Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Żyjemy w kulturze rywalizacji, w której należy ścigać się o „palmę pierwszeństwa”. Liczy się wyłącznie świętowanie zwycięstwa; pierwszeństwo w rankingu, najwyższy stopień podium. Bycie przywódcą, a nie zastępcą. Także wśród Chrześcijan, którzy przecież znają słowa Jezusa „ostatni będą pierwszymi”. Drugi plan nadal umyka uwadze, mimo pontyfikatu papieża Franciszka, którego fascynacja takimi postaciami była inspiracją tej książki.
Jest to zbiór rozmów na temat biblijnego drugiego planu – z abp. Grzegorzem Rysiem, metropolitą łódzkim, historykiem Kościoła i wielkim pasjonatem Biblii rozmawiała Małgorzata Bilska, dziennikarka i socjolog.
Wiele postaci ze Starego i Nowego Testamentu znamy z niedzielnych homilii, katechez czy lektury brewiarza. Jest jednak dużo takich, które choć barwne, niezwykłe, autentyczne (z krwi i kości), pozostają w ukryciu. Ananiasz, cztery „prababki Jezusa”, Zacheusz, dobry łotr, Lidia z Tiatyry lub Barnaba są praktycznie obcy wielu chrześcijanom. Ich role są może drugoplanowe, ale nie mniej wspaniałe. Poza tym Bóg kocha ich szczególnie. Tylko On potrafi dostrzec siedzącego na drzewie Zacheusza, którym wszyscy gardzą, bo jest zdrajcą i nieczystym, tylko On „wprasza się” do niego na obiad, ku zgorszeniu otoczenia. Jedynie On może spełnić prośbę Syrofenicjanki, od której odwracali się porządni i pobożni. Ich historie wiele mówią o Bogu, którego czcimy, choć nadal słabo znamy. Dzięki nim odkrywamy Go na nowo.
Wyboru postaci dokonał abp Grzegorz Ryś. Małgorzata Bilska zadbała o to, by historie miały odniesienie do współczesności. Biblia jest wiecznie aktualna. Aby to poczuć, trzeba wyjść na spotkanie biblijnych epizodystów. Są tak tacy jak my, możemy się z nimi utożsamiać.
Dlaczego warto kupić tę książkę?
* Interesujące i nietypowe ujęcie treści biblijnych
* Można pogłębić wiedzę na temat wybranych wydarzeń z Biblii i postaci w niej występujących
* Walory nie tylko edukacyjne, treść rozmów zmusza do refleksji i odniesień do życia współczesnego
* Zapoznajemy się ze sposobem czytania Biblii przez popularnego i bardzo lubianego Arcybiskupa Grzegorza Rysia, znanego nie tylko ze swojej duszpasterskiej działalności, ale także z ogromnej wiedzy, poczucia humoru oraz dystansu do siebie i świata.
Fragment z książki:
Weronika (fragm.)
Małgorzata Bilska: Uzdrowienie kobiety cierpiącej na krwotok opisali wszyscy trzej synoptycy.
Abp Grzegorz Ryś: Kiedy ta kobieta „dotknęła” Jezusa, On wziął na siebie jej upływ krwi. Całą nieczystość, też rytualną, jaka z tym się wiązała. Stąd ta VI stacja drogi krzyżowej, która mówi, że teraz ona podchodzi do zakrwawionego Jezusa i ociera Mu twarz z krwi. Bierze ją na swoją szatę, swoją chustę. Widzimy Weronikę jako kogoś, kto – na tyle, na ile to jest możliwe – próbuje się Bogu odwdzięczyć za łaskę otrzymaną wcześniej. Ona nie jest w stanie „zabrać” Jego upływu krwi, ale godzi się na jakąś Jego „nieczystość”. Jezus, skazaniec, jest uznany za nieczystego (rytualnie). Wszyscy się od Niego odsuwają. Ona jedna do Niego podchodzi, dotyka Go. Od czasu, gdy odkryłem tę tradycję, jestem bardzo wrażliwy, kiedy ktoś mi mówi, że VI stacja jest niebiblijna. Literalnie – tak. Ale jeśli pójść za tą – bardzo wczesną – tradycją, to ona jest zakorzeniona w Ewangelii, w wydarzeniu uzdrowienia kobiety cierpiącej na upływ krwi.
(…)
MB: Podoba mi się taka Weronika. Łatwo uznać jej gest za stereotypowo macierzyński, troskę o drugiego. Kobiety wpisane są w Kościele wyłącznie w logikę bezinteresownego poświęcenia, typowego dla sfery prywatnej, mężczyźni natomiast w logikę wymiany. Typową dla sfery publicznej. Ona kieruje się tą drugą. To daje nowe przestrzenie do myślenia o naturze kobiet.
Abp GR: Absolutnie tak – jest to odpowiedź na dar doznany od Pana. Wtedy stacja VI jest bardzo głęboka…
MB: Pomówmy o kobiecie cierpiącej na krwotok. Co w żydowskim świecie oznaczała nieczystość rytualna?
Abp GR: Ona nie miała możliwości wejścia do świątyni. Uczestniczenia w kulcie. Dopóki trwał jej problem, nie ustał upływ krwi. Ale to był również nakaz dystansu do wspólnoty ludzkiej. Każdemu, kogo dotknęła, przekazywała własną nieczystość. Widać to zwłaszcza w Łukaszowym opisie tego wydarzenia. Kiedy Jezus próbuje ją wyciągnąć z tłumu, ona jest po prostu przerażona! Wie, że nie powinno jej tu być. Wszyscy, którzy stali obok, mieli prawo mieć do niej pretensje. Ogromnie ważne jest to, że nieczystość rytualna nie ma charakteru moralnego. Pan Jezus do tej właśnie nieczystości miał duży dystans. Mówił bardzo wyraźnie o tym, co człowieka zanieczyszcza – nie jedzenie i rzeczy pochodzące z zewnątrz lecz przeciwnie. To co płynie z wnętrza, grzeszne pragnienia serca. W myśleniu Jezusa, w Jego działaniu, upływ krwi nie jest czymś, co czyni kobietę nieczystą.
Noty o Autorach:
Arcybiskup Grzegorz Ryś – doktor habilitowany nauk humanistycznych specjalizujący się w historii Kościoła, arcybiskup metropolita łódzki od 2017. Zaangażowany na rzecz ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego. Był pomysłodawcą zorganizowanego w 2011 roku spotkania chrześcijan, żydów i muzułmanów w intencji pokoju pod nazwą „Echo Asyżu w Krakowie”. Wszedł w skład Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, a także kapituł Nagrody im. Ks. Stanisława Musiała przyznawanej przez Klub Chrześcijan i Żydów „Przymierze” oraz Nagrody Znaku i Hestii im. księdza Józefa Tischnera
Małgorzata Bilska - dziennikarka, publicystka, autorka książek; absolwentka studiów doktoranckich w Instytucie Socjologii UJ (specjalizuje się w problematyce kultury współczesnej i tzw. nowych ruchów społecznych). Publikowała w czasopismach naukowych oraz m. in. Tygodniku Powszechnym, Znaku, Więzi. Przeglądzie Powszechnym, Pressjach i Wprost, prowadziła bloga na portalu rmf24.pl. Jest stałym współpracownikiem Przewodnika Katolickiego gdzie prowadzi rubrykę "Bez Owijania". Współpracuje z międzynarodowym portalem Aleteia i Rzeczpospolitą. Prowadzi warsztaty z komunikacji interpersonalnej i profilaktyki przemocy. Mieszka w Krakowie.
Spis treści:
Dotyk Weroniki – Kobieta cierpiąca na upływ krwi/Weronika
Brat Szawła – Ananiasz
Ubogi z wyboru – Barnaba
Kobieta sukcesu – Lidia
Nie jestem godzien – Setnik
Poganka inspiruje Jezus Tour – Syrofenicjanka
Awans arcycelnika – Zacheusz
Prawdziwy mężczyzna – Józef
Para wszechczasów – Pryska i Akwila
Potrójnie wykluczona – Prorokini Anna
Tête-à-tête z Jezusem – Niewidomy z Betsaidy
Mistrzyni marnotrawstwa – Maria z Betanii
Wielki Juda – Juda patriarcha
Kapłan spoza mainstreamu – Melchizedek
Cztery babki z charakterem – Tamar, Rachab, Rut, Batszeba
Miłość drugiego planu – Oblubieniec i Oblubienica
Robotnik ostatniej minuty – Dobry Łotr
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Jest tylko jedenWPoniższe teksty to konewka. Mogą się – daj Boże – jak konewka okazać przydatne; ale ich użyteczność, pojemność i jakość są – szczególnie w odniesieniu do ŹRÓDŁA – dalece ograniczone. Tym bardziej że żadne z nas nie jest zawodowym biblistą. Oboje jesteśmy amatorami, i w określeniu tym kryje się nie tyle pełna fałszywej pokory kokieteria, co raczej wyznanie. Wszak słowo „amator” pochodzi od łacińskiego amo, amare, to znaczy „kochać”, „miłować”. Pismo Święte nie jest dla nas tematem profesjonalnych studiów, lecz wyborem miłości i życia. To oczywiście nie wyklucza dociekliwości i pasji poznawczej (nawet je zakłada); stąd też nierzadko sięgamy w naszej refleksji i po „uczone” komentarze, i po różne przekłady natchnionego tekstu (choć najczęściej po Biblię Poznańską), od Wulgaty poczynając, a nawet – jeśli trzeba – na greckim czy hebrajskim Oryginale kończąc. Znów – nie dla uczoności, lecz po to, aby poczuć smak ŹRÓDŁA.
Owe elementy nieco poważniejszej, „uczonej” egzegezy ostatecznie nie służą niczemu innemu, jak rozszyfrowaniu właściwego dla powstawania biblijnych tekstów kontekstu – trzeba go poznać, by dotrzeć do myśli poszczególnych Autorów Pisma – bo to w niej ostatecznie kryje się Boże natchnienie. Bez tej pracy dość łatwo można z biblijnego tekstu uczynić jedynie PREtekst do prezentowania własnych poglądów i idei. Z drugiej jednak strony ważny jest również i dzisiejszy kontekst: pytania, które dotyczą NAS – tu i teraz: dziś, w Polsce i w polskim Kościele. Jest czymś niesłychanie ważnym, że w tekstach, które powstały prawie dwadzieścia (i więcej!) stuleci temu, można odczytywać aktualne dla nas wyzwania i odpowiedzi. Więcej, ponieważ Biblia jest ostatecznie zapisem świętej historii, wyzwania te i odpowiedzi wpisane są w konkretne OSOBY – ich biografie, wybory, decyzje. Szukając Bożego Słowa w „Pismach”, spotykamy się z postaciami z krwi i kości – widzimy Słowo wydarzone w życiu ludzi – czy nie ma ono dość siły, by wydarzyć się także w naszym życiu?!
Wiemy, że tak!
Tym bardziej że mowa tu o życiu i działaniu nie tylko osób, które – z racji na swoje duchowe „rozmiary” – pozostają wręcz a priori poza naszym zasięgiem; trudno nam się mierzyć z ludźmi pokroju Marii z Nazaretu, Piotra, Pawła czy Jana Chrzciciela. Biblia jest jednak pełna bohaterów, którzy zostali wezwani do odegrania roli znacznie skromniejszej – postaci z drugiego, a może nawet trzeciego planu. Ponieważ wszyscy żyjemy w kulturze Zachodu – która jest określana jako kultura rywalizacji, a od kilku dekad nazywa się ją także „kulturą indywidualizmu”, pod jej wpływem robimy wiele, abyśmy byli pierwsi, najlepsi, w każdej dziedzinie, która jest dla nas ważna. Chrześcijanie nie są niestety od tego wolni, choć ścigają się na sobie właściwych polach – na liczbie ochrzczonych, liczbie neofitów, tj. nawróconych na nasze wyznanie, statystykach uczestnictwa we Mszy Świętej czy lekcji religii, wielkości pomocy udzielonej potrzebującym itp. Robimy wiele, by zostać liderami, zyskać jak największy autorytet i wpływ na rzeczywistość, gdyż interesuje nas tylko pierwszy plan! Nawet z trzystopniowego podium satysfakcję daje nam jedynie bycie mistrzem: Europy, świata, olimpijskim itd. Bóg nie wzywa nas do rywalizacji o świętość, bo ona nie polega na doskonałości, lecz na miłości. A ten, kto kocha naprawdę, nie dzieli ludzi na żadne „plany”.
Nawet kiedy dostrzegamy osoby na drugim skrajnym biegunie, zgodnie z myślą Jezusa: „ostatni będą pierwszymi, a pierwsi – ostatnimi”, punktem odniesienia jest plan pierwszy. Tymczasem życie nie jest płaskie jak moneta, która ma awers i rewers! Ono ma wiele „planów”, które nawzajem się przeplatają. Podziwiamy laureatów Oscarów w kategorii „drugoplanowa rola kobieca” i „drugoplanowa rola męska”, mając świadomość, że liczy się nie tylko to, w jakiej roli obsadzi aktora reżyser, ale przede wszystkim to, jak ta rola będzie zagrana. Uwielbiamy też tzw. „mistrzów drugiego planu”, czyli osoby, które nagle i jakby przypadkiem wyszły z cienia „gwiazd”, na które zwyczajowo były skierowane światła reflektorów. Plany nie są ustalone raz na zawsze; możemy je przekraczać, ucząc się tego choćby od biblijnych bohaterów, takich jak Juda (Starym Testament) czy Barnaba (Dzieje Apostolskie). Spośród wielu możliwości wybraliśmy tylko 21 postaci, które są tematem 17 wywiadów. Pokazują one jednak pewne spektrum: są „świeccy” i kapłani, kobiety i mężczyźni, single i małżeństwa.
Tacy ludzie, jak Barnaba czy Ananiasz, Lidia czy Pryska i Akwila, nie pojawiają się tak często w chrześcijańskiej pamięci – także tej utrwalonej i przywoływanej rokrocznie w liturgii; a przecież trudno wyobrazić sobie bez nich bieg historii zbawienia – z życiorysami i dokonaniami wspomnianych wyżej „drugoplanowych” bohaterów naszej wiary. Ich dokonania – nieco skromniejsze (jak to oceniać?) – wydają się znacznie bliższe temu, czym sami jesteśmy, i co wypadło nam w życiu czynić. Ich historia pokazuje nam przy tym bardzo wyraźnie, że „Bóg nie ma względu na osoby” (por. Dz 10,34); więcej – z reguły inaczej widzi i ocenia niż my: jest Mu bliżej do tych, którzy są mniejsi, i nie lekceważy nigdy ich znaczenia. To właśnie na spotkanie z nimi chcemy zaprosić Czytelników, wierząc, że mogą oni stać się dla nas istotnym lustrem. Obyśmy tylko, przejrzawszy się w nim, nie odeszli i nie zapomnieli szybko o tym, jacy jesteśmy (por. Jk 1,23–24).
Wybierając „mistrzów”, przyjęliśmy subiektywne kryterium, biorąc jednak pod uwagę ich wkład w chrześcijaństwo oraz postawy, które mogą inspirować, być zachętą do refleksji, dyskusji i naśladowania. Subiektywna jest też kolejność rozmów w książce, która wynika z przyjętej kolejności ich nagrywania. Wielokrotnie się natomiast zdarza, że te historie jakoś się zazębiają; mówiąc o jednej, nawiązujemy do innych. Jedynym ważnym kryterium jest historyczność postaci – z istotnym wyjątkiem: chodzi o Oblubieńca i Oblubienicę z Pieśni nad Pieśniami, którzy obrazują faktycznie istniejący i dotykający realnych ludzi problem określony w tytule wywiadu jako „Miłość drugiego planu”.
Wszystko, co służy swoistej promocji Biblii – zwłaszcza w naszym, polskim Kościele katolickim – ma sens. Z drugiej strony warto odnotować postulaty zawarte w diecezjalnych i ogólnopolskich syntezach trwającego ciągle Synodu nt. synodalności: w niemal wszystkich można wyczytać wezwanie do codziennych (a zwłaszcza niedzielnych), prawdziwie biblijnych homilii, do tworzenia szkół biblijnych i innych form katechezy dorosłych. Podsycana jest nadzieja na ostateczne przetrącenie równie starych, co heretyckich stereotypów, że Biblia jest „protestancka”, a „katolicka” jest Tradycja. Nie ma Tradycji bez Biblii, a strach przed protestantami – i metodyczne kontrastowanie się w stosunku do nich – już dawno powinny poddać się w nas presji Ducha Świętego, który (przez ostatnich papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka) definiuje ekumenizm jako „wzajemną wymianę duchowych darów”, i podkreśla, że nie jest on w żadnym wypadku opcjonalny – jest jedynym ortodoksyjnym wyborem!
Lektura Biblii jest piciem ze ŹRÓDŁA. Powrót do Niego ma znaczenie tym większe, że nierzadko między Nim a nami wyrosły mury różnych historycznych interpretacji, często dyktowanych doraźnymi kontekstami, a przez to również pozbawionymi równowagi. Wiele, stanowczo zbyt wiele ważnych dla naszej wiary – i dla naszego człowieczeństwa – zagadnień było poddawanych refleksji wedle logiki wahadła, np. od odrzucenia sakramentalnego kapłaństwa po radykalną klerykalizację; od pełnej dostępności po metodyczny ekskluzywizm; od ucieczki od świata (fuga mundi) po pełne jego akceptacji pragnienie dialogu.
Wahadło – raz wychylone – niełatwo wraca do równowagi. Niewątpliwie jednak dobrze jest jej poszukać, wracając – jak Jezus przepytywany przez swoich adwersarzy – do „początku” (np. Mk 10,6). Równowaga, która cechuje biblijne ŹRÓDŁO, może zaowocować – jak ufamy – postawieniem przynajmniej znaków zapytania przy przyjmowanych (zbyt?) łatwo sądach i tezach: co jest, a co nie jest chrześcijańskie? Czego uczy, a czego nie uczy Kościół? Ostatecznie: co mówi, a czego nie mówi o sobie (i o człowieku) Pan Bóg?
Z tą właśnie nadzieją odważamy się Państwa zaprosić do lektury.
Autorzy
A oto kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podszedłszy z tyłu, dotknęła kraju Jego okrycia. Mówiła bowiem sobie: „Jeżeli tylko dotknę Jego okrycia, będę uzdrowiona”. A Jezus odwrócił się i spojrzawszy na nią, powiedział: „Ufaj, córko, twoja wiara cię uzdrowiła. I od tej chwili kobieta była zdrowa”.
(Mt 9,20–22)
Dotyk Weroniki
Kobieta cierpiąca na upływ krwi/Weronika
Małgorzata Bilska: Weronika jest wyjątkowym przykładem postaci drugiego planu, bo w Biblii jej nie ma. Jest za to w VI stacji drogi krzyżowej – ze współczuciem ociera twarz Chrystusowi idącemu na Golgotę. Ten gest przeszedł do historii m.in. za sprawą tzw. Chusty z Manoppello. Twarz Jezusa odbiła się na płótnie, które przetrwało do naszych czasów – stanowi cenną relikwię.
Abp Grzegorz Ryś: Rzeczywiście – w Biblii jej nie ma. Grzegorz Wielki napisał jednak, że słowo rośnie razem z ludem, który je czyta. Bardzo ważne jest samo słowo, ale niesłychanie ważne jest też to, w jaki sposób się je w kolejnych pokoleniach odczytuje. Czyli tradycja egzegetyczna. Do celów egzegetycznych używam ostatnio ogromnego dzieła Patrologia Latina. To ponad dwieście tomów po łacinie!
Ksiądz Arcybiskup ma wszystkie?
Tak. Dawniej korzystałem z Patrologii w celach naukowych. Teraz – wyłącznie w celach interpretacyjnych. Wpisuję w wyszukiwarkę w tym zbiorze jakieś zdanie wzięte z Biblii i mogę zobaczyć, jak było interpretowane przez ojców Kościoła – a są tam teksty aż do XIII w. Weronika pojawia się w tradycji dość wcześnie, bo już w IV w. I to jako postać biblijna – zapewne znana wszystkim kobieta, którą Jezus uzdrowił z upływu krwi. Po raz pierwszy tę intuicję odnajdujemy w apokryfie Ewangelia Nikodema znanym także pod nazwą Acta Pilati. W VII rozdziale czytamy słowa: „I pewna kobieta imieniem Weronika zawołała z dala tymi słowy: Cierpiałam na upływ krwi i dotknęłam się kraju Jego szaty i ustał krwotok, który trwał dwanaście lat”[1]. Euzebiusz z Cezarei[2] stwierdza, że w Cezarei Filipowej widział jej pomnik, przedstawiający ją w postawie proszącej przed Jezusem, na moment przed uzdrowieniem. W ten sposób uzupełnia naszą wiedzę biblijną, informując nas, że „kobieta cierpiąca na krwotok” pochodziła z Cezarei Filipowej właśnie i – aby spotkać się z Jezusem w Kafarnaum – musiała odbyć dość długą drogę. Z kolei Sozomen[3] donosi nam, że pomnik ten, ufundowany przez Weronikę jako swoiste wotum za uzdrowienie, zburzono na rozkaz Juliana Apostaty. Wiernym jednak udało się uratować jego najcenniejsze fragmenty.
Uzdrowienie kobiety cierpiącej na krwotok opisali wszyscy trzej autorzy Ewangelii synoptycznych.
Kiedy ta kobieta „dotknęła” Jezusa, On wziął na siebie jej upływ krwi. Całą nieczystość, również rytualną, jaka z tym się wiązała. Stąd ta VI stacja drogi krzyżowej, która mówi, że teraz Weronika podchodzi do zakrwawionego Jezusa i ociera Mu twarz z krwi. Bierze ją na swoją szatę, swoją chustę. Widzimy Weronikę jako kogoś, kto – na tyle, na ile to jest możliwe – próbuje się Bogu odwdzięczyć za łaskę otrzymaną wcześniej. Ona nie jest w stanie „zabrać” Jego upływu krwi, ale godzi się na jakąś Jego „nieczystość”. Jezus, skazaniec, jest uznany za nieczystego – rytualnie. Wszyscy się od Niego odsuwają. Ona jedna do Niego podchodzi, dotyka Go. Od czasu, gdy odkryłem tę tradycję, jestem bardzo wrażliwy, kiedy ktoś mi mówi, że VI stacja jest niebiblijna. Literalnie – tak. Ale jeśli pójść za tą bardzo wczesną tradycją, to można zauważyć, że jest ona zakorzeniona w Ewangelii, w wydarzeniu uzdrowienia kobiety cierpiącej na upływ krwi.
Świętą Weronikę znamy z apokryfów. Wiadomo, w jaki sposób i kiedy doszło do „zlania się” obu postaci w jedną osobę?
Nie sądzę. Tradycja, o której mówiłem przed chwilą, sięga III i IV stulecia.
Podoba mi się taka Weronika. Łatwo uznać jej gest za stereotypowo macierzyński – troskę o drugiego. Kobiety – nie wiem czemu – wpisane są w Kościele wyłącznie w logikę bezinteresownego poświęcenia typowego dla sfery prywatnej, mężczyźni natomiast w logikę wymiany, typową dla sfery publicznej. Ona kieruje się tą drugą. To daje nowe przestrzenie do myślenia o naturze kobiet.
Absolutnie tak – jest to odpowiedź na dar doznany od Pana. Wtedy stacja VI jest bardzo głęboka.
Pomówmy o kobiecie cierpiącej na krwotok. Co w żydowskim świecie oznaczała nieczystość rytualna?
Ona nie miała możliwości wejścia do świątyni, uczestniczenia w kulcie, dopóki trwał jej problem – nie ustał upływ krwi. Ale to był również nakaz dystansu do wspólnoty ludzkiej. Każdemu, kogo taka kobieta dotknęła, przekazywała własną nieczystość. Widać to zwłaszcza w Łukaszowym opisie tego wydarzenia. Kiedy Jezus próbuje ją wyciągnąć z tłumu, ona jest po prostu przerażona! Wie, że nie powinno jej tam być. Wszyscy, którzy stali obok, mieli prawo mieć do niej pretensje. Ogromnie ważne jest to, że nieczystość rytualna nie ma charakteru moralnego. Pan Jezus do tej właśnie nieczystości miał duży dystans. Mówił bardzo wyraźnie o tym, co człowieka zanieczyszcza – nie jedzenie i rzeczy pochodzące z zewnątrz, a to, co płynie z wnętrza, grzeszne pragnienia serca. W myśleniu Jezusa, w Jego działaniu upływ krwi nie jest czymś, co czyni kobietę nieczystą.
Traktowano ją trochę jak trędowatą.
Nie w tym samym stopniu. Chociaż trąd jest chorobą, ona też była chora. Jej choroba naznaczała ją społecznie. Nakazywała izolację.
Fascynuje mnie fakt, że Jezus jest tu bierny. Kobieta Go dotknęła. On poczuł, że wyszła z Niego moc. Bezwolnie. Jest taka druga scena w Ewangelii?
Nie. Jednak w Komentarzu św. Augustyna nie jest tak, że tylko ona dotknęła Jezusa. Kiedy Jezus reaguje i pyta: „Kto mnie dotknął?”, Piotr mówi – bo on zawsze się pierwszy odzywa – „Widzisz, że Cię wszyscy ściskają. Dotykają. O co Ty pytasz?”. A Jezus wie, że tylko jedna osoba dotknęła Go naprawdę. Augustyn mówi, że jedynie ona dotknęła Go sercem. Nie wystarczy więc dotknąć Jezusa tylko ręką.
Dotyk jest elementem mowy ciała, komunikacji niewerbalnej. Podanie ręki na powitanie, poklepanie po ramieniu itd. To w wielu kulturach, niekoniecznie odległych od naszych, budzi spore kontrowersje. W niektórych regionach Ukrainy kobieta nie podaje ręki mężczyźnie, nie wolno jej – to stara tradycja. Dotknięcie Jezusa było więc śmiałe.
Ona chciała dotknąć tylko Jego płaszcza. Ewangeliści Mateusz i Łukasz mówią precyzyjnie, że nasza bohaterka chciała dotknąć frędzli okrycia. Co można tłumaczyć, że chciała dotknąć kogoś, kto żyje, zachowując nieustanną pamięć o Bogu. Frędzle pełniły taką funkcję – pamiętaj o tym, co Boże. Weronika miała poczucie, że trafiła na kogoś, kto jest w stałej zażyłości z Bogiem. Wierzyła, że może ją uzdrowić z uwagi na swoją z Nim bliskość. Natomiast jeśli chciała dotknąć Jego okrycia – mówię to na własną odpowiedzialność – w duchu tego, co mówił Grzegorz Wielki o słowie rosnącym z ludem – to płaszcz Chrystusa jest tu symbolem Kościoła. Kiedy czytam ten tekst, zadaję sobie pytanie: czy ten, kto dzisiaj dotyka tego płaszcza, doświadcza uzdrowienia? Czy Kościół jest płaszczem, który uzdrawia mocą Boga?
Mocne. To przecież pytanie o jego świętość.
Pewnie panią redaktor ucieszy, że Jezus mówi do Weroniki: córko.
Oj, bardzo mi tego brakuje w Kościele.
W Ewangelii są ze sobą spięte dwa uzdrowienia. Jezus uzdrawia Weronikę jakby po drodze, bo idzie do domu Jaira, w którym leży jego córeczka. W jednym opisie ewangelicznym dziewczynka jest umierająca, w drugim – martwa. Jair prosi, aby Nauczyciel przyszedł i położył na nią ręce. Całe wydarzenie z Weroniką zaczyna się więc od tego, że widzimy ojca, który bardzo kocha swoją dwunastoletnią córkę. Jest gotów zrobić wszystko, by ratować jej życie. Przybiega do Jezusa. Widzimy tu piękną miłość ojcowską. Potem jest powiedziane, że po drodze Jezusa dotyka kobieta, która od dwunastu lat cierpi na upływ krwi. Pierwsze słowo, jakie Jezus do niej mówi, brzmi: córko. Tak naprawdę chodzi o pokazanie ich relacji. Relacja Jezusa do niej jest taka sama, jak Jaira do swojego dziecka. Jezus jest ojcem dla Weroniki.
Przychodzi mi do głowy słowo: determinacja.
Królestwo Boże cierpi gwałt – i ludzie gwałtowni je zdobywają. Ono nie jest dla ludzi, którzy są „lelum polelum”. Czytamy o tym w Apokalipsie, w Liście do Laodycei. Obyś był zimny albo gorący. Jak jesteś letni, to cię zwymiotuję (zob. Ap 3,14–16). Mistrzowie i mistrzynie drugiego planu są gorący. Jest takie greckie słowo zelus. Ma wiele znaczeń. Od niego pochodzi polskie „zelota”, czyli „gorliwiec” (znaczy też „zazdrosny” itd.). Gorliwy, czyli nie taki wychłodzony, któremu się nic nie chce.
Letniość jest chyba synonimem konformizmu.
Konformizmu, uśpienia. Przyzwyczajenia do formy.
Poczucie determinacji ma zwykle u źródła jakiś brak, cierpienie – albo kryzys. Może to szansa dla Kościoła będącego w kryzysie?
I tak, i nie. Nie wierzę w to, że świadomość kryzysu budzi gorliwość ewangelizacyjną.
Co jest potrzebne, aby ktoś stał się zdeterminowany?
Zakochanie. Papież Franciszek powiedział kiedyś: „Jeśli nie masz ochoty na ewangelizację, idź na adorację. Dopóki Jezus cię nie zafascynuje, nie wygłupiaj się z głoszeniem Ewangelii”. U apostołów było prosto. Kiedy ich pytano, czemu opowiadają o Jezusie, chociaż jest to zabronione, odpowiadali: „Nie możemy nie mówić o tym, cośmy widzieli i słyszeli”. Uzasadnienie jest wewnątrz, nie na zewnątrz człowieka. Nie jest nim to, że wokół jest pogaństwo. Albo że mamy kryzys. Powód jest jeden – spotkałem Jezusa Chrystusa i było to tak istotne, tak przemieniające, że nie mogę tego zachować dla siebie! To wydarzenie „wysyła” mnie do ludzi. Jeśli tego nie ma, będziemy się bawić w ideologię, moralizowanie itd.
Zgadzam się, ale czegoś mi brakuje. Mówię to z perspektywy nawrócenia. Szukałam Boga, bo miałam dojmujące poczucie braku. Potrzeby psychologiczne definiuje się zresztą właśnie jako brak. Wszyscy ci ludzie, którzy przyszli do Jezusa, odczuwali brak – zdrowia, szacunku. Może my w Polsce nie doszliśmy do takiego stanu cierpienia, w którym z determinacją trzeba zawalczyć o Kościół?
Co do tego, kto przychodził do Jezusa – pełna zgoda. Myślę jednak, że mamy tu dwa różne punkty odniesienia. Kiedy staję wobec Jezusa, najgorsza rzecz, jaką mogę mieć w sobie, to poczucie sytości. A co znaczy: „zawalczyć o Kościół”?
O miłość w Kościele.
Trzeba zacząć od siebie.
Gdyby jednostka miała siłę zmiany globalnej instytucji Kościoła… Byli co prawda wybitni ludzie, tacy jak św. Franciszek z Asyżu, św. Teresa z Ávili, którzy swoim świętym życiem stali się inspiracją dla reform, ale wtedy wszystko było inne. Mam wrażenie, że rozproszona, płynna, wieloznaczna ponowoczesność, w której żyjemy, generując doraźność i tymczasowość, eliminuje determinizm w dążeniu do czegokolwiek w dłuższej perspektywie. Czy Bóg, wysyłając ukochanego Syna na krzyż, był zdeterminowany w walce o człowieka?
Tak. Umówmy się, że to Bogu zależy. A nie człowiekowi.
Determinacja Boga pokazuje, że Jemu też czegoś brak? Kogoś?
Klasyczna teologia i filozofia religii pewnie miałyby z tym kłopot. Jeśli się przechodzi z poziomu natury Boga na Jego rozumienie personalistyczne, wtedy łatwiej jest mówić o takich rzeczach, jak cierpienie Boga. Cierpienie też wynika z braku. Ale żeby móc to powiedzieć, trzeba wejść w wykład personalistyczny. Jeśli przyjmujemy, że Bóg jest osobowy, takie pojęcia nabierają sensu. Bez tego – nie. Bóg jest z natury doskonały, nie może Mu niczego brakować.
Tylko czy po wcieleniu, po drodze krzyżowej, na której Weronika ociera Bogu zakrwawioną twarz, można Go w ogóle widzieć jako samowystarczalny, niezmienny Absolut?
Można, gdyż nie wszyscy są chrześcijanami. Byłaby jednak bieda, gdyby Kościół myślał inaczej. Pamiętajmy, że filozofia religii czy metafizyka mają swoje granice. Wiedzą, w jakich obszarach mogą się poruszać, orzekać, a w jakich nie.
Weronika nie jest jednoznaczna – i dobrze. Nawet jej imię tłumaczone jest na dwa sposoby: vera icona – „prawdziwe oblicze” oraz z greckiego phero-nike, czyli „niosąca zwycięstwo”.
Pierwsze rozumienie jest bardziej popularne, bo nawiązuje do odbicia twarzy Jezusa na chuście. Weronika otrzymała prawdziwy obraz Boga na swojej chuście, ale tak naprawdę to ona jest Jego obliczem. Ostatecznie bowiem prawdziwym obrazem Boga jest człowiek.
[1]Apokryfy Nowego Testamentu, pod red. Ks. Marka Starowieyskiego. T. I: Ewangelie apokryficzne. Lublin 1986, s. 431.
[2]Historia Kościoła, VII, 18.
[3]Historia Kościoła, V, 21.
Wtedy Ananiasz poszedł, udał się do owego domu, położył na nim [Szawle] ręce i powiedział: „Szawle, bracie, Pan Jezus, Ten, co ukazał ci się w drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś odzyskał wzrok i napełnił cię Duch Święty”.
(Dz 9,17)
Brat Szawła
Ananiasz
Małgorzata Bilska: Rola Ananiasza jest nawet nie tyle drugoplanowa, co wręcz epizodyczna – prawie go w Biblii nie ma. Ale to, co zrobił, stawia go w gronie najciekawszych postaci wczesnego chrześcijaństwa. Patrzę ze zdumieniem, ile jest modlitw za wstawiennictwem świętych, najlepiej cudotwórców; ile ołtarzy i figurek mają oni w świątyniach. A ci, którzy tworzyli Kościół od początku, heroicznie zmieniali życie swoje i ludzi wokół, nie interesują nas nawet na tyle, żeby czegokolwiek się o nich dowiedzieć. Trudno się dziwić, że Kościół współczesny przeżywa kryzys, skoro nie docenia takich skarbów. W którym miejscu historii i Dziejów Apostolskich na scenę wchodzi Ananiasz?
Abp Grzegorz Ryś: Ananiasz pojawia się w dwóch relacjach dotyczących nawrócenia Szawła. Są trzy relacje o tym wydarzeniu, w dziewiątym, dwudziestym drugim i dwudziestym szóstym rozdziale Dziejów Apostolskich. Trzecia jest opowieścią Pawła o swoim nawróceniu przed królem Herodem Agryppą II, wnukiem Heroda Wielkiego. W tym tekście Ananiasza nie ma, ale też pewnie nie było ku temu potrzeby. W dwóch pozostałych historiach jego postać jest bardzo istotna. To, co o nim wiemy, pochodzi z tego źródła. W innych miejscach Biblii już go nie ma.
Chociaż jest jego imię. Odnotujmy, żeby go z nikim nie pomylić.
Jest też inny Ananiasz, ale mieszka w Jerozolimie. Nasz jest z Damaszku.
Można powiedzieć, że jest on pars pro toto, to znaczy stanowi jakby „sumę” Kościoła w tym mieście. Kiedy Szaweł zostaje rzucony na ziemię przez Jezusa (Dz 9,4), słyszy: „Wstań, wejdź do Damaszku. Tam ci powiedzą, co masz czynić!”. Jezus nie chce dokonać nawrócenia Szawła bez Kościoła. Zostawia przestrzeń do współdziałania ludziom; bez ich zaangażowania proces zainicjowany przezeń w Szawle na drodze pod Damaszkiem nie zostanie dopełniony. I to jest lekcja, którą na pewno Paweł zapamiętał. Wielu komentatorów podkreśla, że zawsze, kiedy Paweł mówi w swoich listach o Kościele jako „Ciele Chrystusa”, jest to odbicie chrystofanii przeżytej pod Damaszkiem. Jezus mówi mu w niej: „Mnie prześladujesz, prześladując Kościół. I Ja ci powiem przez Kościół, co masz robić”. Paweł wykonuje polecenie Jezusa i czeka na ten Kościół, który ma do niego przyjść. I modli się. Dzieje mówią, że zanim zobaczył Ananiasza w progu domu, w którym się zatrzymał, wcześniej zobaczył go w „widzeniu” (zob. Dz 9,12).
Kiedy na drodze do Damaszku „olśniło go nagle światło z nieba”, upadł na ziemię i stracił wzrok. Nawiążę do rozmowy o niewidomym z Betsaidy – Jezus chyba mu dał do zrozumienia, że jest ślepy, choć arogancko twierdził, że widzi.
Bardzo celnie powiedziane. Stąd właśnie owo „widzenie”: w głębokim, mistycznym doświadczeniu otwiera się na człowieka, który przyjdzie do niego w imieniu Jezusa. Do Ananiasza Pan również przemawia podczas widzenia. Można powiedzieć, że zadaje im siebie wzajemnie na modlitwie.
Ważne jest to, że obecność Ananiasza w Biblii została wprowadzona słowem „uczeń”. To jest pierwsza rzecz, której się o nim dowiadujemy: „W Damaszku znajdował się pewien uczeń imieniem Ananiasz” (Dz 9,10). W tamtym czasie słowo „uczniowie” było najważniejszym, właściwym określeniem wyznawców Chrystusa, ponieważ nie powstała jeszcze nazwa chrześcijanie. Ona pojawi się później.
Do czego przyczynił się walnie mistrz Barnaba.
Jezus wysyła Ananiasza do Szawła. Uczeń nie chce oczywiście iść. Ze strachu. Boi się, że Szaweł może go pojmać, uwięzić i postawić przed sąd Sanhedrynu. To robił wcześniej w Jerozolimie i w innych miejscach z takimi jak on – z wyznawcami Jezusa Chrystusa. Uczeń ma pełną świadomość, że Szaweł przybył do Damaszku właśnie w tym celu. Więc jest wręcz przerażony perspektywą spotkania! Ale Jezus go uspokaja, pięknymi zresztą słowami: „Wybrałem go sobie jako naczynie, w którym moje imię zostanie zaniesione do wszystkich narodów”. I dalej: „Będzie musiał bardzo wiele wycierpieć dla mojego imienia” (zob. Dz 9,15–16). Ale najważniejszy jest tu obraz naczynia. Szaweł będzie naczyniem, które zostanie wypełnione rzeczywistością Jezusową.
Wiem, że Ksiądz Arcybiskup woli tłumaczyć to z oryginału jako „naczynie”, ale w dużej liczbie przekładów, m.in. w Biblii Poznańskiej, jest słowo „narzędzie”.
Naczynie jest w tłumaczeniu Hieronima, które rzeczywiście bardzo lubię. Greckie słowo w dosłownym przekładzie na język polski to „narzędzie wybrania”. Można więc użyć różnych synonimów. Ale naczynie jest obrazem głęboko biblijnym. U proroków są obrazy, w których Pan Bóg, kiedy nas stwarza, jest jak garncarz lepiący naczynia. I już w chwili, gdy je formuje, wie, do czego kto jest przeznaczony. Ale też czasami, kiedy Mu się przy lepieniu przydarzy jakaś przygoda, to potrafi naczynie poprawić i przeznaczyć do innego celu. To jest bardzo piękny obraz. Mówi o zaufaniu i poddaniu się Panu Bogu; ulepiony garnek nie może przecież mówić do garncarza: co ty ze mną zrobiłeś?
Do mnie, przyznam, bardziej przemawia narzędzie. Jest aktywne. Naczynie stoi puste, ktoś coś do niego nalewa. I tyle.
Narzędzie brzmi bardziej instrumentalnie niż naczynie. Każdy ma swoje ulubione przekłady. W każdym razie Ananiasz daje się przekonać i idzie pod wskazany adres – na ulicę Prostą. Słowa, które wypowiada tam do Szawła, są według mnie esencją całej Ewangelii: „Szawle, bracie” (Dz 9,17). To jest najpiękniejsze zdanie Nowego Testamentu. Towarzyszy temu ważny gest – Ananiasz włożył na niego ręce. A potem go ochrzcił.
Włożenie na kogoś rąk jest gestem przekazywania Ducha Świętego. To, w połączeniu ze słowami wyrażającymi miłość nieprzyjaciela, bo Szaweł niewątpliwie nim był, jest komunikatem, który otwiera Szawłowi oczy. To niesamowite, że po trzech dniach niewidzenia, pierwsze, co Szaweł zobaczył, to była twarz ucznia Chrystusa, który odważnie okazał miłość do nieprzyjaciela. Takie doświadczenie musi być bardzo uzdrawiające. Gesty Ananiasza są z jednej strony głęboko osobiste, z drugiej zaś – są językiem Kościoła.
Włożenie rąk to nadal ważny gest.
Ten gest może być praktykowany przez wszystkich. Ananiasz nie był kapłanem, miał natomiast Ducha Świętego i przekazał go Szawłowi. Jest to też sposób modlitwy.
Fakt, że Ananiasz stał się postacią drugiego planu, marnie świadczy o nas jako kolejnych pokoleniach uczniów. Chrześcijanach. I to wszystkich możliwych planów.
On został wybrany przez Jezusa. To Jezus chciał, aby przywrócił wzrok Szawłowi.
Miłość nieprzyjaciół jest wymagającym wyzwaniem. Mimo upływu dwóch tysięcy lat nadal pozostaje „zgorszeniem i głupstwem”. Skandalem większym niż miłosierdzie, o którym Ksiądz Arcybiskup napisał książkę. Chrześcijan miało się rozpoznawać po tym, że umieją kochać. Radykalnie i odważnie.
To źródłowe doświadczenie Boga mamy właśnie w rozważanym wydarzeniu. Ono uczy nas dyscypliny, która jest wpisana w wiarę chrześcijańską. Mamy tu głęboko osobiste spotkanie z Jezusem. Takie, od którego można wręcz oślepnąć, jak Szaweł. Ale ono prowadzi do spotkania z Kościołem. Dopiero jedno z drugim stanowi całość. Kościół w starożytności, prowadząc ludzi do chrztu, używał jako jednej z kilku ważnych perykop tę o wskrzeszeniu Łazarza. Nikt nie potrafi wyprowadzić zmarłego z grobu. To może zrobić jedynie Jezus. Ale kiedy Łazarz wychodzi z grobu, to Jezus mówi do uczniów: rozwiążcie go, pozwólcie mu chodzić. To jest właśnie ten moment, w którym jest coś do zrobienia przez ludzi Kościoła. I Jezus to Kościołowi zostawia. Nie robi wszystkiego sam. Nie rzucił się do Łazarza, nie zaczął go rozwiązywać.
Zostawił nam miejsce dla naszych działań, woli, odpowiedzialności.
Tu jest jeszcze jeden bardzo ważny moment, jeśli chodzi o Ananiasza. Dochodzimy do drugiego fragmentu w dwudziestym drugim rozdziale. Paweł opowiada o swoim nawróceniu w świątyni w Jerozolimie. To taka duża apologia Pawła wobec jego pobratymców, ziomków. I mówi o Ananiaszu bardzo ładnie: „Niejaki Ananiasz, człowiek przestrzegający wiernie prawa, o którym wszyscy tamtejsi Żydzi wydawali dobre świadectwo”. Chociaż nic więcej o nim nie wiemy, możemy być pewni, że w Damaszku był znany. I chociaż był uczniem Chrystusa, to Żydzi wydawali o nim dobre świadectwo. Wiernie przestrzegał prawa mojżeszowego.
W tej apologii w Jerozolimie Ananiasz był bardzo ważny. Paweł powiedział im w ten sposób: to jeden z was. Jest wiarygodny, zawsze był wierny Bogu. Być może dokładnie z tego samego powodu uczeń nie pojawił się w narracji wygłoszonej przed Herodem Agryppą. Tam nie było sensu powoływać się na świadectwo jakiegoś Żyda z Damaszku. W Jerozolimie natomiast widać, że Ananiasz ma być swoistym mostem między Szawłem a całą wspólnotą żydowską. Kluczowe dla mnie jest to, że kiedy się otwiera ten dziewiąty rozdział Dziejów, czytamy, że Paweł wręcz oddycha nienawiścią. Dlatego jego nawrócenie dokonuje się także dzięki Ananiaszowi, który jest wcieleniem miłości nie tylko bliźniego, ale właśnie nieprzyjaciela. W zasadzie można śmiało powiedzieć, że pod Damaszkiem i w Damaszku dokonało się nie tylko nawrócenie Szawła, ale tam zaczęło się absolutnie wszystko, co on potem zrobił, powiedział i napisał jako chrześcijanin. Również Hymn o miłości narodził się w Damaszku.
Miłość Ananiasza do brata Szawła wydała owoc, którym jest fantastyczny Hymn o miłości! Nigdy nie przyszło mi to do głowy.
W Hymnie przede wszystkim odbija się Jezus.
Tak. A Ananiasz jest wiarygodnym świadkiem Jezusa. Zaświadczył, że wszystko to, czego doświadczył Szaweł pod Damaszkiem, było autentyczne. Nic mu się nie przywidziało. Był święty, bo tylko święci umieją być przezroczyści, promieniując miłością Jezusa.
Tak. Szaweł poznawał potem Jezusa przez twarz, jaką mu okazywał Kościół.
No i czemu Kościół nie zadbał o to, żeby twarz Ananiasza nie zniknęła nam z pamięci?
Niestety, chyba nie ma żadnej późniejszej tradycji dotyczącej osoby Ananiasza. O wielu osobach, które pojawiają się na chwilę w Nowym Testamencie, są późniejsze przekazy. Pozostaje pytanie, na ile wiarygodne, ale nie o to tu teraz chodzi. Jeśli one są, to znaczy, że dana osoba była jakimś wyzwaniem dla ludzi; koniecznie chcieli znać ciąg dalszy. W przypadku Ananiasza nic nie ma.
Tak się zostaje postacią drugiego planu do kwadratu. Jezus Ananiasza wybrał, my zawalamy to, co zostawił naszej odpowiedzialności! Czy da się z tej historii wysnuć wniosek, że Bóg może wybrać na naczynia czy narzędzia ludzi takich jak my? Każdy i każda z nas może spotkać Jezusa, który wchodzi w życie i mówi: „Wstań, idź na ulicę Prostą, połóż ręce na tym człowieku. Prześladuje chrześcijan? Wybrałem go sobie”.
Amen. W pytaniu jest zawarta odpowiedź.
Utraciliśmy wiarę w objawienia, które w Biblii, także w czasach Ananiasza, były kanałem komunikacji Boga z człowiekiem. Scedowaliśmy je jakby na ruch charyzmatyczny.
Na szczęście i dziś to się zdarza częściej, niż nam się wydaje. Na cztery miesiące przed wyborem Jorge Bergoglio na papieża modlili się nad nim pastorzy z wolnych kościołów chrześcijańskich. Był wśród nich ojciec Raniero Cantalamessa z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów, dziś kardynał, kaznodzieja Domu Papieskiego. Kardynał Bergoglio poprosił o taką modlitwę. Modlili się o to, żeby jego doświadczenie wiary stało się doświadczeniem znaczącym w całym Kościele. Nie chcę przez to powiedzieć, że Pan Bóg tak się przejął modlitwą pastorów, że potem poprowadził w ten sposób konklawe.
Mógł wysłuchać ojca Cantalamessy.
Nie chcę dokonać zawężającej interpretacji. Natomiast widać, że ci pastorzy do dzisiaj są bardzo przywiązani do tego wydarzenia i dla nich ono stało się jakoś wiążące. Ich osobista relacja z tym, który został papieżem, jest inna, tu nie ma cienia wątpliwości. Tak samo jak co do tego, że to może mieć przełożenie na szersze relacje ekumeniczne.