Dwa grosze. O Bogu bliskim - Roman Bielecki OP - ebook

Dwa grosze. O Bogu bliskim ebook

Roman Bielecki OP

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ceniony dominikanin, z charakterystyczną dla siebie skrupulatnością i nieoczywistością, zestawia Słowo z czasami współczesnymi. Pomaga odkryć sedno chrześcijaństwa i odpowiada na szereg, chwilami zdumiewających, pytań: Czy my, ludzie XXI wieku, jesteśmy „teflonowymi chrześcijanami”? Czy możemy uwolnić się od „-izmów”? Dlaczego chowamy swoje prawdziwe JA „za płaszczem Bartymeusza”? To wzbogacająca propozycja, która pogłębi naszą wiarę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 65

Oceny
4,7 (18 ocen)
14
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dwa grosze

Roman Bielecki OP

Dwa grosze

O Bogu bliskim

Strona Redakcyjna

© Copyright for the text by Roman Bielecki, 2020

© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2020

Redaktor prowadząca – Ewa Kubiak

Redakcja – Paulina Jeske-Choińska

Korekta – Lidia Kozłowska, Paulina Jeske-Choińska

Skład i łamanie – Joanna Dąbrowska

Redakcja techniczna – Józefa Kurpisz

Projekt okładki – Krzysztof Lorczyk OP

ISBN 978-83-7906-373-4 wersja drukowana

ISBN 978-83-7906-374-1 wersja elektroniczna

jest imprintem Wydawnictwa Polskiej

Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów

W drodze sp. z o.o.

Wydanie I, 2020

ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań

tel. 61 852 39 62

[email protected]

www.wdrodze.pl

Wstęp

W grudniu 2018 roku, na zaproszenie duszpasterstwa akademickiego „Studnia”, działającego przy klasztorze Ojców Dominikanów na warszawskim Służewie, wygłosiłem rekolekcje, które miały być pomocą w przygotowaniu do świąt Bożego Narodzenia.

Zebrane w formie książkowej nabrały nieco innego charakteru i stały się osobistą refleksją nad słowami Księgi Powtórzonego Prawa: „Czy jest jakiś wielki naród, który by miał bogów tak bliskich jak Pan, nasz Bóg, ilekroć Go wzywamy?” (Pwt 4,7)1.

1 Cytaty biblijne za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Towarzystwo Świętego Pawła, wyd. I, Częstochowa 2008.

Rozdział pierwszy 

Teflonowi chrześcijanie

W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza,

kiedy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod

tetrarchą Galilei, jego brat Filip tetrarchą Iturei i ziemi

Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych

kapłanów Annasza i Kajfasza, przemówił Bóg

na pustyni do Jana, syna Zachariasza. Przeszedł

on wszystkie krainy nad Jordanem i głosił chrzest

nawrócenia na odpuszczenie grzechów. Tak bowiem

jest napisane w księdze mów proroka Izajasza:

Głos, który woła na pustyni:

Przygotujcie drogę Pana!

Wyprostujcie Jego ścieżki!

Każda dolina niech będzie wypełniona,

a wszystkie góry i pagórki niech zostaną zrównane!

Drogi kręte niech będą wyprostowane,

a wyboiste niech staną się gładkimi!

Wtedy każde stworzenie ujrzy zbawienie Boga.

(Łk 3,1–6)

Szedłem kiedyś przez Poznań. Spieszyłem się na nagranie do jednej z lokalnych stacji radiowych. Rozmowa miała być wyemitowana na żywo, więc godzina rozpoczęcia programu była ściśle wyznaczona. Po jej zakończeniu planowałem zawieźć jednego ze współbraci do lekarza, potem coś załatwić, a potem jeszcze coś i jeszcze coś. Jak to bywa, jedna sprawa za drugą, drobiazgowo zaplanowane, godzina po godzinie. Przechodząc obok baru mlecznego, natknąłem się na mężczyznę, który wyglądał i pachniał nieciekawie. Widać było wszystkie procenty, które sobie zaaplikował w postaci napojów typu Harnaś. Opierał się o ścianę, by nie stracić równowagi, w ręce trzymał plastikową reklamówkę z Biedronki. Minąłem go, tak jak zwykle mijamy podobnych ludzi. Już miałem o nim zapomnieć, kiedy się zorientowałem, że on stał pod tą ścianą i płakał. Zawróciłem. Zapytałem, o co chodzi i czy można mu jakoś pomóc. A on odparł, że w barze, przy którym stoimy, nie chcą mu sprzedać szpinaku. Choć ma pieniądze, to nie chcą go obsłużyć. Wcale mnie to nie zdziwiło. Bar mleczny nie jest może restauracją z gwiazdkami Michelin, ale rozumiem, że podpity, brudny, cuchnący klient wystraszy pozostałych. Zrobiło mi się żal, więc wszedłem z nim do środka, porozmawiałem z obsługą, która świetnie go znała, zamówiłem szpinak, zaniosłem do stolika i spędziłem z nim pół godziny, czekając, aż skończy jeść. Kiedy tak siedzieliśmy, zapytałem go, dlaczego pije. On wtedy odłożył widelec, popatrzył na mnie i powiedział zmęczonym głosem: Wie pan, straciłem kolejną robotę, moje dzieci mnie nienawidzą, moja żona mnie wyrzuciła z domu, ludzie mają mnie za śmiecia, śmieją się ze mnie, kopią mnie i plują na mnie, mieszkam na działkach pod miastem, to jak ja mam nie pić? Nie wiedziałem, co powiedzieć. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę. Wyglądał na szczerze poruszonego, że jako nieznajomy, a byłem bez habitu, spędziłem z nim trochę czasu. Rozstaliśmy się, on poszedł w swoją stronę, ja w swoją. Wziąłem na siebie fochy i słuszne pretensje wszystkich, z którymi tego dnia byłem umówiony, bo na każde spotkanie się spóźniłem. Pana Bogdana już nigdy więcej nie spotkałem.

Nie wspominam tego wszystkiego, aby się pochwalić, jaki jestem wspaniały. Uczciwie przyznaję, że zwykle nie pomagam ludziom, którzy stoją na ulicy. Bardzo bym chciał, ale mam z tym duży kłopot. Nie mówię o tym również dlatego, byście od dzisiaj pomagali każdemu bezdomnemu i siadali z nim do stołu.

Przywołuję tę sytuację, bo dziś w Kościele zaczynamy Adwent. I na to słowo nasza rzeczywistość religijna aż huczy od wezwań o konieczności nawrócenia i zmiany życia. Wszyscy powinniśmy to zrobić. Jest to najważniejsza rzecz, którą mamy przed sobą w perspektywie najbliższych trzech tygodni grudnia. Co więcej, gdybym teraz zapytał, kto się pragnie nawrócić, to z pewnością wszyscy podnieślibyśmy ręce, bo przecież każdy chce się zmienić na lepsze, a tak zwykliśmy myśleć o nawróceniu.

Wydaje mi się, że Pan Bóg słyszy bardzo wyraźnie nasze prośby i zna nasze pragnienia, co więcej, na nie odpowiada. Nie wprost, ale na przykład przez takiego pana Bogdana. Mówi wtedy tak: Wiesz co, Roman, to Ja cię teraz sprawdzę. Opowiadasz mądre rzeczy na kazaniach, dajesz pouczenia o miłosierdziu i świadectwie. Tyle mówisz o miłości. To wiesz co, zobaczmy, jak się zachowasz w konkretnej sytuacji. I czasem takim głosem Pana Boga jest pan Bogdan, czasem rozładowany telefon, czasem długa kolejka do lekarza, a czasem korek, który nas zatrzymał dłużej w autobusie. Słowem coś, co nas wytrąca z ustalonego rytmu dnia. Możemy się wtedy wściekać na cały świat, mówić, że to koniec, pomstować na kierowców i współpasażerów, a możemy się zatrzymać i odmówić różaniec. Albo zamiast się złościć, że kolejka taka długa, ucieszyć się, że mamy czas dla siebie, i posiedzieć w spokoju, myśląc o niebieskich migdałach. Tak mówi do nas Pan Bóg. Dalekie to od naszych wyobrażeń o otwartym niebie, głosach i aniołach, a jednak to często Jego sposób rozmawiania z nami.

Słyszeliśmy w Ewangelii o Janie Chrzcicielu. Dla większości z nas jest to hasło wywoławcze, które uruchamia ciąg licznych skojarzeń o wielkim proroku, sile duchowości, niezwykłej modlitwie i tym podobnych samych „naj”, do których my, zwykli zjadacze chleba, nijak nie przystajemy z naszymi problemami. Jego życie to wzór postępowania dla całego Kościoła. Niemniej jednak zastanówmy się nad tym przez chwilę.

Dzisiejszy fragment opowiada o powołaniu go na proroka. Ewangelista pisze o słowie Boga, które zostało skierowane do Jana. On je przyjął i zaczął nim żyć. W domyśle– owocnie, z pełnym oddaniem i zaangażowaniem. Zwróćmy jednak uwagę na początek tego tekstu. Brzmi dość dziwnie. Zawiera długą listę mało znanych nazwisk, zestawionych z nazwami ówczesnych krain geograficznych. Jest Piłat, Herod, Filip, Lizaniasz i Kajfasz. Jest Galilea, Iturea, Trachon i Abilena. Coś nam gdzieś dzwoni z dawnych lekcji religii. Ale to echo bardzo dalekie.

Z jednej strony mamy naszkicowany obraz relacji społeczno-politycznych w ówczesnej Palestynie i wydarzenia z Ewangelii umieszczone w konkretnym miejscu i przestrzeni historycznej. Z drugiej strony słyszymy o ludziach, którzy tworzyli ówczesny świat, a którzy z naszego punktu widzenia są antybohaterami Ewangelii. Czarne charaktery, które– jak się za chwilę okaże– zrobią wszystko, by krytykować Jana Chrzciciela, a potem prowadzić spór z Jezusem i Jego uczniami. Rzucać im kłody pod nogi i nieustannie szukać sposobu, by ich oskarżyć o łamanie prawa. To właśnie oni są wymienieni w pierwszym akapicie tej historii. Tam, gdzie zwykle szukamy jakiegoś błyskotliwego, otwierającego i zapadającego w pamięć zdania, autor mówi, że Bóg wypowiedział swoje Słowo w okolicznościach dalekich od ideału. I, co ważniejsze, Jan je przyjął i zaczął nim żyć. Bóg nie czekał, aż będzie spokojniej, lepiej i przyjemniej. Aż klimat dla pobożności będzie bardziej sprzyjający, a ludzie milsi, lepsi, bardziej serdeczni. I w związku z tym będą pytali z troską Jana Chrzciciela: W czym mogę ci pomóc, jak wesprzeć twoją działalność? Nic z tych rzeczy. Bóg nie czekał. Wypowiedział Słowo, a Jan je przyjął.

To zdanie streszcza istotę chrześcijaństwa. Ale może być też pułapką, w którą wpadamy. Bo Ewangelia, owszem, wydaje się nam bardzo interesująca, lubimy jej słuchać, a bywa, że nawet regularnie ją czytamy. Kiedy jednak wychodzimy z kościoła lub gdy zamykamy Pismo Święte, wracamy do codzienności i nagle uruchamia się w nas myślenie, że nie da się dobrze żyć, to jest niemożliwe, a jeśli już, to w innych okolicznościach. Sami pakujemy się w myślenie o chrześcijaństwie bez problemów. Wiemy, że nigdy tak nie będzie, a jednak z uporem brniemy w tę wizję życia. Na przykład wyobrażamy sobie taki scenariusz: wstajemy rano o wpół do szóstej i jesteśmy wypoczęci, jemy wyśmienite śniadanie, z kolegami z akademika czy na stancji, albo z dziećmi, które same z radością zerwały się z łóżek i nic a nic nie narzekają. Następnie one ochoczo idą do szkoły, a my do świetnej pracy lub na ekscytujące zajęcia na uczelni. Dzień mija, ani się człowiek obejrzał. Interesujące rozmowy, wciągające projekty, mądrzy przełożeni, ciekawe sprawy. Wracamy zrelaksowani i siadamy do fantastycznego obiadu. Potem dzieci same się garną do zajęć, a my w tym czasie zdążymy pójść do kina, poczytać ciekawą książkę, porozmawiać ze sobą na ważne tematy i zasypiamy szczęśliwi koło północy, by rano znów obudzić się wypoczęci.

Przecież nie ma takiego życia. Ono nie istnieje. Ani w Kościele, ani poza nim. Nigdzie. I my to doskonale wiemy, ale jak mantrę powtarzamy: Panie Boże, będę żył Ewangelią, ale żeby było tak, jak ja chcę. A On nie czeka na zmianę okoliczności, tylko daje nam swoje Słowo właśnie teraz i dzisiaj. Mówi nam: Kochaj. Nie kiedyś. Dzisiaj. Ktoś dzisiaj przeżywa kryzys wiary, ktoś ma kryzys w związku, ktoś cierpi na depresję, u kogoś zdiagnozowano ciężką chorobę, komuś dzieci mówią, że go nie znoszą, a może sam ma rodziców, których nienawidzi. Ktoś stracił pracę, ktoś ma za niskie ciśnienie, ktoś nie zdał egzaminu. Bóg daje każdemu swoje Słowo i mówi: Kochaj.