39,99 zł
Świat spowił wieczny zmierzch. Armia cieni ruszyła, by zniszczyć świat ludzi. Drzewa szepczą o śmierci.
Mirra jest przerażona. Boi się, że świat ludwisarzy się skończy. Boi się, bo Sigurd, którego może już nazywać przyjacielem, pogrążył się w rozpaczy. Boi się, bo szukając ratunku, staje oko w oko ze śmiercią i mrocznymi stworami, które czają się w jaskiniach, drzewach, wodzie.
Czy Mirra zaufa Oresme, córce Króla Cieni, która zdradziła swój lud? Czy Gra udowodni, jak bardzo jest oddana tym, którzy jej nie odrzucili? Czy Sigurd poprowadzi rosomaków do walki? Czy Svanhild się odnajdzie i kogo jeszcze uda się ocalić? I wreszcie, czy można pokonać śmierć i czy na pewno warto do tego dążyć…?
Dzwon Śmierci to ostatnia część trylogii Milcząca Trójka. Serii jednocześnie baśniowej i mrocznej, oczarowującej fabułą i stylem, zaskakującej akcją i wyborami bohaterów.c
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 305
…Gdy Ananke zrozumiała, że matka zamierza ją zabić, uciekła do Lasu. Nieboskłon stał się wówczas świadkiem zaciekłej walki pomiędzy jej ojcem, Dniem, a matką, Nocą, która w szale napuściła na świat swoje mroczne hordy. Wylewały się z podziemia szczelinami, aż cały Las znalazł się w ich władaniu. Ratunek był jeden: powstrzymać chaos mogło tylko rozdzielenie matki od ojca tak, jak byli rozdzieleni, zanim wszystko się zaczęło. To ona stworzyła najstarszy ze wszystkich dzwonów, Dzwon Ananke, a gdy w niego uderzyła, Nocy przypisano górę i mrok, a Dniowi przypadło niebo i jasność. Mroczne hordy ponownie zanurzyły się w szczelinach i odtąd wyłaniały z nich tylko po zmroku, lękając się ognia i światła. I spokój powrócił do Lasu…
Ze zwojów cieni.
Fragment LEGENDY O ANANKE
…Odlewnikiem był w tamtym czasie Wrzosiec i to on odlał Milczącą Trójkę, dzwonki, które nie wydawały dźwięku, ale ich magiczna moc była większa niż któregokolwiek z dzwonów wykonanych wcześniej i później – z wyjątkiem Najstarszego.
O pierwszym z Trójki, Opiekunie, mówi się, że dopóki wisi nad domem ludwisarzy, miejsce, w którym osiądą, pozostanie niewykrywalne dla króla cieni.
Drugi dzwon, Pocieszyciel, podobno znajduje się wewnątrz Wzgórza Cieni. O nim mówi się, że tłumi emocje tego, kto w niego uderzy.
Trzeci dzwon to Dzwon Śmierci, który sam Wrzosiec nazwał czymś odrażającym i mrocznym, a o jego działaniu niewiele wiadomo. Wkrótce po odlaniu dzwon stopiono, a pozostałości ukryto przed światem…
Z Kronik ludwisarzy,
fragment zwoju MILCZĄCA TRÓJKA
Wokół małego, czarnego jak noc dzwonka ciemność wiruje niczym wzburzony tuman kurzu.
Patrzy na niego z fascynacją połączoną z przerażeniem. Tę dziwną mieszankę uczuć budzi w nim świadomość, że dzwonek jest dziełem jego rąk. Że jego ręce w niego uderzyły.
I jego ręce muszą teraz ten dzwonek zniszczyć.
Podrywa się na ostry dźwięk stali uderzającej o krzesak. Odwraca się do Pierwszej. Ta uderza ponownie i wtedy brzozowa kora kurczy się od iskier, i zapala. Po chwili mają przed sobą płonące ognisko. On wciąż trzyma dzwonek w dłoni.
– Czy na pewno dobrze robimy? – Głos Pierwszej jest ciężki od niepokoju.
– Nie możemy dopuścić, żeby oni go dostali – odpowiada. – Tyle wiem na pewno.
– Boję się, jak zareaguje Władca Góry, kiedy się o tym dowie – wyznaje ona. I po namyśle dodaje: – Ale najbardziej boję się tego, co będzie z tobą.
Nie odpowiada jej, patrzy w ogień. Na ekstatyczny taniec nienasyconych płomieni. On też się boi. Czuje w sobie ogromną siłę. Nie radość. Nie życie. Nie głód. Nie zmęczenie. Tylko siłę.
– Cóż. Nie ma innego wyjścia – wyrokuje Pierwsza i podsuwa mu tygiel.
On ostrożnie umieszcza w nim dzwonek. Bierze do ręki długie szczypce i z ich pomocą wsuwa tygiel do ognia.
Z początku nie czuje nic. Dzwonek rozżarza się do czerwoności, potem rozgrzewa do białości, a on wciąż nic nie czuje. W końcu metal ulega pod naporem gorąca i wtedy jakby w nim samym coś pękło. Kuli się z bólu. Zupełnie opada z sił. Nie czuje, gdy uderza w ziemię.
Kiedy otwiera oczy, świat leży na boku. Chwilę trwa, zanim sobie uświadamia, że to on leży na ziemi. Nie ma siły podnieść głowy, leży tylko, a przed oczami ma dziurę w skalnej ścianie. Nadal czuje ciepło ogniska gdzieś za sobą.
Z jaskini wychodzi Pierwsza. Trzyma w ręce pusty tygiel.
Kuca obok niego i głaszcze go po policzku.
– Najgorsze za nami.
W przedłużającym się zmierzchu poszeptują sosny. Mirra zatrzymuje się i przykłada ucho do karbowanej kory jednego z tych olbrzymów. Lecz drzewa nie znają odpowiedzi. Szarówka się przeciąga i boją się tak samo jak ona.
Starkad też się zatrzymuje i ostrożnie kładzie Sigurda na ziemi. Stary wojownik przez wiele godzin biegł,dźwigając go na plecach po tym, jak chłopak uderzył w dzwon i jak Oresme wyprowadziła ich ze Wzgórza Cieni. Teraz wyczerpany siada na ziemi u stóp jednego z drzew.
– Dziewczyna zniknęła – zauważa Oresme.
Jest wysoka i piękna jak wszystkie cienie. Stoi kawałek dalej i opiera się o pień innej sosny. Jej świetliste tatuaże stają się szare i przydymione, a migoczący kontur sylwetki sprawia, że w zapadającym zmroku jest prawie niewidoczna.
Mirra kuca obok Sigurda. Delikatnie chwyta go za ramię.
– Sigurdzie?
Chłopak ma już otwarte oczy i powoli przenosi na nią wzrok. W jego twarzy nie widać jednak żadnej reakcji, nic w jego spojrzeniu nie wskazuje, że ją poznaje albo zamierza się do niej odezwać.
– Nie słyszeliście, co powiedziałam? – mówi szorstko Oresme. – Dziewczyna zniknęła.
– Jeśli chodzi ci o Grå – Mirra mierzy Oresme chłodnym wzrokiem i ponownie kieruje uwagę na Sigurda – to ona ma imię.
– Z imieniem czy bez, uciekła.
Mirra mechanicznie kiwa głową.
– Wyruszyła do Krainy Ognisk. Obiecała Sigurdowi, że ostrzeże ludzi przed atakiem cieni. Za nic nie złamałaby danej mu obietnicy. – Znów delikatnie potrząsa chłopakiem. Ten nadal nie reaguje.
– Nie przeżyje samotnej wędrówki przez Las – zauważa Oresme.
– Nie jest sama. Był z nami pewien wojownik, Styrbjørn. Czekał przed Wzgórzem Cieni. Myślę, że go odnalazła i wędrują razem.
Starkad powoli staje na sztywnych nogach. Kuca obok Mirry i parę razy mocno uderza Sigurda po twarzy.
Mirra wpatruje się w chłopaka wyczekująco. Jego policzki są czerwone, a oczy patrzą na Starkada z tą samą obojętnością, z jaką patrzyły na Mirrę.
– Co ten dzwon z nim zrobił? – Starkad po raz pierwszy zwraca się do Oresme, a w jego głosie słychać gniew.
– Ten dzwon… pociesza. – Cień odpowiada mu tonem, w którym nie da się wyłapać żadnej emocji.
– Mnie on nie wygląda na pocieszonego. Powiedz od razu, coście tym razem uknuli! – Starzec podnosi głos. – Niech on natychmiast oprzytomnieje!
– Ciii… – Mirra rozgląda się nerwowo.
– On jest przytomny. – Oresme zdaje się nie zważać na złość wojownika. – Tylko po prostu… nieobecny.
– Kiedy mu to przejdzie? – pyta trzeźwo Mirra. – Byłoby dobrze, gdyby potrafił sam iść.
Twarz Oresme pochmurnieje.
– To może potrwać lata. A z Sigurdem… sama nie wiem. Nie powinien był uderzać w ten dzwon. Nie został stworzony dla ludzi.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Teraz Mirra naprawdę zaczyna się bać. – Że on może od tego umrzeć?
Kobieta-cień wpatruje się w Sigurda leżącego ze wzrokiem wbitym w pustkę.
– Ja też kiedyś uderzyłam w Pocieszyciela – wyznaje powoli. – I mnie było trudno… wrócić. Dzwon pozwala nabrać dystansu. Dzięki niemu świat staje się znośniejszy. Ale to trochę jak być zawieszonym na bardzo długiej linie. I być może… być może ten dystans czasem robi się za duży. Być może czasem nie starcza liny.
Mirra nie odpowiada. Próbuje odpędzić od siebie lęk przed ciemnością i pustym wzrokiem Sigurda. Ale ten lęk jest jak czarna maź, która zalewa jej umysł i oblepia wszystkie myśli.
Rozbijają obóz, ale nie mają odwagi rozpalać ognia. Mirra zebrała trochę grzybów, które razem ze Starkadem jedzą na surowo. Oresme też proponują, ale ta odmawia. Sigurd nadal leży i patrzy martwo przed siebie.
Mirra, żując grzyby, przygląda się Oresme.
Całe życie mówiono jej, że cienie są wrogami. I będąc we Wzgórzu Cieni, nie zobaczyła nic, co pozwoliłoby jej zmienić zdanie.
A teraz siedzę z jedną z nich.
– Powiedz prawdę – wypala nagle ostrym tonem. – Dlaczego się do nas przyłączyłaś?
Oresme podnosi na nią wzrok i Mirra przez chwilę ma wrażenie, że w chłodnych, szarych jak skała oczach cienia płonie gniew.
– To przesłuchanie?
– To pytanie.
– Nie zabrzmiało jak pytanie. Zabrzmiało jak rozkaz.
– Więc nie odpowiesz?
Oresme spuszcza wzrok. A kiedy ponownie go podnosi, w jej oczach znów trudno cokolwiek wyczytać.
– Już odpowiedziałam. Rozmawialiśmy o tym we Wzgórzu Cieni. Rozejrzyj się. – Zatacza wokół ręką. – Dzień i noc stają się krótsze. Za to zmierzch ciągnie się godzinami. Nie widzę innego wyjaśnienia niż to, że coś się stało z Dzwonem Ananke.
Mirra milczy. Wie, że Oresme ma rację. To jedyne wytłumaczenie.
– O co chodzi z tym dzwonem? – odzywa się Starkad. – O Ananke, tę z legend? Dziecko zmierzchu, córkę Dnia i Nocy?
Mirra kiwa głową.
– Dzwon Ananke jest najstarszy ze wszystkich dzwonów. To on zawisł u zarania dziejów, żeby oddzielić Dzień od Nocy.
– Noc najpierw próbowała zabić Ananke, a potem walczyła z Dniem – wyjaśnia Oresme. – Wojna między nimi wprowadziła świat w stan chaosu. Ananke stworzyła pierwszy dzwon, aby ich rozdzielić.
– I Nocy przypadła ciemność, góra i zima, a światło, niebo i lato odtąd Dzień trzyma – nuci Starkad, a gdy Mirra spogląda na niego zaskoczona, wyjaśnia: – To ze starej pieśni.
Oresme przytakuje.
– Lecz Nocy się to nie podobało. Mówi się, że cały czas dobija się, szarpie i przeciska, aby przeniknąć do świata jasności. I tylko dopóki nad Bramą Otchłani wisi Dzwon Ananke, dopóty ona nie może się zerwać z łańcuchów.
– Dla ludzi to tylko takie legendy. Przędza, z której można tkać wiersze i pieśni. – Starkad ze zdumieniem kręci głową.
Mirra uśmiecha się smutno.
– Za to dla ludwisarzy to sprawy śmiertelnie poważne. Naszym zadaniem jest dbać o Dzwon Ananke.
– A cienie wam w tym nie przeszkadzają – podkreśla Oresme. – To taka niepisana umowa. Bodaj jedyna sprawa, w której kiedykolwiek byliśmy zgodni. My, cienie, jeśli możemy tego uniknąć, nie zbliżamy się do Bramy Otchłani. Nikomu nie wyszłoby na dobre, gdyby ludwisarze nie mogli w spokoju doglądać dzwonu. Ale… – rzuca okiem na Mirrę – wygląda na to, że jednak coś jest nie tak.
– Sugerujesz, że to wina ludwisarzy? – wypala Mirra ze złością.
Kobieta podnosi ręce w proteście.
– W żadnym razie.
– Skoro cienie nie mają wątpliwości, że coś się dzieje z Dzwonem Ananke, to dlaczego nic z tym nie robią? – dziwi się Starkad, a w jego starych oczach pojawia się błysk zainteresowania.
Jego umysł się rozjaśnia, uświadamia sobie Mirra. Coraz rzadziej jest skołowany. Zupełnie jakby ta wyprawa w jakiś sposób mu pomogła.
– Właśnie też chętnie się tego dowiem – mówi na głos. – Dlaczego Moretus zamiast pomóc Gladioli, postanowił ją zabić?
– Moretus nikomu nie ufa – wyjaśnia spokojnie Oresme. – Był przekonany, że Gladiola nie mówiła całej prawdy. Podejrzewał, że ludwisarze sami mogli wywołać te zjawiska, aby wciągnąć cienie w jakąś zasadzkę.
– To dla was typowe – rzuca ludwisarka z pogardą. – Sami tak postępujecie i dlatego wydaje wam się, że wszyscy inni też tak robią.
Oresme zachowuje kamienną twarz, ale Mirra raz jeszcze odnosi wrażenie, że w jej oczach widzi żar.
– Chciał zmusić Werbenę do wyjawienia prawdy – ciągnie swoje wyjaśnienia córka Króla Cieni. – Stąd atak na Mglistą Fortecę. Ale jak wiadomo, jego plan się nie powiódł.
– A atak na Krainę Ognisk? Czy jemu się wydaje, że ludzie mają jakiekolwiek pojęcie o tym, co się dzieje w Lesie?
– Oczywiście, że nie. – Przez twarz Oresme przesuwa się mglisty uśmiech. – Czy ludzie kiedykolwiek mieli pojęcie o czymkolwiek? On chce zająć Krainę Ognisk, żeby się tam osiedlić. To właśnie jest jego plan. Opuścić Las i pozwolić, aby ludwisarze sami walczyli z istotami mroku. – W jej głosie pobrzmiewa gorycz.
– A ty tego planu nie popierasz?
– Oczywiście, że nie popieram! – Piękna twarz kobiety wykrzywia się w gwałtownej, płomiennej złości.
Mirra powstrzymuje odruch, żeby sięgnąć po nóż w samoobronie. Nagle do niej dociera, że posągowa uroda Oresme to skorupa cienka jak pergamin, która w każdej chwili może pęknąć i ulecieć z wiatrem. Kamienna twarz to kamuflaż skrywający serce, które wali jak młotem.
Tamta z kolei wciąga głęboko powietrze i dalej mówi już bardziej opanowanym głosem:
– Oczywiście, że tego nie popieram – powtarza. – Nie chcę opuszczać Lasu. To mój dom. Mieszkać pod otwartym niebem… Ty umiałabyś tak żyć?
Patrzy na Mirrę wyczekująco i w tym momencie ludwisarka uświadamia sobie coś jeszcze. Coś, o czym zawsze wiedziała, ale nigdy nie potrafiła tego zrozumieć. Że cienie i ludwisarze byli kiedyś jednym ludem.
Potrząsa głową.
– Nie, nie umiałabym.
Na chwilę obie milkną.
– To zresztą żadne rozwiązanie – ciszę przerywa Oresme. – Moretus może wybić wszystkich ludzi i zająć ich ziemię, ale jeśli Noc się rozpleni, to na pewno nie zatrzyma się na skraju Lasu. Mój ojciec myśli, że to sprawka ludwisarzy i że oni w każdej chwili mogą wszystko naprawić. Ja natomiast jestem przekonana, że się myli.
– Bo to prawda, myli się.
Mirra przypomina sobie o Arnice. Najstarsza siostra Werbeny stanęła na czele wyprawy, która ruszyła na północ, aby znaleźć źródło skażenia Lustrzanego Potoku. I pewnie już dawno zrozumiała, że ono ma jakiś związek z Dzwonem Ananke. W dodatku problem musi być poważny, skoro Arnika sama nie potrafi go naprawić.
Ludwisarkę jednak znów ogarniają wątpliwości.
– Tylko skąd ty możesz wiedzieć, że to nie ludwisarze są przyczyną tego zła? Może znasz prawdziwą przyczynę?
– Nie, nie znam – odpowiada spokojnie Oresme.
– I nie masz żadnych podejrzeń?
Cień wbija w ludwisarkę te swoje lśniące szare oczy.
– Żadnych.
Mirra wspina się na sosnę i szykuje do snu. Znalazła gałąź na odpowiedniej wysokości i obserwuje z niej Sigurda i Starkada. Stary wojownik położył się blisko chłopca, żeby spróbować utrzymać choć trochę ciepła na lodowatej ziemi. Oresme siedzi pod drzewem. Uparła się, że weźmie pierwszą wartę, i choć Mirra wciąż jej nie ufa, to musi przyznać, że sama jest zbyt zmęczona, aby dłużej czuwać. Kobieta-cień wydaje się dysponować niespożytą siłą.
Zziębniętymi palcami Mirra wyjmuje mały dzwonek, który zawsze wiesza nad sobą, zanim uda się na spoczynek. Dzwonek, który ją obudzi, jeśli pojawi się jakieś niebezpieczeństwo.
Zaczyna dzwonić, kiedy tylko wyjmuje go ze skórzanej sakiewki.
Oresme podnosi wzrok.
– Co się dzieje?
Mirra szybko chowa dzwonek, klnąc pod nosem.
– Nic takiego.
Rozgląda się, słucha swojego drzewa i ludzkich oddechów poniżej. Wszędzie spokój.
Oresme.
Innego wyjaśnienia nie ma. Dzwonek reaguje na bliskość cienia. Dopóki razem podróżują, na nic jej się zda. Tylko mi przypomina, że w tej wyprawie towarzyszy nam wróg.
Lecz Oresme miała do tej pory aż nadto okazji, żeby ich zabić. Dlatego Mirra niechętnie pakuje dzwonek do sakiewki i przywiązuje się do gałęzi.
Zasypia z uchem przy korze, a po kilku godzinach budzi się, słysząc miękkie kroki pełzacza leśnego. Uśmiecha się, na wpół śpiąc, i nasłuchuje pośpiesznego dreptania małego pękatego ptaszka, który biegnie w górę wokół pnia. Wszyscy ludwisarze lubią pełzacze. Nie polują na nie, traktują je jak przyjaciół.
Leży z zamkniętymi oczami i słucha kojącej ptasiej krzątaniny, bardzo nie chce się budzić i stawiać czoła ciemności i zimnu.
On szuka pożywienia, myśli Mirra i czeka, aż ptak się zatrzyma i wbije ostry dziób w korę, żeby wydobyć skryte w niej owady.
Ale pełzacz się nie zatrzymuje. Cały czas pnie się w górę i przystaje dopiero na wysokości twarzy Mirry.
Ludwisarka podnosi powieki. Ptak wbija w nią oczy jak czarne paciorki. Ma okrągły brzuszek i jest brązowy. Na swoich krótkich nóżkach robi jeszcze kilka kroków w jej stronę.
– Cześć – szepcze Mirra i chmura pary bucha jej z ust. – Cześć, kolego.
Ptak przechyla głowę, otwiera dziób i wydaje z siebie piskliwy dźwięk. Ludwisarka powoli wyciąga do niego rękę. Pełzacz odskakuje nieco i znów wydaje z siebie żałosny pisk.
Mirra marszczy czoło.
– Co ci jest? – mówi cicho. – Co się dzieje?
Siada raptownie. Serce w jednej chwili rusza do galopu. Pełzacz krzyczy krótko i odfruwa.
Mirra drżącymi rękami rozwiązuje linę wokół nóg i wytęża słuch.
Jest.
Szybkie kroki. Ciężkie buty na leśnej ściółce.
Cienie.
Zeskakuje na ziemię z dmuchawką w ręce i na migi komunikuje się z Oresme. Ta z początku wygląda na zaskoczoną, ale szybko łapie, o co chodzi, i budzi Starkada.
Mirra szarpie Sigurda, ale on przewraca się na plecy i dalej leży bezwładnie ze wzrokiem wbitym w pustkę. Wraca do niej obawa o chłopaka, ale teraz nie ma na to czasu.
Przykłada ucho do ziemi, nasłuchuje, a Starkad podnosi Sigurda i zarzuca go sobie na ramiona.
– Cienie? – pyta Oresme samymi wargami.
Mirra potwierdza skinieniem głowy i wskazuje kierunek, z którego dochodzi odgłos. Pokazuje trzy palce. Oresme zaciska wargi i kiwa głową. Nakłada strzałę na cięciwę łuku.
Ludwisarka omiata wzrokiem otoczenie. Gdyby była sama, schroniłaby się w koronach drzew. Teraz musi wymyślić coś innego.
Na zachód ciągnie się nieprzebyty gąszcz prastarego lasu mieszanego. W kierunku północno-wschodnim drzewa są nieco bardziej rozproszone i prawie nie ma tam poszycia.
Mirra daje znak pozostałym, żeby ruszali za nią w gąszcz.
Oresme się nie zgadza.
– Starkad nie da rady – szepcze. – W tamtą stronę będziemy mogli biec szybciej.
Lecz Mirra obstaje przy swoim.
– I tak im nie uciekniemy. Musimy się ukryć. – Kiedy Oresme nadal nie jest przekonana, Mirra dodaje: – O tym, jak się ustrzec przed cieniami, ludwisarze wiedzą najlepiej.
Tamta wciąż się waha, ale ostatecznie odpuszcza.
– Prowadź.
Mirze nie podoba się myśl, że ma jedną z cieni za plecami. Wie jednak, że nikt lepiej od niej nie poradzi sobie z torowaniem im drogi przez Las. Mimo to dość szybko dochodzi do wniosku, że trzeba było posłuchać Oresme. Sama biegnie przez gęste zarośla lekko i swobodnie, jej stopy i dłonie zwinnie pokonują powalone drzewa i cierniste chaszcze. Oresme bez problemu dotrzymuje jej tempa.
Lecz ze Starkadem sprawa ma się inaczej. Stary i potężny wojownik, w dodatku dźwigający Sigurda, zostaje w tyle. Przedziera się przez zarośla jak taran, następuje na suche gałęzie, które pękają z głośnym trzaskiem, rozkopuje spróchniałe drzewa i grzyby, które rosną tu niemal wszędzie. Ślizga się na mchu, parska i zostawia za sobą ostry zapach potu starego człowieka.
Mirrę ogarnia coraz większa panika. Hałasują i zostawiają wyraźne ślady. Za każdym razem, gdy przykłada ucho do ziemi albo kory drzewa, utwierdza się w przekonaniu, że cienie są coraz bliżej. Prawdopodobnie już są na ich tropie.
Kiedy słyszy gdzieś z przodu szum wody, wpada na pewien pomysł. A gdy dostrzega potężny stary cis, wydrążony, lecz wciąż żywy, pomysł przeradza się w plan.
Podchodzi do drzewa i ręką daje znać pozostałym, żeby ruszyli za nią.
– Chodźcie – mówi, poruszając samymi ustami. – W błocie na brzegu rzeki zostawia głębokie ślady. Pozostałym pokazuje na migi, żeby zrobili to samo.
– Chcesz, żebyśmy weszli do wody, aby oni zgubili trop? –dopytuje Oresme. – Jest ich trójka. Po prostu się rozdzielą i pójdą wzdłuż rzeki w obu kierunkach.
– Nie. Chcę, żeby pomyśleli, że próbowaliśmy ich zmylić – odpowiada ludwisarka. – Starkadzie, teraz stawiaj stopy dokładnie tam, gdzie ci pokażę.
Powrót do dziury w drzewie trwa wieki. Teraz muszą się bowiem skupić na tym, aby nie zostawić żadnych dodatkowych śladów. Mirra liczy się z tym, że ścigający ich mogą w każdej chwili wyłonić się spomiędzy drzew i puścić w ich stronę śmiercionośne strzały. Oddycha z ulgą, kiedy wreszcie docierają do celu.
To jeden z prastarych leśnych olbrzymów, liczący tysiące lat i mierzący w obwodzie co najmniej dziesięć metrów. Pień składa się z kilku części. Mirra wsuwa głowę przez otwór. W środku jest ciemno i pachnie pleśnią, i czymś jeszcze, czego nie umie nazwać. Trąca łokciem Starkada.
– Wchodź – szepcze. – Jak najgłębiej, inaczej cienie wyczują twój zapach.
Mężczyzna unosi brew, ale posłusznie znika w mroku drzewa, cały czas dźwigając Sigurda.
– Twoja kolej – oznajmia Oresme.
Mirra patrzy na nią podejrzliwie. Ta znacząco podnosi łuk ze strzałą na cięciwie.
– Moje strzały są skuteczniejsze od twoich.
– Wiem. Ale czy jesteś gotowa użyć ich przeciw cieniom?
– Posłuchaj… – Oresme zniecierpliwiona cedzi przez zęby. – Gdybym chciała was zabić, mogłam to zrobić od razu we Wzgórzu Cieni zamiast was uwalniać, biec z wami przez Las i czekać, aż postanowicie się ukryć w wydrążonym drzewie, żeby cienie was znalazły. Zaufaj mi wreszcie. Jak myślisz, co cienie zrobią ze mną, jeśli mnie znajdą? Jestem w niebezpieczeństwie tak samo jak wy.
Mirra jeszcze chwilę stoi niezdecydowana, ale musi przyznać jej rację. Byłby to dość zagmatwany plan ich zabicia. Poza tym słyszy już pościg. Szybko wchodzi za Starkadem, a za nią Oresme, tyłem i z uniesionym łukiem.
Wspina się po wewnętrznej ścianie drzewa, żeby pozostali mogli schować się jeszcze głębiej. Nie podoba jej się, że jest wciśnięta między człowieka a cień; zapachy i ciepło ich ciał wydają jej się duszące.
Wszyscy wstrzymują oddech i czekają.
Cisza. Bicie serca. Słabe drganie drzewa.
I naraz ciężkie kroki.