Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W życiu Elfa, Dużego i Młodego wielkie zmiany. Po pierwsze, przeprowadzają się na wieś. Po drugie, dołącza do nich psia mistrzyni dokazywania – Emma. Po trzecie, okazuje się, że sielska wioska to miejsce skrywające tajemnice, o których nie wolno nikomu wspominać pod groźbą wyrzucenia z wioski. Dużo tu zdarzeń na opak, historia to nabiera krwawych rumieńców, to pachnie groteską, jest więc i strasznie, i wesoło!
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 3 godz. 32 min
Lektor: Leszek Filipowicz
Marcin Pałasz
ELFantastic!
© by Marcin Pałasz
© by Wydawnictwo Literatura
Okładka i ilustracje:
Katarzyna Kołodziej
Korekta:
Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska
Wydanie elektroniczne I, Łódź 2025
ISBN 978-83-8208-777-2
Wydawnictwo Literatura
91-334 Łódź, ul. Srebrna 41
tel. (42) 630-23-81
www.wydawnictwoliteratura.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
– I gdzie te twoje grzyby? – mruczał pod nosem Młody, uderzając paluchami w ekran smartfona. – Łaziliśmy bez sensu tyle czasu…
Na moment oderwałem wzrok od drogi przed nami i zerknąłem na syna ze zdumieniem.
– Bez sensu? – prychnąłem. – Raz, że Elf się cieszył jak głupi…
– On zawsze się cieszy, gdy ruszamy do lasu!
– I ma rację – odparłem kategorycznie, podczas gdy zimny psi nos trącił mnie przyjaźnie w ucho. – O, sam widzisz! Usłyszał, że się o nim mówi.
– A dwa?
– Co dwa?
– No, powiedziałeś: „Raz, że Elf się cieszył jak głupi…”, a dalej?
Przyhamowałem, ostrożnie wymijając ciągnik jadący niemal całą szerokością wąskiej, wiejskiej drogi.
– A dwa, że gdyby nie te grzyby, to przecież tydzień temu nie trafilibyśmy na Pietrzyków!
– Ale dziś grzybów nie było! – zdumiał się Młody, patrząc na mnie i odkładając smartfon do schowka w drzwiach auta. – Więc co…?
– A to, że dziś przecież dowiemy się, czy możemy kupić tam jakąś działkę!
Sprawa wymaga pewnego wyjaśnienia: otóż tydzień temu w lesie położonym nieopodal Wrocławia zebraliśmy mnóstwo grzybów i to w takim tempie, że wypadało wracać do domu nieco wcześniej. Chcąc zmarnować trochę czasu, zdecydowaliśmy, że wrócimy na okrętkę, przez obce nam dotąd, malutkie miejscowości.
I jedna z nich znienacka nas zauroczyła.
Stary most łączył brzegi niedużej rzeczki, zarośnięte szuwarami. Nad rzeczką malowniczo pochylały się wierzby. Zaraz za mostem minęliśmy niewysokie wzgórze, za którym, w sporej dolinie, była wioska… Na jej widok nagle zahamowałem, a serce zabiło mi mocniej.
– Młody – rzuciłem pod nosem. – Czy ty to widzisz?
Mój syn oderwał wzrok od smartfonowej konwersacji z Nuką, uniósł wzrok i najwyraźniej też wbiło go w fotel. Elf, przypięty szelkami do tylnego siedzenia, wysunął się do przodu najdalej, jak tylko mógł. I tak oto trzy pary oczu wpatrywały się w to, co widniało przed nimi, zaś jeden ogon merdał coraz szybciej.
– Ale to jest takie… sztuczne? – bąknął w końcu Młody. – To jakaś wioska pokazowa, tak?
– Zwariowałeś? – oprzytomniałem nagle. – Patrz, po polu jedzie traktor. Tam dalej przed kościółkiem stoją ludzie. To prawdziwa wioska, nie żadna pokazowa! Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?!
– Bo w życiu nie widziałem czegoś równie ładnego! Ta wioska wygląda jak z bajki! Albo z tych angielskich seriali o życiu na prowincji, które tak lubisz oglądać!
Faktycznie. Pejzaż z wioską prezentował się idyllicznie.
– Raczej ze skandynawskich – poprawiłem, z rozmarzeniem patrząc z góry na małą miejscowość. – I te kolorowe domki jak w Norwegii!
Leżąca przed nami wioska wyglądała niczym połączenie wiejskiej angielskiej prowincji z psotnym, wesołym urokiem norweskich miast i miasteczek. Przyzwyczajony byłem do monotonii zwykłych polskich zabudowań na przedmieściach i wsiach, do dużych domów o szarych lub białych tynkach oraz grafitowych lub czarnych dachówkach. A tu? Kręte uliczki, niewielkie domki, najczęściej parterowe, z niewysokimi poddaszami. I właśnie: kolory! Niebieskie, żółte, pomarańczowe czy zielone elewacje tworzyły tak pozytywną, a zarazem harmonijną całość, że trwałem w milczeniu, jakby ktoś rzucił na mnie urok. Chyba tylko stary, drewniany kościółek leżący na uboczu pod lasem był w kolorze naturalnego, pociemniałego ze starości drewna.
– Mój Boże – westchnąłem z utęsknieniem. – Gdyby tylko człowiek mógł zamieszkać w takim miejscu…
Młody utkwił we mnie wzrok.
– A czemu nie możemy? – spytał w końcu niepewnie. – No?
Wtedy mnie zatkało.
– Przecież mieszkamy we Wrocławiu… – zacząłem.
– Istnieje coś takiego jak przeprowadzka – przerwał mi od razu. – Więc pytam ponownie: czemu nie możemy?
– Trzeba by sprzedać mieszkanie, kupić działkę, wybudować dom…
– Ludzie sprzedają mieszkania, kupują działki na wsi i się tam przeprowadzają – odparł, po raz kolejny bardzo rozsądnie. – Po raz trzeci pytam: czemu nie możemy też tego zrobić?!
I wtedy zabrakło mi języka w gębie.
Ruszyliśmy przed siebie drogą prowadzącą w kierunku wioski, a gdy mijaliśmy napis „Pietrzyków”, Młody zdążył już przekonać mnie do wizyty u miejscowego wójta czy też sołtysa, by zorientować się w możliwości zakupu nawet niedużej działki budowlanej w tej miejscowości.
I tak się to wszystko zaczęło.
Sołtysa odnaleźliśmy dość szybko – pierwsza napotkana osoba wskazała nam budynek, w którym urzędował. Zaparkowaliśmy więc przy ryneczku, a idąc w stronę wskazanego miejsca, czuliśmy uważne, acz życzliwe spojrzenia ludzi mijanych po drodze czy przyglądających się nam z okien.
Pan sołtys zaś – jak się okazało – był miejscowym kronikarzem. Stanowisko sołtysa pełnił niejako nadprogramowo, co zakomunikował nam zaraz po tym, jak ugościł nas w swoim gabinecie i zaproponował coś ciepłego do picia.
Jego pierwsze pytanie, gdy usłyszał naszą prośbę, brzmiało: „Dlaczego?”.
– W zasadzie trudno to wytłumaczyć – bąknąłem z lekkim zakłopotaniem, zerkając na syna. – Minęliśmy wzgórze, zobaczyliśmy wioskę i aż zatrzymałem auto, tak mnie zamurowało. Jakbym zobaczył miejsce, które znam, które zna mnie, zupełnie jakbym je sobie wymarzył, wymyślił, nie wiem, jak to inaczej ująć. Zatkało mnie po prostu!
– Mnie również – dorzucił Młody i przyjaźnie potarmosił Elfa za ucho. – I tego tutaj też. Nie mógł przestać merdać.
Ta odpowiedź najwyraźniej spodobała się sołtysowi, choć nie miałem pojęcia dlaczego. Potem padły kolejne pytania, niektóre dość dziwne. A kim jestem, a co robię, a czy lubię zwierzęta, a czy wierzę w zjawiska nadprzyrodzone (!), czy ludzie lubią mi się zwierzać, a ja dochowuję ich sekretów… I sam nie wiedziałem czemu, ale na wszystkie te pytania odpowiedziałem zgodnie z prawdą i bez większych oporów, choć niektóre z nich wydawały się absurdalne w kontekście zamiaru kupienia tu działki budowlanej. Sołtys budził moje niesamowite zaufanie. To samo najwyraźniej czuł Młody, a i Elf, puszczony luzem, po krótkiej chwili ułożył się u stóp pana Macieja i wpatrywał się w niego uważnie, merdając ogonem, gdy ten odwzajemniał psie spojrzenie. Jak na Elfa – dość nieufnego w stosunku do obcych – było to cokolwiek nietypowe.
Na końcu wizyty sołtys beztrosko dobił nas informacją, że w wiosce, owszem, jest działka na sprzedaż, ale miejscowa społeczność bardzo starannie dobiera sobie kolejnych współmieszkańców, zaś ostatni nowy dom dla osoby „z zewnątrz” stanął tu dwadzieścia dwa lata temu. Kolejni kandydaci spoza Pietrzykowa byli konsekwentnie odrzucani.
I teraz, tydzień później, wracając z kolejnego – tym razem nieudanego – grzybobrania, Młody nagle oklapł, gdy przypomniałem mu, co nas dziś czeka, a mianowicie wizyta u pana sołtysa i zapoznanie się z decyzją jego i wspólnoty mieszkańców.
– A ja już znalazłem taki piękny domek dla nas – jęknął mój syn, gdy mijaliśmy szczyt wzgórza, a przed nami rozpostarła się urzekająca panorama doliny z wioską. – Taki fajny i taki niedrogi!
Istotnie, Młody w trakcie minionego tygodnia przejrzał chyba wszystkie oferty firm budowlanych na rynku. I dwa dni temu wpadł do mojego pokoju z takim rykiem, że Elf aż podskoczył, a mnie zastygła krew w żyłach.
– Tutaj!!! – wrzeszczał, podskakując ze swoim laptopem w rękach. – Tylko popatrz na to tutaj!!!
– O Jezu – wycharczałem, łapiąc oddech. – Wyluzuj trochę, chłopie, albo stracisz ojca jako siedemnastolatek!
– Ostatnio byłeś u kardiologa i serce masz jak dzwon – oświadczył beztrosko, nieco się uspokajając. – A o zawale kiszek jakoś do tej pory nie słyszałem.
– Będę zatem pierwszy…
– Oj tam, nie marudź! – skarcił mnie, podtykając mi laptop pod nos. – No, patrz tylko, zawał kiszek załatwisz później!
Na zdjęciu widać było drewniany domek z tarasem i uroczą pergolą.
– Domek – rzekłem niepewnie. – No, bardzo ładny domek. Ale pewnie letniskowy?
Elf oparł przednie łapy na moim udzie, spojrzał na ekran laptopa i zamerdał.
– Całoroczna opcja też jest! – oświadczył dumnie Młody. – Za dopłatą, oczywiście. Powierzchnia zabudowy to czterdzieści metrów kwadratowych. Czyli mieści się w limicie domków na zgłoszenie, nie trzeba pozwolenia na budowę. Jest użytkowe poddasze, też czterdzieści metrów, to idealnie dla mnie. Na parterze ty, bo jesteś starszy i nie lubisz schodów. Tam będzie nieduży salon, twój pokój, kuchnia i łazienka… A na górze ja, toaleta i mały pokój dla ewentualnych gości. No i patrz na ten taras! Ile miejsca! I ta pergola! Wyjdziesz rano z kawką, usiądziesz sobie, a Elf obsika sobie drzewko przed domem…
Elf zamerdał gwałtowniej i wspiął się na Młodego, liżąc go po uchu. Mój syn roześmiał się i usiadł na podłodze, tuląc i pieszczotliwie tarmosząc naszego ukochanego przyjaciela.
– Zaraz, poczekaj – przerwałem mu, lekko ogłuszony potokiem słów. – Gdzie to znalazłeś? A co najważniejsze – ile to kosztuje?
Gdy pokazał mi cenę, lekko osłupiałem. Nie spodziewałem się, że postawienie domku tej wielkości może kosztować tak niewiele.
– Młody, to jest dziwnie tanie – rzekłem ostrzegawczo. – Trzeba by zadzwonić do ludzi, którzy już skorzystali z usług tej firmy, popytać…
– Już to zrobiłem – odparł triumfalnie. – Mają ponad stu klientów już użytkujących ich domki. Różne domki, bo ludzie mają różne wymagania, a firma się dopasowuje. Dzwoniłem albo napisałem do dwunastu. Wszyscy zachwyceni! Mogę napisać do pozostałych stu trzech…
Musiałem przyznać, że mój syn ma głowę na karku.
– Napisz albo zadzwoń do jeszcze dwudziestu albo coś koło tego – rzekłem, kiwając z uznaniem głową. – Ta budowa kosztuje ledwie połowę wartości naszego obecnego mieszkania!
– A widzisz! – kwiknął Młody radośnie. – W dodatku wszystko jest wykończone, a łazienka to w ogóle gotowa, z prysznicem albo wanną, jak wolisz! Patrz, ile nam zostanie na dodatkowe wydatki! Na przykład nowe PlayStation dla mnie…
– Uspokój się! – zażądałem, prychając śmiechem. – Na razie wykreśl konsolę z listy marzeń. Przecież działka w takiej miejscowości musi swoje kosztować, a w dodatku mamy małe szanse. Pamiętaj, że od ponad dwudziestu lat nie sprzedali nikomu ani kawałeczka gruntu…
Wtedy Młody nie przejął się moją odpowiedzią, jednak teraz, gdy wjeżdżaliśmy do Pietrzykowa, wątpliwości i frustracja powróciły.
– I po co ja szukałem tego domku! – mamrotał pod nosem, podczas gdy Elf, maksymalnie wychylony z tylnego siedzenia, lizał mu ucho. – Na pewno nam tej działki nie sprzedadzą. Mój stracony czas, moje dobre chęci wpadły do szamba i pozostaje mi jedynie honorowy zawał kiszek.
– Zjedz trochę kiełbasy, kiszonego ogórka i popij kefirem – podsunąłem życzliwie. – To ci ułatwi sprawę…
– Jak to złotówka? – bełkotał Młody, gdy szliśmy do auta zaparkowanego, jak poprzednio, przy pietrzykowskim ryneczku. – To przecież niemożliwe, prawda?!
– Nie wiem – odparłem, lekko ogłuszony propozycją umowy przedstawioną mi przez sołtysa Paprockiego. – Nic z tego nie rozumiem!
– No jak to? – zdumiał się Młody, który chyba dochodził do siebie szybciej niż ja. – Polubili nas!
– Ale jak można dostać taką działkę budowlaną za złotówkę?!
Młody zamknął oczy i wypowiedział prorocze słowa:
– Podstawowym warunkiem umowy jest to, byśmy nie upubliczniali żadnych informacji o mieszkańcach i o tym, co robią u siebie, i tak dalej! Bardzo poważnie traktują tutaj prywatność. Ale przecież ty nie jesteś plotkarzem! Nie publikujesz wiadomości o życiu naszych sąsiadów i innych obcych ludzi!
To akurat była prawda.
– Guzik mnie obchodzi to, co robią sąsiedzi! – odparłem w końcu, lekko wzburzony. – Ale jeśli coś dziwnego jednak zrobią, mogę się komuś na to poskarżyć! Jestem tylko człowiekiem! Czasem przecież wrzucam opisy sytuacji, gdy ktoś robi coś głupiego na ulicy. Puszcza psa luzem albo nie zbiera kupy, albo…
– Ale to są sytuacje, które zdarzają się w miejscach publicznych – zwrócił uwagę mój syn, zresztą bardzo słusznie. – A im tutaj chodzi o zachowanie prywatności lokalnie, na ich terenie. Czy to takie trudne?
– No, faktycznie – zreflektowałem się. – To raczej zupełnie uczciwe podejście. Ale jeśli na przykład ktoś zrobi coś, co mi się nie spodoba, gdy będziemy u siebie? Nie wiem… rzucanie czegoś na naszą posesję albo fajerwerki tuż obok?
– A jeśli niczego takiego nie zrobią? – spytał łagodnie Młody. – Sama wioska wygląda wzorcowo, więc może i mieszkańcy też tacy są?
– A pamiętasz ten stary film, w którym mężczyźni przerabiali żony na cyborgi? – odparłem zgryźliwie. – Oglądaliśmy to razem jakiś czas temu. I tam…
– O Boże! – przestraszył się Młody. – Przerobią nas w tajnym laboratorium i będziemy im uprawiać rolę za darmo!
Jego mina była tak komiczna, że długo nie mogłem przestać się śmiać.
– Oj tam, oj tam – rzuciłem beztrosko. – Nabierzemy tężyzny fizycznej i tyle, wielkie mi co!
Mój syn odezwał się jednak dopiero wtedy, gdy wsiedliśmy wreszcie do auta.
– To teraz dzwoń do tej firmy budowlanej, tej od domku – mruknął, moszcząc się na tylnym siedzeniu obok Elfa. – A ja jadę obok psa, przy nim czuję się jakoś bezpieczniej…
Siedzieliśmy na kanapie w moim pokoju i patrzyliśmy na Elfa, obgryzającego z zapałem suszone królicze ucho. Robił przy tym tak zabawne miny, że chwilami parskaliśmy śmiechem. On zaś patrzył na nas ze zdumieniem, jakby chciał spytać: „Ale o co chodzi? Ja tylko wyrażam swoją błogość!”.
– Jakie on ma piękne oczy – rzekł nagle Młody, odstawiając miskę z popcornem na stolik kawowy. – Taki cudowny odcień brązu!
– Ale to zależy też od kąta, pod jakim pada światło – zwróciłem uwagę. – Z mojego miejsca wyglądają na takie bardziej… bursztynowe.
– Albo czekoladowe.
– Moja najlepsza belgijska czekoladka – rzuciłem czule, schylając się i drapiąc Elfa za uchem. – Prawie owczarek prawie belgijski!
– Ej, ale on naprawdę ma w sobie coś z owczarka belgijskiego! – rzekł Młody z nagłą ekscytacją. – Gdyby tylko miał ciemniejszy pysk…
– Erka właśnie ma ciemniejszy! – pokiwałem głową. – Ona to już w ogóle wygląda bardzo jak owczarek belgijski. Ech, gdybyśmy tylko wiedzieli, kim byli ich rodzice…
Młody milczał chwilę, najwyraźniej nad czymś dumając.
– No? – powiedziałem w końcu zachęcająco. – Gadaj, co ci chodzi po głowie!
Zmarszczył gniewnie brwi.
– Czy ty możesz czasem wyłączać tę swoją telepatię? – spytał z pretensją. – To staje się irytujące. A co mi chodzi po głowie… Bo wiesz, Erka mieszka u cioci Ewy, tam ma jeszcze inne psy u boku.
– Zgadza się. Co to ma wspólnego z Elfem?
– Elf nie ma innego psa u boku! – mruknął gniewnie. – A psy lubią żyć w stadzie!
– My jesteśmy jego stadem!
– Dobra, ale to nasze stado jest w większości ludzkie! To niesprawiedliwe! Ty nie merdasz i nie szczekasz!
Lekko mnie tym ogłuszył.
– Czasem udaję spaniela… – zacząłem niepewnie, ale mój syn nie pozwolił mi skończyć.
– Pan Pałasz ze skarpetkami na uszach pełzający po podłodze nie ma nic wspólnego z prawdziwym spanielem! Poza tym ty wtedy czasem też miauczysz, a spaniel tego nie robi! Elf musi mieć u boku drugiego psa!
– Mamy nieduże mieszkanie…
– Guzik prawda! Spokojnie zmieściłby się tu jeszcze jeden pies, nawet takiej wielkości jak Elf. A mniejszy to już w ogóle. Poza tym już za dwa miesiące będzie gotowy nasz domek w Pietrzykowie!
Miałem mętlik w głowie.
– Poczekajmy więc do przeprowadzki i potem o tym pomyślimy – odparłem, przykładając dłoń do piersi na wysokości serca. – Obiecuję, dobrze?
Coś tam jeszcze mamrotał pod nosem, ale w końcu kiwnął głową. I pewnie na tym by się skończyła ta historia, gdyby nie zrządzenie losu: przed zaśnięciemzajrzałem jeszcze raz na Facebooka. I raptem mignął mi post z dwoma zdjęciami. Na każdym z nich siedziały dwie młodziutkie sunie, przytulone do siebie i niepewnie patrzące w obiektyw. Krótka lektura opisu sprawiła, że serce mi się ścisnęło.
Autorem posta był mój internetowy znajomy Janek. Poznałem go podczas jednej z licznych akcji pomocy zwierzakom, w których obaj braliśmy udział. I choć ja kocham zwierzęta, to Janek – jak się okazało – jest absolutnym mistrzem, jeśli chodzi o działania na ich rzecz! Chłopak mieszka na Mazurach w niedużym domu otoczony psami, kotami, strusiami, pawiami, kozami, mułem, osiołkiem, kurami… Nie sposób zliczyć stworzeń, które uratował i którym pomógł,by potem znaleźć im dom.