Droga do Inverness - Katarzyna Szewioła-Nagel - ebook
NOWOŚĆ

Droga do Inverness ebook

Katarzyna Szewioła-Nagel

4,5

33 osoby interesują się tą książką

Opis

Za szkockimi mgłami kryje się słońce

 

Ida nie miała łatwego dzieciństwa. Wczesne małżeństwo, które miało być ucieczką przed toksyczną i roszczeniową matką, także się rozpadło. Może dlatego, że Adam nie był dobrym człowiekiem, może dlatego, że Ida też nie ma łatwego charakteru, a może z jeszcze wielu różnych przyczyn. To w sumie przestaje być istotne, ważne jest to, że choćby nie wiadomo jak bolało, trzeba się podnieść i  pozbierać.

 

Ida bierze więc flamastry i spisując na wielkiej płachcie papieru kolejne punkty (jak zawsze systematyczna niemal do bólu), zaczyna zmieniać swoje życie. Początkowo pomalutku, krok po kroczku, w końcu jednak dochodzi do wniosku, że tu potrzebna jest zmiana rewolucyjna. Postanawia wyjechać za granicę, a rozmyślając nad kierunkiem podróży, odkrywa szkockie miasto Inverness.  

 

Kiedy już tam pojedzie, trafi nie tylko na pewną tajemnicę i dramat sprzed lat, ale także na ludzi, którzy staną się dla niej nową rodziną. Czy zaplanowany półroczny pobyt Idy w mglistej Szkocji skończy się naprawdę po sześciu miesiącach? Wszystko można zmienić. I plany, i życie, i podejście do siebie i świata. Trzeba tylko chcieć.   

„Droga do Inverness” nie prowadzi nas jedynie tam, gdzie fragment szkockiej historii odcisnął swe piętno. Za sprawą Idy, bohaterki tej książki, odkrywamy, jak zamknąć bolesną przeszłość, pozwalając otworzyć się na przyszłość. Czy po rozstaniu z mężem młoda kobieta da sobie szansę na nowe życie w miejscu, gdzie zwyczaje tak różnią się od tych nam znanych? Polecam tym, którzy wciąż szukają swojej drogi i tym, którzy pragną odnaleźć własne Inverness. Magdalena Kułaga, pisarka

 

Inverness - miejsce niezwykłe, wręcz wymarzone na rozpoczęcie nowego rozdziału życia. Czy jednak na pewno? Czy bohaterce tej książki, Idze,  uda się uporać z demonami z przeszłości i odkryć to, co naprawdę jest w życiu ważne? Przeczytajcie, bo naprawdę warto. Macie okazję poznać mały kawałek urokliwej i malowniczej Szkocji... Polecam. Natalia Strągowska (Natalka-bibliotekarka)

 

            

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 588

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka daje nadzieję, że można spotkać szczęście i pozwolić sobie na miłość. Polecam.
10

Popularność




Prolog

Wiosna 202… r.

Samolot kołował. Opierałam brodę na dłoni i zezowałam na chmury. W Wielkiej Brytanii padało, tu wyglądało, jakby też zaraz miało lunąć. Może ominie mnie szkocka pogoda?, pomyślałam. Przez okno widziałam pas startowy, choć teraz pewnie powinnam nazywać go pasem do lądowania. Lądowiskiem – weź już, kobieto, nie bądź taka głupia – fuknęłam na siebie w myślach. W stresie plątały mi się słowa. Na szczęście rzadko wypowiadałam je wtedy na głos, więc wstyd pozostawał tylko tam, w środeczku. Kiedy zbliżaliśmy się do szarzyzny asfaltu, myślałam o Marcie. Miała mnie odebrać. Nie wiedziałam, czy przyjedzie z Marcinem, czy weźmiemy taksówkę, a może powleczemy się rozklekotanym busem. Jedno było pewne, nie napisała dziś ani jednej wiadomości, a mnie kiszki z nerwów bulgotały jakszalone.

Koła stuknęły o ziemię. Maszyna siadła, a ja odetchnęłam z ulgą. Rozległy się brawa. Dołączyłam do nich z wdzięcznością. Jeszcze te wszystkie lotniskowe sprawy i pędzę do mojego ukochanego, zapyziałego mieszkanka. Ciekawe, czy Nowakowski coś w nimzmienił?

Wysiadłam. Nareszcie! Przeszłam do budynku i pomiędzy obcymi mignęła mi znajoma twarz. Ale nie była to Marta ani Marcin. Nie? Potrząsnęłam głową. Musiało mi się wydawać. Ciągnąc bagaż, powlokłam siędalej.

– Ida! – Usłyszałam.

A jednak się niemyliłam!

Odwróciłam sięgwałtownie.

– O! – wyrwało misię.

– Dzień dobry! – Mężczyzna pomachał domnie.

Powoli skierowałam się ku niemu, rozglądając się na boki. Może jakimś przypadkiem jest razem z tą moją przyjaciółką-powsinogą.

– Cześć. – Wyciągnęłam do niego dłoń, a on ją energicznie uścisnął. – Myślałam, że przyjedzie Marta. – Posmutniałam. – Liczyłam, że mi odpisze, ale telefonmilczy.

– Tak, wiem. Marta jest… – Wziął głęboki wdech. – Jest przeziębiona. Poprosiła, bym cię odebrał, ale obiecuje jutropodjechać.

– Ciekawe. – Uniosłam brew. – Ciekawe, skąd ma twójnumer.

– To długa historia, a konkretnie związana z twojąmamą.

– Zaintrygowałeś mnie – mruknęłam, tym razem dla odmiany ściągającbrwi.

– To nic takiego, zapewniam. Daj walizkę. Samochód stoi na parkingu. Chodźmy – zaproponował szybko, a ja nabrałampodejrzeń.

– No, dobrze, chodźmy – odrzekłam i mocniej ścisnęłamrączkę.

To chyba déjàa vu. Miałam wrażenie, że zaparkował dokładnie w tym samym miejscu co ostatnio, choć, co oczywiste, mogło mi się tylko wydawać. Nadal czułam zdenerwowanie, a w brzuchu bulgotało mi niestrudzenie. Może powinnam cośzjeść?

– Zahaczmy o jakąś Żabkę czy coś? – zaproponowałam. – Nie będę ci wyżerać z lodówki.

– Nie, jedzenie jest. Ugotowałem obiad. Zjesz normalny, ciepły posiłek, a nie kanapkę. – Usiadł za kierownicą i jak gdyby nigdy nic włożył kluczyk dostacyjki.

Zamrugałam, zdębiałam, ale usadowiłam się obok, zupełnie nie wiedząc, jak mam się do tego odnieść. Człowiek, z którym może i jestem na ty, ale którego tak naprawdę nie znam, ugotował mi obiad. Do tego wiezie do domu, bo Marta nagle się pochorowała. Mało tego, wymienili się numerami telefonów i cholera wie, co jeszcze ich ze sobą łączy! Umysł przetwarzał milion myśli na sekundę. Przez to jedyne, co zdołałam wydukać, to:

– No, ok.

– Jedziemy. – Silnik zawarkotał, a mnie przypomniał sięlot.

Położyłam dłoń naustach.

– Wybacz – powiedziałam. – Chyba mnie mdli od tych wszystkich emocji.

– Chcesz wysiąść nachwilę?

– Nie, nie, jest ok. – Wyprostowałam się na fotelu i umieściłam pięści na kolanach. – Po prostu jestdziwnie.

– Co jest dziwne? – spytał, nie patrząc w mojąstronę.

– Chyba źle się wyraziłam. – Odwróciłam się ku niemu i zaciskając wargi, zrobiłam głupią minę. – Dziwnie mi tu wracać. Dziwnie spotkać ludzi, których nie widziałam ponad pół roku. Dziwnie znów siedzieć w twoim samochodzie i dziwnie mi tak jakoś w ogóle – wyrzuciłam jednymtchem.

– Rozumiem. – Uspokajająco położył mi rękę na ramieniu. – Wszystko będzie dobrze. Jedźmy.

– Tak, jedźmy – przytaknęłam i sięgnęłam potelefon.

Nikt do mnie nie pisał. Ale to akurat moja wina. Obiecałam, że jak wyląduję, to wyślę im wiadomość. Przeklikałam i poszło. Poczułam, że zaczyna schodzić ze mnie powietrze. Z każdym metrem umykającym spod kół było coraz lepiej. Nowakowski coś do mnie mówił, nie słuchałam jednak. Patrzyłam na wyświetlacz w nadziei, że pierwszym, który odpisze, okaże się Rory. I tak też się stało. Zaraz pojawiło się powiadomienie od Billa, potem od pani Abett, a na końcu od Sophie. Wpatrywałam się w słowa wystukane na Messengerze i robiło mi się lżej na sercu. Odpisywałam każdemu w osobna, zatracając się w przestrzeni, którą wokół siebiestworzyłam.

– I jesteśmy. – Samochód się zatrzymał, a ja zrobiłam wielkie oczy, bo podróż wydała mi się raptemmgnieniem.

– Już? – zdziwiłam siętrochę.

– Jak się jest nieobecnym duchem, to czas płynie zupełnie inaczej – skontrował, wysiadł i ruszył w kierunkubagażnika.

– No tak. – Przyznałam mu rację, ale na tyle cicho, że na pewno tego nieusłyszał.

Wyciągnął mój bagaż i postawił nachodniku.

– Dzięki. – Złapałam rączkę walizki i rozejrzałam sięwokół.

– Daj to – rzucił. – Pomogęci.

Niechętnie, ale przystałam na tępropozycję.

Nic, ale to nic się nie zmieniło. Wokół śmietników nadal walały się papierki i puste opakowania po napojach. Samochody stały nierówno. Ludzie siedzieli na ławeczkach, biegli spóźnieni na pociąg lub palili. Busy zatrzymywały się i ruszały, gołębie to wzlatywały, to opadały z furkotem, a Żabka jak była, tak jest. Nawet niebo wydawało mi się równie przaśne, co znajomeobrazki.

– Coś się stało? – zagaił Nowakowski, stającobok.

– Nie… Nie! Jest tak, jakzawsze.

– Todobrze?

– Chyba tak. – Wzruszyłamramionami.

– No to idziemy. Pomalowali nam klatkę. Mówiłem?

– Nie.

– No to patrz i podziwiaj! – Znów się zaśmiał, a ja za nic nie potrafiłam rozszyfrować, co mu chodzi pogłowie.

Klatka nie była już szaroburym korytarzem z drewnianymi schodami. Wyglądała, rzekłabym – zacnie. Poręcze odnowiono szałowym, zielonym lakierem, lamperie otrzymały w prezencie seledyn, a ściany jeszcze jaśniejszy jego odcień. Wszystko prezentowało się o wiele lepiej, mimo że schody nadalskrzypiały.

– Ciekawe. Pozytywnezmiany.

– Owszem. – Wyprzedził mnie, przeciskając się koło ściany i pognał nagórę.

Słyszałam szczęk klucza w zamku, otwieranie drzwi orazszurania.

Wdrapywałam się swoimtempem.

Grała mi pod skórą iskra! W głowie rodził się plan, który muszę zrealizować, a potem zmierzyć się z rzeczywistością i podjąć jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. Nadal nie miałam pojęcia, co zrobić, jak się zachować, gdzie się najpierw udać, ale wiedziałam, że w Internecie znajdęodpowiedzi.

– Kiedyś myślałam, że wchodzenie tutaj to fraszka – utyskiwałam, sapiąc jak parowóz..

Nowakowski przekrzywił głowę i oparł się o futrynę, wciskając pięści w kieszenie. W tej pozycji wyglądał nad wyraz przystojnie. Od razu przestałam się na niego gapić. Co za niedorzeczne myśli, Ido!, skarciłam się w duchu.

– Myślałem, że mieszkałaś na poddaszu. Powinnaś mieć kondycję – zażartował.

– Ja mam kondycję, by ci teraz przysolić w nos – odbiłam piłeczkę, natychmiast dziwiąc się swojej odwadze. Nigdy przecież tak się do niego nie odezwałam. To mój najemca, a nie przyjaciel. Co ja takiego odwalam? Czyżby za bardzo wszedł mi szkockiluz?

– W to nie wątpię. – Zaśmiał się i postawił mój bagaż w przedpokoiku. – Nie stójtak.

Wywróciłam teatralnie oczami i przekroczyłampróg.

Stanęłam jak wryta. Ludzie uśmiechali się i machali domnie.

– Niespodzianka! – wrzasnęła Marta i podbiegła z wyciągniętymiramionami.

Uściskałam ją, choć nadal nie bardzo wiedziałam, co siędzieje.

– Ha! Wiedziałam, że się nie domyślisz! – Cmokała mnie w policzki.

– No pewnie. Jestem typem niedomyślnym – odrzekłam zgodnie z prawdą.

Zaczynałam rozpoznawać ludzi siedzących na kanapie, stołkach lub opierających się o blat w kuchni. To stara ekipa, z którą kiedyś często się spotykałyśmy. Ech, te „Martowe” znajomości. Chwilkę potem zalała mnie fala uścisków, powitań i ciepłych słów. Otoczona zapachem perfum, chipsów i piwa poczułam się osaczona, ale i pozytywnie nastrojona na to, co czeka mnie nie tylko teraz, ale i za kilka dni. Nie było ust, które by mnie nie cmoknęły, i rąk, które nie uściskały. Brakowało czasu na dłuższą wymianę zdań, po prostu obraz płynął rzeką znajomychtwarzy.

Pomiędzy nimi dostrzegłam Patrycję. Ścięło mnie z nóg.

Przestawiłam bagaż i w końcu zdjęłam buty. Siostra czekała w najdalszym kącie, jak zawsze paląc papierocha i wydmuchując dym przez otwarte okno. Gdy stanęłam obok, zgasiła go o parapet i cisnęła peta na zewnątrz. Czyli w tej kwestii także bezzmian.

– Cześć – bąknęła i podała mikieliszek.

– Hej? – odpowiedziałam pytająco, przyjmującalkohol.

– Nie będę cię ściskać, jak inni – od razu zakomunikowała. –Do tego muszę dojrzeć – dodała.

Wyciągnęłam ku niej drżącądłoń:

– Ale ręce możemy sobie uścisnąć, prawda?

– Możemy.

Od razu wlałam w siebie zawartość szkła i poczułam, że piję smakową wódkę. To też było w jej stylu. Zakrztusiłam się, ale szybko odzyskałamfason.

– Nudna będę, jak powiem, że ciebie to się niespodziewałam.

– Nudna będziesz, bo ty się nigdy niczego nie spodziewasz. – Wzruszyłaramionami.

– No tak… – westchnęłam.

– Wytłumaczysz mi to? – Ruchem podbródka wskazała bawiących sięludzi.

– Nie, bo sama nie wiem, o co chodzi. Pewnie Marta zaraz nas dopadnie, po tym jak opróżni kolejną lampkę wina i wtedy może czegoś się dowiem. Na razie, jak widać zresztą, goście ogarniają sięsami.

Nie ogarniali się sami, a kierowała nimi nie tylko przyjaciółka, ale i Nowakowski, który zdawał się być w swoim żywiole. Ktoś rozpakowywał kolejną paczkę ciasteczek, ktoś wystawiał colę na blat, a jeszcze ktoś inny robił coś w kuchni. Istny domwariatów.

Wróciłam jednak dosiostry:

– Co tu robisz? – zagaiłam.

– Matka kazała miprzyjechać.

– Że co? – Zrobiłam wielkieoczy.

– Marta dzwoniła. Prosiła, byśmy ze sobą porozmawiały. Podobno to ważne. Mama nic nie powiedziała, choć patrząc na jej lubego, on wiedział, co się święci. Mam urlop. A tak naprawdę to go nie mam. Udaję chorą, więc nie zdradź mnie przedszefem.

– Wpierw musiałabym się nauczyć niemieckiego. – Uśmiechnęłam się podnosem.

– Wiem, według ciebie niemiecki to chorobagardła.

– Otóżto.

– Hej! – Marta przerwała nam konwersację, stając na moim szałowym stoliku z palet. – Ja tu muszę. – Zachwiała się, a kilka rąk wystrzeliło w jej kierunku, by w razie czego ratować ją przed upadkiem. – Dzięki. – Wyprostowała się. – Słuchajcie! Ida wróciła. – Odwróciła głowę w moją stronę i ostentacyjnie puściła mi oczko. – Zróbmy jej dziś dobrze! – krzyknęła, co jak dla mnie zabrzmiało dość dwuznacznie, a w tym czasie z kuchni wyszły dwie osoby, niosące tort, z którego strzelały sztuczne ognie lub coś innego, cokolwiek tobyło.

Przyłożyłam dłonie do policzków, modląc się w duchu, by ten cyrk już się skończył. Moja introwertyczna natura dostawała za dużo. Lot mnie zmęczył, teraz to. Pewnie przez następny tydzień nie podniosę się z łóżka, a muszę! MatkoBoska!

Tort był super. Taki jak lubię, z nutką rumu i śmietanki. Wilgotne ciasto rozkosznie ukoiło moje zdenerwowanie. Chętnie wlałabym w gardło większą ilość procentów, ale nie wypadało paść trupem przed końcem imprezy. Paru znajomych zamieniło ze mną kilka suchych zdań. Wiedziałam, że niektórzy przyszli tu bardziej dla Marty niż dla mnie. Teraz marzyłam o kąpieli i maseczce w płacie.

Po dwóch godzinach się rozluźniło. Zostaliśmy w niewielkim gronie; stałam obok siostry, skubiąc paluszki, reszta siedziała wokół mojej przyjaciółki i gorączkowo nad czymśdebatowała.

– Dowiedziałaś się czegoś? – zagaiłam, patrząc spod oka na Patrycję, bo widziałam, że jakąś chwilę temu rozmawiała z Martą.

– Chyba chodziło o pozamykanie spraw, które nas męczą – odparła.

– Chyba tak. – Wcisnęłam kolejnego paluszka do ust. – Choć z tego, co wiem, to wyjaśniłyśmy sobie wszystko naMessengerze.

– Tak, ale Marta o tym nie wie, a przynajmniej tak mi się wydaje. – Rzuciła mi wymowne spojrzenie, a potem pociągnęła nosem i sięgnęła po paczkę papierosów. – Tak po prawdzie to bardzo długo nie zapomnę tej video-rozmowy.

– Przepraszam – jęknęłam, było mi autentyczniesmutno.

– Spoko. – Odpaliła fajkę. – Zobaczyłam rzeczywistość z twojej perspektywy. Z mojej wyglądało to inaczej, niestety.

– Jesteś zła na mamę? – Obserwowałam, jak wypuszcza dym przeznos.

– Nie wiem – mruknęłaniewyraźnie.

Założyła ręce pod biustem, a papieros smętnie zwisał z jej karminowychwarg.

– Ja już teraz też nie wiem, co czuję – przyznałam szczerze. – Powinnyśmy z niąporozmawiać.

– W weekend – przytaknęła i wyrzuciła niedopałek przezokno.

– Serio, kogoś kiedyś tymtrafisz.

– Ida, jeszcze nikogo nie trafiłam. Nie panikuj. Muszę iść. – Popatrzyła mi w oczy. – Załatw sobie tu wszystko. Będziemy w sobotę, ale nie wiem, o której. Mam samochód, nie będziesz musiała się tłuc na tozadupie.

– Ok. Dzięki, żeprzyszłaś.

– Spoko. – Podała midłoń.

Teraz zostałam sama-nie-sama. W mieszkaniu przebywało kilka osób, a ja czułam się jak w pustym, kulistym akwarium, posadzona na wyschniętym żwirku dla złotych rybek i wszystko wokół obserwowałam zza szyby załamującej rzeczywistość. Rozbolała mnie od tego głowa. Usiadłam więc na stołku i zaczęłam lustrować uliczny korek. Samochody poruszały się wolno. Krzykliwa czerwień autobusów kontrastowała z nijakimi odcieniami karoserii osobówek. Każdy się gdzieś spieszył, przechowywał w płucach zapach spalin i niespełnionych obietnic. Trwałam tak zawieszona pomiędzy rzeczywistością, a bezpieczną bańką samotności do czasu, aż ktoś dotknął mojego ramienia. Przyjazne otoczenie sięrozprysło.

– Jak się czujesz? – Marta się uśmiechała, a jej szkliste od alkoholu oczy przypominały wąskieszparki.

– Luzik. Muszę się wykąpać. Pogadać z Nowakowskim o dalszym najmie i załatwić z notariuszem przedłużenie umowy. O ile, oczywiście, nadal będzie chciał tumieszkać.

– Nie wybiegaj tak daleko w przyszłość. – Przyciągnęła sobietaboret.

– No właśnie! – ożywiłam się nagle. – Co tu sięwydarzyło?

– O Jezu! – Nie przestawała się śmiać. – Po tym, jak napisałaś, że twoja mama nachodzi Nowakowskiego, postanowiłam zajrzeć do niego i przedstawić mu sytuację. Miałam szczęście, że był. Nie zaskoczy cię fakt, że od razu potraktował mnie z buta i kazał spier… spierniczać…

– Wcale mu się nie dziwię – przerwałamjej.

– No właśnie, ja tym bardziej. Ale uparcie nie dałam się przegonić i jakoś tak od słowa do słowa gadka zaczęła nam siękleić…

– Gadka zaczęła nam się kleić… – powtórzyłam, marszczącczoło.

– No, jakośtak.

– Czegoś mi nie mówisz! – Wyczułam w powietrzu, że coś się zadziało podczas mojej nieobecności, a ta cholera perfidnie tozataiła.

– Aaa… bo wiesz… – Przeciągnęła. – Spotykamy się od czasu doczasu.

– Co?! – Wybałuszyłamoczy.

– No, wiesz. Z Marcinem układa nam się średnio. Nie mówiłam, jako że nie chciałam cię martwić. Już w sylwestra nie było fajnie. Poznałam go z kilkoma osobami z pracy, bo zorganizowaliśmy sobie prywatną imprezkę. Cały wieczór przesiedział z Olką z księgowości. Od tego czasu nie odkleja się od komórki, zabiera ją wszędzie ze sobą, kupuje mi drobiazgi, a nigdy tego nie robił, no wiesz, chyba że na jakieś święta, urodziny i to jeszcze kazał sobie zapisywać propozycje na karteczkach, żeby nie było wtopy. Jakiś czas temu rozmawiałam o tym z kumplem, dał mi taktownie do zrozumienia, że coś może być narzeczy.

– Dlatego traktujesz Andrzeja jako alternatywę? – rzuciłam.

– No właśnie nie. W tym sęk, że ja go naprawdę lubię, a to, co, no wiesz, to, co się dzieje, to tak jakoś naturalnie wychodzi. – Język się jejplątał.

– Nie będę ci mówiła, jak masz żyć, Marta. Sama nie wiem, jak się to robi, ale sądzę, że powinnaś pogadać z Marcinem.

– Myślisz? – Wciągnęła mocno powietrze, a potem ze świstem wypuściła je z płuc.

– No – przytaknęłam.

– Tyle lat w dupę – marudziła. – Kumasz? To będzie z siedem lat, jak jesteśmy ze sobą, a pięć jak mieszkamyrazem.

– Tylko siedem. Jeśli on spotyka się z tą, jak jejtam?

– Olka.

– No właśnie. Z tą Olką, a ty na boku z Nowakowskim, to po cholerę się męczyć? – Dziwiłam się swojej trafnejanalizie.

– Cóż – westchnęła. – Wyjdzie na to, że obie mamy trudne tematy doprzetrawienia.

– Ja się z moimi prześpię – rzuciłam, przybierając żartobliwyton.

– A to jeszcze z nim niespałaś?

– Marta, głąbie! Ja nie o tym, a o przeprawie z matką.

– Jezu, weź, jesteśobrzydliwa.

– Ja cię też, ja cię też… – Puściłam do niejoko.

– Mogę zostać na noc? – Zmieniła temat, robiąc typowe puppyeyes.

– Spoczko, czemu nie. – Wzruszyłam ramionami. – Mam dla ciebie kilka rzeczy, w tym fajne maseczki do twarzy, więc zrobimy sobie domoweSPA.

– I poczytamy twoją książkę! – wrzasnęła.

– Zostały mi do dopisania może dwa rozdziały. – Speszyłam sięlekko.

– Nieważne! Jest prawie skończona. Najwyżej dopowiesz mi końcówkę albo jeszcze lepiej! Zostawisz mnie w niepewności. A kiedy ją wydasz, to kupię i wtedy siędowiem.

– O ile wydam. No i… – przerwałam, by uspokoić emocje – i to, co tam jest napisane, mija się z prawdą, choć zaczerpnęłam kilka wątków z mojego pobytu w Szkocji.

– Kilka? – Przekrzywiła głowę i spojrzała mi głęboko w oczy.

– No dobra, no! – jęknęłam zrezygnowana. – Więcej niżkilka.

– A będąmomenty?

– Jakiemomenty?

– Nowiesz…

– Marta, uspokój się! – powiedziałam poważnie, choć w środku umierałam ze śmiechu. – Idę do wanny. Tu masz kluczyk do składziku. W niebieskim worku są ciuchy na zmianę. Chwila, gdzieNowakowski?

Rozejrzałam się, ale rzeczywiście ani Andrzeja, ani nikogo więcej nie było w mieszkaniu. Sama się zdziwiłam, bo nie sądziłam, że rozmowa będzie aż tak wciągająca, że nie zarejestrujemy, jak reszta gości opuści nas po angielsku. O dziwo, nie widziałam zbytniego rozgardiaszu. Pozostały jedynie puste lub prawie puste szklanki oraz kieliszki po winie. Patera, na której stał tort, nosiła jedynie ślady po kremie. Na myśl o nim się rozmarzyłam. Był wyjątkowo smaczny i chętnie dowiedziałabym się, z której pochodził cukierni lub kto go upiekł. Marta, widząc moją kwaśną minę, od razu dołączyła do sprzątania. We dwie szybko doprowadziłyśmy dom do stanu sprzed skromnej imprezki. W tym też czasie wróciłNowakowski.

– Skończyło mi się mleko. – Pokazał kartonik. – Zawsze na kolację pijęInkę.

– Dobre przyzwyczajenie – przyświadczyłam, poprawiając dywanik, który siępodwinął.

– Fakt. Będęjechał.

– Gdzie? – Wyprostowałam się i rzuciłam mu zaskoczonespojrzenie.

– Do domu. Wrócę po weekendzie. Wtedy pozałatwiamy najpilniejsze sprawy, no i porozmawiamy o tym i o tamtym. – Poszedł w kierunku szafy i wyjął niewielką walizkę na kółkach, wepchnął w nią mleko i wyprostował się energicznie. – Spakowałem się wczoraj. Masz chatę tylko dlasiebie.

– Dobrze, dziękuję. – Uśmiechnęłam się do niego, jakoś tak zaraz zerkając na Martę, która stała obok z miną rozanielonego mopsa. Tu działy się rzeczy i to niezwykłe rzeczy, pomyślałam.

– Do zobaczenia. – Uniósł dłoń w geście pożegnania i wyszedł.

– No, ok – powiedziałam cicho. – Trzeba w końcu zabrać się zasiebie.

– To ja poszukam tej pidżamy, czy co tam masz w tym schowku. Potem też się wykąpię – oznajmiłaMarta.

– Zamów pizzę – zawołałam z łazienki.

– Okej! – odkrzyknęła, a ja odkręciłam kurki, odczuwając niewymownąulgę.

Wróciłam do pokoju i zanurkowałam w bagażu. Wyjęłam laptop, kosmetyczkę i wygodny dres. Nie pakowałam niczego szczególnego, przecież wszystko miałam na miejscu. Nie sądziłam także, żeby ubrania, które schowałam w workach, jakoś zbytnio się zakurzyły. Poza tym przywiozłam tylko ulubione oraz najpotrzebniejsze rzeczy. Marta w tym czasie wisiała na telefonie. Najpewniej szukała najlepszego dostawcy pizzy w okolicy.

– Idę się moczyć – rzuciłam.

– Jasne, zaraz zamawiam. Znalazłam góralską z oscypkiem i żurawiną. Możebyć?

– Tak! – pisnęłam przeszczęśliwa. – Tego mitrzeba.

Po długim locie nie ma nic lepszego od kąpieli z bąbelkami. Ciepła woda otulała mnie delikatnie, łagodząc napięcie i uspokajając umysł. Każdy oddech przybliżał do pogłębiającego się uczucia odprężenia. W otaczającej mnie ciszy mogłam oderwać się od wszystkich problemów. Zamknęłam oczy i poddałam się pieszczocie aromatycznej piany. Wreszcie poczułam się wypoczęta i szczęśliwa, i wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Dostawca właśnie przywiózł pizzę. Niechętnie wygramoliłam się z wanny i założywszy miękkie ubrania, wróciłam do Marty, która szukała czystychszklanek.

– Domówiłam też colę – zaszczebiotała, a przekręcony korek zrobiłpssst.

– Pewnie. – Chwyciłam laptopa i rozsiadłam się wygodnie. – Podaj mi pizzę, kobieto! – zażartowałam, obniżającgłos.

– Jak sobie życzysz, Januszku – odpowiedziała i wetknęła mi w rękę ociekający tłuszczemkawałek.

Ugryzłam i już wiedziałam, że to była najlepsza rzeczever!

– To, co? – Uruchomiłam komputer. – Czytamy na głos, czy pocichu?

– Na głos, ja cię proszę! – Kokosiła się obok przez dłuższą chwilę. – Każda po jednym rozdziale i nieważne jak długo będziemy siedziały. Pasuje? – Zamlaskała.

– Pasuje! – Ucieszyłamsię.

Redakcja: Joanna Czarkowska, Barbara Mikulska

Korekta: Barbara Mikulska

Skład i opracowanie graficzne: Krzysztof Biliński

Projekt okładki: Joanna Halerz

Skład wersji elektronicznej:

Paweł Czarkowski

Wydanie I, Warszawa 2025

ISBN 978-83-66767-81-2

Copyright © Katarzyna Szewioła-Nagel, Chorzów 2025

Copyright © for all editions

Wydawnictwo Alegoria sp. z o. o., Warszawa 2025

Wydawnictwo Alegoria Sp. z o.o.

Ul. Chmielna 73 B, lok 14

00-801 Warszawa

tel. 600 762 716

e-mail: [email protected]