Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Maria De La Torre jest twarda i zdołała ocaleć. Jej życie nie było usłane różami, ale krwią i poświęceniem. W Trylogii namiętności towarzyszy swojej duchowej siostrze Gillian, ale ta opowieść jest o jej życiu. Tym, które wybiera i które ktoś, kto wrócił z przeszłości, próbuje jej odebrać.
Elijah to ostatni na świecie mężczyzna, z którym Maria powinna się związać. Jest pochmurnym, twardym, nieprzestrzegającym prawa łowcą nagród – dokładnym przeciwieństwem mężczyzny, którego kochała i straciła, mężczyzny, który poświęcił dla niej wszystko. Jednak Elijah nie należy do tych, którzy dają za wygraną. Przywykł dostawać to, czego pragnie, a teraz postawił sobie za cel zdobycie kruczowłosej uwodzicielki.
Czas im nie sprzyja. Marii znów zagraża niebezpieczeństwo, w obliczu którego już nigdy nie spodziewała się stanąć. A tym razem stawką jest życie lub śmierć. Maria szybko przekonuje się, że właśnie to, czego najbardziej pragnie w życiu, może ją zniszczyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Mojej duchowej siostrze Dyani Gingerich.
Bez Ciebie nie byłoby Marii De La Torre.
Bez Ciebie nie miałabym wspaniałej trójki przyjaciółek.
Bez Ciebie nie napisałabym tej love story.
BESOS
Duchowe siostry związane na zawsze[1]
Nie będę płakać. Nie wolno mi. Okazywanie bólu byłoby oznaką słabości. Nie zgadzam się, by mnie postrzegano jako osobę słabą. Dziesięć lat temu byłam bezradna, bo tak ukształtowało mnie środowisko. Teraz, pięć lat później, jestem tą, która ocalała. Pewną siebie i silną. Wyrzuciłam na zbity łeb swoje pozbawione woli ja w dniu, w którym postanowiłam żyć.
Dziś, przed setkami żałobników, maksymalnie wykorzystuję umiejętność przeżycia. Wytrwam, dla Tommy’ego. Mimo że serce mam w strzępach, w głowie kompletną miazgę, a moje ciało to żywy, oddychający worek kości, tkanek i mięśni funkcjonujących jedynie na autopilocie… muszę. Tommy chciałby, żebym żyła dalej.
Bez niego.
Rozpacz to podstępna suka, której nie można ukryć ani usunąć. Podkrada się jak ninja, dniem i nocą. Jest jak niewidzialny potwór, który w środku nocy wbija człowiekowi szpony w serce. Marzysz o spokoju, a zamiast tego czujesz spustoszenie i rozdzierający ból.
Ból to dla mnie nic nowego. Teraz z wdzięcznością witam jego okrutne ostrze. Sztylet wbity w serce przynajmniej nie pozwala mi zatonąć w odrętwieniu, w którym tak bardzo chciałabym się schronić. Błogosławiona nicość przyniosłaby mi ulgę, kiedy wszystko wokół mnie jest pogrążone w kompletnym chaosie.
Gdziekolwiek spojrzę, widzę mężczyzn w czarnych garniturach i w mundurach, którzy tłumnie gromadzą się w kościele, ich lśniące odznaki rzucają błyski w promieniach porannego słońca. Czerwono-biało-niebieska flaga przykrywająca trumnę, przed którą siedzę, powinna budzić we mnie dumę. Poległ bohater i morze ludzi przybyłych tu, by oddać mu hołd, powinno upewnić mnie, że to moment ostateczny. Nie upewnia. Tommy zginął przeze mnie. Zginął na służbie, broniąc mojej przyjaciółki.
Co gorsza, nie mogłam postąpić inaczej. Serce mi mówi, że dopiero zaczynałam zakochiwać się w Tommym, ale Gillian, moja przyjaciółka, jest moją jedyną rodziną. On to wiedział. Gdyby tak nie było, nie sądzę, by wdał się w walkę z obłąkanym zabójcą. Uratował życie mojej duchowej siostrze, oddając własne.
Jak dam radę z tym żyć? Nie ma takiej książki, która pomogłaby mi uwolnić się od bólu i poczucia winy. Nie ma takiej modlitwy, która zmieniłaby fakt, że mężczyzna, którego właśnie zaczynałam kochać i uwierzyłam, że jemu pierwszemu mogę szczerze zaufać, teraz nie żyje.
Gillian ściska moją rękę, trzymając ją mocno w swoich dłoniach. Siedzi na lewo ode mnie – od strony serca. Ona i dwie pozostałe duchowe siostry są jedynym powodem, dla którego ten zmaltretowany organ wciąż bije. Z prawej strony siedzi Bree, jedną ręką głaszcząc moje udo kojącym, siostrzanym gestem wsparcia. Druga leży spokojnie na jej wydatnym brzuchu. Jedno życie odeszło, drugie wkrótce się narodzi. Ktoś przesądny mógłby powiedzieć, że tak już jest na świecie. Yin i yang. Życie i śmierć. Mam ochotę rozjechać na miazgę pinchazo, który wymyślił to powiedzenie. Odebrać to, co ten ktoś kocha najbardziej, i rzucić temu skurwielowi w twarz.
Spoglądam na swoje palce – splecione z palcami moich przyjaciółek – i przypominam sobie o duchowej siostrze, która nie może tu dzisiaj z nami być. Kathleen. Wciąż jest w szpitalu. Druga osoba, którą zawiodłam. Gdybym tylko dotarła do niej szybciej, nie zostałaby tak straszliwie poparzona. Nie trzeba by było rozprężać jej płuca. Siedziałaby teraz z nami i wspierałaby mnie. Zamiast tego jest w centrum leczenia oparzeń i walczy o życie.
Przesuwam językiem po suchych, spękanych wargach i analizuję wydarzenia tamtego wieczoru w teatrze. Powinnam była tam wejść. Mimo że próbowałam wykopać deski, którymi zabite było okno Kathleen, spóźniłam się. Pokaleczone podeszwy stóp pieką mnie w płaskich butach, które włożyłam. To dobrze. Wciąż mnie bolą w nocy, a brzuch poraniony wtedy, kiedy przeciskałam się przez pęknięte okno, by dotrzeć do przyjaciółki, też się całkiem nie zagoił.
Od pożaru w teatrze, po którym trafiłyśmy z Kat do szpitala, minęły trzy tygodnie. Dwa tygodnie, od kiedy mężczyzna, którego kochałam, został wypchnięty z okna zabytkowej wieży i zabił się, spadając z wysokości ponad sześćdziesięciu metrów. Powiedziano mi, że będąc już w powietrzu, mój Tommy wystrzelił grad kul i jedna z nich trafiła Daniela prosto w szyję, raz na zawsze kończąc panowanie strachu i zniszczenia, które siał dookoła.
Dreszcz mnie przebiega, kiedy staram się skupić całą uwagę na stojącej przede mną trumnie. Rodzice Tommy’ego siedzą w sąsiednim rzędzie z pozostałymi członkami rodziny. Kiedy przyjechałam, przytulili mnie, jakbym była ich córką – nie żebym naprawdę wiedziała, jakie to uczucie. Jego matka nawet szepnęła mi na ucho, że zawsze będę u nich mile widziana. Ojciec zaprowadził mnie do pierwszej ławki, na miejsce dla żony z rodziną, tak jakbym zasłużyła na ten zaszczyt. Ani trochę nie zasłużyłam.
Wracam do rzeczywistości, kiedy ksiądz podchodzi do ołtarza i zaczyna odprawiać mszę żałobną, upamiętniając Thomasa Reddinga, detektywa policji San Francisco, syna, brata… mężczyzny, któremu nigdy nie miałam okazji powiedzieć, że go kocham. Umarł, nie poznawszy prawdy. I z tą świadomością muszę żyć do końca swoich dni.
* * *
Kiedy nieruchomo wpatruję się w trumnę, czuję z tyłu na ramieniu dotyk ciepłej dłoni. Pragnę ciszy i spokoju. Domyślam się , że kościół jest pusty, wszyscy poszli na stypę do domu rodziców Thomasa.
– Maria, es hora de ir. Pora iść – mówi Chase po hiszpańsku, w moim rodzinnym języku.
Kiwam głową i wstaję, ból przeszywa mi nogi od poranionych stóp, na których opieram ciężar ciała. Lekarz zalecił mi ograniczenie poruszania się przez trzy do czterech tygodni, aby rany mogły się zagoić. Niestety nie jestem posłuszną pacjentką, więc ich leczenie trwa dłużej, niż oczekiwano.
– Czy mogę na parę minut zostać sama? – pytam, spoglądając przez ramię.
Chase Davis obejmuje Gillian, moją najbliższą przyjaciółkę. Łzy strumieniami spływają jej po twarzy. Chyba nie przestała płakać od czasu pożaru. Jest bledsza niż zwykle i ma puste spojrzenie. Widzę, że odzyskała trochę wagi utraconej w ostatnich miesiącach, kiedy ten psychol rządził naszym życiem, ale niewiele. Nadal wygląda jak skóra i kości. Cholera, poza Bree, która jest w ciąży, wszystkie schudłyśmy do granic możliwości. Zawsze tak jest, kiedy człowieka spotyka cios.
Chase trzyma dłoń na brzuchu Gillian. To opiekuńczy i dziwny gest, ale to bardzo zaborczy mężczyzna. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Mimo to moją przyjaciółkę nie mogło spotkać nic lepszego i jestem szczęśliwa, że znaleźli siebie. Miałam nadzieję, że wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie, jak w powieściach. Gillian z Chase’em. Bree z Phillipem. Kat z Carsonem. A ja z moim Tommym. Nic z tego. Teraz jestem samotna w tłumie.
Chase wciąga powietrze i wzdycha.
– Oczywiście. Poczekamy na ciebie przed kościołem.
Ściska mi ramię, a ja zamykam oczy. Potem podchodzę do trumny, o którą oparte jest naturalnej wielkości zdjęcie Tommy’ego w policyjnym mundurze. Kładę dłoń na fladze i opuszczam głowę.
– Tommy, wybacz. Nic takiego nie miało prawa się wydarzyć. To nie powinno było ciebie spotkać – szepcę, całym sercem wierząc w każde słowo. Ból, który czuję po tej stracie, jest nie do zniesienia, rozrywa mnie od środka.
W końcu łzy wzbierają mi w oczach i spływają po twarzy. Poddaję się, nie mam najmniejszej szansy pokonać żalu, który rozdziera mi serce i przenika mnie całą. Już nie jestem w stanie się powstrzymywać. Cała drżę z napięcia i wysiłku, by nie wpaść w rozpacz. Łzy spływają mi po policzkach i brodzie, skapując na podłogę. Każda kropla parzy mnie jak gorąca magma.
– Gdybym mogła, zajęłabym twoje miejsce.
Dotykam wieka trumny w nadziei, że gdzieś, w jakiś sposób, mój Tommy mnie słucha.
– Ach, moja piękna, to byłaby ogromna strata.
Sztywnieję przestraszona, słyszę za sobą głęboki, chrypliwy, aż nadto znajomy głos.
Znam ten głos.
Od dwóch tygodni co noc ten głos pojawia się w moich snach. Słyszę go w głowie, uspokaja mnie, kiedy poczucie winy i żal stają się druzgocące. To on. Włosy mi się jeżą na głowie i przedramionach. Przełykam ślinę, usiłując pozbyć się wielkiego kłębu waty, który utkwił mi w gardle. Powoli wciągam powietrze, przymykam powieki i odwracam się. Boże, błagam…
To niemożliwe.
Po prostu mowy nie ma.
Czyżby?
Tommy.
Mrugam gwałtownie, patrząc na to, co wydaje mi się, że widzę. To on. Żywy. Esplendido. Jego oczy są tak samo olśniewająco zielone, jak pamiętam. Kiedy na mnie patrzy, wydaje się widzieć mnie na wylot, moją zdruzgotaną duszę. Serce zaczyna mi bić jak szalone, nie jestem w stanie nadążyć za jego rytmem. Chwytam się za pierś.
– To niemożliwe… – mówię zduszonym głosem.
Nie panuję teraz nad łzami, ich gorące krople spływają mi po twarzy na dekolt. Wyciągam drżącą rękę. Jego głowę otacza aureola światła, ale ma ciemne włosy, lekko przystrzyżone na bokach. Jak to? Mrugam kilka razy, próbując zrozumieć, co widzę. Tommy nie miał włosów.
– Dobrze się czujesz? – pyta, ale głos ma głębszy, jego tembr jest nieco inny niż ten, do którego przywykłam.
Kiedy zaczynam się chwiać i tracę równowagę, mężczyzna chwyta mnie pod ramiona i przyciąga do potężnej klatki piersiowej. Jest o wiele szersza niż ta, do której się przytulałam, którą całowałam i obejmowałam przez miniony rok.
– O Boże. Co się dzieje? – Szlocham, ściskając jego wytatuowane ramiona.
Wytatuowane ramiona. Tommy nie miał żadnych tatuaży. Przesuwam po nich palcem, uważnie przyglądając się temu, co widzę. Nadal drżę jak liść w środku burzy.
– Tommy? – Delikatnie dotykam jego brodatej szczęki. Brodata szczęka?
Mężczyzna gwałtownie odrzuca głowę w tył.
– Tommy? Nie… och, nie. Coś się pani pomieszało.
– Ale… ale, ty jesteś nim. Masz takie same oczy. Twoja twarz…
Ścieram łzy z policzków i wyrywam się z jego uścisku tak gwałtownie, że uderzam plecami o trumnę, która podtrzymuje mnie tak, jak zrobiłby to Tommy, i potrząsam głową.
– Tracę rozum. W końcu się stało. Jestem loco en la cabeza! – krzyczę, ledwie nad sobą panując, i wpatruję się w ducha Tommy’ego.
Mężczyzna wyciąga przed siebie ręce uspokajającym gestem. Ręce Tommy’ego, tyle że wydają się trochę większe. Wszystko w nim wydaje się wyolbrzymione. To pewne, odwaliło mi.
– Nie jest pani szalona. – Śmieje się nieco niskim, głębokim śmiechem, który sprawia, że ściska mi się serce. Brzmi jak śmiech Tommy’ego, a jednak inaczej.
– Nie rozumiem. Ty nie żyjesz. I nie jesteś tobą! – Odwracam głowę i szukam wzrokiem wyjścia z kościoła albo swoich przyjaciół. – Chase! Gillian! – wołam z całych sił. Czy to sen? Jeszcze jeden koszmar, z którego nie mogę się obudzić?
Drzwi w głębi się otwierają i światło wnika do środka, ukazując sylwetkę nieznajomego.
Kroki zbliżają się do mnie, ale Tommy też.
– Ty nie żyjesz. – Wyciągam palec w jego stronę i kręcę głową.
– Nie jestem Thomasem – odpowiada prędko nieznajomy i opuszcza ręce.
Odgłos kroków na drewnianej podłodze rozbrzmiewa coraz wyraźniej.
– Maria! – Słyszę głos Chase’a i przysięgam, że jest on jak kojący balsam na moje rany.
Chase podchodzi do nas, za nim dostrzegam ogniście rude włosy mojej przyjaciółki.
– Ria! – krzyczy Gillian.
Padam w ramiona Chase’a i płaczę – szlocham rozpaczliwie w jego ciepłą pierś.
– Tommy! – wyrzucam z siebie zdławionym głosem.
– Kim pan jest? – Głos Chase’a brzmi śmiertelnie groźnie. – Jezu Chryste, pan wygląda dokładnie tak jak on! – Chase wydaje zduszony okrzyk, jakby dopiero teraz przyjrzał się mężczyźnie stojącemu przed nami. Odwracam głowę i patrzę na nieznajomego.
Gillian podchodzi do nas, chwiejąc się na wysokich szpilkach, i unosi ręce, by złapać równowagę. Mężczyzna wyciąga ramię, by ją podtrzymać. Ona go chwyta za nadgarstek i gwałtownie nabiera powietrza, widząc jego twarz.
– O mój Boże, to ty… – Delikatną białą dłonią zasłania aksamitne usta.
Mężczyzna przecząco kręci głową.
– Próbowałem to pani powiedzieć, zanim się pani wystraszyła – zwraca się do mnie, gdy nie odrywam się od piersi Chase’a. – Nazywam się Elijah Redding, ale wszyscy nazywają mnie Red.
– Kim pan jest? – Udaje mi się sformułować to pytanie mimo przepełniającego mnie lęku i niepokoju.
Mężczyzna przeczesuje palcami pasma ciemnych włosów.
– Jestem bratem bliźniakiem Tommy’ego.
– Bliźniaki! – szepcę chrypliwie, odsuwając się od piersi Chase’a. Tommy nigdy nie wspominał, że ma brata bliźniaka.
– Jednojajowe. – Elijah kiwa głową.
– Mało powiedziane! – dodaje Gillian. – Wygląda pan jak Tommy w wersji „Hulk”. To niesamowite.
Chase szybko odwraca głowę w jej stronę, rzucając ostre spojrzenie.
– No co? Spójrz na niego, skarbie. Wygląda jak Tommy, ale z dodatkowymi dwudziestoma kilogramami mięśni i niesamowitymi tatuażami. – Nie ma jak Gigi, kiedy trzeba w prosty sposób opisać seksownego faceta.
Chase mnie puszcza i podchodzi do żony, obejmuje ją w talii i przyciąga do siebie.
– Porozmawiamy o tym później – burczy, a potem odwraca się do brata Tommy’ego. – Dlaczego Maria nie spotkała pana wcześniej?
Właśnie takie pytanie bym zadała, gdybym potrafiła wydobyć z siebie tyle słów naraz. Tymczasem nie mogę oderwać od niego wzroku. Gillian ma rację. Elijah jest podrasowaną wersją mojego Tommy’ego. Ten sam wzrost, te same oczy i usta. Włosy są inne. Tommy gładko golił twarz i głowę, podczas gdy Elijah ma kilkudniowy zarost na mocnej szczęce. Chociaż mógł się ogolić i wyglądać jak pogrążony w żałobie brat, gdyby nie miał tego gdzieś. Widać jednak nie ma, skoro się tu pokazał.
– Nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktów przez ostatnie lata. Właśnie wróciłem do miasta – mówi Elijah przez zaciśnięte zęby. – Kim pani jest dla mojego brata? Widziałem, że siedziała pani w pierwszej ławce. Co was łączyło?
Wzdrygam się. Jeśli należy do rodziny, dlaczego o mnie nie wiedział? Tommy i ja byliśmy parą blisko rok.
Z tego samego powodu ty nie wiedziałaś o nim.
– Pański brat był moim chłopakiem.
Elijah zamyka oczy, uśmiecha się gorzko i kręci głową.
– Oczywiście, że miał taką gorącą laskę jak ty. – Jego wzrok wędruje po mnie od góry czarnego jednoczęściowego kombinezonu po baleriny. – Powinienem był się domyślić. – Przesuwa kciukiem po dolnej wardze. – Zawsze umiał obchodzić się z kobietami.
Krzyżuję ramiona na piersiach. Chase wyciąga do mnie rękę, więc ją biorę i staję przy nim, a on mnie obejmuje.
– Jesteś gotowa?
– Listo para decir adios? Nie. – Pożegnać się? Nie.
Chase ze smutkiem kiwa głową, a Gigi pieszczotliwie głaszcze mnie po policzku.
– Nigdy tak naprawdę się z nimi nie żegnamy, kochanie. Żyją w nas i w tych, którzy ich kochali. – Potem Gillian spogląda na Elijaha. – Bardzo nam przykro z powodu pańskiej straty. Tommy zginął, ratując mi życie. To dar, za który nigdy nie zdołam się odwdzięczyć, ale jeśli kiedykolwiek będzie pan czegoś potrzebował, czegokolwiek, mój mąż i ja będziemy zaszczyceni, mogąc to dla pana zrobić.
Szerokie ramiona Elijaha sztywnieją i lekko się unoszą.
– Może moglibyśmy się spotkać któregoś dnia i… hm… opowiedziałaby mi pani, w jaki sposób uratował pani życie – mówi, składając ręce.
Twarz Gigi rozjaśnia uśmiech tak pogodny, jakby niebo opromieniało jej twarz.
– Bardzo bym chciała opowiedzieć panu o tym, jak pański brat został bohaterem.
Przy ostatnich słowach Elijah krzywi się i odwraca wzrok.
– Tak, dziękuję – mówi.
– Czy ma pan wizytówkę? – Pytanie Chase’a brzmi tak absurdalnie, że nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem.
Elijah śmieje się i kręci głową. Tak sądziłam.
Chase marszczy brwi w znany mi sposób, sięga do kieszeni marynarki i wyjmuje własną.
– Oto moja. Tak jak powiedziała żona, będziemy szczęśliwi, mogąc zaprosić pana na drinka czy kolację. Proszę zadzwonić. Mojej żonie bardzo by to poprawiło samopoczucie. – Wyciąga rękę, a Elijah ją ściska. Pochyla się szybko, tak by Gigi nie słyszała, ale do mnie docierają jego słowa. – Ogromnie przeżywa jego śmierć – szepce i cofa się parę kroków. – Jeszcze raz proszę o telefon.
Elijah wkłada wizytówkę do tylnej kieszeni czarnych dżinsów.
– Zadzwonię – mówi.
– Będę bardzo wdzięczny – odpowiada Chase i wyciąga do mnie ramię. – Możemy iść? – pyta.
Odwracam się do Elijaha.
– Przepraszam, że zareagowałam w taki sposób… – Podnoszę głowę i spoglądam mu w oczy, które tak dobrze znałam u kogoś innego.
Elijah dotyka dłonią mojego policzka.
– W porządku, skarbie. Jestem do tego przyzwyczajony – mówi, ocierając zabłąkaną łzę.
– Tak mi przykro z powodu twojego brata. – Oddycham ciężko, znów usiłując powstrzymać wzbierający mi w piersi płacz.
– Mnie też – odpowiada z powagą i opuszcza rękę.
Podnoszę do twarzy dłoń, by poczuć ciepło jego dotyku. Tak bardzo przypomina mi dotyk Tommy’ego, a jednak jest zupełnie inny.
Chase prowadzi mnie kościelną nawą w stronę wielkich półokrągłych drewnianych drzwi.
– Hej! – woła za nami Elijah.
Wszyscy troje się odwracamy.
– Jak masz na imię?
– Maria. Maria De La Torre.
– Miło było cię poznać, Mario De La Torre – mówi, a potem siada w ławce z przodu.
Przez chwilę obserwuję, jak się pochyla z głową w dłoniach, opierając łokcie na kolanach. Wygląda na pokonanego, jakby przygniatał go gigantyczny ciężar.
– Chodź – ponagla mnie Gigi, ale coś każe mi zostać, pocieszyć go, poznać tego mężczyznę, który tak bardzo przypomina mi Tommy’ego.
Jego brata bliźniaka. Nadal nie mogę uwierzyć, że miał brata bliźniaka, a ja nic o tym nie wiedziałam. Dlaczego Tommy nigdy nie wspomniał o Elijahu? Ani jego rodzina? Bywałam na niezliczonych kolacjach en la casa familia de la Redding. To niepojęte, że jego imię nigdy wtedy nie padło. Spędziliśmy razem Dzień Dziękczynienia i Boże Narodzenie, i nic. Ani słowa.
To nie ma sensu. Wiem tylko, że kiedy zawołał za mną, pomyślałam, że to Tommy mówi do mnie zza grobu. A kiedy się odwróciłam, było tak, jakbym zobaczyła żywego, oddychającego ducha. Tyle że był potężniejszy i w pewien surowy sposób przystojniejszy. Elijah wygląda jak człowiek, który nie potrafi długo usiedzieć w jednym miejscu. Dba o siebie, czego oznaką wydaje się masa mięśni pod naciągniętym czarnym T-shirtem. Ciemne dżinsy, buty motocyklowe i swobodna postawa wskazują, że ma gdzieś, co ludzie myślą o jego ciuchach, bo nie ubiera się dla nikogo innego. Nawet na pogrzeb. Podczas gdy wszyscy przyszli w odświętnych strojach, brat Tommy’ego pojawił się w dżinsach i T-shircie, i to po zakończeniu ceremonii. Sama nie wiem, czy miałabym ochotę objąć tego faceta, czy pokazać mu środkowy palec.
Kiedy wychodzimy na zewnątrz, Gillian zatrzymuje się przed limuzyną.
– Jasna cholera, Ria. Dobrze się czujesz? – Bierze mnie za ramię, a jej szmaragdowozielone oczy patrzą na mnie z niepokojem.
– Nie wiem. – Kręcę głową. – Tak. Nie. Być może. To było takie popieprzone.
Chase poprawia rękawy marynarki.
– Mało powiedziane. Nie wiedziałaś, że on miał brata bliźniaka?
– Nie. To dla mnie totalna niespodzianka. Tommy i jego rodzina przez cały ten rok ani razu o nim nie wspomnieli. Pamiętałabym, gdyby mój chłopak powiedział mi, że ma brata bliźniaka. Jednojajowego!
Gillian mnie przytula.
– Boże, co za dzień. Chcesz wpaść na drinka do penthouse’u i spróbować o tym zapomnieć?
Chase przyciąga Gillian do siebie, szepce jej coś na ucho, potem obie dłonie kładzie jej na brzuchu. Co jest, do cholery? Nigdy przy mnie nie zachowywał się tak nadludzko zaborczo – tylko wobec mężczyzn, którzy czynili awanse jego kobiecie. Nawet jeśli w ostatnich miesiącach przeżywaliśmy istne piekło, jego opiekuńczość osiąga imponująco idiotyczne rozmiary.
Gillian klepie go po ręce i patrzy mi w oczy, ale odpowiada Chase’owi.
– Och, ja nie jestem w nastroju na drinka, skarbie. Nigdy nie piję, kiedy jest mi smutno. Ale Ria i ty zdecydowanie powinniście się upić. Co ty na to? – Uśmiecha się do mnie słodko i zakłada za ucho rudy lok.
– Wygląda na to, że dzisiejszą noc spędzę w la casa Davis. Chase, lepiej otwórz jakieś la buena mierda.
– Porządne świństwo. – Chase się uśmiecha. – Załatwione. A teraz wsiądź, proszę, do samochodu i zapnij pas.
– Jak zwykle apodyktyczny – mówię, wydymając usta.
– Siostro, nie masz pojęcia, jak bardzo. – Gigi wzdycha rozmarzona.
– Opowiesz mi o tym przy tequili – odburkuję i otwieram drzwi limuzyny.
Zerkam na kościół, do którego już nigdy w życiu nie wejdę.
– Żegnaj, Tommy – szepcę w chwili, gdy wychodzi z niego Elijah. Wstrzymuję oddech i widzę, że on też na mnie patrzy. Potem unosi rękę, machając na pożegnanie.
Wiatr rozwiewa mi włosy i chłód przenika mnie do szpiku kości. Ramiona pokrywa mi gęsia skórka i szczękam zębami. Jeszcze raz rzucam okiem na kościół i macham do tej samotnej postaci, po czym pochylam głowę i wsiadam do auta.
Y entonces qué pasó? – bełkoczę do kieliszka margarity. Cholera, ten kamerdyner robi niesamowite drinki. Benty? Benito? Nie, nie… Bentley. Właśnie, tak się nazywa. Jest increíble.
– Po angielsku! – Gigi klepie mnie w udo z gniewną miną, a potem chichocze.
Ups… Nie zdawałam sobie sprawy, że mówię po hiszpańsku. Te drinki pije się zbyt łatwo.
– Zapytałam, co było potem?
Moja przyjaciółka siedzi po turecku na sofie obok mnie. Chase się uśmiecha, rozparty na sofie stojącej naprzeciwko. Zwykle jest bardzo opanowany, ale od kiedy Daniel McBride prześladował, a potem uprowadził jego ukochaną Gillian i zamordował mojego Tommy’ego, stał się zdecydowanie bardziej powściągliwy, nawet trochę zimny. Mimo to widzę, że topnieje z kolejną wychylaną whiskey.
Gillian wciąga powietrze, spogląda mi w oczy i wykrzykuje odpowiedź na moje pytanie. Mam wrażenie, że wiedziałam, co zamierza mi powiedzieć.
– Wzięliśmy ślub! – wykrzykuje, podrygując na sofie z wyrazem czystej radości na twarzy.
Mrugam kilka razy, patrząc w tęczowe smugi światła, które przesuwają mi się przed oczami, kiedy się porusza. Czuję, że robi mi się gorąco z gniewu.
– Wiedziałam! – Kręcę głową i dźgam ją palcem w udo. – Po prostu wiedziałam! Ty puta! Uciekłaś i wyszłaś za mąż bez swoich przyjaciółek! No es cool! – Wydymam usta i posyłam Chase’owi zabójcze spojrzenie. – A ty – kieruję oskarżycielsko palec w jego stronę – to zaplanowałeś. Przekonasz się, że karma es una puta y su nombre es Maria! – Co mniej więcej tłumaczy się: „Karma to wredna suka i ma na imię Maria”.
Chase chichocze tak, że krztusi się drinkiem. Uderza się pięścią w mostek.
– Jezu, Maria, nie możesz odpuścić?
– Nigdy nie odpuszczałam i nigdy nie będę. Uciekłeś. Z moją przyjaciółką. Jak mogłeś? – pytam go wprost, ale nie potrafię ukryć tonu przygnębienia w głosie.
Gdybym lepiej się trzymała, nie brzmiałabym teraz jak płaczliwe dziecko. Niestety kilka margarit, pogrzeb, do tego niewiele jadłam… Co mogę powiedzieć? Oto ja, pięciolatka. Chase wie, że Gillian jest dla mnie wszystkim. On to wie.
Oczy Chase’a są błękitne jak ocean, kiedy stawia fotel naprzeciw mnie i bierze moją rękę. Nigdy wcześniej tak nie robił, ale ostatnio stał się bardziej otwarty, jeśli chodzi o gesty. Jestem zachwycona, że stara się zbliżyć do mnie i dziewczyn, jakbyśmy teraz naprawdę były częścią jego życia, może nawet rodziny.
– Maria, uważam, że prawdziwe pytanie brzmi, jak mógłbym nie ożenić się z nią po cichu, po tym dniu ślubu z piekła rodem? – Unosi jedną ciemną brew, pokpiwając ze mnie, a jednocześnie mówi prawdę.
Sukinsyn ma rację. Kilka miesięcy temu Gillian i Chase mieli się pobrać na pięknym wybrzeżu w Cancún. Tymczasem stalker wpadł do pokoju panny młodej, poderżnął gardło matce Chase’a i porwał moją przyjaciółkę. Przetrzymywał ją pełne cztery dni, przykutą łańcuchem do muru w schronie przeciwatomowym, ubraną jedynie w suknię ślubną. A to wszystko się wydarzyło, zanim podłożył ogień w teatrze w San Francisco, co zmieniło życie Kat i skończyło się śmiercią Tommy’ego.
Potrząsam głową, pozwalając, by te myśli zniknęły razem z dużym łykiem drinka. Sól na brzegu kieliszka i tequila o smaku limonki palą mnie w gardle, przypominając, że wciąż żyję.
– Wybaczam ci. Ale nigdy więcej sekretów. – Kieruję palec w jego, a potem w jej pierś.
Gillian szeroko otwiera oczy i zerka na Chase’a, potem na mnie i znów na Chase’a. Ten zaciska usta dwoma palcami i uśmiecha się. Seksowny bastardo ukrywa coś jeszcze. Gillian oblizuje wargi i przygryza dolną. Cholera.
– Wykrztuś to z siebie, cara bonita.
Moja przyjaciółka mięknie, słysząc przydomek, który jej nadałam. Zawsze nazywałam ją „piękną buzią”, bo ma najpiękniejszą twarz, jaką w życiu widziałam. Nawet wtedy, gdy była cała w sińcach tamtego dnia ponad pięć lat temu, kiedy spotkałyśmy się na terapii grupowej, bił od niej blask jak od zmaltretowanego anioła. Gillian ma najpiękniejszą perłową skórę w odcieniu kości słoniowej, kręcone kasztanowe włosy do ramion i najjaśniejsze zielone oczy, jakie widziałam. A do tego pełne usta, które czynią z niej fantazję każdego faceta. A zdecydowanie jej męża, który bez przerwy się w nią wpatruje, jakby był gotów przycisnąć ją do najbliższej ściany i pieprzyć do utraty tchu. To mi się u niego podoba. Jego uczucia dla mojej przyjaciółki są widoczne jak na dłoni. A ona tego potrzebuje. Psiakrew, obie tego potrzebujemy.
– Dziecinko, powiedz jej. Dana i Jack wiedzą. – Chase nonszalancko macha ręką.
Gillian błyskawicznie wbija w niego wzrok. Gdybym nie znała jej tak dobrze, te oczy by krzyczały, a nie byłyby to miłe słowa. Brwi ma zmarszczone, a nozdrza rozszerzone z gniewu.
Mam ochotę się roześmiać – wypity alkohol utrudnia mi zachowanie powagi – ale naprawdę chcę się dowiedzieć, co ukrywa.
– Gigi?
– Jesteśmy w ciąży – wyrzuca z siebie, pierś jej faluje z emocji.
– O cholera, putos sagrados! No puedo creer que usted guardó esto de mí!
Podrywam się, machając rękami i gwałtownie wyrzucając z siebie zdania po hiszpańsku. Robi mi się gorąco, kiedy ogarnia mnie uczucie zawodu. Jak mogła? Jesteśmy najbliższymi przyjaciółkami!
– Po angielsku! – żąda Gigi. – Jeśli chcesz na mnie krzyczeć, postaraj się, żebym rozumiała!
Patrzę na nią piorunującym wzrokiem i podchodzę bardzo blisko. Gillian zaciska pięści i wypina pierś, gotowa stawić mi czoło. Dobra dziewczynka. Staje ze mną do walki. Razem odkryłyśmy w sobie waleczną naturę. Wspierając jedna drugą przez te trudne lata.
Chase wstaje i znów kładzie dłoń na brzuchu żony. Emanująca z niego opiekuńcza energia mogłaby zelektryzować każdego w promieniu trzech metrów. Teraz przynajmniej ten apodyktyczny, zaborczy gest naprawdę ma sens.
– Maria, nie podoba mi się, że w ten sposób zbliżasz się do mojej żony, zwłaszcza kiedy jest w ciąży – mówi władczym tonem.
Oto opiekuńczy Superman. Dobrze. Musi być zawsze w pogotowiu. Nie żebym kiedykolwiek zamierzała tknąć Gillian, nigdy bym jej w żaden sposób nie skrzywdziła. Ale ona musi się dowiedzieć i zrozumieć, jak bardzo mnie to zabolało.
Gillian trąca Chase’a pupą, odpychając go w ten sposób.
– Usiądź. To sprawa między mną a moją przyjaciółką. Ria, u Chase’a i u mnie wiele się działo. Nie jest tak, że celowo zachowywaliśmy to w tajemnicy, ale kiedy Danny wciąż kręcił się w pobliżu i był pożar, po prostu nie mogłam nic powiedzieć. A potem Tommy… To nie była odpowiednia pora. – Opuszcza ramiona i łzy toczą jej się po policzkach.
Siadam przy Gillian, kładę jej ręce na ramionach i zbliżam czoło do jej czoła.
– Zawsze możesz do mnie przyjść, Gigi. Wiesz o tym. Wiesz o tym.
– Wiem. – Kiwa głową. – Ale już nie jestem sama. Teraz mam Chase’a. – Głos jej drży i załamuje się pod ciężarem znaczenia tych słów.
Chase. Ona ma Chase’a. A ja cieszę się jej szczęściem. Smutna i niepewna swojego obecnego miejsca w jej życiu, a jednak wolę, żeby miała to, co najlepsze, i Chase jej to da, kiedy trochę odetchną. Zasłużyli na trochę spokoju i teraz, kiedy Danny nie żyje, szczęśliwie w końcu go mają.
Wzdycham i obejmuję przyjaciółkę.
– Cieszę się. Jestem taka szczęśliwa, że jesteś wreszcie wolna i możesz żyć ze swoim mężczyzną i waszym bebe.
– Dziećmi.
Marszczę brwi i odchylam głowę, by się upewnić, czy mój przesiąknięty alkoholem mózg nie zrozumiał opacznie tego, co powiedziała.
– Więcej niż jedno? – Kręcę głową, zastanawiając się nad tym, co mi się wydaje, że usłyszałam, i próbując się mocniej skupić pomimo nietrzeźwości.
Gillian potakuje i uśmiecha się szeroko.
– To bliźnięta.
Otwieram usta i uświadamiam sobie, że potrzebuję kolejnego drinka. Natychmiast!
– Niczego nie potrafisz zrobić banalnie, prawda? – mówię.
Chase zanosi się śmiechem tak serdecznie, że aż klepie się po udach.
– Trzeba się jeszcze napić.
– Si, gracias! – Potrząsam głową i przyglądam się swojej najlepszej przyjaciółce. – Dwoje dzieci?
Gillian uśmiecha się z dumą, a potem łzy wzbierają w jej oczach.
Kładę dłoń na jej brzuchu i czuję lekkie uderzenie chłodu, a potem ciepła. Pocieram jej brzuch okrężnym ruchem, by się upewnić, co wyczuwam. Jeszcze nigdy się nie pomyliłam, ustalając płeć dziecka. Ani razu. Zwykle czuję chłód, jeśli jest to dziewczynka, a ciepło, jeśli to chłopiec. Zawsze. Tym razem poczułam jedno i drugie.
– O co chodzi? – Gigi kładzie dłoń na mojej.
– Nie wiem. Nie jestem pewna płci dzieci. Czy to chłopcy, czy dziewczynki.
Gigi marszczy brwi i szczypie dolną wargę.
– A co jeśli i to, i to?
Jedno i drugie. Tak. To jest to!
– Właśnie tak. Będziesz miała chłopca i dziewczynkę! Och, ale zabawa!
Moja przyjaciółka przyciska dłońmi zaróżowione nagle policzki.
– Tak myślisz? Naprawdę?
– Nigdy się nie pomyliłam. – Muskam palcem jej nos. – Nigdy. Masz jedno i drugie.
Chase wraca do pokoju ze szklanką wody z lodem dla Gillian i nową margaritą dla mnie. Mniam. Sięgam po nią łapczywie, poruszając palcami, i Chase podaje mi drinka.
Gillian podbiega do męża.
– Skarbie, wiesz co? Mamy chłopca i dziewczynkę! – Całuje go w usta.
Chase oddaje pocałunek, wolną ręką obejmując ją w talii. Kiedy Gillian się odsuwa, muska nosem jej policzek.
– Skąd wiesz? W podręczniku piszą, że USG nam to powie nie wcześniej niż w dwudziestym tygodniu.
Oczywiście zaborczy Chase Davis już przeczytał podręcznik na temat swoich dzieci. W tym momencie prawdopodobnie więcej wie o ciąży Gillian niż ona sama.
– Mam w tych sprawach szósty zmysł. Nigdy się nie pomyliłam. Nigdy – wyjaśniam mu.
– Chłopiec i dziewczynka, tak? Dla mnie to brzmi wspaniale. – Jeszcze raz delikatnie całuje Gillian i podchodzi do bufetu, by nalać sobie whiskey. – Wypiję za to – mówi i wznosi toast szklanką.
– Ja też! – Unoszę swój kieliszek.
Gillian przyłącza się do nas, klaszcząc.
* * *
Drobne ukłucie bólu przenika mi skroń. Kiedy próbuję otworzyć oczy, ukłucie szybko zmienia się w człowieczka wielkości mrówki, który wbija wiertarkę udarową w cały płat czołowy. Pokój jest biały z radosnymi żółtymi akcentami, a łóżko tak miękkie, że sam Stwórca musiał je zaprojektować ósmego dnia, aby się wygodnie wyspać po dokonaniu swego dzieła. Zapomniał tylko wspomnieć, że przed udaniem się na spoczynek nie należy pić takich ilości tequili.
Dobry Boże, czy nie dość się wycierpiałam? Rozmasowuję sobie głowę, wbijając kłykcie w bolące miejsca. W żołądku wszystko mi się przewraca i burczy. Nie jestem pewna, czy to z powodu kaca, czy jestem głodna. Tak czy inaczej, muszę zjeść coś tłustego, żeby przestać się czuć tak koszmarnie. Siadam i odgarniam z oczu splątane włosy. Czarne loki opadają mi na plecy i łaskoczą mnie w pasie.
Z wielką ostrożnością wysuwam się z łóżka, dotykając podłogi jednym palcem, potem śródstopiem, a na koniec piętą. Chwiejnie przemierzam kilka kroków i łapię równowagę, opierając się o drzwi. Wisi na nich jedwabny szlafrok. Gigi musiała go dla mnie zostawić. Kiedy zapadłam w niebyt, miałam na sobie jedynie swój stanik sportowy i jej małe bawełniane szorty. Chase widział mnie tańczącą w bardziej skąpym niż to kostiumie, więc nie zawracam sobie głowy ubieraniem się w mój pogrzebowy strój. Do diabła, chyba spalę ten kombinezon, chociaż wyglądam w nim wystrzałowo. Będę zawsze pamiętać, gdzie go ostatni raz nosiłam, i wciąż od nowa pogrążać się w żałobie. Na razie posuwam się powoli na drżących nogach, ryzykując upadek.
Korzystam z łazienki i myję zęby. Jestem wdzięczna pokojówce Chase’a za przygotowanie zapasowych szczoteczek do zębów i pasty dla gości. Przeczesuję włosy palcami, próbując je rozplątać. Z jedną ręką we włosach, a drugą na czole wchodzę do wielkiej kuchni i staję jak wryta.
Przy stole siedzą sobie Gillian, już ubrana w dżinsy i sweter, i Chase w eleganckim stroju do golfa, z uniesioną brwią i ściągniętymi ustami. Ich się tu spodziewałam. Natomiast nie przewidziałam, że z samego rana będę spoglądać w oczy brata Tommy’ego, Elijaha. Nazajutrz po pogrzebie.
– Spałam przez tydzień, nie wiedząc o tym? – burczę, opierając się o futrynę drzwi. Szlafrok mi się rozchylił, ale nie zwracam na to uwagi.
Wzrok Elijaha wędruje po moim ciele od bosych stóp do czubka głowy i z powrotem.
– Jezu – mamrocze, podnosząc do ust filiżankę z kawą, i odwraca oczy.
– Co tu robisz? – Staram się ukryć irytację i ponoszę porażkę na całej linii.
Elijah przechyla głowę w bok i odstawia filiżankę. Przed nim stoi talerz ze zjedzonym do połowy śniadaniem.
– Zostałem zaproszony. Dzień dobry, Spicy.
Spicy. Co jest, do chol…
– Ona tak zawsze rano? – pyta Chase’a.
– Nie wiem. – Chase wzrusza ramionami. – Nieubrana? Tak.
Rzucam mu gniewne spojrzenie, krzyżuję ręce na piersiach i wychylam biodra w bok.
– Czy ma kaca? Nie, nie zawsze. Wczorajszy dzień był dla niej trudny. Dla nas wszystkich.
Kucharz Bentley podaje mi filiżankę kawy.
– Panno De La Torre, z odrobiną cynamonu i tłustą śmietanką, tak jak pani lubi.
– Bentley, jesteś dla mnie zbyt dobry. – Uśmiecham się. – Najpierw margarity, a teraz wspaniała kawa? Ożeń się ze mną. – Puszczam do niego oko.
Okrąglutki mężczyzna czerwieni się jak burak i ucieka.
– A wracając do ciebie… – Spoglądam na Elijaha. – Być może mnóstwo wczoraj wypiłam, ale kiedy poszłam do łóżka, nie było cię tutaj. – Wysuwam krzesło i obaj mężczyźni szybko wstają, zanim zdążam usiąść. Interesujące.
Gillian uśmiecha się promiennie i chwyta mnie za rękę.
– Jak spałaś? Miałaś jeszcze koszmary?
Wzdrygam się i z uwagą przyglądam się nakryciu stołu, nie chcąc patrzeć nikomu w oczy.
– Nie – odpowiadam.
– Masz koszmary? – pyta Elijah, jakby rozmowa na tak bardzo osobisty temat była czymś najzupełniej normalnym i zwyczajnym.
– Czasami – odpowiadam, biorąc głęboki wdech.
Nie prosiłam o to, ale Bentley stawia przede mną talerz z jedzeniem.
– Pytam jeszcze raz, ożenisz się ze mną? – Spoglądam na niego, a on chichocze i znika. Zabawny człowieczek, ale fantastyczny kucharz.
Jajka, bekon, kiełbaski, ziemniaki i angielska muffinka. Ślinka mi cieknie, kiedy nabijam na widelec kilka frytek i wkładam do ust.
– Jesús dulce bebé. Tan bueno – wzdycham. Słodki Jezu. Jakie to pyszne.
– A więc, panie Redding, jak długo zostanie pan w San Francisco? – pyta Chase.
– Nie jestem pewien. – Elijah dziobie widelcem jajko i wzdycha.
– Dlaczego? – pyta Gillian, jak zwykle wścibska. Dzięki Bogu.
– Thomas zostawił mi wszystko, co miał – odpowiada ze smutnym uśmiechem. – Dom, samochód… Cholera, wszystko. – Zaciska szczękę i z tym kilkudniowym zarostem, który wczoraj widziałam, wygląda dziś jeszcze przystojniej.
Elijah przeczesuje włosy palcami i nie mogę oderwać od niego wzroku. Tak właśnie wyglądałby Tommy, gdyby miał włosy. Seksownie jak diabli.
W duchu ganię się surowo za tę myśl. Ten facet nie jest Tommym.
– Ma pan gdzieś rodzinę, do której pan wraca? – pyta Chase bezceremonialnie.
– Nie, nic z tych rzeczy. – Elijah kręci głową przecząco. – Mam w całych Stanach kilka met.
– Kim jesteś? Włóczęgą? – Wybucham śmiechem.
– Nie, Mario. – Wbija we mnie wzrok ostry jak nóż. – Jestem łowcą nagród. Moja praca nie daje mi wiele okazji, żeby osiąść w jednym miejscu. Zostaję tam, gdzie muszę.
Robi mi się gorąco z zażenowania i rumieniec pokrywa mi dekolt, szyję i twarz. Muszę wyglądać jak soczysty pomidor.
– Przepraszam – mówię cicho.
Elijah wzrusza ramionami.
– Nic nie szkodzi. Dobrze to rozumiem. Właśnie zakończyłem pewną sprawę i było trochę za późno, żeby zdążyć na pogrzeb. To dlatego mnie tam nie było.
– To nie wyjaśnia, dlaczego nic o tobie nie wiedziałam. – Dziobię głośno widelcem w talerzu.
Elijah opiera łokieć na stole i wspiera podbródek na kłykciach.
– Nie, sądzę, że to mówi więcej o twoim związku z moim bratem – odparowuje.
– Hej, to nie fair! – rzuca Gillian, zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć. Kac nieco spowalnia moje reakcje.
– Może nie byłeś na tyle ważny, by o tobie wspominać. – Wstaję i odsuwam swoje krzesło. – Dziękuję za śniadanie. Nagle przestałam być głodna.
– Maria, zaczekaj! – woła Gillian, kiedy ruszam korytarzem w stronę pokoju gościnnego.
Odwracam się do niej i wyciągam rękę w stronę korytarza i kuchni, podnosząc głos na przyjaciółkę.
– Kim on, do diabła, myśli, że jest, mówiąc tak do mnie? Nic nie wie o moim związku z Tommym!
Gillian unosi ręce i kręci głową.
– Nie, nie, nie wie i zgadzam się z tobą. Oboje zachowaliście się niewłaściwie.
– Oboje? – Czy ja dobrze słyszę? Ona bierze jego stronę?
Gillian zaciska zęby i ma twardy wyraz twarzy.
– Ria, jesteś zdenerwowana, bo o nim nie wiedziałaś. Rozumiem. Ale on ma rację. Dlaczego Tommy ci o nim nie powiedział? Myślę, że to ważniejsze pytanie.
Patrzę na nią uważnie.
– Myślisz, że ukrywał to przede mną z jakiegoś powodu?
– No cóż, tak. – Wzrusza ramionami. – To oczywiste. Nie spotykasz się z kimś przez dziewięć miesięcy, by nagle w cudowny sposób odkryć, że ma dawno zaginionego brata bliźniaka. Musi być ku temu jakiś bardzo ważny powód i jedyna osoba, która go zna, siedzi teraz przy moim kuchennym stole.
Siadam bezwładnie na łóżko i przykładam dłoń do czoła.
– Nie mogę się tym teraz zajmować. Muszę wrócić do domu. Przez chwilę pobyć sama. Przemyśleć to wszystko.
Gillian siada obok mnie i kładzie mi dłoń na plecach. Uspokajająco głaszcze je w górę i w dół, a potem masuje mi szyję. Z jękiem opuszczam głowę na klatkę piersiową.
– Wiem, że to boli. I to jest niesprawiedliwe. Tommy był wspaniałym facetem. Najlepszym. Uratował mi życie i zawsze będę miała dług wobec jego rodziny. Ale cię kochał. Troszczył się o ciebie.
Nie jestem w stanie zdusić emocji i wyrzucam je z siebie.
– Nigdy mu nie powiedziałam. – Łzy, które powstrzymywałam przed innymi, wymykają mi się spod powiek jak mali zdradzieccy żołnierze uciekający z bazy, zanim wszystko się spieprzy. Ramiona mi drżą i w ustach mam kwaśny posmak. Zaraz zwymiotuję.
Podrywam się z miejsca, biegnę do łazienki i wstrząsana torsjami pozbywam się całej zawartości żołądka. Gigi podtrzymuje mi włosy i głaszcze mnie, kiedy zwracam do toalety swoje uczucia, żal i litry, jak się wydaje, margarity.
Kiedy już nic nie zostaje, odchylam się i opieram o brzeg toalety. Gillian podaje mi chusteczki higieniczne, żebym mogła wydmuchać nos.
– Nigdy mu nie powiedziałam, Gigi. – Przyznaję się do tego, co mnie dręczy, od kiedy to się wydarzyło.
– Czego mu nigdy nie powiedziałaś? – Gillian kuca przy mnie i wyciera mi twarz zimnym, mokrym ręcznikiem.
Oblizuję usta i zamykam oczy.
– Nigdy mu nie powiedziałam, że go kocham.
Na twarzy Gillian pojawia się bolesny wyraz bezradności, ale ona nie kapituluje. Teraz musi być silna dla mnie. Właśnie tak to u nas działa. Gigi jest jedyną osobą, przed którą mogę pokazać słabość, bo był czas, kiedy pomagałam jej przejść przez najgorsze, tak jak ona mnie.
– Malutka, on to wiedział. Oczywiście, że wiedział – mówi, obejmując mnie.
Wtulam głowę w jej szyję i wdycham waniliowo-wiśniowy zapach. Dom. To jest mój dom. Moja duchowa siostra. Gigi głaszcze mnie po włosach i powtarza szeptem:
– On to wiedział. Wiedział to. Przysięgam ci, że wiedział.
Ale ja wiem swoje. Tego dnia, kiedy Tommy zginął, zapytał mnie wprost, czy go kocham, a ja, tak jak zawsze, zbyłam go, mówiąc, żeby się nie wygłupiał. Pamiętam ten moment bardzo wyraźnie.
* * *
Kiedy weszłam do jego mieszkania, zastałam Tommy’ego szykującego się do pracy.
– Mario, muszę wyjść. Przepraszam z powodu dzisiejszego wieczoru.
– W porządku, Papi. Poczekam tu na ciebie. Co ty na to?
Mięśnie twarzy mu stężały i westchnął.
– Czeka mnie niebezpieczne zadanie. – Objął mnie za szyję i przyciągnął do siebie. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, że cię kocham, gdyby coś poszło nie tak.
Przytuliłam go mocno i obsypałam mu szyję, a potem usta, pocałunkami.
– Nic ci się nie stanie.
Tommy pokręcił głową.
– Zanim tam pójdę, chcę wiedzieć, że mnie kochasz. Powiedz mi.
Poczułam ucisk w żołądku i ogarnął mnie lęk.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Nie powiem tego. Bo wrócisz do domu. Do mnie. Wrócisz do domu do mnie.
– Mario, ja…
Powstrzymałam Tommy’ego, kładąc mu palec na ustach. Potem znów go pocałowałam, odwracając jego uwagę od negatywnych myśli.
– Wróć do domu do mnie – zażądałam.
Uśmiechnął się lekko, pocałował mnie, angażując się w to całym sobą, i odsunął się. Potem otworzył drzwi, wyszedł i się obejrzał.
– Będziesz tu, kiedy wrócę?
Dmuchnięciem posłałam mu całusa.
– Całą noc. Będę trzymać dla ciebie ciepłe łóżko.
– Tak właśnie lubię. Kocham cię – powiedział, zamykając drzwi.
* * *
Kocham cię. To były jego ostatnie słowa do mnie. I nie wrócił do domu. Chase zadzwonił w środku nocy i poprosił, żebym przyszła do penthouse’u. Kiedy się tam pojawiłam, Gillian była w rozsypce, zalana łzami i posiniaczona. Tak bardzo, że nawet nie była w stanie powiedzieć mi, co się stało. Trzymała mnie jednak za ręce, kiedy Chase odtwarzał przebieg wydarzeń w Coit Tower tej nocy, kiedy Daniel McBride zabił swoją ostatnią ofiarę… Mojego chłopaka, Thomasa Reddinga.
[1] Słowo „BESOS” jest skrótem od Bound Eternally Sisters of Souls – duchowe siostry związane na zawsze (przyp. tłum.).
Tytuł oryginału: Life
Copyright © 2016 Waterhouse Press, LLC
Published in agreement with Waterhouse Press, LLC, USA and Book/lab Literary Agency, Poland.
Copyright for the Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA
Copyright for the Polish translation © 2018 Edipresse Polska SA
All rights reserved.
Edipresse Polska SA
ul. Wiejska 19
00–480 Warszawa
Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska
Redaktor inicjujący: Natalia Gowin
Produkcja: Klaudia Lis
Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska
Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska
Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51),
Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73), Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)
Zdjęcie na okładce: conrado/Shutterstock.com
Redakcja: Katarzyna Szajowska
Korekta: Agnieszka Justa
Projekt graficzny okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka
Skład i łamanie: Graph-Sign
Biuro Obsługi Klienta
www.hitsalonik.pl
mail: [email protected]
tel.: 22 584 22 22
(pon.-pt. w godz. 8:00–17:00)
www.facebook.com/edipresseksiazki
www.instagram.com/edipresseksiazki
ISBN: 978-83-8117-957-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.