Mistrzowie drugiego planu. O postaciach biblijnych w rozmowach Małgorzaty Bilskiej - Małgorzata Bilska - ebook

Mistrzowie drugiego planu. O postaciach biblijnych w rozmowach Małgorzaty Bilskiej ebook

Małgorzata Bilska

4,8

Opis

Żyjemy w kulturze rywalizacji, w której należy ścigać się o „palmę pierwszeństwa”. Liczy się wyłącznie świętowanie zwycięstwa; pierwszeństwo w rankingu, najwyższy stopień podium. Bycie przywódcą, a nie zastępcą. Także wśród Chrześcijan, którzy przecież znają słowa Jezusa „ostatni będą pierwszymi”. Drugi plan nadal umyka uwadze, mimo pontyfikatu papieża Franciszka, którego fascynacja takimi postaciami była inspiracją tej książki.

Jest to zbiór rozmów na temat biblijnego drugiego planu – z abp. Grzegorzem Rysiem, metropolitą łódzkim, historykiem Kościoła i wielkim pasjonatem Biblii rozmawiała  Małgorzata Bilska, dziennikarka i socjolog.

Wiele postaci ze Starego i Nowego Testamentu znamy z niedzielnych homilii, katechez czy lektury brewiarza. Jest jednak dużo takich, które choć barwne, niezwykłe, autentyczne (z krwi i kości), pozostają w ukryciu. Ananiasz, cztery „prababki Jezusa”, Zacheusz, dobry łotr, Lidia z Tiatyry lub Barnaba są praktycznie obcy wielu chrześcijanom. Ich role są może drugoplanowe, ale nie mniej wspaniałe. Poza tym Bóg kocha ich szczególnie. Tylko On potrafi dostrzec siedzącego na drzewie Zacheusza, którym wszyscy gardzą, bo jest zdrajcą i nieczystym, tylko On „wprasza się” do niego na obiad, ku zgorszeniu otoczenia. Jedynie On może spełnić prośbę Syrofenicjanki, od której odwracali się porządni i pobożni. Ich historie wiele mówią o Bogu, którego czcimy, choć nadal słabo znamy. Dzięki nim odkrywamy Go na nowo.

Wyboru postaci dokonał abp Grzegorz Ryś. Małgorzata Bilska zadbała o to, by historie miały odniesienie do współczesności. Biblia jest wiecznie aktualna. Aby to poczuć, trzeba wyjść na spotkanie biblijnych epizodystów. Są tak tacy jak my, możemy się z nimi utożsamiać.

Dlaczego warto kupić tę książkę?

* Interesujące i nietypowe ujęcie treści biblijnych
* Można pogłębić wiedzę na temat wybranych wydarzeń z Biblii i postaci w niej występujących
* Walory nie tylko edukacyjne, treść rozmów zmusza do refleksji i odniesień do życia współczesnego
* Zapoznajemy się ze sposobem czytania Biblii przez popularnego i bardzo lubianego Arcybiskupa Grzegorza Rysia, znanego nie tylko ze swojej duszpasterskiej działalności, ale także z ogromnej wiedzy, poczucia humoru oraz dystansu do siebie i świata.

Fragment z książki:

Weronika (fragm.)

Małgorzata Bilska: Uzdrowienie kobiety cierpiącej na krwotok opisali wszyscy trzej synoptycy.

Abp Grzegorz Ryś: Kiedy ta kobieta „dotknęła” Jezusa, On wziął na siebie jej upływ krwi. Całą nieczystość, też rytualną, jaka z tym się wiązała. Stąd ta VI stacja drogi krzyżowej, która mówi, że teraz ona podchodzi do zakrwawionego Jezusa i ociera Mu twarz z krwi. Bierze ją na swoją szatę, swoją chustę. Widzimy Weronikę jako kogoś, kto – na tyle, na ile to jest możliwe – próbuje się Bogu odwdzięczyć za łaskę otrzymaną wcześniej. Ona nie jest w stanie „zabrać” Jego upływu krwi, ale godzi się na jakąś Jego „nieczystość”. Jezus, skazaniec, jest uznany za nieczystego (rytualnie). Wszyscy się od Niego odsuwają. Ona jedna do Niego podchodzi, dotyka Go. Od czasu, gdy odkryłem tę tradycję, jestem bardzo wrażliwy, kiedy ktoś mi mówi, że VI stacja jest niebiblijna. Literalnie – tak. Ale jeśli pójść za tą – bardzo wczesną – tradycją, to ona jest zakorzeniona w Ewangelii, w wydarzeniu uzdrowienia kobiety cierpiącej na upływ krwi.

(…)

MB: Podoba mi się taka Weronika. Łatwo uznać jej gest za stereotypowo macierzyński, troskę o drugiego. Kobiety wpisane są w Kościele wyłącznie w logikę bezinteresownego poświęcenia, typowego dla sfery prywatnej, mężczyźni natomiast w logikę wymiany. Typową dla sfery publicznej. Ona kieruje się tą drugą. To daje nowe przestrzenie do myślenia o naturze kobiet.

Abp GR: Absolutnie tak – jest to odpowiedź na dar doznany od Pana. Wtedy stacja VI jest bardzo głęboka…

MB: Pomówmy o kobiecie cierpiącej na krwotok. Co w żydowskim świecie oznaczała nieczystość rytualna?

Abp GR: Ona nie miała możliwości wejścia do świątyni. Uczestniczenia w kulcie. Dopóki trwał jej problem, nie ustał upływ krwi. Ale to był również nakaz dystansu do wspólnoty ludzkiej. Każdemu, kogo dotknęła, przekazywała własną nieczystość. Widać to zwłaszcza w Łukaszowym opisie tego wydarzenia. Kiedy Jezus próbuje ją wyciągnąć z tłumu, ona jest po prostu przerażona! Wie, że nie powinno jej tu być. Wszyscy, którzy stali obok, mieli prawo mieć do niej pretensje. Ogromnie ważne jest to, że nieczystość rytualna nie ma charakteru moralnego. Pan Jezus do tej właśnie nieczystości miał duży dystans. Mówił bardzo wyraźnie o tym, co człowieka zanieczyszcza – nie jedzenie i rzeczy pochodzące z zewnątrz lecz przeciwnie. To co płynie z wnętrza, grzeszne pragnienia serca. W myśleniu Jezusa, w Jego działaniu, upływ krwi nie jest czymś, co czyni kobietę nieczystą.

Noty o Autorach:

Arcybiskup Grzegorz Ryś – doktor habilitowany nauk humanistycznych specjalizujący się w historii Kościoła, arcybiskup metropolita łódzki od 2017. Zaangażowany na rzecz ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego. Był pomysłodawcą zorganizowanego w 2011 roku spotkania chrześcijan, żydów i muzułmanów w intencji pokoju pod nazwą „Echo Asyżu w Krakowie”. Wszedł w skład Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, a także kapituł Nagrody im. Ks. Stanisława Musiała przyznawanej przez Klub Chrześcijan i Żydów „Przymierze” oraz Nagrody Znaku i Hestii im. księdza Józefa Tischnera

 

Małgorzata Bilska - dziennikarka, publicystka, autorka książek; absolwentka studiów doktoranckich w Instytucie Socjologii UJ (specjalizuje się w problematyce kultury współczesnej i tzw. nowych ruchów społecznych). Publikowała w czasopismach naukowych oraz m. in. Tygodniku Powszechnym, Znaku, Więzi. Przeglądzie Powszechnym, Pressjach i Wprost, prowadziła bloga na portalu rmf24.pl. Jest stałym współpracownikiem Przewodnika Katolickiego gdzie prowadzi rubrykę "Bez Owijania". Współpracuje z międzynarodowym portalem Aleteia i Rzeczpospolitą.  Prowadzi warsztaty z komunikacji interpersonalnej i profilaktyki przemocy. Mieszka w Krakowie.  

 

Spis treści:

Dotyk Weroniki – Kobieta cierpiąca na upływ krwi/Weronika

Brat Szawła – Ananiasz

Ubogi z wyboru – Barnaba

Kobieta sukcesu – Lidia

Nie jestem godzien – Setnik

Poganka inspiruje Jezus Tour – Syrofenicjanka

Awans arcycelnika – Zacheusz

Prawdziwy mężczyzna – Józef

Para wszechczasów – Pryska i Akwila

Potrójnie wykluczona – Prorokini Anna

Tête-à-tête z Jezusem – Niewidomy z Betsaidy

Mistrzyni marnotrawstwa – Maria z Betanii

Wielki Juda – Juda patriarcha

Kapłan spoza mainstreamu – Melchizedek

Cztery babki z charakterem – Tamar, Rachab, Rut, Batszeba

Miłość drugiego planu – Oblubieniec i Oblubienica

Robotnik ostatniej minuty – Dobry Łotr

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jerzyjj

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00

Popularność




Wstęp

Jest tyl­ko je­denW­Po­ni­ższe tek­sty to ko­new­ka. Mogą się – daj Boże – jak ko­new­ka oka­zać przy­dat­ne; ale ich uży­tecz­no­ść, po­jem­no­ść i ja­ko­ść są – szcze­gól­nie w od­nie­sie­niu do ŹRÓ­DŁA – da­le­ce ogra­ni­czo­ne. Tym bar­dziej że żad­ne z nas nie jest za­wo­do­wym bi­bli­stą. Obo­je je­ste­śmy ama­to­ra­mi, i w okre­śle­niu tym kry­je się nie tyle pe­łna fa­łszy­wej po­ko­ry ko­kie­te­ria, co ra­czej wy­zna­nie. Wszak sło­wo „ama­tor” po­cho­dzi od ła­ci­ńskie­go amo, ama­re, to zna­czy „ko­chać”, „mi­ło­wać”. Pi­smo Świ­ęte nie jest dla nas te­ma­tem pro­fe­sjo­nal­nych stu­diów, lecz wy­bo­rem mi­ło­ści i ży­cia. To oczy­wi­ście nie wy­klu­cza do­cie­kli­wo­ści i pa­sji po­znaw­czej (na­wet je za­kła­da); stąd też nie­rzad­ko si­ęga­my w na­szej re­flek­sji i po „uczo­ne” ko­men­ta­rze, i po ró­żne prze­kła­dy na­tchnio­ne­go tek­stu (choć naj­częściej po Bi­blię Po­zna­ńską), od Wul­ga­ty po­czy­na­jąc, a na­wet – je­śli trze­ba – na grec­kim czy he­braj­skim Ory­gi­na­le ko­ńcząc. Znów – nie dla uczo­no­ści, lecz po to, aby po­czuć smak ŹRÓ­DŁA.

Owe ele­men­ty nie­co po­wa­żniej­szej, „uczo­nej” eg­ze­ge­zy osta­tecz­nie nie słu­żą ni­cze­mu in­ne­mu, jak roz­szy­fro­wa­niu wła­ści­we­go dla po­wsta­wa­nia bi­blij­nych tek­stów kon­tek­stu – trze­ba go po­znać, by do­trzeć do my­śli po­szcze­gól­nych Au­to­rów Pi­sma – bo to w niej osta­tecz­nie kry­je się Boże na­tchnie­nie. Bez tej pra­cy dość ła­two mo­żna z bi­blij­ne­go tek­stu uczy­nić je­dy­nie PRE­tekst do pre­zen­to­wa­nia wła­snych po­glądów i idei. Z dru­giej jed­nak stro­ny wa­żny jest rów­nież i dzi­siej­szy kon­tekst: py­ta­nia, któ­re do­ty­czą NAS – tu i te­raz: dziś, w Pol­sce i w pol­skim Ko­ście­le. Jest czy­mś nie­sły­cha­nie wa­żnym, że w tek­stach, któ­re po­wsta­ły pra­wie dwa­dzie­ścia (i wi­ęcej!) stu­le­ci temu, mo­żna od­czy­ty­wać ak­tu­al­ne dla nas wy­zwa­nia i od­po­wie­dzi. Wi­ęcej, po­nie­waż Bi­blia jest osta­tecz­nie za­pi­sem świ­ętej hi­sto­rii, wy­zwa­nia te i od­po­wie­dzi wpi­sa­ne są w kon­kret­ne OSO­BY – ich bio­gra­fie, wy­bo­ry, de­cy­zje. Szu­ka­jąc Bo­że­go Sło­wa w „Pi­smach”, spo­ty­ka­my się z po­sta­cia­mi z krwi i ko­ści – wi­dzi­my Sło­wo wy­da­rzo­ne w ży­ciu lu­dzi – czy nie ma ono dość siły, by wy­da­rzyć się ta­kże w na­szym ży­ciu?!

Wie­my, że tak!

Tym bar­dziej że mowa tu o ży­ciu i dzia­ła­niu nie tyl­ko osób, któ­re – z ra­cji na swo­je du­cho­we „roz­mia­ry” – po­zo­sta­ją wręcz a prio­ri poza na­szym za­si­ęgiem; trud­no nam się mie­rzyć z lu­dźmi po­kro­ju Ma­rii z Na­za­re­tu, Pio­tra, Pa­wła czy Jana Chrzci­cie­la. Bi­blia jest jed­nak pe­łna bo­ha­te­rów, któ­rzy zo­sta­li we­zwa­ni do ode­gra­nia roli znacz­nie skrom­niej­szej – po­sta­ci z dru­gie­go, a może na­wet trze­cie­go pla­nu. Po­nie­waż wszy­scy ży­je­my w kul­tu­rze Za­cho­du – któ­ra jest okre­śla­na jako kul­tu­ra ry­wa­li­za­cji, a od kil­ku de­kad na­zy­wa się ją ta­kże „kul­tu­rą in­dy­wi­du­ali­zmu”, pod jej wpły­wem ro­bi­my wie­le, aby­śmy byli pierw­si, naj­lep­si, w ka­żdej dzie­dzi­nie, któ­ra jest dla nas wa­żna. Chrze­ści­ja­nie nie są nie­ste­ty od tego wol­ni, choć ści­ga­ją się na so­bie wła­ści­wych po­lach – na licz­bie ochrzczo­nych, licz­bie neo­fi­tów, tj. na­wró­co­nych na na­sze wy­zna­nie, sta­ty­sty­kach uczest­nic­twa we Mszy Świ­ętej czy lek­cji re­li­gii, wiel­ko­ści po­mo­cy udzie­lo­nej po­trze­bu­jącym itp. Ro­bi­my wie­le, by zo­stać li­de­ra­mi, zy­skać jak naj­wi­ęk­szy au­to­ry­tet i wpływ na rze­czy­wi­sto­ść, gdyż in­te­re­su­je nas tyl­ko pierw­szy plan! Na­wet z trzy­stop­nio­we­go po­dium sa­tys­fak­cję daje nam je­dy­nie by­cie mi­strzem: Eu­ro­py, świa­ta, olim­pij­skim itd. Bóg nie wzy­wa nas do ry­wa­li­za­cji o świ­ęto­ść, bo ona nie po­le­ga na do­sko­na­ło­ści, lecz na mi­ło­ści. A ten, kto ko­cha na­praw­dę, nie dzie­li lu­dzi na żad­ne „pla­ny”.

Na­wet kie­dy do­strze­ga­my oso­by na dru­gim skraj­nym bie­gu­nie, zgod­nie z my­ślą Je­zu­sa: „ostat­ni będą pierw­szy­mi, a pierw­si – ostat­ni­mi”, punk­tem od­nie­sie­nia jest plan pierw­szy. Tym­cza­sem ży­cie nie jest pła­skie jak mo­ne­ta, któ­ra ma awers i re­wers! Ono ma wie­le „pla­nów”, któ­re na­wza­jem się prze­pla­ta­ją. Po­dzi­wia­my lau­re­atów Osca­rów w ka­te­go­rii „dru­go­pla­no­wa rola ko­bie­ca” i „dru­go­pla­no­wa rola męska”, ma­jąc świa­do­mo­ść, że li­czy się nie tyl­ko to, w ja­kiej roli ob­sa­dzi ak­to­ra re­ży­ser, ale przede wszyst­kim to, jak ta rola będzie za­gra­na. Uwiel­bia­my też tzw. „mi­strzów dru­gie­go pla­nu”, czy­li oso­by, któ­re na­gle i jak­by przy­pad­kiem wy­szły z cie­nia „gwiazd”, na któ­re zwy­cza­jo­wo były skie­ro­wa­ne świa­tła re­flek­to­rów. Pla­ny nie są usta­lo­ne raz na za­wsze; mo­że­my je prze­kra­czać, ucząc się tego cho­ćby od bi­blij­nych bo­ha­te­rów, ta­kich jak Juda (Sta­rym Te­sta­ment) czy Bar­na­ba (Dzie­je Apo­stol­skie). Spo­śród wie­lu mo­żli­wo­ści wy­bra­li­śmy tyl­ko 21 po­sta­ci, któ­re są te­ma­tem 17 wy­wia­dów. Po­ka­zu­ją one jed­nak pew­ne spek­trum: są „świec­cy” i ka­pła­ni, ko­bie­ty i mężczy­źni, sin­gle i ma­łże­ństwa.

Tacy lu­dzie, jak Bar­na­ba czy Ana­niasz, Li­dia czy Pry­ska i Akwi­la, nie po­ja­wia­ją się tak często w chrze­ści­ja­ńskiej pa­mi­ęci – ta­kże tej utrwa­lo­nej i przy­wo­ły­wa­nej rok­rocz­nie w li­tur­gii; a prze­cież trud­no wy­obra­zić so­bie bez nich bieg hi­sto­rii zba­wie­nia – z ży­cio­ry­sa­mi i do­ko­na­nia­mi wspo­mnia­nych wy­żej „dru­go­pla­no­wych” bo­ha­te­rów na­szej wia­ry. Ich do­ko­na­nia – nie­co skrom­niej­sze (jak to oce­niać?) – wy­da­ją się znacz­nie bli­ższe temu, czym sami je­ste­śmy, i co wy­pa­dło nam w ży­ciu czy­nić. Ich hi­sto­ria po­ka­zu­je nam przy tym bar­dzo wy­ra­źnie, że „Bóg nie ma względu na oso­by” (por. Dz 10,34); wi­ęcej – z re­gu­ły ina­czej wi­dzi i oce­nia niż my: jest Mu bli­żej do tych, któ­rzy są mniej­si, i nie lek­ce­wa­ży ni­g­dy ich zna­cze­nia. To wła­śnie na spo­tka­nie z nimi chce­my za­pro­sić Czy­tel­ni­ków, wie­rząc, że mogą oni stać się dla nas istot­nym lu­strem. Oby­śmy tyl­ko, przej­rzaw­szy się w nim, nie ode­szli i nie za­po­mnie­li szyb­ko o tym, jacy je­ste­śmy (por. Jk 1,23–24).

Wy­bie­ra­jąc „mi­strzów”, przy­jęli­śmy su­biek­tyw­ne kry­te­rium, bio­rąc jed­nak pod uwa­gę ich wkład w chrze­ści­ja­ństwo oraz po­sta­wy, któ­re mogą in­spi­ro­wać, być za­chętą do re­flek­sji, dys­ku­sji i na­śla­do­wa­nia. Su­biek­tyw­na jest też ko­lej­no­ść roz­mów w ksi­ążce, któ­ra wy­ni­ka z przy­jętej ko­lej­no­ści ich na­gry­wa­nia. Wie­lo­krot­nie się na­to­miast zda­rza, że te hi­sto­rie ja­koś się za­zębia­ją; mó­wi­ąc o jed­nej, na­wi­ązu­je­my do in­nych. Je­dy­nym wa­żnym kry­te­rium jest hi­sto­rycz­no­ść po­sta­ci – z istot­nym wy­jąt­kiem: cho­dzi o Ob­lu­bie­ńca i Ob­lu­bie­ni­cę z Pie­śni nad Pie­śnia­mi, któ­rzy ob­ra­zu­ją fak­tycz­nie ist­nie­jący i do­ty­ka­jący re­al­nych lu­dzi pro­blem okre­ślo­ny w ty­tu­le wy­wia­du jako „Mi­ło­ść dru­gie­go pla­nu”.

Wszyst­ko, co słu­ży swo­istej pro­mo­cji Bi­blii – zwłasz­cza w na­szym, pol­skim Ko­ście­le ka­to­lic­kim – ma sens. Z dru­giej stro­ny war­to od­no­to­wać po­stu­la­ty za­war­te w die­ce­zjal­nych i ogól­no­pol­skich syn­te­zach trwa­jące­go ci­ągle Sy­no­du nt. sy­no­dal­no­ści: w nie­mal wszyst­kich mo­żna wy­czy­tać we­zwa­nie do co­dzien­nych (a zwłasz­cza nie­dziel­nych), praw­dzi­wie bi­blij­nych ho­mi­lii, do two­rze­nia szkół bi­blij­nych i in­nych form ka­te­che­zy do­ro­słych. Pod­sy­ca­na jest na­dzie­ja na osta­tecz­ne prze­trące­nie rów­nie sta­rych, co he­re­tyc­kich ste­reo­ty­pów, że Bi­blia jest „pro­te­stanc­ka”, a „ka­to­lic­ka” jest Tra­dy­cja. Nie ma Tra­dy­cji bez Bi­blii, a strach przed pro­te­stan­ta­mi – i me­to­dycz­ne kon­tra­sto­wa­nie się w sto­sun­ku do nich – już daw­no po­win­ny pod­dać się w nas pre­sji Du­cha Świ­ęte­go, któ­ry (przez ostat­nich pa­pie­ży: Jana Pa­wła II, Be­ne­dyk­ta XVI i Fran­cisz­ka) de­fi­niu­je eku­me­nizm jako „wza­jem­ną wy­mia­nę du­cho­wych da­rów”, i pod­kre­śla, że nie jest on w żad­nym wy­pad­ku opcjo­nal­ny – jest je­dy­nym or­to­dok­syj­nym wy­bo­rem!

Lek­tu­ra Bi­blii jest pi­ciem ze ŹRÓ­DŁA. Po­wrót do Nie­go ma zna­cze­nie tym wi­ęk­sze, że nie­rzad­ko mi­ędzy Nim a nami wy­ro­sły mury ró­żnych hi­sto­rycz­nych in­ter­pre­ta­cji, często dyk­to­wa­nych do­ra­źny­mi kon­tek­sta­mi, a przez to rów­nież po­zba­wio­ny­mi rów­no­wa­gi. Wie­le, sta­now­czo zbyt wie­le wa­żnych dla na­szej wia­ry – i dla na­sze­go czło­wie­cze­ństwa – za­gad­nień było pod­da­wa­nych re­flek­sji we­dle lo­gi­ki wa­ha­dła, np. od od­rzu­ce­nia sa­kra­men­tal­ne­go ka­pła­ństwa po ra­dy­kal­ną kle­ry­ka­li­za­cję; od pe­łnej do­stęp­no­ści po me­to­dycz­ny eks­klu­zy­wizm; od uciecz­ki od świa­ta (fuga mun­di) po pe­łne jego ak­cep­ta­cji pra­gnie­nie dia­lo­gu.

Wa­ha­dło – raz wy­chy­lo­ne – nie­ła­two wra­ca do rów­no­wa­gi. Nie­wąt­pli­wie jed­nak do­brze jest jej po­szu­kać, wra­ca­jąc – jak Je­zus prze­py­ty­wa­ny przez swo­ich ad­wer­sa­rzy – do „po­cząt­ku” (np. Mk 10,6). Rów­no­wa­ga, któ­ra ce­chu­je bi­blij­ne ŹRÓ­DŁO, może za­owo­co­wać – jak ufa­my – po­sta­wie­niem przy­naj­mniej zna­ków za­py­ta­nia przy przyj­mo­wa­nych (zbyt?) ła­two sądach i te­zach: co jest, a co nie jest chrze­ści­ja­ńskie? Cze­go uczy, a cze­go nie uczy Ko­ściół? Osta­tecz­nie: co mówi, a cze­go nie mówi o so­bie (i o czło­wie­ku) Pan Bóg?

Z tą wła­śnie na­dzie­ją od­wa­ża­my się Pa­ństwa za­pro­sić do lek­tu­ry.

Au­to­rzy

A oto ko­bie­ta, któ­ra dwa­na­ście lat cier­pia­ła na krwo­tok, pod­sze­dłszy z tyłu, do­tknęła kra­ju Jego okry­cia. Mó­wi­ła bo­wiem so­bie: „Je­że­li tyl­ko do­tknę Jego okry­cia, będę uzdro­wio­na”. A Je­zus od­wró­cił się i spoj­rzaw­szy na nią, po­wie­dział: „Ufaj, cór­ko, two­ja wia­ra cię uzdro­wi­ła. I od tej chwi­li ko­bie­ta była zdro­wa”.

(Mt 9,20–22)

Do­tyk We­ro­ni­ki

Ko­bie­ta cier­pi­ąca na upływ krwi/We­ro­ni­ka

Ma­łgo­rza­ta Bil­ska: We­ro­ni­ka jest wy­jąt­ko­wym przy­kła­dem po­sta­ci dru­gie­go pla­nu, bo w Bi­blii jej nie ma. Jest za to w VI sta­cji dro­gi krzy­żo­wej – ze wspó­łczu­ciem ocie­ra twarz Chry­stu­so­wi idące­mu na Gol­go­tę. Ten gest prze­sze­dł do hi­sto­rii m.in. za spra­wą tzw. Chu­s­ty z Ma­nop­pel­lo. Twarz Je­zu­sa od­bi­ła się na płót­nie, któ­re prze­trwa­ło do na­szych cza­sów – sta­no­wi cen­ną re­li­kwię.

Abp Grze­gorz Ryś: Rze­czy­wi­ście – w Bi­blii jej nie ma. Grze­gorz Wiel­ki na­pi­sał jed­nak, że sło­wo ro­śnie ra­zem z lu­dem, któ­ry je czy­ta. Bar­dzo wa­żne jest samo sło­wo, ale nie­sły­cha­nie wa­żne jest też to, w jaki spo­sób się je w ko­lej­nych po­ko­le­niach od­czy­tu­je. Czy­li tra­dy­cja eg­ze­ge­tycz­na. Do ce­lów eg­ze­ge­tycz­nych uży­wam ostat­nio ogrom­ne­go dzie­ła Pa­tro­lo­gia La­ti­na. To po­nad dwie­ście to­mów po ła­ci­nie!

Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup ma wszyst­kie?

Tak. Daw­niej ko­rzy­sta­łem z Pa­tro­lo­gii w ce­lach na­uko­wych. Te­raz – wy­łącz­nie w ce­lach in­ter­pre­ta­cyj­nych. Wpi­su­ję w wy­szu­ki­war­kę w tym zbio­rze ja­kieś zda­nie wzi­ęte z Bi­blii i mogę zo­ba­czyć, jak było in­ter­pre­to­wa­ne przez oj­ców Ko­ścio­ła – a są tam tek­sty aż do XIII w. We­ro­ni­ka po­ja­wia się w tra­dy­cji dość wcze­śnie, bo już w IV w. I to jako po­stać bi­blij­na – za­pew­ne zna­na wszyst­kim ko­bie­ta, któ­rą Je­zus uzdro­wił z upły­wu krwi. Po raz pierw­szy tę in­tu­icję od­naj­du­je­my w apo­kry­fie Ewan­ge­lia Ni­ko­de­ma zna­nym ta­kże pod na­zwą Acta Pi­la­ti. W VII roz­dzia­le czy­ta­my sło­wa: „I pew­na ko­bie­ta imie­niem We­ro­ni­ka za­wo­ła­ła z dala tymi sło­wy: Cier­pia­łam na upływ krwi i do­tknęłam się kra­ju Jego sza­ty i ustał krwo­tok, któ­ry trwał dwa­na­ście lat”[1]. Eu­ze­biusz z Ce­za­rei[2] stwier­dza, że w Ce­za­rei Fi­li­po­wej wi­dział jej po­mnik, przed­sta­wia­jący ją w po­sta­wie pro­szącej przed Je­zu­sem, na mo­ment przed uzdro­wie­niem. W ten spo­sób uzu­pe­łnia na­szą wie­dzę bi­blij­ną, in­for­mu­jąc nas, że „ko­bie­ta cier­pi­ąca na krwo­tok” po­cho­dzi­ła z Ce­za­rei Fi­li­po­wej wła­śnie i – aby spo­tkać się z Je­zu­sem w Ka­far­naum – mu­sia­ła od­być dość dłu­gą dro­gę. Z ko­lei So­zo­men[3] do­no­si nam, że po­mnik ten, ufun­do­wa­ny przez We­ro­ni­kę jako swo­iste wo­tum za uzdro­wie­nie, zbu­rzo­no na roz­kaz Ju­lia­na Apo­sta­ty. Wier­nym jed­nak uda­ło się ura­to­wać jego naj­cen­niej­sze frag­men­ty.

Uzdro­wie­nie ko­bie­ty cier­pi­ącej na krwo­tok opi­sa­li wszy­scy trzej au­to­rzy Ewan­ge­lii syn­op­tycz­nych.

Kie­dy ta ko­bie­ta „do­tknęła” Je­zu­sa, On wzi­ął na sie­bie jej upływ krwi. Całą nie­czy­sto­ść, rów­nież ry­tu­al­ną, jaka z tym się wi­ąza­ła. Stąd ta VI sta­cja dro­gi krzy­żo­wej, któ­ra mówi, że te­raz We­ro­ni­ka pod­cho­dzi do za­krwa­wio­ne­go Je­zu­sa i ocie­ra Mu twarz z krwi. Bie­rze ją na swo­ją sza­tę, swo­ją chu­s­tę. Wi­dzi­my We­ro­ni­kę jako ko­goś, kto – na tyle, na ile to jest mo­żli­we – pró­bu­je się Bogu od­wdzi­ęczyć za ła­skę otrzy­ma­ną wcze­śniej. Ona nie jest w sta­nie „za­brać” Jego upły­wu krwi, ale go­dzi się na ja­kąś Jego „nie­czy­sto­ść”. Je­zus, ska­za­niec, jest uzna­ny za nie­czy­ste­go – ry­tu­al­nie. Wszy­scy się od Nie­go od­su­wa­ją. Ona jed­na do Nie­go pod­cho­dzi, do­ty­ka Go. Od cza­su, gdy od­kry­łem tę tra­dy­cję, je­stem bar­dzo wra­żli­wy, kie­dy ktoś mi mówi, że VI sta­cja jest nie­bi­blij­na. Li­te­ral­nie – tak. Ale je­śli pó­jść za tą bar­dzo wcze­sną tra­dy­cją, to mo­żna za­uwa­żyć, że jest ona za­ko­rze­nio­na w Ewan­ge­lii, w wy­da­rze­niu uzdro­wie­nia ko­bie­ty cier­pi­ącej na upływ krwi.

Świ­ętą We­ro­ni­kę zna­my z apo­kry­fów. Wia­do­mo, w jaki spo­sób i kie­dy do­szło do „zla­nia się” obu po­sta­ci w jed­ną oso­bę?

Nie sądzę. Tra­dy­cja, o któ­rej mó­wi­łem przed chwi­lą, si­ęga III i IV stu­le­cia.

Po­do­ba mi się taka We­ro­ni­ka. Ła­two uznać jej gest za ste­reo­ty­po­wo ma­cie­rzy­ński – tro­skę o dru­gie­go. Ko­bie­ty – nie wiem cze­mu – wpi­sa­ne są w Ko­ście­le wy­łącz­nie w lo­gi­kę bez­in­te­re­sow­ne­go po­świ­ęce­nia ty­po­we­go dla sfe­ry pry­wat­nej, mężczy­źni na­to­miast w lo­gi­kę wy­mia­ny, ty­po­wą dla sfe­ry pu­blicz­nej. Ona kie­ru­je się tą dru­gą. To daje nowe prze­strze­nie do my­śle­nia o na­tu­rze ko­biet.

Ab­so­lut­nie tak – jest to od­po­wie­dź na dar do­zna­ny od Pana. Wte­dy sta­cja VI jest bar­dzo głębo­ka.

Po­mów­my o ko­bie­cie cier­pi­ącej na krwo­tok. Co w ży­dow­skim świe­cie ozna­cza­ła nie­czy­sto­ść ry­tu­al­na?

Ona nie mia­ła mo­żli­wo­ści we­jścia do świ­ąty­ni, uczest­ni­cze­nia w kul­cie, do­pó­ki trwał jej pro­blem – nie ustał upływ krwi. Ale to był rów­nież na­kaz dy­stan­su do wspól­no­ty ludz­kiej. Ka­żde­mu, kogo taka ko­bie­ta do­tknęła, prze­ka­zy­wa­ła wła­sną nie­czy­sto­ść. Wi­dać to zwłasz­cza w Łu­ka­szo­wym opi­sie tego wy­da­rze­nia. Kie­dy Je­zus pró­bu­je ją wy­ci­ągnąć z tłu­mu, ona jest po pro­stu prze­ra­żo­na! Wie, że nie po­win­no jej tam być. Wszy­scy, któ­rzy sta­li obok, mie­li pra­wo mieć do niej pre­ten­sje. Ogrom­nie wa­żne jest to, że nie­czy­sto­ść ry­tu­al­na nie ma cha­rak­te­ru mo­ral­ne­go. Pan Je­zus do tej wła­śnie nie­czy­sto­ści miał duży dy­stans. Mó­wił bar­dzo wy­ra­źnie o tym, co czło­wie­ka za­nie­czysz­cza – nie je­dze­nie i rze­czy po­cho­dzące z ze­wnątrz, a to, co pły­nie z wnętrza, grzesz­ne pra­gnie­nia ser­ca. W my­śle­niu Je­zu­sa, w Jego dzia­ła­niu upływ krwi nie jest czy­mś, co czy­ni ko­bie­tę nie­czy­stą.

Trak­to­wa­no ją tro­chę jak trędo­wa­tą.

Nie w tym sa­mym stop­niu. Cho­ciaż trąd jest cho­ro­bą, ona też była cho­ra. Jej cho­ro­ba na­zna­cza­ła ją spo­łecz­nie. Na­ka­zy­wa­ła izo­la­cję.

Fa­scy­nu­je mnie fakt, że Je­zus jest tu bier­ny. Ko­bie­ta Go do­tknęła. On po­czuł, że wy­szła z Nie­go moc. Bez­wol­nie. Jest taka dru­ga sce­na w Ewan­ge­lii?

Nie. Jed­nak w Ko­men­ta­rzu św. Au­gu­sty­na nie jest tak, że tyl­ko ona do­tknęła Je­zu­sa. Kie­dy Je­zus re­agu­je i pyta: „Kto mnie do­tknął?”, Piotr mówi – bo on za­wsze się pierw­szy od­zy­wa – „Wi­dzisz, że Cię wszy­scy ści­ska­ją. Do­ty­ka­ją. O co Ty py­tasz?”. A Je­zus wie, że tyl­ko jed­na oso­ba do­tknęła Go na­praw­dę. Au­gu­styn mówi, że je­dy­nie ona do­tknęła Go ser­cem. Nie wy­star­czy więc do­tknąć Je­zu­sa tyl­ko ręką.

Do­tyk jest ele­men­tem mowy cia­ła, ko­mu­ni­ka­cji nie­wer­bal­nej. Po­da­nie ręki na po­wi­ta­nie, po­kle­pa­nie po ra­mie­niu itd. To w wie­lu kul­tu­rach, nie­ko­niecz­nie od­le­głych od na­szych, bu­dzi spo­re kon­tro­wer­sje. W nie­któ­rych re­gio­nach Ukra­iny ko­bie­ta nie po­da­je ręki mężczy­źnie, nie wol­no jej – to sta­ra tra­dy­cja. Do­tkni­ęcie Je­zu­sa było więc śmia­łe.

Ona chcia­ła do­tknąć tyl­ko Jego płasz­cza. Ewan­ge­li­ści Ma­te­usz i Łu­kasz mó­wią pre­cy­zyj­nie, że na­sza bo­ha­ter­ka chcia­ła do­tknąć frędz­li okry­cia. Co mo­żna tłu­ma­czyć, że chcia­ła do­tknąć ko­goś, kto żyje, za­cho­wu­jąc nie­ustan­ną pa­mi­ęć o Bogu. Frędz­le pe­łni­ły taką funk­cję – pa­mi­ętaj o tym, co Boże. We­ro­ni­ka mia­ła po­czu­cie, że tra­fi­ła na ko­goś, kto jest w sta­łej za­ży­ło­ści z Bo­giem. Wie­rzy­ła, że może ją uzdro­wić z uwa­gi na swo­ją z Nim bli­sko­ść. Na­to­miast je­śli chcia­ła do­tknąć Jego okry­cia – mó­wię to na wła­sną od­po­wie­dzial­no­ść – w du­chu tego, co mó­wił Grze­gorz Wiel­ki o sło­wie ro­snącym z lu­dem – to płaszcz Chry­stu­sa jest tu sym­bo­lem Ko­ścio­ła. Kie­dy czy­tam ten tekst, za­da­ję so­bie py­ta­nie: czy ten, kto dzi­siaj do­ty­ka tego płasz­cza, do­świad­cza uzdro­wie­nia? Czy Ko­ściół jest płasz­czem, któ­ry uzdra­wia mocą Boga?

Moc­ne. To prze­cież py­ta­nie o jego świ­ęto­ść.

Pew­nie pa­nią re­dak­tor ucie­szy, że Je­zus mówi do We­ro­ni­ki: cór­ko.

Oj, bar­dzo mi tego bra­ku­je w Ko­ście­le.

W Ewan­ge­lii są ze sobą spi­ęte dwa uzdro­wie­nia. Je­zus uzdra­wia We­ro­ni­kę jak­by po dro­dze, bo idzie do domu Ja­ira, w któ­rym leży jego có­recz­ka. W jed­nym opi­sie ewan­ge­licz­nym dziew­czyn­ka jest umie­ra­jąca, w dru­gim – mar­twa. Jair pro­si, aby Na­uczy­ciel przy­sze­dł i po­ło­żył na nią ręce. Całe wy­da­rze­nie z We­ro­ni­ką za­czy­na się więc od tego, że wi­dzi­my ojca, któ­ry bar­dzo ko­cha swo­ją dwu­na­sto­let­nią cór­kę. Jest go­tów zro­bić wszyst­ko, by ra­to­wać jej ży­cie. Przy­bie­ga do Je­zu­sa. Wi­dzi­my tu pi­ęk­ną mi­ło­ść oj­cow­ską. Po­tem jest po­wie­dzia­ne, że po dro­dze Je­zu­sa do­ty­ka ko­bie­ta, któ­ra od dwu­na­stu lat cier­pi na upływ krwi. Pierw­sze sło­wo, ja­kie Je­zus do niej mówi, brzmi: cór­ko. Tak na­praw­dę cho­dzi o po­ka­za­nie ich re­la­cji. Re­la­cja Je­zu­sa do niej jest taka sama, jak Ja­ira do swo­je­go dziec­ka. Je­zus jest oj­cem dla We­ro­ni­ki.

Przy­cho­dzi mi do gło­wy sło­wo: de­ter­mi­na­cja.

Kró­le­stwo Boże cier­pi gwa­łt – i lu­dzie gwa­łtow­ni je zdo­by­wa­ją. Ono nie jest dla lu­dzi, któ­rzy są „le­lum po­le­lum”. Czy­ta­my o tym w Apo­ka­lip­sie, w Li­ście do La­ody­cei. Obyś był zim­ny albo go­rący. Jak je­steś let­ni, to cię zwy­mio­tu­ję (zob. Ap 3,14–16). Mi­strzo­wie i mi­strzy­nie dru­gie­go pla­nu są go­rący. Jest ta­kie grec­kie sło­wo ze­lus. Ma wie­le zna­czeń. Od nie­go po­cho­dzi pol­skie „ze­lo­ta”, czy­li „gor­li­wiec” (zna­czy też „za­zdro­sny” itd.). Gor­li­wy, czy­li nie taki wy­chło­dzo­ny, któ­re­mu się nic nie chce.

Let­nio­ść jest chy­ba sy­no­ni­mem kon­for­mi­zmu.

Kon­for­mi­zmu, uśpie­nia. Przy­zwy­cza­je­nia do for­my.

Po­czu­cie de­ter­mi­na­cji ma zwy­kle u źró­dła ja­kiś brak, cier­pie­nie – albo kry­zys. Może to szan­sa dla Ko­ścio­ła będące­go w kry­zy­sie?

I tak, i nie. Nie wie­rzę w to, że świa­do­mo­ść kry­zy­su bu­dzi gor­li­wo­ść ewan­ge­li­za­cyj­ną.

Co jest po­trzeb­ne, aby ktoś stał się zde­ter­mi­no­wa­ny?

Za­ko­cha­nie. Pa­pież Fran­ci­szek po­wie­dział kie­dyś: „Je­śli nie masz ocho­ty na ewan­ge­li­za­cję, idź na ad­o­ra­cję. Do­pó­ki Je­zus cię nie za­fa­scy­nu­je, nie wy­głu­piaj się z gło­sze­niem Ewan­ge­lii”. U apo­sto­łów było pro­sto. Kie­dy ich py­ta­no, cze­mu opo­wia­da­ją o Je­zu­sie, cho­ciaż jest to za­bro­nio­ne, od­po­wia­da­li: „Nie mo­że­my nie mó­wić o tym, co­śmy wi­dzie­li i sły­sze­li”. Uza­sad­nie­nie jest we­wnątrz, nie na ze­wnątrz czło­wie­ka. Nie jest nim to, że wo­kół jest po­ga­ństwo. Albo że mamy kry­zys. Po­wód jest je­den – spo­tka­łem Je­zu­sa Chry­stu­sa i było to tak istot­ne, tak prze­mie­nia­jące, że nie mogę tego za­cho­wać dla sie­bie! To wy­da­rze­nie „wy­sy­ła” mnie do lu­dzi. Je­śli tego nie ma, będzie­my się ba­wić w ide­olo­gię, mo­ra­li­zo­wa­nie itd.

Zga­dzam się, ale cze­goś mi bra­ku­je. Mó­wię to z per­spek­ty­wy na­wró­ce­nia. Szu­ka­łam Boga, bo mia­łam doj­mu­jące po­czu­cie bra­ku. Po­trze­by psy­cho­lo­gicz­ne de­fi­niu­je się zresz­tą wła­śnie jako brak. Wszy­scy ci lu­dzie, któ­rzy przy­szli do Je­zu­sa, od­czu­wa­li brak – zdro­wia, sza­cun­ku. Może my w Pol­sce nie do­szli­śmy do ta­kie­go sta­nu cier­pie­nia, w któ­rym z de­ter­mi­na­cją trze­ba za­wal­czyć o Ko­ściół?

Co do tego, kto przy­cho­dził do Je­zu­sa – pe­łna zgo­da. My­ślę jed­nak, że mamy tu dwa ró­żne punk­ty od­nie­sie­nia. Kie­dy sta­ję wo­bec Je­zu­sa, naj­gor­sza rzecz, jaką mogę mieć w so­bie, to po­czu­cie sy­to­ści. A co zna­czy: „za­wal­czyć o Ko­ściół”?

O mi­ło­ść w Ko­ście­le.

Trze­ba za­cząć od sie­bie.

Gdy­by jed­nost­ka mia­ła siłę zmia­ny glo­bal­nej in­sty­tu­cji Ko­ścio­ła… Byli co praw­da wy­bit­ni lu­dzie, tacy jak św. Fran­ci­szek z Asy­żu, św. Te­re­sa z Ávi­li, któ­rzy swo­im świ­ętym ży­ciem sta­li się in­spi­ra­cją dla re­form, ale wte­dy wszyst­ko było inne. Mam wra­że­nie, że roz­pro­szo­na, płyn­na, wie­lo­znacz­na po­no­wo­cze­sno­ść, w któ­rej ży­je­my, ge­ne­ru­jąc do­ra­źno­ść i tym­cza­so­wo­ść, eli­mi­nu­je de­ter­mi­nizm w dąże­niu do cze­go­kol­wiek w dłu­ższej per­spek­ty­wie. Czy Bóg, wy­sy­ła­jąc uko­cha­ne­go Syna na krzyż, był zde­ter­mi­no­wa­ny w wal­ce o czło­wie­ka?

Tak. Umów­my się, że to Bogu za­le­ży. A nie czło­wie­ko­wi.

De­ter­mi­na­cja Boga po­ka­zu­je, że Jemu też cze­goś brak? Ko­goś?

Kla­sycz­na teo­lo­gia i fi­lo­zo­fia re­li­gii pew­nie mia­ły­by z tym kło­pot. Je­śli się prze­cho­dzi z po­zio­mu na­tu­ry Boga na Jego ro­zu­mie­nie per­so­na­li­stycz­ne, wte­dy ła­twiej jest mó­wić o ta­kich rze­czach, jak cier­pie­nie Boga. Cier­pie­nie też wy­ni­ka z bra­ku. Ale żeby móc to po­wie­dzieć, trze­ba we­jść w wy­kład per­so­na­li­stycz­ny. Je­śli przyj­mu­je­my, że Bóg jest oso­bo­wy, ta­kie po­jęcia na­bie­ra­ją sen­su. Bez tego – nie. Bóg jest z na­tu­ry do­sko­na­ły, nie może Mu ni­cze­go bra­ko­wać.

Tyl­ko czy po wcie­le­niu, po dro­dze krzy­żo­wej, na któ­rej We­ro­ni­ka ocie­ra Bogu za­krwa­wio­ną twarz, mo­żna Go w ogó­le wi­dzieć jako sa­mo­wy­star­czal­ny, nie­zmien­ny Ab­so­lut?

Mo­żna, gdyż nie wszy­scy są chrze­ści­ja­na­mi. By­ła­by jed­nak bie­da, gdy­by Ko­ściół my­ślał ina­czej. Pa­mi­ętaj­my, że fi­lo­zo­fia re­li­gii czy me­ta­fi­zy­ka mają swo­je gra­ni­ce. Wie­dzą, w ja­kich ob­sza­rach mogą się po­ru­szać, orze­kać, a w ja­kich nie.

We­ro­ni­ka nie jest jed­no­znacz­na – i do­brze. Na­wet jej imię tłu­ma­czo­ne jest na dwa spo­so­by: vera ico­na – „praw­dzi­we ob­li­cze” oraz z grec­kie­go phe­ro-nike, czy­li „nio­sąca zwy­ci­ęstwo”.

Pierw­sze ro­zu­mie­nie jest bar­dziej po­pu­lar­ne, bo na­wi­ązu­je do od­bi­cia twa­rzy Je­zu­sa na chu­ście. We­ro­ni­ka otrzy­ma­ła praw­dzi­wy ob­raz Boga na swo­jej chu­ście, ale tak na­praw­dę to ona jest Jego ob­li­czem. Osta­tecz­nie bo­wiem praw­dzi­wym ob­ra­zem Boga jest czło­wiek.

[1]Apo­kry­fy No­we­go Te­sta­men­tu, pod red. Ks. Mar­ka Sta­ro­wiey­skie­go. T. I: Ewan­ge­lie apo­kry­ficz­ne. Lu­blin 1986, s. 431.

[2]Hi­sto­ria Ko­ścio­ła, VII, 18.

[3]Hi­sto­ria Ko­ścio­ła, V, 21.

Wte­dy Ana­niasz po­sze­dł, udał się do owe­go domu, po­ło­żył na nim [Szaw­le] ręce i po­wie­dział: „Szaw­le, bra­cie, Pan Je­zus, Ten, co uka­zał ci się w dro­dze, któ­rą sze­dłeś, przy­słał mnie, abyś od­zy­skał wzrok i na­pe­łnił cię Duch Świ­ęty”.

(Dz 9,17)

Brat Sza­wła

Ana­niasz

Ma­łgo­rza­ta Bil­ska: Rola Ana­nia­sza jest na­wet nie tyle dru­go­pla­no­wa, co wręcz epi­zo­dycz­na – pra­wie go w Bi­blii nie ma. Ale to, co zro­bił, sta­wia go w gro­nie naj­cie­kaw­szych po­sta­ci wcze­sne­go chrze­ści­ja­ństwa. Pa­trzę ze zdu­mie­niem, ile jest mo­dlitw za wsta­wien­nic­twem świ­ętych, naj­le­piej cu­do­twór­ców; ile ołta­rzy i fi­gu­rek mają oni w świ­ąty­niach. A ci, któ­rzy two­rzy­li Ko­ściół od po­cząt­ku, he­ro­icz­nie zmie­nia­li ży­cie swo­je i lu­dzi wo­kół, nie in­te­re­su­ją nas na­wet na tyle, żeby cze­go­kol­wiek się o nich do­wie­dzieć. Trud­no się dzi­wić, że Ko­ściół wspó­łcze­sny prze­ży­wa kry­zys, sko­ro nie do­ce­nia ta­kich skar­bów. W któ­rym miej­scu hi­sto­rii i Dzie­jów Apo­stol­skich na sce­nę wcho­dzi Ana­niasz?

Abp Grze­gorz Ryś: Ana­niasz po­ja­wia się w dwóch re­la­cjach do­ty­czących na­wró­ce­nia Sza­wła. Są trzy re­la­cje o tym wy­da­rze­niu, w dzie­wi­ątym, dwu­dzie­stym dru­gim i dwu­dzie­stym szó­stym roz­dzia­le Dzie­jów Apo­stol­skich. Trze­cia jest opo­wie­ścią Pa­wła o swo­im na­wró­ce­niu przed kró­lem He­ro­dem Agryp­pą II, wnu­kiem He­ro­da Wiel­kie­go. W tym te­kście Ana­nia­sza nie ma, ale też pew­nie nie było ku temu po­trze­by. W dwóch po­zo­sta­łych hi­sto­riach jego po­stać jest bar­dzo istot­na. To, co o nim wie­my, po­cho­dzi z tego źró­dła. W in­nych miej­scach Bi­blii już go nie ma.

Cho­ciaż jest jego imię. Od­no­tuj­my, żeby go z ni­kim nie po­my­lić.

Jest też inny Ana­niasz, ale miesz­ka w Je­ro­zo­li­mie. Nasz jest z Da­masz­ku.

Mo­żna po­wie­dzieć, że jest on pars pro toto, to zna­czy sta­no­wi jak­by „sumę” Ko­ścio­ła w tym mie­ście. Kie­dy Sza­weł zo­sta­je rzu­co­ny na zie­mię przez Je­zu­sa (Dz 9,4), sły­szy: „Wstań, wej­dź do Da­masz­ku. Tam ci po­wie­dzą, co masz czy­nić!”. Je­zus nie chce do­ko­nać na­wró­ce­nia Sza­wła bez Ko­ścio­ła. Zo­sta­wia prze­strzeń do wspó­łdzia­ła­nia lu­dziom; bez ich za­an­ga­żo­wa­nia pro­ces za­ini­cjo­wa­ny prze­zeń w Szaw­le na dro­dze pod Da­masz­kiem nie zo­sta­nie do­pe­łnio­ny. I to jest lek­cja, któ­rą na pew­no Pa­weł za­pa­mi­ętał. Wie­lu ko­men­ta­to­rów pod­kre­śla, że za­wsze, kie­dy Pa­weł mówi w swo­ich li­stach o Ko­ście­le jako „Cie­le Chry­stu­sa”, jest to od­bi­cie chry­sto­fa­nii prze­ży­tej pod Da­masz­kiem. Je­zus mówi mu w niej: „Mnie prze­śla­du­jesz, prze­śla­du­jąc Ko­ściół. I Ja ci po­wiem przez Ko­ściół, co masz ro­bić”. Pa­weł wy­ko­nu­je po­le­ce­nie Je­zu­sa i cze­ka na ten Ko­ściół, któ­ry ma do nie­go przy­jść. I mo­dli się. Dzie­je mó­wią, że za­nim zo­ba­czył Ana­nia­sza w pro­gu domu, w któ­rym się za­trzy­mał, wcze­śniej zo­ba­czył go w „wi­dze­niu” (zob. Dz 9,12).

Kie­dy na dro­dze do Da­masz­ku „olśni­ło go na­gle świa­tło z nie­ba”, upa­dł na zie­mię i stra­cił wzrok. Na­wi­ążę do roz­mo­wy o nie­wi­do­mym z Bet­sa­idy – Je­zus chy­ba mu dał do zro­zu­mie­nia, że jest śle­py, choć aro­ganc­ko twier­dził, że wi­dzi.

Bar­dzo cel­nie po­wie­dzia­ne. Stąd wła­śnie owo „wi­dze­nie”: w głębo­kim, mi­stycz­nym do­świad­cze­niu otwie­ra się na czło­wie­ka, któ­ry przyj­dzie do nie­go w imie­niu Je­zu­sa. Do Ana­nia­sza Pan rów­nież prze­ma­wia pod­czas wi­dze­nia. Mo­żna po­wie­dzieć, że za­da­je im sie­bie wza­jem­nie na mo­dli­twie.

Wa­żne jest to, że obec­no­ść Ana­nia­sza w Bi­blii zo­sta­ła wpro­wa­dzo­na sło­wem „uczeń”. To jest pierw­sza rzecz, któ­rej się o nim do­wia­du­je­my: „W Da­masz­ku znaj­do­wał się pe­wien uczeń imie­niem Ana­niasz” (Dz 9,10). W tam­tym cza­sie sło­wo „ucznio­wie” było naj­wa­żniej­szym, wła­ści­wym okre­śle­niem wy­znaw­ców Chry­stu­sa, po­nie­waż nie po­wsta­ła jesz­cze na­zwa chrze­ści­ja­nie. Ona po­ja­wi się pó­źniej.

Do cze­go przy­czy­nił się wal­nie mistrz Bar­na­ba.

Je­zus wy­sy­ła Ana­nia­sza do Sza­wła. Uczeń nie chce oczy­wi­ście iść. Ze stra­chu. Boi się, że Sza­weł może go poj­mać, uwi­ęzić i po­sta­wić przed sąd San­he­dry­nu. To ro­bił wcze­śniej w Je­ro­zo­li­mie i w in­nych miej­scach z ta­ki­mi jak on – z wy­znaw­ca­mi Je­zu­sa Chry­stu­sa. Uczeń ma pe­łną świa­do­mo­ść, że Sza­weł przy­był do Da­masz­ku wła­śnie w tym celu. Więc jest wręcz prze­ra­żo­ny per­spek­ty­wą spo­tka­nia! Ale Je­zus go uspo­ka­ja, pi­ęk­ny­mi zresz­tą sło­wa­mi: „Wy­bra­łem go so­bie jako na­czy­nie, w któ­rym moje imię zo­sta­nie za­nie­sio­ne do wszyst­kich na­ro­dów”. I da­lej: „Będzie mu­siał bar­dzo wie­le wy­cier­pieć dla mo­je­go imie­nia” (zob. Dz 9,15–16). Ale naj­wa­żniej­szy jest tu ob­raz na­czy­nia. Sza­weł będzie na­czy­niem, któ­re zo­sta­nie wy­pe­łnio­ne rze­czy­wi­sto­ścią Je­zu­so­wą.

Wiem, że Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup woli tłu­ma­czyć to z ory­gi­na­łu jako „na­czy­nie”, ale w du­żej licz­bie prze­kła­dów, m.in. w Bi­blii Po­zna­ńskiej, jest sło­wo „na­rzędzie”.

Na­czy­nie jest w tłu­ma­cze­niu Hie­ro­ni­ma, któ­re rze­czy­wi­ście bar­dzo lu­bię. Grec­kie sło­wo w do­słow­nym prze­kła­dzie na język pol­ski to „na­rzędzie wy­bra­nia”. Mo­żna więc użyć ró­żnych sy­no­ni­mów. Ale na­czy­nie jest ob­ra­zem głębo­ko bi­blij­nym. U pro­ro­ków są ob­ra­zy, w któ­rych Pan Bóg, kie­dy nas stwa­rza, jest jak garn­carz le­pi­ący na­czy­nia. I już w chwi­li, gdy je for­mu­je, wie, do cze­go kto jest prze­zna­czo­ny. Ale też cza­sa­mi, kie­dy Mu się przy le­pie­niu przy­da­rzy ja­kaś przy­go­da, to po­tra­fi na­czy­nie po­pra­wić i prze­zna­czyć do in­ne­go celu. To jest bar­dzo pi­ęk­ny ob­raz. Mówi o za­ufa­niu i pod­da­niu się Panu Bogu; ule­pio­ny gar­nek nie może prze­cież mó­wić do garn­ca­rza: co ty ze mną zro­bi­łeś?

Do mnie, przy­znam, bar­dziej prze­ma­wia na­rzędzie. Jest ak­tyw­ne. Na­czy­nie stoi pu­ste, ktoś coś do nie­go na­le­wa. I tyle.

Na­rzędzie brzmi bar­dziej in­stru­men­tal­nie niż na­czy­nie. Ka­żdy ma swo­je ulu­bio­ne prze­kła­dy. W ka­żdym ra­zie Ana­niasz daje się prze­ko­nać i idzie pod wska­za­ny ad­res – na uli­cę Pro­stą. Sło­wa, któ­re wy­po­wia­da tam do Sza­wła, są we­dług mnie esen­cją ca­łej Ewan­ge­lii: „Szaw­le, bra­cie” (Dz 9,17). To jest naj­pi­ęk­niej­sze zda­nie No­we­go Te­sta­men­tu. To­wa­rzy­szy temu wa­żny gest – Ana­niasz wło­żył na nie­go ręce. A po­tem go ochrzcił.

Wło­że­nie na ko­goś rąk jest ge­stem prze­ka­zy­wa­nia Du­cha Świ­ęte­go. To, w po­łącze­niu ze sło­wa­mi wy­ra­ża­jący­mi mi­ło­ść nie­przy­ja­cie­la, bo Sza­weł nie­wąt­pli­wie nim był, jest ko­mu­ni­ka­tem, któ­ry otwie­ra Sza­wło­wi oczy. To nie­sa­mo­wi­te, że po trzech dniach nie­wi­dze­nia, pierw­sze, co Sza­weł zo­ba­czył, to była twarz ucznia Chry­stu­sa, któ­ry od­wa­żnie oka­zał mi­ło­ść do nie­przy­ja­cie­la. Ta­kie do­świad­cze­nie musi być bar­dzo uzdra­wia­jące. Ge­sty Ana­nia­sza są z jed­nej stro­ny głębo­ko oso­bi­ste, z dru­giej zaś – są języ­kiem Ko­ścio­ła.

Wło­że­nie rąk to na­dal wa­żny gest.

Ten gest może być prak­ty­ko­wa­ny przez wszyst­kich. Ana­niasz nie był ka­pła­nem, miał na­to­miast Du­cha Świ­ęte­go i prze­ka­zał go Sza­wło­wi. Jest to też spo­sób mo­dli­twy.

Fakt, że Ana­niasz stał się po­sta­cią dru­gie­go pla­nu, mar­nie świad­czy o nas jako ko­lej­nych po­ko­le­niach uczniów. Chrze­ści­ja­nach. I to wszyst­kich mo­żli­wych pla­nów.

On zo­stał wy­bra­ny przez Je­zu­sa. To Je­zus chciał, aby przy­wró­cił wzrok Sza­wło­wi.

Mi­ło­ść nie­przy­ja­ciół jest wy­ma­ga­jącym wy­zwa­niem. Mimo upły­wu dwóch ty­si­ęcy lat na­dal po­zo­sta­je „zgor­sze­niem i głup­stwem”. Skan­da­lem wi­ęk­szym niż mi­ło­sier­dzie, o któ­rym Ksi­ądz Ar­cy­bi­skup na­pi­sał ksi­ążkę. Chrze­ści­jan mia­ło się roz­po­zna­wać po tym, że umie­ją ko­chać. Ra­dy­kal­nie i od­wa­żnie.

To źró­dło­we do­świad­cze­nie Boga mamy wła­śnie w roz­wa­ża­nym wy­da­rze­niu. Ono uczy nas dys­cy­pli­ny, któ­ra jest wpi­sa­na w wia­rę chrze­ści­ja­ńską. Mamy tu głębo­ko oso­bi­ste spo­tka­nie z Je­zu­sem. Ta­kie, od któ­re­go mo­żna wręcz oślep­nąć, jak Sza­weł. Ale ono pro­wa­dzi do spo­tka­nia z Ko­ścio­łem. Do­pie­ro jed­no z dru­gim sta­no­wi ca­ło­ść. Ko­ściół w sta­ro­żyt­no­ści, pro­wa­dząc lu­dzi do chrztu, uży­wał jako jed­nej z kil­ku wa­żnych pe­ry­kop tę o wskrze­sze­niu Ła­za­rza. Nikt nie po­tra­fi wy­pro­wa­dzić zma­rłe­go z gro­bu. To może zro­bić je­dy­nie Je­zus. Ale kie­dy Ła­zarz wy­cho­dzi z gro­bu, to Je­zus mówi do uczniów: roz­wi­ążcie go, po­zwól­cie mu cho­dzić. To jest wła­śnie ten mo­ment, w któ­rym jest coś do zro­bie­nia przez lu­dzi Ko­ścio­ła. I Je­zus to Ko­ścio­ło­wi zo­sta­wia. Nie robi wszyst­kie­go sam. Nie rzu­cił się do Ła­za­rza, nie za­czął go roz­wi­ązy­wać.

Zo­sta­wił nam miej­sce dla na­szych dzia­łań, woli, od­po­wie­dzial­no­ści.

Tu jest jesz­cze je­den bar­dzo wa­żny mo­ment, je­śli cho­dzi o Ana­nia­sza. Do­cho­dzi­my do dru­gie­go frag­men­tu w dwu­dzie­stym dru­gim roz­dzia­le. Pa­weł opo­wia­da o swo­im na­wró­ce­niu w świ­ąty­ni w Je­ro­zo­li­mie. To taka duża apo­lo­gia Pa­wła wo­bec jego po­bra­tym­ców, ziom­ków. I mówi o Ana­nia­szu bar­dzo ład­nie: „Nie­ja­ki Ana­niasz, czło­wiek prze­strze­ga­jący wier­nie pra­wa, o któ­rym wszy­scy tam­tej­si Ży­dzi wy­da­wa­li do­bre świa­dec­two”. Cho­ciaż nic wi­ęcej o nim nie wie­my, mo­że­my być pew­ni, że w Da­masz­ku był zna­ny. I cho­ciaż był uczniem Chry­stu­sa, to Ży­dzi wy­da­wa­li o nim do­bre świa­dec­two. Wier­nie prze­strze­gał pra­wa mo­jże­szo­we­go.

W tej apo­lo­gii w Je­ro­zo­li­mie Ana­niasz był bar­dzo wa­żny. Pa­weł po­wie­dział im w ten spo­sób: to je­den z was. Jest wia­ry­god­ny, za­wsze był wier­ny Bogu. Być może do­kład­nie z tego sa­me­go po­wo­du uczeń nie po­ja­wił się w nar­ra­cji wy­gło­szo­nej przed He­ro­dem Agryp­pą. Tam nie było sen­su po­wo­ły­wać się na świa­dec­two ja­kie­goś Żyda z Da­masz­ku. W Je­ro­zo­li­mie na­to­miast wi­dać, że Ana­niasz ma być swo­istym mo­stem mi­ędzy Sza­włem a całą wspól­no­tą ży­dow­ską. Klu­czo­we dla mnie jest to, że kie­dy się otwie­ra ten dzie­wi­ąty roz­dział Dzie­jów, czy­ta­my, że Pa­weł wręcz od­dy­cha nie­na­wi­ścią. Dla­te­go jego na­wró­ce­nie do­ko­nu­je się ta­kże dzi­ęki Ana­nia­szo­wi, któ­ry jest wcie­le­niem mi­ło­ści nie tyl­ko bli­źnie­go, ale wła­śnie nie­przy­ja­cie­la. W za­sa­dzie mo­żna śmia­ło po­wie­dzieć, że pod Da­masz­kiem i w Da­masz­ku do­ko­na­ło się nie tyl­ko na­wró­ce­nie Sza­wła, ale tam za­częło się ab­so­lut­nie wszyst­ko, co on po­tem zro­bił, po­wie­dział i na­pi­sał jako chrze­ści­ja­nin. Rów­nież Hymn o mi­ło­ści na­ro­dził się w Da­masz­ku.

Mi­ło­ść Ana­nia­sza do bra­ta Sza­wła wy­da­ła owoc, któ­rym jest fan­ta­stycz­ny Hymn o mi­ło­ści! Ni­g­dy nie przy­szło mi to do gło­wy.

W Hym­nie przede wszyst­kim od­bi­ja się Je­zus.

Tak. A Ana­niasz jest wia­ry­god­nym świad­kiem Je­zu­sa. Za­świad­czył, że wszyst­ko to, cze­go do­świad­czył Sza­weł pod Da­masz­kiem, było au­ten­tycz­ne. Nic mu się nie przy­wi­dzia­ło. Był świ­ęty, bo tyl­ko świ­ęci umie­ją być prze­zro­czy­ści, pro­mie­niu­jąc mi­ło­ścią Je­zu­sa.

Tak. Sza­weł po­zna­wał po­tem Je­zu­sa przez twarz, jaką mu oka­zy­wał Ko­ściół.

No i cze­mu Ko­ściół nie za­dbał o to, żeby twarz Ana­nia­sza nie znik­nęła nam z pa­mi­ęci?

Nie­ste­ty, chy­ba nie ma żad­nej pó­źniej­szej tra­dy­cji do­ty­czącej oso­by Ana­nia­sza. O wie­lu oso­bach, któ­re po­ja­wia­ją się na chwi­lę w No­wym Te­sta­men­cie, są pó­źniej­sze prze­ka­zy. Po­zo­sta­je py­ta­nie, na ile wia­ry­god­ne, ale nie o to tu te­raz cho­dzi. Je­śli one są, to zna­czy, że dana oso­ba była ja­ki­mś wy­zwa­niem dla lu­dzi; ko­niecz­nie chcie­li znać ciąg dal­szy. W przy­pad­ku Ana­nia­sza nic nie ma.

Tak się zo­sta­je po­sta­cią dru­gie­go pla­nu do kwa­dra­tu. Je­zus Ana­nia­sza wy­brał, my za­wa­la­my to, co zo­sta­wił na­szej od­po­wie­dzial­no­ści! Czy da się z tej hi­sto­rii wy­snuć wnio­sek, że Bóg może wy­brać na na­czy­nia czy na­rzędzia lu­dzi ta­kich jak my? Ka­żdy i ka­żda z nas może spo­tkać Je­zu­sa, któ­ry wcho­dzi w ży­cie i mówi: „Wstań, idź na uli­cę Pro­stą, po­łóż ręce na tym czło­wie­ku. Prze­śla­du­je chrze­ści­jan? Wy­bra­łem go so­bie”.

Amen. W py­ta­niu jest za­war­ta od­po­wie­dź.

Utra­ci­li­śmy wia­rę w ob­ja­wie­nia, któ­re w Bi­blii, ta­kże w cza­sach Ana­nia­sza, były ka­na­łem ko­mu­ni­ka­cji Boga z czło­wie­kiem. Sce­do­wa­li­śmy je jak­by na ruch cha­ry­zma­tycz­ny.

Na szczęście i dziś to się zda­rza częściej, niż nam się wy­da­je. Na czte­ry mie­si­ące przed wy­bo­rem Jor­ge Ber­go­glio na pa­pie­ża mo­dli­li się nad nim pa­sto­rzy z wol­nych ko­ścio­łów chrze­ści­ja­ńskich. Był wśród nich oj­ciec Ra­nie­ro Can­ta­la­mes­sa z Za­ko­nu Bra­ci Mniej­szych Ka­pu­cy­nów, dziś kar­dy­nał, ka­zno­dzie­ja Domu Pa­pie­skie­go. Kar­dy­nał Ber­go­glio po­pro­sił o taką mo­dli­twę. Mo­dli­li się o to, żeby jego do­świad­cze­nie wia­ry sta­ło się do­świad­cze­niem zna­czącym w ca­łym Ko­ście­le. Nie chcę przez to po­wie­dzieć, że Pan Bóg tak się prze­jął mo­dli­twą pa­sto­rów, że po­tem po­pro­wa­dził w ten spo­sób kon­kla­we.

Mógł wy­słu­chać ojca Can­ta­la­mes­sy.

Nie chcę do­ko­nać za­węża­jącej in­ter­pre­ta­cji. Na­to­miast wi­dać, że ci pa­sto­rzy do dzi­siaj są bar­dzo przy­wi­ąza­ni do tego wy­da­rze­nia i dla nich ono sta­ło się ja­koś wi­ążące. Ich oso­bi­sta re­la­cja z tym, któ­ry zo­stał pa­pie­żem, jest inna, tu nie ma cie­nia wąt­pli­wo­ści. Tak samo jak co do tego, że to może mieć prze­ło­że­nie na szer­sze re­la­cje eku­me­nicz­ne.