Drogi współczucia. Rozmowy o miłości do człowieka - Małgorzata Bilska,kard. Grzegorz Ryś  - ebook

Drogi współczucia. Rozmowy o miłości do człowieka ebook

Małgorzata Bilska, kard. Grzegorz Ryś

0,0

Opis

Czy współczucie to temat na książkę? Jedni mówią: „Tak, tego nam dziś potrzeba! Nie przymusu poprawnej politycznie empatii, lecz konsekwentnej nieobojętności wobec cierpienia”. Drudzy odpowiadają: „Ile można!? Współczucie nie jest sexy, zróbcie coś o przemocy czy relacjach damsko-męskich, to się sprzeda!”.

Małgorzata Bilska i jej rozmówcy pokazują, że współczucia nie da się zamknąć w ścisłych ramach. Każdy musi tu iść swoją drogą. Nauczyć się dostrzegać konkretnego człowieka, zrozumieć, że ważna jest osoba, a nie wyobrażenia o niej, stereotypy czy instytucje. Kogo stać na taką postawę? Kogoś, kto szuka w sobie „talentu współczucia”, zamiast kierować się litością, której nikt nie chce.

Książka dotyka zwykłego życia, także twojego – i twoich bliskich. Znajdziesz tu:

•          15 mocnych, opartych na osobistym doświadczeniu i wiedzy rozmów o współczuciu

•          14 autentycznych, oryginalnych komentarzy do rozmów autorstwa kardynała Grzegorza Rysia

•          nowatorską modlitwę za dzieci autorstwa wybitnego poety

•          szczere odpowiedzi na trudne pytania – i pytania bez odpowiedzi, które (zo)stawiamy czytelnikowi 

 

Całość to proste, tak ważne dziś pytanie: Jak kochać człowieka, żeby czuł się kochany?

O autorach

Małgorzata Bilska – dziennikarka, autorka książek, absolwentka studiów doktoranckich w Instytucie Socjologii UJ. Pracuje dla „Przewodnika Katolickiego”, gdzie ma stałą rubrykę Bez Owijania; współpracuje z „Rzeczpospolitą” i KAI. Jest też pedagogiem, ekspertem w obszarze profilaktyki przemocy. Publikowała w „Tygodniku Powszechnym”, „Wprost”, „Znaku”, „Przeglądzie Powszechnym”, „Więzi”, „Teologii Politycznej,  „Pressjach”; w magazynie na urządzenia mobilne „W Punkt”; na portalach natemat.pl, rmf24.pl, deon.pl, pl.aleteia.org. Ostatnio wydała – z kardynałem Grzegorzem Rysiem – książkę Mistrzowie drugiego planu, która dostała wyróżnienie FENIKS 2023. Jej artykuły znajdują się w pracach zbiorowych, w tym: Chrześcijaństwo przed nami, red. J. Makowski i J. Salamon SJ (2008). Mieszka w Krakowie.

Kardynał Grzegorz Ryś – święcenia kapłańskie otrzymał w 1988 roku. Ukończył studia z zakresu teologii oraz historii. Podjął studia doktoranckie na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. W 1994 roku uzyskał doktorat, a w 2000 roku habilitację z nauk humanistycznych w zakresie historii. W ramach Konferencji Episkopatu Polski jest członkiem Rady Stałej Episkopatu Polski, zasiada również w Radzie do spraw Ekumenizmu, Radzie do spraw Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego oraz Radzie do spraw Rodziny. Od 2022 roku jest przewodniczącym Rady do spraw Dialogu Religijnego i przewodniczącym Komitetu do spraw Dialogu z Judaizmem. W 2023 roku został delegowany przez Konferencję Episkopatu Polski do zespołu pracującego nad koncepcją komisji badającej przypadki wykorzystania seksualnego małoletnich w Kościele w Polsce. W 2023 roku papież Franciszek ogłosił jego nominację na kardynała, a także mianował go członkiem Dykasterii do spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. 

Fragment:

Ta książka jest pytaniem o współczucie, rozbitym na tyle osobistych pytań, ilu ludzi chodzi po Ziemi. Nie ma jedynie słusznej tezy. Nie stanowi teoretycznego wykładu. Jej siłą jest osobiste doświadczenie. Stanowi pewne zderzenie życia codziennego, realiów bycia z ludźmi, z wrażliwością Ewangelii.

(…)

Jest przeznaczona dla każdego, kto lubi poszukiwania. Szuka autentycznej miłości i współczucia pyta o pewną wrażliwość. Nie godzi się na obojętność. Cierpi z powodu innych, w otoczeniu ma kogoś cierpiącego. Albo nie ma zaufania do siebie, że kiedy będzie szedł drogą jak kapłan i lewita z przypowieści, nie minie obojętnie ofiary przemocy przy drodze, jak to się do dziś zdarza ludziom pobożnym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Po co pi­sać ksi­ążkę o wspó­łczu­ciu? Mu­sia­ła ona po­wstać z po­wo­du do­świad­cze­nia pew­ne­go… bra­ku. Po­zor­nie Po­la­cy są nie­zwy­kle wspó­łczu­jący – otwar­ci i go­ścin­ni – co było wi­dać po re­ak­cjach na cier­pie­nie sąsia­dów z Ukra­iny, któ­rzy szu­ka­li u nas schro­nie­nia przed woj­ną. Poza tym mamy tyle wspa­nia­łych dzieł po­mo­co­wych! Wśród nich są prężne or­ga­ni­za­cje ko­ściel­ne, ale też wspa­nia­łe fun­da­cje i sto­wa­rzy­sze­nia nie­zwi­ąza­ne z re­li­gią. Osi­ągni­ęcia ich są tak świet­ne, że Po­la­cy za­częli się kłó­cić o to, któ­ra z nich jest naj­lep­sza, jak­by to był sport… Chy­ba już wszy­scy mamy dość kon­flik­tów w spo­łe­cze­ństwie. Do­pó­ki jed­nak są wśród nas od­da­ne, go­rące ser­ca, my­śli­my o so­bie do­brze! Po­dob­nie w Ko­ście­le. Kry­zys – spo­wo­do­wa­ny głów­nie przez kry­cie i tu­szo­wa­nie prze­mo­cy sek­su­al­nej wo­bec dzie­ci i bez­bron­nych do­ro­słych – bu­dzi zło­ść, żal, go­rycz. Jak to się sta­ło? Jak to w ogó­le było mo­żli­we? Lecz czy da się po­tępić wspól­no­tę, któ­ra czy­ni „tony mi­ło­sier­dzia” od stu­le­ci? My nie chce­my po­tępiać – ni­ko­go. Wi­dzi­my do­bro, wi­dzi­my zło, bra­ki i re­al­ne po­trze­by. Drąży­my… Nie osądza­my; ra­czej sta­wia­my py­ta­nia.

Pierw­szym im­pul­sem do po­wsta­nia tej ksi­ążki była „za­gad­ka” zwi­ąza­na z mi­ło­sier­dziem. Ma ono bo­wiem dwa ró­żne zna­cze­nia – w pierw­szym (do­mi­nu­jącym w ob­ja­wie­niu sio­stry Fau­sty­ny) jest to­żsa­me z prze­ba­cze­niem. Dru­gie na­to­miast wi­dać w ludz­kich uczyn­kach mi­ło­sier­dzia – to po­moc cier­pi­ącym. Do tej pory nikt się chy­ba jed­nak nie za­sta­na­wiał, jaki sku­tek ma ta po­dwój­na de­fi­ni­cja w sy­tu­acji, kie­dy grzech po­le­ga na spra­wia­niu cier­pie­nia dru­gie­mu czło­wie­ko­wi. Zna­my przy­pad­ki, w któ­rych ksi­ądz był spraw­cą bólu i krzyw­dy – i jako grzesz­nik, w imię mi­ło­sier­dzia w sen­sie pierw­szym, szyb­ko do­sta­wał wy­ba­cze­nie, pod­czas gdy nie było mi­ło­sier­dzia dla skrzyw­dzo­nych… Ich cier­pie­nie lek­ce­wa­żo­no, a ich sa­mych po­strze­ga­no wręcz jak wro­gów Boga i Ko­ścio­ła. Czy Bóg ko­cha bar­dziej grzesz­ni­ka niż bez­bron­ne, cier­pi­ące, trak­to­wa­ne jak przed­miot dziec­ko? Ab­surd! Oj­ciec ko­cha ka­żde ze swo­ich dzie­ci, ale od za­wsze sta­je w obro­nie naj­słab­szych. Cze­goś więc tu za­bra­kło!

Dziś zmie­nio­no w Ko­ście­le pra­wo, spraw­cy prze­sta­li być bez­kar­ni, stwo­rzo­no sys­tem wspar­cia i po­mo­cy dla ich ofiar. Brak jed­nak spon­ta­nicz­nej wra­żli­wo­ści na tych, któ­rzy nie­win­nie cier­pią, la­ta­mi pró­bu­jąc za­le­czyć trau­my. Lu­dzie Ko­ścio­ła ci­ągle są oska­rża­ni o brak em­pa­tii, tro­ski i od­ru­chów ser­ca – i to w wie­lu sy­tu­acjach. Cza­sem wy­star­czy okrut­ne, nie­czu­łe, bez­my­śl­ne sło­wo, by ko­goś na­praw­dę moc­no zra­nić. Kie­dy robi to ksi­ądz, to jak­by ra­nił sam Chry­stus, bo to w Jego imie­niu od­pra­wia on ofia­rę Eu­cha­ry­stii; na Nie­go się po­wo­łu­je, Jego „re­pre­zen­tu­je”.

Men­tal­no­ści nie zmie­ni się ak­tem praw­nym, od­gór­ną de­cy­zją władz. Gdy­by wra­żli­wo­ść tak funk­cjo­no­wa­ła, po do­świad­cze­niach ostat­nich lat już za­częli­by­śmy wal­czyć o au­ten­tycz­ne, zdro­we re­la­cje w ko­ściel­nej wspól­no­cie. Ka­żdy ka­to­lik ro­bi­łby wszyst­ko, żeby pierw­szym sko­ja­rze­niem ze sło­wem „Ko­ściół” były sło­wa tak często uży­wa­ne przez pa­pie­ża Fran­cisz­ka: wspó­łczu­cie, czu­ło­ść, słu­cha­nie, tro­ska. Re­ak­cja na cier­pie­nie dru­gie­go, kon­kret­ne­go czło­wie­ka, by­ła­by pe­łna wspó­łczu­cia – a on by­łby pe­wien, że naj­bar­dziej może li­czyć na lu­dzi, któ­rzy gło­szą Ewan­ge­lię Mi­ło­ści. Kon­kret­nej, a nie abs­trak­cyj­nej, któ­ra pi­ęk­nie się snu­je w opo­wie­ści opar­tej na Pi­śmie sprzed dwóch ty­si­ęcy lat. Sło­wo wcie­lo­ne po pro­stu musi być kon­kret­ne. Jest pro­ste. Wcie­le­nie wi­dać po spój­no­ści tego, co mó­wią usta czło­wie­ka, z tym, jak czło­wiek za­cho­wu­je się wo­bec bli­źnie­go. Nie­spój­no­ść zna­czy – nie­wia­ry­god­no­ść.

Tym­cza­sem, choć pa­dło wie­le pi­ęk­nych słów, a Ko­ściół re­ali­zu­je już wy­mo­gi tzw. „usta­wy Ka­mil­ka”, chro­ni­ącej dzie­ci przed prze­mo­cą, to nie mamy po­trze­by, aby się za nie… mo­dlić! Ba, w Pol­sce nie ma tek­stów mo­dlitw za dzie­ci! Czy one nie są człon­ka­mi wspól­no­ty? Czy za ich ży­cie od­po­wia­da­ją wy­łącz­nie ro­dzi­ce, a po­tem pa­ństwo? Jak mówi w tej ksi­ążce ksi­ądz Piotr Stud­nic­ki: „Je­że­li cze­goś nie ma w na­szej mo­dli­twie, to nie ma tego w tro­sce i dzia­ła­niu”. Dla­te­go pu­bli­ku­je­my tu­taj – być może pierw­szą, jaka w tym kra­ju po­wsta­ła – po­etyc­ką, po­ra­ża­jącą, pi­ęk­ną, Li­ta­nię w obro­nie dzie­ci au­tor­stwa zna­ko­mi­te­go po­ety Mi­cha­ła Za­błoc­kie­go. Dzie­ci są gru­pą lu­dzi naj­bar­dziej bez­bron­nych i za­le­żnych. Tro­ska o nie jest obo­wi­ąz­kiem od­po­wie­dzial­nych do­ro­słych. Dzie­ci po­częte nie są wa­żniej­sze niż te, któ­re przy­szły na świat. Małe dziec­ko na­dal jest kru­che, po­dat­ne na nad­uży­cia wła­dzy. Ma swo­ją god­no­ść, pod­mio­to­wo­ść i nie może być w bólu osa­mot­nio­ne. Zresz­tą nikt nie po­wi­nien cier­pieć sam. Wspó­łcze­sna kul­tu­ra ne­gu­je sens cier­pie­nia, nie chce go znać, a za swo­isty „grzech” uwa­ża wła­śnie – i wy­łącz­nie to – za­da­wa­nie cier­pie­nia. Tyl­ko czy to efekt lęku przed cier­pie­niem, czy ra­czej – przed sa­mot­no­ścią w cier­pie­niu? Przed by­ciem kło­po­tem, ci­ężkim ba­la­stem dla lu­dzi „ide­al­nych”, a więc… au­to­no­micz­nych i nie­za­le­żnych?

Pierw­szym im­pul­sem było więc po­czu­cie bra­ku „wy­obra­źni wspó­łczu­cia” – tak na co dzień. Za­ło­ży­li­śmy, że aby za­ist­nia­ło wspó­łczu­cie, ko­niecz­ne jest my­śle­nie w ka­te­go­riach re­la­cji oraz kon­kret­ne­go czło­wie­ka. Re­li­gia ma­so­wa, obrzędo­wo-ry­tu­al­na, opar­ta tyl­ko na tra­dy­cji i przy­zwy­cza­je­niu (cho­dzę do ko­ścio­ła „bo wszy­scy tak ro­bią”) od­cho­dzi dziś w nie­byt… Nie trze­ba po niej pła­kać, była moc­no nie­spój­na z wra­żli­wo­ścią i pe­łnym mi­ło­ści wspó­łczu­ciem Ewan­ge­lii. Kry­zys jest wy­zwa­niem, tru­dem, ale ta­kże wiel­ką szan­są po­wro­tu do źró­deł. Do­praw­dy: chrze­ści­ja­ństwo jest re­la­cją! Czło­wiek jest stwo­rze­niem na ob­raz Boga Trój­je­dy­ne­go – Wspól­no­ty Trzech Osób. Od­nie­sio­nych do sie­bie wza­jem­nie w Mi­ło­ści („Bóg JEST mi­ło­ścią!”). Do re­la­cji wzy­wa też głów­ne przy­ka­za­nie (do­kład­nie – dwa) wska­za­ne przez Je­zu­sa Chry­stu­sa: „Będziesz mi­ło­wał Pana Boga swe­go ca­łym swo­im ser­cem, całą swo­ją du­szą i ca­łym swo­im umy­słem. To jest naj­wi­ęk­sze i pierw­sze przy­ka­za­nie. Dru­gie po­dob­ne jest do nie­go: Będziesz mi­ło­wał swe­go bli­źnie­go jak sie­bie sa­me­go.” (Mt 22,37–39). Mi­ło­ść jest re­la­cją osób – czło­wie­ka i Boga; czło­wie­ka i czło­wie­ka, więc na­kaz mi­ło­ści ozna­cza po pro­stu usta­no­wie­nie re­la­cji jako sen­su de­ka­lo­gu i ca­łej ety­ki. Wia­ra w ta­kie­go Boga ma być od­kry­wa­niem, two­rze­niem re­la­cji. Będzie taka do­pie­ro wte­dy, kie­dy za­cznie­my Ko­ściół po­strze­gać w ewan­ge­licz­ny spo­sób – jako wspól­no­tę bra­ci i sióstr. Ro­dzi­nę opar­tą na wi­ęziach bra­ter­stwa, choć nie krwi… Jak po­wie­dział w jed­nej z ho­mi­lii pa­pież Fran­ci­szek: „duch ro­dzin­ny” jest dla Ko­ścio­ła kar­tą kon­sty­tu­cyj­ną. Ko­ściół jest i po­wi­nien być Bożą ro­dzi­ną”. Ko­ściół nie jest kor­po­ra­cją biz­ne­so­wą, hi­per­mar­ke­tem z usłu­ga­mi re­li­gij­ny­mi, for­mal­nym zbio­rem prze­pi­sów pra­wa, od któ­rych prze­strze­ga­nia za­le­żą nie­bia­ńskie kary i na­gro­dy… Nie jest za­wo­do­wą ar­mią, w któ­rej są ge­ne­ra­ło­wie i pro­ści żo­łnie­rze, ho­no­ro­wi ry­ce­rze i wo­jow­ni­cy. Czy też – jak wy­szło w tej ksi­ążce – opła­ca­ni na­jem­ni­cy. Ma być ro­dzi­ną uczniów Chry­stu­sa. Wspól­no­tą, w któ­rej ce­li­ba­ta­riusz, pa­sterz, jest spe­cem od re­la­cji – bo umie być sy­nem Boga, Oj­cem Jego dzie­ci, bra­tem dla dru­gie­go w Chry­stu­sie.

Dru­gim im­pul­sem do na­pi­sa­nia tej ksi­ążki było wła­śnie na­ucza­nie Fran­cisz­ka. Już Jan Pa­weł II wzy­wał do zmia­ny prio­ry­te­tów, w cen­trum sta­wiał czło­wie­ka (ha­sło: „Czło­wiek jest dro­gą Ko­ścio­ła”). Fran­ci­szek idzie jego śla­dem, wpro­wa­dza­jąc do na­ucza­nia klu­czo­we dla re­la­cji mi­ędzy­ludz­kich ter­mi­ny: czu­ło­ść i wspó­łczu­cie. Chce bu­do­wać kul­tu­rę tro­ski. Czym jest jed­nak wspó­łczu­cie? Do­me­ną ko­biet? Bud­dyj­skim oświe­ce­niem? Tym sa­mym, co em­pa­tia – wspó­łod­czu­wa­niem? Pa­pież nie mówi o em­pa­tii. Mówi o języ­ku wspó­łczu­cia, o dro­dze wspó­łczu­cia. To sło­wo wra­ca i zmu­sza do re­flek­sji. A jak się ma wspó­łczu­cie do li­to­ści? Do mi­ło­sier­dzia? Mi­ło­ść mi­ło­sier­na bez wspó­łczu­cia jest mo­żli­wa czy nie? Jak ko­cha mnie Bóg? Czym jest re­la­cja mi­ło­ści? Czy Bóg czu­je emo­cje? Wspó­łczu­je?

Ta ksi­ążka jest py­ta­niem o wspó­łczu­cie, roz­bi­tym na tyle oso­bi­stych py­tań, ilu lu­dzi cho­dzi po Zie­mi. Nie ma je­dy­nie słusz­nej tezy. Nie sta­no­wi teo­re­tycz­ne­go wy­kła­du. Jej siłą jest oso­bi­ste do­świad­cze­nie. Sta­no­wi pew­ne zde­rze­nie ży­cia co­dzien­ne­go, re­aliów by­cia z lu­dźmi, z wra­żli­wo­ścią Ewan­ge­lii.

Oczy­wi­ście przy­jęli­śmy kil­ka hi­po­tez – w tym tę, że aby wspó­łczu­cie za­ist­nia­ło, ko­niecz­na jest opty­ka kon­kret­ne­go czło­wie­ka i re­la­cji. Tam, gdzie jest masa, ka­te­go­ria, ety­kie­ta, ste­reo­typ, prze­pis, ale też in­sty­tu­cja, for­mal­na rola, funk­cja – tam wspó­łczu­cia nie ma. Ba­zu­jąc na Ewan­ge­lii, a zwłasz­cza na przy­po­wie­ści Je­zu­sa o mi­ło­sier­nym Sa­ma­ry­ta­ni­nie, za­ło­ży­li­śmy ta­kże, że dużo na te­mat wspó­łczu­cia mogą wie­dzieć lu­dzie, któ­rzy z wiel­kim od­da­niem po­ma­ga­ją in­nym. Dla­te­go czy­tel­ni­kom po­szu­ku­jącym od­po­wie­dzi, pro­po­nu­je­my si­ęgni­ęcie do tych dwóch źró­deł: do Ksi­ęgi Bi­blii i do „Ksi­ęgi” ży­cia – to zna­czy do­świad­cze­nia i świa­dec­twa kon­kret­nych lu­dzi. Do ksi­ążki za­pro­si­li­śmy 18 osób (włącz­nie z Mi­cha­łem Za­błoc­kim) i bar­dzo się cie­szy­my, że ze­chcia­ły z nami we­jść na tę dro­gę w po­szu­ki­wa­niu od­po­wie­dzi. W nie­zna­ne! Co z tego wy­ni­kło? Jak roz­mo­wy prze­bie­ga­ły, co w nich od­kry­li­śmy w świe­tle Ewan­ge­lii? Za­pra­sza­my do lek­tu­ry! Pew­ne wnio­ski są, py­ta­nie zaś wci­ąż po­zo­sta­je otwar­te… Z całą pew­no­ścią jed­nak pod­jęta dro­ga sta­ła się DRO­GA­MI. Oka­za­ło się bo­wiem, że ka­żda i ka­żdy z roz­mów­ców może się po­dzie­lić bar­dzo oso­bi­stym prze­ży­wa­niem wspó­łczu­cia. Funk­cjo­nu­ją oni w tej sa­mej „prze­strze­ni mi­ło­sier­dzia”, ale nikt z nich nie jest kal­ką in­ne­go. Ka­żda i ka­żdy są „ory­gi­na­ła­mi”.

Ksi­ążka jest prze­zna­czo­na dla ka­żde­go, kto lubi po­szu­ki­wa­nia. Szu­ka au­ten­tycz­nej mi­ło­ści i wspó­łczu­cia pyta o pew­ną wra­żli­wo­ść. Nie go­dzi się na obo­jęt­no­ść. Cier­pi z po­wo­du in­nych, w oto­cze­niu ma ko­goś cier­pi­ące­go. Albo nie ma za­ufa­nia do sie­bie, że kie­dy będzie sze­dł dro­gą jak ka­płan i le­wi­ta z przy­po­wie­ści, nie mi­nie obo­jęt­nie ofia­ry prze­mo­cy przy dro­dze, jak to się do dziś zda­rza lu­dziom po­bo­żnym.

War­to do­dać, że au­to­rzy mają świa­do­mo­ść prze­mian spo­łecz­nych, a back­gro­und kul­tu­ro­wy nie był bez zna­cze­nia dla wy­bo­ru te­ma­tu. Na na­szych oczach na­stępu­je bo­wiem szyb­ka ero­zja tzw. kul­tu­ry chrze­ści­ja­ńskiej, choć ona nie była prze­cież kul­tu­rą ewan­ge­licz­ną. Spo­łe­cze­ństwa Za­cho­du, do któ­re­go za­li­cza się też Pol­ska, od de­kad są prze­ory­wa­ne przez pro­ce­sy in­dy­wi­du­ali­za­cji, de­in­sty­tu­cjo­na­li­za­cji; prze­mia­ny wi­ęzi spo­łecz­nych. Co­raz bar­dziej dziś do­mi­nu­ją war­to­ści po­no­wo­cze­sne: au­ten­tycz­no­ść, em­pa­tia, su­biek­ty­wizm, ja­ko­ść ży­cia, eko­lo­gia, cie­le­sno­ść i sek­su­al­no­ść, de­cen­tra­li­za­cja, plu­ra­lizm, ró­żno­rod­no­ść. Li­czy się to, co do­ra­źne, nie­trwa­łe, płyn­ne, wie­lo­znacz­ne. Emo­cje do­mi­nu­ją nad ro­zu­mem, oso­bi­ste świa­dec­two gó­ru­je nad lo­gi­ką obiek­ty­wi­zmu. Wie­le z tych prze­mian Ko­ściół uznał, lub uzna za chwi­lę, za zgod­ne z ob­ja­wie­niem i wolą Boga. Tak zwa­ne zna­ki cza­su to: wy­zwo­le­nie i we­jście w sfe­rę pu­blicz­ną ko­biet, upodmio­to­wie­nie dziec­ka, dia­log, sza­cu­nek dla ró­żnic, au­to­ry­tet opar­ty nie na funk­cji, lecz na au­ten­tycz­no­ści i spój­no­ści słów z ży­ciem, eko­lo­gicz­na tro­ska o pla­ne­tę, sprze­ciw wo­bec prze­mo­cy.

Prze­moc jest nie do po­go­dze­nia z mi­ło­ścią z co naj­mniej dwóch po­wo­dów. Ten, kto ko­cha dru­gie­go, nie krzyw­dzi go, nie rani, nie dzia­ła na jego szko­dę. Re­la­cja mi­ło­ści wy­klu­cza krzyw­dze­nie. Poza tym, isto­ta prze­mo­cy po­le­ga na uprzed­mio­to­wie­niu oso­by, urze­czo­wie­niu czło­wie­ka, dla­te­go za­cho­wa­nie to jest obiek­tyw­nie sprzecz­ne z chrze­ści­ja­ńską an­tro­po­lo­gią. Są też jed­nak rze­czy w świe­cie, któ­re ule­gły zmia­nie – ale zna­ka­mi cza­su nie są, w tym: wia­ra w ży­cie i mi­ło­ść bez cier­pie­nia, za­stąpie­nie ety­ki em­pa­tią, glo­ry­fi­ka­cja ego­cen­try­zmu i nar­cy­zmu, na­sta­wie­nie na szyb­ki efekt typu „in­stant”, my­śle­nie o wła­dzy jako sile, mocy – a nie słu­żbie. I zdu­mie­wa­jące od­wró­ce­nie po­rząd­ku: to, że Bóg jest Mi­ło­ścią nie ozna­cza, że ka­żda mi­ło­ść jest… bo­giem.

Ko­ściół otwie­ra się dziś na świat emo­cji, po­trzeb i re­la­cji, nie może na­to­miast ule­gać lo­gi­ce wa­ha­dła. Nie­ustan­nie, od wie­ków, szu­ka HAR­MO­NII i RÓW­NO­WA­GI. Dla­te­go nie re­zy­gnu­jąc z praw­dy obiek­tyw­nej, łączy ją z mi­ło­ścią na co dzień do ka­żde­go czło­wie­ka. Zwłasz­cza tego, któ­ry jest ubo­gi, po­trze­bu­jący, cier­pi­ący, obo­la­ły. Któ­ry zo­stał znisz­czo­ny przez prze­moc, dzia­ła­nie dru­gie­go. Znisz­czo­ną rzecz da się od­ku­pić. Na­pra­wić. Czło­wiek, któ­ry do­świad­czył prze­mo­cy, któ­re­go za­bi­ja­no na raty, musi do­stać mi­ło­ść. Aby umiał żyć…

Wspó­łczu­cie dla po­bi­tych

Z kar­dy­na­łem Grze­go­rzem Ry­siem roz­ma­wia Ma­łgo­rza­ta Bil­ska

Ma­łgo­rza­ta Bil­ska – dzien­ni­kar­ka, au­tor­ka ksi­ążek, ab­sol­went­ka stu­diów dok­to­ranc­kich w In­sty­tu­cie So­cjo­lo­gii UJ. Pra­cu­je dla „Prze­wod­ni­ka Ka­to­lic­kie­go”, gdzie ma sta­łą ru­bry­kę Bez Owi­ja­nia; wspó­łpra­cu­je z „Rzecz­po­spo­li­tą” i KAI. Jest też pe­da­go­giem, eks­per­tem w ob­sza­rze pro­fi­lak­ty­ki prze­mo­cy. Pu­bli­ko­wa­ła w „Ty­go­dni­ku Po­wszech­nym”, „Wprost”, „Zna­ku”, „Prze­glądzie Po­wszech­nym”, „Wi­ęzi”, „Teo­lo­gii Po­li­tycz­nej, „Pres­sjach”; w ma­ga­zy­nie na urządze­nia mo­bil­ne „W Punkt”; na por­ta­lach na­te­mat.pl, rmf24.pl, deon.pl, pl.ale­te­ia.org. Ostat­nio wy­da­ła – z kar­dy­na­łem Grze­go­rzem Ry­siem – ksi­ążkę Mi­strzo­wie dru­gie­go pla­nu, któ­ra do­sta­ła wy­ró­żnie­nie FE­NIKS 2023. Jej ar­ty­ku­ły znaj­du­ją się w pra­cach zbio­ro­wych, w tym: Chrze­ści­ja­ństwo przed nami, red. J. Ma­kow­ski i J. Sa­la­mon SJ (2008). Miesz­ka w Kra­ko­wie.

Kar­dy­nał Grze­gorz Ryś – dok­tor ha­bi­li­to­wa­ny hi­sto­rii, me­tro­po­li­ta łódz­ki (od 2017), w la­tach 2020–2021 ad­mi­ni­stra­tor apo­stol­ski die­ce­zji ka­li­skiej. Wcze­śniej bi­skup po­moc­ni­czy ar­chi­die­ce­zji kra­kow­skiej (2011–2017). Czło­nek dwóch wa­ty­ka­ńskich dy­ka­ste­rii: Dy­ka­ste­rii ds. Bi­sku­pów; Dy­ka­ste­rii do spraw Kul­tu Bo­że­go i Dys­cy­pli­ny Sa­kra­men­tów. Uko­ńczył stu­dia z za­kre­su teo­lo­gii oraz hi­sto­rii. W 1994 roku uzy­skał dok­to­rat, a w 2000 roku – ha­bi­li­ta­cję z nauk hu­ma­ni­stycz­nych w za­kre­sie hi­sto­rii na Uni­wer­sy­te­cie Jana Pa­wła II w Kra­ko­wie. W la­tach 2007–2011 był rek­to­rem Wy­ższe­go Se­mi­na­rium Du­chow­ne­go w Kra­ko­wie. Jest twór­cą i przez dwie ka­den­cje był prze­wod­ni­czącym Ze­spo­łu ds. No­wej Ewan­ge­li­za­cji KEP. Od 2022 roku pe­łni funk­cję prze­wod­ni­czące­go Rady ds. Dia­lo­gu Re­li­gij­ne­go oraz Ko­mi­te­tu ds. Dia­lo­gu z Ju­da­izmem. Czło­nek Rady Sta­łej Epi­sko­pa­tu Pol­ski. W 2023 roku wy­bra­no go do ze­spo­łu KEP, któ­ry pra­cu­je nad kon­cep­cją ko­mi­sji ba­da­jącej przy­pad­ki wy­ko­rzy­sta­nia sek­su­al­ne­go ma­ło­let­nich w pol­skim Ko­ście­le. Jest za­an­ga­żo­wa­ny w ewan­ge­li­za­cję mło­dzie­ży; ini­cja­tor wie­lu wy­da­rzeń eku­me­nicz­nych. Stwo­rzył w Ło­dzi Eku­me­nicz­ną Szko­łę Bi­blij­ną i Szko­łę Li­tur­gii. Ce­nio­ny ka­zno­dzie­ja i re­ko­lek­cjo­ni­sta, au­tor ok. 50 ksi­ążek. W „Ty­go­dni­ku Po­wszech­nym” ma sta­łą ru­bry­kę Okru­chy sło­wa. Jest z Kra­ko­wa; cho­dzi po gó­rach i je­ździ na nar­tach.

Ma­łgo­rza­ta Bil­ska: Wspó­łczu­cie, jak usły­sza­łam od wy­kszta­łco­ne­go i ce­nio­ne­go ksi­ędza, to ter­min nie chrze­ści­ja­ński, ale bud­dyj­ski. „Chrze­ści­ja­ńskie to jest mi­ło­sier­dzie!” – mówi mi ten ksi­ądz. Z po­czu­ciem pew­nej wy­ższo­ści. A prze­cież Je­zus ogrom­nie wspó­łczuł lu­dziom cier­pi­ącym spo­tka­nym na ziem­skiej dro­dze, co mamy za­pi­sa­ne w Ewan­ge­lii. Ob­raz Boga wspó­łczu­jące­go znie­kszta­łci­ły nam po pro­stu tłu­ma­cze­nia Bi­blii z języ­ków ory­gi­nal­nych. Na szczęście pa­pież Fran­ci­szek (do­pie­ro 266. na­stęp­ca św. Pio­tra) często uży­wa tego sło­wa w ho­mi­liach, w wy­stąpie­niach, w ofi­cjal­nych do­ku­men­tach, pod­czas nie­for­mal­nych wi­zyt i spo­tkań. Mnó­stwo uwa­gi po­świ­ęca trój­cy, jaką sta­no­wią czu­ło­ść, wspó­łczu­cie i tro­ska – po­stu­lu­je bu­do­wę no­wej cy­wi­li­za­cji tro­ski. Ter­min „wspó­łczu­cie” nie za­stępu­je tu mi­ło­sier­dzia, ale w pew­nym sen­sie, od Ser­ca Je­zu­sa, je do­pe­łnia.

W ho­mi­lii wy­gło­szo­nej w Śro­dę Po­piel­co­wą 2024 pa­pież po­wie­dział: „Je­ste­śmy po­wo­ła­ni do mi­ło­ści, do ko­cha­nia na­szych bra­ci i sióstr (…) do oka­zy­wa­nia wspó­łczu­cia i czy­nie­nia mi­ło­sier­dzia”. Mó­wił ta­kże w tam­tym okre­sie: „Nad­staw­my ucha na­sze­go ser­ca temu, któ­ry w ci­szy chce nam po­wie­dzieć: je­stem two­im Bo­giem, Bo­giem mi­ło­sier­dzia i wspó­łczu­cia (…)”. Czym te oba po­jęcia się ró­żnią we­dług Ksi­ędza Kar­dy­na­ła?

Kar­dy­nał Grze­gorz Ryś: My­ślę, że do­strze­ga­nie wspó­łczu­cia pod­kre­śla oso­bo­wą na­tu­rę Boga. O wspó­łczu­ciu mo­żna mó­wić tyl­ko mi­ędzy oso­ba­mi, więc ta­kże wte­dy, gdy ktoś chce wska­zać na oso­bo­wy cha­rak­ter re­la­cji Boga i czło­wie­ka. Gdy­bym był „moc­niej­szym” teo­lo­giem do­gma­tycz­nym, po­wie­dzia­łbym na­wet, że w ten spo­sób mo­żna opi­sy­wać rów­nież Ta­jem­ni­cę we­wnętrz­ne­go ży­cia Trój­cy Świ­ętej. Wszędzie tam, gdzie mó­wi­my o oso­bach, po­ja­wia się prze­strzeń dla wspó­łczu­cia.

Z „po­przed­nie­go ży­cia” (w Kra­ko­wie) pa­mi­ętam roz­mo­wy o cier­pie­niu Boga Ojca. Je­śli w ogó­le do­pusz­cza się mo­żli­wo­ść cier­pie­nia Ojca, oczy­wi­ście w od­nie­sie­niu do męki Syna, to wła­śnie z uwa­gi na to, że są to Oso­bo­we Pod­mio­ty – w re­la­cji do sie­bie. Oj­ciec nie może nie cier­pieć, pa­trząc na to, jak bi­czo­wa­ny, bity, ka­to­wa­ny, tor­tu­ro­wa­ny jest Syn. W ja­kich męczar­niach i roz­dzie­ra­jącym cia­ło bólu umie­ra. Wspó­łczu­cie jest re­ak­cją Oso­by. Bóg jest Oso­bą. Wspól­no­tą Osób. Za­tem my, lu­dzie, oso­by stwo­rzo­ne na Ich ob­raz, mamy zdol­no­ść do ta­kiej re­ak­cji na cier­pie­nie dru­gie­go.

Oso­bo­wy Bóg w Trój­cy jest wspó­łczu­jący wza­jem­nie wo­bec sie­bie, gdyż jest Mi­ło­ścią. A czy jest mi­ło­sier­ny? Chy­ba nie, bo ten ter­min od­no­si się do grzesz­ni­ka. Mi­ło­sier­dzie dane jest „z góry”.

O mi­ło­sier­dziu mó­wi­my za­wsze wte­dy, gdy mamy do czy­nie­nia z mi­ło­ścią prze­kra­cza­jącą mia­rę spra­wie­dli­wo­ści. Po­dam przy­kład: Elżbie­ta, mat­ka Jana Chrzci­cie­la, mó­wi­ła, że Bóg jej oka­zał mi­ło­sier­dzie: „Dla Elżbie­ty zaś nad­sze­dł czas roz­wi­ąza­nia i uro­dzi­ła syna. Gdy jej sąsie­dzi i krew­ni usły­sze­li, że Pan oka­zał tak wiel­kie mi­ło­sier­dzie nad nią, cie­szy­li się z nią ra­zem” (Łk 1,57–58). Ona nie po­trze­bo­wa­ła mi­ło­sier­dzia w klu­czu prze­ba­cze­nia, gdyż – jak Bi­blia pod­kre­śla – była czło­wie­kiem spra­wie­dli­wym. Była świ­ęta i nie­na­gan­na. Mi­ło­sier­dzie Boga względem niej po­le­ga na ła­sce po­częcia i uro­dze­nia syna, gdyż byli z Za­cha­ria­szem bez­płod­ni, a w jej wie­ku bio­lo­gia unie­mo­żli­wia­ła za­jście w ci­ążę. Ona jed­nak wbrew na­tu­rze, bio­lo­gii, uro­dzi­ła zdro­we­go, sil­ne­go chłop­ca. Do­świad­czy­ła mi­ło­sier­dzia.

Naj­wa­żniej­sza od­po­wie­dź na py­ta­nie o to, jak się ma wspó­łczu­cie do mi­ło­sier­dzia, może być wy­pro­wa­dzo­na z uwa­żne­go pa­trze­nia na Je­zu­sa w Ewan­ge­lii. U Nie­go czu­ło­ść jest wa­run­kiem sine qua non mi­ło­sier­dzia. Ona po­ja­wia się po dro­dze do czy­nie­nia dru­gie­go in­nym. A wraz z nią wi­dać tu też wspó­łod­czu­wa­nie. Ze współ-czu­cia wy­ni­ka po­tem czyn. Je­że­li nie ma wspó­łczu­cia, to ro­dzi się py­ta­nie o to, skąd wzi­ął się ten czyn.

Wspó­łczu­cie jest też funk­cją po­zna­nia pro­ble­mu, z któ­rym Je­zus się spo­ty­ka. To, co wi­dzi, bar­dzo głębo­ko Go do­ty­ka. Po­ru­sza Go. Gdy­by nie po­ru­sza­ło, by­łby je­dy­nie ze­wnętrz­nym ob­ser­wa­to­rem, re­je­stru­jącym wy­da­rze­nia jako fak­ty, któ­re jed­nak po­zo­sta­ją dla Nie­go bez wi­ęk­sze­go zna­cze­nia. Więc z cze­go mia­ła­by się brać mo­ty­wa­cja do udzie­le­nia po­mo­cy? Skąd czyn mi­ło­sier­dzia?

Na­sza kul­tu­ra jest kul­tu­rą ob­ra­zu (a nie kul­tu­rą sło­wa). Kie­dy Guy De­bord, fran­cu­ski pi­sarz i fi­lo­zof, w la­tach 70. XX wie­ku pi­sał o „spo­łe­cze­ństwie spek­ta­klu”, w Pol­sce był PRL. W la­tach 80. wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie wzbu­dzi­ła ksi­ążka Je­ana Bau­dril­lar­da Sy­mu­la­kry i sy­mu­la­cja. Po­sta­wił on tezę, że w erze me­diów, re­kla­my itd. prze­szli­śmy z rze­czy­wi­sto­ści do hi­per­rze­czy­wi­sto­ści… W du­żym uprosz­cze­niu – nasz ob­raz świa­ta co­raz bar­dziej od­ry­wa się od fak­tów, au­ten­tycz­nych do­świad­czeń. I to było przed epo­ką do­stęp­ne­go ma­so­wo in­ter­ne­tu i te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych! Je­ste­śmy bom­bar­do­wa­ni non stop ob­ra­za­mi pe­łny­mi nie­na­wi­ści i prze­mo­cy – wo­kół tego kręcą się nar­ra­cje me­diów, fil­mów, se­ria­li te­le­wi­zyj­nych. Gu­bi­my gdzieś gra­ni­cę mi­ędzy bó­lem re­al­nym a wir­tu­al­nym – jak­by ka­żdy miał co naj­mniej dzie­wi­ęć żyć. Do­sta­je­my wy­rwa­ne z kon­tek­stu mi­gaw­ki dra­ma­tów. Tam mamy uczyć się wspó­łczu­cia?

Nie ma tam re­la­cji z czło­wie­kiem.

Brak spo­tka­nia face to face.

Dla­te­go na po­cząt­ku po­wie­dzia­łem, że wspó­łczu­cie bie­rze się z in­ten­syw­ne­go spo­tka­nia lu­dzi. Ta­kie­go, któ­re chce iść w głąb, a nie – za­trzy­my­wać się na po­wierzch­ni.

Po­zo­sta­je py­ta­nie, dla­cze­go ka­to­li­cy nie iden­ty­fi­ku­ją się z ter­mi­nem „wspó­łczu­cie”. Być może do­bry trop zna­la­złam w ksi­ążce ks. Lesz­ka Ma­tei Bóg mówi do cie­bie. Za­ufaj mi, a kon­kret­nie w części Wzru­szyć się mi­ło­sier­dziem. Au­tor po­twier­dza to, co mó­wił mi już ks. prof. Mar­cin Ko­wal­ski, zna­ny bi­bli­sta. Tłu­ma­cze­nie grec­kie­go ory­gi­na­łu Ewan­ge­lii nie­ste­ty wpro­wa­dza w błąd, je­śli cho­dzi o isto­tę tego, jak Je­zus re­agu­je na cier­pie­nie. To do­ty­czy ta­kże Sa­ma­ry­ta­ni­na z przy­po­wie­ści: „Je­zus (…) rze­kł: Pe­wien czło­wiek scho­dził z Je­ro­zo­li­my do Je­ry­cha i wpa­dł w ręce zbój­ców. Ci nie tyl­ko, że go ob­dar­li, lecz jesz­cze rany mu za­da­li i zo­sta­wiw­szy na pół uma­rłe­go, ode­szli. Przy­pad­kiem prze­cho­dził tą dro­gą pe­wien ka­płan; zo­ba­czył go i mi­nął. Tak samo le­wi­ta, gdy przy­sze­dł na to miej­sce i zo­ba­czył go, mi­nął. Pe­wien zaś Sa­ma­ry­ta­nin, będąc w pod­ró­ży, prze­cho­dził rów­nież obok nie­go. Gdy go zo­ba­czył, wzru­szył się głębo­ko: pod­sze­dł do nie­go i opa­trzył mu rany, za­le­wa­jąc je oli­wą i wi­nem; po­tem wsa­dził go na swo­je by­dlę, za­wió­zł do go­spo­dy i pie­lęgno­wał go. Na­stęp­ne­go zaś dnia wy­jął dwa de­na­ry, dał go­spo­da­rzo­wi i rze­kł: Miej o nim sta­ra­nie, a je­śli co wi­ęcej wy­dasz, ja od­dam to­bie, gdy będę wra­cał” (Łk 10,30–35).

Bi­blia Ty­si­ąc­le­cia dała „wzru­szył się głębo­ko”, Bi­blia Po­zna­ńska „uli­to­wał się”. We­dług Be­ne­dyk­ta XVI trze­ba to tłu­ma­czyć: „roz­da­rło mu się ser­ce”. Grec­kie εσπλαγχνισψη, esplagch­ni­ste, zna­czy „po­ru­szo­ny do wnętrz­no­ści” i zna­cze­nio­wo jest bli­ższe „wspó­łczu­ciu”.

Ani jed­no tłu­ma­cze­nie, ani dru­gie, ani trze­cie nie jest do­bre… Be­ne­dykt XVI był ge­nial­nym teo­lo­giem, ale zwrot, któ­re­go uży­wa, jest po­etyc­ki. Fak­tycz­nie trze­ba tu­taj wró­cić do ory­gi­na­łu. Ter­min esplagch­ni­ste znaj­du­je się w No­wym Te­sta­men­cie w kil­ku miej­scach. Na przy­kład u Łu­ka­sza w pi­ęt­na­stym roz­dzia­le oj­ciec wzru­sza się głębo­ko, kie­dy wi­dzi wra­ca­jące­go do domu syna – na­zwa­li­śmy go mar­no­traw­nym. Ter­min jest też w kil­ku miej­scach u Mar­ka i to war­te od­no­to­wa­nia, po­nie­waż nie pada w kon­te­kście przy­po­wie­ści – hi­sto­rii mniej czy bar­dziej, ale jed­nak zmy­ślo­nej. Ma­rek uży­wa tego sło­wa, by opi­sać spo­tka­nia Je­zu­sa.

Klu­czem do pro­ble­mu jest sło­wo. W ła­ci­ńskim tłu­ma­cze­niu dość często jest ono prze­kła­da­ne na vi­sce­ra – mó­wi­ąc do­sad­nie, „wnętrz­no­ści”. Cho­dzi o to, co czło­wiek ma w so­bie naj­bar­dziej we­wnątrz. Dla­te­go bar­dziej mi od­po­wia­da tłu­ma­cze­nie: „po­ru­szo­ny do sa­mych trze­wi”.

To jest już bli­skie he­braj­skie­mu sło­wu opi­su­jące­mu mi­ło­sier­dzie: ra­ha­mim, od re­hem, czy­li łono mat­ki, tzn. wnętrze ko­bie­ty. Z tej per­spek­ty­wy splagch­na to może być „łono”, może na­wet sło­wo wspó­łcze­sne – „ma­ci­ca”. Je­że­li bio­rę ko­goś do swo­je­go łona, to zna­czy, że chcę go uro­dzić do no­we­go ży­cia. W tym spo­tka­niu osta­tecz­nie nie idzie więc o po­wierz­chow­ną re­je­stra­cję fak­tów ani o re­ak­cję wy­łącz­nie emo­cjo­nal­ną, ani o płyt­ką, do­ra­źną po­moc „na od­czep­ne”. Je­śli na­po­tka­ne­go czło­wie­ka bio­rę w swo­je wnętrz­no­ści, w trze­wia, to mam za­miar zro­dzić go do zu­pe­łnie no­we­go ży­cia…

Dać sie­bie. Za­an­ga­żo­wać się ja­koś.

Taki de fac­to sens jest ukry­ty w Ewan­ge­lii. Mo­żna na­wet po­wie­dzieć – chcę dać mu nowy start. Choć to nie jest to samo.

Ksi­ądz Ma­te­ja od­no­si się do św. Au­gu­sty­na, któ­ry uży­wał okre­śle­nia „mi­ło­sier­ne wspó­łczu­cie wo­bec po­trze­bu­jących”. I pi­sał: „Z wła­snej sła­bo­ści czer­pie­my wspó­łczu­cie, skła­nia­jące nas, aby­śmy spie­szy­li na po­moc tym, któ­rzy tego po­trze­bu­ją. Jak sami by­śmy chcie­li, aby nam inni po­mo­gli, kie­dy znaj­du­je­my się w bie­dzie. Je­ste­śmy jak drze­wo owo­co­daj­ne, bli­źnie­mu bo­wiem, któ­ry do­zna­je krzyw­dy, wy­świad­cza­my do­bro przez wy­rwa­nie go z rąk prze­mo­cy i oto­cze­nie sil­ną osło­ną praw­dzi­wej spra­wie­dli­wo­ści jak drze­wo osła­nia do­bro­czyn­nym cie­niem” (Wy­zna­nia, XIII, 17). Tu­taj wspó­łczu­cie po­ja­wia się jako re­ak­cja na po­trze­bę i sta­je się pod­sta­wą dzia­ła­nia. Trze­ba to pod­kre­ślić, bo czy­ny mi­ło­sier­dzia by­wa­ją mo­ty­wo­wa­ne tyl­ko obo­wi­ąz­kiem mo­ral­nym. Dłu­go do tego się je spro­wa­dza­ło. Wspó­łczu­cie było su­biek­tyw­ne, więc gor­sze… A prze­cież i Je­zus, i pa­pież Fran­ci­szek ge­nial­nie łączą obiek­tyw­ne praw­dy i pra­wo z tro­ską o kon­kret­ną po­bi­tą i skrzyw­dzo­ną oso­bę, le­żącą przy ich dro­dze!

Mo­żna się za­sta­no­wić – co to zna­czy, że coś jest obo­wi­ąz­kiem? Przy­po­mnij­my 25 roz­dział Ewan­ge­lii Ma­te­usza. To – we­dług pa­pie­ża Fran­cisz­ka – je­den z naj­wa­żniej­szych tek­stów w ca­łej Ewan­ge­lii:

„(…) by­łem głod­ny, a nie da­li­ście Mi jeść;

by­łem spra­gnio­ny, a nie da­li­ście Mi pić;

by­łem przy­by­szem, a nie przy­jęli­ście Mnie;

by­łem nagi, a nie przy­odzia­li­ście Mnie;

by­łem cho­ry i w wi­ęzie­niu, a nie od­wie­dzi­li­ście Mnie”

(Mt 25,42–43).

Żeby wy­pe­łnić za­le­ce­nie mi­ło­sier­dzia, na­praw­dę wy­star­czy rzu­cić ko­muś ka­wa­łek chle­ba, dać ochłap, ka­wa­łek podło­gi do spa­nia? Za­nie­cha­nie w tym przy­pad­ku nie do­ty­czy tyl­ko tego, że po­trze­bu­jący nic nie do­stał lub do­stał „na od­czep się”, lecz ta­kże re­la­cji: nie zo­ba­czy­łeś tych lu­dzi, nie wsze­dłeś z nimi w re­la­cję mi­ędzy­ludz­ką, in­ter­per­so­nal­ną – i nie oka­za­łeś mi­ło­ści. W Pierw­szym Li­ście św. Jana czy­ta­my:

„Je­śli­by ktoś po­sia­dał ma­jęt­no­ść tego świa­ta

i wi­dział, że brat jego cier­pi nie­do­sta­tek,

a za­mknął przed nim swe ser­ce,

jak może trwać w nim mi­ło­ść Boga?”

(1 J 3,17).

Kie­dy ktoś wi­dzi bie­dę czło­wie­ka, a za­my­ka ser­ce, nie spe­łnia wy­mo­gów Ewan­ge­lii. To naj­le­piej po­ka­zu­je, gdzie jest re­al­ny pro­blem. Jan wca­le nie upo­mi­na nas za to, że ktoś za­mknął przed dru­gim czło­wie­kiem port­fel. Kry­ty­ku­je za­mkni­ęte ser­ce! Nie ma ta­kiej mo­żli­wo­ści, że rzu­cę ubo­gie­mu dy­chę, po czym pad­nie sław­ne „spie­przaj dzia­du”. Taka po­moc nie ma nic wspól­ne­go z chrze­ści­ja­ństwem! Nie wol­no mi­ło­sier­dzia re­du­ko­wać do obo­wi­ąz­ku!

Ze stra­chu przed emo­cja­mi czy z in­nych po­wo­dów.

Mi­ło­sier­dzie jest pod­sta­wą, ogar­nia ca­łe­go czło­wie­ka. Je­śli tak nie jest, sta­je się tyl­ko ro­dza­jem ja­kie­jś ka­ry­ka­tu­ry.

Gdy szu­ka­łam ma­te­ria­łów na te­mat tego, co Ko­ściół mówi o wspó­łczu­ciu i mi­ło­sier­dziu, ze zdu­mie­niem od­kry­łam, że obo­wi­ązek był ce­nio­ny jako ra­cjo­nal­ny i obiek­tyw­ny, pod­czas gdy wspó­łczu­cie trak­to­wa­no z góry, bo to jest „emo­cja”. Uczy­nek mi­ło­sier­dzia nie może być „ze stro­ny ofia­ro­daw­cy wy­ra­zem zwy­kłej li­to­ści i wspó­łczu­cia” – pi­sze ksi­ądz Krzysz­tof Gryz i jest to stwier­dze­nie ty­po­we. Jak­by po li­nii św. To­ma­sza z Akwi­nu. W do­dat­ku po­sta­wę wspó­łczu­cia prze­ciw­sta­wia się… mi­ło­ści, któ­ra ma być „po­sta­wą ak­cep­ta­cji i przy­jęcia czło­wie­ka jako daru”. Teo­ria ni­jak się ma do ży­cia! Bar­dzo wąt­pię, czy Sa­ma­ry­ta­nin stał się ra­tun­kiem i oca­le­niem dla po­bi­te­go, bo prze­my­ślał uprze­dze­nia wo­bec Żyda i go za­ak­cep­to­wał. Przy­jął go jako dar! Po pro­stu był „po­ru­szo­ny do trze­wi”. Wcze­śniej cier­pi­ące­go obo­jęt­nie mi­nęli czy­ści, po­bo­żni: ka­płan i świec­ki słu­ga świ­ąty­ni, ma­jący w gło­wie prze­pi­sy mo­ral­ne.

Pew­nie do­tych­czas cho­dzi­ło o to, że nie mo­żna po­prze­stać na emo­cjach, ale trze­ba pó­jść da­lej. Poza tym jest w tym tro­chę ko­ściel­ne­go slan­gu, któ­ry – w licz­nych wy­mia­rach – bywa bar­dzo po­dejrz­li­wy wo­bec emo­cji. Z tym się zgo­dzę. To do­ty­czy nie tyl­ko dzieł mi­ło­sier­dzia, ale i na przy­kład form mo­dli­twy. Mo­żna li­czyć w ty­si­ącach tek­sty, któ­re kry­ty­ku­ją mo­dli­twę cha­ry­zma­tycz­ną, „bo to tyl­ko emo­cjo­nal­no­ść”. Z tego sa­me­go po­wo­du nie­któ­rzy teo­lo­go­wie czy na­wet ka­to­lic­cy in­te­lek­tu­ali­ści nie poj­mo­wa­li Led­ni­cy i du­żych wy­da­rzeń – spo­tkań ewan­ge­li­za­cyj­nych. Wy­star­czy wzru­szyć ra­mio­na­mi: „pe­łen emo­cji event”. Nic nie wart. Z dru­giej stro­ny, nie wy­star­czy wspó­łczuć: ta­kie po­de­jście też by­ło­by bzdu­rą. W Li­ście św. Ja­ku­ba au­tor pi­sze tak: „Je­śli na przy­kład brat lub sio­stra nie mają odzie­nia lub brak im co­dzien­ne­go chle­ba, a ktoś z was po­wie im: «Idźcie w po­ko­ju, ogrzej­cie się i na­jedz­cie do syta!» – a nie da­cie im tego, cze­go ko­niecz­nie po­trze­bu­ją dla cia­ła – to na co się to przy­da?” (Jk 2,15–16).

Mo­żna z em­pa­tią wy­ra­zić wspó­łczu­cie, ale na nim mi­ło­ść chrze­ści­ja­ni­na się nie ko­ńczy. Trze­ba si­ęgnąć do tego, jak za­cho­wu­je się Je­zus. W spo­tka­niu z cier­pi­ącym czło­wie­kiem wspó­łczu­cie jest eta­pem Jego re­ak­cji. Naj­pierw wi­dzi­my głębo­kie współ-od­czu­wa­nie. Ale ono po­tem prze­cho­dzi da­lej, do dzia­ła­nia.

Ro­zu­miem tok my­śle­nia. Mu­si­my wy­ra­źnie roz­ró­żnić jesz­cze dwa ter­mi­ny: wspó­łczu­cie i em­pa­tię. Wspó­łczu­cie wbrew po­zo­rom nie jest bo­wiem wca­le współ-od-czu­ciem! (Choć tak uwa­żał cho­ćby ks. prof. Jó­zef Ti­sch­ner – był tro­chę sprzed epo­ki wie­dzy psy­cho­lo­gicz­nej). Ró­żne słow­ni­ki języ­ka pol­skie­go po­da­ją od­mien­ne de­fi­ni­cje, któ­re mo­żna ująć w zda­nie: „WSPÓ­ŁCZU­CIE – więź so­li­dar­no­ści z czło­wie­kiem cier­pi­ącym”. To jest for­ma uczu­cio­wej so­li­dar­no­ści, ale so­li­dar­no­ść jest de­fi­ni­cyj­nie ro­dza­jem wi­ęzi spo­łecz­nej. Tych wi­ęzi łączących lu­dzi ni­g­dy, ale to ni­g­dy nie zbu­du­je się je­dy­nie na mo­ral­nym obo­wi­ąz­ku, na ro­zum­nie wy­kal­ku­lo­wa­nej po­win­no­ści. Em­pa­tia na­to­miast jest to zdol­no­ść do wczu­cia się w dru­gą oso­bę tak, aby ro­zu­mieć, co ona prze­ży­wa, co czu­je. Wspó­łod­czu­wa­nie wca­le nie musi za­mie­nić się w po­moc bli­źnie­mu, w po­sta­wę Sa­ma­ry­ta­ni­na; ono uza­sad­nia mi­ędzy in­ny­mi eu­ta­na­zję. „Nie wol­no po­zwo­lić dru­gie­mu na cier­pie­nie – skró­ćmy ból!” To nie jest chrze­ści­ja­ństwo. Em­pa­tia może wy­god­nie zgrać się z nar­cy­zmem i słu­żyć kon­cen­tra­cji na so­bie. Le­ga­li­za­cja eu­ta­na­zji to pro­ste po­zby­cie się kło­po­tu – nic nie mu­szę ro­bić. Trosz­czę się! Mam do­bre ser­ce.

Ser­ce w języ­ku Bi­blii też nie jest je­dy­nie sie­dzi­bą uczuć. To ta­kie we­wnętrz­ne cen­trum czło­wie­ka, skąd wy­ni­ka­ją de­cy­zje. To da­le­ko głęb­sze zna­cze­nie niż ro­man­tycz­ne czy po­pkul­tu­ro­we, okle­pa­ne, czer­wo­ne ser­dusz­ko. Em­pa­tia jest ter­mi­nem ra­czej psy­cho­lo­gicz­nym, ma węższe zna­cze­nie.

Na moje gru­bia­ńskie wy­czu­cie igno­ran­ta w dzie­dzi­nie nauk psy­cho­lo­gicz­nych: em­pa­tia jest dziś po­sta­wą za­le­ca­ną, może na­wet po­praw­ną po­li­tycz­nie. Wspó­łczu­cie nie – jest zbyt chrze­ści­ja­ńskie. Za moc­no wcho­dzi w kwe­stie du­cho­we. Po­nie­waż w Pol­sce jest bar­dzo mało bud­dy­stów, to wspó­łczu­cie ko­ja­rzy się nam przede wszyst­kim z języ­kiem ewan­ge­licz­nym, zwłasz­cza od kie­dy pa­pież Fran­ci­szek wpro­wa­dził je do swo­je­go na­ucza­nia. Często uży­wa on tego sło­wa wła­śnie w od­nie­sie­niu do Je­zu­sa, mi­ło­sier­dzia. Ono jest za świ­ęte, za bli­skie Boga, żeby tra­fi­ło do me­diów i sfe­ry pu­blicz­nej. Jak coś jest psy­cho­lo­gicz­ne, jest przyj­mo­wa­ne bez za­strze­żeń. Ja jed­nak zo­sta­nę przy wspó­łczu­ciu.

Fran­ci­szek nie uży­wa sło­wa „em­pa­tia”… Jest ono za to w sa­mym cen­trum po­stu­la­tów no­wych ru­chów spo­łecz­nych, przede wszyst­kim ru­chu gen­der. Em­pa­tia w pew­nym stop­niu za­stąpi­ła nor­my mo­ral­ne. Po­nie­waż ety­ka bez praw­dy obiek­tyw­nej, jako ludz­kie dzie­ło hi­sto­rycz­ne – tyl­ko kon­struk­cja kul­tu­ro­wa – tra­ci ra­cję bytu, fun­da­men­tem do­brych re­la­cji jest dziś na­kaz em­pa­tii. Bo dla­cze­go mam się trosz­czyć o ko­goś, sko­ro nie ma trans­cen­dent­ne­go źró­dła norm, nie­za­le­żne­go od woli jed­nost­ki? Ko­ściół od po­cząt­ku sta­rał się łączyć ser­ce i ro­zum w jed­no. Fak­tem jest z ko­lei, że nam, ka­to­li­kom, bra­ku­je na co dzień wspó­łczu­cia, co ja­skra­wo wi­dać po re­ak­cjach na skrzyw­dzo­ne przez ksi­ęży dzie­ci i cier­pie­nie ofiar ka­żdej in­nej prze­mo­cy. Często po­zo­sta­je­my obo­jęt­ni wo­bec cier­pi­ących, któ­rzy nie miesz­czą się w ka­ta­lo­gu tra­dy­cyj­nych uczyn­ków mi­ło­sier­dzia ta­kich jak ubo­dzy, cho­rzy, sa­mot­ne mat­ki. Choć tacy dum­ni je­ste­śmy z na­szych dzieł mi­ło­sier­dzia, trze­ba wró­cić do Ewan­ge­lii, do źró­deł.

Naj­lep­szym tek­stem w Ewan­ge­lii uka­zu­jącym wspó­łczu­cie Je­zu­sa jest je­den z po­cząt­ko­wych frag­men­tów Ewan­ge­lii Mar­ka. To tekst ab­so­lut­nie ge­nial­ny: „Wte­dy przy­sze­dł do Nie­go trędo­wa­ty i upa­da­jąc na ko­la­na, pro­sił Go: «Je­śli chcesz, mo­żesz mnie oczy­ścić». Zdjęty li­to­ścią, wy­ci­ągnął rękę, do­tknął go i rze­kł do nie­go: «Chcę, bądź oczysz­czo­ny!». Na­tych­miast trąd go opu­ścił i zo­stał oczysz­czo­ny” (Mk 1,40–42).

Pierw­sze sło­wo po stro­nie Je­zu­sa w tym spo­tka­niu to wła­śnie splagch­ni­ste­is. Świ­ęty Hie­ro­nim to tłu­ma­czył jako mi­ser­tus, czy­li „zmi­ło­waw­szy się”. To od razu lądu­je bli­żej mi­ło­sier­dzia niż wspó­łczu­cia, nie mó­wi­ąc na­wet o li­to­ści. „Zdjęty li­to­ścią” nie od­da­je tego, o co cho­dzi­ło na­tchnio­ne­mu au­to­ro­wi. Po­tem na­stępu­je czu­ły gest Je­zu­sa: wy­ci­ągnął swo­ją rękę – i do­tknął go. Tej czu­ło­ści nie mu­sia­ło tu być, ona nie jest nie­zbęd­na. Za­raz po­tem Je­zus uzdra­wia go sło­wem: „chcę, bądź oczysz­czo­ny”. Wi­dzi­my jed­nak, że za­nim to po­wie, wy­ko­nu­je kil­ka czyn­no­ści. Naj­pierw głębo­ko, aż do trze­wi się wzru­sza, z tego wy­ni­ka do­tkni­ęcie – Je­zus wy­ra­ża swój stan du­cha czu­łym ge­stem – a po­tem do­pie­ro jest czyn, któ­ry cier­pi­ące­go uzdra­wia. To jest pierw­szy przy­pa­dek u Mar­ka, gdzie uży­te zo­sta­ło sło­wo splagch­ni­ste­is. W in­nych miej­scach też jest zwy­kle tłu­ma­czo­ne jako li­to­ść.

Lu­dzie nie lu­bią li­to­ści, ko­ja­rzy im się z po­gar­dą. W tym sło­wie po­brzmie­wa wy­ższo­ść. Może pora na to, aby po­pra­wić tłu­ma­cze­nia?

Tłu­ma­cze­nie tek­stu bi­blij­ne­go nie jest na­tchnio­ne. Na­tchnio­ny jest tekst ory­gi­nal­ny.

Za­trzy­mam się jesz­cze na mo­ment nad czu­łym ge­stem. Ge­sty­ku­la­cja, tak samo jako do­tyk, jest języ­kiem bez słów. Inne ro­dza­je mowy nie­wer­bal­nej to: mi­mi­ka, kon­takt wzro­ko­wy, po­sta­wa cia­ła, dy­stans prze­strzen­ny, nie­wer­bal­ne aspek­ty mowy (śmiech, in­to­na­cja, ak­cent, tem­po mó­wie­nia). Uczę kom­pe­ten­cji mi­ęk­kich, pa­mi­ętam tę li­stę. Jed­ną z klu­czo­wych funk­cji mowy cia­ła – a w po­ro­zu­mie­wa­niu się zaj­mu­je ona dużo po­nad po­ło­wę wszyst­kich ko­mu­ni­ka­tów (we­dług nie­któ­rych ba­dań 93 pro­cent!) – jest prze­ka­zy­wa­nie emo­cji. Czy chce­my, czy nie, non stop na­da­je­my i od­bie­ra­my tłu­mio­ne, bo niby gro­źne, emo­cje. Wspó­łczu­cie wpro­wa­dza do „mi­ło­sier­dzia z obo­wi­ąz­ku” mowę cia­ła. Coś wi­ęcej niż więź so­li­dar­no­ści.

Ja jed­nak ci­ągle się upie­ram przy tym, żeby nie prze­ciw­sta­wiać so­bie po­sta­wy mi­ło­sier­dzia i wspó­łczu­cia. Pierw­sze bez dru­gie­go nie jest war­te fun­ta kła­ków! Z ko­niecz­no­ści cza­sem to musi wy­star­czyć, ale ab­so­lut­nie nie po­win­no. Nie­ste­ty wy­obra­żam so­bie te­raz sy­tu­ację (dość często się o ta­kich przy­pad­kach do­wia­du­ję), że ktoś przy­cho­dzi do kan­ce­la­rii pa­ra­fial­nej po śmier­ci ojca czy mat­ki w spra­wie po­grze­bu. Ksi­ądz z nim za­ła­twia for­mal­no­ści. Bez żad­ne­go sło­wa wspó­łczu­cia, nie pyta na­wet, co się sta­ło, jak do tego do­szło. Obo­jęt­nie wo­bec czy­je­goś dra­ma­tu. Za­ła­twia rzecz me­cha­nicz­nie, urzędo­wo, jak w biu­ro­kra­cji. Lu­dzie wy­cho­dzą z ta­kie­go spo­tka­nia… po­bi­ci. Tak na­praw­dę jest. No, wszyst­ko za­ła­twio­ne, od­będzie się ten po­grzeb. Za dwa dni, o tej i o tej go­dzi­nie. Może na­wet przyj­dzie dwóch ksi­ęży, a nie je­den. Uczy­nek mi­ło­sier­dzia! Zma­rłe­go po­grze­bać. Tyl­ko nikt z pa­ra­fian nie po­tra­fi, w spo­sób uczci­wy, za­ak­cep­to­wać ta­kiej po­sta­wy ksi­ędza – po­nie­waż to jest ka­ry­ka­tu­ra tego, co ktoś chcia­łby na­zwać mi­ło­sier­dziem.

To nie jest mi­ło­sier­dzie. To jest wy­ko­ny­wa­nie za­wo­du ka­pła­na, w naj­lep­szym przy­pad­ku.

Już dla tego, co te­raz usły­sza­łam, war­to na­pi­sać ksi­ążkę. I za­pro­sić do niej tych, od któ­rych mo­żna się cze­goś no­we­go do­wie­dzieć.