Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W pierwszy dzień wakacji Bąbla budzi hałas za oknem, a wkrótce mama pakuje walizkę i niespodziewanie wyjeżdża do babci, zastawiając chłopca z tatą i psem w mieście. Chwilę później w budynku pojawiają się nowi sąsiedzi, a przede wszystkim Kaja, właścicielka uciekającej świnki morskiej. I tak zaczyna się lato pełne przygód, niespodzianek i wyjątkowo zabawnych sytuacji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 106
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki i lustracje: Katarzyna Sadowska
Copyright © Marcin Pałasz
Copyright © Wydawnictwo BIS 2014
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo.
Więcej na www.legalnakultura.pl
Polska Izba Książki
ISBN 978-83-7551-397-4
Wydawnictwo BIS ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa tel. (22) 877-27-05, 877-40-33; fax (22) 837-10-84
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwobis.com.pl
Plik ePub przygotowała firma eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.eLib.pl
Bąbel obudził się w skotłowanej pościeli, wytrzeszczając oczy z przerażenia. Miał wrażenie, że trwa właśnie koniec świata albo przynajmniej wojna z użyciem ciężkiej artylerii, taki bowiem okropny hałas dobiegał zza okna. Wyskoczył z łóżka, przy czym zaplątał się w kołdrę i z potężnym łomotem wpadł na krzesło, które wraz z nim przejechało przez pół pokoju i zatrzymało się dopiero na regale. Regał zatrzeszczał niepokojąco, kiwnął się i przechylił. Bąbel na szczęście zdążył go złapać i z ciężkim stęknięciem przywrócił do pionu. Poczuł przy tym boleśnie, jak na głowę spadają mu ołowiane żołnierzyki, które wcześniej ustawione były starannie na środkowej półce.
Zdjął sobie z czupryny ostatniego żołnierzyka, którym na domiar złego okazał się huzar należący do najcięższych okazów jego wspaniałej kolekcji. Spojrzał na niego z urazą i skrzywił się boleśnie, masując czubek głowy. Potem wreszcie podszedł do okna i z zaciekawieniem wyjrzał na zewnątrz. Straszne odgłosy dobiegały bowiem z niezmienioną siłą.
Wbrew oczekiwaniom z drugiego piętra nie dało się dostrzec ani artylerii, ani czołgów, ani nawet malutkiego wozu opancerzonego. Zresztą, źródło hałasu okazało się nie mniej imponujące. Bąbel ujrzał bowiem dwie potężne koparki, trzy spychacze oraz walec. Na środku ulicy widniała ogromnych rozmiarów dziura, na chodnikach ułożono zaś piramidę wielkich, betonowych rur, w których bez problemu zmieściłby się Kiciak, czyli pies rasy bernardyn należący do Bąblowej rodziny.
Przez długą chwilę Bąbel stał w niemym podziwie, przyglądając się aktowi destrukcji, jaki miał przed oczami. Z tego, co widział, nie zanosiło się, aby hałas miał ustać w ciągu najbliższych kilku godzin. W dodatku jeden z robotników podnosił właśnie z widocznym wysiłkiem jakieś niepokojąco wyglądające urządzenie, którym po chwili zaczął rozbijać w drobny mak płyty chodnikowe.
– Młot pneumatyczny? – wymamrotał Bąbel z lekkim osłupieniem. – Ale jak ja teraz wyjdę z domu? Przecież spóźnię się do szkoły...!
Własne słowa nieco go otrzeźwiły, uświadomił sobie bowiem, że po pierwsze, wczoraj zaczęły się wakacje i do żadnej szkoły nie musi chodzić przez najbliższe dwa miesiące, a po drugie, budynek ma przecież tylną bramę wychodzącą na ogródki i parę małych, starych domków, które uchowały się na tym przedmieściu.
Podrapał się po głowie i zachciało mu się pić.
Z kuchni dobiegały stuki i pobrzękiwania wymownie świadczące o tym, że mama już wstała. Zdziwiło go to nieco, bowiem jeszcze wczoraj, po wspólnym powrocie ze szkoły (mama uczyła w jego szkole biologii), zapowiedziała kategorycznie, że od tej pory zamierza leniuchować i spać co najmniej do dwunastej w południe, aby nadrobić zaległości z całego roku szkolnego.
Wchodząc do kuchni, Bąbel kichnął. Mama wrzasnęła i podskoczyła tak, że stuknęła głową w żyrandol, wypuszczając przy tym z rąk czajnik. Na szczęście czajnik wpadł prosto do zlewozmywaka. Kiciak, który swoim zwyczajem leżał jak nieżywy w kącie pomiędzy lodówką a szafką kuchenną, poderwał się na równe łapy, wytrzeszczył oczy, zawył i z przerażenia wpadł pod stół.
Bąbel, widząc nerwowość mamy, poczuł lekkie zaniepokojenie i nieco większe wyrzuty sumienia.
– Widzę, że jesteś zdenerwowana – powiedział skruszony, przestępując z nogi na nogę. – Ja naprawdę cię przepraszam za to świadectwo. Ale chyba najważniejsze, że zdałem do następnej klasy, prawda?
– Świadectwo? – wzdrygnęła się mama, wciąż lekko drżąc. – Jakie znowu świadectwo, o czym ty mówisz? Trzeba ojcu powiedzieć, żeby umocował tę lampę trochę wyżej. Następnym razem pewnie trafię prosto w żarówkę.
– A musisz skakać? – ostrożnie spytał Bąbel, ucieszony, że mama (zwykle bardzo surowa i wymagająca) nie zamierza poruszać mrocznego tematu jego świadectwa szkolnego. – A w ogóle, to przecież miałaś spać do dwunastej!
Mama spojrzała na niego wzrokiem pełnym rozżalenia.
– Spać?! – spytała gniewnie. – Czy w tym domu da się spać, jak uważasz? Ten kataklizm za oknem jest zdolny poderwać na równe nogi mumię Tutenchamona...!
Bąbel wiedział, że Tutenchamon to ktoś, kto zapewne od dość dawna nie żyje; miał niejasne wrażenie, że nawet widział go kiedyś na zdjęciu w postaci mumii. Skojarzyło mu się to z koparkami przed domem i przez moment żałował, że nie mieszka w Egipcie. Może podczas takich prac budowlanych udałoby się przypadkowo wykopać coś równie egzotycznego, jak te starożytne zwłoki...? Westchnął głęboko, uświadomiwszy sobie, że w Polsce można wykopać co najwyżej niewypał, który – choć sam w sobie interesujący – z pewnością nie byłby powodem do chwały dla odkrywcy.
– Przestraszyłaś Kiciaka – rzekł z wyrzutem Bąbel. Schylił się i zajrzał pod stół, który dygotał wraz z olbrzymim bernardynem. – No, uspokój się, pies, co ty wyprawiasz najlepszego?
– Przynajmniej wiemy, że żyje – mruknęła mama, nalewając ponownie wodę do czajnika. – Ten pies też najczęściej wygląda niczym Tutenchamon. W ogóle się nie rusza.
– Czasem je...
– To fakt. Wczoraj zeżarł kiełbasę krakowską, którą kupiłam na kolację.
– Ukradł? – zainteresował się Bąbel.
– Nie, sama mu dałam – westchnęła mama ze smutkiem. – Tak na mnie patrzył i patrzył...
Bąbel pomyślał, że koniecznie musi podpatrzyć to błagalne spojrzenie Kiciaka. Czasem mogłoby się okazać bardzo pożyteczne, na przykład w przyszłym roku, kiedy znowu dostanie świadectwo...
Do huku młota pneumatycznego dołączył się nowy dźwięk, który Bąbel po chwili zidentyfikował jako odgłos spychacza przemieszczającego potężną górę piachu.
– Ja tego nie wytrzymam – oznajmiła mama dość beznadziejnie, wsypując do szklanki piątą łyżeczkę cukru i mieszając herbatę. – Albo osiwieję, albo oszaleję...
– Albo wyłysiejesz – wyrwało się Bąblowi.
Mama przyjrzała mu się z pewnym niesmakiem.
– Nie sądzę, abyś chciał mieć łysą matkę. Wystarczy, że twój ojciec ma już zakola. Choć, podobno, to świadczy o wybitnej inteligencji. Szkoda jedynie, że nie odziedziczyłeś po nim pracowitości...
Bąbel w tej chwili postanowił, że zaraz jutro wyprodukuje sobie imponujące zakola. Nie był jedynie pewien, czy wystarczą do tego celu nożyczki, czy też będzie musiał skorzystać z maszynki do golenia taty. Skoro coś takiego mogło poprawić jego wizerunek w oczach mamy, w dodatku po tej okropnej wpadce ze świadectwem...
– Najlepiej, gdybyś nie szalała i nie łysiała – powiedział z pewnym roztargnieniem. – Chociaż i tak kochałbym cię dalej, nawet gdybyś była całkiem szalona, łysa i siwa. Wezmę psa i pójdę się przejść, dobrze? Przy okazji przyjrzę się tym dziwnym rzeczom pod oknami.
– Tylko nie wpadnij do dołu! – zaniepokoiła się mama.
– Nie wpadnę – obiecał Bąbel. – A w razie czego Kiciak mnie wyciągnie.
– I spytaj, kiedy skończą to robić – poprosiła mama gorąco. – Myślisz, że jeszcze dziś sobie pójdą?
Bąbel miał co do tego poważne wątpliwości, ale na wszelki wypadek nie wyraził ich głośno. Stanął na czworakach i zaszczekał. Niestety, tylko w ten sposób można było zmusić Kiciaka do wyjścia na spacer.
Ten pies jest równie szurnięty, jak cała rodzina – pomyślał chłopak ponuro, idąc na czworakach do przedpokoju. – Ale może, jeśli ja schodzę na psy, to ten pies w końcu nieco się uczłowieczy...?
Bąbel stanął przy siatce osłaniającej jedną z wykopanych dziur i smętnym wzrokiem patrzył, jak kolejna maszyna jeździ we wszystkie strony po nietkniętym jeszcze kawałku ulicy, zrywając z niej asfalt. Kiciak skorzystał z okazji i z westchnieniem ulgi rozłożył się na ziemi, wystawił język i dyszał w coraz bardziej gorącym powietrzu. Kawałek dalej zatrzymał się jeden z robotników w pomarańczowym, plastikowym kasku i wytrzeszczonymi oczami zapatrzył się w psa.
– Ej, ty – mruknął wreszcie i machnął papierosem mniej więcej w kierunku Bąbla. – To pies?
– Nie – odparł kategorycznie Bąbel, postanawiając się obrazić w imieniu Kiciaka. – Krokodyl.
Robotnik pokręcił głową.
– Nie bądź taki do przodu, bo ci z tyłu zabraknie – warknął. – Ja tu grzecznie do ciebie, a ty...
– Ja też grzecznie – zwrócił uwagę Bąbel. – A ten krokodyl NA RAZIE też jest grzeczny. Długo tu będzie tak rozkopane?
– A bo co?
– A bo ja tu mieszkam – wyjaśnił Bąbel, usiłując podnieść Kiciaka na równe łapy, z mizernym zresztą skutkiem. – A moja mama właśnie dostaje rozstroju nerwowego i jak tak dalej pójdzie, to oszaleje, wyłysieje i osiwieje.
– Jeśli wyłysieje, to już nie osiwieje – zauważył robotnik nadspodziewanie rozsądnie. – Tak się nie da, wiem coś o tym. Sam jestem łysy i choćbym zaczął chodzić na rzęsach, to już nie uda mi się osiwieć. A my tu będziemy co najmniej do końca lipca, więc niech mama lepiej zmyka na urlop...
– Ponad miesiąc?! – przeraził się Bąbel i odwrócił się, by po raz kolejny spróbować podnieść psa. Z tak straszliwą wieścią od razu trzeba było wracać do domu, nie wolno zostawiać biednej mamy w nieświadomości...!
W tym momencie ujrzał jednak niecodzienny widok. Tuż przed blokiem, niemal na trawniku ocalałym z pogromu urządzanego przez robotników i ich potworne maszyny, stał nieduży bus, z którego kilka osób wyładowywało obwiązane sznurkami paki, kartony i worki.
– Na które to nosić? – spytał gromko jeden z mężczyzn, zwracając się do ładnej pani w czerwonej bluzce.
– Na siódme! – odwrzasnęła pani, starając się przekrzyczeć młot pneumatyczny i maszynę do zrywania asfaltu. – Pod dwudziesty trzeci!
Dwudziesty trzeci! – pomyślał Bąbel ze zdumieniem. – W takim razie to są nowi lokatorzy do tego pustego mieszkania!
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej