Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wszedł do domu i się zatrzymał. Zwykle paliło się światło, grała muzyka, ale tym razem było ciemno. Salon oświetlały świeczki. Klęczała na dywanie, nago, z liną u stóp. Nie podniosła głowy, nie drgnęła, gdy wszedł. Przeszedł do łazienki, ignorując ją, a gdy wyszedł z włosami jeszcze wilgotnymi po prysznicu i ręcznikiem na biodrach, klęczała dalej w tej samej pozycji. Do tej pory wiązał ją wyłącznie po to, aby ograniczyć jej ruchy, aby uwięzić ją i zniewolić, aby uzmysłowić, co robi sobie sama. Teraz chciał pokazać jej coś innego".
Bohaterowie i bohaterki zbioru „U jak uległość" podobnie jak kochankowie z opowiadania „Wolność w zniewoleniu" eksplorują na płaszczyźnie seksualnej dynamikę władzy i podporządkowania. Tygodniowy urlop w klimacie BDSM, lesbijska fantazja o romansie z seksowną pilotką, a może tymczasowy układ z tajemniczym mężczyzną? Poznaj świat BDSM od strony uległych i odkryj rozkosz, jaką daje seks oparty na całkowitym oddaniu kontroli.
W skład zbioru wchodzi 11 opowiadań erotycznych:
Wakacje uległej 1: Pan i Uległa
Wakacje uległej 2: Padok
Wakacje uległej 3: Wyścig
Podniebne fantazje
Maliny
Wolność w zniewoleniu
W poszukiwaniu zapomnienia 1: Bezwstydna propozycja
Pan Darcy: Uległość i zdumienie
Błękit
Zakazana rozkosz
Dyscyplina wiedzy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 182
SheWolf, Victoria Październy, Annah Viki M., Black Chanterelle, Catrina Curant, Maja Margasińska, Ruth Ross
Lust
Erotyczny alfabet: U jak Uległość - zbiór opowiadań
Cover image:Shutterstock
Copyright © 2023 SheWolf, Victoria Październy, Annah Viki M., Black Chanterelle, Catrina Curant, Maja Margasińska, Ruth Ross i LUST
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727114170
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Stoję przed lustrem w moim mieszkaniu i zmywam makijaż. Jest formą maski, którą noszę na co dzień. Makijaż, biżuteria, związane włosy, markowe ubrania i drogie perfumy. Dziś to wszystko na chwilę zostawię. Odłożę moje życie na bok. Czuje obrzydliwe zmęczenie, od kilku tygodni prześladuje mnie, sprawiając, że sypiam coraz gorzej, i chociaż na razie nie przekłada się to na moje decyzje czy sposób kierowania firmą – wiem, że jeszcze chwila i byłoby po mnie. Muszę odpocząć. Mój umysł krzyczy o odpoczynek. Restart, mój osobisty restart. Wiem, że mogłabym zaangażować się w związek, który dałby mi namiastkę tego, co dostanę przez najbliższy tydzień, ale nie chcę. Za każdym razem odczuwam lęk, że wyszłoby to na jaw, że ktoś wykorzystałby to przeciwko mnie jako słabość. Społeczeństwo osądziłoby mnie szybko, a wpływy, które mam, zniknęłyby z dnia na dzień. Kobieta na moim stanowisku nie może pokazać słabości, bo zostanie rozszarpana. Cóż, na co dzień jestem drapieżnikiem. Nie możesz nim nie być, zarządzając tak wielką firmą. Firmą, którą stworzyłam od zera.
Niezmiennie bawi mnie schemat książek, które sporadycznie czytam. W nich uległe zawsze są grzeczne, układne, w życiu codziennym wydają się spokojne. Asystentki, studentki, podwładne. Za to oni – męscy dominujący – to zwycięzcy w wyścigu szczurów, panowie na włościach, prezesi, szefowie mafii, politycy na stanowiskach. Znam jednego wysoko postawionego polityka. Kiedyś nasze drogi splotły się na Urlopie. Był po tej samej stronie bata, co ja. I wierzcie mi – jego granice były o wiele dalej niż moje.
Jestem drapieżnikiem. Jestem uległą. Jedno nie wyklucza drugiego, a jeżeli ktokolwiek będzie Wam wmawiał, że tak – nie przejmujcie się nim. Liczy się tylko to, kim jesteście w swoich oczach.
Patrzę w lustro. Niezmiennie fascynuje mnie, jak moja twarz zmienia się, gdy nie ma na niej podkładu, gdy oczy są naturalne, a usta niepociągnięte szminką. Unikam jak ognia wszelkich propozycji makijaży permanentnych, operacji plastycznych czy innych zabiegów, które wydają się logiczne i które moje koleżanki już dawno mają za sobą. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: chcę móc spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie. Taką jak teraz, bezbronnie obnażoną. Mam trzydzieści pięć lat, kasztanowe włosy kręcą mi się lekko, zwisając do pasa i otulając trójkątną, kocią twarz. Po przodkach odziedziczyłam lekko skośne i bardzo ciemne oczy. Czy jestem ładna? Według współczesnych kanonów piękna raczej tak – chociaż może trochę zbyt obfita. Biodra, tyłek i piersi zawsze miałam spore, o talię muszę walczyć ciężko na siłowni. Mężczyźni jednak patrzą na mnie z pożądaniem, ale i z lękiem. Moja pewność siebie ich gubi, tak samo jak opanowanie i władczość. W tej chwili wiem, że gubi też mnie, ale ja umiem sobie z tym poradzić, tak aby się nie wypalić.
Telefon dzwoni, numer jest zastrzeżony. Niewiele osób ma mój prywatny numer, więc wiem, kto dzwoni.
– Samochód przyjedzie po panią za godzinę. – Rozpoznaję głos, to ona pięć lat temu zaproponowała mi po raz pierwszy wyjazd do Wytwórni. Ewa, nazywa się Ewa, a ja mam w portfelu czarną kartę, która uprawnia mnie do wejścia do jej lokali. Kartę wejścia na każdy poziom. Szczyt zaufania. Ewa jest fascynująca, to kobieta, która stworzyła swoiste imperium. Czasem chciałabym ją poznać głębiej, zobaczyć, jakie demony kryją się w jej duszy i jakie trupy zakopała w swojej szafie, ale jednocześnie wiem, że mogłoby to być niebezpieczne, dla mnie i może dla niej.
– Będę gotowa – mówię, chociaż wiem, że niepotrzebnie.
– Numery alarmowe zostały już uaktywnione. Miłej zabawy, Mirabell – kończy, używając mojego pseudonimu. Słyszę sygnał, świadczący o tym, że odłożyła słuchawkę. Zaraz wyłączę komórkę, odetnę się od świata. Wszystko opiera się na zaufaniu, ja muszę zaufać, że w przypadku, gdyby sytuacja tego wymagała, dostanę możliwość wykonania połączenia. To zabawne, że oddaję tak wielką władzę w ręce obcej kobiety.
Ubieram się pomału w normalny strój. Samochód, który po mnie podjedzie, również nie wzbudzi zainteresowania. Zniknę dopiero za kilka godzin, gdy będzie pewność, że jest bezpiecznie, a ja mogę zacząć zabawę. Czytając książki, czasami zazdroszczę innym kobietom tego, że nie muszą się martwić o to, że ktoś może im zrobić zdjęcie do gazety i w jeden dzień zrujnować imperium.
*
Wyglądam, jakbym jechała na urlop. Mam na sobie zwiewną sukienkę, torbę podręczną, torebkę. Gdyby ktoś obserwował mnie z boku, nie zobaczyłby nic niezwykłego. Koleżanki wiedzą, że jadę za granicę do wypasionego SPA, w pracy mają wyznaczone zastępstwo. Moja mama wie, że chcę zrobić sobie przerwę od kontaktów ze światem, i chociaż furczy, nauczyła się już, że nie dodzwoni się wtedy do mnie. Będzie częściej gnębić Karolę, moją siostrę. Kierowca otwiera mi drzwi, a ja w duchu śmieję się z tej drobnej kurtuazji. Po tym, jak wsiądę do samochodu, pewne rzeczy diametralnie się zmienią.
Czas start.
Za pierwszym razem pytałam, dokąd jedziemy, ale nie dostałam odpowiedzi. Teraz już wiem, że nie warto pytać, a moja torba, torebka i kapelusz zostaną mi wydane, dopiero gdy ten sam kierowca odwiezie mnie tutaj za tydzień. Nie widzę, co się dzieje na zewnątrz. Szyby są ciemne od środka, siedzenia – skórzane, a ścianka między mną a kierowcą – zamknięta. Miejsce za każdym razem się zmienia, raz była to nadmorska willa, innym razem stara rezydencja w środku lasów. Kwota też się zmieniła, tym razem jest drożej, mam wrażenie, że kwota zmienia się w zależności od sytuacji mojej firmy na rynku. W jednym roku, gdy mieliśmy kryzys, byłam za połowę kwoty, którą płacę teraz. Czy jest drogo? Jest. Czy mam zamiar z tego powodu marudzić? Bynajmniej. Jakość idzie w parze z ceną.
Samochód zatrzymuje się po dłuższym czasie, jesteśmy pośrodku niczego. Pola, łąki. Sielanka, jak się patrzy. Siedzę w środku i czekam. Jednego nauczyłam się przez lata: jestem mistrzynią cierpliwości. Cecha ta stała się w pracy moją cechą charakterystyczną, potrafię zachować kamienną twarz zawsze i wszędzie. Nie da się mnie wyprowadzić z równowagi, a zapewniam: wielu próbowało. Gdyby tylko wiedzieli, jak się tego nauczyłam…
– Rozbierz się i wysiądź. – Słyszę głos z głośnika, absolutnie beznamiętny. Nie mam dużo do ściągnięcia. Sukienka, buty, bielizny nie włożyłam. Wysiadam z auta i patrzę, jak odjeżdża. Jest upalnie, w domu i samochodzie miałam klimatyzację, tutaj upał szybko zaczyna mi przeszkadzać. Stoję i czekam, naga, na środku polnej drogi. Nawet gdybym chciała schować się przed upałem – nie mam jak. Minuty ciągną się w nieskończoność, pocę się, ale na moje szczęście jest za gorąco nawet dla owadów. Robię siku przy drodze, bo nie wiem, czy mogę odejść chociaż kawałek.
Samochód słyszę długo przed jego zobaczeniem. Prostuję się i opuszczam wzrok. Drżę na całym ciele, jestem spocona i zabiłabym za butelkę wody. A nawet jeszcze nie dotarłam do Wytwórni. Szlag. Chociaż wiem, że auto jedzie po mnie, czuję lęk, bo może się mylę. Skandal byłby doskonały. Nie podnoszę oczu, gdy samochód się zatrzymuje. Stoję ze wzrokiem wbitym w ziemię, pochyloną głową, rękami luźno puszczonymi po bokach. Trzaskają drzwi, a ja jestem zdruzgotana, nie mam złudzeń, że przyjechał mój pan – mężczyzna lub – co raz się zdarzyło – kobieta, którzy będą rządzić moim życiem przez najbliższe dni. A ja wyglądam koszmarnie. Jestem spocona i nieprzygotowana. Jednak tym razem jest to mężczyzna, czuję jego mocny zapach, a po chwili widzę czubki butów. Marzę o tym, aby podnieść głowę i spojrzeć, ale to by znaczyło, że jestem słaba – a nie jestem. Umiem zwalczyć ciekawość. Stoimy tak w ciszy, wiem, że jestem obserwowana. Drżę, gdy dotyka moich włosów, a potem przenosi dłoń pod moją brodę i podnosi głowę. Jest odrobinę wyższy ode mnie, ale mocny w barkach, zarośnięty, z nitkami siwizny w brodzie. Jego ciemne oczy wpatrują się we mnie badawczo. Dłonie ma twarde, jakby nawykłe do fizycznej pracy, uścisk mocny, pewny, a ja wiem, że będzie miał ciężką rękę. Czuję to we krwi, która teraz niemal się gotuje w moich żyłach. Jego kciuk otwiera mi usta, a potem zagłębia się w nich. Ogląda moje zęby, jakbym była klaczą. Uzmysławiam sobie to w jednej chwili. Dla niego mogę być i klaczą. Kimkolwiek. Inspekcja trwa, na słońcu, na dworze. Jego dłonie oglądają mnie ciekawie. Podnoszą piersi, nogą rozstawia mi stopy i wkłada we mnie dwa palce – z trudem powstrzymuję jęk bólu, nie byłam na to przygotowana. Wcześniej zawsze wysyłali uległe najpierw na przygotowanie, a potem dopiero spotykałam pana, ale tym razem scenariusz jest inny. A ja z każdą chwilą robię się bardziej podniecona, jakby fakt, że traktuje mnie tak bezosobowo i brutalnie, dodatkowo mnie stymulował. Nie jestem już Joanną Ostrowską, teraz tutaj jestem Mirabell lub kimkolwiek, kim każe mi być.
– Ujdzie. Do wozu, na tył – mówi to, strzelając mnie dłonią w tyłek. To solidny cios, zadany pewnie i wiem doskonale, że mam na skórze odcisk dłoni. Jestem z siebie dumna, bo nawet nie pisnęłam. Ciekawa jestem, czy to zauważył?
Terenowe auto jest jak żywcem wyjęte ze starego filmu, poobijane w kilku miejscach, zakurzone. Na siedzeniu rzucono koc, który pachnie końmi. Siadam na niego bez słowa, a gdy auto rusza, wiem, że gdy wyjdę z tego samochodu, będę jeszcze bardziej śmierdząca niż wcześniej. Trzęsie mną, droga pełna jest dziur, a mój pan patrzy przed siebie, zupełnie nie interesując się swoim ładunkiem. Mną. Tym razem nie będzie luksusu, co mówiąc szczerze – mnie cieszy. Samochód zatrzymuje się pół godziny później. Pół godziny drogi donikąd. Ranczo, tym razem to ranczo. Wysiadam z auta, gdy otwiera mi drzwi. Nakłada mi linkę na szyję, bardziej symbolicznie, bo nie jej zaciska, ale wiem, że mógłby. Pociąga lekko, a ja idę posłusznie. Mijamy innych ludzi, zatrzymujemy się na chwilę przy pięknej blondynce, która prowadzi kasztankę. Dopiero po sekundzie opuszczam wzrok, ale wiem, że to wyłapał. Cholera jasna.
– Nowy nabytek? – pyta. Wiem, że na mnie patrzy.
– Tak, podobno ułożona, ale wiesz, jak jest – mówi mój pan, ale mówi to tak, że wewnętrznie się jeżę. Jak to „podobno”?!
– Mój już przyjechał, dziki jak cholera. Na razie go myją i ogarniają – odpowiada ona ze śmiechem. Marzę o tym, aby mnie ktoś umył. – Nie oddajesz jej stajennemu? – Dziwi się.
– Sam ją wyczyszczę – stwierdza, a ja czuję wewnętrzne ciepło. Od kiedy dotknął mnie na drodze, wiem, że jest chemia. Czuć ją od razu, ja ją poczułam, a teraz, po tych słowach i ich tonie, wiem, że on też. – Jak zasłuży.
– Baw się dobrze, Tom. – Kobieta całuje go w policzek, a ja czuję zazdrość. Cholera, czuję zazdrość o mężczyznę, którego spotkałam parę minut wcześniej. Nie powinnam jej czuć, to źle wróży najbliższym dniom, szczególnie jeżeli odkryje, że roszczę sobie do niego jakiekolwiek prawa.
– Chodź, Mirabell, zobaczymy, na co cię stać. – Jego głos jest ciepły, a jednocześnie szorstki i surowy. Po podwórzu kręcą się ludzie, ale się nie zatrzymujemy. Zdaje się, że Tom ma jasno określony plan. Uspokaja mnie to, że ja nie muszę go mieć, nie muszę nic planować, o nic się troszczyć. O nic poza spełnieniem jego poleceń – ale to łatwe. Odpoczywam, mimo że moje ciało dostaje w kość, ja odpoczywam. Kątem oka widzę innych, jakiś mężczyzna właśnie batoży przy ogrodzeniu młodego chłopaka, który ucieka spod bata. Głupi, to tylko wywołuje salwę śmiechów i dodaje kolejne ciosy. Chociaż kto go tam wie, może taki był jego cel. Kiedyś, gdy byłam początkującą uległą, też zdarzało mi się prowokować, aby dostać karę, teraz nie pozwalam sobie na takie fortele, teraz wymagam więcej od dominującego i od siebie.
Biegam, zresztą kto teraz nie biega, przecież to modne. Tylko że godzina rano nie przygotowała mnie na to, co dostaję tutaj. A dostaję ostro w kość. Zaczyna pomału.
– Biegnij – mówi.
A ja biegnę, ale źle. Przypina mnie do lonży, w ręku ma bicz, który na razie trzaska w powietrzu, gdy chce, abym przyśpieszyła, a który w każdej chwili może uderzyć w moje ciało. Chcę go zadowolić, chcę podnosić nogi tak wysoko, jak mi pokazał, chcę być dobrą klaczą, ale wiem, że jestem do niczego. Moje ruchy są niezgrabne, nogi już mnie bolą, nieprzywykłe do takiego biegu, a pot płynie ze mnie strumieniami. Muszę wyglądać okropnie, żałośnie. Łzy spływają mi z oczu, cholera jasna. Zaciskam zęby i biegam.
– Stop – pada nagle, a ja zatrzymuję się i chwieję na nogach. Dyszę ciężko, gdy podchodzi. Jego wielka dłoń głaszcze przez chwilę moje plecy. Tom klęka i robi to samo z udami i łydkami. Rozmasowuje je, sprawia, że odrobinę się odprężam, a ja czuję do niego tak wielką wdzięczność, że wiem już, że zrobię dla niego wszystko. Próbuję złapać oddech, nie wiem, ile to trwało, ale ledwo żyję.
Stopy pieką, gdy idę za nim w stronę stajni, a gdy dochodzimy, wiem, że nie będzie lekko. Wiadro ze świeżą wodą stoi nisko, muszę pić na czworaka. W tej chwili jest mi to obojętne, pragnę tylko zanurzyć usta w chłodnej wodzie. Nie mam złudzeń, w najbliższe dni nie będę spała w łóżku. Boks jest duży, ma świeże siano, w innych są konie, w kilku ludzie. Pomyślicie, że jestem chora, ale w momencie, gdy zaczyna mnie czyścić – najpierw szmatką z potu, by potem szczotkować każdy kawałek mojego ciała szczotką o grubym, twardym włosiu – czuję się tak, jak nie czułam się od lat: otoczona opieką i odprężona. Mój mózg odpoczywa, ciało wyje, a z każdym pociągnięciem wiem, że zrobię wszystko, aby ten mężczyzna był ze mnie zadowolony. Zasypiam w pięć minut, na drapiącym posłaniu, w otoczeniu hałasu. Zasypiam, wreszcie snem bez snów. Tutaj, gdzie nikt się tobą nie interesuje – śpij, bo może się okazać, że potem nie będzie czasu na sen.
*
Budzi mnie kobieta. Nauczyłam się już rozpoznawać pracowników, zachowują się inaczej niż uczestnicy. Zdają się bardziej obojętni na to, co się dzieje. Dziewczyna ma z dwadzieścia kilka lat, prowadzi mnie bez słowa, a ja nie podejmuję rozmowy. Tak samo milczę, gdy przekazuje mnie w kolejne ręce. Wchodzę do łazienki i wiem, co mnie czeka. Zostanę przygotowana, w każdym tego słowa znaczeniu. Bycie uległą nauczyło mnie jednego: poddaj się temu, co nieuniknione. Poddaję się więc ablucji z całkowitym spokojem, ale i z ekscytacją. To, że jestem myta, znaczy, że mój pan mnie wezwał. Trzy dni temu dostarczyłam komplet wyników badań na choroby weneryczne, potwierdzenie stosowania środków antykoncepcyjnych i aktualną listę przyjmowanych leków. Mimo to tutaj jeszcze raz bada mnie lekarz, a ja odpowiadam na kilka pytań, aż w końcu dają mi spokój. Na dworze zrobiło się ciemno, patrzę przez okno, gdy kobieta mnie ubiera. Strój jest ciekawy, chociaż nazwanie tego strojem jest mocne naciągane. Skórzane uprzęże z kawałkami materiału, wszystko w czerwieni. Włosy wiąże mi w kok, twarzy nie maluje. Poddaję się temu wszystkiemu z absolutnym spokojem, chociaż irytuje mnie fakt, że dziewczyna dotyka mnie zbyt poufale. Do tego jestem głodna, coraz bardziej, i znów chce mi się pić, nie zdążyłam przed wyjściem.
– Gotowa. Mark, zaprowadź ją do pokoju siedemnaście. – Kobieta podaje wysokiemu chłopakowi linkę, którą przywiązała mi do obroży. Piękny jest, do tego to wybitnie początkujący uległy, widzę to w ruchach, w gestach. Ciekawe, czy Wytwórnia ma jakiś system nauki dla tych, których nie stać na pobyt płatny? Obstawiam, że możliwe, ja bym tak robiła.
– Mam przekazać kilka zasad, które obowiązują tym razem – odzywa się, a ja wiem, że musiał to wykuć, bo mówi to, jakby recytował wiersz. – Do osiemnastej jesteś klaczą. Jesz, śpisz i trenujesz na dworze według decyzji twojego pana. O osiemnastej będziesz zabierana na mycie, a potem do pana. On decyduje, kim jesteś. Twoje słowo bezpieczeństwa zostało mu podane. Jeżeli chcesz zmienić pana, możesz w tej chwili, później nie będzie takiej możliwości. Zrozumiałaś? – zadaje pytanie, więc odpowiadam, ale myślami jestem już w pokoju numer siedemnaście. W jego pokoju.
Zazdrość. Znów ją czuję. Klęczę na podłodze i czuję, jak mnie zżera. Blondynka siedzi przy stole, co rusz wybucha śmiechem. Mój pan rzucił na mnie tylko okiem i zostawił samą sobie, więc klęczę posłusznie, w pozie, która – mam nadzieję – mu odpowiada, i gotuję się wewnątrz, licząc na to, że nawet odrobina tego żaru nie pojawi się na mojej twarzy.
– Nalej nam wina. – Słyszę w końcu. Wstaję i podchodzę. Podnoszę butelkę i leję – najpierw jemu, chociaż wiem, że powinnam jej. Mała zniewaga, która może zostanie niezauważona. Pamiętacie, jak mówiłam o tym, że jestem dobrą uległą? Właśnie uświadamiam sobie, że to guzik prawda.
Dopiero teraz widzę mężczyznę, o którym rozmawiali, gdy przyjechałam. Uległy. Dziki. Pasuje do niego to określenie. Przed powrotem na swoje miejsce dostrzegam, że jest spętany, a na jego piersiach ciągną się czerwone smugi. W ustach ma knebel, ciemne włosy zostały związane na plecach. Łapie moje spojrzenie i puszcza mi oko. Szalony i głupi – a jednak zazdroszczę mu tych uderzeń, które dostał. Jestem zdrowo popierdolona.
– Pani chce cię obejrzeć. – Pan wstaje z kieliszkiem w dłoni i patrzy na mnie, jego przyjaciółka wybucha śmiechem, a ja czuję, jak się we mnie gotuje. Chwilę wcześniej stwierdziła, że żałuje, że mnie nie dostała. Szlag by ją trafił, ja nie żałuję. Chcę zostać z moim panem sam na sam, jego zapach mnie prześladuje, potrzebuję, aby skupił się tylko na mnie. I mimo że mam ochotę powiedzieć: „niech spierdala”, wstaję i zaplatam palce na karku. Skórzane rzemyki wbijają się we mnie, tak jak jej paznokcie chwilę później.
– Patrz na mnie. – Mój pan stoi bez ruchu, ale te słowa mnie uspokajają. Patrzę w jego piękne oczy i poddaję się jej dotykowi już bez protestu. Jeżeli on sobie tego życzy, nie mam zamiaru protestować. Wkrótce odnajduję przyjemność w tym, że jej palce błądzą po moim ciele. Przyjemność nie leży w dotyku, leży w jego spojrzeniu. Chwilę wcześniej zapomniałam, na czym to wszystko polega, ale teraz już wiem, wiec akceptuję jej dotyk, odnajduję w nim rozkosz. Poddaję mu się i znajduję radość w spełnieniu polecenia.
– Boska – mówi kobieta, jej usta mają zapach mojej cipki. – Mogę ją wybatożyć? – Odwraca się do mojego pana. Zamieram, chwilę wcześniej sprawiła, że moje ciało drżało z rozkoszy, a teraz może drżeć pod z bólu jej ręką. Jednak tak bardzo tego nie chcę, tak bardzo, że wiem, że użyję hasła.
– Nie. – Mój pan zanurza usta w winie, a ja mam ochotę rzucić mu się do stóp i je całować. Kobieta wybucha śmiechem.
– Egoistycznie. – Kobieta wzdycha. – No cóż, całkiem cię rozumiem. – Odstawia kieliszek na stół i odpina linkę, na której przywiązany był jej uległy. Znam to wiązanie, musiało boleć, a teraz pewnie ma zdrętwiałe ręce.
Zostajemy sami. Marzyłam o tym, a teraz się boję. Boję się, bo wiem, czuję, że wiedział, co myślałam. Że widział te drobne nieposłuszeństwa, na które sobie pozwoliłam.
– Podejdź tu – pada suche, niezadowolone. Podnosi rękę, jestem przekonana, że mnie uderzy, ale tego nie robi. Rozpina paski i mnie rozbiera. Za każdym razem, gdy jego skóra dotyka mojej, mam wrażenie, że płonę. – Jesteś bardziej nieposłuszna niż ten chłopak – mówi, gdy jestem już naga – bo on nie udaje, a ty zgrywasz twardą.
Stoimy blisko siebie, tak blisko, że koszula, którą ma na sobie, ociera się o moje sutki, sprawiając, że sterczą teraz z podniecenia.
– A może naprawdę jesteś twarda, Mirabell? – Jego palce podnoszą moją brodę, a ja wpatruję się w parę ciemnobrązowych oczu. Widzę w nich odbicie siebie, stanowczo w tym odbiciu nie wyglądam na twardą.
– Nie, panie, nie jestem – odpowiadam to, co myślę, chociaż oboje wiemy, że kłamię.
– Chodź – nakazuje, a ja idę posłusznie. Sypialnia jest wielka, nowoczesna, jasna, co stanowi ciekawe przeciwieństwo wyposażenia i dodatków. Bicze, korki analne, liny i miejsca, w których można je przyczepić. Po raz pierwszy widzę, aby takie miejsce było jednocześnie tak ciepłe. Zwykle miejsca na sesje są przygotowywane w klimatach czerni i czerwieni. Tom mnie zaskakuje.
I zaraz robi to po raz kolejny.
– Stań przy oknie, ręce luźno. Dostaniesz karę adekwatną do twoich wybryków.
Patrzę czujnie, od tego, co weźmie w dłonie, będzie zależało to, jak bardzo oberwę. Drżę wewnętrznie z ekscytacji. Przyglądam się każdemu jego ruchowi jak zahipnotyzowana, zupełnie zapominając o tym, że nie powinnam. Podnosi telefon, a ja marszczę lekko brwi.
– Przyślijcie mi wolną uległą – rzuca i przenosi wzrok na mnie. Wolna uległa. Praktykantka. Byłam nią w pierwszym roku, dostępna dla każdego, kto poprosi. Uniwersalne hasło bezpieczeństwa, maksymalne granice, możliwość przerwania w każdej chwili. Wtedy wydawało mi się to niesamowite, teraz – nudne, brak w tym intymności relacji pan – uległa, jeden na jeden. Budowania napięcia.
Dziewczyna jest śliczna, uległa i spokojna. Patrzę, jak kładzie jej ręce na oparciu dużego, drewnianego krzesła. Robi to z czułością, troskliwie. Jej ciało reaguje na jego dotyk, wargi rozchylają się odrobinę, z ust wydobywa się jęk, gdy Tom rozchyla jej uda i przez chwilę pieści cipkę. A ja chcę krzyczeć. To mogłam być ja. Nie pozwolił mi się ruszyć, kazał patrzeć, wiec patrzę i wyję wewnętrznie z zazdrości. Obserwuję, jak wyciąga z niej palce i jak jego język je liże, badając jej smak. Z zazdrością widzę, jak wyciąga ze stojaka trzcinkę i uderza w ładne, jasne pośladki dziewczyny, i prawie krzyczę z nią. Ona krzyczy z bólu, ja z rozpaczy. To ja powinnam być karana. Ja. Nie ona. Uderza kolejny raz, a potem głaszcze jej ciało. Jego wielkie dłonie masują pośladki, by po chwili uderzyć znów i znów. Chcę odwrócić wzrok, ale musiał to przewidzieć.
– Patrz! – pada, a ja patrzę. Patrzę, jak klęka i wbija język w jej zapewne mokrą i pulsującą cipkę. Dziewczyna kwili, mieszanka bólu i przyjemności sprawia, że nie umie utrzymać ciszy. Oddałabym wszystko, aby być na jej miejscu, ale spieprzyłam. Stoję więc i patrzę, jak ją podnosi i kładzie na łóżko, jak zakłada kajdanki na jej nadgarstki. Jego ruchy są pewne, a ja zdaję sobie sprawę, że dotąd nie miałam tak doświadczonego dominującego. Każdy inny uznałby, że byłam dziś uległą doskonałą, ale on wie, wie, że igrałam. Szlag by to! Jej ciało wygina się, gdy je dotyka, jakby chciało podążyć za jego dłońmi.
Mój pan rozbiera się, robi to wolno, celowo przeciągając. Rozpina koszulę i składa ją w równy kwadrat. Jest nieźle zbudowany, klatę ma owłosioną, przez ramię ciągnie się blizna. Nie patrzy na mnie, zupełnie się mną nie interesuje, jakbym nie istniała. Jeżeli dotąd myślałam, że byłam karana – to byłam głupia. Jeszcze nigdy nie miałam tak dotkliwej kary. Jego uda są duże, owłosione, penis gruby, stoi twardy, doskonały. Powinnam teraz klęczeć i go lizać, pieścić, ssać. Zamiast tego wchodzi na łóżko i w nią, w dziewczynę, która powinna być mną. Pieprzy ją dziko, mocno, a ona nie pozostaje mu dłużna, jej nogi oplatają go w pasie, jej oddech i jęki świadczą o tym, że jest jej tak kurewsko dobrze. Mnie nie jest, moja cipka pulsuje z bólu niezaspokojenia. Mam ochotę krzyczeć, walić pięściami w ścianę, ale zamiast tego stoję w bezruchu i patrzę. Patrzę, jak ją pieści, jak doprowadza raz po raz palcami, ustami, fiutem. Każdy jej orgazm jest jak uderzenie, jakby bił mnie tak, jak nikt wcześniej. Drżę cała, gdy w końcu ją odwiązuje i podnosi. Wiem, że woła teraz kogoś, by się nią zaopiekował. Patrzę na łóżko i czuję wstyd. Byłam zbyt pewna siebie, zbyt arogancka.
Mój pan wchodzi do pokoju i siada na łóżku, jest mokry, przewiązany ręcznikiem. Spogląda na mnie i wyciąga ręce.
– Chodź – odzywa się cicho, a ja podchodzę. Chowa mnie w ramionach i głaszcze po plecach, gdy płaczę. Jest chłodny, jego chłód działa oczyszczająco, tak jak mój płacz. Czuję się bezpiecznie, gdy mnie tak trzyma. – Nie okłamuj mnie więcej – mówi, głaszcząc moje włosy, a ja obiecuję. I gdy chwilę później odprowadza mnie do drzwi, wiem, że dotrzymam słowa. Nie będę więcej okłamywała jego ani siebie. Nie tutaj. Nie podczas Urlopu. To jedyne miejsce na świecie, gdzie nie muszę nosić żadnej maski.
Otwieram oczy, świta, a w stajni panuje harmider. Nie wiem, o której poszłam wczoraj spać, po wyjściu do pana zaprowadzono mnie na posiłek. Głód to coś, co w normalnym życiu czuję rzadko. Już zapomniałam, jakie to cudowne uczucie czuć smak jedzenia w ustach i się nim delektować. Nim i wodą, zwykłą wodą. Małe przyjemności. Łazienka i szybki prysznic, kobieta, która mnie pilnuje, nie pozostawia złudzeń.
– Masz się umyć. Wyłącznie umyć – mówi dosadnie, a potem opiera się o ścianę i beznamiętnie patrzy, jak namydlam ciało, a potem spłukuję z siebie wodę. To zabawne, ale czuję stratę. Miałam nadzieję, że będę spała z jego zapachem na skórze, a kąpiel odbiera mi tę drobną radość.
– Wstawaj. – Młody mężczyzna stoi przy moim boksie. Stajenny. Kolejny, ubrany tak samo – w skórzane, przylegające spodnie, krótki bat u pasa i kapelusz – prowadzi inną kobietę. Ta jest już gotowa, przechodząc, zerka na mnie z zaciekawieniem. Kojarzę ją, chyba kiedyś się spotkałyśmy, dwa albo trzy lata temu. Wstaję posłusznie, całe ciało mnie boli, mam zakwasy po wczorajszym dniu i jestem obolała po spaniu na słomie. Patrzę, jak wchodzi do boksu i mnie ogląda. Jest ode mnie młodszy, w ręku trzyma wędzidło. Jeździłam kiedyś konno, gdy byłam nastolatką. Nie jestem ekspertką od koni, ale wiem, że tego nie lubią. Ja nigdy nie lubiłam zakładać wędzidła, ten kawałek metalu wydawał mi się okrucieństwem w stosunku do konia. Odruchowo robię krok w tył, jakbym szukała drogi ucieczki. Mężczyzna wykrzywia usta w uśmiechu i odpina bat, uderza nim o udo lekko, sugestywnie.
– Wyjdź.
Przenoszę spojrzenie, czuję nagłą ulgę. Mój pan właśnie podszedł do wejścia.
– Sam to zrobię.
Chłopak wzrusza ramionami, ale wiem, że gdy będzie miał okazję, oberwę za ten mały protest. Tom wchodzi do środka i wyciąga rękę, jego dłoń dotyka mojego policzka, a potem przenosi się na ramię, plecy. Głaszcze mnie, a ja poddaję się tej pieszczocie z rozkoszą, zapominając przez chwilę o bezsennej nocy.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.