszędzie rozpoznam współczucie. Doktor ma je wypisane na twarzy. Zaskakuje mnie to, ponieważ od dawna nikt nie musiał się nade mną litować. Nie od czasu, kiedy zacząłem odnosić sukcesy i stałem się kimś – tym samym udowadniając wszystkim, którzy we mnie wątpili, że się mylili.

Po czole spływa mi kropla potu.

– Mów już wreszcie. Denerwuję się.

Lekarz jeszcze bardziej marszczy brwi.

– Bardzo mi przykro, Santiago, ale miałeś groźny wypadek.

– No nie gadaj… Przejdź do rzeczy – fukam.

Maya wciąga głośno powietrze.

– Santi!

– Nic się nie stało. Wyobrażam sobie, że ta sytuacja musi być bardzo stresująca, a ja nie pomagam. Poza tym wahania nastroju i kłopoty z koncentracją to normalne skutki uboczne dużej dawki morfiny, jaką ci podaliśmy, aby uśmierzyć ból. – Mężczyzna sunie wzrokiem w dół mojego ciała.

Napinam się, a doktor wzdycha ciężko.

– Chcę, abyś wiedział, że ten wypadek nie był twoją winą. Nie mogłeś nic zrobić, nic, co zmieniłoby bieg wydarzeń. Bardzo przykro mi to mówić, jednak niestety nie udało nam się uratować kości poniżej kolana. Na skutek uderzenia została zmiażdżona i niewiele mogliśmy z tym zrobić. Udało nam się jedynie dokonać amputacji na tyle szybko, aby uratować resztę twojej nogi…

Wszystko wokół zamiera. Cichną stojące tuż obok maszyny. Nie słyszę też płaczu zebranych przy łóżku bliskich. Cały cholerny świat zalewa szarość, ale tak ciemna, że prawie czarna. Wewnątrz czaszki kołacze mi się tylko jedno słowo.

Amputacja.

Amputacja.

Wbijam palce w okrywającą dolną część ciała pościel. Żołądek zaciska się na dźwięk szlochu, jaki wydaje z siebie mama, gdy odwraca się do taty.

Rozważam powiedzenie rodzicom, że lekarz musi się mylić. Nie ma innej opcji. Ale coś mnie powstrzymuje i trzęsącymi się dłońmi unoszę kołdrę.

Sekundę później świat się wali i zamienia w stertę gruzów. Wystarczył moment, aby moje życie skończyło się, zanim tak naprawdę się zaczęło. Krótka chwila, którą tak bardzo chciałbym móc teraz wymazać.

Spoglądam w dół na swoje ciało. Prawa noga jest zabandażowana i wygląda dziwnie. Tak kurewsko dziwnie, że nie mogę na nią patrzeć. W gardle zbiera się żółć. Ktoś kładzie mi na torsie plastikowy pojemnik, a ja do niego wymiotuję.

Jeszcze nigdy nie doświadczyłem tak wielkiego bólu. Psychicznego bólu, który wydaje się fizyczny, zupełnie jakby ktoś zdetonował bombę w mojej piersi.

Nie wiem, kto na powrót okrywa mi ciało kołdrą, ale jestem za to bardzo wdzięczny. Zamykam oczy i powtarzam sobie, że to, co się teraz dzieje, nie może być prawdziwe. Niestety umysł ma wobec mnie inne plany i nie pozwala myśleć o niczym więcej poza nogą.

Pod prawym kolanem zieje pustka. Brakuje stopy, którą dociskam pedały. Zniknęła umięśniona łydka, nad którą pracowałem codziennie na siłowni. Ta część ciała najbardziej potrzebna mi podczas wyścigów przepadła, zupełnie jakby nigdy nie istniała.

W moich oczach pojawiają się łzy. Nienawidzę uczucia, gdy spływają po policzkach. Szybko je osuszam, licząc, że nikt nie zauważył tego chwilowego załamania. Dokoła panuje niepokojąca cisza, a z mojego świata nie zostało już nic. Klatkę piersiową wypełnia pustka zajmująca miejsce serca – jak gdyby imitowała brakującą nogę.

Głos lekarza przerywa ciszę.

– Bardzo mi przykro, Santiago. Mam nadzieję, że zdołamy ci pomóc, abyś szybko doszedł do siebie. To normalne, że na początku nasi pacjenci czują się obezwładnieni przez niedowierzanie i szok…

– Szok? Wiesz, co jest szokujące? Zorientowanie się, że twoja siostra umawia się z jedynym facetem, którego nie chciałeś widzieć u jej boku. Albo dowiedzenie się, że najlepszy zespół Formuły 1 chce podpisać z tobą kontrakt, chociaż zacząłeś jeździć dopiero kilka lat temu. A to? To jest pierdolona katastrofa! – wrzeszczę. – Więc nie udawajmy, że to coś innego niż wyrok śmierci!

Wpatruję się w lekarza z całą nienawiścią, na jaką mnie stać. Nienawiść to lepsze uczucie niż pustka, która wsącza się w mój krwiobieg, wymazując to, kim kiedyś byłem. Nienawiść to coś, czego mogę się złapać. Nienawiść to coś, o czym będę pamiętał, gdy wszystko inne zawiedzie.

– Santiago – mówi tata słabym głosem, brak w nim zwyczajowej pewności siebie.

Nie mogę znaleźć w sobie dość siły, aby się przejąć i przeprosić. Aby zrobić cokolwiek.

– Chcę, żebyście wszyscy wyszli – oznajmiam cicho, lecz stanowczo.

Płacz mamy staje się głośniejszy. Ojciec tuli ją do piersi, tłumiąc w ten sposób jej łkanie.

– Nie powinieneś być teraz sam. – Maya kładzie małą dłoń na moim ramieniu.

Noah wyłania się zza dziewczyny jak jakiś pieprzony cień. Nie mogę spojrzeć mu w oczy. Jego obecność przypomina mi o wszystkim, co straciłem. Cały świat legł w gruzach w ciągu zaledwie dwudziestu czterech godzin.

– Wszystko stracone. Jeden niewłaściwy ruch i moje życie dobiegło końca. Przez to, że zjechałem na mokrą część toru.

Chowam twarz w trzęsących się dłoniach. Nie chcę, aby ktoś oglądał ten ból i te łzy, ponieważ przez to czuję się tak, jakby odbierano mi kolejne rzeczy. Dumę. Męstwo. Godność. Z nich wszystkich okradziono mnie przez jeden błąd. Jeden druzgocący błąd, który zniszczył mi karierę.

Zniszczył moje życie.

Pieprzyć to!

– Twoje życie jeszcze się nie skończyło. Naprawimy to – mówi głośno Maya, zagłuszając mój ciężki oddech.

Noah kładzie dłoń na jej ręce i w ten sposób ściska mi ramię.

– Jeszcze się nie skończyło, bo nie pozwolę ci się poddać. To nie koniec.

Odmawiam spojrzenia na niego. Rodzina ignoruje te protesty i stoi wokół łóżka, gdy płaczę w ciszy, poddając się psychicznemu i fizycznemu bólowi.

1. Vamos (hiszp.) – idziemy (przyp. tłum.).
2. Ay, Dios (hiszp.) – o mój Boże (przyp. tłum.).
3. No te preocupes (hiszp.) – nie martw się (przyp. tłum.).
4. Quédate conmigo (hiszp.) – zostań ze mną (przyp. tłum.).
5. Ay Dios, estas despierto (hiszp.) – o Boże, obudziłeś się (przyp. tłum.).
6. Mi carino (hiszp.) – moje kochanie (przyp. tłum.).
7. Estoy bien (hiszp.) – wszystko w porządku (przyp. tłum.).
1 - CHLOE

Teraźniejszość

– Cześć, mamo. Co za niespodzianka. Brooke będzie w domu dopiero o ósmej. – Otwieram szerzej drzwi do mieszkania.

Mama wchodzi do środka, wygładzając drżącymi rękoma pomięte ubrania. Jej ciemne włosy są tak tłuste, że przylepiają się do bladej twarzy.

Wszystko w tej kobiecie przywodzi na myśl trupa – od sterczących obojczyków po zapadnięte policzki, zupełnie jakby ktoś wyssał z niej życie.

Sposób, w jaki się we mnie wgapia, sprawia, że zaczynam odczuwać niepokój. Dokładnie tak samo patrzyła, kiedy pracownica opieki społecznej próbowała pojednać nas ze sobą, a mama wszystko wtedy jak zwykle spieprzyła. Większość ludzi ma na jednym ramieniu diabła, zaś na drugim anioła. Matka utknęła jednak z dwoma szatanami, które wspierają jej największe słabości – prochy i złe decyzje.

– Kochanie, chciałam do ciebie zadzwonić.

Przez ten do obrzydzenia słodki głos dostaję gęsiej skórki na całym ciele.

– Wiem, że miałyśmy plany na dzisiejszy wieczór – tłumaczy, wlepiając we mnie wybałuszone oczy. – Ale muszę je odwołać. Nie czuję się za dobrze.

Chyba chciała powiedzieć, że nie naćpała się wystarczająco.

Zakładam ręce na piersi i opieram się o blat kuchenny. Naprawdę wierzyłam, że tym razem inaczej się między nami ułoży. Wierzyłam, że ona będzie inna.

„Chloe, ty kretynko. Kiedy się wreszcie nauczysz?”

Matka dalej nawija, biorąc moje milczenie za przyzwolenie.

– Bardzo mi ostatnio ciężko. Widzisz, wiszę Ralphowi trochę kasy, a wiesz, jaki się robi, jeśli nie płacę mu na czas.

– Brutalny i nachalny?

Ralph to powód, dla którego pracownica opieki społecznej wniosła o odebranie mamie praw rodzicielskich. Kiedy nie był zajęty biciem jej, swoją złość kierował w moją stronę. Zabrawszy mnie z tamtego domu, kobieta z opieki oznajmiła, że jeśli matka weźmie się za siebie i rzuci tego faceta, będzie mogła spróbować znów zająć się mną. Ona jednak uznała, że zatrzymanie przy sobie swojego dilera bardziej się opłaci niż otrzymywanie co miesiąc czeku na pokaźną sumkę, którą rząd wypłacałby jej jako matce samotnie wychowującej dziecko. Bo oczywiście o trosce o mnie nie było nawet mowy. Nigdy się nie liczyłam.

Matka parska.

– Nie prosiłabym cię o pieniądze, gdybym naprawdę ich nie potrzebowała.

– Wręcz przeciwnie, mamo. Bez oporów byś poprosiła. To właśnie nasz problem. Ilekroć daję ci forsę, obiecujesz, że wreszcie wygrzebiesz się z tego bagna.

„I za każdym razem, kiedy obiecujesz skończyć z ćpaniem, nabieram się na to, bo nie potrafię przestać mieć nadziei”.

Mama przygryza popękaną dolną wargę.

– Przepraszam. Wiesz, jaka jestem.

– Zakłamana?

Jej śmiech przypomina gdakanie kury.

– Och, Chloe. Nie bądź taka.

– Jaka? Szczera?

Wydaje mi się, że jej nastrój zmienia się, a oczy ciemnieją.

– Pyskowanie bywa urocze, kiedy flirtuje się z chłopcami, ale traci urok, gdy ktoś zwraca się tak do własnej matki.

Biorę głęboki oddech.

– Nie mam pieniędzy.

– Kłamiesz. Jest koniec miesiąca. Zawsze płacisz rachunki na czas, więc musisz mieć teraz kasę.

Oczywiście, że przyszła w dniu wypłaty. Jak mogłam być tak głupia i pomyśleć, że naprawdę chciała się ze mną zobaczyć w moje urodziny?

– Nie. Nie kłamię.

– Po prostu daj trzy stówy, a od razu sobie pójdę. Tylko tyle mi potrzeba – mówi, po czym zaczyna obgryzać paznokieć.

– Nie.

Wzrok mamy wędruje ode mnie do torebki, którą zawiesiłam na haczyku. Tej samej torebki, w której trzymam gotówkę na czynsz.

– Nawet o tym nie myśl. – Chciałam zabrzmieć groźnie, ale udaje mi się jedynie wyszeptać te słowa.

„Proszę, nie myśl o tym, żeby mnie okraść. Jestem twoją córką, do ciężkiej cholery!”

Gardło się zaciska, gdy wyobrażam sobie, że matka to robi.

– Nie rozumiesz. Moje drgawki stają się coraz bardziej uciążliwe, jeśli nie biorę. – Opowiada o swoim uzależnieniu od opioidów, jakby chodziło o zwykłą chęć zjedzenia lodów. Zawsze tak było, zawsze zależało jej bardziej na dragach niż na córce.

– Obiecałaś z tym skończyć – chrypię. W mój głos wkrada się smutek, zastępując udawaną obojętność.

Mama uśmiecha się szyderczo. Najwyraźniej kończy się jej cierpliwość.

– Cóż, no tak, kłamałam. Przepraszam. Próbowałam, ale okazało się to zbyt trudne. Nie mogę tak żyć.

Mimo iż spędziłam ogromną ilość czasu, słuchając pustych obietnic i nic nieznaczących przeprosin, wciąż za każdym razem czuję ucisk w piersi. Zupełnie jakbym przenosiła się w przeszłość i znów była małą dziewczynką.

„Przepraszam, że nie przyszłam na twoją sesję terapeutyczną, Chloe. Za tydzień na pewno się pojawię, obiecuję”.

„Przepraszam, że Ralph wszedł do łazienki, kiedy brałaś prysznic. Wiesz, że zawsze zapomina pukać”.

„Przepraszam, że nie spędziłyśmy razem Bożego Narodzenia. Byłam zajęta, ale w przyszłym roku ci to wynagrodzę”.

Nagle mama wykorzystuje moment mojej nieuwagi i rzuca się na torebkę. Chwytam ją za koszulę i próbuję odciągnąć, ale ona szybko odwraca się na pięcie. Dźwięk, jaki towarzyszy spoliczkowaniu, rozbrzmiewa w pomieszczeniu.

Ona mnie naprawdę, kurwa, uderzyła.

Robię krok do tyłu i pocieram dłonią piekącą skórę. Krew szumi mi w uszach, przez co ledwo słyszę mamrotanie matki, która przeszukuje torebkę, jakby coś ją opętało. Po chwili znajduje portfel i wyciąga z niego banknoty kościstymi palcami. W lepkich łapskach ściska znacznie więcej niż trzysta dolarów, a mimo to nie robię nic, żeby ją powstrzymać. Jestem w zbyt wielkim szoku, obserwując zwierzę, w jakie się zmienia, gdy nie ma pod ręką narkotyków. Jakim cudem daje radę codziennie patrzeć na siebie w lustrze? Zadziwia mnie, że jej skóra nie buntuje się wtedy i nie schodzi płatami z całego ciała.

Mama rzuca portfel na podłogę.

– Przepraszam, maleńka. Chciałabym nie musieć tego robić. Kiedyś zwrócę ci te pieniądze, obiecuję. – Spogląda na mnie oczyma tak pustymi jak jej słowa.

Nienawidzę siebie, bo pragnę, aby okazała choć odrobinę skruchy z powodu tego, jak mnie traktuje. Ta nienawiść przeobraża się w coś mrocznego i obrzydliwego. Toksyczny gniew narasta w moim wnętrzu i jestem bliska wybuchu.

– Z nami koniec. Nie próbuj nigdy więcej tu wracać. Rób dalej to, w czym jesteś najlepsza, i zapomnij, że istnieję. Na zawsze.

– Nie mówisz poważnie. – Ma czelność zmarszczyć brwi.

– Wynoś się stąd! – krzyczę i rzucam się na nią.

Wybiega pędem z mieszkania, drzwi zamykają się z cichym trzaskiem.

Idę do kuchni i otwieram zamrażarkę, aby wyjąć lód i przyłożyć do piekącego policzka. Gdy to robię, zdaję sobie sprawę, że mama nawet nie złożyła mi życzeń urodzinowych. A przecież był to jedyny powód, dla którego miała tu dzisiaj przyjść. Jedyny powód, dla którego zaprosiłam ją po tylu latach.

To kara za myślenie sercem, a nie głową. Teraz znów stoję na progu bankructwa, bo pieniądze na czynsz przepadły. Matka zawsze wnosi do mojego życia tylko destrukcję, ale tym razem wygląda to znacznie gorzej, ponieważ sama jestem sobie winna. Uwierzyłam jej, kiedy zadzwoniła i powiedziała, że naprawdę chce się zmienić. Mówiła, że zaczęła uczęszczać na terapię leczenia uzależnień, bo wreszcie czuje się gotowa, by stać się lepszym rodzicem.

Świeża fala smutku zmywa złość. Po policzku spływa pierwsza łza. Ścieram ją ze skóry, bo nienawidzę tego, jak żałosna się staję, kiedy na horyzoncie pojawia się matka. Już nie jestem zdesperowanym dzieckiem błagającym mamusię o uwagę.

Ta myśl sprawia, że zaczynam rzewniej płakać. Zanim udaje mi się ogarnąć, powieki stają się napuchnięte, a nos zatkany. Odmawiam jednak marnowania dalej czasu na roztrząsanie zdrady matki, więc staram się skupić na czymś innym.

Choć optymizm trzyma mnie przy życiu, to wytrwałość daje mi odwagę, by każdego dnia stawać do walki. By iść do przodu i zacząć nowe życie, robiąc to, co sprawia mi radość.

Biorę z szafki nocnej dziennik, w którym zapisuję życzenia. Gruby notatnik jest jedyną rzeczą, jaką zawsze mam przy sobie mimo upływu lat. Towarzyszył mi w każdym domu zastępczym, w którym mieszkałam. Ilekroć czegoś sobie zażyczę, notuję to. Byle jakim długopisem zapisuję każdą myśl, jaka przyjdzie mi do głowy.

„Pragnę spotkać kogoś, kto mnie doceni zamiast niszczyć”.

* * *

Brooke przygląda mi się z niezadowoleniem na twarzy. Zgarnia swoje gęste brązowe włosy i zwija je w niedbały kok.

Krzywię się na ten widok. Brooke robi to wyłącznie wtedy, kiedy jest zdenerwowana lub pracuje nad swoim najnowszym projektem do szkoły. To typ, który zwykle niewiele czasu poświęca bujnej fryzurze odziedziczonej po jednym z nieznanych rodziców. Po wszystkim, co wydarzyło się wcześniej z moją mamą, ciężko mi teraz nie zazdrościć Brooke tego, że nie wie, kim są jej matka i ojciec. Mnie zaoszczędziłoby to wiele bólu.

Ech, chyba nie powinnam tak myśleć. Wiem, jak bardzo Brooke jest trudno przez to, że rodzice ją porzucili. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Moja mama miała przynajmniej na tyle przyzwoitości, że się mnie nie pozbyła. U Brooke było inaczej. Została porzucona jako noworodek na zimnych schodach brooklińskiej straży pożarnej. Zostawiono przy niej notatkę zapisaną w tagalogu – jedyną wskazówkę w kwestii jej filipińskiego pochodzenia.

Brooke przygląda mi się oczyma w kolorze brandy.

– Obiecaj, że nigdy już się z nią nie spotkasz. Jest toksyczna.

Opuszczam głowę.

– Wiem. Miałaś rację. Nie była gotowa spotkać się ze mną i zwyczajnie pogadać.

– Nienawidzę mieć racji w takich sprawach, ale zasługujesz na kogoś lepszego niż ona. Zawsze zasługiwałaś i zawsze będziesz zasługiwać.

Moja warga drży.

– Obiecuję, że tym razem zerwę z nią kontakt. Naprawdę. Ten dzień był okropny, a nie na to przecież liczyłam. Zawsze tylko krzyczała i nigdy się mną nie zajmowała, ale jak do tej pory ani razu mnie nie uderzyła. Odebrałam dziś lekcję.

Wszystkie te słowa brzmią żałośnie, kiedy je wypowiadam.

Oto ja – dziewczyna mająca dwadzieścia cztery lata, a nadal pozwalająca matce sobą rządzić. Sądziłam, że kiedy będę już za stara, aby zajmowała się mną opieka społeczna, mama potraktuje to jako motywację do zmiany. Jak kompletna idiotka liczyłam, że gdy dorosnę, nasze relacje zmienią się na lepsze.

– Niczym nie zawiniłaś. Wykorzystała chwilę twojej słabości, ale tak naprawdę to ona dużo straciła. – Brooke przyciąga mnie do siebie i przytula.

– Co ja bym bez ciebie zrobiła?

– Nie wiem. Pewnie strasznie byś się nudziła.

Śmieję się i uwalniam z uścisku.

Brooke podaje mi talerzyk, na którym leży jedna babeczka z wbitą w środek świeczką. To tradycja zapoczątkowana w domu zastępczym, w którym wiele lat temu dzieliłyśmy pokój.

– Wiesz już, czego sobie zażyczysz?

– Tak – odpowiadam z uśmiechem.

– To samo co zawsze?

Brooke zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Polubiłyśmy się niemal natychmiast, gdy tylko wprowadziłam się do domu, w którym mieszkała. Od maleńkości dorastała w rodzinach zastępczych, dzięki czemu mogła nauczyć mnie wszystkiego, co musiałam wiedzieć o tym systemie. Okropni rodzice to nie coś, co powinno zbliżyć do siebie dwie nastolatki, ale tak podpowiedział nam instynkt. Zamiast pozwalać, aby trudne warunki, w jakich się wychowywałyśmy, nas zniszczyły, wspólnie oferowałyśmy sobie wsparcie w najcięższych czasach.

Mając u swego boku taką przyjaciółkę jak Brooke, pozwoliłam sobie na coś, na co wielu nie miałoby odwagi. Na wypowiadanie życzeń. Niezależnie od tego, czy były to moje urodziny, czy też po prostu bazgrałam w notatniku późnym wieczorem, zawsze wymyślałam coś tak niesamowitego, że nawet Walt Disney by mi zazdrościł wyobraźni.

W każde urodziny, rok za rokiem, wypowiadam jednak to samo życzenie. Mimo iż efekt wciąż pozostaje ten sam, zawsze mam nadzieję, że wreszcie się dowiem, kim był mój ojciec. Nigdy się nie poddam. Nie przestałam wierzyć, że poznam prawdę, nawet w chwili, gdy mama wyznała mi, że w dniu mojego poczęcia była zbyt naćpana, by wiedzieć, z kim idzie do łóżka. Niektóre dziewczynki są owocami miłości dwojga bliskich sobie ludzi, ale ja jestem efektem bezmyślności kogoś, kto bardziej dbał o to, aby znaleźć się na haju niż żeby uchronić się przed niechcianą ciążą.

Nie chcąc skupiać się wyłącznie na czarnych myślach, przez lata układałam niesamowite historie o tym, kim był i gdzie przebywał ojciec. W mojej głowie stał się bohaterem, który nie miał nawet pojęcia o moich narodzinach. Gdyby bowiem wiedział o mym istnieniu, zrobiłby wszystko, aby mnie odnaleźć.

Brooke zapala świeczkę, dzięki czemu wracam myślami do teraźniejszości.

– Pomyśl życzenie, Chloe.

Zamykam oczy i odgarniam włosy do tyłu, aby któryś z kosmyków nie zajął się ogniem.

„Proszę, niech to wreszcie będzie rok, kiedy dowiem się czegoś o ojcu”.

Nabieram powietrza i zdmuchuję płomyk.

Brooke klaszcze w dłonie. Następnie bierze nóż i przekrawa babeczkę na pół, a potem przesuwa moją część po wysłużonym blacie. Ktoś mógłby kręcić nosem na widok naszego urządzonego w stylu lat pięćdziesiątych mieszkanka wielkości szafy, ale Brooke i ja ciężko pracowałyśmy, żeby zarobić na lokum w Nowym Jorku, więc jesteśmy z niego bardzo dumne. Biegam z jednej pracy do drugiej, żeby mieć dość pieniędzy na połowę czynszu. Od rana zajmuję się dziećmi w żłobku, wieczorami zaś staram się brać tyle zmian w restauracji, ile mogę. Brooke natomiast ma życie zaplanowane w najmniejszych szczegółach i już tylko kilka miesięcy dzieli ją od ukończenia studiów z dziennikarstwa modowego. Ja, w przeciwieństwie do Brooke, nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co będę robiła w przyszłym miesiącu, a co dopiero przez resztę życia.

Przyjaciółka wyjmuje z szafki z przyprawami opakowany prezent.

Unoszę brew.

– Serio? Właśnie tam postanowiłaś go schować?

– Przez to, że nic nie potrafisz ugotować, uznałam, że to miejsce idealnie się sprawdzi jako skrytka. – W pudełku coś klekocze, gdy potrząsa nim na pokaz.

– Mam nadzieję, że nie kupiłaś niczego…

– Drogiego. Znam zasady. – Kiwa głową, ewidentnie się ze mnie nabijając.

Uśmiecham się do niej.

– Jesteś najlepsza. Wiesz o tym, prawda?

– Otwieraj wreszcie! – jęczy Brooke.

Rozrywam papier i moim oczom ukazuje się ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałam.

– Och, Brooke, myślałam, że mówiłyśmy, że nie będziemy tego robić.

– Nie. Ja tak mówiłam. Ty zgodziłaś się wyłącznie dlatego, żeby mnie uszczęśliwić. Postanowiłam jednak wziąć twój los we własne ręce.

Obie w zeszłym roku rozważałyśmy poddanie się testom genetycznym, ale wycofałyśmy się ze strachu przed rozczarowaniem, jeżeli wyniki niczego nam nie dadzą. Brooke bardzo się przy tym upierała, a ja się zgodziłam, ponieważ nie chciałam podchodzić do tego bez niej.

Okazuje się, że najlepsza przyjaciółka zna mnie jednak lepiej niż ja sama.

– Nie powinnaś była.

Oto ciężar, który niesie za sobą bycie marzycielką. Wszystko jest pięknie i wspaniale, dopóki z chmurki, na której człowiek lata, nie zaczyna lać rzęsisty deszcz. A racjonalna część mojego umysłu podpowiada, że to marzenie może przeistoczyć się w straszny huragan.

Patrząc jednak na pudełko z testem, zaczynam znów wierzyć, że poznanie ojca może okazać się możliwe.

„Nie, Chloe. To kolejny sen na jawie, który pewnie złamie ci serce”.

Brooke bierze z lodówki butelkę taniej wódki.

– Każdy moment będzie równie dobry, więc może zrób to teraz? Co ty na to? Napluj do probówki, zapakuj ją w kopertę, a potem upijmy się, żeby to uczcić.

Ten pomysł może mi potem eksplodować prosto w twarz. Mogę albo skończyć z pustym drzewem genealogicznym, albo dowiedzieć się, że ojciec jest jakimś okropnym człowiekiem od początku zdającym sobie sprawę z mojego istnienia. Ale mogę też spotkać dzięki temu tatę, który o mnie nie wie. Kogoś, kto zechce się ze mną spotkać i stać się moją rodziną. Człowieka, który będzie mnie kochał i zrekompensuje mi stracony czas. I nie dlatego, że musi, lecz dlatego, że tego pragnie.

Nadzieja wygrywa, spychając zmartwienia na bok.

Biorę głęboki oddech.

– Zróbmy to.

2 - SANTIAGO

Ramiona zawieszonego pod sufitem wiatraka kręcą się szybko, tworząc jedno wielkie rozmyte koło. Znów zerkam na zegarek. Minęło jedynie pięć minut, odkąd ostatni raz sprawdzałem godzinę. Oto moje życie. Nudne. Samotne. Ponure.

Stałem się skorupą dawnego siebie, bo uznałem, że to łatwiejsze niż stawianie czoła beznadziejnej przyszłości. Wszystko byłoby lepsze od tego, nawet obezwładniający smutek.

Powinienem zadzwonić do terapeuty i umówić się na kolejne spotkanie.

Powinienem wsiąść do auta i pojechać odwiedzić rodziców.

Powinienem coś zrobić, cokolwiek, ale nie jestem w stanie zdobyć się na to, aby rozpędzić zasnuwającą umysł mgłę.

Mój terapeuta nazywa to depresją. Ja nazywam to swoim życiem po wypadku.

Nie należało wczoraj wieczorem czytać tamtego artykułu. Tego, w którym ze szczegółami opisywano, co się działo przez trzy lata od wypadku na torze. To błąd. Każdy promyk nadziei, że kiedyś odzyskam dawne życie, zostaje zniszczony, ilekroć napotykam pesymistyczne zdanie lub nagłówek. Nie piszą o tym, jak szybko wróciłem do zdrowia. Ani o tym, że poruszam się jak każdy zdrowy mężczyzna, chociaż bynajmniej tak nie wyglądam.

Fizycznie jestem w świetnej formie, ale o mojej psychice nie można powiedzieć tego samego. Nawet po trzech latach wciąż nawiedzają mnie duchy przeszłości. Tak właśnie się dzieje, gdy ma się nieograniczoną ilość czasu na rozważania. A jeśli za dużo myślę, zawsze mogę jeszcze uciec w obojętność, bo łatwiej egzystować w stanie, w którym nic mnie już nie obchodzi – oderwać się od wszelkich uczuć. Apatia to zbroja, która pomaga mi walczyć z rzeczywistością. Ponieważ gdybym zaczął się przejmować, musiałbym przyjąć do wiadomości wszystko, co wypisują w tych okropnych artykułach.

„Nowa pokojówka Santiaga Alatorrego opowiada ze szczegółami o jego niepełnosprawności”.

„Przeczytaj wszystko o problemach Santiaga Alatorrego z uzależnieniem od morfiny i alkoholu oraz depresją”.

„Santiago Alatorre udaje się na pierwszą od miesięcy wizytę u terapeuty. Nasze źródła podają, że próbował popełnić samobójstwo i zabrano go karetką do szpitala”.

Nagłówki zlewają się w jedną całość, a wynika z nich jedno: wszyscy chcą, abym poniósł porażkę. Zawsze myślałem, że tym, co interesuje ludzi, jest moja kariera, lecz w rzeczywistości bardziej ciekawi ich droga na dno. Porażka sprzedaje tytuły, zaś sukces znajduje sponsorów. Nie żebym jeszcze jakichś miał. Przeszedłem drogę od bycia traktowanym niczym Bóg do stania się kimś, o kim prasa przypomina sobie raz na rok.

W zasadzie dziennikarze słusznie prawią. Nie jestem już tą samą osobą. Nie potrafię jeździć samochodem szybciej niż przeciętny człowiek, aby nie dostać nudności i aby nie paraliżował mnie strach. Więc tak, stałem się ostatnim kierowcą, który mógłby wrócić na tor Formuły 1. Trauma stanowi doskonałą wymówkę, aby się ukrywać. Tkwię sam jak palec w moim wielkim domu położonym w ustronnym miejscu – w małym miasteczku nad jeziorem we włoskich górach. Nazywam to osobistym piekłem otoczonym przez raj.

Budzik w telefonie znów dzwoni. Wyłączam go, ignorując cichy głosik, który błaga, abym wstał z łóżka. Ta sama część mnie pragnie wsiąść w samochód i przejechać się wietrznym, skalistym nabrzeżem. Chce też, abym skontaktował się z rodziną i poprosił o odwiedziny, bo dłużej nie zniosę panującej w domu ciszy. Oraz bym zgolił brodę, ponieważ jej widok przypomina o moim braku motywacji, by cokolwiek robić.

„Nie w tym rzecz. Po prostu wszyscy ruszyli do przodu, a ty jesteś jedynym przegranym, który wciąż żyje przeszłością”.

Nadzieja znika, kiedy kontrolę nade mną znów przejmuje ciemność. Odwracam się na bok, pozwalając, by popołudniowe słońce ogrzewało mi plecy. Gdy zamykam oczy, kolory znikają. Zmuszam się, żeby przeżyć kolejny dzień w szarym świecie.

3 - CHLOE

Wbijam wzrok w stronę laboratorium, które przeprowadziło test. Kursor myszy porusza się delikatnie nad słowem „zaloguj”, ale znów się wycofuję.

– Zamierzasz cały dzień tak się gapić w ekran czy… – Brooke pochyla się nad blatem tuż obok mnie.

– Boję się – szepczę, jakbym się lękała, że komputer wyczuje mój strach.

– Też bym się bała. Ale pomyśl o tym, z jaką niecierpliwością czekałaś na ten wynik. – Szturcha mnie biodrem. – Czy będzie ci łatwiej, jeśli to ja nacisnę przycisk?

Kiwam głową i zamykam oczy.

– Tak.

Nie ma co się okłamywać. Może i jestem optymistką, ale nie żyję w świecie urojeń. Mniej więcej się spodziewam, że z testu uzyskam jedynie garść bezużytecznych informacji. I z tym sobie poradzę. Alternatywna opcja – ta, która jest źródłem nadziei – wydaje się teraz zupełnie nierealistyczna.

– Dobra. Już się robi, stara.

Serce grzęźnie mi w gardle, kiedy Brooke klika myszką.

– O cholera! To działa! – krzyczy, przez co niemal odpadają mi uszy.

– Co? – pytam, otwierając oczy.

– Znaleźli kogoś! – Skacze po pokoju jak szalona, klaszcząc w dłonie. – Hurra!

Mrugam i patrzę na ekran. Wyniki sprawiają, że trudno mi wydusić choćby jedno słowo. Ku mojemu zadziwieniu test połączył mnie z mężczyzną, z którym dzielę niemal połowę DNA.

O mój Boże. To naprawdę działa.

Czuję się tak, jakbym po tylu nieszczęściach doświadczonych w życiu wreszcie wygrała genetyczną loterię.

– Masz tatę! – Brooke chwyta mnie za rękę i zaczyna okręcać dokoła.

Śmiejemy się, pozwalając, aby nadzieja wypełniła całe nasze mieszkanie.

* * *

– Chloe, wzięłabyś moją dzisiejszą zmianę? Oczywiście możesz zatrzymać napiwki. Nie lubię zrywać się z pracy, ale mama zapomniała odebrać z apteki swoje leki przeciwdrgawkowe. Muszę tam lecieć, zanim zamkną. – Teri, jedna ze starszych kelnerek, przygląda mi się z nadzieją.

Chciałabym odmówić. Nogi cholernie mnie bolą, bo od rana tylko biegam. Głowa zaś tak nawala, że ledwo mogę utrzymać otwarte oczy, gdy wchodzę do jasnej kuchni. Jedyne, czego pragnę, to prysznic i tyle paracetamolu, że powaliłoby słonia. Oraz oczywiście moje łóżko. W życiu cenię prostotę.

Niestety… potrzebuję pieniędzy. Każdy dolar się liczy, ponieważ zbieram na to, by móc polecieć do Włoch i poznać ojca. Jeśli wierzyć Google’owi i szpiegowskim zdolnościom Brooke, godnym agentki FBI, Matteo Accardi, czyli mój tata, mieszka w jakimś małym miasteczku nad włoskim jeziorem. Loty do Europy kosztują mniej więcej tyle, ile pewnie warta jest nerka. Zrezygnowałam jednak ze sprzedania swojej, bo Brooke by tego nie pochwaliła. Powiedziała, że mam być cierpliwa i powoli odkładać kasę. Łatwo jej mówić. Jak mogłabym siedzieć bezczynnie, nie wspominając już o mozolnym oszczędzaniu, kiedy wiem, że tata żyje?

Z nas dwóch to jedynie Brooke jest realistką i dba o to, abym do reszty nie zatonęła w marzeniach. I ma rację. Nerki są jak bliźniaki. Nie powinno się ich rozdzielać. A więc, niestety, nadal mam dwie i muszę harować długie godziny oraz oszczędzać każdego dolca.

DJ w mojej głowie włącza Work Rihanny, najwyraźniej aprobując decyzję, aby ciężko zasuwać dla forsy.

Kiwam głową.

– Pewnie.

– Super! Dziękuję! Możesz zapytać Jamie, które stoliki obsługuję – mówi Teri i szybko wybiega z pomieszczenia.

Patrzcie państwo, jakie mam dobre serce.

Wypytuję Jamie o numery stolików, po czym biorę pięć minut przerwy. Ludzie sądzą, że palę papierosy, ale w rzeczywistości lubię stać w wąskiej uliczce za restauracją i oddychać zatęchłym powietrzem Nowego Jorku. To chwila ciszy i spokoju w trakcie wypełnionego hałasem dnia.

Wychodzę na zewnątrz i staję jak wryta. Uch. Jakaś obca parka obściskuje się w mojej oazie przy śmietniku, a mężczyzna niemal zaślinia twarz kobiety. Fuj, obrzydlistwo. Jednak sposób, w jaki ją obłapia, sprawia, że przyglądam się temu z przedziwną fascynacją. Która normalna para może się migdalić w towarzystwie worków śmieci?

Taka, która tak bardzo się pragnie, że nie może czekać na powrót do domu.

Nic nie wiem o pożądaniu tego rodzaju. Jedyne, czemu się w życiu oddaję, to ciężka praca, aby zarobić na chleb. Faceci tylko by mi w tym przeszkadzali, ponieważ trzeba poświęcać im więcej czasu niż roślinom doniczkowym. A ja nie mam ani czasu, ani energii na związki. Dlatego raz na ruski rok wolę pójść z kimś do łóżka, żeby zaspokoić własne potrzeby, i nie zawracam sobie głowy wszystkim innym. Poza tym nie sądzę, abym potrafiła komuś na tyle zaufać. Mama już tego dopilnowała. Może i była okropna, lecz przynajmniej czegoś się od niej nauczyłam.

„Nie bierz narkotyków”.

„Nie uprawiaj seksu bez zabezpieczenia”.

„Nie miej dzieci, o ile nie jesteś absolutnie, totalnie, na pięćset procent pewna, że czujesz się na to gotowa, bo nie będziesz mogła ich zwrócić w najbliższym sklepie”.

„A przede wszystkim nie zakochuj się. To cię ogłupi, utrudni życie, a do tego na pewno źle się skończy”.

Odwracam się, by wejść z powrotem do środka i dać zakochanej parze trochę prywatności. Niestety potrącam coś po drodze, a wtedy mężczyzna odwraca się i krzyczy:

– Ej! Spieprzaj stąd, zboczeńcu!

Kto niby jest zboczeńcem? To nie ja chcę się bzykać przy kubłach na śmieci.

Zerkam przez ramię, żeby przeprosić. Szczęka mi jednak opada, gdy się orientuję, na kogo patrzę.

A to jebana kłamczucha.

Teri wcale nie odbiera z apteki leków swojej mamy. Jak niby mogłaby to robić, skoro jest zajęta dławieniem się językiem tego faceta? Na mojej twarzy pojawia się grymas. Gdyby nie to, że przydadzą mi się napiwki tej małpy, olałabym sprawę i poszła do domu. Dlaczego ludzie kłamią, żeby dostać to, czego chcą? Czy Teri nie rozumie, że mogła mi powiedzieć, że ma randkę z Panem Amantem Śmietnikowym, a ja i tak zgodziłabym się wziąć jej zmianę? Nie musiała łgać o matce pilnie potrzebującej medykamentów.

Ludzie są do bani. Cóż, zawsze byli, ale nie aż tak jak teraz.

„Oddychaj, dziewczyno. Potrzebujesz forsy. Co cię obchodzi, że ktoś, kogo ledwo znasz, wcisnął ci jakiś kit?”

„Bo coraz bardziej umiera moja nadzieja na to, że gdzieś na świecie wciąż są porządne osoby z kręgosłupem moralnym”.

Dziewczyna nie pali się, żeby wyjaśnić sytuację, a ja nie czekam na przeprosiny. Jeszcze tylko dwa miesiące i będę mogła wyjechać z tego miasta. Dzięki Teri znajdę się nieco bliżej celu.

Niech ktoś znów włączy mi w głowie królową Riri, bo ta laska będzie teraz pracować, pracować, pracować, pracować, pracować i jeszcze więcej pracować.

4 - CHLOE

Gdy wczorajszego dnia dotarłam wreszcie nad jezioro Como, natychmiast walnęłam się do łóżka w podniszczonym hoteliku blisko centrum, żeby odespać męczący mnie jet lag. Dziś zaś wreszcie maszeruję główną ulicą miasteczka.

To wspaniała miejscowość otoczona górami. Brukowane ulice i pokryte stiukiem budynki sprawiają, że wygląda, jakby od wieków nic się tu nie zmieniło. Mój uroczy tymczasowy dom zamieszkuje tylu ludzi, ilu pojawia się na lotnisku. Serio, według Google’a mieszka tutaj ponad dwa tysiące osób na kilometr kwadratowy. A rezydencję ma tu ponoć George Clooney.

Tak, mam na myśli tego George’a Clooneya.

Czy podjęłam wielkie ryzyko, nie kontaktując się wcześniej z Mattem, aby dać mu znać, że najprawdopodobniej jestem jego córką, która chce go poznać, choć przez lata nic o sobie nie wiedzieliśmy? Zapewne tak. Ale nie mogłam zaryzykować, że nie zechce ze mną rozmawiać, bo uzna mnie za jakąś naciągaczkę. Dlatego postanowiłam przedstawić mu się na miejscu, usiłując jednocześnie nie zesrać się ze stresu. Najpierw jednak muszę się dowiedzieć, gdzie mieszka.

Wzdłuż ulicy stoją sklepiki. Wszędzie mijający się dorośli machają do siebie, biegają też dzieci. Fakt, że miejscowi zdają się znać i lubić, uspokaja mnie. Wszystko to przypomina baśń, w której mieszkańcy miasteczka całe dnie spędzają na przyjaznych pogawędkach. A to sprawia, iż mam coraz większą nadzieję, że niedługo spotkam kogoś, kto zna Mattea i powie mi, jak mogę go znaleźć. Niestety Brooke, mimo talentów szpiegowskich, nie zdobyła dokładnego adresu. Ku naszej wielkiej frustracji Matteo nie udostępnił go w sieci.

Zatem niczym kiepski domokrążca zaglądam po kolei do każdego sklepiku, próbując się dowiedzieć, gdzie mieszka. Zanim udaje mi się uzyskać jakieś informacje, moim łamanym włoskim wypowiadam tę samą formułkę w czterech różnych miejscach.

– Sto circando signore Accardi8 – mówię, gestykulując i pokazując, co trzymam w dłoni. Brooke zasugerowała, żebym udawała dostawcę jedzenia.

– Signore Accardi e morto9 – odpowiada sklepikarka, marszcząc czoło.

Accardi nie żyje?

Śmieję się do siebie. Co za bzdura. Przecież wczoraj wrzucił nowe zdjęcie na Facebooka. Nie wiem, o jakim Accardim mówi kobieta, ale widocznie tutaj to popularne nazwisko.

– Morto? No. Sto circando signore Matteo Accardi10 – powtarzam, tym razem dodając jego imię.

Jej wargi układają się w literę „o”. Przeprasza po włosku i notuje adres mężczyzny na kawałku papieru.

Włosi są tacy mili. Tacy ufni. Prawdziwi bohaterowie historii pod tytułem Odnaleźć ojca.

Wychodzę ze sklepiku i wyrzucam pustą papierową torbę do najbliższego kosza. Przez całą drogę powrotną do hotelu uśmiecham się do mijanych ludzi jak wariatka.

Czas wreszcie poznać człowieka, o którego spotkaniu marzyłam całe życie.

* * *

Przenikliwy pisk opon zatrzymującego się samochodu wyrywa mnie z zamyślenia.

– Jesteśmy – oznajmia kierowca z silnym włoskim akcentem.

Przenoszę spojrzenie znad laptopa na okno. Uroczy domek znajduje się na końcu krętej ścieżki, a bramę porasta wijący się bluszcz. Żółte ściany to jedyna plama koloru na tle pięknego ciemnego jeziora. Oto dom, w którym pragnęłabym dorastać.

Oddycham ciężko i zaczynam grzebać po kieszeniach plecaka, żeby wydobyć pieniądze. Kierowca odbiera je ode mnie i się uśmiecha. – Grazie.

Wysiadam z auta i rozglądam się dokoła. W okolicy dostrzegam jedynie dwa domy. Pierwszy należy do Mattea, drugi zaś wygląda jak żywcem wyjęty z horroru. To mroczna willa położona na samym skraju jeziora i otoczona wysokimi drzewami. Ceglane wieżyczki wystrzeliwują ku niebu, sprawiając, że budowla wygląda niczym zamek złoczyńcy z kreskówki. Za płotem ze zbutwiałego drewna dostrzegam niepoprzycinane gęste krzewy i wysoką trawę.

Odwracam się plecami do opuszczonej posesji, po czym kieruję w stronę domu taty.

– Dasz radę – mruczę pod nosem.

Na galaretowatych nogach podchodzę do wielkiej żelaznej bramy. Słyszę dobiegającą gdzieś z wnętrza głośną muzykę, a na podjeździe stoi kilka samochodów. Cholera. Jak kretynka założyłam, że ojciec będzie w domu sam.

Wysyłam Brooke SMS-a, by dać jej znać, że dotarłam na miejsce, i dopisuję, że tata ma chyba gości. W tej chwili jestem bardzo wdzięczna za to, że przyjaciółka zaoferowała się opłacać nasze rozmowy telefoniczne przez pierwsze dwa tygodnie mojego pobytu we Włoszech. Bardzo teraz potrzebuję jej rady.

Zauważam zbliżający się do bramy samochód.

Czy to kolejny z gości Mattea? Czy będzie wypytywał, co tu robię i czemu zaglądam do środka? Albo gorzej. Co, jeśli kierowca zawlecze mnie tam i oznajmi ojcu, że znalazł przed jego domem stalkerkę? Gdyby tak się stało, straciłabym szansę na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia.

Przez panikę tracę zdolność logicznego myślenia. Boję się, że gość Mattea nakryje mnie na czajeniu się przed bramą posiadłości. Widocznie nie jestem gotowa na to spotkanie. Mój wzrok zatrzymuje się na dziurze w płocie sąsiedniego domu. Rzucam się biegiem w tamtą stronę w momencie, gdy niemal padają na mnie światła nadjeżdżającego samochodu. Gałązki krzewów drapią moją twarz i ręce, ale zagryzam zęby i ignoruję ból. Ciekawość sprawia, że zapuszczam się głębiej na teren posiadłości.

Wycie, które rozlega się gdzieś w oddali, sprawia, że przeszywa mnie dreszcz.

Czy we Włoszech są wilki?

– Cholera. Jeśli tu dziś umrę, będę nawiedzać Brooke do końca jej życia. Nie chcę trafić do piekła za włamanie.

Używając latarki w telefonie, przedzieram się przez trawę wysoką niczym na równinie Serengeti. Idę wzdłuż muru, który oddziela posiadłość mojego ojca od tej. Kilka razy potykam się o wystające korzenie i przeklinam, patrząc w nocne niebo.

Po pięciu minutach unikania leżących na ziemi gałęzi i przerażających ciernistych krzewów wreszcie docieram do miejsca, które wydaje się położone najbliżej domu ojca. Głośna muzyka i śmiech gości sprawiają, że moje serce zaczyna walić jak oszalałe. Jednak ciekawość pomaga mi zdobyć się na odwagę. Przyglądam się ścianie, by wypatrzyć coś, co ewentualnie pomogłoby mi wspiąć się na mur, lecz kamienie wydają się idealnie gładkie.

– Nawet ta ściana nie zamierza niczego ułatwiać, co?

Zerkam na wysokie drzewo rosnące tuż przy murze. Chyba dam radę się na nie wspiąć.

– Jak za starych, dobrych czasów, Chloe.

Podskakuję, gdy telefon zaczyna wibrować.

– Cholera!

Nasłuchuję, by sprawdzić, czy ktoś po drugiej stronie muru mnie usłyszał. Nic się jednak nie zmienia, wciąż dochodzi do mnie głośny śmiech gości.

Przesuwam palcem po ekranie, żeby odebrać połączenie.

– Brooke. Nie masz pojęcia, co właśnie planuję zrobić.

Przełączam na tryb głośnomówiący i wsuwam telefon do stanika, żeby móc dobrze ją słyszeć, kiedy będę się wspinać.

– Boję się pytać.

– Cóż, właśnie wdrapuję się na drzewo, jak za czasów naszego dzieciństwa, gdy wymykałyśmy się wieczorami z pokoju – mówię cicho, chwytając za najniższą gałąź i szukając podparcia dla stopy. Ręce mi się trzęsą, ale zaciskam zęby i się podciągam.

– Byłaś w tym beznadziejna, więc nie brzmi to dobrze – parska Brooke.

Gdzieś w pobliżu pęka gałązka. Znów drżą mi ręce, więc na chwilę przestaję się wspinać.

– A pamiętasz, jak upadłaś tyłkiem prosto w psią kupę? – pyta Brooke, przerywając ciszę.

Ignoruję dochodzący do moich uszu hałas i chwytam kolejną gałąź. Podciągam się jeszcze wyżej.

– Nie jest to coś, co da się zapomnieć.

– Czy możesz mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego wchodzisz na moje drzewo? – Przypominający warczenie głos przerywa naszą rozmowę.

– Chcesz usłyszeć legalną czy nielegalną wersję historii?

– Z chęcią usłyszę tę nielegalną.

Nagle z ust wyrywa mi się wrzask, bo gałąź wysuwa się spomiędzy moich palców i upadam na plecy. Jakiś ostry przedmiot, który chyba mam w plecaku, dźga mnie w kręgosłup.

– Aua.

– Chloe! Co się stało?! Och, mój Boże, proszę, nie umieraj gdzieś na włoskim zadupiu! Wiesz, że nie stać mnie na bilet, żeby tam lecieć i cię szukać! – słyszę dochodzące gdzieś z oddali wołanie Brooke.

– W porządku, Brooke! Żyję! – Sięgam do stanika, żeby wyjąć telefon, ale nie znajduję go tam.

– Na razie.

Głos nieznajomego sprawia, że przeszywa mnie dreszcz. Na dźwięk jego słów zapominam o szukaniu komórki. Facet opiera się o pień drzewa. Jest zbyt ciemno, bym mogła zobaczyć, jak wygląda.

– Czy możesz mi wreszcie wyjaśnić, czemu zakradłaś się na moją posesję?

Mrużę oczy, myśląc, że w ten sposób dojrzę w mroku jego twarz. Obrazy podsuwane przez wyobraźnię naprawdę nie pomagają utrzymać tętna w normie. Całe moje ciało pokrywa gęsia skórka, gdy mężczyzna mi się przygląda – ani na moment nie wychodząc z ciemności, bym mogła zobaczyć go w świetle księżyca.

Niczym kompletna idiotka pozostaję na ziemi, zbyt przerażona, żeby ruszyć tyłek.

– Ja… Eee… Cóż… Widzisz…

– Jeżeli aż tyle czasu zajmuje ci wydukanie kilku słów, to spędzimy tutaj całą noc – mówi. Jego głos brzmi ostro i nieprzyjemnie. Gość wydaje się totalnym dupkiem. – Kto cię przysłał? Mów! – warczy.

Kto mnie przysłał? Ten facet myśli, że kim jestem? Płatnym zabójcą?

Słyszę szelest i mężczyzna się zbliża. Lekki powiew wiatru sprawia, że dociera do mnie jego zapach. Jest tak przyjemny, że mam ochotę jeszcze raz go powąchać.

– Dzwonię po policję. Zajmą się tobą tak, jak zajęli się twoimi poprzednikami. – Podnosi do ucha telefon. Przez światło bijące od ekranu twarz nieznajomego wygląda złowieszczo.

Otrząsam się z otępienia i usiłuję stanąć na drżących nogach. Ostatnie, czego mi trzeba, to problemy z glinami. Wspomnienie poprzedniego razu, kiedy miałam z nimi do czynienia, powoduje, że się wzdrygam. Podnoszę wysoko ręce, żeby pokazać mężczyźnie, iż nie mam broni.

– Nie rób tego! Proszę! Przychodzę w pokoju!

Przychodzę w pokoju? Co to, do diabła, za durna gadka?

Facet staje tuż przede mną. Wtedy chmury przesuwają się i światło księżyca pada wprost na jego twarz. Cienie przez chwilę tańczą na wystających kościach policzkowych, podkreślając ostre rysy. Szczęka pokryta jest krótkim zarostem, a wpatrzone we mnie oczy zwężają się. Dostrzegam w nich dzikość, kiedy nieznajomy przygląda mi się uważnie. Jego gęste ciemne włosy sięgają niemal ramion i poruszają się na wietrze.

Cholera, facet wygląda tak dobrze, że nie mogę oderwać od niego wzroku. Strasznie mnie korci, żeby wyciągnąć dłoń i przesunąć nią po tej krótkiej bródce, ale udaje mi się powstrzymać.

– Skończyłaś się już gapić? – mamrocze z niezadowoleniem. Nieprzyjemny ton sprawia, że błyskawicznie wracam na ziemię.

Super. Lecę na jakiegoś stukniętego kolesia, który chce nasyłać na mnie policję.

„Niżej już się chyba nie da upaść, Chloe”.

– Nie. Tak. Chyba – piszczę.

Mężczyzna zaciska szczękę.

– Podaj mi jeden dobry powód, dla którego mam nie dzwonić po gliny.

Cholera jasna.

Nieziemsko przystojny mężczyzna podchodzi bliżej, trzymając telefon przy uchu. Wszystko w nim jest onieśmielające – od sylwetki po ton głosu. Mój mózg automatycznie wchodzi w tryb „uciekaj albo walcz”. Ucieczka to coś, w czym jestem dobra. To jedyne, co znam. Dzięki niej nikt nie odeśle mnie Brooke pociętą na kawałki i zapakowaną w karton.

– Ponieważ… – Rzucam się w lewo, ale zostaję schwytana przez silne ramiona. Bardzo silne, co mogę wywnioskować, gdy próbuję się wyrwać. A naprawdę staram się z całych sił. Rzucam się. Kopię. Staram się dać facetowi z bańki, lecz napotykam jedynie powietrze, bo w ostatniej chwili uchyla się przed ciosem. Usiłuję nawet szczypać go z maksymalną siłą, na jaką stać moje drobne palce, i nadzieją, że może dzięki temu mnie puści. Jednak wszystko to nie robi na nim wrażenia. Wydaje się wyciosany z kamienia, co zresztą doskonale pasowałoby do jego sposobu bycia.

„Chloe, myśl. Dzielą cię sekundy od skończenia w jutrzejszych wiadomościach”.

Odwraca mnie przodem do siebie i unieruchamia mi ręce za plecami.

– O nie, nie ma mowy, żebym cię wypuścił. Mam dość takich jak ty. Przyłazicie tu z nadzieją, że trafi się wam smakowity kąsek do artykułu.

– Jakiego artykułu?! O czym ty w ogóle gadasz?!

Czy to bardzo głupie, że żywię nadzieję, iż Matteo usłyszy wrzeszczącą wniebogłosy kobietę i ruszy, by uratować ją z rąk wariata? Ten facet ma jakąś totalną paranoję. To jedyne wyjaśnienie jego dziwnego zachowania oraz faktu, że bierze mnie za kogoś, kim zdecydowanie nie jestem. Nie mam bladego pojęcia, jakie świry pakują mu się na posesję, ale ja do nich nie należę.

Mężczyzna pozostaje niewzruszony, choć z całych sił staram się mu wyrwać. Niespodziewanie coś twardego dotyka mojego brzucha i nagle czuję się tak, jakbym naprawdę walczyła o przetrwanie.

Mowy, kurwa, nie ma.

Kopię nieznajomego w nogę z nadzieją, że to mi jakoś pomoże. Z moich ust wyrywa się jednak kolejny wrzask, gdy palce stóp napotykają na coś, co przypomina betonową ścianę.

– Co, do diabła?! Żartujesz sobie?! Z czego ty w ogóle jesteś zrobiony?! Z pieprzonego kamienia?!

Mój paluch boli jak cholera.

Mężczyzna stęka, ale nie rozluźnia uścisku.

– To raczej ja powinienem pytać, kim ty, kurwa, jesteś i co ćpałaś.

– Ja? Ćpałam? Raczej ty wydajesz się nieźle nawalony, dupku.

Zamiast się rozpłakać z powodu promieniującego od stopy bólu pozwalam instynktowi przejąć nade mną kontrolę. Daję trzymającemu mnie sukinsynowi kopa kolanem w krocze – z całą siłą, jaką mogę z siebie wydobyć.

Zabiera ręce i zgina się wpół, przeklinając głośno.

Nie zamierzam tu zostawać, żeby sprawdzić, jak dużą zrobiłam mu krzywdę. Rzucam się biegiem w kierunku głównej drogi, ani razu nie oglądając się na psychopatę, który chciał nasłać na mnie gliny i jeszcze się podniecił całą tą sytuacją. Widziałam w życiu zbyt wiele horrorów. Dziewczyna odwracająca się za siebie zawsze od razu ginie.

Nie przestaję biec, póki nie dostrzegam drzwi wejściowych do mojego hotelu. Ciuchy mam mokre od potu i z trudem łapię powietrze. Opieram się o ścianę i zaczynam przetrząsać plecak w poszukiwaniu telefonu. Brooke pewnie umiera ze strachu o mnie. Niczego niestety nie znajduję. Gdy uświadamiam sobie prawdę, zamieram.

Kurwa. Kurwa jebana mać!

Upuściłam komórkę pod drzewem, na które się wspinałam.

Sądziłam, że wszystkich świrów zostawiłam za sobą w Ameryce, kiedy z niej wyjechałam. Okazuje się jednak, iż w obcym kraju również nie brakuje wariatów. Tyle że tym razem sama wpakowałam się w kłopoty.

Ale co tam, włamanie to przestępstwo, tylko jeśli zostanie się złapanym.

8. Sto circando signore Accardi (włos.) – szukam pana Accardiego (przyp. tłum.).
9. Signore Accardi e morto (włos.) – pan Accardi nie żyje (przyp. tłum.).
10. Morto? No. Sto circando signore Matteo Accardi (włos.) – Nie żyje? Nie. Szukam pana Mattea Accardiego (przyp. tłum.).
5 - SANTIAGO

Gdyby nie telefon, który dzwoni na mojej szafce nocnej, uznałbym wydarzenie z wczorajszej nocy za najdziwniejszy sen, jaki miałem od dawna. Sen z ciemnowłosą włamywaczką w roli głównej, która zrobiła na mnie duże wrażenie.

Wielu ludzi próbowało dostać się do tej posiadłości, od kiedy wprowadziłem się tu kilka lat temu. Dziennikarze i pozbawieni serca paparazzi nie potrafili powstrzymać się przed chęcią przyjrzenia się mojemu życiu prowadzonemu w odosobnieniu. Przypominają rekiny w wypełnionej krwią wodzie – po prostu nie mogą nie próbować podpłynąć jak najbliżej.

Telefon włamywaczki dzwoni po raz trzeci w ciągu pół godziny. Ktoś musi być cholernie zdesperowany, aby z nią porozmawiać. Najpierw myślałem, że to zmartwiony chłopak, ale do tajemniczej kobiety telefonuje i pisze jedynie jakaś Brooke. Gdy wreszcie odebrałem, nieznajoma dziewczyna jak opętana wrzeszczy do słuchawki, że tortury są wciąż legalne w stu czterdziestu jeden krajach i powinienem się modlić, żeby mnie nie znalazła w którymś z nich. Ale przynajmniej potem przestaje wydzwaniać.

Mam nadzieję, że kobieta wróci po telefon i wyjawi mi swoją tożsamość. Chcę, żeby została aresztowana i ukarana. Tego typu osoby muszą ponosić odpowiedzialność za własne działania, żeby inni potencjalni włamywacze mogli potraktować to jako ostrzeżenie. Po jakimś czasie komórka znów dzwoni, lecz tym razem na ekranie pojawia się włoski numer, co wzbudza moją ciekawość.

Odbieram.

– Słucham.

Ktoś klnie zachrypniętym głosem w pewnej odległości, po czym odzywa się już do słuchawki.

– Ty…!

Ach, czyli znowu ze sobą rozmawiamy.

– Owszem, ja.

– Ukradłeś mi telefon!

– Chyba coś ci się pomyliło. Zostawiłaś go u mnie.

Kobieta mamrocze, żebym się pieprzył, co sprawia, że szczerzę się jak idiota.

– Nie musisz mi dziękować – dodaję.

– Skoro już mam okazywać wdzięczność, to serdecznie dziękuję, że przez twoją wczorajszą erekcję mało zawału nie dostałam. Naprawdę uroczo się tak ocierać o czyjegoś fiuta, ale niestety nie mogłam skorzystać z oferty.

– Zrzucam winę na adrenalinę, która skoczyła mi po tym, jak znalazłem włamywaczkę w ogrodzie.

Kobieta parska.

– Pewnie. Jednak wyjaśnijmy sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, nie jestem włamywaczką. Nawet gdybyś wezwał policję, i tak by mnie nie aresztowali, jedynie zatrzymali w celu wyjaśnienia. Po drugie, jeśli tak reagujesz na przypływ adrenaliny, to bałabym się pójść z tobą do łóżka. To było…

Absurd jej wywodu sprawia, że śmieję się tak głośno i długo, że zaczynają palić mnie płuca.

– Czy ty naprawdę prawisz mi teraz komplementy?

– A czy dzięki temu odzyskam telefon? Mogę jeszcze pochwalić rozmiar twojego kutasa. Wiem, że faceci to uwielbiają.

Mój dobry nastrój od razu znika, gdy dociera do mnie, że dziewczyna mówi te rzeczy po to, żeby odzyskać swoją własność. Jakie to typowe.

– Nie. Znalezione, nie kradzione.

– Chyba sobie kpisz?!

– Nie tym razem.

– Po co ci komórka w brokatowym etui?

Przełączam na głośnomówiący i oglądam etui wypełnione wodą z brokatem i cekinami.

– Podkreśla kolor moich oczu.

Jej prychnięcie brzmi niemal jak śmiech.

– Jesteś niemożliwy.

– To lepsze niż być kimś, kogo już kiedyś aresztowano. Aż tak bardzo chciałaś przeżyć to drugi raz? – odpowiadam bez zastanowienia.

– Nie miałabym z tym problemu. Ale jak już mówiłam, zatrzymano mnie, nie aresztowano. I tak szczerze, wolę zostać oskarżona o przestępstwo, którego nie popełniłam, niż być dupkiem, który kradnie dziewczynom telefony, żeby poczuć się jak mężczyzna. Mam nadzieję, że mój pięcioletni iPhone dobrze ci posłuży. Pa, pa – mówi i się rozłącza.

Oddzwaniam na włoski numer ze swojego telefonu. Ktoś szybko odbiera i prosi, żebym podał zamówienie. Najwyraźniej dodzwoniłem się do którejś z restauracji w miasteczku.

Cholera. Sprytna z niej dziewczyna, nie chce zostawić śladu, którym mógłbym podążyć. Uśmiecham się, urzeczony jej pomysłowością. Jakimś cudem wzięła mnie za zupełnie innego człowieka niż tego, którym byłem przez ostatnie lata.

Zamiast jak zwykle zmarnować dzień, użalając się nad sobą, biorę laptopa i zaczynam szukać informacji o zhakowaniu czyjegoś telefon. Mam nadzieję, że w ten sposób znajdę jakieś informacje o tajemniczej włamywaczce. Korzystając z opublikowanych w sieci szczegółowych instrukcji, próbuję odblokować jej komórkę. Oczywiście osiągam jedynie to, że zablokowuje się na dobre, robiąc mi wcześniej zdjęcie.

Jakiś czas później odzywa się mój telefon, przerywając mi dalszą lekturę ciulowych wskazówek. Sięgam i odbieram połączenie.

– Hej.

– Więc… nie gniewaj się. – Młodsza siostra mówi do mnie uspokajającym tonem, jakbym był małym dzieckiem.

Stękam z niezadowolenia.

– Co zrobiłaś tym razem?

– Cóż, pamiętasz, jak wspominałam, że niedługo cię odwiedzę?

– Nie, w jakiś zabawny sposób musiałaś zapomnieć powiedzieć mi o tej drobnej sprawie, chociaż przez ostatnie dwa tygodnie rozmawialiśmy całe trzy razy.

– Wiesz, że dzwonię częściej, ale nie odbierasz.

Wychwytuję nutę urazy w jej głosie. Nie chodzi jednak o to, że celowo ignoruję telefony Mai. Po prostu są takie dni, kiedy nie potrafię zwlec się z łóżka, a co dopiero z kimś rozmawiać. Niestety to wyjaśnienie nie umniejsza poczucia winy.