Po co światu mnich? - Michał Zioło OCSO, Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP - ebook + audiobook

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Po co światu mnich” to wywiad rzeka z ojcem Michałem Zioło, trapistą, który szczerze opowiada o tym, co się dzieje za klasztornym murem. Nieczęsto tego typu publikacje pojawiają się na polskim rynku wydawniczym. Trapiści to zakon o bardzo surowej regule życia. Mają kilkadziesiąt klasztorów na całym świecie, w których mieszka obecnie ok. 1600 mnichów. Zakonnicy rozpoczynają każdy dzień modlitwą o godz. 3.30 rano, żyją w milczeniu, nie opuszczają klasztoru, zachowują całoroczny post, utrzymują się z tego, co zarobią własną pracą. Michał Zioło jest w zakonie trapistów od 1995 roku, mieszka we wspólnocie Aiguebelle w Południowej Francji, wcześniej był dominikaninem, cenionym duszpasterzem, rekolekcjonistą i autorem książek. W rozmowie z Katarzyną Kolską i Romanem Bieleckim opowiada o codziennym życiu mnichów, modlitwie, pracy, samotności, o radzeniu sobie z różnymi pokusami, z oderwaniem od świata, tęsknotą. Nie ucieka przed trudnymi pytaniami, nie unika odpowiedzi. Pokazuje jaką wartość ma życie mnisze, które współczesnemu człowiekowi może się wydawać zupełnie bezużyteczne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 358

Oceny
4,8 (117 ocen)
93
23
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malgolew65

Nie oderwiesz się od lektury

znakomite, świeże I bardzo ludzkie spojrzenie na Mniszek rzeczywistość. każdy jest ciekaw jak jest za furtą...ta książka to pięknie odsłania
00
MagdaStempska

Nie oderwiesz się od lektury

warto było wdrozyc sie w temat swiata mnichhów.
00
jan-warchol

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna pozycja.
00
Konrad83C

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wartościowa.
00
unsilent

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutnie niezwykła książka...
00

Popularność




Naszemu bratu Jarkowi

– Autorzy

Po co światu mnich?Michał Zioło ocso

w rozmowie zKatarzyną Kolską i Romanem Bieleckim OP

© Copyright for the text by Michał Zioło OCSO, Roman Bielecki OP, Katarzyna Kolska, 2018

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Wdrodze, 2018

redakcja

Magdalena Ciszewska

korekta

Grażyna Kwiek, Paulina Jeske-Choińska, Magdalena Wojtaś

redaktor techniczny

Krzysztof Lorczyk OP

projekt okładki iwnętrza, skład iłamanie

[email protected]

fotografie na okładce

Roman Bielecki OP

fotografie

Archiwum prywatne Michała Zioło OCSO: 106, 111, 112, 116, 123, 125, 126, 129, 130, 134, 138, 143, 148, 153, 154, 161, 162, 165, 166, 170, 182, 186, 236, 247, 287, 295, 314, 346; archiwum DA Górka – 168, 169, 175, 176; archiwum braci zAiguebelle: 202, 206, 209, 212, 214, 217, 219, 222, 224, 226, 228, 231, 232, 235, 239; Roman Bielecki OP: 6, 12, 20, 24, 32, 43, 44, 52, 54, 63, 82, 96, 98, 188, 193, 242, 258, 264, 268, 272, 290, 304, 308, 320, 327, 328, 330, 338, 349, 352, 355, 362, 368, 374, 377, 378, 384, 386, 399; Grzegorz Kaczorowski: 102.

Dziękujemy firmie KREISEL Technika Budowlana Sp. zo.o. za pomoc finansową przy wydaniu tej książki.

ISBN 978-83-7906-241-6

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów Wdrodze sp. zo. o.

Wydanie I, 2018

ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań

tel. 61 852 39 62, faks 61 850 17 82

www.wdrodze.pl [email protected]

Wstęp

O tej rozmowie marzyliśmy od dawna. Oboje znaliśmy ojca Michała od wielu lat, czytaliśmy jego książki. Był też autorem tekstów, które drukowaliśmy wmiesięczniku „Wdrodze”, gdzie oboje pracujemy. Im więcej pisał, tym chęć rozmowy znim stawała się coraz bardziej nagląca. Ale on kazał nam na siebie poczekać. Mówił: Jeszcze nie. Za wcześnie. Wkońcu wydał Piosenkę humbaka – kolejną część swojego dziennika. Pochłonęliśmy ją. Ijeszcze raz poprosiliśmy, by zgodził się na rozmowę. Niespodziewanie dla nas samych powiedział: Przyjeżdżajcie do Aiguebelle.

Przez kolejne miesiące układaliśmy wgłowie pytania – było tyle spraw, o których chcieliśmy znim porozmawiać. Baliśmy się, że tydzień, który mógł nam poświęcić, to za mało. Aż wkońcu zobaczyliśmy go na niewielkim dworcu autobusowym wMontélimar na południu Francji. Czekał na nas jak na dobrych znajomych – serdeczny, uśmiechnięty, ztym swoim specyficznym, trudnym do opowiedzenia poczuciem humoru.

Przygotował dla nas specjalny pokój do pracy, wktórym każdego dnia – najpierw przed południem, apotem po południu – spędzaliśmy długie godziny. Dopieszczał kawą, herbatą, przynosił konfitury iciastka. Amy słuchaliśmy. Szybko zrozumieliśmy, że ofiarował nam rekolekcje życia. Iże to już się nigdy nie powtórzy. Dzielił się swoją opowieścią oPanu Bogu, wierze, Kościele. Omiłości, przebaczeniu, ozakonnej codzienności – czasem trudnej, chropowatej iuwierającej jak kamyk wbucie. Pokazywał swoje życie, tak inne od tego, które znamy.

Wciąż nie mieściło nam się wgłowie, jak to się stało, że człowiek tylu talentów, niebanalny pisarz, artysta, znakomity rekolekcjonista iuwielbiany przez tłumy duszpasterz dominikański zostawił nagle życie, które było piękne, głębokie ispełnione, by zacząć wszystko od nowa. By się urodzić jeszcze raz jako trapista.

Rozmowa znim sprawiła, że wiele rzeczy musieliśmy przemyśleć od nowa. Zaskakiwał nas, wzruszał izastanawiał. Wracaliśmy inni. Wiedzieliśmy, że to nie jest wyłącznie opowieść ojego życiu. Że to jest też opowieść onas samych. Dlatego mamy nadzieję, że wtej książce każdy odnajdzie kawałek siebie. Iże ta rozmowa zmieni Wasze życie.

Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP

Po co tu przyszedłem? Odpowiedź na pytanie: po co, uzyskujemy przez eliminację fałszywych odpowiedzi, albo takich, które wydają się nam słuszne. Trzeba sobie zrobić po prostu listę. Przyszedłeś tutaj, żeby mieć spokój? Żeby pisać, czytać, być kimś znanym? Podziwianym za to, że wybrałeś takie surowe życie? Ktoś tyra inikt go nie pochwali, aty, gdy powiesz, że jesteś trapistą, to będzie coś?! Więc trzeba sobie zrobić listę iodpowiedzieć na pytania – oczywiście nie wciągu jednego dnia, bo to troszeczkę trwa – po co tu jestem ico jest najważniejsze.

Spis treści

rozdział pierwszy Duchowy ślusarz, czyli otym, kiedy przestaje się udawać,

w którym klasztorny dzwon bije przed czwartą rano, aojciec Michał opowiada nam obracie buldogu, otym, kiedy mija zakochanie, oczasie spędzonym na modlitwie io wielkiej ciszy zapadającej wieczorem.

rozdział drugi

Makaron zmarchewką wkrążkach, czyli wszystkie nasze ascezy,

w którym ojciec Michał zaczyna od przypomnienia szalonej herbatki uKapelusznika zAlicji wKrainie Czarów, mówi otym, dlaczego Boga nie można kochać mniej radykalnie, zdradza, kiedy wklasztorze mnisi jedzą dzika, opowiada ogazetach spod lady io tym, co zrobił pies prezydenta Macrona.

rozdział trzeci

Okręt, czyli ożyciu ślubami,

w którym wychodzi na jaw, że życie zakonne to nie jest małżeństwo zJezusem iże opat nie jest papieżem; dowiadujemy się, ile zarabiają zakonnicy ina co wydają pieniądze, iże czasem lepiej spuścić wzrok inie wychodzić zceli.

rozdział czwarty

Co ja tu robię, czyli opracy,

w którym ojciec Michał zdradza tajemnice rynku truflowego we Francji, mówi opożytkach płynących zczytania prozy Borowskiego, diagnozuje stan psychiczny braci, pozwala nam zajrzeć do łazienki mnicha iz nostalgią przyznaje, że bezpowrotnie minęły czasy siedzenia zkawą pod platanem.

rozdział piąty

Fotografie, czyli wspomnienia odomu,

w którym ojciec Michał wyjaśnia, dlaczego nie lubił chodzić do przedszkola, wspomina dzień, wktórym się dowiedział, że zostanie księdzem, opowiada przygodę swojego taty, który jechał do mamy wjednym bucie, wstydzi się mało męskich butów do pierwszej komunii itłumaczy, że klasztor nie jest domem.

rozdział szósty

Psy Pańskie, czyli dominikanie,

w którym dowiadujemy się, że księża ubrani na czarno wydawali się ojcu Michałowi dziwni, że klasztor wPoznaniu przypominał mu szpital, apraca wmiesięczniku „Wdrodze” to była szkoła życia. Słuchamy też opowieści ozwierzętach, które przyszły na mszę wGdańsku, opsie, który pływał wkajaku, ozupie rozdawanej na dworcu PKP io Panu Bogu, który sprawdza, co się mówi na kazaniach.

rozdział siódmy

Zapukaj do bramy, czyli jak się zostaje trapistą,

w którym ojciec Michał wyjaśnia, jak zmężczyzny zrobić zakonnika, tłumaczy, dlaczego mnich wcale nie chce zostać księdzem, icytuje regułę św. Benedykta, który nakazywał utrudniać kandydatom wstąpienie do zakonu.

rozdział ósmy

Dzieci tego samego Boga, czyli omęczennikach zTibhirine,

w którym ojciec Bruno czeka na stacji wgumiakach, aChristian de Chergé pęka ze śmiechu; rekonstruujemy ostatnią noc braci męczenników, dowiadujemy się, że strach jest bardzo ludzki, aoddanie życia za nieprzyjaciół to łaska.

rozdział dziewiąty

Spokojnie, Misiu Paddingtonie, czyli obyciu księdzem,

w którym oglądamy obrazek prymicyjny ojca Michała idowiadujemy się, że bardzo ceni Lolka Wojtyłę idącego przez błoto, kardynała siedzącego wwięzieniu wdżungli iśw. Franciszka pukającego do bramy.

rozdział dziesiąty

Dlaczego tak delikatnie śpiewamy, czyli ostarokawalerstwie i kobiecej wrażliwości,

w którym rozmawiamy ogangu księży motocyklistów, męskiej histerii iarogancji, zakonnych wizytatorkach io tym, że mnich lubi mieć święty spokój.

rozdział jedenasty

Od pustelni do Alexionu, czyli skąd się wzięli trapiści,

w którym czytamy oniespokojnym sercu Roberta zSzampanii, Bernardzie wychowanym na pieśniach trubadurów iArmandzie, który po śmierci ukochanej wstąpił do klasztoru. Zaglądamy też do kotła, wktórym powstaje słynna nalewka mnichów, idowiadujemy się, że Polska to nie jest kraj dla trapistów.

rozdział dwunasty

Opowiadanie na siedem uśmiechów, czyli opisaniu,

w którym słuchamy opowieści omiłości ojca Michała do nauczycielki języka francuskiego, atakże obajce, którą napisał do „Świerszczyka”, oroli Pana mło-dego wWeselu io trzytygodniowej anginie, dzięki której przeczytał Trylogię.

rozdział trzynasty

Zejman, rower ipularda, czyli co mnich robi, kiedy się nie modli,

w którym ojciec Michał odwiedza Pippi Långstrump, czyta biblię kapitana Borchardta, ogląda roznegliżowane kury, ujawnia talenty kulinarne iserwuje nam zrazy zawijane zpurée zselera iziemniaka. Wyruszamy też na poszukiwanie konia, ana koniec łapiemy gumę wrowerze.

rozdział czternasty

Bobry Pana Boga, czyli codzienność mnicha,

w którym ojciec Michał tłumaczy, co to znaczy być bratem dla drugiego brata, opowiada ocotygodniowym obieraniu jarzyn iwspomina brata Clementa, który poszedł zkoniem do weterynarza.

rozdział piętnasty

Poletko życia, czyli zkim spędzę wieczność,

w którym odwiedzamy przyklasztorny cmentarz irozmawiamy otym, jak wygląda pogrzeb mnicha, przyglądamy się kosowi na mogile brata Gabriela, dziwimy się, że na tabliczkach nagrobnych jest tylko data śmierci, idowiadujemy się, że za życia lepiej się zdrowo prowadzić.

rozdział szesnasty

Żyj tak, żeby pytali, czyli co po mnie zostanie,

w którym ojciec Michał mówi, że mnisi nie powinni udzielać rad, aopactwo to nie są duchowe płuca diecezji; opowiada oszczęściu, głodzie Boga idronie, który nie pozwala mnichom zapomnieć, że za murami klasztoru jest zwyczajny świat.

rozdział pierwszy/

Duchowy ślusarz, czyli otym, kiedy przestaje się udawać

Opactwo Notre-Dame d’Aiguebelle – Naszej Pani, jak mówią oMaryi Francuzi – leży mniej więcej sto kilometrów na południe od Lyonu. Ze względu na topograficzną orientację lepiej byłoby powiedzieć, że to nieopodal trzydziestotysięcznego miasteczka Montélimar, wktórym francuski rząd zbudował elektrownię jądrową, acztery smukłe kominy są betonowym dodatkiem do krajobrazu. Stamtąd już naprawdę jest blisko. Kilkanaście kilometrów wąską drogą wśród pól, którą stali bywalcy przyklasztornego hotelu znają na pamięć. Nowicjusze, tak jak my, korzystają zpomocy jednego zbraci, oddelegowanego do odbierania gości ze stacji kolejowej. To już granica Prowansji wytyczona szerokimi polami lawendy. Pordzewiałe tablice informują, gdzie należy skręcić do basilique, monastère, magasin de souvenirs.

Zajeżdżamy na żwirowy podjazd przed dwupiętrowym hotelem. Na parkingu kilka samochodów ifigura św. Józefa, taka, jakich wiele przy naszych kościołach.

Jest wczesny wieczór. Wieje ciepły, dość porywisty wiatr. To mistral, który zazwyczaj przynosi zmianę pogody inie pozwala spać.

Nieco poniżej hotelu widać podłużny budynek klasztoru, kościół zdzwonnicą izabudowania gospodarcze, odbijające się jasnym kamieniem od ciemnej zieleni okolicznych wzgórz. Asfaltowe dróżki wysprzątane zliści. Wszystko zadbane, ale też bardzo swojskie izwyczajne – mała koparka pod murem, szopa na narzędzia zniedomykającymi się drzwiami istare plastikowe beczki upchane za drzewami. Tak widzimy na początek krajobraz trapistów.

Obudziło mnie bicie dzwonów opiątej rano.

Pierwszy raz biją za piętnaście czwarta. Widocznie pani nie słyszała. Potem oczwartej io piątej.

Dzwon wyznacza rytm waszego życia?

Tak. Siedem razy wciągu dnia zbieramy się na modlitwę, więc najpierw dzwon nas zwołuje – jest pierwsze uderzenie, apotem drugie, kiedy już jesteśmy wkościele – to znak, żeby rozpocząć.

Ktoś ciągnie za sznurek na dzwonnicy?

Zasłonię się regułą św. Benedykta jak tarczą. Mówi ona, że do opata należy troska ozwoływanie mnichów na godziny służby Bożej. Może się tym zająć sam albo powierzyć to zadanie jakiemuś sumiennemu bratu, który dopilnuje, żeby modlitwy odbywały się owłaściwej porze. Nasz opat wybrał opcję sztucznej inteligencji ina dzwonnicy wszystko jest zaprogramowane. Pamiętam jednak czasy, kiedy sznury od dzwonów znaszej prowansalskiej dzwonnicy były spuszczone do wnętrza kościoła ikażdy nowicjusz musiał opanować bardzo trudną sztukę tego boskiego telegrafu, bo my uważamy, że dzwon jest głosem Boga.

Wyobraźmy sobie, że dzwonnik zaspał albo że mechanizm się zepsuł…

Święty Benedykt przewidział procedury na wypadek takiej katastrofy, choć podkreślał też, że należy się pilnować, aby takie rzeczy nie miały miejsca; ktoś, kto dopuści się zaniedbania, musi woratorium odpowiednio zadośćuczynić Bogu. Dlatego punktem honoru każdego mnicha jest przyjść nieco wcześniej do chóru. Gdyby jednak wspólnota zaspała, to należy „przeciągać nieco Psalm 66, aby wszyscy zdążyli się zejść na Psalm 50…” – czytamy wregule.

Bez tych dzwonów nie dałoby się funkcjonować? Przecież każdy ma zegarek.

Głos dzwonu przychodzi do nas zgóry, czasami jak piorun, wcale nie jest dyskretny, to informacja dla nas, że zaraz będzie przechodził Ktoś cichy ipokornego serca iwarto oddać Mu chwałę. Izrobić Mu przyjemność. Jest to też znak dla ludzi, że jesteśmy iczuwamy. Poza tym, jak świat światem, nigdy nie słyszano, aBiblia otym zaświadcza, żeby Izrael gromadził się sam. To Bóg gromadzi swój lud. Jego głos.

Czy ten dzwon was budzi?

O nie, my się budzimy dużo wcześniej. WPożegnaniu zAfryką jest taka scena, kiedy służący widzi palące się wokół trawy ibudzi właścicielkę farmy słowami: Msabu, wstawaj, myślę, że Bóg nadchodzi. My też budzimy się nieco wcześ-niej, bo Bóg nadchodzi.

A dlaczego ten dzwon musi bić już przed czwartą?

Już powiedziałem: żeby nas ostrzec, że On już nadchodzi. To pytanie przypomina mi skargę bohatera Dnia świra, który wychyla się przez okno iwoła do skuwających asfalt robotników: Panowie, czy wy musicie tym młotem tak wcześ-nie napier… To, że ja nie wstaję oszóstej rano, nie znaczy, że ja nie pracuję!

Ale osiódmej rano też można chwalić Pana.

Hm… można, ale są takie momenty, które Ewangelia uważa za uprzywilejowane do kontaktu zPanem Bogiem. Jezus wstawał przed innymi iszedł na pustynię, na ubocze, itam się modlił do swojego Ojca. Poza tym to jest dar. Jeżeli sobie odmawiam snu izaczynam czuwanie, to chcę przez to pokazać, że jest Ktoś, dla Kogo warto ztego snu zrezygnować. Kiedy dwoje zakochanych ludzi nie może się ze sobą rozstać iprzedłużają ten moment, ile tylko się da, to nikt się nie dziwi. Każdy powie: To normalne, oni się kochają. Akiedy mówimy oPanu Bogu, to zaraz pytamy: Adlaczego wstajemy tak wcześnie? Aczemu ma to służyć? Jeśli wklasztorze wszystko zostanie zracjonalizowane, to należy zamknąć klasztor isię rozejść.

Wy chcecie czuwać wtedy, kiedy inni śpią?

Czuwamy nad tymi, którzy śpią, aprzede wszystkim ztymi, którzy nie mogą spać: zchorymi, ztymi, którzy cierpią, umierają…

Wstając rano, myślicie otych, którzy nie mogą spać?

No nie, nie oszukujmy się, nie wyskakuję złóżka otrzeciej piętnaście ze świadomością, że teraz się łączę duchowo ze wszystkimi nieszczęśnikami, którzy cierpią na bezsenność. Poza tym ja nie mam się nad tym zastanawiać. Moje chcenie czy niechcenie, moje emocje – pozytywne czy negatywne – nie mają aż tak wielkiego znaczenia. Dzwon dzwoni, woła, wstaję, idę.

To tak, jak zpewnym proboszczem, do którego przyszła kiedyś zgorszona parafianka imówi: Woknach księdza widzę słoje zróżnymi owocami leśnymi iogródkowymi, które są zasypane cukrem. Ja wiem, po co to jest. Ksiądz robi ztego nalewki. Aksiądz na to: Jakie nalewki!? Zebrałem trochę owoców, wrzuciłem do słoja, przykryłem cukrem – reszta to nie ja, to Pan Bóg. Ito jest opis tego, co my robimy. Zbieram się – chce mi się czy nie – kładę do słoja, czyli staję wstallach, przysypuję to cukrem, czyli zaczynam śpiewać, areszta to już działanie Boga.

Wstawanie otak wczesnej porze jest wbrew porządkowi natury. Przecież to jeszcze przed wschodem słońca…

Ale dlaczego was to tak przeraża?

Nie przeraża. Raczej dziwi. Próbujemy zrozumieć.

Tylko że daru nie da się zrozumieć.

Pierwotna gorliwość kochanków kiedyś mija.

Miłość do Pana Boga nie mija. Zmienia się. Na początku mnich jest podniecony tym, co robi. Ibardzo chce dostać wkość.

Udowadnia sobie, że potrafi?

Że potrafi, ale też, że jest kimś nadzwyczajnym, wybranym. To wybranie go wjakimś sensie podnieca, wszystko jest na takim wysokim C. Thomas Merton[amerykański trapista, 1915–1968 – przyp. red], mój znany poprzednik wzakonie, pięknie to opisał: Kiedy przekraczał furtę klasztorną, zdramatyzmem iwzruszeniem powiedział jakiemuś biednemu pielgrzymowi, który stał obok: Proszę się za mnie modlić – wszedł idrzwi się za nim zatrzasnęły. Apotem po latach śmiał się, że było to miałkie ipretensjonalne. Ale nie trzeba się temu dziwić. Po prostu jesteśmy pretensjonalni, przynajmniej na początku. Życie mnicha zaczyna się wmomencie, kiedy ma pierwszy kryzys. Najczęściej dzieje się to po sześciu–siedmiu miesiącach.

I jak się ten kryzys objawia?

Znaki są klasyczne iłatwo rozpoznawalne dla wspólnoty. Na początku nowicjusz jest takim przemądrzałym meteorologiem – każdemu mówi dzień dobry, jest uśmiechnięty, usłużny, uważa, że to, co otrzymuje iprzeżywa, nie jest jeszcze dostatecznie mocne. Wyobrażał sobie, że ci trapiści to jakaś masakra duchowa ifizyczna, aoni dają mu jeść, pozwalają się wyspać, nie robią wymówek, kiedy nie wstanie na poranną liturgię, są mili iłagodni. Więc on podejrzewa, że go oszukują, że coś przed nim ukrywają. On chce być jak stary żołnierz – wstawać przed innymi żołnierzami, kłaść się później, spełniać wszystko na sto procent. Astary żołnierz wie, że tego się nie da spełnić. Że kiedy jest okazja, to trzeba zjeść albo się przespać wmarszu ikontynuować życie pod regułą. Stary żołnierz wie, że nie ze wszystkimi braćmi będzie się przyjaźnił. Że jest brat buldog, który warknie, brat koń, który kopnie, brat owca, który pójdzie za tobą, chociaż nie ma takiej potrzeby. Są różne typy. Należy znimi utrzymywać poprawny kontakt, ale nie wchodzić zbyt głęboko wich dusze. Nie tylko dlatego, że oni są tacy, jacy są, to znaczy trudni charakterologicznie, ale to też nauka, że dzielenie się zkimś nie polega tylko na tym, że ja mu coś dam, ale również na tym, czy on chce to przyjąć.

Jak wspólnota rozpoznaje, że brat ma kryzys?

W pewnym momencie gaśnie tak zwana łaska zaślepienia. Ta łaska dotyczy każdego powołania. Przychodzimy tutaj, bo nie znamy prawdy. Na początku wszystko nam się wydaje idealne. Architektura jest wspaniała. Brat mówi: Jestem zafascynowany architekturą cysterską – ta czystość, te kamienie, które mówią. Wszystko jest tak inne niż kościół parafialny, zktórego wyszedł, obwieszony barokowymi obrazami ikapiący od ornamentów. Przeżywa tę architekturę ibracia muszą go oczywiście wysłuchać. My już tych kamieni nie widzimy ito jest normalne.

Łaska zaślepienia mija. Ico?

Łaska zaślepienia zostaje nowicjuszowi odebrana. Dlaczego? Dlatego że on musi zrobić pierwszy krok wyrzucenia siebie zsiebie – żeby przyjąć coś, co Pan Bóg chce mu dać, na warunkach Pana Boga, anie na warunkach tego człowieka, który przyszedł. To spada nagle. Nie ma jakichś konkretnych powodów, wszystko jest tak samo. Ale coś się kończy.

Byłem kiedyś na kursie przysposobienia monastycznego, można powiedzieć, że to było takie technikum „duchowlane”. Prowadzący kurs narysował na tablicy pionową linię ipowiedział: Życie zakonne wygląda tak. Jest przed ipo. Każdy znowicjuszy musi przejść przez un rien, czyli przez coś, co go ogołoci, porani, żeby wyszedł ztej skóry węża, stając się człowiekiem na tyle plastycznym, że będzie go można ukształtować na nowo.

Jaki jest pierwszy objaw kryzysu?

Zatrzymanie funkcji liturgicznych. Nowicjusz przestaje śpiewać. Widać, że pod spodem jest bierna agresja – wzrok oskarża, gesty są błazeńskie, wykonywane zprzesadą. Aon całym sobą mówi: Władny kanał mnie wpuściliście. To ja wam zaufałem ico widzę? Bo on wszystkich braci uważał za świętych. Oni wdalszym ciągu są tacy, jacy byli – nie ma tam żadnej agresji, nie ma gestów, które byłyby przesadzone.

Przestaje jeść. To jest takie więzienne. Wwięzieniu przed buntem poszczą. Nie byliście wwięzieniu?

Nie.

To jeszcze nic straconego.

Czyli różowe okulary, wktórych tutaj przyszedł, nagle mu spadły?

Nie. On dalej chce je mieć na nosie. Ale Pan Bóg mu je zdejmuje, zatrzymując to, co się nazywa doznawaniem przyjemności duchowej. To jeszcze nie jest noc ciemna, to nie jest oschłość. To po prostu takie pierwsze zatrzymanie jego energii, jego przeżywania ijego doznań.

No ico?

Kryzys jest po to, żeby zostać albo odejść. Inaczej mówiąc: to zaproszenie do wyjścia ze sfery wirtualnej izmierzenia się zrealem, wktórym ponoszę odpowiedzialność za swoje wybory, anie zostaję wdość komfortowym zawieszeniu swoich decyzji. Wtedy przewidziane są następujące procedury: najpierw brat rozmawia zmistrzem nowicjatu, na którego wylewa kubeł pomyj. Jego żołądek musi się przestawić na naszą strawę duchową, aon jeszcze trawi to, co przyniósł ze świata. Więc wyrzuca to wszystko na mistrza nowicjatu, który powinien być takim człowiekiem jak ojciec Czesław Bartnik [wieloletni mistrz nowicjatu zakonu dominikanów – przyp. red.]. To najlepszy mistrz nowicjatu, jakiego znam. Naprawdę. Ani za bardzo emocjonalny, ani za bardzo zaangażowany, taki, powiedziałbym, neutralny. Mistrz nowicjatu nie może poklepać po plecach ipowiedzieć: Nie przejmuj się, masz powołanie, ja cię podtrzymam.

A co powinien zrobić?

Poradzić mu, żeby wziął prysznic isię przespał. Może też zapytać, co mu się nie podoba. Nowicjusz oczywiście użyje argumentów duchowych zgórnej półki. Czyli na przykład powie, że brat buldog chrząka wczasie lectio divina, czyli nie przeżywa. Wtedy my mówimy: Skąd wiesz, że nie przeżywa? Wszystko relatywizujemy idoprowadzamy go do czarnej rozpaczy. Ipo takiej rozmowie on albo sobie pójdzie, albo zostanie. Nie ma co żałować.

Nie należy walczyć opowołanie?

Ja jestem takim duchowym ślusarzem iuważam, że jeśli ktoś ma powołanie, to zostanie tak czy owak, zawalczy onie, uczepi się ostatniej deski zroztrzaskanego okrętu swoich marzeń ibędzie płynął do brzegu. Ajeśli nie ma, to nawet przy wielkich tłumaczeniach iterapiach, przeciąganiu go na naszą stronę, wciąż będzie nieszczęśliwy. To tak, jakby się ożenił zkobietą, której nie kocha, bo matka mu powiedziała, że ta miłość kiedyś nadejdzie, więc czeka, miłość nie nadchodzi ion jest po prostu nieszczęśliwy.

Przeżył ojciec taki kryzys?

Oczywiście. Każdy przeżywa. Benedykt wswojej regule radzi, żeby nie uciekać od razu. To dobra intuicja. Ojcowie pustyni mówili to samo: Śpij, jedz, ale nie opuszczaj celi, nie uciekaj. Dlatego że wszystko, co cię spotyka, jest zPana Boga. Możesz to przyjąć isię dowiedzieć, czy masz powołanie, bo przecież formacja jest po to, żeby je rozpoznać, sprawdzić, czy to twoje miejsce, bo może sobie coś wmówiłeś, chciałeś uroczyście okadzić swoje „lepsze ja” albo zrzucić zsiebie odpowiedzialność za życie. Ten czas jest również po to, żeby się nauczyć grać na warunkach Boga. One są dość trudne, ponieważ polegają na zabiciu twojej pychy. Każdy powie: Ja jestem pyszny? Pan Bóg odpowie: Tak, jesteś pyszny. Jesteś strasznym egoistą, egocentrykiem. Areguła nie zgadza się na nasz egoizm imówi: Musisz coś ztym zrobić. Wstawanie wcześnie rano służy też temu, by osłabić nasze myślenie, że wżyciu duchowym wszystko musi być bardzo racjonalne, że człowiek musi być na przykład wypoczęty, żeby działać. Że muszę się wyspać, żeby coś napisać. Areguła mówi: Ale ty nie musisz pisać. Ty nie przyszedłeś tutaj, żeby pisać, tylko żeby oddawać Bogu chwałę przez spełnianie swoich najczęściej drobnych obowiązków.

W regule jest specjalny rozdział przewidziany dla księży wstępujących do zakonu. Pojawia się tam pytanie, które Jezus zadał Judaszowi wogrodzie Oliwnym: Przyjacielu, po coś przyszedł? Przecież to jest niesamowite, prawda? Ikażdy znas, kto ma już jakoś ukształtowaną osobowość, pewną duchową praktykę, jakąś przeszłość mniej lub bardziej chwalebną, musi sobie takie pytanie zadać: Po co tu przyszedłem? Odpowiedź na pytanie: po co, uzyskujemy przez eliminację fałszywych odpowiedzi, albo takich, które wydają się nam słuszne. Trzeba sobie zrobić po prostu listę. Przyszedłeś tutaj, żeby mieć spokój? Żeby pisać, czytać, być kimś znanym? Podziwianym za to, że wybrałeś takie surowe życie? Ktoś tyra inikt go nie pochwali, aty, gdy powiesz, że jesteś trapistą, to będzie coś?! Więc trzeba sobie zrobić listę iodpowiedzieć na pytania – oczywiście nie wciągu jednego dnia, bo to troszeczkę trwa – po co tu jestem ico jest najważniejsze.

Jak brzmi pierwsza odpowiedź na liście?

Jestem tu po to, żeby wyzbyć się mojego fałszywego „ja”, aono nie znosi być podległe, więc najlepiej rozciągnąć je na siatce zakonnej reguły iuznać społeczność, która mnie przyjmuje, za środowisko mojego życia, mój mikrokosmos. Ja ją wjakiś sposób oczywiście tworzę, kształtuję, ale ona była przede mną. APan Bóg mówi jeszcze tak: Przyszedłeś tu po to, żeby czekać na Moje objawienia, będę ci dawał pożywienie wilości, którą uznam za wystarczającą dla ciebie. Czasem będzie go więcej, czasem będzie mniej. Czasem cię pocieszę, czasem cię nie pocieszę.

A co jest najważniejsze?

Najważniejsze jest trwanie, wierność.

W jednej ze swoich książek napisał ojciec, że Pan Bóg to taki hak, który nas łapie ipodciąga.

Tak, Pan Bóg podnosi nas wmomencie, kiedy się tego nie spodziewamy. Mogę być wdołku iPan Bóg mnie właśnie wtedy podciągnie. Dlaczego? Żebym zobaczył swoje życie zperspektywy ptaka. Jesteśmy za bardzo skupieni na detalu, dlatego Pan Bóg czasami podnosi nas do góry imówi: Zobacz, jakie to jest piękne. Jacy ci bracia są piękni. Bo ja tego nie widzę. Dopiero kiedy On interweniuje, jestem wstanie spojrzeć ipowiedzieć, że to rzeczywiście cudowna sprawa.

Ten detal to czasami praca, dom albo nasze obowiązki. Chyba dobrze, że się na tym skupiamy, prawda?

Pod warunkiem że nie przywiązujemy się za bardzo do myśli, że ma być tak, jak ja chcę. Pan Jezus mówi: Sprzedaj wszystko, co masz, rozdaj ubogim ipójdź za Mną. Iwidzimy młodzieńca, który odchodzi zasmucony. Bo my byśmy chcieli zachować wszystko iiść za Nim. Albo zachować co nieco na później. Kiedy byłem wnowicjacie udominikanów, przełożony przywoływał historię mnicha, który zrezygnował ze wszystkiego, ale wklasztorze przywiązał się do dobrze zaostrzonego ołówka – to był jego ołówek iwara innym od niego! Jednym słowem – ofiarować inic nie stracić. Oddać wszystko, ale terroryzować innych przez całe późniejsze życie drobnymi maniami, przyzwyczajeniami iupodobaniami. Trzeba wybrać. Inaczej się nie da. Nasze kłopoty biorą się stąd, że boimy się zaufać Panu Bogu. Mówimy do Niego: Uzdrów mnie, ale na moich warunkach, ja będę prowadził Twoją rękę chirurga.

No bo trudno jest zaufać Bogu, którego nie widzimy, którego obecności nawet nie czujemy, nie doświadczamy…

Ależ doświadczamy! Tylko że się tego wstydzimy. Zobaczcie, jest piękna jesień. Jeśli komuś powiem, że Pan Bóg namalował to dla mnie, to on mi odpowie, że lekko przesadzam. Wiatr wieje imuska mnie po twarzy. Niby zwykły mistral. Adla mnie to gest Pana Boga. On nie ma innych środków niż kolory liści, podmuchy wiatru, śpiew ptaków. Kiedy koń zarży ipołoży mi łeb na ramieniu, uważam, że dzień nie jest stracony. Albo pies podejdzie iprzytuli pysk do mojej ręki. Chcecie większych znaków? To szukajcie. Mnie te wystarczają.

O, dzwon bije…

To na sekstę.

Ile czasu spędzacie na modlitwie?

Można to policzyć. Jest godzina nocnej wigilii, potem pół godziny laudów iczterdzieści minut mszy, to mamy już dwie godziny dziesięć minut. Potem seksta, zaraz będzie – piętnaście minut, nona – piętnaście minut, czyli kolejne pół godziny, co daje dwie godziny czterdzieści minut. Następnie mamy pół godziny nieszporów, apóźniej kompletę, która trwa dwadzieścia minut. Czyli trzy godziny trzydzieści minut.

Wymienił ojciec wspólne modlitwy. Akiedy jest czas na modlitwę indywidualną? Papież Benedykt XVI mówił, że potrzebna jest przynajmniej godzina medytacji dziennie.

Jest na to czas rano, od piątej do siódmej. Możesz wtedy wymedytować cały świat. Przeczytać, napisać, porozmyślać. Ajeszcze przed tercją też jest chwila przerwy, prawie czterdzieści minut, ipo pracy przed nieszporami, ale wtedy człowiek jest już trochę znużony. Po nieszporach mamy piętnaście minut ipo komplecie jest jeszcze trochę wolnego czasu. Więc jeśli ktoś jest bardzo pobożny, to ma szerokie pole manewru.

Po jakim czasie człowiek przyzwyczaja się do tego rytmu?

Bardzo szybko. To tylko tak strasznie wygląda, ale gdybyście pobyli tu dwa tygodnie, już byście się przyzwyczaili.

A co ojciec częściej robi na modlitwie – prosi ocoś Pana Boga, dziękuje Mu, czy tak sobie zNim jest?

Jestem. Jak najbardziej jestem.

O nic ojciec nie prosi?

Nie.

Ludzie głównie proszą.

Ja nie proszę, bo spostrzegłem, że nim poproszę, już mam przed sobą dar Boga, pakunek, osobę, itym właśnie darem muszę się zająć, anie kapryśnie ize źle skrywanym rozczarowaniem upychać te prezenty na strychu lub wynosić do piwnicy.

A jeśli ktoś powie: Proszę się pomodlić za moje chore dziecko?

To się modlę. Za chore dziecko, za mojego chorego brata się modlę. Iczasami, żeby samochód zmarchewką dla Letycji, mojego konia, dotarł na czas albo żeby ten pretensjonalny nudziarz już sobie poszedł. IPan Bóg tego wysłuchuje. Nudziarz znika, jakby go wicher porwał.

Ludzie sobie czasami wyrzucają, że nie potrafią się skupić na modlitwie, że myśli im uciekają do mało pobożnych spraw…

A nam jak uciekają. Ho, ho!

Jest bardzo ładna opowieść ojców pustyni na ten temat: Przychodzi nowicjusz do starego mnicha isię skarży, że wczasie modlitwy nachodzą go myśli nieczyste albo pełne złości iniechęci do braci. Na co starzec mu odpowiedział: Aco cię obchodzą twoje myśli? Nie rób krzywdy braciom ityle.

Siostra Faustyna pisała wDzienniczku, że najgorsze myśli nachodziły ją wczasie adoracji.

To są ataki demonów. Nie chcemy wto wierzyć isię ztego śmiejemy, ale demony kręcą się wokół opactwa. Nie żartuję. Jeden się nazywa Absalom, adrugi Jezebel. Absalom to ten, który rozbija jedność wspólnoty, spiskuje przez tak zwane murmuratio, czyli szemranie. Bo mnisi nie krytykują otwarcie, tylko tworzą grupy iszemrzą – na opata, na ekonoma, na funkcjonowanie klasztoru. Brak jedności to tragedia dla wspólnoty.

A Jezebel?

Jezebel jest odpowiedzialny za wtrącanie się wcudze sprawy. Mnich, zamiast pilnować miejsca, które zostało mu wyznaczone, izajmować się powierzoną mu pracą, zaczyna zawłaszczać cudzy teren. Wiadomo, śliwki usąsiada zawsze są smaczniejsze niż własne. Więc brat ogarnięty tym demonem tu komuś doradzi, tu podpowie, tu zrobi po swojemu, zorganizuje, zarządzi, urządzi. Może nawet ma rację izrobi lepiej, ale to nie jest jego działka.

Dzwony wopactwie biją między innymi po to, żeby przeganiać znas i zprzestrzeni wokół nas demony. Unas wGalicji dzwony nosiły bardzo poetyckie igłęboko teologiczne inskrypcje: „Boga chwalę, lud zwołuję, demony odpędzam, mgłę rozpraszam, zmarłych opłakuję”.

O której ostatni raz bije dzwon, wzywając was na modlitwę?

Na kompletę, przed dwudziestą.

O dwudziestej trzydzieści kończycie dzień?

Teoretycznie.

I wtedy zapada wielka cisza?

Tak. Wtedy zapada cisza. Zaczyna się po komplecie itrwa do pierwszego bicia dzwonów. To święty czas. Kiedy podejdziecie pod klasztor około dwudziestej drugiej, jest już rzeczywiście cicho.

Pytanie, co się dzieje wśrodku…

Jakby wymiotło. Nie ma ludzia.

Wszyscy wcelach siedzą?

Tak.

No ale coś chyba robią wtych celach.

Powoli wszystko się wycisza. Nie ma łażenia, nie ma kąpieli. Cisza jest bardzo przestrzegana.

Czyli przed wielką ciszą trzeba się umyć.

Przed wielką ciszą trzeba zrobić wszystko. Ale niektórzy tę godzinę spoczynku trochę przeciągają. Tak jak ja. Ten czas po komplecie jest bardzo piękny. Wojtyła po komplecie już niczego nie robił, niczego nie tykał, żadnej książki. To nicnierobienie było święte. Ale ja nie jestem Wojtyłą, więc jeszcze sobie troszkę skubię.

To znaczy?

Coś napiszę albo przeczytam.

A wszyscy myślą, że mnich się wtedy modli.

Modli się przez to, co robi. Ichoć nie jestem wyznawcą modlenia się przez coś, to wtym wypadku jest to rzeczywiście modlitwa. Bardzo intymne przeżycie. Wtej ciszy mnich się czuje usiebie ijest szczęśliwy. Ludziom, którzy chcą do nas wstąpić, często powtarzam, że muszą lubić być ze sobą wtakim wieczornym milczeniu. Wejdą wrytm klasztornego życia niezauważalnie wmomencie, kiedy polubią ten stan wyciszenia. To bardzo łatwo sprawdzić, czy już się przyjęło klasztor jako swoje miejsce życia, analizując swoje wyjazdy ipowroty. Można by pomyśleć, że trzeba się cieszyć wmomencie opuszczania klasztoru, bo nagle się odetchnie. Aja, kiedy mam opuścić mury, odczuwam stres. Bo mnie tu dobrze.

Bo tu wszystko jest poukładane iprzewidywalne.

Ale też moje. To nie jest dom, ale tu jestem na swoim idobrze się wtym czuję. Krzątam się, czasem rozmawiam sam ze sobą. Tak jak wariat ze starego dowcipu, który lubił od czasu do czasu porozmawiać zkimś inteligentnym. Iwtedy łapię się na tym, że gadam po francusku; to znak, że już jestem stąd. Ale proszę się nie obawiać omoje wynarodowienie: klnę po polsku, kiedy cegła spadnie mi na palec, imodlę się po polsku. Chociaż Biblię czytam po francusku, mimo że mam polskie wydanie. Za to do psa gadam po polsku. Wychowuję Florkę na polskiego psa zfantazją.