Dystrykt Warszawa - Rafał Babraj - ebook + audiobook + książka

Dystrykt Warszawa ebook

Rafał Babraj

4,0

Opis

Warszawa dogorywa pod czerwonym niebem, obrócona w gruzy przez tajemniczy kataklizm. Ponad ruinami wieżowców majaczy obrzydliwa Rana, a na ulicach niedobitki mieszkańców uparcie walczą o przetrwanie.

Ocalenie czeka jedynie w enklawach, którymi rządzą Kształtujący – ludzie obdarzeni nieludzką mocą. Czy wystarczy im jednak sił, aby oprzeć się krążącym po opustoszałym mieście Przemienionym i łupieżcom? Jakby tego było mało, w stolicy zaczyna pojawiać się koszmarna Horda…

Ostatnim bastionem ocalałych jest Dystrykt Warszawa, który zapewnia schronienie i pozory normalnego życia za murami Starego Miasta.

W tym samym czasie w odciętym od świata bloku na warszawskich Bielanach czas każdego dnia cofa swój bieg, a dziwnym prawom Izolacji nie jest w stanie oprzeć się nawet śmierć. Uwięzieni mieszkańcy, doprowadzeni na skraj szaleństwa, zrobią wszystko, żeby wydostać się na zewnątrz. Nie wiedzą tylko jeszcze, jak bardzo mogą tego żałować…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 514

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (157 ocen)
57
55
28
15
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla mojej Żony Kasi,

która wydała Dystrykt Warszawa jako pierwsza.

A ja go zjadłem. Bo to tort był.

Dla każdej z osób, która dołożyła cegiełkę

do budowy Dystryktu Warszawa.

Wy wiecie, że to o Was.

Rozdział I: Izolacja

Jadwiga, emerytka ze środkowej klatki, była niespełna rozumu. Na osiedlu przy ulicy Broniewskiego w Warszawie nikt nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Wystarczy wspomnieć o niezwykłym zwyczaju Jadwigi, która kilka razy dziennie robiła piesze wycieczki dookoła bloku. Rano, po południu, wieczorem, a czasem i w nocy. Słońce czy deszcz, lato czy zima. Nie było okoliczności, które mogłyby sprawić, żeby zaniechała przechadzek. Jeśli dodać do tego, że nie odpowiadała na grzecznościowe „dzień dobry” i przez cały czas mamrotała coś pod nosem, opinia dziwaczki była raczej zasłużona. Choć wcale nie znaczy to, że sprawiedliwa.

Nie inne zdanie o sąsiadce miał Dominik Pazeński. Wielokrotnie widywał ją, wychodząc na uczelnię lub wracając z zajęć.

Lecz w dniu, w którym wszystko się zaczęło, Jadwiga nie wyszła z mieszkania. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Drobiazgi takie jak ten umykają, gdy kończy sięświat…

***

Dominik siedział w pokoju przy zgaszonym świetle i wpatrywał się w wiszącą za oknami nieprzeniknioną zasłonę. Szara, gęsta mgła pochłaniała cały świat. Próżno było wyglądać choćby zarysów najbliższych budynków. Wokół królowała przygniatająca, wszechobecnaszarość.

W takich warunkach można łatwo popaść w depresję. Dominik przez pierwsze dwa tygodnie trzymał się nad wyraz dobrze, lecz w końcu i on poddał się nastrojowi beznadziei. Dlaczego jeszcze nie wyszli? Sam nazbyt często zadawał sobie topytanie.

Mieszkańcy bloku od samego początku podzielili się na dwa obozy. Jedna grupa chciała jak najszybciej wyjść na zewnątrz, druga – bardziej ostrożna – zalecała czekać na ratunek. Po kilku dniach stało się jasne, że cudowne ocalenie nie nadejdzie. Ojciec Dominika Ignacy przekonał sąsiadów, aby zaryzykować i wziąć sprawy w swojeręce.

Chłopakiem targnęły dreszcze. Doskonale pamiętał tamten dzień. Lokatorzy zebrali się na ciasnej klatce schodowej i nie było wśród nich osoby, w której oczach nie mieszałyby się niepokój i ekscytacja, strach oraz nadzieja. Ewelina Żeliska, miłość Dominika z nastoletnich lat, była tak blada, że operatorzy kamer mogliby regulować na niej balans bieli. Nawet emerytowany policjant Stanisław Dzieglewski, zazwyczaj głośny i opryskliwy, nie odezwał się anisłowem.

Dominik wpatrywał się w ojca, który trzymał się prosto i odpowiadał uśmiechem na zmartwione miny. Uściskał żonę Dorotę, po czym podszedł dosyna.

– Jakby co, opiekuj się mamą – powiedział. Dopiero wtedy chłopak zdał sobie sprawę, że być może widzi go po razostatni.

– Jeśli tobie się nie uda… to ja pójdę – wykrztusił tylko, przełykając ślinę, by uwolnić głos od zawstydzającegodrżenia.

– Uda się, synu – odpowiedział stanowczo Ignacy, po czym podniósł przygotowany plecakpodróżny.

Szarość na zewnątrz piętrzyła się i przewalała, niespokojna jak morze, budząca grozę jak burzowe chmury. Milczenie panujące wewnątrz klatki stanowiło potężny kontrast, ciążyło niczym ołów. Nie wiadomo, kiedy zrobiło się duszno, atmosfera zgęstniała tak, że trudno było nabrać powietrza. Dominik spojrzał po sąsiadach i zauważył, że oni również oddychają chrapliwie, niemal dyszą. Ktoś zemdlał i upadł. Dorota zaczęła cicho szlochać, a stary sąsiad Łepek zaśmiał się krótko, piskliwie jakhiena.

Dominik poczuł, że włosy na karku stają mu dęba. Mógłby przysiąc, że wyczuwa czyjąś… obecność.

Ignacy zgarbił się, jakby każdy krok kosztował go wiele wysiłku. Mimo to wreszcie położył dłoń na klamce i naparł ciężarem ciała nadrzwi.

Gdy tylko się uchyliły, klatkę wypełniło wściekłe wycie wiatru. Drzwi trzasnęły z hukiem, a ojciec Dominika poleciał ciężko na plecy. Potężny podmuch zrzucił skrzynkę na listy, ale to był dopiero początek. Mieszkańcy podtrzymywali się wzajemnie, próbując zachować równowagę. Ktoś upadł na kolana, zasłaniając uszy dłońmi. Ktoś inny próbował uciekać, lecz zachwiał się i spadł zeschodów.

Wtedy wszystko ucichło. Oszołomieni sąsiedzi rzucali przerażone spojrzenia, jak sarny, które usłyszały ujadanie gończych psów. Ewelina podnosiła się powoli, nie zdając sobie sprawy, że z nosa leci jej krew. Stanisław potrząsnął głową, niby zamroczony bokser. Tylko Dominik i Łepek utrzymali się nanogach.

Ignacy leżał w bezruchu z rozrzuconymi szeroko rękami. Nawet nie poczuł, jak chwilę wcześniej odbił się od ściany, a potem jeszcze od jednego z sąsiadów. Oddychał ciężko, patrząc w sufit przekrwionymi oczami. Chłopak dopadł do niego i potrząsnął nimdelikatnie.

– Wszystko w porządku? Odpocznij, następnym razem ja spróbuję – powiedział, bo nic innego nie przyszło mu dogłowy.

– Nie będzie następnego razu – odparł ponuro Ignacy, nie patrząc na syna. – Masz zapomnieć o zbliżaniu się do drzwi, okien, wyjścia na dach i lufcików w piwnicy. Nie wiem, co tam jest, ale nie możemy więcejryzykować.

Dominik westchnął ciężko. Nietrudno odgadnąć, jaki wpływ miało to wydarzenie na mieszkańców. Od tamtej pory nikt nie odważył się rzucić otwartego wyzwaniaIzolacji.

No właśnie. Izolacja. Kto pierwszy użył tego słowa? Dominik nie pamiętał, jednak termin bardzo szybko się przyjął. Na początku zadawali jeszcze pytania, byli ciekawi tego, co się stało. Jednak każde pytanie zamiast przynosić odpowiedź, rodziło następne. W końcu niewiadomych było tak wiele, że większość mieszkańców zaakceptowała okrutną prawdę. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia, co się z nimidzieje.

Więc została – wszystko mówiąca i nic nieznacząca – Izolacja.

Dominik wrócił myślami do dnia, kiedy to wszystko się zaczęło. Spróbował przypomnieć sobie więcej niż dotychczas, sięgnąć pamięcią głębiej i znaleźć coś, co pomogłoby mu zrozumieć… cokolwiek.

Ciągle widział przed oczami tylko jednowspomnienie.

Otwierał drzwi od klatki schodowej. Świeciło słońce, na twarzy poczuł przyjemne ciepło poranka. Sąsiad Stanisław wracał właśnie z ujęcia wody oligoceńskiej. Dominik spojrzał w stronę wieży pobliskiego kościoła, aby sprawdzić, która godzina. Kątem oka dostrzegł też ruch na klatce. Zerknął za siebie i zobaczył zbliżającą się Ewelinę, szukającą czegoś w torbie. Puścił już klamkę, więc nie zdążył przytrzymać drzwi, które trzasnęły dziewczynie przed nosem. Wzdrygnęła się zaskoczona, a on, spóźniony o ułamek sekundy, szarpnął tylko za uchwyt i uśmiechnął się przepraszająco. Przez sekundę albo dwie patrzyli na siebie przez przeszklonedrzwi.

Wtedy nagle świat sięzawalił.

Powietrze zafalowało, a szyby na najwyższych piętrach eksplodowały. Na ziemię posypała się lawina odłamków i gruzów, gdy umykająca spojrzeniu fala runęła w dół. Budynki składały się jak domki z kart, a ludzie w jednej chwili rozpłaszczeni zostali na chodnikach. Dominik jęknął tylko z bólu i zaskoczenia, gdy niewidzialna siła wgniotła go w ziemię.

Potem nastałaszarość.

Chłopak szarpnął gwałtownie głową, otworzył oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zasnął. Jego tęskne spojrzenie znowu padło za okno, próbując przedrzeć się przez zasłony kłębiącego siędymu.

Jak zwykle, bezskutecznie.

Lekcje angielskiego, które codziennie dawała Aldona Kafarska, nie były zbyt porywające i bardziej potrzebowała ich chyba sama nauczycielka niż mieszkańcy. Nikt nie próbował nawet notować, w końcu wszystko, co zapisaliby dzisiaj, jutro zniknęłoby z zeszytów. Takie właśnie były prawaIzolacji.

Czas codziennie cofał się do stanu z dnia poprzedniego. Pierwsze objawy nie były przesadnie efektowne, dlatego mieszkańcy próbowali je wypierać i bagatelizować. A to ogolony zarost następnego poranka znowu pojawiał się na twarzy, a to odrastały obcięte paznokcie. Człowiek naturalnie doszukiwał się uzasadnienia podobnych niezgodności w swojej nieuwadze lub zapominalstwie. Teza o rozkojarzeniu upadła jednak ostatecznie, gdy okazało się, że nie tylko wygląd ludzi, ale też cała otaczająca mieszkańców rzeczywistość każdego dnia wygląda tak samo. Lodówki same się uzupełniały, przesunięte meble wracały na wcześniejsze miejsce, wyprane ubrania nazajutrz ponownie raziły oczy tymi samymi plamami. Nikt dotąd nie zaobserwował, jak i kiedy się todzieje.

W zaistniałej sytuacji Dominik uważał, że chodzenie na lekcje jest bez sensu. Niemniej taką decyzję podjęła wspólnota lokatorów z ojcem Dominika Ignacym na czele. Chłopak miał dwadzieścia jeden lat i w normalnych warunkach pisałby właśnie licencjat na studiach historycznych. Wydawać by się mogło, że sam powinien decydować o swoim losie, lecz każdy, kto znał Ignacego, wiedział, że nie było z nimdyskusji.

Bracia Skowrońscy jak zwykle uprzykrzali życie Aldonie głupimi wybrykami. Młodszy z nich, Arek, miał dziewiętnaście lat i trudny, lecz raczej niegroźny charakter. Gorszy był Tomek, który niedawno skończył dwadzieścia trzy lata. Ten był po prostu głupi, a do tego imponowała mu siła. Dominik widywał go często na osiedlu, pijącego piwo i zaczepiającego spacerującychludzi.

Siedząca w fotelu Ewelina Żeliska ostentacyjnie ignorowała ich wygłupy. Oparła głowę na lewej dłoni, tak by nie musieć na nich patrzeć. Zagarnęła niedbałym ruchem długie blond włosy, odsłaniając smukłą szyję. Dominik przyglądał się jej z przyjemnością. Znał ją, od kiedy pamiętał, choć nie można powiedzieć, aby kiedykolwiek się kolegowali. Była od niego o rok starsza i obracała się w innymtowarzystwie.

Ewelina niespodziewanie spojrzała na niego, a on poczuł się jak łobuz przyłapany na rzucaniu w okna śnieżkami. Spróbował ratować sytuację i po chwili wahania uśmiechnął się niepewnie. Wtedy jak gdyby nigdy nic odwróciła wzrok i znów zaczęła patrzeć na tablicę.

Zawstydzony Dominik wbił wzrok w podłogę. Zrobiło mu się przykro, jednak z drugiej strony starał się zrozumieć dziewczynę. On nie miał nikogo na zewnątrz, natomiast Ewelina była zaręczona i za kilka miesięcy planowała ślub. Tymczasem zdarzyło się to. Izolacja. Dominik nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak wielki dramat przeżywała sąsiadka, nie wiedząc, co spotkało jejnarzeczonego.

Aldona w końcu zakończyła lekcję. Chłopak mógł z czystym sumieniem wrócić do grzebania w sieci.

Jeśli jedyną osobą na świecie, która przeczytała cały internet, był Chuck Norris, to Dominik deptał mu po piętach. Było to jedyne źródło informacji, w którym miał szansę znaleźć jakąś wskazówkę. W telewizji każdego dnia leciało to samo. Wraz z zapętleniem czasu zapętlił się również program. Chłopak w większości przypadków potrafił z pamięci powiedzieć, co, gdzie i o której godzinie będzieemitowane.

W ogóle samo to, że mieli prąd i telewizję, stanowiło jedną z większych zagadek Izolacji. Można było odnieść wrażenie, że w takim razie gdzieś na zewnątrz muszą działać elektrownie i nadające dalej stacje. Jednak gdyby tak było, już dawno wiedzieliby z aktualnych serwisów informacyjnych, co, do cholery, wydarzyło się w Warszawie. Tymczasem mogli oglądać tylko programy wyemitowane w dniu poprzedzającym katastrofę. Telefony co prawda działały, lecz nie sposób było się gdziekolwiek dodzwonić. Biorąc to pod uwagę, Dominik założył, że funkcjonowanie urządzeń elektrycznych wynika z przedziwnych praw rządzących samąIzolacją.

Internet obiecywał znacznie więcej, aczkolwiek szybko okazało się, że były to puste obietnice. Chłopak na początku chciał nawiązać kontakt ze światem zewnętrznym – próbował wysyłać e-maile, zostawiać komentarze, wpisywać się na forach. Jednak za każdym razem po naciśnięciu przycisku „wyślij” widział tylko ikonę oczekiwania. Nigdy nie udało mu się nic opublikować ani z nikim porozmawiać. Zupełnie jakby korzystał z wersjioffline.

Sieć, nawet jeśli wykluczała możliwość komunikacji, wciąż zawierała ogromną bazę danych. Jednak wyszukiwanie różnych wariacji hasła „jak cofnąć czas” prowadziło niezmiennie do stron reklamujących kosmetyki albo przypominających, kiedy zmienić czas na letni bądź zimowy. Od pseudopsychologicznych witryn trzymał się z daleka. Aż w końcu któregoś dnia dotarł krętymi drogami w zakątek internetu, w który rzadko kto się zapuszczał. Nawet amatorzy tarota, wróżb i horoskopów musieli odbić się od bloga Magia odnaleziona. Strona wyglądała, jakby stworzono ją pod koniec ubiegłego stulecia. Toporna, rozjeżdżająca się w przeglądarce i zagracona graficznymi koszmarkami. Wpisy przywodziły na myśl rozentuzjazmowaną nastolatkę, która na czarach znała się dobrze, bo czytała Harry’egoPottera.

Dominik już miał kliknąć „wstecz”, gdy w oczy rzucił mu się jedenfragment.

Udało się! Pamiętacie tę książkę, którą znalazłam w piwnicy dziadków? Oczywiście chodzi o Magię zapomnianą – to przypomnienie dla tych, co dopiero dołączyli. No więc trochę poczytałam i nieskromnie przyznam, że są efekty! Ostatnio rzuciłam czar na cofnięcie czasu. W pierwszej chwili wydawało mi się, że chyba nie wyszło, ale za kilka sekund do pokoju weszła mama i powiedziała, że właśnie dostała déjà vu! No i co, niedowiarki? Chyba jednak coś tamumiem!

Dominik bardzo chciałby stwierdzić, że właśnie bezpowrotnie stracił kilka cennych sekund życia. Niestety, Izolacja następnego dnia zamierzała zwrócić mu pełne dwadzieścia czterygodziny.

Wizyty u Jadwigi zawsze przyprawiały Dominika o dreszcze. Niestety, ktoś musiał odwiedzać kobietę, która w dniu rozpoczęcia Izolacji zapadła w śpiączkę. Po drodze minął Jarosława Czapskiego. Wysoki, szczupły sąsiad zmrużył oczy, po czym wyjął okulary i osadził na długimnosie.

– Znalazłeś coś w tych swoich internetach? – zapytał z zaciekawieniem.

– Słabo – przyznał Dominik. – A pan w tych swoichksiążkach?

– Niestety nie. – Sąsiad zasępił się. Miał największą bibliotekę w całym bloku. Kiedyś wykładał filozofię, ale potem wpadł w alkoholizm i wyrzucili go z uczelni. – Ale nie zamierzam siępoddawać.

– A co z tym, no… eksperymentem? – Dominik ściszył konspiracyjnie głos. – Sprawdził pan w końcu, kiedy to wszystko sięcofa?

– Jeszcze nie, ciągle zasypiam – odpowiedział rozczarowany sąsiad. – Ale czuję, że dzisiaj może byćprzełom.

Można powiedzieć, że był to ich rytuał. Zawsze wymieniali niemal te same słowa, po czym każdy z nich szedł w swoją stronę. Chłopak ruszył do mieszkaniaJadwigi.

Dotarł na drugie piętro, zatrzymał się przed wejściem i położył dłoń na klamce. Zawahał sięjednak.

– Dzisiaj twoja kolej? – usłyszał kobiecygłos.

Spojrzał za siebie i zobaczył siedzącą na schodach Ewelinę. W półmroku spowijającym klatkę niemal jej nie zauważył. Pozbawiony emocji głos oraz spojrzenie dziewczyny zupełnie nie współgrały z jej urodą i świeżością. Dominik wiedział, że gdyby nie powtarzalność Izolacji, zielone oczy Eweliny byłyby opuchnięte od płaczu i niewyspania, a jej symetryczną twarz pokrywałyby czerwone plamy. Dominik pomyślał, że jeśli Izolacja ma jakieś plusy, to jest to właśnie jeden z nich. Potrafiła uchwycić i zachowaćpiękno.

– Tak, dziś moja kolej – odpowiedział chłopak. – Szczerze mówiąc, nie przepadam za tym. Chociaż chyba wolę, jak śpi, niż gdyby miała chodzić bez przerwy w tę i z powrotem po schodach. – Uśmiechnął sięblado.

Ewelina parsknęła nerwowymśmiechem.

– Pójdę z tobą. Chcesz? – Trochę się zagalopowała, wstała już i patrzyła teraz pytająco na Dominika.

– W porządku, jasne – odpowiedział zmieszany. Gdy tylko weszli do przedpokoju, od razu poczuli specyficzny zapach kojarzący się ze starymi rzeczami. Mieszkanie urządzone zostało chyba jeszcze za czasów PRL i zdaje się, że od tamtej pory nikt nie próbował w nim niczmieniać.

Właścicielka leżała w łóżku pod oknem. Ten widok zawsze wzbudzał w Dominiku niepokój. Kobieta wyglądała jak martwa, przykryta kołdrą pod samąszyję.

– Pójdę po ręcznik – powiedziałaEwelina.

Dominik skinął tylko głową. Na radzie wspólnoty ustalono, że mieszkańcy bloku będą opiekować się Jadwigą. Mogliby tego nie robić, Izolacja z samej swej natury zapewniała dalsze życie… Może chcieli zachować pozory, które pozwoliłyby oswoić tę przekraczającą wszystkich rzeczywistość? A może była to kwestia zwykłych, ludzkichodruchów?

Wróciła Ewelina, usiadła przy kobiecie i odkryła ją. Podwinęła jej piżamę, po czym zaczęła wilgotnym ręcznikiem obmywaćciało.

– Mogę ci coś powiedzieć? – zapytała dziewczyna, nie przerywającpracy.

– Śmiało – zachęcił jąDominik.

– Chciałam się zabić – powiedziała i nagle jej spokojną, pozbawioną emocji twarz wzburzyły spazmy płaczu. – Ale nie mogłam… Rozumiesz? Niemogłam!

– Już dobrze, rozumiem. – Dominik na chwilę całkowicie zdębiał. W końcu przysiadł się do niej i spróbował ją przytulić. – Rozumiem – powtarzał jak mantrę, czując, jak dziewczyna trzęsie się w jegoramionach.

Jednak prawda była taka, że nie rozumiał. I wkrótce miał się o tymprzekonać.

To doświadczenie sprawiło, że Dominik i Ewelina zaczęli częściej szukać swojego towarzystwa. Dobrze się ze sobą czuli, a wspólne spędzanie czasu było dość zajmujące i stanowiło lekarstwo na nudęIzolacji.

Dominik od kiedy pamiętał skrycie podkochiwał się w sąsiadce, lecz nigdy się z tym nie zdradził i nie zamierzał robić tego teraz. Przez ostatnie dwa tygodnie bardzo się do siebie zbliżyli, a on wciąż pamiętał, że dziewczyna za kilka miesięcy miała wyjść za mąż. Nie rozmawiali na ten temat, jednak któregoś razu Dominik postanowiłzaryzykować.

– Tęsknisz za nim? – zapytałostrożnie.

– Tak – odpowiedziała bez wahania. – A ty? Masz kogoś na zewnątrz?

– Spotkałem się kilka razy z koleżanką ze studiów. Zapowiadało się miło, ale… szkoda gadać. – Dominik machnąłręką.

– Dlaczego?

– Ile już tutaj siedzimy? Miesiąc, półtora? – zastanawiał się chłopak. – To dużo czasu, nawet jeśli założymy, że na zewnątrz życie toczy się normalnie. A przecież tak niejest.

Ewelina zamyśliła się, chwilę siedzieli w ciszy, po czymzapytała:

– Chyba tylko ty widziałeś, kiedy to sięzaczęło?

– Nie, był jeszcze pan Stasiek – doprecyzował Dominik. – Widziałem go, jak wracał z baniakami z ujęcia wody oligoceńskiej. Miałem jechać na uczelnię, ledwo wyszedłem z klatki… – Zagryzł wargę, szukając odpowiednich słów. – I wtedy wszystko się zawaliło. Powietrze zafalowało, najpierw usłyszałem trzask, jakby coś się rozdarło. Dokoła eksplodowały szyby, a bloki na moich oczach po prostu… zaczęły się walić. Nie wiem, jakim cudemżyjemy.

– Ciekawe, co tam się teraz dzieje – podjęła po chwili milczenia markotnaEwelina.

– Nie martw się, na pewno nic mu nie jest – odpowiedział Dominik, doskonale rozumiejąc, o co tak naprawdę jejchodzi.

Ich rozmowę przerwał odgłos kroków na schodach. Stary sąsiad z parteru o zabawnym nazwisku Łepek człapał powoli na górę.

– Dzień dobry – przywitał się Dominik, jednak zagadnięty nawet nie zwrócił na nich uwagi, tylko wszedł do mieszkaniaJadwigi.

– Chyba dzisiaj nasza kolej – zauważyłaEwelina.

– Pewnie coś mu się pochrzaniło – odparł chłopak, wstając ze schodów. – Chodź, powiemy dziadkowi, żeby się niemęczył.

Weszli do mieszkania za sąsiadem.

– Panie Łepek? – zawołał Dominik na progu. – Dzisiaj nasza kolej, proszę się nie kłopotać… – mówił na głos, idąc do dużego pokoju. Nagle oboje zatrzymali sięoniemiali.

– Co pan robi? – zapytała wstrząśniętaEwelina.

Łepek nie słyszał. Stał jak zaczarowany, przyciskając poduszkę do twarzy śpiącej kobiety. Mięśnie na jego chudych, starczych rękach napięły się, a na przedramionach wyszły grubeżyły.

– Co pan robi?! – Chwilę trwało, zanim Dominik uzmysłowił sobie, co się dzieje. Skoczył na sąsiada i z trudem odciągnął go odłóżka.

– Zostaw mnie! – krzyknął zrozpaczony mężczyzna. Posłał chłopakowi przerażone spojrzenie. – Ona musi umrzeć, nierozumiesz?!

– Niech się pan uspokoi! – Dominik szarpał się z zaskakująco krzepkimemerytem.

Dziewczyna wybiegła z mieszkania. Po chwili na klatce słychać już było kroki zaalarmowanych osób. Łepek przestał się szamotać, wyraźnie opadł z sił. Spojrzał jeszcze tylko na Dominika i powiedział:

– No i co żeś narobił, chłopcze?

Kiedy wyprowadzili już Łepka, zrobiło się cicho i spokojnie. Nikt nie zobaczył, jak koścista dłoń Jadwigi zacisnęła się na prześcieradle.

Dominika obudziło nagłe poruszenie w mieszkaniu. Usłyszał narastający odgłos stawianych w pośpiechu kroków, a po chwili drzwi do jego pokoju otworzyły się z impetem. Do pomieszczenia wszedł ojciec i rozejrzał się nerwowo. Najwyraźniej nie znalazł tego, czego szukał, bo zaraz wrócił do przedpokoju. Chłopak pobiegł za nim. Matka stała w korytarzu i ze strachem przyglądała sięmężowi.

– Mamo, cojest?

– Pan Łepek ma dość. Awanturuje się na klatce i chce wyjść – odpowiedziała ochrypłymgłosem.

– Oszalał? Przecież widział, co się stało z tatą! – krzyknął Dominik. Po chwili dogonił ojca już na klatce schodowej, przy wyjściu z której zrobiło sięzbiegowisko.

– Zostawcie mnie! Nie wytrzymam tu dłużej! – Chłopak słyszał rozdzierający krzyk, zanim jeszcze dotarł na miejsce. Łepek wyrywał się sąsiadom i Dominikowi zrobiło się szkoda staruszka. Jego siwe włosy, zawsze starannie zaczesane na bok, opadały teraz w nieładzie na nabrzmiałą czerwieniątwarz.

– Uspokój się, człowieku! Nikt stąd nie wyjdzie! Chcesz nas wszystkich zabić?! – krzyczał ojciecDominika.

– Zostawcie mnie… Proszę, chcę stąd wyjść. – Słowa Łepka brzmiały coraz słabiej, już nie krzyczał, ale błagał zrozpaczony. Nagle jego oczy rozszerzyły się w wyrazie przerażenia. Staruszek patrzył w napięciu na coś za plecami sąsiadów. Dominik poczuł ukłucie niepokoju, podążył za wzrokiem mężczyzny, lecz nikogo nie zauważył. Zmrużył powieki, próbując przeniknąć przez zalegający na klatce półmrok, gdy niespodziewanie Łepek złapał się jedną ręką za serce. Drugą wyciągnął, jakby próbował na coś wskazać. Nie starczyło musił.

– On ma zawał! Szybko! Pomóżcie mu! – krzyknął Ignacy. Na nic jednak zdały się krzyki ani prowadzona przez długie minuty akcja reanimacyjna. Tego dnia Łepekumarł.

Dominik wpatrywał się w monitor, skacząc kursorem myszy po folderach. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Najchętniej poszedłby spać, jednak wiedział, że gdy się obudzi, dalej będzie w pamiętającym lata siedemdziesiąte bloku. Wciąż będzie uwięziony w odrapanej klatce schodowej, skazany na oglądanie tych samych twarzy i powtarzanie tych samych pytań. Chłopak miał wrażenie, że z każdym kolejnym pytaniem bez odpowiedzi ściany jego pokoju przybliżają się odrobinę. Czuł, że ma coraz mniejmiejsca.

Zastanawiał się, jakim cudem udało im się tak długo zachować dyscyplinę i utrzymać mieszkańców wewnątrz bloku. Pamięć o wichurze, która rzucała ludźmi jak lalkami, gdy Ignacy próbował opuścić Izolację, była potężnym straszakiem, ale czywystarczającym?

Wydawało się nieprawdopodobne, aby próby ucieczki czy wyjścia z budynku, chociażby przez okno, były podejmowane tylko przez Łepka. Zwłaszcza że Dominik widział po ludziach, że zbliżają się do skrajuwytrzymałości.

Sytuacji nie poprawiała śmierć emeryta, która wczoraj wstrząsnęła wszystkimi lokatorami. Ale jeszcze bardziej dotknęła ich jego desperacja i rozpacz. Po raz pierwszy ktoś dał głośno wyraz temu, co tak naprawdę odczuwała większość z nich. Krucha równowaga i pozory normalności, które udało się zachować wspólnocie, zostałyzaburzone.

Dźwięk tłuczonego szkła podziałał na niego jak kubeł zimnej wody. Gdy zaś usłyszał krzyki rodziców, zerwał się i pognał do ich pokoju. Wszystko wskazywało na to, że spokojny obiad nagle przerodził się w strefę 51. W powietrzu zaroiło się od latającychtalerzy.

– Kobieto, weź się w garść! – krzyczał Ignacy. – Ta porcelana kosztowałafortunę!

– W dupie mam twoją porcelanę! – Dorota była bliska histerii. Dominik nigdy nie widział jej w takim stanie. – Zresztą i tak jutro będzie jaknowa!

– Nie o to chodzi! – zaprotestował ojciec, po czym na chwilę ściszył głos. – Nie możesz rzucać się na okno jak jakaś histeryczka. Musimy dawać przykład i zachowaćspokój.

– Spokój?! – Wzięła szklankę i z całej siły cisnęła nią o ścianę. – Siedzimy tu zamknięci jak szczury i Bóg jeden wie, co się dzieje. Duszę się tu, rozumiesz?! A ty mi mówisz o spokoju? Potrzebuję męża, a nie pieprzonegorobota!

Mama znowu chciała otworzyć okno? – Dominik przypomniał sobie, jak któregoś dnia usłyszał odgłos otwieranego okna dobiegający z pokoju rodziców. Poszedł sprawdzić, co się dzieje, lecz zastał tylko matkę leżącą w bezruchu na podłodze. Kobieta po przebudzeniu niczego niepamiętała.

– Co wy wyprawiacie?! – zareagował w końcuchłopak.

– A co mamy robić? – zapytała matka z dziwnym błyskiem w oczach. – Szalejemy sobie, żeby niezwariować!

Dominik nie mógł tego dłużej znieść. Wyszedł na klatkę schodową i zapalił papierosa. Wpatrywał się w odrapane ściany i bezmyślnie czytał nabazgrane markerem napisy. Niebieska farba odpadała całymi płatami, jakby budynek trawiła łuszczyca. Krzyki dobiegające z mieszkania cichły powoli, aż wreszcie awantura dobiegłakońca.

Dopiero wtedy chłopak usłyszał głuche tupnięcie dochodzące z piwnicy. Zaintrygowany, zaciągnął się po raz ostatni i wstał ze schodów. Zszedł kilka stopni niżej, zerknął w dół klatki, wychylając się przez barierkę. Odgłosy rozbrzmiały jeszcze kilkukrotnie, przyciągając uwagę Dominika, gdy zbiegał na parter. Mimo palącej ciekawości przystanął przed schodami do piwnicy. Przypomniał sobie, jak za dawnych lat bał się tutaj schodzić. Wyobraźnia zawsze płatała mu figle. Była w stanie powołać do życia najdziwniejsze potwory, przy których straszne klauny czy mordercze lalki wypadały raczejblado.

Zaczął ostrożnie schodzić dalej. Wtem w głębokim półmroku zalegającym pod zakręcającymi schodami błysnęły czerwone ślepia. Z ciemności wyłoniła się pokraczna, przygarbiona postać. Wzdłuż jej pleców biegł szereg ostrych wypustek, nienaturalnie długie palce poruszały się w upiornej karykaturzegracji.

Dominik znów poczuł się jak mały chłopiec. Pamiętał, jak jeszcze na początku podstawówki niejednokrotnie robił w tył zwrot i czmychał na poziom bezpiecznego parteru. Na szczęście już dawno temu nauczył się radzić sobie z wytworami zbyt bujnej wyobraźni. Zamiast uciekać, zamknął po prostu oczy i pozwolił, aby do jego głowy napłynęła przykrywająca wszystko czarna fala. Gdy pod powiekami nie majaczył już absolutnie żaden obraz, otworzył oczy. Na klatce schodowej nikogo niebyło.

W końcu chłopak dotarł do piwnicy, która przypominała nieco bunkier. Wąski korytarz oświetlał żółty blask lichych żarówek. Po obu jego stronach znajdowały się zbite z desek drzwi, a na końcu krata zagradzająca zazwyczaj dostęp do dalszej części piwnic. Obecnie stała otworem, ponieważ lokatorzy codziennie przecinali zamykający ją łańcuch. Dzięki temu mieszkańcy różnych klatek mogli się odwiedzać, spotykać na zebraniach i chociaż trochę poszerzyć przestrzeńżyciową.

Dominik ruszył w stronę suszarni, z której dochodziły odgłosy. Uchylił delikatnie drzwi. Przez szparę zobaczył mężczyznę trzymającego w dłoni szablę. Akurat opadał w niezbyt długim, ale poprawnym wypadzie i dynamicznym ruchem nadgarstka ciął zwinięty, ustawiony pionowo dywan. Musiał usłyszeć cichy zgrzytzawiasów.

– O, młody Pazeński przyszedł – sapnął nieco już zziajany Stanisław. Spocona koszula opinała jego wydatnybrzuch.

– Ćwiczy pan szermierkę? – zainteresował sięchłopak.

– E tam, ćwiczę. – Sąsiad machnął ręką i otarł mokre czoło. – Czasem pomacham żelazem, żeby nie wyglądać jak świnia. Ale od kiedy nas tu zamknęli… Ech, kurwa. Co ci będę mówić, samwiesz.

Faktycznie, Dominik przekonał się, że wszelkie ćwiczenia nie dawały żadnych zauważalnych rezultatów. Jedyny plus był taki, że nieważne, jak bardzo się zmęczył, następnego dnia mógł liczyć na pobudkę bezzakwasów.

Stanisław chyba czytał w jego myślach, bo zapytał:

– Ale wiesz co odkryłem, młody? Nie wszystkie ćwiczenia są takie o kant dupy potłuc. W końcu skoro my pamiętamy, co się wydarzyło, to taką samą pamięć zachowują chyba nasze mięśnie, nie?

– Pamięć ruchowa? To ciekawe… – przyznał w zamyśleniu Dominik. – Skoro nasze ciała wracają do stanu z dnia poprzedniego, to czy nasze mózgi też nie powinny sięresetować?

– Może? Nie wiem. Jak chcesz pofilozofować, to idź do Jarka. – Mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami. – Mnie to akurat średnio obchodzi. Dzieje się tutaj znacznie więcej rzeczy, które mi się cholernie niepodobają.

– Kiedy w ogóle zaczął pan ćwiczyć? – zapytał chłopak. Uznał, że nie ma co drążyć tematu. Wcześniej nieraz rozmawiał już o tym paradoksie z Jarosławem, który jako filozof był zdecydowanie wdzięczniejszym partnerem do takichrozważań.

– Coś trzeba było robić na emeryturze. No bo ile można grzać dupę w fotelu i opijać się piwem? Długo, nawet bardzo długo, ale nie wiecznie. Zresztą mam szablę, to co się makurzyć?

– Jest bardzo ładna, mogę zobaczyć? – poprosił Dominik, nie odrywając spojrzenia od broni. Sąsiad zawahał się, ale podał mu oręż. Chłopak bezwiednie wstrzymał oddech. Nie miał wątpliwości, że trzyma w dłoni ludwikówkę, kawaleryjską szablę bojową wzór 1934. Kiedyś czytał, że podczas testów musiała pięciokrotnie przeciąć gruby na pół centymetra stalowypręt.

– Jest doskonała – wyszeptał podekscytowany. Zrobił próbny wypad i ciąłpowietrze.

– Pamiątka po dziadku, której potem o mały włos nie przepił mój stary – odpowiedział Stanisław. – Na szczęście zachlał się na śmierć, zanim zaczął wynosić z domu najcenniejsze rodzinne pamiątki. Widzę, że to dla ciebie nie pierwszyzna, co?

– Ćwiczyłem szermierkę – przyznał rozemocjonowany Dominik. – Nic wielkiego, chodziłem na zajęcia przez trzy semestry. Wie pan, człowiek studiuje historię, a ja chciałem jej dotknąć. – Oddał szablę sąsiadowi. – Mam w domu replikę, którą kiedyś dostałem na urodziny. Może mógłbym z panemćwiczyć?

– W sumie to byłbyś lepszym towarzystwem niż te pieprzone szczury – rzucił Stanisław, siląc się na uprzejmość. – A nie rozpadnie ci się ten twójbadziew?

– Powinien wytrzymać – odpowiedział spokojnieDominik.

Przywykł już do tego, że sąsiad nie gryzł się w język. Był emerytowanym policjantem, który karierę zaczynał jeszcze za poprzedniego ustroju, przez co wielu ludzi nie pałało do niego sympatią. Do tego Stanisław miał nie tylko odpychający sposób bycia, ale też wygląd. Na nabrzmiałej czerwienią twarzy dość wyraźnie odcinały się siwe wąsy. Wiecznie zmarszczone czoło wisiało ciężko nad masywnymi oczodołami, pod którymi głęboko osadzone były małe oczka. A jeśli już ktoś oderwał wzrok od twarzy, natychmiast zauważał niemal wylewający się za pasek w spodniachbrzuch.

– Nie gap się, jakbym ci ojca do ciupy wsadził – obruszył sięsąsiad.

– Przepraszam – odpowiedział zmieszany chłopak. Jego ojca w stanie wojennym internowano, dlatego Ignacy przy każdej niemal okazji zwykł nazywać Stanisława „czerwoną świnią”. – Wybiera się pan na zebranie wspólnoty? – zagadnął Dominik, żeby zmienićtemat.

– A co ta zbieranina niby mądrego wymyśli? – Usta emerytowanego policjanta wykrzywił lekceważący uśmieszek. – Tak nam gospodarzą, że już jeden dziadek zawałudostał.

– To co ty byś zrobił? – zapytał wyzywająco chłopak, który odebrał te słowa jako atak na swego ojca. Głos zadrżał mu ze złości, nieświadomie przeszedł z dużo starszym sąsiadem na ty.

– Powiem ci, nie co bym zrobił, ale co zrobię. – Słowa wypowiedziane przez Stanisława zabrzmiały twardo jak stal. – Nie będę krzyczał jak świętej pamięci Łepek, żeby mnie wypuścili, tylko po prostu stądwyjdę.

– Chyba pan żartuje? – Dominik nieco ochłonął, zaskoczony tą deklaracją. – Przecież widział pan, co się stało mojemuojcu.

– No, widziałem – powiedział sąsiad, jakby to wydarzenie nie zrobiło na nim żadnegowrażenia.

– I dalej chce pan wyjść? – Chłopak nie mógłuwierzyć.

– Fakty są po mojej stronie – odparł spokojnie Stanisław. – Twojego ojca nikt nie powstrzymywał. I żyje? Żyje. A Łepka udało wam się zatrzymać. I co? Wąchałby teraz kwiatki od spodu, gdybyśmy tylko mogli wyjść i pochować go jak należy. Choćby w pieprzonymogródku.

Dominik wchodził po schodach, ciężko stawiając stopy. Rozmyślał nad tym, co usłyszał od Stanisława. Czy sąsiad naprawdę tak po prostu stąd wyjdzie? Swoją drogą, ciekawe, jak dużo jeszcze minie czasu, zanim wszyscy uznają, że pora, aby ktoś znowu spróbował przerwaćIzolację.

Nagle jego uwagę zwróciło głuche dudnienie, coś jak łomotanie w drzwi. Przystanął, nasłuchując. Odgłos dobiegał z mieszkania, w którym złożyli ciało Łepka. Chłopak pobiegł w tamtą stronę, a ze środka usłyszałokrzyki:

– Pomocy! Wypuśćciemnie!

Jakkolwiek okrutnie by to brzmiało, wiadomość, że Łepek jednak żyje, nie ucieszyła nikogo. To, że będą musieli dzielić dach z człowiekiem, który stracił rozum i próbował udusić pogrążoną w śpiączce Jadwigę, nie poprawiało niczyjego nastroju. Stanisław podczas codziennego treningu również wydawał sięporuszony.

– Co jest, panie Stasiu? Coś dzisiaj nie w formie – zagadnąłDominik.

– Co jest? – odpowiedział tamten tonem nieco wymuszonego luzu. – Właśnie dotarło do mnie, że nawet jak podetnę sobie żyły, to nie uwolnię się od tego koszmaru. Teraz już jestem pewien, że trzeba stądspierdalać.

Chłopak skinął głową. Nikt nie mówił tego wprost, jednak już wcześniej w rozmowach lokatorów Dominik wyłapywał sugestie samobójstwa. Teraz okazało się, że nawet śmierć nie jest w stanie wyrwać ich z Izolacji.

Nagle przypomniał sobie rozmowę, podczas której Ewelina wyznała mu, że chciała się zabić, ale następnego dnia obudziła się w swoim łóżku i uznała próbę samobójczą za koszmarnysen.

A co, jeśli ona naprawdę się zabiła? – to pytanie wyrosło na dnie serca Dominika, niechciane i niemożliwe do wyrwania jak uporczywy chwast. Poczuł, jak krew napływa mu do twarzy. Skoro Łepek cudownie zmartwychwstał, to równie dobrze mogła to zrobić dziewczyna, nawet o tym niewiedząc.

Jego rozmyślania przerwała właśnie Ewelina, która nagle wpadła do piwnicy. Miała rozczochrane włosy i poszarpaną bluzkę. Pod okiem powoli nabrzmiewałsiniak.

– Szybko, na górę! Oni go zabiją! – krzyknęłazrozpaczona.

– Uspokój się. – Stanisław podszedł do dziewczyny. – Kto kogozabije?

– Skowrońscy tatę! – wrzasnęła.

Dominik rzucił krótkie spojrzenie sąsiadowi, wepchnął Ewelinie w dłonie szablę i wybiegł z piwnicy. Przeskakując po dwa stopnie, w mgnieniu oka dostał się na trzecie piętro. Drzwi do mieszkania państwa Żeliskich były uchylone. W dużym pokoju na dywanie leżał ojciec dziewczyny, Tomasz. Nie próbował się nawet bronić, skulił się tylko i zasłonił rękamigłowę.

Nad nim stali bracia Skowrońscy i jeszcze jeden gówniarz z drugiej klatki. Kopali mężczyznę, doskonale się przy tym bawiąc. Na ich twarzach nie było ani gniewu, ani złości, tylko szerokie, pijackieuśmiechy.

Dominik ogarnął cały obraz w biegu, błyskawicznie podejmując decyzję. Zamachnął się i z całej siły kopnął w krocze Tomka, czyli starszego z braci. Nie czekał na efekt uderzenia, tylko od razu rzucił się na młodszego – Arka. Tym razem zaatakował sierpowym. Trafił mocno, choć nieczysto. Uderzony chłopak zatoczył się, ale niewywrócił.

Dominik zawahał się. Zasypać go dalszymi ciosami czy ruszyć na tego trzeciego? Problem zniknął sam, gdy ostatni z trójki napastników złapał go od tyłu. Zaczęli się szarpać, wpadli na regał, zwalając na podłogę szklanki i rodzinne pamiątki. Arek zdołał w tym czasie dojść do siebie i przywalił Dominikowi w brzuch. Wziął kolejny zamach, lecz w tym momencie wielka dłoń z siłą imadła zacisnęła się na jegokarku.

Stanisław rzucił szczupłym nastolatkiem jak szmacianą lalką i przestał się nim interesować. Spojrzał jeszcze tylko na ostatniego z chłopaków i warknął:

– Spokój albo spuszczęwpierdol!

Podziałało. Napastnik przestał się szarpać, ale alkohol płynący w jego żyłach wciąż dawał mu poczucieniezniszczalności.

– Myślisz, że jesteś taki kozak, staruchu? – zapytał, bełkocząc i prężąc sięwyzywająco.

Były policjant nie był szczególnie szybki. Chyba nawet się nie starał, po prostu wziął zamach i strzelił pyskującego gnojka w ryj. Ze złamanego nosa buchnęłakrew.

– Chcesz jeszcze? Nie? To powiedz mi, obsrańcu, co tu się stało! – zagrzmiałStanisław.

– Przyszliśmy poprosić o butelkę wódki – opowiadał chłopak żałosnym, usprawiedliwiającym się tonem. – Przecież każdy wie, że Żeliski ma kilka kartonów na wesele córki. No to mógł jedną dać… Ale on nie! Że, kurwa, na wesele trzyma i nie można ruszać. Przecież jutro by mu sięnapełniła!

Stanisław pokiwał głową. Trudno było nie przyznać gówniarzowi racji. Spojrzał na zakrwawionego Tomasza, który próbował się podnieść z dywanu.

– Panie Żeliski, nie mógł pan im dać tej butelki? – zapytał były policjant. – Po co ta całaawantura?

– Na wesele córki trzymam – odpowiedział tamten hardo. – Te gnoje niech teraz z siebie ofiar nie robią. A za to, że się dobierali do Eweliny, to ich, skurwysynów, zatłukę!

Dominik dopiero teraz zauważył, że dziewczyna stoi w przedpokoju i zlękniona przygląda się całemu zajściu. W drżących rękach ściskała szablę, którą on sam wcisnął jej wdłonie.

– To prawda? – zapytał.

Pokiwała głową i spuściła wzrok. Wydawało się, że wybuchnie płaczem i nie będzie w stanie zrobić nic więcej, ale wtedy nagle coś w niej pękło. Było to tak niespodziewane, że żaden z mężczyzn nie zdążył zareagować. Dziewczyna rzuciła się na stojącego najbliżej chłopaka i cięła na odlew szablą. Mimo że oręż był tylko repliką, krew i tak trysnęła obfitym strumieniem. Dominik poczuł, jak gorąca ciecz chlusnęła mu w twarz…

Zebranie wspólnoty odbyło się następnego dnia w mieszkaniu Pazeńskich, na czwartym piętrze. W pomieszczeniu panowała gęsta atmosfera, a w powietrzu unosił się papierosowy dym. Przy stole siedział Tomasz Żeliski, na jego twarzy nie było już śladu po wczorajszej awanturze. Obok niego usadowiła się Aldona Kafarska, a po drugiej stronie stołu zza grubych szkieł okularów zebranym przyglądał się filozof Jarosław. Na spotkaniu po raz pierwszy pojawił się również Stanisław, który był świadkiem zajścia w mieszkaniu Żeliskich i którego Dominik zaciągnął tutaj niemalsiłą.

Nikt nie wyrywał się do zabrania głosu, wszyscy wpatrywali się w Ignacego siedzącego u szczytu stołu. Ten podjął jedyną słuszną w tym momenciedecyzję.

– Dorotko, kochanie, przynieś nam butelkę – zwrócił się dożony.

Ta zakręciła się i w mgnieniu oka na stole pojawiły się kieliszki, ogórki i trzy czwarte wódki. Gospodarz bez słowa rozlał pierwszą kolejkę, a potemdrugą.

– Jakieś uwagi, zanim przejdziemy do sedna? – zapytał. Odpowiedziała mu cisza. – A więc dobrze, mamy tutaj delikatną sprawę. Córka Tomasza zabiłaczłowieka…

– Bo ten zwyrodnialec próbował ją zgwałcić – warknął ojciecdziewczyny.

– Poza tym przecież gnojek żyje, tak? – zauważył przytomnieStanisław.

– Pan lepiej niech się nie wtrąca. Gdyby nie te pana zabawy z ostrą bronią, do całej awantury w ogóle by nie doszło – odpowiedział stanowczo Ignacy. – Że też nie wiedziałem, że spotykasz się z tym… człowiekiem – zwrócił się dosyna.

– Może gdybyś czasem zainteresował się, co się dzieje w domu, zamiast bawić się w przewodniczącego wspólnoty, tobyś wiedział – odburknąłDominik.

– Z prawnego punktu widzenia nie możemy mówić o zabójstwie, gdy nie ma zwłok – odpowiedział Stanisław, który jako były policjant siłą rzeczy robił za eksperta. – A jak się wszyscy przekonaliśmy, chłopak trupa nie przypomina. Przynajmniej z wyglądu, bo oleju w głowie ma tyle samo co ten… no… zombie.

– Jednak zgadzam się z Ignacym, że nie możemy nie zareagować – przyznał z namysłem Jarosław. – Niezwykłe prawa Izolacji nie zwalniają nas przecież z obowiązku przestrzegania prawa czy też zwykłego, moralnegopostępowania.

– Dokładnie o tym mówię – podjął Ignacy. – Ludzie nie mogą podnosić na siebie ręki bez konsekwencji, inaczej zrobi się nam tutaj prawdziwajatka.

– Pan, panie przewodniczący, zamiast zastanawiać się, jak ukarać dziewczynę, która działała w obronie własnej i bitego ojca, niech lepiej pomyśli, jak zaprowadzić porządek. – Z głosu Stanisława nie znikała lekceważąca nuta. – Ludzie zaraz zaczną wariować. A jak się połączy bezczynność z alkoholem, to będziesz tu pan miał niedługoburdel.

– No tak, najlepiej od razu wszystkich pałami, co? – odpowiedział jadowicie ojciecDominika.

– Panowie, trzymajcie nerwy na wodzy. – Wysoki głos Aldony zakończył dalszą wymianę uprzejmości. – Zastanówmy się, co trzeba zrobić, aby zapobiec eskalacji takich chuligańskichwybryków.

– To proste – odpowiedział były policjant. – Wystarczy wyjść na zewnątrz i skończyć to pieprzenie. Przecież nie możecie więzić tutajludzi.

– To zbyt niebezpieczne. Myślę, że jestem tego żywym dowodem – odpowiedział Ignacy. – Być może świat zewnętrzny uległ zagładzie? Ta unosząca się za oknami mgła może być jakimś radioaktywnym pyłem, który opadł na Polskę. Bóg mi świadkiem, że Ruscy mogliby spuścić na nas sierotkę ze swojegoarsenału.

– Daj pan spokój! – zdenerwował się Stanisław. – Myśli pan, że zamknięte okna w mieszkaniach i drzwi do klatki schodowej stanowiłyby dla nas jakiekolwiek zabezpieczenie przed promieniowaniem czy radioaktywnympyłem?

– Gdyby na zewnątrz toczyło się normalne życie, to już ktoś na pewno by po nas przyszedł – nie odstępował od swoich racjiIgnacy.

– A może… – zaczął z namysłem Jarosław. – Może tak naprawdę my już nie żyjemy? Zostaliśmy uwięzieni w jakiejś rzeczywistości między życiem a zaświatami?

– A może tak wygląda czyściec? – zapytała bogobojnaAldona.

– Nieważne! Nie po to się zebraliśmy – przerwał rozważaniaIgnacy.

– Przeciwnie! To bardzo istotne – upierał się filozof. – Do tej pory unikaliśmy otwartego zadawania pytań, które myślę, że wszystkich nas nurtują. Oficjalnie zginęły już dwie osoby, jednak jakimś cudem obie żyją. Jak to jestmożliwe?

– No właśnie – poparł go Tomasz Żeliski. – Ja sam wczoraj ledwie mogłem się ruszyć, a gdy obudziłem się rano, po siniakach nie było już śladu. Kiedy to siędzieje?

– No… wychodzi na to, że w nocy – odpowiedział nieprzekonanyIgnacy.

– Jak się nad tym zastanowić, to nikt z nas chyba tego nie widział – powiedział Jarosław Czapski, spoglądając pytająco na rozmówców. – A sądzę, że warto by się temu przyjrzeć. Podjąłem kilka prób, ale choć to zabrzmi śmiesznie, za każdym razem po prostu zasypiałem jak dziecko. Zresztą, Dominiku, pamiętasz, jak razem próbowaliśmy przeczekać noc, oglądając DzieńŚwistaka?

– Pamiętam – odparł chłopak. – Szczerze mówiąc, to usnął pan po godzinie.

– Po cholerę oglądacie Dzień Świstaka? – parsknął Stanisław. – Mało wam dnia świstaka na żywo?

– Ten film opisuje sytuację bardzo podobną do naszej. Może zawierać jakieś wskazówki – tłumaczyłfilozof.

– Mnie też to ciekawiło, kilka razy próbowałem przeczekać noc – podjął Tomasz. – Ale zawsze kończyło się tak samo, nagle jakby mnie kto obuchem siekiery strzelił i tyle.

– No to, panowie i panie… – Ojciec Dominika uroczystym gestem sięgnął po butelkę i rozlał wszystkim jeszcze jedną kolejkę. – …wygląda na to, że czeka nas długanoc.

Na początku czas płynął bardzo szybko. Rozmawiali, grali w karty, kątem oka oglądali telewizję. Jednak bliżej północy atmosfera się zagęściła. Wszyscy zebrani zdawali sobie sprawę, że dzisiejsza noc ma szansę stać się przełomową. Może im w końcu dać jakieś odpowiedzi odnośnie do Izolacji. Jednocześnie obawiali się niewiadomej, której mieli zajrzeć w twarz.

Już od kilkunastu minut siedzieli w ciszy, wsłuchując się w tykające wskazówki zegara. Najstarsza z całego towarzystwa Aldona pierwsza dała za wygraną. Dopiero po dłuższej chwili zwrócili uwagę na jej ciche chrapanie. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się wymownie, chcąc dodać sobieotuchy.

– Czasem nieświadomość jest błogosławieństwem – rzucił filozoficznym tonem JarosławCzapski.

Komentarz pozostał bez odpowiedzi i w pokoju zrobiło się jeszcze bardziej nieswojo. Zegar pokazywał już prawie dwunastą, wszyscy jak zahipnotyzowani śledzili ruchy wskazówek. Ignacy wyprostował się na krześle i wziął głębokiwdech.

– Uwaga, panowie i panie – powiedziałtylko.

Wybiłapółnoc.

I nie wydarzyło się zupełnienic.

Czekali w napięciu, aż wskazówka przesunie się dalej. Była dwunastajeden.

– W gruncie rzeczy – przerwał ciszę Dominik – dlaczego założyliśmy, że coś stanie się właśnie o północy?

– W sumie racja – przyznał filozof. – Być może to jest proces, który przebiega nie grupowo, a indywidualnie? Każdy z nas, gdy zasypia, przechodzi ten swoisty powrót do pierwotnegostanu?

– Czyli gdyby ktoś nie spał przez trzy dni, to inni byliby poddani zasadom Izolacji, a ta jedna osoba nie? – powątpiewałDominik.

– Wiecie co? – Żona Ignacego wstała z westchnieniem od stołu. – To nie dla mnie, wy tu sobie czekajcie, dyskutujcie, a ja idę spać. Powiecie mi jutro, co umyśliliście. Dobranoc.

Zostali w piątkę, nie licząc śpiącej jak kamieńAldony.

– Czekamy dalej – stwierdził autorytatywnie Ignacy. – Może napiją się panowie kawy? Tak? Dominiku, zrób nam, proszę, kawy.

Chłopak popatrzył na ojca i w nagłym olśnieniu zdał sobie sprawę, że gdyby nie łączyły ich więzy krwi, najpewniej nie lubiłby go, tak po ludzku, jako człowieka. Ignacy był działaczem opozycji w latach osiemdziesiątych, jednak po upadku komunizmu niczego wielkiego nie osiągnął. Dlatego teraz, gdy znaleźli się w Izolacji, czuł się jak ryba w wodzie, mogąc przewodniczyć niewielkiejspołeczności.

Dominik wstał i wyszedł dokuchni.

– Będziemy tak siedzieć jak te stare ciotki? – zapytał Stanisław. – Może porżniemy chociaż w karty?

– Ja dziękuję, przyniosłem ze sobą Dialogi Platona – odpowiedziałJarosław.

– A ja chętnie pogram. – Tomasz przysiadł się do stołu, a zaraz po nim bez słowa dołączył Ignacy. Widać było, że czuje dyskomfort w obecności ojca Eweliny. Gdy karty zostały rozdane, w końcu nie wytrzymał.

– Wiesz, Tomek… nie gniewaj się. Przecież nie o to chodzi, że chciałem ukarać twoją córkę. Po prostu… muszą być jakieś zasady, rozumiesz?

Ten nawet na niego nie spojrzał, gdyodpowiedział:

– Niech ci spróbują zgwałcić żonę, zobaczymy, co wtedypowiesz.

Dominik wrócił z kawą. Sam usiadł na krześlei zaczął szukać w telewizji czegoś, czego jeszcze nie widział. Minęła może godzina, gdy chłopak zauważył, że głowa Jarosława Czapskiego opadła bezwładnie na klatkępiersiową.

Chłopak planował obudzić sąsiada, lecz chciał dać mu kilka minut drzemki przed dalszym czuwaniem. Nagle zupełnie niespodziewanie sam również poczuł senność. W jednej chwili był całkiem rześki, a w drugiej powieki ciążyły mu jak ołów. Chęć zamknięcia oczu stała się tak obezwładniająca, że aż nienaturalna. Jakby coś zmuszało go do zaśnięcia. Zdołał jeszcze spojrzeć za okno, lecz jedynym, co zobaczył, byłaszarość.

Szarość. Wszechogarniająca i nieprzenikniona, zaglądała do pokoju, nadając wnętrzu bezpłciowy, nijaki wygląd. Dominik wstał, podszedł do okna i dotknął czołem zimnej szyby. Tak niewiele oddzielało go od chaosu piętrzącego się na zewnątrz, tuż przed jego oczami. Wszystkie pytania i wątpliwości, z którymi się przez cały czas zmagał, napierały teraz na szybę. Równie uparte co bezsilne, niczym owady próbujące wylecieć przez zamknięte okno. Ale Dominik nie był owadem, potrafił otworzyć cholerneokno.

Przekręciłklamkę.

Nie poczuł na twarzy żadnego powiewu powietrza, za to szarość zaczęła wpełzać do pokoju powoli, niby mgła. Zrobiło się niesamowicie zimno. Dominik cofnął się, lecz szare kłęby podążały za nim, otaczając ze wszystkich stron. Raptem zmorzyła go senność. Poddał się pokusie zamknięcia oczu, lecz otrzeźwienie przyszłobłyskawicznie.

Nie mogę zasnąć! – pomyślał bliski paniki i otworzył powieki. A zaraz potem wziął głębokiwdech.

Warszawa rozciągała się pod jego stopami. W pierwszej chwili zwrócił uwagę na najwyższe budynki, które odcinały się na tle nieba i wyglądały z daleka jak ułamane zęby. Niebo było czerwone, lecz nie za sprawą zachodzącegosłońca.

Stał na moście. Nie na jezdni, ale na wysokim pylonie, do którego przymocowane były liny podtrzymująceprzeprawę.

Na moście coś się poruszyło. Spojrzał w dół. Od strony Stadionu Narodowego ciągnęły jakieś postacie. Na tle spalonych wraków samochodów prezentowały się nad wyraz okazale i Dominik zdał sobie sprawę, że są większe od ludzi. Wytężył wzrok. Odległe sylwetki zaczęły nabierać pokracznych, potwornychkształtów.

Wpatrywał się w kłębowisko przedziwnych istot jak zaczarowany. Ku swojemu zdziwieniu dostrzegł wśród nich sylwetkę przypominającączłowieka.

Nieznajomy zatrzymał się niespodziewanie i zadarł głowę do góry, spoglądając na Dominika. Chłopak odczuł to jak fizyczne uderzenie. Stracił równowagę, noga ześliznęła się z pylonu. Wrzasnął i runął w dół, wprost w ciemne wodyWisły.

Dominik otworzył oczy i o mały włos nie spadł z krzesła. Rozejrzał się. Ciągle był w dużym pokoju swojego mieszkania. Jarosław, Aldona i Tomasz spali już w najlepsze. Jedynie Stanisław i Ignacy grali jeszcze w karty, choć wyglądali przy tym trochę jak dwóch zombie. Ich ruchy były ospałe, a twarze pozbawione wyrazu. Mechanicznie wykładali kolejne karty, raz po raz ziewającprzeciągle.

Chłopak wstał z krzesła i zachwiał się na nogach. Złapał oparcie, aby nie upaść, lecz zamiast tego wywrócił się razem z meblem.

Żarówki żyrandola zamigały ostrzegawczo, a po chwili zgasły. Dominik usłyszał, jak ktoś nacisnął klamkę. Zaraz potem drzwi wejściowe do mieszkania otworzyły się z cichymskrzypieniem.

Grający w karty nie zwrócili na to uwagi, ledwie zresztą zauważyli raban, którego narobił chłopak, przewracając się z krzesłem. Reszta spała jak zabita i wyglądało na to, że nic nie jest w stanie przerwać ichsnu.

Dominika ogarnął głęboki niepokój. Odgłos zbliżających się kroków paraliżował go, napawał lękiem niepozwalającym pozbierać myśli. Czuł już wcześniej tę przytłaczającą obecność, gdy Ignacy próbował wyjść w pierwszym tygodniu Izolacji. W końcu drzwi do pokoju otworzyły siępowoli…

– Chłopcy, dlaczego wy jeszcze nie śpicie? – padło pytanie. Głos był chrapliwy, nieprzyjemny, jakby rzadko używany. Serce Dominika waliło jak oszalałe, chciał krzyczeć, lecz nie mógł dobyćgłosu.

Wiedział, że to Jadwiga, zanim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności i mógł zobaczyć więcej szczegółów. Sąsiadka ubrana w długą koszulę nocną stała przed nimi nierzeczywista jak zjawa. Jej rysy twarzy, tak spokojne podczas snu, wykrzywiał teraz grymas niezadowolenia. Uważne, nieprzyjemne spojrzenie przymrużonych oczu prześlizgiwało się po wszystkichobecnych.

W końcu podeszła niespiesznie do stołu, przy którym czuwający lokatorzy grali w karty. W jej dłoni błysnęło ostrze. Odchyliła głowę Ignacemu i powolnym pociągnięciem noża poderżnęła mu gardło. Krew buchnęła strumieniem, zalewając mężczyznę oraz stół. Biały obrus nasiąkał czerwienią, w końcu przesiąkł na tyle, że pojedyncze gęste krople zaczęły skapywać na dywan. Przerażony Dominik nie mógł oderwać od nichwzroku.

Siedzący po drugiej stronie stołu Stanisław zamrugał. Dominik dostrzegł, że choć sąsiad się nie poruszył, to zaszła w nim zmiana. Oprzytomniał, jego wzrok był teraz ostry i przenikliwy. Jadwiga również to zauważyła. Puściła martwego Ignacego, który uderzył twarzą w stół, przewracająckieliszki.

– No proszę, jak się opiera – zaskrzeczała, zbliżając się do byłego policjanta. Mężczyzna odprowadzał ją tylko spojrzeniem, nie będąc w stanie obrócić głowy. Na jego skroni nabrzmiały żyły, do twarzy napłynęła krew. Bardzo starał się odzyskać kontrolę nad własnym ciałem. – Masz charakter, jednak tutaj na niewiele ci się on zda. Co innego tam… – zawiesiła głos. Tym razem śmiertelną ranę zadała energicznie, niemal drapieżnie. Spojrzała na Dominika. – Ale o tym się przecież nigdy nie przekonacie, prawda?

Przerażony chłopak nie miał pojęcia, o czym mówiła. Bezbronny i bezsilny czekał na swojąkolej.

Gdy rano otworzył oczy, wszystko było jak zwykle. Szare meble stały tam gdzie zawsze, niemalże wtapiając się w szare ściany. Po chwili ktoś zapukał do drzwi, lecz zrobił to tylko z grzeczności, ponieważ nie czekał na odpowiedź. Do pokoju wsunęła się głowaDoroty.

– Wstałeś? – zapytała pogodnie. – No to leć na śniadanie, bo się spóźnisz na angielski.

– Dobra, już idę – odpowiedział niemrawo, lecz zamiast tego usiadł na łóżku.

To był tylko sen? – zastanawiał się. Na samo wspomnienie momentu, w którym Jadwiga poderżnęła gardło jego ojcu, poderwał się na równe nogi. Pobiegł do dużego pokoju. Przy stole siedział Ignacy, popijał kawę i czytał książkę. Chłopak odetchnął z ulgą.

– Jak się zakończyło wczorajsze zebranie, bo chyba gdzieś po drodze odpadłem? – zapytałDominik.

Ignacy na chwilę oderwał wzrok odlektury.

– Nic ciekawego się nie działo. Byłoby jeszcze spokojniej, gdybyś nie przyprowadził tego czerwonego pieniacza. – Posłał synowi wymowne spojrzenie, po czym wrócił doksiążki.

– Zjem coś, jak wrócę, bo umówiłem się z Eweliną przed angielskim – odparł tylko Dominik, nie chcąc komentować przytykuojca.

– Nie spiesz się, Eweliny dzisiaj nie będzie – powiedział tamten oschłym tonem. – Dopóki nie zadecyduję, co z nią zrobić, ma areszt domowy. Tak samo braciaSkowrońscy.

– Ale to oni ją zaatakowali! Poza tym, areszt domowy? Przecież i tak jesteśmy tu zamknięci! – zaprotestowałDominik.

– Koniec dyskusji! – uciął rozmowę Ignacy. – Swoją drogą, na twoim miejscu nie zaprzyjaźniałbym się z nią zbytnio. Jest miła i ładna, ale ma chyba nierówno pod sufitem.

Tego było dla Dominika za wiele.

Wyszedł na klatkę, trzaskając drzwiami. Stanisława znalazł w jego mieszkaniu. Po całym pokoju rozrzucone były ubrania, na łóżku leżał plecak, w który sąsiad pakował najpotrzebniejsze rzeczy. Dominik stanął jak wryty w przedpokoju.

– Panie Stasiu, co się dzieje? – zapytałzdezorientowany.

Mężczyzna spojrzał na niegoprzelotnie.

– Nic się nie dzieje, idź stąd – burknąłtylko.

– Pan chce wyjść… Dlaczego?

– Młody, bez jaj! – zdenerwował się sąsiad. – Czy ty widziałeś, co się wczorajstało?

– Chyba usnąłem, ale ojciec mówił, że było spokojnie – odpowiedziałDominik.

– Powiem ci, co się stało. – Stanisław podszedł do rozmówcy i spojrzał mu prosto w oczy. – Ta starucha wcale nie jest taką znowu śpiącą królewną. Wczoraj w nocy na moich oczach poderżnęła gardło twojemuojcu.

Dominik z wrażenia mimowolnie otworzył usta. Czuł, że kręci mu się wgłowie.

– A więc to wydarzyło się naprawdę… – wyszeptał niemalbezgłośnie.

– Co? Ty też to widziałeś? – Stanisław spojrzał na niego jeszcze raz. Tym razem dłużej, z zainteresowaniem, jakby oceniając chłopaka na nowo. – Nie wiem, co tu się dzieje, ale jedno jest pewne. Ten blok jestpopierdolony.

– Dlaczego wszyscy są przekonani, że po prostu poszli spać? – Nie mógł zrozumiećDominik.

– Nie wiem i gówno mnie to obchodzi. – Emerytowany policjant wziął pistolet, wsunął doń magazynek i zatknął sobie za pasek. – Spieprzam stąd, jeszcze dzisiaj, przed nocą. Zanim ktoś znowu poderżnie mi gardło. – Mówiąc to, odruchowo wyciągnął dłoń kuszyi.

– Ale dlaczego nikt nic nie pamięta? – upierał się chłopak. – Przecież oniumarli!

– Posłuchaj, nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby wiedzieć, że coś tu śmierdzi. – Stanisław zmarszczył brwi, odezwała się w nim krew byłego policjanta. – Nie wydaje ci się podejrzane, że siedzimy tu niemal dwa miesiące i żadne z nas nigdy nie zobaczyło, kiedy cofa sięczas?

– Też się zastanawiałem, jak to możliwe – przyznałDominik.

– Aldona, Tomasz, Jarek. Wszyscy przyznali, że nieraz próbowali doczekać tego momentu, ale w pewnej chwili ktoś po prostu odłączył im prąd. Rano nic nie pamiętali. Przypomnij sobie, co się stałowczoraj.

Dominik powoli zaczynał składać elementy układanki w całość. Wnioski majaczyły na horyzoncie, mógł do nich sięgnąć, ale nie miał odwagi. Milczał, bo chciał, aby to Stanisław poprowadził go dokonkluzji.

– To teraz zastanów się: ile razy ci ludzie mogli zostać zamordowani już wcześniej, ale nic z tego nie pamiętają? – zapytał wreszcieStanisław.

– O mój Boże – wyszeptał Dominik. – Za każdym razem, gdy próbowaliśmy stąd wyjść albo byliśmy zbyt blisko odkrycia praw rządzącychIzolacją…

– Pojawiała się ona – dokończył Stanisław. – Pieprzona śpiącakrólewna.

– To by tłumaczyło, dlaczego Łepek chciał ją zabić – podłapał chłopak. – W jakiś sposób odkrył, że to ona stoi za tymwszystkim.

– Założę się, że ją zobaczył. Tak jak ty i ja.

– Musimy ją powstrzymać! – zadecydowałDominik.

– Powodzenia. – Sąsiad nie podzielał jego zapału. – Widziałeś, do czego jest zdolna. Słuchaj, rób, co chcesz, ale ja się stąd wynoszę. Muszę wyjść, dopóki o tym wszystkim pamiętam. Jaką masz pewność, że za kilka dni nie zapomnisz i nie staniesz się taki jakreszta?

Dominik przemyślał te słowa i musiał przyznać mu rację. Nie było szans, aby przekonać Ignacego i radę wspólnoty, że za wszystkim stoi pogrążona w śpiączce sąsiadka. Jedyne rozwiązanie, jakie przychodziło mu do głowy, to wyjście na zewnątrz i sprowadzeniepomocy.

– Idę z panem – usłyszał swój głos. Brzmiał spokojnie i pewnie.

– Nie będę cię powstrzymywać, ale nie zamierzam też cię niańczyć – odparłStanisław.

– Jasne. Zastanawia mnie tylko jedno: skąd pan wie, że jest w ogóle po co wychodzić? – zapytałDominik.

Były policjant zawahał się, aleodpowiedział:

– Widziałem świat na zewnątrz. Nie tylko widziałem, ale byłem tam, na zewnątrz. We śnie. Wiem, że tośmieszne…

– Wcale nie – przerwał mu chłopak. – Ja też tambyłem.

Dominik czuł się trochę tak, jakby był odurzony. Jego wzrok błądził po odrapanych ścianach klatki schodowej, jednak on skupiony był tylko na jednejmyśli.

Wyjście. Koniec Izolacji, koniec koszmaru. Nieważne, co czekało na nich na zewnątrz, czy był tam świat pogrążony w chaosie, czy też jedynie nicość. A może następnego dnia obudzą się znowu w swoich łóżkach, jak gdyby nic się niestało?

Nie, tego by nie zniósł. Musi być sposób, aby się ostatecznie stądwyrwać.

– Dominiczku, nie było cię dzisiaj na zajęciach. Coś się stało? – zapytała Aldona, która akurat paliła papierosa przed swoimmieszkaniem.

Słowa przeleciały gdzieś obok niego, jak chybione pociski. Nawet nie spojrzał na sąsiadkę. Doszedł już prawie do mieszkania, gdy coś wyrwało go z zamyślenia.

Łepek pląsał radośnie po schodach w tę i z powrotem, ciesząc się jak małe dziecko. Było coś przerażającego w widoku siedemdziesięcioletniego mężczyzny, który chichocze pod nosem jak ostatni urwis. Staruszkowi wyraźnie coś poprzewracało się w głowie, a co najgorsze, istniało ryzyko, że jego szaleństwo okaże sięzaraźliwe.

– To ty! – krzyknął emeryt na widok Dominika. – Widzisz, jak narozrabiałeś? Oczywiście, że nie widzisz! Nikt z was niewidzi!

– Niech mnie pan zostawi w spokoju. – Dominik odepchnął delikatnie zagradzającego mu drogę sąsiada. Ten jednak złapał chłopaka za rękę. Dotyk starca był jednocześnie lodowaty i gorący. Student wyrwał się gwałtownie z uścisku i spojrzał wyzywająco w oczy Łepkowi. Staruszek był mocnozdziwiony.

– Ty wiesz – powiedział z niedowierzaniem. – Widziałeśją...

– Widziałem. I zamierzam stąd wyjść. Co pan na to? – przerwał mu zdecydowanie Dominik. – A teraz niech mi pan zejdzie z drogi. – Tym razem emeryt nie próbował gozaczepiać.

W mieszkaniu panował względny spokój. Ojciec, jak zawsze pochłonięty obowiązkami przewodniczącego wspólnoty, nie zwracał uwagi na to, co dzieje się dookoła. Matka krzątała się trochę bez celu, a z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. Gdyby Ignacy miał trochę oleju w głowie, zająłby się żoną, dał jej ciepło, któregopotrzebowała.

Dominik czuł ogromne wyrzuty sumienia, że ją tu zostawi, bał się, że będzie to dla niej kolejny cios prowadzący do załamania nerwowego. Nie mógł jednak zdradzić swoich planów – nie miał wątpliwości, że natychmiast zawiadomiłabyojca.

Pakował się w pośpiechu. Ubranie, bielizna i buty. Zgarnął z kuchni trochę jedzenia z długim terminem przydatności, głównie konserwy, słodycze i wodę. Odruchowo dorzucił szczoteczkę do zębów, pastę, a także dokumenty i całą gotówkę, którą miał w domu. Na koniec wziął jeszcze replikę szabli, którą ćwiczył zeStanisławem.

Przed wyjściem skreślił kilka słów pożegnania. Jutro nie będzie po nich śladu, lecz jeszcze dzisiaj rodzice będą mogli je odczytać. Upewnił się, czy nikogo nie ma w przedpokoju, i wybiegł z mieszkania. Leciał na łeb na szyję. Gdyby ktoś go teraz zauważył, musiałby się gęstotłumaczyć.

Jedna myśl zatrzymała go w półkroku.

Ewelina.

Musiał się z nią pożegnać. Zapewnić, że jak tylko będzie w stanie, to wróci i ich uwolni. Dziewczyna miała areszt domowy i była zamknięta w mieszkaniu. Problem stanowił jejojciec.

Dominik postanowił improwizować. Zapukał do drzwi. OtworzyłTomasz.

– Dzień dobry, panie Tomaszu. Skowrońszczaki znów dobierają się do pana wódki w piwnicy, szybko!

– O, skurwysyny! – warknął sąsiad i ruszył biegiem na dół.

Dominik w tym czasie wpadł do mieszkania. Ewelina siedziała w swoim pokoju. Wyglądała jak lalka, równie piękna i pozbawiona życia. Patrzyła w okno niewidzącym wzrokiem z podciągniętymi pod brodękolanami.

– Ewelina! – Chłopak dopadł do niej i potrząsnąłnią.

Spojrzała na niego, w jej oczach błysnęło rozpoznanie. Niespodziewanie zarzuciła mu ręce na szyję, wtulając się w niego ufnie jak dziecko. Myśli Dominika pędziły jak huragan. To właśnie dlatego nie chciał się osobiście żegnać z matką, nie miałby serca jejzostawić.

– Ewelina, bierz potrzebne rzeczy, wychodzimy z bloku – wypalił bezzastanowienia.

Odsunęła się od niegonagle.

– Jak to? – zapytałazagubiona.

– Nie ma czasu – odpowiedział szybko. – Jeśli chcesz iść, masz minutę, żeby wziąć to, co niezbędne. Decyduj.

Wahała się przez sekundę. Zaraz poderwała się, dopadła do szafy i zaczęła wyrzucać sterty ubrań. Wyglądało to tak, jakby do pokoju wpadło tornado. Spakowała się zaskakującoszybko.

Dominik wziął torbę i aż stęknął pod jejciężarem.

– Nie ma czasu – wytłumaczyła dziewczyna. – Wrzucałam wszystko jak leci, na zewnątrz siępoprzebiera.

Szczerze w to wątpił, lecz kiwnął tylko głową. Obciążony dwoma tobołami pognał na klatkę. Zapukał do drzwi Stanisława. Ten stanął w progu gotowy do wyjścia, zawahał się jednak, spoglądając na Ewelinę.

– Co ona tu robi? – Nie ukrywałzdziwienia.

– Idzie z nami – odparł zdecydowanie Dominik, po czym ruszył w dół, nie pozostawiając czasu na protesty. Byli na pierwszym piętrze, gdy spotkali wracającego z piwnicyTomasza.

– Co wy robicie? – zapytał zbity z tropusąsiad.

– Tato, ja wychodzę – oznajmiła dziewczyna, starając się zapanować nad drżącymgłosem.

– Przecież… nie wiadomo, co tam jest! – Ojciec Eweliny zagrodził im przejście. – Niepozwalam!

– Nie mamy na to czasu – warknął Stanisław i sięgnął po pistolet. Dominik zatrzymał go w półruchu.

– Co pan robi? – syknął.

– I tak jutro będzie jak nowy, a zaraz zleci się tu całaklatka!

Tymczasem Ewelina podeszła do ojca i przytuliła się do niego. Był w zbyt wielkim szoku, aby odwzajemnić ten gest. Nie zareagował też, gdy wyszeptała mu doucha:

– Nie wiem, co nas tam czeka, ale wolę zaryzykować, niż umierać tutaj powoli każdego dnia. Przepraszam, że cię zostawiam. Ale wrócę. Jak tylko będę mogła, to wrócę. Pamiętaj, że ciękocham.

Gdzieś na górze dało się słyszeć otwierane drzwi. Ruszyli obok oniemiałego Tomasza, który szklanym wzrokiem odprowadzał swe jedynedziecko.

Przy wyjściu z klatki na składanym krześle siedział Jarosław, jak zwykle pogrążony w lekturze. Nad jego głową wisiała przyklejona do ściany kartka opatrzona wielkim napisem „Dyżury”.

– Przyszliście zobaczyć, kiedy wasza kolej? – zagadnął filozof, nie odrywając wzroku odksiążki.

– Idziemy poćwiczyć do piwnicy – wybrnął Dominik i pociągnął sąsiadów za sobą.

– Co ty wyprawiasz? – zdenerwował się Stanisław. – To nie pora na takie cyrki. Zdejmę go i wychodzimy.

– Ewelina! – usłyszeli nagle zrozpaczony głos ojca dziewczyny. Wyglądało na to, że jednak nie był gotów, aby ją utracić. – Nie zostawiajmnie!

Zaalarmowany hałasem Jarosław oderwał się wreszcie od lektury. Spojrzał na trójkę lokatorów gotowych dowyjścia.

– Co wy chcecie zrobić?! – Mężczyzna poderwał się z krzesła i zastąpił im drogę dodrzwi.

– Brawo, kurwa – wycedził przez zęby Stanisław, rzucając Dominikowi wymowne spojrzenie. – Już dawno mogliśmy być na zewnątrz. Za mną!

Ruszyli schodami w dół, słysząc narastający na klatce harmider. Obładowany dwiema torbami Dominik schodził ciężko, a końcówka szabli Stanisława uderzała raz po raz o barierki, hałasując straszliwie. Wreszcie zeszli do piwnicy i pogrążyli się w półmroku. Biegli gęsiego wąskimi korytarzami. Dotarli do kraty odgradzającej wejście do dalszej części piwnic. Na szczęście łańcuch był jużzdjęty.

– Dominik! – Chłopak usłyszał głos ojca. Odwrócił się, aby sprawdzić, jak daleko jest pogoń. Wtedy w półmroku wąskiego korytarza zobaczył jakiś ruch. Postać, czarniejsza niż noc, wypełniała całe przejście. Gdyby nie czerwone ślepia, być może w ogóle by jej nie zauważył. Przygarbiony stwór patrzył przez dłuższą chwilę na Dominika, po czym niespodziewanie odwrócił się do niegoplecami.

Chłopak zamknął powieki, by wyobrazić sobie tak jak wcześniej, że potwór znika wciemności.

To tylko moja wyobraźnia – powtarzał sobie w myślach, próbując uspokoićnerwy.

I nagle piwnicą wstrząsnęły spanikowaneokrzyki.

– Boże, co tojest!

– Uciekajcie!

Szybko zmieniły się w nieartykułowane wrzaski, pełne bólu i grozy. Dominik słyszał, jak coś rozprawia się z mieszkańcami, a odgłosy masakry niosły się echem w wąskichkorytarzach.

– Co się tam dzieje?! – zapytała przerażona Ewelina. Przystanęła, jakby chciała zawrócić, lecz Dominik nie pozwolił sięwyminąć.

– Szybko, biegnij – starał się mówić spokojnie, lecz ton jego głosu jeszcze bardziej ją wystraszył. Chłopak co chwilę obracał się, próbując wypatrzyć w ciemności czerwone ślepia. Serce biło mu jak szalone, a gdy w końcu dobiegli do wyjścia z piwnicy, zalała go falaulgi.

Dysząc ciężko, pokonali schody i nie zatrzymując się, pognali dowyjścia.

Wyjście z klatki blokował im Łepek. Stał w przejściu, opierając się o skrzynkę na listy.

– A więc naprawdę chcecie wyjść – powiedział staruszek. W jego głosie słychać byłopodniecenie.

– Tego jeszcze, kurwa, brakowało – jęknął zrezygnowanyDominik.

– Zajmę się tym – rzucił krótko Stanisław i zdecydowany na wszystko ruszył na sąsiada. – Nie zatrzymasz nas – oznajmił wyzywająco, jednak Łepek podniósł tylko ręce dogóry.

– Wcale nie zamierzam, ona to zrobi. Ja przyszedłem popatrzeć – odpowiedział.

– Jaka ona? – dopytywałaEwelina.

– To ta biedaczka nic nie wie? – Emeryt mlasnął, głośno przełykającślinę.

– O czym? – nie rozumiaładziewczyna.

– Wyjaśnię ci wszystko na zewnątrz. – Dominik próbował ratowaćsytuację.

– O nie, nie, nie! – Starzec aż się zapluł i zaczął wymachiwać chudymi rękami. – Wy wiecie, widzicie, to coś znaczy. Może macie szansę… aleona?

– Zamknij się w końcu! – przerwał Stanisław i odepchnął go na bok. Dziadek zwalił się z nóg i uderzył głową o ścianę.

– O Boże, nic panu nie jest?! – Ewelina dopadła doniego.

Nagle usłyszeli kroki. Dziewczyna odwróciła się i choć nikogo nie zobaczyła, to mogłaby przysiąc, że ktoś właśnie schodzi zeschodów…

– W tej chwili powinniście się martwić o siebie – zachichotał sąsiad i przyłożył dłonie do twarzy. Zupełnie jak dziecko, które boi się strasznego filmu, ale nie może zdusić w sobieciekawości.

Dominik również patrzył na schody. Z tą jednak różnicą, że onwidział.

Jadwiga szła bardzo powoli. Dominik poczuł, że włosy stają mu dęba, chciał się schować, zniknąć, umknąć nieruchomemu spojrzeniu wyłupiastych oczu, które pasowały bardziej do jaszczurki niżczłowieka.

Stanisław również się zatrzymał. Był zaledwie kilka kroków od drzwi wyjściowych. Wtedy serce zaczęło walić mu w piersi ciężko, jak taran. Ogarnął go nieznośny, duszący ból, paraliżujący zmysły i niepozwalającymyśleć.

– Co się dzieje? – Przestraszona Ewelina spoglądała na obumężczyzn.

– Nie chcesz wiedzieć! Nie chcesz, nie chcesz, nie chcesz – piszczał Łepek, jeszcze bardziej kuląc się w sobie.

Jadwiga spojrzała na Stanisława i Dominika, a wyraz jej oczu zmieniał się jak w kalejdoskopie. Wyższość przechodziła w pogardę, by zaraz ustąpić miejsca zainteresowaniu. Moment później spojrzenie wydawało się zupełnie martwe, zimne i nieobecne.

– Narobiliście sporo zamieszania. Czy to przypadek, że akurat wy dwaj połączyliście siły? – zapytała, mrużąc podejrzliwie oczy. – Może gdyby Łepek was nie wyprzedził, gdyby nie oszalał… Może trzech muszkieterów mogłoby mi sięoprzeć?

– Byłem pierwszy, byłem pierwszy! – zaskrzeczał w euforiistaruszek.

– Kim jesteś? – zapytał z trudemDominik.

– Dla ciebie, chłopcze? – zwróciła się do niego tonem, jakby sama się nad tym zastanawiała. – Może boginią. Co ty na to?

Dominik zamknąłoczy.

Niech ten koszmar się wreszcie skończy! – myślał gorą-czkowo. – Niech ta suka po prostuzniknie!

Spróbował wyobrazić sobie czarną falę zalewającą kobietę. Tak samo jak robił to w przypadku strachów, które niegdyś nie dawały muspokoju.

Klatka schodowa zatrzęsła sięnagle.

Jadwiga rozłożyła szeroko ręce, łapiącrównowagę.

– Jak to możliwe? – zapytałazdumiona.

Przytłaczające Dominika uczucie lęku zelżało nieco. Stanisław również wziął łapczywy oddech, jakby przez dłuższy czas przebywał pod wodą.

– Jak śmiesz?! – wrzasnęła kobieta, która otrząsnęła się z zaskoczenia. Chłopak fizycznie odczuł jej gniew, upadł na kolano. – To moje dzieło! Jak śmiesz mi sięsprzeciwiać?!

Odpowiedział jej huk wystrzału. Odgłos poniósł się ogłuszającym echem po klatce schodowej. Kula przeszła na wylot i zrykoszetowała gdzieś w korytarzu. Jadwiga spojrzała na spływającą krwią ranę, która powinna być śmiertelna. Ciało niemal natychmiast zaczęło się goić, a po chwili dziura, którą pocisk zostawił na wysokości serca, zniknęła. Wyraz niedowierzania na twarzy kobiety ustąpił miejsca wściekłości. Przeniosła wzrok na trzymającego ją na muszceStanisława.

– Naprawdę myślałeś, że możesz mnie zabić? Zetrę cię za to w pro… – Nie skończyła. Gdy przechodziła obok leżącego Łepka, ten niespodziewanie kopnął ją w krocze. Zachichotał, jakby był niespełna rozumu, po czym złapał kobietę za nogi i ściągnął ją na podłogę.

Dominik wstał. Był zdezorientowany, jednak nie zamierzał czekać na dalszy rozwój wypadków. Chwycił oniemiałą Ewelinę za rękę i pociągnął w stronęwyjścia.

Stanisław nacisnął klamkę od drzwi. Zanim zanurzyli się w szarość, uszy wypełniło im wściekłe zawodzenie. Nie wiedzieli, czy to wycie wiatru, czy gniewJadwigi.

Mieszkańcy, którzy zwabieni odgłosem wystrzału wybiegli na klatkę schodową, znaleźli tylko Łepka tarzającego się po podłodze. Wyglądał, jakby się z kimś siłował. I śmiał się przy tymwniebogłosy.