Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Byłam martwa.
Wreszcie ujrzałam, czym jest prawdziwa miłość, uwielbienie i ten rodzaj oddania, które tylko twoja bratnia dusza, twoja druga połowa może ci okazać… dopóki nie zostałam od tego dosłownie oderwana.
Uprowadzona.
Stalker mnie przetrzymywał i prawie nie było nadziei, że zostanę odnaleziona. Wiedziałam, że Chase użyje wszystkich pieniędzy i możliwości, aby mnie szukać nawet na krańcu świata. Znałam jednak potwora, z którym miałam do czynienia. Zbyt wiele lat patrzyłam w oczy czystemu złu, by nie wiedzieć, że moja sytuacja jest tragiczna. Jeśli Chase szybko mnie nie znajdzie, zniknę na zawsze.
"Dusza", trzecia i ostatnia część erotycznego thrillera, ukazuje wydarzenia widziane oczami Gillian, Chase’a i mężczyzny, który pragnie posiąść jej duszę, ale nie może, gdyż ona oddała ją już komuś innemu. Wszyscy ruszają w pościg, by wyrwać Gillian z rąk mordercy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
SPECJALNE PODZIĘKOWANIA
Mojemu mężowi Ericowi.
Zawsze będziesz moją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.
Jesteś moją jedyną prawdziwą bratnią duszą.
Oddaję Ci swoje ciało, umysł i duszę.
Na zawsze.
Chase
Nie ma jej, a jednak nadal czuję jej obecność. Moja dusza boleśnie pragnie połączyć się z jej duszą. Gdyby Gillian nie żyła, wiedziałbym o tym, bo i ja przestałbym istnieć. Nie można żyć jedynie z połową duszy. Jestem bardzo zmęczony, ale nie mogę spać, nie teraz, kiedy ona wciąż jest gdzieś tam. Minęły trzy dni i mamy bardzo niewiele tropów. Austin nadal jest nieprzytomny. Ledwie przeżył śmiertelną dawkę etorfiny wstrzykniętej w szyję, ale się nie obudził. Każdy mijający dzień to jeszcze jeden, podczas którego moja ukochana pozostaje w rękach szaleńca.
Nalegałem, aby cały kompleks hotelowy został objęty blokadą. Ze względu na te niedogodności wszystkim gościom zaoferowaliśmy bezpłatny nocleg i każdy z nich został przesłuchany. Jedna z par podsunęła nam najlepszy trop. W czasie kiedy Gillian została uprowadzona, spacerowali ścieżką na tyłach pokoju panny młodej. Powiedzieli, że widzieli mężczyznę w ubraniu służbowym, który pchał wózek do pralni. Personel hotelu potwierdził, że pracownicy pralni są bardziej dyskretni i nie mają szarych uniformów. Ubierają się w czerń i biel typową dla służb sprzątających. Ponadto personel wiedział, że w tym czasie nie może przebywać w pobliżu miejsca, w którym miał się odbyć ślub, o ile nie zażąda tego moja asystentka Dana.
Tych dwoje zapamiętało tylko, że ten osobnik był potężnie zbudowanym białym mężczyzną. To oznaczało, że miał nadwagę albo dużo trenował. Nie potrafili sobie przypomnieć żadnej charakterystycznej cechy poza tym, że był bardzo wysoki, musiał mieć około metra dziewięćdziesięciu. Niestety to ani trochę nie zawężyło pola poszukiwań. Pozostaniemy w ślepym zaułku, dopóki Austin się nie obudzi. Jako jedyny spotkał się z porywaczem twarzą w twarz, a teraz leży nieprzytomny w szpitalu w Cancún, meksykańskim mieście, w którym miałem poślubić kobietę swojego życia. A także miejscu, gdzie moja matka wydała ostatnie tchnienie.
Głęboki ból przeszywa mnie i skręca mi wnętrzności. Kolejny raz przełykam ślinę i konwulsyjnie chwytam się za brzuch. Nie mogę stracić panowania nad sobą. Muszę być silny, to jedyne, co mogę dać Gillian. Tymczasem nie mogę nic jeść. Ratuje mnie jedynie kawa. Odruchowo zaciskam dłonie w pięści, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w bezwładne ciało Austina leżące na szpitalnym łóżku, i zamykam oczy. Znów do mnie wraca.
Rude włosy spływają na porcelanowo białą skórę. Dolną połowę ciała ma owiniętą ręcznikiem i zanurza czubek stopy w parującej wodzie. Pieszczę wzrokiem jej krągłe ramię, lekki łuk grzbietu opadający ku zagłębieniu w talii. Światło pada na drobne zagłębienia w dolnej części pleców i ślina napływa mi do ust, kiedy niczego więcej nie pragnę, jak przywrzeć wargami do tych delikatnych miejsc, może nawet je przygryźć, aż zacznie mruczeć.
Jedną ręką odrzuca ogniste loki na ramię, odsłaniając przede mną całe nagie plecy. Ten widok przywołuje mnie jak sygnał naprowadzający. Światło lśni wokół niej, kiedy lekko obraca głowę. Widzę teraz jej łabędzią szyję, tyle że coś jest nie tak, ale zrzuca ręcznik i przesuwam wzrok niżej. Jej pupa jest cudowna. Moja ukochana odwraca się i widzę z boku jej twarz, ale oczy ma ciemne, puste, udręczone. Pozbawione oszałamiającej zieleni najdoskonalszego szmaragdu.
Gwałtownie chwytam powietrze i nie mogę się poruszyć, by do niej podejść, ale przyglądam się, jak coś czerwonego spływa po jej gładkich plecach niczym farba po płótnie. Odchyla głowę w tył i widzę, że wzdłuż jej szyi rozciąga się zdeformowana, ziejąca czarna dziura. Kiedy całkiem odwraca głowę, całą twarz ma poznaczoną wielkimi purpurowymi sińcami, opuchniętą i pokrytą rdzawymi plamami zaschniętej krwi.
– Nie! Gillian! – krzyczę, ale z moich ust nie wydobywa się żaden głos.
Zamyka oczy i kiedy w pełni się do mnie odwraca, jej ciało ukazuje się w całej postaci. Na piersiach, żebrach i brzuchu są ciemne, czarno-niebieskie sińce, a z szerokiego przepastnego otworu w gardle krew spływa po mostku na klatkę piersiową.
Krzyczę z całych sił i walczę z paraliżem własnego ciała, rozpaczliwie próbując do niej dotrzeć, ale nie mogę się poruszyć.
Wyłącznie czystą siłą woli wysyłam Gillian swoją miłość. Przekazuję jej swój żal, smutek, ból, że nie jestem z nią. Muszę być z nią.
Otwieram oczy i wreszcie się do mnie odzywa.
– Obudź się, Chase.
Ciało mojej ukochanej migocze i znika, gdy jakieś białe światło razi mnie w oczy i czuję na piersi czyjąś dłoń.
– Chase! – Dana mną potrząsa, a ja ją odpycham, podrywając się z krzesła i cofając gwałtownie, aż uderzam plecami o ścianę, wciąż uwięziony w dręczącym, chorym i pokręconym śnie. Wpatrują się we mnie trzy pary oczu. Dany, Jacka i Austina.
– Już dobrze, coś ci się śniło – szepce Dana, a oczy ma pełne łez.
Wstrzymuję oddech i chwytam Austina za ramię.
– Możesz mówić? – pytam, przełykając gulę tkwiącą mi w gardle.
Austin mruga i zwilża wyschnięte wargi. Dana pospiesznie podaje mu kubek ze słomką. Austin chwyta słomkę i wysysa wodę do dna. Nie mogę oddychać, patrząc, jak bierze jeden, dwa, trzy łyki, zanim znów na mnie spogląda.
W oczach ma łzy.
– Zabrał ją – chrypi.
Zamykam oczy i oddycham powoli, tłumiąc w sobie pragnienie, by nim potrząsnąć, krzyczeć albo wbijać pięści we wszystko, na co natrafię w promieniu kilometra. Zamiast tego kiwam głową.
– Widziałem go już wcześniej.
Jack podchodzi do łóżka z drugiej strony.
– Gdzie?
Austin przełyka ślinę i odpowiada z bólem:
– Zdjęcia, masz je. – Wstrzymuje oddech, zaciska zęby i zamyka oczy. – Ona go zna.
Jack wyjmuje telefon i coś w nim odnajduje.
– Zdjęcia, które ci pokazywałem? – pyta. W jego głosie słychać nerwowe napięcie, ale stara się zachować spokój.
Austin kręci głową.
– W penthousie. Rzeczy, które przewoziliśmy.
Głos ma chrypliwy, a jego słowa zlewają się w drżący pomruk. Dana podaje mu wodę. Austin pije, a potem odsuwa kubek, wyraźnie sfrustrowany. Próbuje usiąść.
– Muszę tam iść. On jest na zdjęciach w jej rzeczach. Blondyn, niebieskie oczy. Wielki skurwiel. Potężny.
Popycham go obiema rękami na szpitalne łóżko, a Jack chwyta go za nadgarstek, by nie wyrwał rurek, którymi leki są mu pompowane do żył. Lekarz powiedział, że kiedy Austin odzyska przytomność, będzie musiał przez jakiś czas pozostać w szpitalu, a teraz nadal bierze antidotum pozwalające ustabilizować jego funkcje życiowe.
Rozlega się alarm, uruchomiony przez mnóstwo skomplikowanej aparatury.
– Muszę ją znaleźć! – krzyczy Austin. – To moja wina. On ją skrzywdzi! – Wzrok ma dziki, oczy kompletnie czarne, jak u człowieka, który zaraz oszaleje.
Kilku lekarzy wpada do pokoju. Jeden trzyma w ręku strzykawkę.
– Proszę wyjść! Wszyscy!
– Nie, nie! On wie, kto zabrał Gillian! Jest nam potrzebny przytomny! – Odpycham lekarzy, próbując przedostać się do Austina. Jestem przy jego łóżku, kiedy chwytają mnie czyjeś ręce. Austin trzyma mnie za ramię.
– Blizna, blizna na dłoni jak po poparzeniu – mówi zdyszany, zanim lekarz zdążył podłączyć kroplówkę.
Opadam na kolana. Wreszcie pojawiają się łzy i płyną mi po twarzy. Chwytam się za włosy.
Ktoś podnosi mnie silnymi ramionami. Zostaję wyprowadzony z pokoju i przyparty do ściany.
– Chase, weź się w garść! Teraz już mamy jego ślad! – Jack trzyma mnie w holu przy ścianie obok pokoju Austina. Wzrok ma skupiony, a usta zacięte. – Musimy działać, zadzwonić do dziewczyn. Dowiedzieć się, czy go znają.
Natychmiast ogarnia mnie spokój, jakbym wszedł do wanny z idealnie nagrzaną wodą. Wyjmuję telefon i dzwonię do Marii.
– Chase? – Kiedy odbiera, w jej głosie słyszę napięcie. Wszystkie szaleją z niepokoju, czekając na choćby strzęp informacji o Gillian.
– Maria, czy Gillian zna jakiegoś mężczyznę, który jest blondynem, ma niebieskie oczy, jest wysoki i mocno zbudowany? – Słyszę jej westchnienie i mocno przytrzymuję telefon przy uchu. – Ma bliznę na dłoni, jak po poparzeniu.
– Dios mio. To może być Danny.
Przygryzam wargę tak mocno, że czuję smak krwi, kiedy ciarki przechodzą mi po krzyżu. Ostrzeżenie, że jesteśmy blisko czegoś.
– Danny jaki?
Coś trzeszczy na linii.
– Danny Mc… eee… Mc coś. Bree, Kat? Jak Danny miał na nazwisko?
W tym samym momencie Maria mówi: „McBride”, a Jack powtarza to, podnosząc swój telefon.
– Daniel McBride, sprawdźcie to natychmiast! Jego praca, dom, siłownia, już! – warczy do aparatu. – Chcę mieć wszystko na jego temat. Chcę wiedzieć, kim są jego rodzice, koledzy z dzieciństwa, co jadł dziś rano na pieprzone śniadanie! Natychmiast! Wszyscy mają się tym zająć!
Wreszcie mogę oddychać. Mamy trop. Konkretny. Gillian jest bliżej. Musi być, bo teraz czuję jej istnienie wyraźniej niż przed chwilą.
– Daniel McBride – szepce pobladła Dana. Opiera się o ścianę, a łzy spływają jej po policzkach. – Nie. – Kręci głową. – Nie, to niemożliwe! – szepce.
– Zaraz oddzwonię – mówię do telefonu i wrzucam go do kieszeni. Podchodzę do Dany i ujmuję jej twarz w dłonie.
– Znasz go?
W oczach Dany pojawia się błysk, a rysy wykrzywia ból.
– To mój… mój chłopak.
Gillian
Trzy dni. Trzyma mnie od trzech dni w tym pomieszczeniu bez światła, ciepła i możliwości wyjścia. Ściany z pustaków nie mają okien i jest tu straszliwie zimno. Głęboki chłód podpowiada mi, że jestem pod ziemią, być może w piwnicy. Odkąd mnie porwał, raz po raz wprowadza mnie w stan półprzytomności. Jestem pewna jedynie tego, że zanim się tu ocknęłam, przez długi czas znajdowaliśmy się w samochodzie. Wczoraj wieczorem przyznał, że wróciliśmy do Stanów. Nawet się śmiał, opowiadając, że na granicy przedstawił mnie jako swoją śpiącą pannę młodą. Zrozumiałam wtedy, dlaczego był w smokingu pierwszej nocy, kiedy się obudziłam. W tamtym czasie sobie tego nie uświadamiałam, bo byłam pod silnym wpływem narkotyków. Potem Danny powiedział mi, że w odpowiednim czasie smoking będzie mu potrzebny na nasz ślub. Posunął się do tego, by mnie poinformować, że Austin prawdopodobnie nie żył po przyjęciu końskiej dawki środka usypiającego, którą mu wstrzyknął, i że mama Chase’a nie żyje. To pamiętam. Ten obraz nieustannie krąży mi w myślach. Danny wyznał nawet, jak bardzo był podekscytowany, mogąc zostawić Chase’owi taki prezent. Chciał, by ten go znalazł, zarazem odkrywając brak panny młodej.
Klamka się porusza i drzwi się otwierają. Kulę się w rogu pomieszczenia na materacu leżącym na podłodze. Danny zamienił sznury na krążek łańcuchowy. Mogę teraz podejść do miejsca w kącie, który ma mi służyć za toaletę.
– Minęły trzy dni, księżniczko. Jesteś już gotowa, by być miła?
Danny wykrzywia usta w sadystycznym uśmiechu. Jasne włosy ma ostrzyżone krótko przy skórze, długie pasma, które miał jeszcze wczoraj, zniknęły. Zapewne po to, by zmienić wygląd, na wypadek gdyby Chase i jego ludzie zorientowali się, kto mnie uprowadził. Boże, mam nadzieję, że już się tego domyślili.
Nie odpowiadam mu, zachowuję milczenie. Pierwszego dnia odzywałam się do niego, ale od tego czasu jestem cicho. Nie wiem, co mam robić. Nagle głośno burczy mi w brzuchu. Przez ostatnie trzy dni nic nie jadłam.
– Słyszę, że jesteś głodna. – Na małym stoliku, który stoi przy materacu, stawia tacę z kanapką i jabłkiem oraz czymś, co wygląda jak szklanka mleka. – Jeśli zjesz, dostaniesz nagrodę. Dam ci koc. I jak? – proponuje.
Drżę. Jestem ubrana jedynie w swoją wydekoltowaną suknię ślubną. Nie mam butów ani biustonosza, tylko koronkowe stringi i tę suknię. Odkryte plecy są cudowne i przezroczyste wstawki w rękawach piękne, ale suknia nie została zaprojektowana po to, by mnie ogrzewać. Po chwili dociera do mnie, że będę potrzebowała jedzenia, jeśli mam przeżyć, dopóki Chase mnie nie znajdzie. Jest mi potwornie zimno. Odkąd Danny niezbyt uprzejmie wrzucił mnie do tej celi z pustaków, przez cały czas szczękam zębami. Danny wskazuje mi jedzenie i podnoszę się, żeby dotrzeć do tacy, którą postawił obok mojego legowiska. Łańcuchy chrzęszczą i skrzypią, kiedy niczym stuletnia staruszka przemieszczam się po materacu. Moje mięśnie i stawy zesztywniały, utraciły pełną zdolność poruszania się.
Danny czeka oparty o przeciwległą ścianę. Patrzy, jak podnoszę jabłko i odgryzam kawałek. Myślę, że to ostatnia rzecz, do której zdołałby dodać narkotyku. Odkąd się tu znalazłam, przez cały czas boli mnie brzuch, czuję się ospała i tak, jakbym miała watę w głowie. Albo jestem przeziębiona, albo zatruta jakimś paskudztwem. Na bank chodzi o to drugie.
– Grzeczna dziewczynka – mówi Danny protekcjonalnie. – No dobrze, przejdźmy od razu do rzeczy. Będę cię tu trzymał, dopóki się nie przekonam, że dostrzegłaś błędy w swoim postępowaniu, zapomniałaś o tym bogatym skurwielu i zrozumiałaś, że mamy być razem.
Jabłko przewraca mi się w żołądku niczym kwas gotowe wystrzelić ze mnie w postaci gwałtownych wymiocin.
– To się nie stanie, a ty nie możesz przetrzymywać mnie w nieskończoność, Danny. To szaleństwo. T-t-ty… zabiłeś kobietę! – wyduszam z siebie przerażona.
Przeczesuje palcami krótko ostrzyżone włosy. W przeszłości kochałam ich długie jasne pasma. Były bardzo miękkie i lśniące, zupełnie nie jak u mężczyzny. Kobiety dałyby się zabić za takie włosy. Teraz ten widok sprawia jedynie, że chciałabym móc dotknąć ciemnych jak kawa loków Chase’a. Boże, jak on się musi martwić! Bolesne pragnienie, żeby być z nim, jest druzgocące. Powstrzymuję szloch, nie chcąc, by Danny zobaczył, jak bardzo się boję.
Danny zaciska usta.
– Zabicie pani Davis to był drobiazg. Jestem w tym coraz lepszy. Chociaż ostatnio dowiedziałem się, że twoja cholerna głupia przyjaciółka żyje. Muszę ci przyznać, księżniczko, że to była podstępna sztuczka. Wysłać oszustkę. Dziewczyna była kompletnym sobowtórem Bree. No cóż – śmieje się cicho – teraz nie żyje. – Wzrusza ramionami, nie wykazując najmniejszych oznak wyrzutów sumienia ani szacunku dla ludzkiego życia.
– Kim ty jesteś? – szepcę.
Po dwóch krokach jest już przy mnie i chwyta mnie za gardło, ściskając mocno i pozbawiając mnie dopływu powietrza.
– Będę twoim najgorszym pieprzonym koszmarem, jeśli się, kurwa, nie obudzisz i nie zaczniesz robić tego, co mówię! – krzyczy, opluwając mnie przy tym.
Wzdrygam się i odchylam twarz jak najdalej. Danny zaciska mi dłonie na szyi, przyciąga moją głowę, a potem uderza nią o betonową ścianę. Mocno. Widzę mroczki przed oczami i osuwam się po ścianie na materac. Danny przysiada na mnie okrakiem, kolanami przyciska mi ramiona, tak że nie mogę poruszyć rękami.
– Widzisz, mogę z tobą zrobić, do cholery, co tylko zechcę. Dlaczego? – Przesuwa palec między moimi piersiami i obejmuje je brutalnie. – Bo. Jesteś. Moja. Teraz rozumiesz?
Chwyta górę mojej ślubnej sukni i rozrywa ją na biuście.
– Zawsze miałaś wspaniałe cholerne balony.
Pochyla się i całuje mnie w szyję, potem niżej, między piersiami i w ich wypukłości. Łzy spływają mi po twarzy, zwilżając materac. Przestaję walczyć i patrzę w sufit, na którym wyobrażam sobie twarz Chase’a, jego głęboko błękitne oczy.
Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, Danny mnie unosi i mocno uderza. Warga, którą mi skaleczył w pokoju hotelowym, znów pęka i usta wypełnia mi metaliczny smak krwi.
– Co, do kurwy nędzy, robisz? Myślisz, że możesz zamknąć oczy i myśleć o kimś innym, kiedy okazuję ci miłość? – Danny znów zadaje mi cios. Tym razem lewe oko pulsuje mi od uderzenia. – Ty głupia suko! Szeptałaś jego imię!
Danny wstaje i zaczyna krążyć od ściany do ściany, mówiąc do siebie i pociągając się za włosy. Pomieszczenie jest niewielkie, więc się zbytnio nie oddala. Podnoszę rękę i wymacuję okolicę oka, żeby sprawdzić, czy mnie zranił. Nie, dodał tylko kolejny siniec. Oblizuję usta i przykładam palec do pękniętej wargi, mając nadzieję, że przestanie krwawić. Drugą ręką przytrzymuję razem rozdarty przód sukni. Przynajmniej nie zerwał jej ze mnie. Boję się, że jeśli to zrobi, będzie koniec. Zgwałci mnie.
Wreszcie, po kilku minutach, kiedy rozmyślał, a ja kuliłam się w kącie, Danny staje i odwraca się do mnie.
– Nauczysz się. Zapomnisz o nim.
Wyciąga palec w moją stronę, a ja przecząco kręcę głową. Błąd. Rzuca się na mnie z rykiem, chwyta mnie za głowę i wali nią w betonową ścianę, aż świat wokół mnie ogarnia ciemność.
Daniel
Dlaczego, dlaczego, dlaczego ona nie może mnie, do cholery, posłuchać? Chryste, ten skurwiel zrobił jej pranie mózgu. Co się, kurwa, stało z moją doskonałą księżniczką? Zatrzaskuję drzwi celi, zakładam na nie blokadę i zamykam na kłódkę, po czym wkładam klucz do kieszeni. Wchodzę do połowy betonowych schodów i siadam na stopniach.
– Cholera!
Okej, myśl, Danny, myśl. Pragnąłem jej, odkąd odeszła ponad rok temu. Od tego czasu wiele myślałem o tym, jak inaczej to będzie wyglądało, kiedy ją odzyskam. Chce być pieprzona jak kurwa. Dam jej to, i to wkrótce. Przez całe lata pieprzyłem wszystko, co się rusza, ale nie moją Gillian. Moją doskonałą księżniczkę. Zasługiwała na coś lepszego. Aż do dnia, kiedy usiadła naga, odwróciła się i na czworakach zaprezentowała swoją idealną pupę. Coś we mnie zaskoczyło i wściekłość, którą przy niej powstrzymywałem, wydostała się na powierzchnię. Przypomniały mi się wszystkie te głupie cipy, które miałem. Wszystkie zdziry gotowe przyjąć każdego kutasa, nie widząc twarzy mężczyzny, który je pieprzy.
Nie moja Gillian. Nie, nigdy nie chciałem jej zbrukać jak tamte dziwki. Była inna, doskonała, a kiedy się poznaliśmy, złamana. W końcu z niej wydobyłem, co ten skurwysyn przede mną jej zrobił. I poświęciłem ponad pół roku, żeby stała się moja. Chciałem, żeby była królową, i tak ją traktowałem. Jej widok w tamtym pokoju, w ślubnej sukni, przywołał rozmaite skojarzenia. Moja księżniczka stojąca tam w swojej białej ślubnej sukni, czekająca, by za mnie wyjść.
No cóż, jeśli myśli, że się stąd wydostanie i wróci do niego, to się grubo myli. Złamię ją – jeszcze raz. Nieważne, jak długo to potrwa. Przedtem złamał ją Justin. Po prostu zastosuję coś z jego repertuaru. W końcu zmieni zdanie. Nie ma innej możliwości, bo jeśli ja nie mogę jej mieć, nikt jej nie będzie miał.
Wstaję i myślę, że czas zastosować jakieś opatrunki i co tam jeszcze na jej głowę i pękniętą wargę. Głupia suka. Gdyby choć zaczęła słuchać, nie musiałbym jej pięścią wbijać rozumu do głowy. Kiedy jestem na szczycie schodów, podnoszę zasuwę zbutwiałych drewnianych drzwi i otwieram je na błękitne, słoneczne kalifornijskie niebo. Posiadłość otaczają gęste drzewa. Moi rodzice nie lubili mieć zbyt wielu sąsiadów. Zapewne dlatego, że bez przerwy mnie bili, a normalni ludzie nie odnoszą się życzliwie do tych, którzy tłuką swoje dziecko.
Jednak na skraju posiadłości, w głębi mojego starego dziecięcego ogródka, znalazłem doskonałe miejsce ucieczki. Moi durni rodzice nawet nie wiedzieli, że istniało. Dom zbudowano kilkadziesiąt lat wcześniej i miał stary schron przeciwatomowy. Pomieszczenie wkopane w ziemię, które prawdopodobnie przetrwałoby atak nuklearny. Takich piwnic było niewiele w Kalifornii, ale cieszyłem się, że ten, kto postawił ten dom, pomyślał również o schronie. Przez lata była to genialna kryjówka. Przy drzwiach jest tu nawet szafa, w której trzymam broń, materiały wybuchowe, sejf ze swoimi dokumentami – wszystko, co jest dla mnie ważne.
Pierwotnego domu oczywiście nie ma, ponieważ kiedy miałem czternaście lat, spaliłem go razem z ciałami rodziców w środku, ale na jego miejscu postawiłem tanio kupiony kamper. Nie wygląda nadzwyczajnie, ale całkiem dobrze spełnia swoje zadanie. Zapłaciłem za podłączenie do wodociągu i używam generatora. Chociaż nie ma tu mojego starego domu, leżąc w nocy, nadal słyszę duchy tamtej chwili, kiedy zabijałem swoich biologicznych rodziców. Musimy szybko się stąd wynieść. Kiedy wyprowadzę Gillian na światło dzienne, wyjedziemy i zamieszkamy w jakimś ładnym miejscu. Zaoszczędziłem większość pieniędzy, które wypłacono mi z polis na życie rodziców, kiedy ukończyłem osiemnaście lat, i cały żołd, który otrzymałem, służąc krajowi. Kiedy nie ma się miejsca, które można nazwać domem, nie ma się też rachunków do zapłacenia, więc odkładałem wszystko. Nawet teraz, pracując jako księgowy w San Francisco, zarabiam doskonale, ale żyję skromnie. Wszystko przygotowywałem na ten moment – kiedy znajdę idealną dziewczynę. Kiedy się spotykaliśmy, wiedziałem, że Gillian jest dla mnie tą jedyną. Chociaż nigdy nie powiedziała, że mnie kocha, wiedziałem, że powodem był Justin i to, co jej zrobił. Potrzeba czasu, a ja mam go mnóstwo – resztę swojego życia – aby się przekonała, jak dobrze nam będzie razem.
A jednak musiałem wrócić na to zadupie i cieszę się, że tak zrobiłem. Tu nikt nie usłyszy krzyków mojej dziewczyny i nikt jej tu nie znajdzie. Tymczasem popracuję nad tym, by znów stała się moja. Leży teraz w schronie na posłaniu, wciąż w swojej wymyślnej białej sukni ślubnej, całej w kurzu, brudzie i krwi.
Widok brudnej sukni mnie podnieca, ale uświadamiam sobie, że chyba będę musiał dać Gillian jakieś ubranie. A więc najpierw będę musiał ją rozebrać. Już samo to, że trzymałem jej pełne piersi, całowałem jej skórę, sprawiło, że fiut boleśnie mi nabrzmiał. Pragnę posiąść moją kobietę, i to jak najszybciej. To tylko kwestia czasu. Chłonąć jej waniliowo-wiśniowy zapach, smakować jej słoną skórę… To jak powrót do domu. A teraz jestem w domu, wróciłem do miejsca, w którym dorastałem.
Wkrótce i ona poczuje tę samą miłość. Postaram się o to. Tymczasem muszę przywieźć coś, żeby ją umyć. Nie będę pieprzył brudnej cipy. Przywiozę nawilżane chusteczki dla dzieci, dopóki nie będę mógł jej zaufać na tyle, by poszła do kampera i wzięła porządny prysznic. O tak, zatroszczę się o swoją dziewczynę. Powoli zdejmę z niej ubranie i ją wytrę. Przygotuję dla siebie. A potem, kiedy skończę pieścić jej skórę tak, jak lubiła, zacznie mnie błagać, żebym ją pieprzył. Nie ma mowy, żeby sobie nie przypomniała, jak to było między nami. Jak dobrze się czuła, mając mnie w sobie. Kiedy o tym myślę, wszystko ustępuje. Ten krzyk w mojej głowie, demony siedzące mi na ramieniu i szepczące, żebym robił różne rzeczy, krzywdził ludzi, odzyskał ją. Wszystko cichnie.
Wystarczy, abym mógł kochać się z moją księżniczką, a wszystko, co złe, ta wściekłość, ten gniew, rozwieją się. Po prostu znikną. Jak długo ją mam, mogę być prawdziwym sobą. Właśnie tego znów potrzebuję. Spokoju po burzy. Gillian zawsze tym dla mnie była, od pierwszego dnia, kiedy poznaliśmy się w siłowni. Czułem, że jest inna, w pewien sposób wyjątkowa. Może dlatego, że dostrzegłem w niej zranioną małą dziewczynkę, która przemawiała do tego zranionego chłopca w głębi mnie. Kiedy byliśmy razem, wszystko się naprawiało. Mój umysł się uspokajał. Mogłem spać, pracować, brać prysznic i nie pamiętać. Nie myśleć o tym, czemu poddawali mnie rodzice, o tym, że nikt nie zwracał uwagi na oznaki, sińce, ból, który musieli widzieć w moich oczach. Potem, kiedy ich zabiłem, ich ciała zniknęły razem z pięściami, ale ich głosy pozostały. Wciąż je słyszałem. Wołały moje imię, wrzeszczały na mnie, poniżały mnie, mówiły, że jestem wstrętny, jestem złym synem, strasznym człowiekiem.
Całe to gówno znikało, kiedy byłem ze swoją dziewczyną. Właśnie dlatego jej potrzebowałem. Musiałem ją mieć. Była moim wybawieniem i kiedy w nią wejdę, przypomni sobie, że do niej należałem. To dzięki mnie Justin dostał sądowy zakaz zbliżania się i to ja tak długo trzymałem go od niej z daleka. Aż znów jej, kurwa, dotknął. Kiedy został zwolniony z aresztu za kaucją i dochodził do siebie po pobiciu, włamanie się do domu jego rodziców i uduszenie go we śnie to był, oczywiście, drobiazg. Potem po prostu urządziłem wszystko tak, żeby wyglądało na samobójstwo. Nie było trudno, bo udusiłem go jego własnym paskiem. Jedyne odciski palców, które na nim zostały, należały do Justina. Połączyłem dwa paski, jeden przerzuciłem przez belkę na suficie, a z drugiego zrobiłem pętlę i zadzierzgnąłem mu ją na szyi. Upewniłem się, że pętla znajduje się na odpowiedniej wysokości i lekko kopnąwszy, przewróciłem krzesło. Kiedy wychodziłem z pokoju, zwłoki Justina nadal się kołysały. Zrobiłem nawet zdjęcie telefonem, żeby pokazać je Gillian. Chcę je dać jej w prezencie. Może kiedy będziemy spokojnie żyć na jakiejś plaży, gdzieś bardzo, bardzo daleko.
Chase
Znów mi się śni. Tylko tym razem żyje, w całej wspaniałości swojej urody. Miękkie jak jedwab mahoniowe włosy prześlizgują mi się przez palce i rozsypują jak wachlarz, płonąc kolorem na białej pościeli.
– Dziecinko – mamroczę i natychmiast otwieram oczy. Powietrze wypełnia zapach wanilii i w panice rozglądam się, szukając Gillian. Stewardesa podaje Jackowi coś do picia i przechodzi koło mnie. Otacza ją zapach wanilii. Gillian pachnie wanilią, która jest jak jej druga skóra. Ale tym razem to nie ona. Po prostu kolejny sen. Zawsze posępny i niepokojący. Albo jest torturowana, a jej ciało jest jedną otwartą raną, albo wygląda cudownie i przeżywam tortury obdarowany jej obrazem. Wolę to drugie. Wolę widzieć ją doskonałą i nietkniętą niż zranioną i umierającą.
Jack zawiadomił doktora Madisona o tym, co się stało z Gillian, i poprosił go o receptę na środek nasenny. Dobrze mnie zna. Mimo to byłem w stanie połknąć te dwie tabletki jedynie wtedy, kiedy znalazłem się w swoim samolocie. Wracamy do domu. To dobra decyzja. Musimy znów być w San Francisco. Nie tam Daniel McBride uprowadził Gillian, ale to idealne miejsce, by zebrać wszystkie siły. Teraz w sprawę zaangażowane jest FBI, ponieważ chodzi o porwanie poza granicą stanu. Thomas Redding, chłopak Marii, nadal jest jednym z prowadzących śledztwo, co wymagało kontaktu z paroma ważniakami z Waszyngtonu. To bez znaczenia. Wyłożę pieniądze na każdą kampanię tych pijawek, aby tylko odzyskać narzeczoną.
Cholera. Moja narzeczona. Teraz już powinna być moją żoną. Panią Gillian Davis. Cztery dni temu mieliśmy wziąć ślub, kiedy ten skurwysyn ją uprowadził i poderżnął gardło mojej matce. Supeł w żołądku zaciska mi się boleśnie i zginam się wpół, chwytając się za brzuch.
– Sir, dobrze się pan czuje? – pyta Jack z niepokojem, kładąc mi dłoń na ramieniu.
Odpycham jego rękę.
– W porządku. Macie już coś, do cholery? Cokolwiek?
– Chase, minęło ledwie parę godzin. Zaraz wylądujemy w San Francisco. Wtedy będę wiedział więcej.
Będzie wiedział więcej. Te trzy słowa nie potrafią usunąć bólu, który przenika każdą komórkę mojego ciała. Gdzie jest Gillian? To pytanie nieustannie krąży mi po przemęczonej głowie. Gillian nadal żyje. Ten sadysta trzyma ją gdzieś w ukryciu, a ja muszę odnaleźć ją całą i zdrową.
Kiedy wysiadamy z samolotu, samochód już czeka na nas na płycie lotniska.
– Zabierz mnie do siedziby FBI – mówię do Jacka.
Mój ochroniarz zaciska zęby.
– Sir, mamy się spotkać z detektywem Reddingiem i agentem Brennenem w bezpiecznym miejscu blisko lotniska. Sądziłem, że na wypadek gdybyśmy musieli znów lecieć, wolałby pan być w pobliżu – mówi Jack.
– Dziękuję, Jack. Dobry pomysł.
Dzięki Bogu ktoś zachowuje jasność myślenia. Mój umysł to kłębowisko emocji. Dopiero ostatnio taki się stałem. Gillian wydobyła ze mnie nowe cechy, a emocjonalność okazała się najbardziej niekomfortowa. Przedtem nie przejmowałem się tym, co myślą ludzie, jak wydaję swoje pieniądze ani opinią mediów, a z pewnością miałem gdzieś nawiązywanie przyjaźni. Dzięki Gillian dowiedziałem się, jak płytkie i puste było moje życie, zanim wypełniła je światłem i miłością. Ona sprawia, że chcę być mężczyzną, z którego może być dumna.
Teraz jednak znów staję się zręcznym biznesmenem, wymagającym i bezwzględnym miliarderem, który bez żadnych skrupułów sypie pieniędzmi na prawo i lewo, byle dostać to, czego pragnie. Dopóki Gillian nie wróci w moje ramiona i do mojego łóżka, a moje życie nie stanie się znów kompletne, spalę ostatni most, zgnoję każdego, kto przeszkodzi w dochodzeniu, i wydam tyle pieniędzy, ile będzie trzeba. Mam jeden cel, a jest nim rudowłosa dziewczyna, która posiadła moje ciało, umysł i duszę.
Jack zawozi nas do hotelu przy lotnisku. Gdy tam wchodzimy, dyrektor prowadzi nas prosto do windy.
– Panie Davis, dziękuję, że odwiedził pan nasz hotel. Kiedy pański przedstawiciel zadzwonił do nas dziś rano, postaraliśmy się przygotować wszystko zgodnie z pańskimi wymaganiami.
Ściągam brwi. Nie wiem nic o żadnych wymaganiach. Dyrektor spogląda na Jacka, a potem na mnie.
– Komputery, bezpieczne łącze internetowe, całodobowy kontakt z detektywem Thomasem Reddingiem i agentem Brennenem w penthousie.
Kiwam głową i patrzę na wyświetlacz pięter. Kiedy pokazuje się na nim cyfra trzydzieści pięć, winda się zatrzymuje. Drzwi otwierają się na niewielki korytarz. Z lewej i prawej strony jest po jednej parze drzwi.
– Zarezerwowaliśmy pokoje zgodnie z pańskim życzeniem. Nikt tu panom nie przeszkodzi. Oto pańskie klucze. – Otwiera drzwi jednego z pokojów i podaje nam karty magnetyczne.
Apartament jest duży i rozciąga się z niego spektakularny widok. Tyle że mnie nie zależy na podziwianiu widoków. Czy Gillian może wyglądać ze swojego zamknięcia? Jest uwięziona w wieży ponad chmurami czy w brudnym, ciemnym lochu? Na myśl o tym czuję bolesne ukłucia promieniujące wzdłuż kręgosłupa. Rzucam marynarkę na fotel, sięgam do baru i nalewam sobie macallana na dwa palce. Połykam whisky jednym haustem i napełniam drugą szklankę, wskazując ją Jackowi. Ten podchodzi, bierze ją ode mnie i wychyla trunek. Wciąga powietrze i oddaje mi szklankę.
– Jeszcze jedną? – pytam, wiedząc, że będę potrzebował jeszcze wiele whisky, żeby przetrwać noc.
Jack potrząsa głową przecząco. Jeśli mam być szczery, jestem zaskoczony, że przyjął ode mnie tę pierwszą. Zwykle nie pije, kiedy pracuje, ale w obecnej sytuacji, dopóki nie znajdziemy Gillian, będzie w najwyższym stopniu skoncentrowany. Znam Jacka bardzo dobrze i wiem, że mnie nie zostawi, zanim ona nie będzie bezpieczna. Jest moim ochroniarzem i kierowcą, ale znam go od dzieciństwa.
Rozlega się trzykrotne stukanie do drzwi i Jack idzie je otworzyć. Po chwili do apartamentu wchodzą Thomas, Maria i, jak się domyślam, agent Brennen. Jest mężczyzną o bezbarwnym wyglądzie, brązowawoszary garnitur wisi na nim, wyraźnie niedopasowany. Ma białe wąsy i brodę, przez co bardziej przypomina pułkownika Sandersa, założyciela KFC, którego wizerunek zdobi logo tej sieci, niż poważnego agenta federalnego z wieloletnim wojskowym doświadczeniem. Zamykam oczy i modlę się, aby w tej głowie o twarzy dobrotliwego dziadka krył się umysł samuraja.
Maria zostawia towarzyszących jej mężczyzn i prędko podchodzi do mnie. Zarzuca mi ręce na szyję i mocno mnie obejmuje. Trzymam ją, ale nie odwzajemniam uścisku. Czuję się martwy w środku. W tej chwili żadna kobieta oprócz Gillian nie mogłaby dać mi ukojenia.
Maria odsuwa się i wbija we mnie wzrok.
– Ona żyje – mówi tak cicho, że tylko ja mogę ją usłyszeć.
– Wiem.
Kiwa głową i bierze głęboki oddech.
Jack marszczy brwi, patrząc na tę włosko-hiszpańską petardę.
– Co ona tu robi?
Zadaję sobie to samo pytanie.
Maria gwałtownie obraca się na palcach i przechyla w bok z ręką opartą na biodrze. Czarne włosy unoszą się przy tym ruchu jak naelektryzowane.
– Tam stoi mój mężczyzna. – Wskazuje Thomasa. – A on – pokazuje na mnie – jest narzeczonym mojej najbliższej przyjaciółki. Moja przyjaciółka zaginęła. Mam prawo tu być. Ciesz się, że udało mi się tu uciec bez wiedzy pozostałych dwóch. A teraz cállate. Mamy nowe informacje. – Siada, pochyla się w przód i klaszcze w dłonie. – Mów, Tommy.
Thomas wypuszcza powietrze.
– Chase, przedstawiam ci agenta Davida Brennena.
Podaję mu rękę i zauważam, że ma mocny uścisk. Silny mężczyzna, silny umysł… miejmy nadzieję.
– Proszę usiąść. Przejdźmy do informacji.
Czworo z nas zajmuje miejsca na dwóch ustawionych naprzeciw siebie sofach, pomiędzy którymi znajduje się stolik. Jack staje za sofą, mając wszystko w zasięgu wzroku. To zwyczaj, który wyrobił w sobie w czasie służby wojskowej. Mówi, że dzięki temu może zareagować w każdej chwili. W Iraku widział dość zdradzieckich ataków, biorąc udział w Pustynnej Burzy, więc nigdy nie kwestionuję jego zachowań.
– Dzięki informacjom, które dostarczyliście nam dziś rano, udało się ustalić, że Daniel McBride naprawdę nazywa się Daniel Humphrey. – Agent Brennen mówi głośno i wyraża się precyzyjnie, co pozostaje w sprzeczności z jego wyglądem: doborem ubrania i fizycznymi cechami. – Został adoptowany jako nastolatek po śmierci rodziców w pożarze domu.
– Ale on się uratował? – pytam. Sposób, w jaki agent to powiedział, każe mi myśleć, że w tej historii jest coś jeszcze.
Brennen kiwa głową.
– Tak, jako jedyny. W tamtym czasie lokalna policja widziała w tym tylko tragedię. Piec opalany drewnem pozostawiono otwarty, iskra padła z niego na dywan i tak dalej. Chłopiec, Daniel Humphrey, podejrzany Daniel McBride, ledwie zdążył uciec, skacząc z okna swojej sypialni. Twierdził, że właśnie wtedy poparzył rękę. Według raportów wielokrotnie powtarzał, że chwycił klamkę drzwi sypialni i tak się poparzył. Ale spójrzcie na te zdjęcia. – Pokazuje fotografię bladej brudnej dłoni. – Zwróćcie uwagę na oparzenie.
Wpatruję się w tę rękę. Tę samą, która przecięła gardło mojej matce i uprowadziła Gillian.
– Oparzenie nie ma okrągłego kształtu.
Agent Brennen uśmiecha się szeroko, jakby wygrał na loterii.
– Właśnie. Gdyby chciał otworzyć drzwi, oparzenie byłoby okrągłe albo w kształcie klamki. Tymczasem to oparzenie pokrywa większą część wierzchu dłoni, tak jakby trzymał coś bardzo gorącego i poparzył sobie dłoń na zewnątrz.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – Nie jestem już w nastroju do zagadek. – Proszę przejść do rzeczy, agencie Brennen. Moja przyszła żona jest w tej chwili w rękach tego człowieka.
– Sądzę, że poparzył się, kiedy podkładał ogień. To, co trzymał w ręce, jakiś rodzaj pochodni, opaliło mu skórę.
– Myśli pan, że zabił swoich rodziców? – szepce Maria, otwierając szeroko oczy.
Agent Brennen kiwa głową.
– Tak. Uważam, że ich zabił, tak jak tę biedną dziewczynę w studiu jogi, pańską matkę i jak próbował zabić pana Parksa. Ten człowiek ma znakomite umiejętności, jest niezwykle inteligentny i bardzo cierpliwy. Według naszego profilera Gillian może być przedmiotem jego fascynacji.
Rzucam pod nosem przekleństwo.
– Panie Davis, to może działać na jej korzyść. Jeśli wierzy, że ona należy do niego, to znaczy, że jest do niej głęboko przywiązany i prawdopodobnie ją kocha. Dzięki temu jest większa szansa, że nie zabije jej od razu.
– Więc myśli pan, że na razie jest bezpieczna?
Brennen mruży na moment brązowe oczy.
– Nie. Jeśli nie odwzajemni tej fascynacji czy miłości, on ją skrzywdzi. Będzie próbował przerwać jej związek z panem i resztą świata, tak aby wszystkie ścieżki prowadziły do niego.
Przymykam oczy, głęboko wciągam powietrze, wstaję i zaczynam chodzić po pokoju.
– Jakie są nasze następne kroki?
Jestem naładowany energią, skoncentrowany. Czuję się tak samo jak wtedy, kiedy mam przejąć podupadające przedsiębiorstwo. Polowanie trwa. Znajdziemy ją.
Thomas loguje się na jednym z laptopów, które Jack ustawił na stoliku kawowym.
– Sprawdziliśmy już jego mieszkanie. – Patrzę mu w oczy. – Nie było go tam. Widać, że żył bardzo skromnie, ale znaleźliśmy wszystkie materiały, których użył, konstruując bombę do siłowni. – Ponaglam go gestem ręki. – Opuścił pracę ponad tydzień temu i odtąd go nie widzieli. Jego szef mówi, że wziął miesiąc urlopu. Wyjechał do… – Thomas zaciska pięść. – Meksyku.
Oczywiście że tam. Na mój cholerny ślub.
– To wiemy. A czego nie wiemy? – pytam ostro.
– Miejsce, w którym się wychował. Posiadłość nadal należy do niego. Według Google Earth nie ma tam żadnych domów. Wygląda na opuszczoną.
– Gdzie to jest?
– W San Diego.
Odwracam się do Jacka, ale on już się szykuje. Spokojnie podchodzę do fotela, sięgam po marynarkę i ją wkładam.
– Co robisz? – pyta Thomas.
Spoglądam na niego, jakby był ignorantem bez znaczenia. W tym momencie nienawidzę samego siebie, ale trzymam się tej wersji Chase’a Davisa. Tego, który nie roni łez nad uprowadzoną narzeczoną ani zamordowaną matką. Mężczyzny, który robi wszystko, co niezbędne, by dostać to, czego potrzebuje i pragnie.
Jack rzuca coś krótko do telefonu, kiedy wszyscy się podnoszą i wychodzą za nami z apartamentu.
– Każ zatankować samolot i zgłoś plan lotu non stop do San Diego International. Na lotnisku niech czekają dwa samochody. Za piętnaście minut będziemy w hangarze.
– Lecimy z tobą – mówi Thomas. Gniew sprawia, że jego głos brzmi chrapliwie.
– Spodziewałem się tego.
– To pusty teren. Być może na miejscu niczego nie znajdziemy. Ruszymy tam z samego rana.
Wiem, że Thomas chce, abym zobaczył, że w tej sprawie dokłada wszelkich starań, i ja to widzę. Tyle że teraz nie jest pora, by poklepywać się po plecach. To krytyczny moment i tylko bezwzględni i nieugięci znajdą to, czego szukają, na czas.
– Rano Gillian może już nie żyć.
Gillian
– Chase! Chase, to ja! – krzyczę.
Wiatr niesie mój głos w stronę mężczyzny stojącego samotnie na klifie na horyzoncie. Ma na sobie czarny smoking, bryza rozwiewa mu ciemne włosy. Morskie fale rozbijają się o klif.
– Chase! – wołam go znowu, ale mnie nie słyszy.
Stopy grzęzną mi w błotnistym piasku, kiedy boso brnę do niego krok za krokiem. Suknia ślubna zaczepia się o kamienie i muszle, krępując mi ruchy. Pociągam ją i materiał rozrywa się z tyłu. Skrawki jedwabiu natychmiast unoszą się w powietrze i płyną z chmurami, obracając się zjawiskowo.
Przyspieszam kroku, ale on odchodzi. Z pochyloną głową i opuszczonymi ramionami.
– Chase! – krzyczę rozpaczliwie.
Mój mężczyzna w końcu przystaje, odwraca się i mnie dostrzega. Nawet z tej odległości widzę jego wspaniały uśmiech. Przeklęta suknia ciśnie mnie teraz w talii, tren jest brudny i ciężki od błota. Szarpię jedwabny gorset, próbując go z siebie zerwać. Dźwięk rozdzieranego materiału – nie, rozcinanego! – dociera do mojej świadomości. Plaża zaczyna drżeć i z trudem utrzymuję równowagę. Chase wyciąga rękę. Zbliżam się do niego, ale wciąż nie jestem dość blisko. Suknia szarpie mnie w tył i padam na piasek – tyle że to nie jest piasek. To coś jest bardziej miękkie, sprężyste. Z całych sił staram się odbić, ale tym razem wydaje mi się, że zmagam się z wiatrem, który przygniata mnie z powrotem, mimo to opieram się i próbuję podnieść się na nogi. Chase stoi nieruchomo w oddali. Nie przychodzi po mnie. Jest na tyle blisko, by widzieć moje wysiłki, jednak nie podchodzi.
Wyciągam ręce w tył, próbując jeszcze raz pociągnąć suknię. W końcu odrywa się, a ja zderzam się z twardym ciałem. Trzepocząc powiekami, otwieram oczy i już nie jestem na plaży. Zatęchła woń pleśni i czyjegoś potu usuwa zapach oceanu i plaży, na której Chase był w moim śnie. Słyszę swój głośny oddech przy śliskiej szyi jakiegoś mężczyzny. Nie jakiegoś. Mojego porywacza.
– Chwała Bogu, że oprzytomniałaś – mówi Daniel, całując mnie w szyję.
Czuję nagłe mdłości.
– Co? – Odpycham się od niego i widzę, że górna część mojej sukni została pocięta i porozrywana.
Danny trzyma w ręce nożyczki. Odbija się w nich światło jedynej w pomieszczeniu żarówki. Cofam się jak przerażone zwierzę. Blok, na który nawinięte są łańcuchy, zgrzyta nad moją głową, gdy metal ociera się o metal. Plecami uderzam o zimny beton. Instynktownie zasłaniam się rękami. Chłód panujący w pomieszczeniu przenika mnie do kości. Rozdarta suknia odsłania mi piersi.
Daniel wpatruje się w mój biust. Odruchowo przełykam ślinę, gdy zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Jeśli mnie dotknie, zwymiotuję na niego.
– Zawsze byłaś piękna, księżniczko, ale gdy widzę cię taką jak teraz, nagą dla mnie, przypominam sobie dobre czasy. Pamiętasz, jak okazywałem ci miłość?
Kręcę głową.
– Danny, nie, nie chcesz tego zrobić. – Słyszę panikę w swoim głosie, która zdradza strach i sprzeciw.
Danny uśmiecha się szeroko.
– Oczywiście, że chcę. Ale jesteś zbyt brudna. Przyniosłem ci to. – Kładzie na materacu nawilżane chusteczki dla dzieci, białą koszulkę bez rękawów i króciutkie szorty. Można by je niemal uznać za bieliznę. – Chcę, żebyś zdjęła tę cholerną obrzydliwą suknię, wytarła całe ciało, nawet tam – spogląda na miejsce, w którym łączą się moje uda – żebyś cała była dla mnie czysta. Jeśli będziesz bardzo grzeczna, może zabiorę cię na górę do kampera i będę się z tobą kochał w prawdziwym łóżku, a nie na tym materacu.
Przełykam ślinę i wstrzymuję oddech, udając, że nie jestem urażona.
– Kiedy, Danny?
– Nie możesz się już doczekać, żeby wrócić do mojego łóżka, prawda? – Uśmiecha się przymilnie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała u niego taki uśmiech. To nie jest mężczyzna, z którym byłam związana prawie rok. Ten człowiek jest zimny, przerażający i wyrachowany. Danny, którego znałam, był miły, dobry i traktował mnie jak coś kruchego i bezcennego.
– Danny, dlaczego to robisz?
Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek, mocno zaciskając usta.
– Wiesz dlaczego. – Jego płonące spojrzenie mogłoby przepalić ciało. Moje ciało. – Ten bogaty skurwiel oczywiście cię zmanipulował. Jesteś przez niego zaślepiona. Miałaś w oczach brylanty i zapomniałaś, co to prawdziwy mężczyzna. Co znaczy mieć kogoś, kto cię kocha i troszczy się o ciebie tak, jak powinien.
Podchodzi i przyciąga mnie do piersi. Łańcuchy chrzęszczą, kiedy zderzam się z jego wielkim ciałem.
– Przypomnisz sobie. Nieważne, ile czasu to zajmie. Przypomnisz sobie, jak nam było dobrze. Jak doskonale może nam być, kiedy znajdziemy się tylko we dwoje.
Odciąga mi głowę w tył i przyciska usta do moich. Kiedy próbuje wepchnąć w nie język, gryzę go mocno.
– Pierdolona cipo! – ryczy i uderza mnie na odlew w twarz.
Padam na materac, jedna strona twarzy znów zaczyna mi pulsować.
– Oczyść się, zdejmij tę suknię i zetrzyj z siebie każdy gram swojego dawnego życia. To ostatnie, co znów zobaczysz. Bo jeśli szybko nie nabierzesz rozumu, Gillian, rozgniewam się i będę musiał dać ci lekcję. Rozumiesz?
Uderza kolanem w materac, kiedy chwytając za podbródek, siłą podnosi mi głowę, żebym spojrzała mu w oczy. Łagodność, którą pamiętałam z okresu, kiedy się spotykaliśmy, zniknęła. Teraz jest w nich nienawiść. Palce Daniela boleśnie wbijają się w moją posiniaczoną szczękę.
– Więc jak?! – krzyczy.
– Okej, okej, rozumiem. Dziękuję, Danny. Wytrę się do czysta – chrypię.
– Grzeczna dziewczynka. I zjedz to cholerne jedzenie! – rzuca ze złością, popychając mnie na legowisko.
Rusza do wyjścia, otwiera drzwi i zamyka je za sobą z impetem. Słyszę, jak zamek się zatrzaskuje. Ten dźwięk brzmi dla mnie jak dzwon pogrzebowy. Ból przeszywa mi twarz i klatkę piersiową, ale staram się o nim nie myśleć. Dostrzegam cienki flanelowy pled leżący obok ubrania. Przyciągam go, wkładam koszulkę na rozdartą suknię i otulam się cała ciepłą flanelą. Niewiele to daje. Zwijam się w kłębek, czując, jak przerażenie i szok ogarniają mnie bez reszty.
Jutro Daniel mnie zgwałci. Wiem to z taką samą pewnością jak to, że Chase robi wszystko, co w jego mocy, żeby mnie znaleźć. Wiara, że zdąży to zrobić, jest na nic. Dziś mija czwarty dzień. Daniel w ogóle nie robi wrażenia, jakby się bał lub martwił, że zostaniemy odnalezieni. Prawdę mówiąc, jest niezwykle pewny siebie. Nie ma cienia wątpliwości, że zmusi mnie do posłuszeństwa. Że w jakiś nieziemski sposób zastąpi to związek, który istnieje tylko w jego głowie.
Sytuacja jest ponura. Mam do czynienia z szaleńcem, który chce nie tylko, żebym go kochała, ale i była tą doskonałą wizją mnie, którą stworzył. Tylko że ja nie wiem, co to za wizja. Zastanawiam się intensywnie. Co powiedziałby doktor Madison? Możliwe, że poradziłby mi znaleźć sposób, aby nawiązać kontakt z Dannym, którego znałam, i Danielem, którym stał się ten człowiek. Postarać się, żeby sobie przypomniał radosne chwile, które razem spędziliśmy. Zwrócić mu uwagę, że to, co teraz ze mną robi, stoi w sprzeczności z tym, czym był nasz związek ponad rok temu? To może zadziałać. Co jeszcze? Spowalniam oddech, zamykam oczy i intensywnie myślę.
Próbując odkryć, dlaczego stał się taki, jaki jest, mogłabym stracić życie. Podjęcie jego gry, udawanie ideału kobiety, którym jestem w jego spaczonej wersji rzeczywistości, to prawdopodobnie najlepszy sposób, by przetrwać. Oczywiście to rozwiązanie oznacza również długotrwałe niszczące skutki. Mowy nie ma, żebym z własnej woli pozwoliła temu mężczyźnie wejść we mnie. Teraz, kiedy wiem, czym się stał, kim jest, na samą myśl o jego dłoniach na mnie zbiera mi się na wymioty.
Żołądek mi drży, tak jakbym miała w brzuchu trzęsienie ziemi. Tego już zbyt wiele. Ledwie udaje mi się dźwignąć na brzeg materaca, by zwymiotować na betonową podłogę. Głównie żółcią i wodą, więc gardło mnie pali, jakbym połknęła garść żyletek. Gwałtownie wstrząsa mną ostry kaszel. Zaczynam powoli lekko oddychać, przywracając tętno do w miarę normalnego stanu. Wciąż mam w ustach wstrętny smak kwasu żołądkowego.
Kiedy zamykam oczy, okruchy snu, który miałam wcześniej, wyłaniają mi się z pamięci. Chase znów stoi na brzegu klifu ubrany w smoking, ale kiedy w tym śnie wyciągam do niego ramiona, nie przychodzi po mnie.
Chase po mnie nie przychodzi.
Ten obraz ze snu sprawia, że łzy spływają mi po posiniaczonych policzkach. Otarcia na skórze pieką pod wpływem soli. On po mnie przyjdzie. Na całym świecie tylko jedno wiem na pewno – to, że Chase mnie kocha. Łączy nas nierozerwalna więź, której nikt nie może zniszczyć. Poza tym, kiedy musimy stawić czemuś czoło albo kiedy czuję potrzebę ucieczki, Chase nieustannie mi przypomina, że bez względu na wszystko zawsze pobiegnie za mną, znajdzie mnie i zabierze z powrotem do domu. Obiecywał mi to mnóstwo razy przez ostatni rok.
Myśli o nim i o tym, jakie może być nasze życie, kiedy mnie odnajdzie, oddalają strach i pozwalają mi na chwilę wytchnienia od piekła, w którym się znalazłam. Suchymi spękanymi wargami powtarzam modlitwę.
– Chase, proszę, znajdź mnie. Proszę, znajdź mnie, Chase.
Tytuł oryginału: Soul
Copyright © 2015 Waterhouse Press, LLC
Published in agreement with Waterhouse Press, LLC, USA
and Book/lab Literary Agency, Poland.
Copyright for the Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA
Copyright for the Polish translation © 2018 Edipresse Polska SA
All rights reserved.
Edipresse Polska SA
ul. Wiejska 19
00–480 Warszawa
Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska
Redaktor inicjujący: Natalia Gowin
Produkcja: Klaudia Lis
Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska
Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska
Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51),
Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73), Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)
Zdjęcie na okładce: AlexAnnaButs/Shutterstock.com
Redakcja: Katarzyna Szajowska
Korekta: Bożena Hulewicz
Projekt graficzny okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka
Skład i łamanie: Graph-Sign
Biuro Obsługi Klienta
www.hitsalonik.pl
mail: [email protected]
tel.: 22 584 22 22
(pon.-pt. w godz. 8:00–17:00)
www.facebook.com/edipresseksiazki
www.instagram.com/edipresseksiazki
ISBN: 978-83-8117-775-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.