Dwie twarze mocy - K.KRUK - ebook + książka

Dwie twarze mocy ebook

K. Kruk

5,0

Opis

W życiu ważne są nie tylko marzenia, ale przede wszystkim dążenie do ich realizacji.

Co by było, gdybyś zamknął oczy i nagle znalazł się w innym świecie? Gdybyś nagle nie rozpoznawał miejsca, ludzi i gdyby otaczała cię magia? Alicja niespodziewanie przeniosła się ze swojej szarej rzeczywistości do świata pełnego magii i przygód. Znalazła się w miejscu, którego nie znała, w świecie, gdzie wszyscy o nią walczyli. Dziewczyna będzie musiała nie tylko się tam odnaleźć, poznać mieszkańców tego świata oraz siebie, ale również odkryć tajemnicę śmiertelnego zagrożenia. 

Dlaczego przeniosła się do innego wymiaru?

Czy wojownicy strzegący jej życia i mężczyzna, który oddał jej serce, pomogą jej odkryć prawdę? Czy bohaterka powróci do domu i swojego świata?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 451

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © K. Kruk, 2024

 

Projekt i ilustracja na okładce: Weronika Wojtaszewska

Redakcja: Magdalena Ceglarz

Korekta: ERATO

e-book: JENA

 

ISBN 978-83-68032-49-9

 

Wydawca

tel. 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEditpl

instagram.com/bookedit.pl

 

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Prolog

Alicja spojrzała na ziemię, wciąż suchą i popękaną. Rozejrzała się w poszukiwaniu białego, wesołego psa. Z niepokojem obróciła się wokół siebie, a jej oddech stopniowo stawał się coraz szybszy i nerwowy, gdy dotarło do niej, że Keksa nigdzie nie ma. Przemierzyła wzrokiem całe pole. Tak mały pies nie mógł uciec daleko.

– Keks! – zawołała w przestrzeń, jednak białej psiej kulki nadal nie było. – Keks! Keks! – krzyczała coraz głośniej.

Nagle na skraju lasu zobaczyła mężczyzn w dziwnych strojach, przyglądających się jej niespokojnie.

– Widzieliście białego psa? – zawołała w ich stronę jeszcze głośniej, rozglądając się przy tym nerwowo.

Mężczyźni dziwnie pomachali rękoma. Postanowiła podejść bliżej, myśląc, że zapewne jej nie słyszą.

Keks to jej małe dziecko, jedyne, co pozostało jej po najbliższych. Jest częścią jej życia, zwłaszcza tego zamierzchłego i weselszego okresu. Teraz to jej jedyna rodzina. Razem płakali po stracie jej rodziców i to on wyciągał ją wtedy trzy razy dziennie z łóżka. Gdyby nie on, zapewne rok temu Alicja umarłaby z rozpaczy we własnej pościeli.Tylko on potrafił wywołać szczery uśmiech na jej twarzy. Nie wyobrażała sobie, że mogłoby go nie być. Nigdy wcześniej psiak nie uciekał, wręcz przeciwnie, zazwyczaj biegał wokół niej. Nawet gdy się czegoś bał, przybiegał do niej przestraszony.

Muszę go znaleźć – pomyślała zdesperowana. Przejęta postanowiła podbiec do jedynych ludzi, których widziała w pobliżu, i poprosić o pomoc. Ciągle rozglądając się za psem, ruszyła w ich stronę najkrótszą z możliwych dróg – środkiem wyschniętego, popękanego i bezpańskiego pola.

Pewnym krokiem stanęła na ziemi, stale nawoływała i z przerażeniem szukała swojego najwspanialszego psiego przyjaciela. W pewnym momencie ziemia pod nią zaczęła się ruszać, podnosić i trząść.

Trzęsienie ziemi – pomyślała, unosząc się coraz wyżej w powietrze.

Przeskoczyła z jednego kawałka gleby na inny, bo miejsce zrobiło się zaskakująco strome. Grunt pod jej nogami łamał się i kruszył, znajdowała się kilka metrów nad ziemią. Widziała alejkę, w której stała chwilę wcześniej, jakieś pięć metrów poniżej. Podłoże się poruszało, pochylało i wydawało przerażające dźwięki, jakby warknięcia. Nagle z boku w jej kierunku wyciągnęły się szpony suchej ziemi, chcąc ją złapać. Dziewczyna odskoczyła, unikając ataku, ale jednocześnie tracąc grunt pod nogami i przewracając się do tyłu. Podczas upadku zobaczyła kształt tego czegoś, na czym niedawno stała. Było wielkie, zbudowane z kawałów żywej ziemi, nie miało ani przodu, ani tyłu, nie wiedziała, czy to coś ma przynajmniej twarz. Słyszała, jak warczy coraz głośniej, i widziała, jak rośnie, osiągając rozmiary wieżowca, szykując się do ataku na nią. Ptaki z pobliskiego lasu zaskrzeczały, jakby alarmowały wszystkich w okolicy o bestii.

Spadając, próbowała złapać się czegokolwiek, aby się ratować. Wiedziała, że leci z wysokości kilku pięter i może nie przeżyć lądowania. Chwyciła za odstający płat ziemi, który zapewne także był kawałkiem potwora. Ten wymachiwał szponami i rzucał resztkami podłoża we wszystkich kierunkach. Był przerażający i niebezpieczny. Alicja nigdy nie widziała takiego stwora, nawet w filmach fantastycznych. Nim odzyskała równowagę, ze szczelin suchej ziemi zaczęła wydobywać się gorąca para i pył przypominający ten z wulkanu, ale bez sadzy. Szare, wrzące powietrze poraniło jej dłonie, brzuch i nogi. Dziewczyna krzyknęła z bólu i instynktownie puściła potwora. Gdy się zachwiała, gorący i parujący szpon złapał ją za lewą nogę, wypalając do kości i wywołując jeszcze bardziej gardłowy krzyk. Następnie potwór rzucił nią w stronę lasu, gdzie uderzyła plecami o konary drzew.

Nie straciła przytomności, chociaż od nadmiaru bólu przestała czuć swoje ciało. Była sparaliżowana. Oczy spowiła mgła, a ona próbowała złapać oddech. Jej klatka piersiowa nie chciała się unieść, a ona sama zaczęła się powoli dusić.

Wieżowce – pomyślała. Gdzie są bloki? Dlaczego tu jest ten las? Tutaj powinien stać mój dom. Omiotła wzrokiem pole bitwy i zrozumiała, że nie widzi nic, co przypominało jej rodzinny dom. Nie było bloku mieszkalnego stojącego pośród gromady domków jednorodzinnych, ich miejsce zastąpił gęsty, błyszczący las. Na polu toczyła się zajadła walka potwora z ludźmi, którzy co chwilę padali na ziemię bez szans na pokonanie bestii. Mgła coraz intensywniej zacierała możliwość obserwacji, a ból uniemożliwił jej myślenie o czymkolwiek poza własnym ciałem.

Kilka godzin wcześniej

Budzik dzwonił nieubłaganie i bez przerwy, pokazując godzinę szóstą trzydzieści. Powieki dziewczyny obojętnie uniosły się i Alicja ze zblazowaną miną podniosła ciało, wyłączając alarm. Następnie, już z otwartymi oczami, położyła się na wznak na łóżku i obserwowała sufit.

Kolejny beznadziejny dzień – pomyślała. – Znowu taki sam. W kółko to samo…

Wtedy poczuła szturchanie mokrego noska na policzku i delikatnie uśmiechnęła się, zerkając na swojego psa.

– Już wstaję, słoneczko… Już wstaję. – Mały biały kudłacz na widok poruszającej się właścicielki energicznie zamerdał ogonkiem.

Dziewczyna wstała jeszcze bardziej zmęczona, niż była wieczorem. Sen już od dawna nie przynosił jej pełnego wypoczynku. Szurając kapciami po podłodze, skierowała się w stronę łazienki. Wykonała szybki rutynowy makijaż i inne niezbędne rytuały, aby w końcu spojrzeć w lustro i dostrzec w odbiciu swoją szarą twarz niewyrażającą nic innego jak beznamiętną udrękę. Udało jej się spiąć włosy w luźny kok, tak aby jej naturalne fale wyglądały chociaż na odrobinę ułożone. Szarość trupiobladej cery ratowały: kredka na powiekach, tusz na rzęsach i pomalowane brwi, które zawsze dodawały jej odrobinę ożywionego wyrazu. Tylko dzięki nim jej twarz nie przypominała potwora, jakim się czuła.

Alicja, pomimo że widywała codziennie swoją smukłą i może nawet atrakcyjną twarz – zielone duże oczy, pełne usta i odstające kobieco kości policzkowe – a także swoje gęste rude włosy, które chowała zawsze pod standardowym kokiem, nie rozpoznawała dzisiaj swojego oblicza. Patrzyła na dziewczynę, która była jej obca. Szara mgła otaczała nie tylko jej skórę, włosy i oczy, ale również serce. Życiowa beznadzieja owijała się wokół niej jak łańcuch, z którego nie sposób się uwolnić.

– Kim ty jesteś? – zapytała samą siebie, patrząc ze smutkiem.

Z szafy wybrała piątkową garsonkę, czyli błękitny komplet: ołówkową spódnicę do kolan, marynarkę tego samego koloru i czarną koszulę. Ponownie spojrzała w lustro. Obiektywnie zauważyła, że ma raczej nowoczesną garderobę pomimo dress code’u obowiązującego w pracy. Te eleganckie i zakryte ubrania dodawały jej powagi. Czuła się w nich pewnie i bezpiecznie, ale nieco babciowato. W takich strojach nie wypadało śmiać się w głos, flirtować, a nawet mówić czegoś niestosownego. Ubrania, niczym u królowej Wielkiej Brytanii, nadawały kobiecie wyższości, niedostępności, siły.

Znowu stałam się kimś innym – przeszło jej przez myśl. Spojrzała na siebie w błękitnym żakiecie, a następnie włożyła, dla przełamania tej sztywności, czarne adidasy. Szybko narzuciła jesienny płaszcz i wzięła skaczącego Keksa na smycz.

– Chodź, łobuzie, idziemy na spacer.

Wyprostowana skierowała się do windy, która aby wjechać na siódme piętro, potrzebowała dłuższej chwili. Dziewczyna stała obojętnie pośród czterech ścian korytarzy, by po otwarciu się drzwi wejść do środka wyblakłozielonej kapsuły. Droga w dół była równie nudna jak samo czekanie. Nudna, a może irytująca? Ciągle taka sama. Na szczęście nikt z sąsiadów do niej nie wszedł. Pomimo uśmiechu zazwyczaj irytowała ją udawana uprzejmość z rana. Inni wyglądali o tej porze tak samo jak Alicja, czyli jak siedem nieszczęść, nikomu nie chciało się ani gadać, ani uśmiechać. Wszyscy byli wściekli, że musieli wstać tak wcześnie i ponownie przeżywać taki sam dzień co poprzedni. Rutyna, codzienne wykonywanie tych samych obowiązków, potrafiła zabić ducha nawet najweselszych ekstrawertyków.

Pogoda okazała się równie smętna jak nastrój dziewczyny. Słońce ledwo przebijało się przez zachmurzone niebo, a lekki, ale zimny wiatr rozwiewał jej delikatnie upięte włosy. Radosny psiak wybiegł przed siebie, wąchając trawnik wzdłuż bloku.

Jak on może być taki wesoły? – pomyślała dziewczyna, patrząc na wciąż cieszącego się i merdającego ogonem Keksa.

Keks to mały, wiecznie wesoły maltańczyk. Aktualnie w Polsce ta rasa jest bardzo modna. To idealny miejski piesek, stale zadowolony, uwielbiający kanapę i krótkie spacery. Nawet kiedy zdarzyło się Alicji nakrzyczeć na niego, gdy coś spsocił, to on tylko podkulał przepraszająco uszy, ale ogonem cały czas merdał radośnie. Zazwyczaj w takich chwilach wchodził jej na głowę i lizał wesoło, przepraszając.

– Keksik, pośpiesz się, proszę. Siusiu, kupa, dom… – powiedziała poirytowana jego brakiem zainteresowania załatwieniem swoich potrzeb.

Piesek chyba to zrozumiał, bo umożliwił właścicielce szybszy powrót do domu.

 

Nim się obejrzała, już stała na peronie, czekając na pociąg do Warszawy. Pomimo tłumu Alicja umiejętnie przepchnęła się na tył pojazdu, gdzie znalazła ostatnie wolne miejsce przy oknie. Wzięła głęboki wydech i oparła głowę o ścianę. Obojętny wzrok skierowała na mijane przez pociąg wsie. Jeździła tą samą trasą od dwóch lat i dobrze znała te widoki. Na początku ekscytowała ją przyroda oraz zmieniający się za oknem obraz domów jednorodzinnych i działek oraz gąszcz telebimów w centrum stolicy. Zieleń przedmieścia stopniowo przechodziła w betonowe miasto.

Droga trwała czterdzieści trzy minuty, a w głowie dziewczyny cały czas wędrowała beznamiętna pustka. Pustka, która pożerała serce i duszę, niby obojętna, a tak strasznie bolesna.

W sądzie znalazła się dokładnie dwie po ósmej, otwierając tym samym swoje stanowisko biurowe nieopodal wejścia. Pracowała tutaj od kilku lat, w biurze podawczym. Początkowo praca wydawała jej się ekscytująca, ponieważ mogła rozwinąć swoje zdolności organizacyjne, poznawała nowych ludzi i czytała różne, czasem bardzo zagmatwane, sprawy sądowe. Obsługiwała aż osiemnaście wydziałów, w tym cywilny, wydział pracy i ubezpieczeń społecznych, wydział gospodarczy i zamówień publicznych, karny, rodzinny oraz wiele odwoławczych. Otrzymywała pisma zarówno bezpośrednio od ludzi przychodzących do sądu, jak również od listonosza, który zawsze o dziesiątej przynosił paczkę około czterdziestu listów. Oprócz tego na bieżąco odbierała wiadomości przesłane drogą mailową. Wszystkie listy i przesyłki rejestrowała i kierowała do odpowiedniego wydziału, a także musiała bez irytacji pokazywać ludziom, gdzie są schody, a gdzie winda, odbierać telefony, czasem odpowiadać na bezsensowne pytania i wysłuchiwać historii, gdy ktoś potrzebował opowiedzieć o swojej trudnej sytuacji życiowej, nie zwracając większej uwagi na to, czy ona ma dużo pracy, czy nie. Do najgorszych jednak zaliczała obowiązek uśmiechania się do prawników i radców prawnych oraz tytułowania ich zgodnie z ich poziomem wykształcenia. Najważniejszych spośród trzystu sędziów poznała dość szybko, ale tych, którzy pojawiali się dużo rzadziej, zdarzało jej się nie rozpoznać. Ponadto każdy wydział przygotowywał swoje listy, które dostarczano jej do czternastej. Musiały być odpowiednio zarejestrowane i przygotowane, aby listonosz mógł je zabrać z biura Alicji pół godziny później. Każdy dzień wyglądał właściwie tak samo.

Po dwóch miesiącach pracy Alicja wiedziała już, jak funkcjonuje system sądu i jak rejestrować prawidłowo pisma, a także niemal bezbłędnie przydzielała poszczególne listy do odpowiednich wydziałów. Wchodząc do sądu, przywdziewała na twarz maskę uśmiechniętej, uprzejmej pracownicy. Wielu klientów brało ją nawet za adwokata lub radcę prawnego, choć to zapewne przez ten obowiązkowy, poważny strój. Wyglądała w nim na czterdzieści lat. Sama nie pamięta, kiedy ostatnio zrobiła cokolwiek, co robią jej dwudziestoczteroletni rówieśnicy – miała wrażenie, że zestarzała się szybciej niż inni.

Alicja była w tym biurze jedyną urzędniczką, ale z listowymi odpowiedziami przychodziły do niej koleżanki z różnych wydziałów. Z niektórymi nawet się polubiła. Wszystkie popadły w tę samą rutynę co ona. Też ubierały się w postarzające garsonki, a te, które pracowały tam dłużej, nie miały praktycznie żadnego życia prywatnego. Dziewczyny były przesympatyczne, z podobnym przyklejonym uśmiechem, wszystkie jednak miały ten sam problem – martwe serce.

Po pożegnaniu się z główną sędzią Alicja zamknęła biuro punktualnie o piętnastej. Wiedziała, że nie chce tu zostać ani chwili dłużej. Wychodząc z pracy, ponownie zmieniła szpilki na adidasy i pomimo uśmiechu i pozornie wolnego kroku marzyła, aby zdjąć z siebie tę sztuczną powłokę, jaką przywdziewała przez ostatnie osiem godzin. Pociąg powrotny do Piastowa odjeżdżał dwadzieścia jeden minut po piętnastej, dlatego pośpieszyła na stację.

Na peronie jak zawsze było pełno ludzi, wszyscy wpatrzeni w telefony, niezwracający uwagi na siebie nawzajem. Ich wzrok był nieobecny, nawet w Simsach postacie miały więcej życia niż osoby, które ją otaczały. Choć był dopiero środek dnia, wiosna w tym roku była zaskakująco chłodna. Alicja ucieszyła się, że zachowawczo wzięła swój ulubiony błękitny płaszcz, który odziedziczyła po mamie. Nie wyglądała w nim tak oszałamiająco jak ona, ale gdy miała go na sobie, przynajmniej przez chwilę czuła jej obecność. Czekając na pociąg, zawsze dzwoniła do matki, opowiadała jej, jak problematycznych miała klientów i jakie zwariowane historie czytała tego dnia. Ta natomiast wszystko obracała w żart. Teraz pozostało jej jedynie stanie na peronie i marznięcie w oczekiwaniu na transport.

Droga do domu trwała czterdzieści trzy minuty. Tym razem przez połowę czasu stała w zatłoczonym wagonie, wąchając spoconych ludzi. Zazwyczaj powrót był dużo mniej przyjemny, o ile w ogóle można myśleć o tej podróży jako o czymś przyjemnym. Jednak Alicja wolała usiąść, wbić wzrok w okno i zapomnieć o wszystkim, co ją spotkało. Zapomnieć o uczuciach, o bólu i o przytłaczającej rzeczywistości.

Po drodze zaszła jeszcze do delikatesów, aby kupić sobie obiad na weekend. Cieszyła się, że jest już piątek. Jutrzejszy dzień spędzi w łóżku przed telewizorem, a z psem wyjdzie bez makijażu i w dresie. Nie obchodziło ją, co pomyślą inni ludzie. Pragnęła jedynie spokoju.

W sklepie wzięła jajka, chleb i masło, a także wybranego wcześniej kurczaka i ziemniaki. Postanowiła, że zrobi ulubiony obiad taty – pieczone udka z kurczaka z purée z ziemniaków. Dawno nie gotowała porządnych posiłków. Nie miała na to siły ani ochoty. Tym razem zapragnęła zjeść coś gorącego. Ojciec zawsze mlaskał, wgryzając się w nogę z kurczaka i wręcz pomrukiwał z rozkoszy, udając drapieżnika. Ten widok rozśmieszał jego córkę i żonę. Gdy Alicja była w okresie nastoletnim, uważała ten gest za coś obrzydliwego i wstydziła się tego zachowania. Z wiekiem jednak doceniła to, że dbał o dobry nastrój w domu. Rozbawiał je, krojąc pomidora w taki sposób, aby przypominał serce, dodając przy tym: „Pokroiłem wam moje serce, moje kochane kobietki”, albo gdy całując teatralnie dłonie mamy, odbierał od niej brudne naczynia, mówiąc: „Oddaj mi je, jam jest twoim giermkiem, więc ja umyję dziś naczynia”. Alicja zatęskniła za wszechogarniającym śmiechem i poczuciem, że wszystko może być dobrze.

Po włożeniu produktów do koszyka stanęła przy kasie, wykładając na taśmę swoją żywność. W momencie, kiedy kasjerka zaczęła skanować każdy produkt, Alicja przypomniała sobie z rozczarowaniem, że na koncie ma 54,27 zł, a wypłatę powinna dostać dopiero za trzy dni. Nie była pewna, czy zmieści się w dostępnej kwocie. Z przerażeniem przyglądała się cenom produktów:

– jajka: 11 zł,

– chleb: 3,14 zł,

– masło: 8,12 zł,

– wędlina: 5,12 zł,

– pomarańcze: 6,49 zł,

– kawa: 17,30 zł,

– mleko: 6,99 zł,

– ogórki: 3,16 zł,

– czosnek: 1,78 zł,

– ziemniaki: 5,23 zł,

– kurczak: 9,06 zł.

Kasjerka nabiła na kasę sumę: 77,39 zł.

– Przepraszam – zaczęła niepewnie Alicja, starając się zwrócić jej uwagę. – Przepraszam, mogłabym jednak poprosić o wycofanie kilku produktów?

Kasjerka początkowo spojrzała na nią ostrym, pełnym zniechęcenia wzrokiem. Przyjrzała się jej jednak przez chwilę, po czym na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. Sprzedawczyni zbliżała się do pięćdziesiątki i z wyjątkową wyrozumiałością podeszła do młodej klientki.

Alicja poczuła, jak czerwieni się na twarzy, najchętniej uciekłaby ze sklepu bez zakupów, ale wiedziała, że tym gestem zapewne wzbudziłaby większą uwagę. Była zawstydzona i sfrustrowana, ledwo powstrzymywała łzy. Kiedy rodzice wspierali ją finansowo podczas studiów, praca w sądzie była idealna. Mieszkała z nimi, więc mogła spokojnie zaoszczędzić. Od roku jednak mieszkała sama albo z przyjaciółką, w zależności, czy ta posiadała chłopaka, czy nie, a sześćdziesiąt procent swojej wypłaty wydawała na mieszkanie i rachunki. Pozostałą część pensji przeznaczała na jedzenie, życie i Keksa. Niestety, w tym miesiącu miała kilka większych wydatków: wizyta u weterynarza za sto pięćdziesiąt złotych i nowa karma dla psa o wartości stu piętnastu złotych. Przez to jej budżet znacznie się uszczuplił.

Stojąc przy kasie, miała ochotę zapaść się pod ziemię.

– Nie ma problemu. – Kasjerka wyjątkowo łagodnie podeszła do zakłopotanej dziewczyny. – Co mam wycofać? – zapytała dyskretniej.

Alicja przyjrzała się produktom. Chleb i wędlina wystarczyłyby na śniadanie, mog­łaby więc zrezygnować z masła lub jajek. Zastanawiała się też nad kurczakiem i ziemniakami. Od roku nie jadła porządnego obiadu, nic by się nie stało, gdyby akurat teraz się to nie zmieniło. Jednak patrząc na te artykuły, w oczach miała łzy, wspominając śmiejącego się ojca. Tak bardzo chciała się poczuć, choćby w minimalnym stopniu, tak samo jak wtedy, podczas rodzinnych obiadów. Przez jeden krótki moment pragnęła doświadczyć bliskości rodziców, nawet w tak głupi sposób, podczas samotnego obiadu.

– Kawę – powiedziała, chociaż nie była pewna, czy wytrzyma kolejny tydzień bez kofeiny. Tylko to ją rozbudzało przed wyjściem do pracy. Jednak nie chciała pozwolić sobie na utratę wspomnień o rodzicach. Wyjęła ją z siatki i oddała kasjerce, która uśmiechała się uspokajająco.

Alicja próbowała nie patrzeć w oczy kobiecie, aby nie wybuchnąć niekontrolowanym płaczem.

– Zostało sześćdziesiąt złotych i dziewięć groszy. Czy zwracamy coś jeszcze? – Alicja poczuła się sfrustrowana. Sięgnęła po mleko i podała sprzedawczyni. – Do zapłaty jest pięćdziesiąt trzy złote i dziesięć groszy. Czy to wszystko?

Alicja ze smutkiem pokiwała głową i zapłaciła kartą. Na szczęście nie pomyliła się co do kwoty na koncie i transakcja została zaakceptowana. Pośpiesznie zebrała pozostałe produkty i zmuszając się do wdzięcznego uśmiechu, pożegnała ekspedientkę, po czym wyszła.

Trzymała emocje na wodzy do momentu, aż weszła do domu. Położyła siatki z zakupami na stole i wybuchła niekontrolowanym płaczem. Szlochała, aż mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Oparła się o ścianę w kuchni i zakrywając twarz dłońmi, osunęła się na podłogę. Siedziała tak, chowając głowę między kolanami i szlochając, skulona w kącie. Nienawidziła swojego życia, tej beznadziei, poczucia obezwładniającej samotności i sytuacji bez wyjścia. Pod koniec każdego miesiąca ­ledwo wiązała koniec z końcem. Nie zarabiała dużo więcej niż minimalna krajowa. Bez wsparcia bliskich miała wrażenie, że jest nikim. Nikt nie zadzwonił i nie zainteresował się, czy żyje. Jej telefon milczał, a ona była bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Płakała tak pół godziny, aż w końcu mały biały piesek z determinacją przebił się przez jej zaciśnięte ręce do mokrej od łez twarzy i zaczął ją lizać. Keksik nieustannie próbował ją pocieszać. W końcu usiadł na jej kolanach i przyglądał się jej twarzy swoimi perlistymi oczami. Opiekował się nią. Alicja bezwiednie uśmiechnęła się na jego widok, przytuliła go i uspokoiła oddech. Cały czas czuła ten sam przytłaczający ból, ale wiedziała, że ten psiak nie pozwoli jej się w tym zatracić.

– Pewnie chcesz iść na spacer – powiedziała spokojnie, na co zwierzak zareagował merdaniem ogonem.

Wstała i ruszyła z psiakiem do windy. Gdy tylko była ładna pogoda, szła z Keksem na pola uprawne za blokiem. Pośrodku nich była dróżka, którą często spacerowali właściciele psów.

Alicja najchętniej zostałaby w domu, płacząc, ale wiedziała, że Keks uwielbiał biegać. Chodziła tam tylko ze względu na niego. Patrząc na jego zadowoloną mordkę i zabawę z uciekającymi ptakami, mogła szczerze się uśmiechnąć. Gdy dotarli na polanę, dziewczyna z radością zauważyła, że są sami. Spuściła przyjaciela ze smyczy, a sama ruszyła powoli ścieżką. O tej porze roku ziemia była sucha i popękana, a dookoła było totalne pustkowie. Alicja uwielbiała tę samotność i spokój natury. ­Widząc cieszącego się i biegającego Keksa, czuła większą równowagę.

Lubiła zamykać oczy i na dłuższą chwilę zapomnieć o zmyśle wzroku. W tym momencie skupiła się na zapachu ziemi i domieszki zgniłej wody z rzeki na końcu dróżki. Wsłuchała się w dźwięk kraczących ptaków i szumiącego wiatru. Na twarzy poczuła zimny chłód, który bardzo był jej potrzebny. Wzięła głęboki wdech, aby uspokoić skołatane serce. Potrzebowała świeżego powietrza i spokoju. Gdy nadepnęła na jakiś kamień i lekko straciła równowagę, otworzyła oczy. Spojrzała na ziemię, wciąż suchą i popękaną. Rozejrzała się w poszukiwaniu białego, wesołego psa. Z niepokojem obróciła się wokół siebie, a jej oddech stopniowo stawał się coraz szybszy i nerwowy, gdy uświadomiła sobie, że Keks zniknął.

Badała wzrokiem całe pole, sięgając coraz dalej.

– Keks – zawołała w przestrzeń, jednak białej kulki nadal nie było. – Keks! Keks! – krzyczała coraz głośniej.

Na skraju lasu zobaczyła mężczyzn w dziwnych strojach, którzy przyglądali jej się nerwowo.

Rozdział pierwszy

Nowy wymiar

Coś pociągnęło ją w głąb lasu. Dziewczyna nie miała nawet siły, by spojrzeć, co się dzieje. Męczył ją każdy oddech, a przed zamglonymi oczami widziała pięciu mężczyzn walczących mieczami z potworem. Mieli umięśnione, odkryte ciała i długie włosy. Ich amazońskie stroje z liści i ostrza, które trzymali w dłoniach, sprawiały, że scena ta wydawała się komicznym przedstawieniem.

Czy któryś z nich mi pomoże? – to była ostatnia myśl, zanim mrok całkowicie pochłonął jej świadomość.

Przez kolejne, dłużące się minuty nadal ciągnięto ją w głąb lasu za prawą nogę, a ona wciąż walczyła o każdy oddech. Momentami, gdy jej poparzone i popękane ciało szurało po twardych korzeniach, ból wracał, a Alicja krzyczała. Co chwila traciła przytomność i ponownie ją odzyskiwała. W pewnym momencie ciągnięcie ustało, ale nie była w stanie się poruszyć. Stopniowo odzyskiwała oddech, szybki i płytki, ale stabilny. Przy próbach jego pogłębiania ból nieubłaganie się nasilał, więc postanowiła utrzymać poziom, który uznała za wystarczający.

Nie wiedziała, jak długo tak leży. Nagle usłyszała szybkie kroki. Ktoś lub coś biegło w jej stronę. Alicja przestraszyła się, że to potwór, ale nie miała siły się ruszyć. Do jej uszu dobiegły głosy mężczyzn.

– Tutaj jest – krzyknął człowiek stojący kilka kroków od niej. – Dzięki za pomoc, Hadu. – Te słowa były cichsze, jakby skierowane do kogoś, kto był obok, ale Alicja nie słyszała nikogo więcej.

Mężczyzna był zmęczony, ale pewny siebie i zdecydowany. Zdyszany podszedł do niej szybkim krokiem i delikatnie przyjrzał się obrażeniom. Uklęknął na jedno kolano, dysząc ciężko. Na widok jej ran wciągnął z przejęciem powietrze i zastygł z przerażenia. Widział jedynie, że kobieta żyje, o czym świadczył jej płytki i świszczący oddech. Walczyła o życie. Nie miał wiele czasu.

– Alethia… – szepnął tuż nad twarzą dziewczyny. Jego głos wyrażał troskę, ale również siłę.

Zrobił szybką analizę. Lewa noga młodej kobiety była poparzona, a bambusowy materiał ubrania przywarł wraz ze spalonymi mięśniami do kości. Wyraźnie czuł zapach zwęglonego mięsa. To już nie przypominało kończyny, a jedynie szkielet pokryty krwią. Tak samo prezentowały się dłonie – na paliczkach dyndały same kości. Reszta ręki pomimo licznych obtarć i zaczerwienień wyglądała na całą. Na brzuchu gruby materiał ze skóry niedźwiedzia uratował ranną przed głębszymi poparzeniami. Mężczyzna odsłonił delikatnie nadpalony płaszcz, aby obejrzeć obrażenia. Tułów był burosiny, co oznaczało prawdopodobnie połamane żebra i poprzebijane narządy.

– Nie mamy czasu na powrót do królestwa. Mamy może kilka chwil, by jej pomóc – powiedział nerwowo do kogoś obok.

W tym momencie usłyszał za swoimi plecami biegnącego kompana, którego rozpoznał po krokach. Za nim, zza drzew, wyłonił się drugi, dysząc głośno. Obaj stanęli jak wmurowani kilka kroków dalej. Wpatrzeni w zmasakrowane ciało dziewczyny zapomnieli o oddychaniu. Po sekundzie przybył ostatni, który z podobnym przerażeniem dołączył do reszty. Ich twarze wyrażały ogromne zmęczenie. Byli poranieni i brudni, a do tego na widok obrażeń kobiety bladzi i bezradni.

W końcu jeden z przybyłych z wymuszonym spokojem powiedział:

– Chyba czas odprawić rytuał pożegnania. – Pozostali spojrzeli na niego przerażeni.

– Nie możemy. Co na to królowa? Co jej powiemy? Że pożegnaliśmy księżniczkę, że odeszła w męczarniach? – odpowiedział drugi głośniej ze złością i rozpaczą. Nie kontrolował emocji.

– Wieszczka jest trzy dni drogi stąd. W tym stanie nie wsadzimy księżniczki nawet na konia – zauważył trzeci, próbując zachować spokój.

– Ma cierpieć? Ona ledwo oddycha… – powiedział najmłodszy.

– Pożegnanie to najlepsza opcja.

– Eutanazja wykonywana jest tylko ciężko rannym żołnierzom. Co ty wygadujesz?

– I co powiesz jej matce? Umarła, bo jej nie dogoniliśmy?

– Powinniśmy byli jej pilnować!

Mężczyźni coraz bardziej nerwowo przerzucali się opiniami. Ten, który przybył pierwszy, nadal jednak klęczał w ciszy tuż nad głową dziewczyny, przyglądając się jej uważnie. Odgarniał co rusz jakiś materiał, odsłaniając rany i zadrapania. Nagle zauważył coś schowanego za pazuchą rannej. Sięgnął i wręcz wyszarpał ze sklejonej przypalonej skóry mały woreczek z plecionki korzeni.

– Co ukryłaś, Alethio? Wiem, że musiałaś mieć powód, aby tak ryzykować – wyszeptał tak, by tylko ona go usłyszała, podczas gdy pozostali nadal kłócili się, debatując o jej losie.

Mężczyzna przyjrzał się uważnie znalezisku. Woreczki z korzeni miały niezwykłe właściwości. Były sztywne i trwałe, a cokolwiek się do nich włożyło, z pewnością nie zostało zniszczone, nie wypadło, nie utonęło i się nie spaliło. Korzenie zapewniały szczelne zamknięcie przed otoczeniem, a w zależności od rośliny, z której worek wykonano, mógł wydzielać toksyczne substancje żrące, jeśli ktoś nieumiejętnie go otwierał. Mężczyzna ze spokojem rozpoznał drzewo dębowe, które mimo ogromnej trwałości i siły nie było niebezpieczne. Domyślił się, że dziewczyna uplotła sakiewkę w pośpiechu z otaczających ją drzew.

Delikatnie otworzył maleńki woreczek, rozplątując korzenie, i dostrzegł na jego dnie maleńkie niebieskawofioletowe kulki. Przypatrywał się im z niedowierzaniem, analizując odkrycie. Jego bezruch i cisza zaintrygowały kompanów, którzy zamilkli wyczekująco.

Nagle mężczyzna przyłożył dłoń do ust i zrobił długi wydech ulgi. Gdyby Alicja była w stanie otworzyć oczy, mogłaby przyrzec, że się uśmiechnął.

– To są owoce vita. – Dopiero teraz ponownie odetchnął. Chyba wszyscy do tej pory wstrzymywali oddech.

Wojownik wyciągnął pośpiesznie jeden owoc i trzymając go między dwoma palcami, obejrzał z zachwytem i niedowierzaniem. Kuleczka wydawała się bardzo mała w dużej i umięśnionej dłoni. Po chwili odwrócił się do dziewczyny i zaskakująco delikatnie jak na swoje gabaryty uniósł jej głowę, wywołując przy tym jęk spowodowany nasileniem bólu.

– Alethio, musisz to połknąć.

Dziewczyna, ledwo łapiąc oddech, otworzyła oczy i ujrzała twarz pełną troski, piękną i spokojną. To był on. Jedną ręką trzymał jej głowę, a w drugiej miał niebieską perłę. Jednym palcem otworzył jej bezwładne usta, a następnie położył kulkę na języku.

Alicja przez ułamek sekundy poczuła delikatne rażenie prądem. Przez to silne doznanie aż skrzywiła się z bólu, ale szybko połknęła pokarm. Po jej ciele stopniowo rozeszło się zaskakujące, ale przyjemne mrowienie. Jednak nadal niewyobrażalny ból odbierał jej świadomość.

Przed oczami wciąż widziała rozmazaną męską, przyjazną twarz. W brązowych oczach dostrzegła ulgę, a pomimo zmęczenia kąciki ust mężczyzny nieznacznie się unosiły.

– Przeżyjesz, Alethio, wszystko będzie dobrze – szepnął tylko do niej, odkładając jej głowę na ziemię, po czym zwrócił się do pozostałych: – Rozbijamy obóz, zabawimy tu kilka godzin. Petros, ogarnij coś do jedzenia. Ger, ty z końmi odpowiadacie za szałas i bezpieczeństwo. Munt, wykorzystaj Szafira do sprawdzenia terenu.

Panowie stali jednak zaskoczeni, jakby nie rozumieli, co się właśnie wydarzyło.

– Fridu… ale co się stało? Skąd u ciebie ten spokój? – zapytał niepewnie Petros, patrząc zaniepokojony na brata.

– Nie kojarzycie owoców vita? – Mężczyźni wyraźnie dali do zrozumienia, że nigdy nie słyszeli tej nazwy. – To bardzo rzadkie owoce, które najczęściej rosną przy diabelskich rzekach, gdzie schronienie znajdują różne stworzenia. Mają magiczną zdolność przywracania życia, jednak są bardzo dobrze strzeżone przez piekielne istoty. W historii tylko dwóm bohaterom udało się je zdobyć. Inni, czasem nawet całe armie, ginęli. Owoc vita leczy każdą chorobę, nawet śmiertelną, w kilka godzin. Wiele osób myślało, że są tylko legendą… ale Alethia wiedziała lepiej. – Na ­jego twarzy ponownie zagościł subtelny uśmiech pełen podziwu.

– Ona ma więcej szczęścia niż rozumu… – spuentował Ger, najmłodszy i niepokorny. Jego uwaga rozbawiła Fridu. – Co się śmiejesz? To wszystko przez jej głupotę. Uciekła z domu, gdy wojna wisi w powietrzu, zostawiała fałszywe tropy, abyśmy jej nie znaleźli, a potem… – Zamilkł na chwilę, widząc twarze pozostałych kolegów. Zrozumiał, że się zagalopował.

Munt obserwował nerwowo reakcję Fridu, spodziewając się reprymendy. Na szczęś­cie ten był zbyt zmęczony lub zadowolony z uratowania księżniczki, żeby ukarać młodego wojownika.

– Jeśli ona to słyszy, to da ci nieźle popalić. Znasz ją. Nie daruje ci tych słów, nie masz szans – prychnął. – A teraz idźcie już – rozkazał.

Wszyscy z ulgą i niedowierzaniem zabrali się za swoje obowiązki. Fridu odwrócił się ku dziewczynie. Wciąż miała otwarte oczy, które nie reagowały na bodźce. Omiótł wzrokiem jej zniszczone ciało, a następnie tuż obok niej ułożył z gałęzi specjalne miejsce, na które z ogromną delikatnością przeniósł obolałą Alicję.

Początkowo myślała, że gałęzie będą bardzo niewygodne i żałowała, że nie pozostawił jej na ziemi, szczególnie że podczas przenoszenia fale bólu ze zdwojoną siłą rozdarły jej ciało. Na szczęście, gdy ją położył, poczuła, jakby leżała na miękkim, bardzo wygodnym materacu. Przykrył ją długimi liśćmi, które w fakturze przypominały zwykły koc.

Uczucie drętwienia rozchodziło się po całym ciele, skupiając się i nasilając w miejscach, które wcześniej najbardziej bolały, i powoli niwelując źródło dolegliwości. Trwał proces uzdrowienia. Alicja miała otwarte oczy. Z czasem, gdy ból mijał, mgła z jej oczu również znikała. Obserwowała świat wokół. Wiedziała, że jest w lesie, ale nie był to zwykły las. Nie znała większości z tych drzew, nie rozpoznawała liści, które miały nietypowe kształty. Były bardzo duże, długie, inne maleńkie, kolorowe, mieniące się perliście, niektóre nawet zdawały się wydzielać dym, jednak Alicja sama siebie skarciła za to przypuszczenie.

Muszę mieć wstrząs mózgu, dlatego mam takie głupie pomysły – pomyślała.

Obserwowała także coś o wiele bardziej interesującego. Widziała młodych mężczyzn o ciemnych, długich włosach i w przedziwnych strojach. Jeden najpierw konstruował ogrodzenie z gałęzi, a potem znosił drewno na opał i przygotowywał ognisko. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pomagały mu w tym konie, ptaki różnego gatunku, zające, a nawet drzewa. Wszystkie stworzenia współpracowały i wyglądało, jakby komunikowały się między sobą. Inny mężczyzna co chwilę wysyłał jakieś duże ptaki nad koronę drzew, a kiedy wracały, przyglądał im się, kiwał głową i mówił, a następnie ponownie wznosiły się do lotu.

Petros przygotowywał posiłek, ale Alicja nie rozpoznawała, co piecze się nad ogniskiem.

Nieopodal siedział Fridu, mając w zasięgu wzroku zarówno towarzyszy, jak i dziewczynę. Alicji wydawało się, że coś pisał, ale nie widziała kartki.

Nie wiedziała, jak długo tak leżała, walcząc o każdy bolesny i krótki oddech oraz obserwując działania mężczyzn i zwierząt. Kiedy pierwszy raz była w stanie wziąć głęboki wdech bez bólu, był on długi i zachłanny. Zaczęła kaszleć i uniosła się na łokciach do pozycji siedzącej. Dusiła się własnym oddechem i płynem, który próbowała wykasłać z płuc.

U jej boku szybko pojawił się Fridu, podtrzymując ją delikatnie za plecami.

– Spokojnie, kaszl. – Podał jej coś beżowo-niebieskiego, co jak się spodziewała, miało zastąpić chusteczkę. W dotyku było miękkie i grube.

Dziewczyna, chrząkając, wypluwała bardzo dużą ilość kleistego płynu z krwią, czując za każdym razem powolną ulgę. Po dłuższej chwili niekontrolowany kaszel ustąpił i Alicja, siadając ponownie, skupiła się na zmęczonym, ale już dłuższym oddechu.

– Masz, napij się – powiedział mężczyzna, podając jej wodę w jakiejś plecionce zrobionej z gałęzi i liści.

Posłusznie pociągnęła kilka łyków, łagodząc tym samym palenie w przełyku. Woda była zimna i zaskakująco smaczna.

Alicja przyjrzała się mężczyźnie, który z ogromnym zaangażowaniem i powagą udzielał jej pomocy. Był wysoki i potężny, dużo większy niż faceci, jakich znała. Miał ze dwa metry wzrostu, był też umięśniony, ale – o dziwo – bardzo zwinny i szybki. Jego skórę pokrywały blizny i dziwne tatuaże. Na biodrach nosił spodnie z nieznanego jej materiału, a na korpusie tylko przepaskę, do której były przyczepione różne akcesoria. Zauważyła, że przedmiot znajdujący się w okolicy pępka to nóż, którym przecinał liście – naliczyła ich łącznie piętnaście umieszczonych wzdłuż tułowia. Z przyjemnością dostrzegła umięśniony brzuch i twarde ramiona. Jego długie zaplecione do tyłu włosy odkrywały dobrze zarysowaną szczękę z krótką czarną brodą. Na szyi wzdłuż obojczyka miał wytatuowane intrygujące czarne kropki. Miała wrażenie, że coś znaczą. Spojrzała na jego dużą twarz, w jego brązowych oczach widać było ogromne zmęczenie, ale też uwagę, jaką jej poświęcał. Musiał być starszy od niej o jakieś dziesięć lat. Wstał, żeby dolać wody do plecionki, i wtedy Alicja mogła podziwiać jego wysportowane i lekkie ciało. Nigdy z bliska nie widziała nikogo tak rosłego. Gdyby nie jego zabawny ubiór, wydawałby jej się całkiem atrakcyjny.

– Kim jesteście? – zapytała bardzo ostrożnie. Mimo że ją uratowali, dziewczyna nie wiedziała, czy może im ufać.

Ciemnowłosy odwrócił się powoli, przyglądając się jej twarzy z zaintrygowaniem.

Do dziewczyny zaczęły wracać przerażające wspomnienia. Przypomniała sobie ból, zwierzęta budujące ogrodzenie, mężczyzn gigantów, owoc rażący prądem, ciągnięcie za nogę w głąb lasu, uderzenie o drzewo, potwora, gorącą parę, poparzenia, ruszającą się ziemię, zagubionego Keksa… i brak bloków. To zapewne mi się przywidziało – pomyślała, a jej oddech przyspieszył.

– Kim jesteście? Co to było? – pytała z ogarniającym ją powoli przerażeniem. – Gdzie ja jestem?

Dziewczyna próbowała sama siebie uspokoić, zawsze była mistrzynią w tłumieniu uczuć i uśmiechaniu się nawet w najtrudniejszych momentach. Ukrywała się pod osłoną delikatności i spokoju. Jednak tym razem ciężko jej było w pełni opanować emocje. Powoli pochłaniała ją panika.

Mężczyzna podszedł jeszcze bliżej i usiadł na piętach obok niej. Przyglądał się jej twarzy. Alicja mogłaby przysiąc, że dostrzegła w jego oczach coś nowego. Był zaniepokojony, próbował odczytać coś z jej niepewnych oczu.

– A ty kim jesteś? – Jego głos był spokojny, ale silny zarazem.

– Jestem Alicja Sroka. Mógłbyś mi wyjaśnić, co tu się dzieje? Co to był za stwór? Jakim cudem jeszcze żyję? Jak mogę wrócić do domu?

Mężczyzna przyglądał jej się z ogromną powagą. Nie uśmiechał się, tylko patrzył na kobietę, którą znał od dzieciństwa, ale po jej oczach poznał, że nie jest tą samą osobą. Rozpoznał w niej kogoś innego. Zacisnął mięśnie żuchwy, co dodało mu dziwnego uroku, chociaż Alicja wiedziała, że mężczyźni robią tak tylko z irytacji lub złości.

– Alicjasroka – powtórzył spokojnie, jakby próbował poukładać puzzle, których wcześniej nigdy nie widział.

– Możesz mi odpowiedzieć chociaż na jedno pytanie? – powiedziała, próbując uspokoić oddech. – Proszę… – dodała prawie bezgłośnie, przyglądając się jego twarzy i robiąc minę proszącego kota.

Ta delikatność kobiety zaskoczyła ciemnowłosego i teraz ponownie przyjrzał się jej twarzy. Było w niej coś nowego, coś intrygującego. Subtelność bijąca z twarzy Alethii… Prośby i panowanie nad emocjami to coś, czego wcześniej nikt nie zaobserwował u księżniczki. Alethia zawsze była dominująca, wszystkowiedząca i wybuchowa. Fridu jednak w tych oczach tego nie dostrzegał.

– Alicjasroka… Powiedz, skąd jesteś? – spytał delikatnie, patrząc w jej oczy, które walczyły ze łzami. Nigdy wcześniej tego nie widział na tej twarzy, Alethia była silną kobietą. Kiedyś na treningu, gdy walczyła z jego bratem Petrosem, ten złamał jej nogę i bardzo ją poranił. Dziewczyna nie zapłakała i pomimo bólu wstała i walczyła dalej. Alethia nigdy nie była delikatna ani kobieca. Nawet gdy rodzice próbowali ją stłamsić i zmusić, by została nauczycielką zielarstwa i nauki o stworzeniach, ta i tak się buntowała. Była chłopczycą, niebojącą się konsekwencji swoich pochopnych działań. Nigdy nie płakała, a kiedy było jej ciężko, krzyczała i walczyła. Fridu zawsze ją podziwiał. Od dziecka obserwował jej reakcje i dzięki temu w większości przypadków potrafił przewidzieć każde jej nieodpowiedzialne działanie. Gdy jednak teraz widział delikatność, tłumiony szloch i słyszał kruchy oraz wrażliwy głosik, zrozumiał powagę sytuacji.

– Nie wiem, jak daleko mnie zaciągnęliście, ale mieszkam w Piastowie, w tym pierwszym białym bloku, który stoi na granicy wsi i miasta – powiedziała i zaśmiała się lekko w duchu, próbując rozładować sytuację.

Kiedyś śmiała się, że jej ośmiopiętrowy blok stoi na skraju pomiędzy kilkunastopiętrowymi wieżowcami a polami i wsią. Jakby stanowił granicę pomiędzy tymi miejscami.

Na twarzy mężczyzny udało się dostrzec jeszcze większe niezrozumienie. Patrzył na nią, jakby mówiła po chińsku.

– Nie wiem, co to Piastów i blok – powiedział powoli.

– Niedaleko Warszawy, dwie stacje metra – sprecyzowała naiwnie.

– Nie wiem, co to jest.

Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, jej twarz zbladła. Zaczęła rozglądać się wokół, licząc, że znajdzie cokolwiek znajomego w otaczającym ją miejscu. Jednak nic takiego nie było.

– Gdzie ja jestem? – zapytała, próbując uspokoić przerażony oddech.

– Na ziemi niczyjej, jakieś dwie doby jazdy od Beracht Eim. – Przyglądając się twarzy młodej kobiety, zrozumiał, że ona nie wie, co to za miejsce. – Tu jest twój dom.

– Mój dom…? – powtórzyła niepewnie. – Co ty wygadujesz?

Dziewczyna wyglądała na coraz bardziej zagubioną i zdezorientowaną. Bladła z każdą nową informacją coraz bardziej. Mężczyznę zmartwił jej stan.

– Nie wiem, skąd jesteś ani po co przybyłaś, ale w naszym świecie nie ma Warszawy, bloków i… czegoś tam. Znasz cel swojego przybycia? – zapytał niepewnie, ale poważnie.

– Cel przybycia? – powtórzyła załamującym się głosem. Nie rozumiała, co się dzieje, kim są ci ludzie i co się wydarzyło. Chciała tylko wrócić do domu.

Nagle wstała jakby rażona prądem. Byli sami, pozostałych mężczyzn nie było w zasięgu wzroku. Rozejrzała się po otaczającym ich gęstym, jasnym lesie. Nie znała większości z tych drzew. Nie była dobra z przyrody, ale wiedziała, że tych gatunków nigdy nie widziała, nawet oglądając zagraniczne filmy. Niektóre kwiaty miały niespotykane kolory i kształty. Dziewczyna ruszyła przed siebie, odpychając co rusz gałęzie z twarzy, aby wejść w głąb lasu. Szła, mimo że nie miała pojęcia dokąd. Szukała, ale nawet nie wiedziała czego. Im głębiej była, tym szybciej docierało do niej, że nie znajduje się w Polsce, a być może nawet i na Ziemi. To wyglądało jak sen…

Po chwili zobaczyła pięknie lśniący wodospad, nad którym utworzyła się cudowna tęcza. Woda była wręcz przezroczysta. Otaczające okolicę kamienie miały piękne i szlachetne kolory, a kwiaty wokół wręcz bajkowe barwy. Ten widok był tak mistycznie baśniowy, że Alicja stanęła i chwilę przyglądała się temu krajobrazowi.

Wszystko będzie dobrze – uspokoiła sama siebie w myślach. Nie mogę tak panikować, zaraz znajdę drogę do domu. Zrobiła głęboki wdech i uklękła na brzegu stawu, po czym nabrała wody w dłonie i nachyliła się, by obmyć twarz.

Woda była tak przyjemnie zimna, że aż pobudzała. Powtórzyła tę czynność kilkakrotnie, a następnie przyjrzała się tafli wody i jej serce zamarło. Zobaczyła swoje odbicie, ale jakby nie należało do niej. Jej twarz była troszkę brudniejsza, bardziej zmęczona, miała na niej więcej piegów. Oprócz tego od ucha do prawego oka ciągnął się tatuaż przypominający jakąś gałąź z liśćmi. Alicja zawsze chciała mieć tatuaż, ale szkoda jej było na to pieniędzy. Pomimo to nigdy nie zrobiłaby go sobie na twarzy. Wydawało jej się też, że miała mocniejsze rysy, bardziej obce. Z niewielką ulgą rozpoznała swoje oczy, niepewne i delikatne. Dotknęła ręką włosów, które do tej pory miały długość do ramion. Teraz na głowie miała długie włosy zawinięte wraz z jakimiś gałęziami i liśćmi w coś, co wyglądało na bardzo gruby warkocz sięgający poniżej pośladków. Wydawał się zaniedbany i sklejony.

Ubrana w zniszczony kawałek skóry – niby płaszcz – z jakiegoś zwierzęcia z rękawami z prawdziwych łap. Dziewczyna zdjęła okrycie, aby mu się dokładnie przyjrzeć. Było nadpalone od dołu. Z większym zaskoczeniem odkryła, co ma pod spodem. Top, który przykrywał jej ciało, także był w większości nadpalony i odsłaniał praktycznie cały jej osmalony brzuch i plecy. Reszta przykrywała biust i kończyła się na szyi. To nie był materiał, jaki znała, lub jaki mogła zobaczyć w pracowni mamy, która była szwaczką. To była jakaś osobliwa plecionka z gałęzi i liści, ale zadziwiająco przyjemna. Jej spodnie natomiast straciły jedną nogawkę. Lewa noga była odsłonięta aż do biodra i umazana krwią, sadzą oraz przyklejonym ciemnym materiałem – a raczej jego pozostałościami. Druga nogawka również była poszarpana, ale przynajmniej zakrywała to, co powinna. Coś bardzo wygodnego okalało jej stopy, a przypominało wosk. Jako dziecko wkładała palec do rozpuszczonego wosku świeczki i czekała, aż zastygnie na palcu. Coś podobnego, w kolorze perlistym, nosiła na stopach. Było komfortowe i dob­rze chroniło.

Jej ciało też wydawało się inne. Jedną rękę miała pokrytą niespotykanymi tatuażami w kształcie kropek i kwadratów. Z pewnością nie było to atrakcyjne. W innych miejscach na skórze zauważyła bardzo dużo blizn. To nie było jej ciało. Nie mogło być jej, skoro była cały czas przytomna.

Odwróciła się, przeczuwając, że mężczyzna ją obserwuje. Ten wysoki ciemnowłosy towarzysz stał nieopodal lasu. Nie podszedł do niej, tylko patrzył i czekał. Chciał dać jej trochę przestrzeni, za co Alicja była mu wdzięczna. Gdy dostrzegł jej wzrok, zbliżył się.

– Kim ja jestem? – zapytała spokojnie, w jej oczach nie było łez.

– Donata Alethia et Channah Adal-Hejt.

Oczy dziewczyny otworzyły się szeroko ze zdziwienia. Próbowała to powtórzyć i otworzyła usta, po czym zamknęła je, rozumiejąc, że nie pamięta już początku. Jej mina była tak niepewna i delikatna, że wywołało to lekki uśmiech na twarzy mężczyzny.

Mówimy na nią Alethia.

– Alethia – powtórzyła niezgrabnie. – A wy kim jesteście? – Próbowała zrozumieć zaistniałą sytuację.

– Jesteśmy wojownikami kompanii szlacheckiej w Beracht Eim. Chronimy rodzinę królewską. Nasza piątka jest oddelegowana do ochrony ciebie. – Twarz dziewczyny wyrażała dezorientację i chaos panujące w głowie. – Jesteś księżniczką – wyjaśnił.

Mężczyzna od dawna uważał, że słowo „księżniczka” nie pasuje do Alethii. Brak jej było dostojeństwa, delikatności i powściągliwości. Była silna i bezpośrednia jak chłopka, co nie pasowało do rodziny królewskiej.

– Ha… zabawne – zaśmiała się nerwowo. – Nie jestem Alethią – powiedziała z wymuszonym spokojem.

Jej pewność i elegancja w tej sytuacji wręcz onieśmieliły mężczyznę. Fridu wiedział od początku, że rozmawia z Alicją Sroką, a nie z Alethią. Jednak obca kobieta zachowywała się tak odmiennie w porównaniu do poprzedniczki, że aż zaskakiwała swoim stoickim spokojem.

– Wiem.

– Co dalej? – zapytała, nie wiedząc, jak odnaleźć się w tej rzeczywistości.

– Mamy rozkaz przywiezienia cię z powrotem do domu.

Dziewczynę zmartwiły te słowa.

Nie wiedziała, co to znaczy „dom” w tym świecie. Zrozumiała tylko tyle, że z pewnością nie jest to jej blok na skraju miasta. Nie wiedziała, jak daleko znajduje się jej świat, ale póki była zagubiona, powinna zaufać ludziom, którzy ją uratowali i znali właścicielkę tego ciała wcześniej.

Pokiwała delikatnie głową na znak, że się zgadza.

– Jakbyś miała jakiekolwiek pytania, to jestem do twojej dyspozycji. Zawsze – dodał, próbując ją pocieszyć, ciągle spodziewając się wybuchu złości lub rozpaczy, które pewnie pojawiłyby się, gdyby stała przed nim prawdziwa Alethia.

– Bardzo ci dziękuję, zapewne będę miała wiele pytań – powiedziała ze szczerą wdzięcznością, ale i dezorientacją. Jej spokój wciąż zaskakiwał. Alicja zawsze potrafiła przywdziać odpowiednią maskę, niezależnie od okoliczności.

Gdy powoli wracali przez las do obozu, prowadził mężczyzna. Szedł przodem, ponieważ Alicja nie zapamiętała drogi. Kroczyli wolno, nie rozmawiając. Opiekun co rusz podnosił gałęzie, aby kobieta bezproblemowo mogła przejść, i przytrzymywał te, które mogły ją uderzyć. Nigdy wcześniej tego nie robił, tym bardziej przy Alethii. Ta nie chciała być traktowana jak szlachta lub jak chociażby zwykła niewiasta. Mężczyzna widział odmienność Alicji Sroki od Alethii, dlatego instynktownie zwracał uwagę na każdą przeszkodę na jej drodze.

Zanim dotarli na miejsce, dziewczyna przystanęła i złapała go spokojnym, ale zdecydowanym spojrzeniem, które wywołało dreszcz na ciele obrońcy.

– Jak mam cię nazywać? – zapytała.

W pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć. Zapomniał nawet, że się nie przedstawił.

– Jestem Fridu. Mów do mnie Fridu. – Badał reakcję towarzyszki.

– Miło mi cię poznać, Fridu – odparła spokojnie i lekko się uśmiechnęła. Jej uśmiech był zaraźliwy, więc i on, który nigdy się nie uśmiecha, bezwiednie go odwzajemnił. W jej postawie było coś tak ujmującego, że Fridu nie potrafił oderwać od niej oczu.

W obozie czekali już na nich pozostali czterej wojownicy. Na ich widok wstali i podążyli ku nim. Fridu jednak odwrócił się ku Alicji i powiedział:

– Muszę im to jakoś wyjaśnić. Zaczekaj chwilkę, nie chcę, aby dodatkowo cię męczyli. – Zrobił to w tak czuły sposób, że sam siebie zaskoczył.

Kobieta tylko przytaknęła i skierowała się do dobrze jej znanego legowiska. Usiadła i obserwowała mężczyzn. Ich rozmowa początkowo spokojna, z czasem nabierała dynamicznego charakteru. Twarze pozostałych wyrażały zdziwienie, złość i niedowierzanie. Co chwilę zerkali na Alicję, co wywoływało na jej twarzy ogromny rumieniec. Nie wiedziała, czy mówią o niej pozytywnie, czy negatywnie, albo co myślą o tej całej sytuacji. Minęła dłuższa chwila, nim mężczyźni rozeszli się w przeciwnych kierunkach. Z ulgą dostrzegła, że Fridu wraca do niej troszkę zmęczony minioną rozmową.

– Na pewno jesteś głodna. Zjemy coś, a potem udamy się w drogę powrotną. Wykorzystamy nasze konie. Następny postój zrobimy po zachodzie słońca, więc jest szansa, że wrócimy do domu jutro pod wieczór – oznajmił.

– Dobrze – odparła pokornie i wstała. Zaprowadził ją do ogniska, wskazując dłonią, gdzie ma usiąść. Mężczyzna był dużo wyższy od niej, więc czuła się przy nim maleńka i bezbronna. Wykonała polecenie.

– Muszę wysłać wiadomość do królowej, zaraz wracam.

– Masz telefon? – powiedziała szybciej, niż pomyślała. Nadzieja na to, że będzie mogła do kogoś zadzwonić, prysnęła w kilka sekund. Niestety już po minie mężczyzny widziała jego niezrozumienie.

– Te… le… fon… – powtórzył niezgrabnie. – Co to jest? Wiadomość puszczę pocztą orlą. Mój orzeł dotrze do królowej w ciągu najbliższej godziny.

– Ptak? – zapytała zaskoczona odpowiedzią.

– Tak – potwierdził i lekko zdezorientowany wycofał się w głąb lasu, zostawiając dziewczynę przy ognisku.

*

Po zjedzeniu czegoś, co wyglądało jak strączkowy makaron z grilla, mężczyźni bardzo szybko spakowali wszystko na sześć koni czekających na skraju lasu. Alicja domyśliła się, że jeden ze zwierzaków jest przeznaczony dla niej.

Nikt się do niej nie odzywał. Mężczyźni patrzyli na nią nieufnie i obserwowali wyczekująco. W pewnym momencie Fridu poprosił dziewczynę, aby wsiadła na konia. Ta podeszła do pierwszego ze stojących swobodnie rumaków i pogłaskała go po pysku, próbując zbadać jego nastawienie. Był cały kasztanowy i zdecydowanie wyższy od tych, na których jeździła w dzieciństwie. Spojrzała na jego grzbiet i zrozumiała, że jazda odbędzie się bez siodła i wodzy. Co najciekawsze, nie miała pojęcia, jak wskoczyć na tak wysokiego konia. Obcy mężczyźni nagle zatrzymali się, obserwując podejrzliwie jej zachowanie. Alicja stała zalana rumieńcem, nie wiedząc, co zrobić.

– Przestańcie! – Fridu groźnie machnął ręką do towarzyszy, aby przestali się gapić, a następnie podszedł do zagubionej dziewczyny.

– Twój koń jest tam. – Wskazał ręką na śnieżnobiałego ogiera przyglądającego się jej pytająco. Rozpoznawał ją, ale chyba zauważył, że ona go nie pamiętała. Dziewczyna niepewnie podeszła do zwierzęcia. Był odrobinę mniejszy od pozostałych, ale z pewnością bardziej urodziwy. – Uprzedziłem go, że go nie kojarzysz. – Mimo to wzrok konia, tak rezolutny i świadomy, zaskoczył dziewczynę. – Ma na imię Hadu. Sprezentował ci go ojciec osiem lat temu z okazji twoich szesnastych urodzin. To twój przyjaciel, uratował ci dzisiaj życie. Przeciągnął cię w bezpieczne miejsce – powiedział delikatnie.

– A… Miło mi cię poznać, Hadu – rzekła niepewnie. – Fridu, bo jest pewna sprawa…

– Tak?

– Ostatnio jeździłam konno piętnaście lat temu, i to na kucykach i w siodle. W dodatku tylko stepowałam – powiedziała nieśmiało, podchodząc do mężczyzny odrobinę bliżej, niż powinna.

Koń prychnął zaskoczony, a Fridu przyjrzał się jej twarzy, jakby oczekiwał, że zaraz się wycofa. Następnie zmartwił się i odchrząknął.

– Będziemy musieli jechać wolniej, dostosujemy tempo do ciebie.

– Dziękuję.

Gdy Fridu skierował się w stronę swojego konia, dziewczyna złapała go delikatnie za przedramię, prosząc, aby odwrócił się ku niej. Ten zaskoczony poczuł w całym ciele prąd. Spojrzał na nią pytająco. Ta zbliżyła się ponownie, a mężczyzna nachylił się, nasłuchując. Alicja podeszła jeszcze bliżej, aż mężczyzna poczuł jej oddech na szyi, co wywołało drobny dreszcz.

– Pomógłbyś mi wsiąść na konia? Nie wiem, jak to zrobić – usłyszał ciepły szept skierowany wprost do jego ucha.

Ta subtelność i bliskość zmiękczały jego twarde serce. Nerwowo pokiwał głową, a następnie odsunął się od niej. Podszedł do boku Hadu, po czym złapał księżniczkę pod boki i podniósł ją na tyle wysoko, że ta bez problemu wdrapała się na swojego wierzchowca.

– Dziękuję i przepraszam za kłopot – powiedziała zawstydzona.

Fridu przyglądał jej się dłuższą chwilę, jakby nie wiedział, jak się zachować. Następnie nieznacznie się uśmiechnął i wsiadł na swojego konia. Chwilę później wszyscy jechali lasami i polami do królestwa Beracht Eim.

Rozdział drugi

W trakcie drogi panowie narzucili bardzo szybkie tempo, na jakie księżniczka z pewnością nie była gotowa. Po pierwszym upadku koń próbował zrobić wszystko, aby jego kłus lub galop były jak najbardziej komfortowe dla nieudolnego jeźdźca. Do tego stopnia, że nawet w dziwny sposób wydłużał kroki, aby mniej wybijać jej ciało ku górze. To jednak nie pomogło i Alicja zsunęła się z niego jak dwuletnie dziecko. Następnie specjalnie stawiał drobniejsze kroki aby skrócić siłę wybicia. Pozostali jeźdźcy wyglądali na rozbawionych, zerkając w ich stronę. Koń bardzo się starał, aby księżniczce było jak najwygodniej. Wyginał się w dziwny łuk, co może i odrobinę pomagało, ale po trzydziestu minutach Alicja spadła po raz piąty, tym razem z galopu, i nieco się poturbowała. Wcześniejsze upadki były raczej niegroźne i dziewczyna sama się z nich śmiała, bo musiały wyglądać komicznie. Jednak tym razem zleciała z impetem i przeturlała się po ziemi.

Fridu podszedł do niej i cierpliwie ponownie pomógł jej wsiąść na konia. Inni jeźdźcy obserwowali to z irytacją wymieszaną z rozbawieniem. Wiedzieli, że prawdziwa Alethia nigdy nie spadłaby z konia, nigdy nie śmiałaby się z siebie, a tym bardziej nie pokazałaby słabości.

– Nie dam rady jechać. Nie potrafię jeździć konno – powiedziała do Fridu nachylona do jego ucha. Próbowała się ukryć przed rozweselonymi wojownikami.

Mężczyzna przyglądał się dziewczynie, która trzymała się delikatnie za łokcie. Widział, że z trudem powstrzymuje łzy. Wyciągnął do niej pomocną dłoń.

– Zrobiłaś sobie coś?

– Nie. Nie umiem jeździć, spowalniam was – rzekła, opuszczając ręce i udowadniając jednocześnie, że nie zrobiła sobie krzywdy.

Mężczyzna chwilę się zastanawiał.

– To pojedziesz ze mną – powiedział z wymuszoną obojętnością.

Posadził ją na swoim koniu, a sam usiadł za nią. Konieczność trzymania grzywy konia wymusiła objęcie księżniczki własnym ciałem. Fridu poczuł jej ciepło, delikatność i kruchość. Alicja była tak malutka, że opierając się o jego klatkę piersiową, nie była dużym ciężarem, była ciepłem, które ogrzało Fridu, wpływając nie tylko na jego ciało, ale i serce. Jednak nie mógł tego po sobie pokazać. Pozostali jeźdźcy przyjęli to raczej z aprobatą, której oczywiście Fridu nie potrzebował, chociaż na twarzy jednego z towarzyszy dostrzegł iskierkę zwątpienia. Zignorował to, a następnie ruszył już żwawszym tempem przed siebie.

Dziewczyna czuła się bardzo bezpiecznie u boku Fridu. Cieszyła się, że nie musi się dłużej sama męczyć na koniu. Nawet mogła podziwiać bajkowe krajobrazy i kolorowe kwiaty. Niektóre zmieniały barwy, gdy się do nich zbliżyli, albo zaczynały świecić. Drzewa sięgały nieba, a polany pełne były motyli. Zwierzęta, które mijali, nie bały się ich. Jelenie im się kłaniały, a łanie czasem towarzyszyły w biegu.

Ten świat był cudowny. Alicja nie zdążała przypatrzeć się wszystkiemu, ale wiedziała, że trafiła do pięknego miejsca. Nie rozpoznawała tych terenów i nie potrafiła określić, w jakim kraju mogłaby się znajdować.

*

Po długiej jeździe, tuż przed zmrokiem, mężczyźni zarządzili postój i rozbili obozowisko. Każdy miał zadanie do wykonania i przez dłuższą chwilę Alicja została sama, obserwując zachodzące słońce. O dziwo, niebo było barwy czerwono-granatowej, czego nigdy wcześniej nie widziała. Instynktownie poczuła niepokój.

Podszedł do niej jeden z mężczyzn i przysiadł się, patrząc na rozpalone ognisko. Był niższy od Fridu, za to o wiele szerszy, jego mięśnie w jej świecie mogłyby świadczyć o braniu zbyt dużej ilości sterydów. Jednak widać było, że te mięśnie były naturalne. Nadal był dużo wyższy niż przeciętny mężczyzna na Ziemi. Patrzył na nią niepewnie z pewną dozą irytacji. Przyniósł ze sobą kije, na które nadział coś długiego.

– Masz. – Wręczył jej kij z jedzeniem.

– Dziękuję – powiedziała uprzejmie, uśmiechając się delikatnie. Widziała jego niechęć i w ten sposób chciała go udobruchać.

– Jestem Ger – powiedział ostro. – Podobno nas nie pamiętasz – dodał z niedowierzaniem.

– Ger… – powtórzyła. – To nie jest tak, że was nie pamiętam. Ja was po prostu nie znam – wyjaśniła, naśladując towarzysza wkładającego kij do ognia.

– To ja jestem Munt, a to Petros – odezwał się kolejny wojownik, który wraz z ostatnim towarzyszem wychodził właśnie z lasu. Obaj trzymali podobne kije i także usiedli wokół ogniska.

Munt wydawał się najradośniejszy ze wszystkich, miał też najjaśniejsze włosy. Cały czas się szczerze uśmiechał i był zainteresowany gościem.

Petros usiadł naprzeciwko Alicji, obserwując ją uważnie. Przypominał trochę Fridu, ale wydawał się młodszy. Dziewczyna założyła, że może być jej rówieśnikiem. Był niższy od przywódcy i pomimo ciemnej karnacji miał śliczne zielono-brązowe oczy.

– Słyszeliśmy, że nazywasz się Alicja Sroka i z pewnością nie jesteś z tego wymiaru.

Dziewczyna przełknęła głośno ślinę. Czytała wiele książek fantasy i poradników duchowych o bogu, niebie i innych wymiarach, ale w żadnym nie było ani słowa o przemieszczaniu się między nimi. Ich celem było jedynie ukoić głęboki ból, ale z pewnością nie wywołać takie anomalie. Alicja zastanawiała się czy to sen, czy zwariowała.

– Na to wygląda – powiedziała zrezygnowana.

Czyli zwariowałam – pomyślała.

– Musisz mieć jakąś ważną misję, skoro tu przybyłaś – stwierdził Munt.

Dziewczyna wyczuła w tym nutę prowokacji.

– Nie chciałam tu być – odpowiedziała pośpiesznie. – Nie wiem, co się stało. W moim świecie nawet nie mówi się o innych wymiarach, nie wierzymy w to. Nie ma potworów, takich drzew czy ubrań… – Pokazała z lekkim niesmakiem swoją brudną odzież wykonaną z liści.

Mężczyźni przyglądali jej się z zaciekawieniem.

– To musi być to piękny świat – powiedział Munt z szerokim uśmiechem. Wyglądał, jakby jej wierzył i chciał się więcej dowiedzieć.

– Dlaczego? – zdziwiła się. Nigdy nie myślała o swojej planecie jako o pięknym świecie. Zazwyczaj przytłaczała ją szara rzeczywistość.

– Bez potworów każdy świat jest piękniejszy.

Alicja zrozumiała, że to coś na polu to nie była odosobniona sytuacja i potworów musi być więcej.

– Istnieje więcej takich bestii? – zapytała naiwnie, wywołując zdziwienie i rozbawienie wśród swoich towarzyszy.

– O wiele więcej – odparł Munt.

– Ten to akurat niepokonany w historii lapis-terrenus. Ale jest też mnóstwo smoków, innych stworzeń czy zagrożeń ze strony żywiołów – dokończył Petros.

– Przecież ona to wie… – powiedział poirytowany Ger, uciszając druhów.

– Nie wiem, w moim świecie nie ma potworów. Najbardziej obrzydliwą kreaturą, na widok której uciekam, to pająk. Takie małe coś z ośmioma nóżkami – doprecyzowała, pokazując dłonią wielkość przeciętnego pająka. – Ale w mojej części świata nawet one nie gryzą, po prostu są obrzydliwe – wyjaśniła z lekkim uśmiechem. Wspomnienie krzyków na widok małego pająka teraz wydawało jej się wręcz komiczne.

W tym momencie dosiadł się do nich Fridu, nasłuchując z zaciekawieniem. Cały czas wydawał się zdystansowany i poważny.

– To co takiego robiłaś, że się tu pechowo znalazłaś? Twój świat ci nie wystarczył? Może miałaś misję? – Ger nadal ciągnął ze złością, co tym razem spotkało się z karcącym spojrzeniem dowódcy. Pozostali nerwowo zerkali, przenosząc wzrok to na dziewczynę, to na Gera, spodziewając się awantury.

Kobieta posmutniała.

– Nie wiem, co się stało. Byłam już po pracy, wróciłam do domu i wyszłam z psem na dłuższy spacer. Z uwagi na to, że wszędzie jest beton i samochody, chodzę z Keksem na pola na tyłach mojego bloku. Tam przynajmniej jest bezpiecznie, mogę go spuścić ze smyczy, by sobie pobiegał. – Gdy opowiadała o psie, widać było w jej oczach sentyment i miłość. – Potem nagle zniknął, a gdy was zobaczyłam, myślałam, że pomożecie mi szukać. Potem… – Przerwała, robiąc długi, nerwowy wydech. – Byłam na tych polach setki razy, nie wiem, co tym razem się wydarzyło.

Mężczyźni widzieli jej bezradność, byli zaskoczeni jej spokojem. Takich reakcji nie spodziewali się po księżniczce. Ta dziewczyna wydawała się bardziej przystępna i miła. Nawet uśmiechała się urokliwie. W jej oczach widać było delikatność. Tłumiła wiele emocji, ale próbowała nie okazywać ich na zewnątrz. Jednak jej twarz była jak księga, z której każdy czytał, co aktualnie czuła. Ci wojownicy zbyt długo znali rodzinę królewską, aby nie rozpoznać tego, co skrywała w sercu. Było to im znane, ale Alethii zupełnie obce. Cała piątka była zaintrygowana tą odmianą.

– Mam nadzieję, że Keksikowi nic się nie stało… – dodała, jakby sama do siebie.

– Pies powinien sobie poradzić – powiedział Petros, próbując ją pocieszyć.

Ta uśmiechnęła się lekko w podziękowaniu, co wyraźnie zawstydziło mężczyznę.

– Nasze zwierzęta różnią się co nieco od waszych. Chyba… – wyjaśniła z uśmiechem. – Wasze są jakieś… magiczne. – Przypomniała sobie ptaki przynoszące wiadomości oraz konie i króliki pomagające wybudować ogrodzenie. Mężczyźni zaśmiali się, wywołując tym samym jej niepewny uśmiech. – Nasze zwierzęta są dzikie, nie rozumieją nas i nie współpracują – opowiadała. – Konie, psy i koty można próbować wychować, szczególnie jeśli opiekujesz się nimi od maleńkości. Wtedy stają się naszymi dziećmi, ale nadal nie pomagają. Pozostawione same sobie pewnie zginą lub zamarzną.

Te słowa zaskoczyły towarzyszy.

– Nie macie ptaków roznoszących wiadomości? – zapytał Munt.

– Nie. – Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie latające nad Warszawą ptaki i ilość spadających kup.

– Macie te… le… f… – Fridu nie mógł sobie przypomnieć pełnej nazwy.

– Tak, mamy telefony. To jest taki sprzęt, który za pomocą fal energii, czy czegoś tam, przesyła wiadomości lub umożliwia rozmowy osobom, które znajdują się nawet bardzo daleko od siebie. – Alicja pożałowała swojego braku wiedzy. Nie wiedziała, jak działa telefon ani internet.

– Magia? – zapytał Petros.

– Nie, nauka – zaprzeczyła. – Ja nie jestem tak mądra i nie wiem, jak to dokładnie działa, ale korzystanie jest dość łatwe. W moim świecie zwierzęta nie rozumieją naszego języka.

– Dziwny świat – podsumował Munt.

Dziewczyna zaśmiała się delikatnie, opuszczając głowę. Tą powściągliwością zaskoczyła towarzyszy, którzy z coraz większym zainteresowaniem poznawali nowo przybyłą.

– Ja czasami uciekam od ludzi do naszych stworzeń. One często rozumieją nas lepiej niż my sami – powiedział Petros pod nosem.

– Skoro nie umiesz jeździć konno, to jak się przemieszczacie? – zapytał Munt, widząc, że pytaniami nie urazi Alicji.

– Jeździmy samochodami.

Twarze mężczyzn wyrażały niezrozumienie.

– To jakieś zwierzęta?

Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie.

– Nie, chociaż niektórzy mężczyźni traktują je lepiej niż własne żony. – Siedzieli zaskoczeni i oburzeni. Ją akurat to bawiło. – To taka maszyna… Ma cztery koła, siada się za kierownicą i można jechać. To wygodny sposób transportu. Zrobiony jest ze stali czy jakiegoś metalu, a wewnątrz mieści do pięciu osób i ma bagażnik na przykład na zakupy. – Zaczęła machać rękami, aby jakoś zwizualizować działanie samochodu.

– I jak to się porusza? – dopytywał Munt bardzo zaciekawiony.

– Ma silnik. To takie coś, gdzie paliwo pod wpływem czegoś wytwarza siłę napędową, która porusza autem. Nie wiem, jak się to odbywa, ale nie jest to magia. Trzeba nalać surowca, który wywoła ruch. Ja siedząc jako kierowca – demonstrowała całym ciałem, czując się jak podczas grania w kalambury z przyjaciółmi w liceum – mam dwa podstawowe pedały: gaz i stop. Mogę przyspieszać, hamować i cofać, a przed sobą mam kierownicę, aby decydować, czy jadę prosto, czy skręcam. Dlatego wielu z nas jest otyłych, bo głównie siedzimy i mało w naszym życiu ruchu.

– To wygodne rozwiązanie. A szybko się jeździ tym… autem? – zapytał Petros zainteresowany.

– Wiedziałem, że o to zapytasz! Petros zawsze wygrywa wszystkie wyścigi konne. – Munt rozbawił Alicję, chociaż niesamowicie było zobaczyć zawstydzenie na twarzy Petrosa. Ten nieufny, niedostępny mężczyzna nagle lekko poczerwieniał i wbił wzrok w ziemię, po czym spojrzał ukradkiem na dziewczynę, aby sprawdzić jej reakcję. Nieznacznie, jak jego starszy brat, uniósł kąciki ust. Wyglądał przy tym bardzo uroczo.

– Samochody są bardzo szybkie. U nas też odbywają się wyścigi. Prędkość, jaką tam osiągają pojazdy, mnie przeraża. Jest to bardzo niebezpieczne – powiedziała spokojnie. Panowie jednak cały czas się śmiali.

– Jakby jazda konna nie była niebezpieczna. – Munt śmiał się w głos wraz z pozostałymi. Nawet Fridu się uśmiechał, a miał bardzo męski uśmiech. Jednocześnie jednak uspokajał dziewczynę wzrokiem. Wiedziała, że nawet teraz, gdyby potrzebowała pomocy, on ją wesprze.

– Samochody są nadludzko szybkie, wygodne, ale też bardzo niezdrowe dla środowiska. W ogóle ludzie w moim świecie nie dbają o przyrodę – rzekła, a panowie powoli spoważnieli, mimo że na ich twarzach nadal przebijał się cień uśmiechu. – Jaka jest Alethia? – zapytała w końcu nieśmiało.

Ger nagle parsknął, a Fridu i Petros spoważnieli. Munt natomiast zaśmiał się nerwowo.

– Z pewnością nie taka jak ty. – Ten komentarz lekko rozbawił towarzyszy, którzy próbowali to ukryć.

– Co to znaczy? – próbowała dopytać, jednak żaden z mężczyzn nie był na tyle odważny. W końcu odezwał się Fridu:

– Alethia jest z rodziny szlacheckiej, jednak bardzo się od niej różni. Jest niepokornym sercem. Zbuntowanym… – próbował wyjaśnić taktownie.

– Delikatnie powiedziane. Ona zawsze wszystko robiła po swojemu – dodał szybko Munt.

– Ona po prostu wie najlepiej – sprostował Petros, wywracając oczami.

– Gorzej! Ona nie ma filtra. Co pomyśli i poczuje, to od razu to powie. Wrzeszczy na wszystkich wokół, a w dodatku jest bardziej męska, niż my razem wzięci – wyrzucił z siebie niezadowolony Ger, czym zaskoczył pozostałych.

– Nie przepadacie za nią… – powiedziała niepewnie.

– Nie o to chodzi. Po prostu ona nie zachowuje się jak księżniczka. Ryzykuje, walczy i wrzeszczy – powiedział Petros.

– Nie ma w niej krzty delikatności ani dostojeństwa – uzupełnił Munt.

W tym momencie Fridu zakaszlał groźnie, co uciszyło kolegów.

– Rozumiem – uśmiechnęła się nerwowo. – Chyba różni się odrobinę ode mnie. – Posmutniała. – Dziękuję wam bardzo za pomoc – powiedziała, a cała czwórka spoważniała, patrząc na nią uważnie. – Jestem zagubiona w tym świecie. Tak wielu rzeczy nie rozumiem… – dodała jakby do siebie. – Pewnie obudzę się jutro rano, a to wszystko okaże się snem.

Powiedziała to, ale przez chwilę zakłuło ją w sercu, bo chciała jeszcze trochę zostać w tym dziwnym świecie. Czuła się ważna u boku tych tak różnych, ale tak ekscytujących mężczyzn. Munt, który miał bardzo szczery uśmiech i głośny śmiech, wciąż ją rozbawiał. Ger był poważny, zdystansowany i nerwowy, ale w tym wszystkim bardzo emocjonalny. Petros był przystojny i taki niewinny, a jednocześnie przypominał Fridu, który swoją niedostępnością i siłą odpychał i przyciągał zarazem.

Alicja próbowała zasnąć na podobnie uplecionym posłaniu co wcześniej. Wszyscy położyli się spać, a wachtę trzymały ptaki.

*

Alicja nie mogła spać, miała koszmary. Ciągle słyszała głos: „Podążaj za swoim sercem… Jedna dusza…”. Słyszała odległe krzyki, widziała siebie, ale z daleka, przerażoną i krzyczącą. Bała się i uciekała. Ten koszmar trwał nieustannie, aż w pewnym momencie z ulgą otworzyła oczy. Rozejrzała się wokół, stwierdzając, że nadal jest w tym dziwnym świecie. Jej towarzysze spali w podobnych do jej legowiskach. Dziewczyna była tak zmęczona wizjami, że postanowiła chwilę odpocząć i zapomnieć o koszmarach. Wstała i postanowiła rozejrzeć się po okolicy.

Chciała rozchodzić smutki. Przechadzała się najpierw wzdłuż granicy lasu, a potem zaczęła podziwiać piękne kwiaty, które pomimo ciemności lśniły subtelnym kolorowym światłem. Różniły się od tych, które znała, tak samo jak kamienie pod jej nogami, które błyszczały od środka. Odrobinę dalej od obozowiska znajdowała się piękna polana z wysokimi białymi kwiatami wyglądającymi jak puch. Uwielbiała zrywać i dmuchać w dmuchawce, aby cały puszek poleciał z wiatrem. Te wyglądały podobnie, tylko że były wielkości stojącej lampy. Alicja próbowała dotknąć delikatnie jeden z ich, jednak gdy jej palec musnął okalającą go watę, ta zmieniła kolor na granatowy, a kiedy zabrała rękę, kwiat ponownie przybrał barwę świecącej bieli. Zaraz za nimi rosły wielkie czerwone koniczyny połyskujące perłową bielą. Pojawiały się też coraz większe kryształy mieniące się różnymi kolorami. Alicja w liceum często bywała w sklepach z kamieniami szlachetnymi, więc teraz z łatwością rozpoznała ich wyjątkowość i z podziwem oglądała gigantyczne okazy. Pomimo nocy ta wspaniała przyroda rozświetlała okolicę pięknem i kolorami. Każda roślina miała inny kształt, kolor i – o dziwno – reagowała na obecność dziewczyny. Gdy dotknęła żółtego liścia rośliny, która wyglądała jak beczka, ten zaczął wibrować. Gdy położyła dłoń na kamieniu wielkości łóżka, ten zaświecił jaśniej. Inny kwiat w kształcie wiszącego leja po zbliżeniu się do niego zaczął wirować tak szybko, jak wiatrak pod wpływem wiatru. Zobaczyła również, jak bluszcz oplatał drzewo, tworząc z liści swego rodzaju schody.

W tym momencie zobaczyła szarego zająca, który ją obserwował.

– Rozumiesz mnie? – zapytała spokojnie, jakby bała się, że go wystraszy.

Zajączek odwrócił się i podążył w kierunku wcześniej obserwowanego przez nią bluszczu, a następnie po liściach wskoczył na sam szczyt rośliny. Przystanął na wysokiej gałęzi i porozumiewawczo patrzył na Alicję.

– Ten świat jest piękny! Przepiękny! – wykrzyknęła.

Nagle usłyszała szelest i się odwróciła. Stał tam Petros i przyglądał jej się uważnie.

– Nie możesz spać? – zapytał. Dopiero teraz dziewczyna rozejrzała się dookoła. Nie widziała już obozu. Musiała odejść wyjątkowo daleko, podążając za nowymi odkryciami natury.

– Miałam koszmary, nie miałam siły leżeć – powiedziała zawstydzona, niechętnie wspominając sen.

Podszedł bliżej, pokazując kwiat w kształcie kuli.

– Przyroda tutaj żyje – stwierdził. – Większość roślin ma właściwości zdrowotne lub mentalne. Ta kula to owoc ignis, co oznacza ogień. Każde nasionko może wywołać ogień wielkości ogniska. Z liści tej rośliny natomiast wytwarza się olej przyspieszający gojenie ran. Jednak trzeba być czujnym. W ich bliskości nie można się bać lub złościć, bo tracą życie, a tym samym właściwości. Wszystko rezonuje własną energią, wszystko się ze sobą łączy i wpływa na siebie nawzajem. Czy w twoim świecie też tak jest?

– Nie, zdecydowanie nie. Człowiek myśli tylko, jak ułatwić sobie życie, nie dba o przyrodę. Wiele gatunków zwierząt jest zagrożonych wyginięciem przez ludzką głupotę. Na ma już tylu lasów, a nasze wynalazki niszczą powietrze. W moim wymiarze ludzie są bardzo egoistyczni.

– Tęsknisz za swoim światem? – zapytał zamyślony.

Alicja zastanawiała się chwilę. Z jednej strony czuła się tu obco i myślała o powrocie do domu. Jednak z drugiej strony nie wiedziała, czego mogłoby jej tak naprawdę brakować. Beznadziejnej pracy, nudnej rzeczywistości, braku rodziny, samotności czy walki, aby spiąć finansowo każdy miesiąc? Nie brakowało jej życia od pierwszego do pierwszego oraz fałszywych ludzi i szarej codzienności, która sama w sobie bywała koszmarem, a sen stawał się jedynie ukojeniem.

– Trudno powiedzieć. Brakuje mi czasem stabilizacji i… Keksa – powiedziała niepewnie z lekkim uśmiechem.

– Nie masz rodziny?

– Nie mam – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku z ziemi. Bała się, że mógłby dostrzec tłumione łzy na wspomnienie o rodzicach. On patrzył na nią, jakby chciał poznać uczucia, które skrywała w sercu. – Zmarli rok temu… moi rodzice… Od tamtej pory żyję z dnia na dzień. Nie potrafiłam się z tym pogodzić i chyba nadal nie potrafię – dodała cicho.

– Tutaj też nie jest łatwo. Wojna wisi w powietrzu, kraj spodziewa się ataku ze wschodu. Wszyscy się boimy. Dziesięć lat temu skończyła się ostatnia wojna, która trwała trzydzieści lat. Zginęły w niej tysiące ludzi, mnóstwo zostało rannych. Wybijali nasze śpiące rodziny, kobiety i dzieci też. A wiesz, o co ta walka? – Spojrzał na nią z determinacją i bólem, jakiego jeszcze nie widziała w jego oczach, a na męskich rysach twarzy dostrzegła napięcie.

– O władzę? – strzeliła.

– Władzę? To byłaby szybka wojna. Ludzie chcą po prostu żyć… – W Petrosie wzrastała frustracja i złość. Dziewczyna czuła, że zaraz wybuchnie, ale za jego plecami usłyszała inny głos, cieplejszy, ale i bardziej stanowczy.

– Walka o dostęp do wody i do współpracujących roślin. – Zaskoczona zauważyła drugiego mężczyznę. – Bez wody nie ma życia. My, na naszych terytoriach, mamy dostęp do oceanu, wielu strumieni i stawów. Oprócz tego tylko na naszym terenie roślinność z nami współpracuje. Natura sama wybiera, komu daje, a komu zabiera, a ci ludzie tego nie rozumieją. – Alicja nie wiedziała, od jak dawna Fridu stał oparty o drzewo naprzeciwko niej. Wydawało jej się, że od dawna. Patrzył z czułością na brata. – Twoja kolej na sen. Wycisz się i opanuj emocje. Jutro staniemy przed królową. – Podszedł i poklepał młodszego brata po ramieniu. Ten tylko kiwnął głową i odszedł w kierunku obozu, nie odwracając się za siebie. Obserwowali go, aż zniknął w gęstwinie pięknej natury. – Przepraszam za niego. Ciężko przeżył śmierć ojca i najstarszego brata. Miał wtedy raptem trzynaście lat. – Spojrzał jej głęboko w oczy, próbując wyczytać z nich emocje.

– Rozumiem, współczuję – powiedziała szczerze.

– Minęło już jedenaście lat, a on od tamtej pory cały czas walczy. Czasami bywa zbyt porywczy. Mam wrażenie, że tylko czeka na okazję do zemsty.