Evi'Deth Rytuał krwi Tom 1 - Ewelina Wyspiańska-Trojniarz - ebook

Evi'Deth Rytuał krwi Tom 1 ebook

Wyspiańska-Trojniarz Ewelina

4,0

Opis

W świecie zamieszkałym przez ludzi, krasnoludy, elfy czy niziołki, w górskiej jaskini ukrywają się dwaj ostatni przedstawiciele drowów.

A tak przynajmniej wydaje się Evi`Deth – prawdziwej drowce z krwi i kości, która w nagłym przerażeniu odkrywa zwłoki swojego towarzysza. Napędzana żądzą gniewu wobec tych, którzy dokonali zbrodni, wyrusza na niebezpieczną wyprawę mającą na celu ich odnalezienie.

„Rytuał krwi” to więcej niż tylko fantastyka. To opowieść oczarowująca przygodami, zapraszająca do mrocznego świata, gdzie zemsta jest tylko jednym z motywów. To także historia o przebudzeniu, przyjaźni, poszukiwaniu własnej tożsamości i walce o równość kobiet w świecie rządzonym męską ręką – mamy tu przecież odważną i niezłomną bohaterkę, gotową udowodnić, że nie warto stawać na jej drodze, stając się tym samym symbolicznym głosem kobiecej determinacji. Bohaterce przyświeca poszukiwanie sprawiedliwości w świecie chaosu, demistyfikacja ułudy i fałszu oraz przestroga przed pochopnym ocenianiem innych. Podczas swojej wędrówki Evi`Deth dojrzewa, zdobywa wiedzę o sobie i zaczyna rozumieć, co jest naprawdę istotne. Odnalezienie swoich korzeni? Swojego miejsca na świecie? A może zadbanie o to, co ma tu i teraz?

Autorka, bazując na znanych strukturach gatunkowych, tworzy swój własny, unikalny świat pełen autentycznych bohaterów wręcz heroicznych, ale i pełnych słabości. Dynamiczne wydarzenia utrzymują czytelnika w ciągłym napięciu, a wyrazisty język, jakim posługuje się główna bohaterka, oraz subtelny humor pozwalają na spojrzenie na tę historię z przymrużeniem oka.

Książka wyróżnia się jakością wydania, co z pewnością docenią fani gatunku. Przyjemna dla oka oprawa graficzna przeplatana jest barwnymi ilustracjami i stanowi ciekawe urozmaicenie dla czytelnika. „Rytuał krwi” odznacza się innowacyjnością w procesie wydawniczym, gdyż do stworzenia grafik wykorzystano sztuczną inteligencję oraz generator AI. Tego jeszcze nie było!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
2
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ksiazkowyninja

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka!
00
Czytypslaw

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna książka. Nie mogę się doczekać 2 części
00

Popularność




Dla moich trzech muszkieterek – Agi, Edyty i Oli.

Za dopingowanie mnie do podążania za marzeniami

i napisania tej książki.

No dobrze… I co teraz? – szepnęłam do siebie, pochylona nad zimnym ciałem. Westchnęłam mimochodem.

Z ciężkim sercem przykryłam powieki zastygłych w agonii oczu. Obejrzałam dokładnie szczątki i znalazłam kilka śladów po cięciach, poparzenia oraz dziwne, dość nietypowe rany – wyglądały na efekt działania jakichś zaklęć. Walczył do końca – pomyślałam.

Zrezygnowana usiadłam na swoim posłaniu. Tylko ono pozostało nienaruszone w tej mało przytulnej jaskini i wyglądało tak samo jak dzień wcześniej, kiedy opuściłam to miejsce. Ślady szarpaniny były widoczne na prowizorycznym łożu, niewielkim stole i kufrze, z którego zwisały gdzieniegdzie moje zachlapane krwią ubrania. Nie pozostało mi nic innego, jak iść dalej… Martwy w niczym mi już nie pomożesz – pomyślałam i splunęłam na podłogę obok zwłok.

Pewnie się tego jeszcze nie domyślasz, ale jedyny świat, który do tej pory znałam, właśnie legł w gruzach…

Wstałam i beznamiętnie zaczęłam pakować swoje rzeczy do tobołka. Dorzuciłam też niewielkie zapasy żywności. Na kilka dni wystarczą. Jeszcze łuk ze starego dębu, który ponoć kiedyś zrobił mój ojciec. Mogę wyruszać.

Zanim jednak wyszłam z jaskini, po raz ostatni uklęknęłam przy tym, co pozostało z jedynej obecnej w moim życiu osoby. Ucałowałam go w usta, otarłszy nieśmiało spływającą po policzku łzę. Uśmiechnęłam się do siebie gorzko i wyszłam. Dowiem się, kto ci to zrobił, Draco. Pożałuje tego… Żegnaj.

Gdy opuściłam jaskinię, na zewnątrz panował jeszcze mrok i chłód nocy. Wzięłam głęboki wdech, a zimne powietrze wypełniło moje płuca. Zboczyłam w kierunku pobliskiej wioski. Wtem usłyszałam cichy szelest dobiegający ze strony rosnącego nieopodal starego dębu. Nie chciałam zdradzić, że zauważyłam intruza, więc nie tracąc czasu, chwyciłam łuk i wymierzyłam strzałę w kierunku rozłożystego drzewa.

– Kim jesteś i czego chcesz? – rzuciłam sucho.

Odpowiedź jednak nie padła. Policzyłam więc do pięciu, napięłam cięciwę i wycelowałam w ciemny kształt, który nie pasował do reszty konturów drzewa. Puściłam strzałę, która ze świstem przecięła powietrze. Tajemnicza postać szybko zmieniła pozycję i zajęła sąsiedni konar. Tu cię mam! Następna strzała rozwiąże ci język. Błyskawicznie posłałam w kierunku dębu kolejne ostrzeżenie.

Druga strzała ewidentnie zaskoczyła przeciwnika, bo nie umknął jej tak zwinnie, jak poprzednio. Moje uszy uraczył zduszony jęk. Teraz inaczej porozmawiamy.

Postać zachwiała się i z hukiem zwaliła z drzewa. W dłoniach nadal trzymała część konaru, który nie zapewnił jej spodziewanego bezpieczeństwa. Z tej odległości wyglądała na ludzkiego samca.

Tak, wiem, co możesz myśleć o strzelaniu do zbłąkanego i prawdopodobnie niewinnego wędrowca, ale nie byłam w nastroju ani na ceregiele, ani na litość.

– Ciekawa eskapada o tak późnej porze. Czyżby mrok nie przeszkadzał ci tak samo, jak mnie…? Ciekawe, to rzadkie u… – splunęłam siarczyście – ludzi… Szkoda tylko, żeś taki powolny. Pytam raz jeszcze, kim jesteś i czego tu szukasz?

Cierpliwość dawno mi się skończyła, więc napięłam łuk i stałam w gotowości do wystrzału.

Ranny w udo nieznajomy podejmował wysiłki, by wstać. Spod peleryny, którą próbował się osłonić, wystawały zaledwie jego oczy, te zaś zdawały się świecić w ciemności jak oczy zwierzęcia. Był wysoki, na pewno wyższy ode mnie, i dobrze zbudowany. Na jego twarzy zauważyłam trzy blizny ciągnące się od lewego oka aż do kącika ust. Poza peleryną miał na sobie dopinany kaptur, czarny skórzany kaftan wyglądający na lekki i zapewniający zwinność w walce. Na nadgarstkach nosił masywne karwasze, a u boku zwisała mu pochwa z wystającą zeń rękojeścią. Wyglądał na łowcę. Szybka ocena sytuacji – muszę utrzymać ten dystans, bo będą kłopoty.

– Ostatnie ostrzeżenie! – krzyknęłam. – Przedstaw się. Zmarnuję na ciebie jeszcze tylko jedną strzałę. Tylko… – Napięłam łuk. – Jedną… – Przymierzyłam, unosząc łuk bliżej policzka. – Strzałę…

– Wystarczy! – odezwał się wreszcie nieznajomy, a jego akcent był dosyć niecodzienny jak na te strony. Musiał przybyć z daleka.

– No proszę, jednak umiesz mówić – zadrwiłam. – Ktoś ty, człowieku? – Przy ostatnim słowie zmrużyłam oczy i nie próbowałam nawet ukrywać swojej pogardy.

– Skoro tak bardzo pragniesz mnie poznać… Gdzieżbym odmówił pięknej damie o tak nietypowej urodzie – odparł jak gdyby nigdy nic, a na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek. – Nazywam się Mathias.

Zmierzyłam go wzrokiem od stóp do głów, a on wyciągnął powoli ręce w moim kierunku, ukazując otwarte dłonie. Jakby naiwnie myślał, że ten gest może mnie uspokoić…

– Skąd się tu wziąłeś i co masz wspólnego z tym, co wydarzyło się w jaskini? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Typ poważnie działał mi już na nerwy.

– Znalazłem się tu przez przypadek – zaczął. – Zmierzam do Lasów Północnych. Przeprawiłem się nieopodal przez rwący nurt Sagi i potrzebowałem odpoczynku. Dostrzegłem tę jaskinię, a o tej porze nie myślałem o niczym, tylko o noclegu. Kiedy usłyszałem dochodzące z jaskini hałasy, postanowiłem nie ryzykować, tylko przeczekać na tym drzewie. Nie było mym zamiarem wdawać się w żadne bójki – rzekł, po czym zrobił delikatny krok w moim kierunku. – Ledwo uniknąłem jednej walki, a teraz to… Nie przyszło mi do głowy, że zostanę tak zaatakowany. I to bez ostrzeżenia.

Sądząc po jego wyglądzie, miałam poważne powody, że­by nie dać wiary ani jednemu jego słowu.

– Planujesz zbudować domek na tym drzewie, że tak długo ci zeszło? Ciało zdążyło ostygnąć, więc walka odbyła się dobrych kilka godzin temu. Nie rób ze mnie – zatrzymałam się, żeby położyć odpowiedni nacisk na słowo – idiotki! Ta jaskinia była moim schronieniem, głupcze. Zginęła w niej ważna dla mnie osoba. Mów, co wiesz!

Mężczyzna wyraźnie spłoszył się moim wrzaskiem i zatoczył się na drzewo. Mimo wszystko uśmiech nie schodził z jego twarzy.

– Spokojnie, spokojnie, urocza istoto… – rzekł i złapał się za krwawiące udo. – Nie mam z tym nic wspólnego. Jeżeli to pomoże, to usłyszałem odgłosy walki, jak już zbliżałem się do jaskini. Widziałem też kilku ubranych na czarno jeźdźców udających się na wschód. Tyle wiem. Pomożesz mi w końcu? – zapytał i wyciągnął do mnie pokrytą krwią dłoń.

– Ja? Tobie? Niby z jakiej racji? – Jego bezczelność nie mieściła mi się w głowie.

– Takiej, że przez ciebie jestem ranny, bezbronny i obficie krwawię. – Samiec ewidentnie nie zamierzał zrezygnować.

Nie miałam ani czasu, ani ochoty na jego gierki. Opuściłam łuk i odwróciłam się na pięcie w kierunku ścieżki. Nigdy nie zrozumiem ludzi…

Skąd wy, ludzie, bierzecie takie pomysły?

– Radź sobie sam – rzuciłam mu przez ramię.

– Nie możesz mnie tak zostawić – krzyknął z rezygnacją. – Nie mogę chodzić! I to ty żeś mnie tak urządziła! Musisz mi to teraz jakoś wynagrodzić… Na przykład w tej jaskini…

I miarka się przebrała. W mgnieniu oka odwróciłam się, a w świetle księżyca zamigotał szybujący w powietrzu grot. Tym razem trafiłam w prawe ramię, a strzała utkwiła tak głęboko, że przeszyła ciało na wylot, przybijając nieznajomego do drzewa.

– Miłej zabawy… – dodałam z przekąsem. – W pojedynkę.

– Prawdą jest, co mówią o drowach. – Pierwszy raz przestał się uśmiechać, a jego twarz wykrzywiła się z bólu. – Wredna i bezwzględna suka. Znajdę cię!

– Już nie mogę się doczekać. – Uśmiechnęłam się szyderczo i zawróciłam w kierunku ścieżki.

Mathias z wbitymi w udo i ramię strzałami opierał się o pień starego dębu, którego kora nasiąkała sukcesywnie jego krwią. Szkarłatna plama wokół drzewa powiększała się w rytm bicia jego serca.

Noc nadal była ciemna, kiedy dotarłam do pobliskiej wioski o jakże niewinnie brzmiącej nazwie – Bożygniew. Jak dla mnie powinni ją raczej nazwać Bożą-amnezją, ale mniejsza o to. Mieścinę tę zamieszkuje kilka rodzin, które ledwo wiążą koniec z końcem, ciężko pracując na roli. Czas wolny, o ile w ogóle go mają, umilają sobie piciem chrzczonych trunków w niewielkiej karczmie o nazwie „Pod Ubogim Wędrowcem”.

Od kiedy pamiętam, starałam się unikać skupisk ludzi i trzymać się od wioski możliwie najdalej. Niemniej jednak czasem Draco wysyłał mnie tu, żeby pohandlować wyprawianymi przez niego skórami i zrobić zapasy żywności.

Nazwa tej gospody zawsze przyprawiała mnie o uśmiech politowania, nie przypominam sobie, żeby w te rejony kiedykolwiek zawitali jacyś wędrowcy. Może nie licząc tego, którego zdjęłam pod dębem. No nic, trzeba się ogrzać.

Kiedy weszłam do karczmy, poczułam znajomą woń stęchlizny, moczu i rozlanego tu i ówdzie piwa. W izbie panował półmrok rozjaśniany gdzieniegdzie dogasającymi świecami. Poza karczmarzem, nieco zbitym z tropu moją obecnością, w środku znajdowało się niewiele osób – zajęte były raptem dwa stoliki. Pozostanie tu na noc, nie było nazbyt krzepiącą wizją, ale wybór miałam żaden – obskurny pokój w tej jakże „zacnej” karczmie albo zimny las… Aż mnie ciarki przeszły na myśl o temperaturze na zewnątrz. Do jaskini już nie wrócę…

– Hej, Gustaw! Znajdzie się dla mnie jakiś wolny kąt? – zapytałam na tyle raźno, na ile byłam w stanie w tych okolicznościach. Nie chciałam dać po sobie poznać, co się wydarzyło.

– Co ty tu robisz o tej porze? Jest środek nocy – odparł ściszonym głosem karczmarz.

– Nie twój interes – rzuciłam na odczepnego. – Potrzebuję się zatrzymać na jedną noc.

– Co też ty znowu kombinujesz, Evi’Deth…? Złe czasy idą – szepnął i zaczął nerwowo czyścić kufel szarą od brudu szmatą. – Nie powinnaś się włóczyć tak po nocy, drogie dziecko. W tych czasach ludzie są nieufni względem takich jak… ty i ten twój Draco. Tym bardziej po tym, co się stało… – dodał i wbił oczy w podłogę.

– Co się stało? Mów, co wiesz! – wyrwało mi się aż nazbyt doniośle.

W gospodzie zapanowała na chwilę cisza, a oczy gości skupiły się na mojej osobie. Uniosłam dłoń na znak skruchy, po czym mężczyźni wrócili do swoich rozmów.

– Po karczmie rozeszła się plotka, że jacyś nieznani jeźdźcy przejechali przez wioskę – szepnął do mnie Gustaw, opierając się łokciem o bar. – Cali ubrani na czarno i uzbrojeni po zęby. Nawet konie ich były czarne jak węgiel. Wszyscy w wiosce pierzchali przed nimi w popłochu, taki strach budzili.

– Kiedy to było? I w którą stronę pojechali? – zapytałam, pochylając głowę i przysuwając się do baru, żeby lepiej słyszeć.

– Bo ja tam akurat aż tak dobrze wiem… – rzekł i machnął obojętnie ścierką. – Z tego, com słyszał, to było jakoś nad ranem. A pojechali bodaj w kierunku tej waszej góry Rach. Spotkałaś ich może? – Kiedy to powiedział, zobaczyłam, jak jego twarz się zmienia, a w oczach pojawia się strach.

– Ja nie, ale Draco owszem… – odpowiedziałam, odwracając się instynktownie, żeby sprawdzić, co przykuło uwagę karczmarza.

Nim zdążyłam skończyć zdanie, w karczmie rozległo się szuranie krzeseł. Poczułam uderzenie w potylicę i tępy ból. Zakręciło mi się w głowie, zemdliło mnie, a obraz się zamazał. Co było dalej – nie pamiętam.

Ocknęłam się w zimnym i wilgotnym miejscu. Wyglądało na jakąś piwnicę. Spróbowałam się poruszyć, ale więzy na dłoniach mi to uniemożliwiły. Ktoś, kto przywiązał mnie do słupa, to zapyziały amator. Nawet nie zakrył mi oczu, jakby nie wiedział, że potrafię widzieć w ciemności. Pewnie naiwnie myśli, że w mroku nie dostrzegę postaci leżącej na sianie. Zaraz… Przecież to Jeremi, syn młynarza. O co tu chodzi?

– Jeremi, uwolnij mnie. Co to ma w ogóle znaczyć? – warknęłam głośno i stanowczo. – Poupadaliście wszyscy na głowy już w tej zapchlonej wsi, jak słowo daję!

Młodzieniec zerwał się na równe nogi jak poparzony i przyglądał mi się niepewnie.

– Skąd wiedziała, że to ja? – rzekł zapewne sam do siebie. – O bogowie, prawda to, co ludzie gadajo o was, piekielne magiczne bestyje.

– Dobrze już… skończ głupcze i mnie wypuść. I nie przejmuj się, nie gniewam się na ciebie – dodałam, udając dobrotliwy ton.

– O patrzcie ją, głupcze do mnie gada, latawica jedna. Już jo ci zara pokażę, co potrafi syn młynarza Jeremi! – Jego ton podejrzanie się zmienił, co w połączeniu z sapaniem wzbudziło moją obawę.

Zauważyłam jego nerwowe ruchy poniżej pasa. Podszedł do mnie, a właściwie bardziej opadł, gdyż potknął się o swoje opuszczone do kostek spodnie. Zwalił się na mnie całym swoim obskurnym ciężarem i zaczął się do mnie dobierać.

– Tak, od dawna żem se marzył o tej chwili… Uwięziona i bezbronna… Tera już mi nie uciekniesz. – Spojrzałam w jego oczy i dostrzegłam w nich jakiś podejrzany przebłysk obłędu. – Jaką masz gładziuchną skórę. Jaki ona ma dziwny kolor… Wygląda jak popiół. No i jeszcze te bieluśkie włosy. Na dole też takie masz? – zapytał, a ja zauważyłam krople śliny wyciekające z kącika jego ust.

Chwycił pukiel moich włosów i uniósł sobie pod nos, po czym zaczął wdychać ich zapach. Był obrzydliwie napalony, a odór jego potu unosił się nieprzyjemnie w powietrzu. Do tego jeszcze ta jego durna mina napawająca mnie odrazą. Zawsze wiedziałam, że typ nie ma równo pod sufitem, ale to już była lekka przesada.

Może mi w tej chwili współczujesz, ale obejdzie się bez tego. To już nie pierwszy raz… Przywykłam.

– Ciesz się, że się teraz nie widzisz – powiedziałam beznamiętnie. – Masz tak durną minę… Obiecuję ci tu i teraz, że z nią właśnie zdechniesz. Masz moje słowo.

W odpowiedzi na ten przytyk boleśnie wyrwał pukiel moich włosów i włożył je sobie do kieszeni niczym trofeum. Następnie zaczął szarpać się z moją koszulką, w efekcie czego rozwiązał rzemienie utrzymujące dekolt.

– Zara będzie moja i tylko moja – powtarzał do siebie i sapał coraz głośniej.

– Won ode mnie, ty nierozgarnięty zboczeńcu! – wrzasnęłam na niego i próbowałam strącić go z siebie nogami.

– O nie… nie tym razem, za długo na to czekałem – powiedział, po czym zaczął dobierać się do moich spodni.

Wtem drzwi do pomieszczenia otworzyły się, oślepiając mnie i Jeremiego wiązką wpadającego światła. Stanął w nich kolejny znajomy, a mianowicie ojciec szanownego niedoszłego gwałciciela.

– Na litość Aregona! Jeremi, co to ma znaczyć?! – Młynarz Jaremko aż zakrył dłonią usta na widok rozgrywającej się na jego oczach sceny. – Nie obrażaj bogów i natychmiast złaź z tej demonicy! – krzyknął rozwścieczony i zrzucił ze mnie syna. – Jeszcze się czymś zarazisz…

– Tatku, przepraszam, ja tylko… – zaczął Jeremi, ale szybko skończył, widząc gniewne spojrzenie ojca.

Wstał i potykając się o opuszczone spodnie, zaczął wkładać je w pośpiechu, unikając wzroku młynarza.

– Milcz i wynoś się stąd! Kazałem ci jej pilnować! Nie chędożyć!

Jeremi uciekł jak poparzony, zanosząc się szlochem.

– No, nie udał się panu syn, panie Jaremko – rzekłam, nie próbując nawet powstrzymać się od ironii. – Tak czy siak winnam panu podziękowanie. Ominął mnie gwałt wioskowego przygłupa.

– Ty też milcz, wywłoko jedna! Doszły nas słuchy o tym, że jeźdźcy przybyli tu ze względu na was. Rada Starszych na czele z burmistrzem naszego zacnego miasta Bożygniewu zdecydowała, że ty i ten twój Draco zostaniecie pojmani dla bezpieczeństwa. Będziemy was przetrzymywać na wypadek powrotu jeźdźców i oddamy was w ich ręce. Taka zapadła decyzja.

Podniosłam się i stanęłam z nim oko w oko. Młynarz cofnął się o krok, widząc, że w międzyczasie zdążyłam uwolnić się z więzów.

– Naucz tych swoich tępych chłopków lepiej wiązać więźniów. Jeźdźcy dorwali Draco i zamordowali go w jaskini, a ja wyruszam im naprzeciw, żeby się zemścić. – Poprawiłam sfatygowane spodnie i poszłam w kierunku wyjścia. Na koniec dorzuciłam jeszcze: – Moja noga więcej nie postanie w tej zapyziałej dziurze. O to możecie być spokojni.

Wyszłam z piwnicy młyna i udałam się w kierunku karczmy. Ta wyjątkowo długa noc zdawała się nareszcie dobiegać końca. Zaczęło świtać.

Weszłam do gospody i odnalazłam wzrokiem Gustawa. Był bardzo zmieszany i nie podnosząc na mnie oczu, nerwowo wycierał blat ulubioną szmatą.

– Racz wybaczyć. Nie miałem z tym nic wspólnego, biedactwo – zaczął, kiedy podeszłam bliżej. – Koszula… – dodał i odruchowo położył dłoń na swoim torsie w miejscu, gdzie wszystko było mi widać.

Jak myślisz, jak to zauważył, skoro wcale na mnie nie patrzył?

– Niech ci będzie, Gustawie, nic o tym nie wiedziałeś. Gdzie są moje rzeczy?

– Schowałem je w kufrze, moja droga. – Kiwnął głową i dodał: – Tam pod oknem. Już tu nie wrócisz, co Evi’Deth?

– Nie zanosi się – odparłam sucho. – A przynajmniej nie mam takiego zamiaru. Bywaj, Gustawie. W morzu ludzkich śmieci z tobą zawsze można było normalnie porozmawiać.

– Z twoich ust to nie lada komplement… – rzekł z lekkim przekąsem. – Niech bogowie mają cię w opiece, dziecko. Życie cię nie oszczędza, nie ma co… – dodał, dalej nie podnosząc wzroku znad brudnego blatu.

Poprawiłam koszulę i mocno zasznurowałam rzemienie. Spodniom na szczęście nic wielkiego się nie stało. Podeszłam do okna i otworzyłam masywny kufer. Było tam wszystko, z czym przyszłam. Poczciwina z tego Gustawa. Inny na jego miejscu od razu zachachmęciłby resztę mojego skromnego dobytku, a tu było wszystko. Zabrałam, co moje, i zamknęłam wieko. Przez otwarte okiennice zobaczyłam jeszcze młynarza. W oknie stał Jeremi wąchający pukiel moich włosów i robiący energiczne ruchy ręką poniżej linii brzucha… To było zbyt obrzydliwe nawet jak na moją wytrzymałość. Napięłam łuk i wypuściłam strzałę w jego kierunku. Ta wbiła się w jedno ucho, a wyszła drugim. Zastygł z miną pełną ekstazy, nieświadomy, kiedy jego marne życie dobiegło końca… Wyglądał naprawdę durnie.

Nie sądziłam, że tak szybko będzie mi dane dotrzymać obietnicy… Teraz już naprawdę czas na mnie.

Czym prędzej spakowałam manatki i opuściłam Bożygniew. Granice wioski wytyczały targane wiatrem kopczyki mąki. Kiedy je mijałam, przypomniały mi się zamierzchłe czasy i historia, dzięki której moja wiara w bezmiar ludzkiej głupoty i chciwości na zawsze pozostanie niezachwiana. Było to już z pięć lat temu, kiedy cmentarz za młynem nawiedzała nocami tajemnicza zmora, która pozostawiała po sobie otwarte groby i rozbebeszone zwłoki. Siała spustoszenie dobrych kilka księżyców, a wieśniacy ze strachu prześcigali się w wymyślaniu coraz to nowych potworności, jakie podobno tam widzieli.

Sprawa nabrała rumieńców, kiedy znaleziono odkryty i zbezczeszczony grobowiec rodziny burmistrza. Naczelnik tej zabitej dechami mieściny w końcu zareagował i zwrócił się o pomoc do najgroźniejszej osoby w okolicy. Nie był to oczywiście nikt inny jak Draco. Pamiętam, jakby to było dziś, jak ten spaślak łapczywie łapał oddech, kiedy wraz z Jaremko cudem wdrapali się na górę Rach do naszej jaskini. Wydawało się, że może zejść na zawał w każdej chwili. Draco miał w nosie sprawy ludzi, więc spławił delegację bez zamiaru chociażby jej wysłuchania. W moim przypadku górę wzięła ciekawość…

A może wrodzona złośliwość? To już zostawiam twojej ocenie.

– Co to za potworna – podkreśliłam to słowo – bestia was nawiedza, że witacie w naszych skromnych progach? Możecie powiedzieć coś więcej?

– O bogowie… – zaczął burmistrz, zasłaniając usta. – Bestyja, jakich mało – odpowiedział, wymachując rękoma z niezdrowym entuzjazmem. – Groby rozbija i szczątki poćciwych mieszkańców bez ćci pożera! Tylko nocą łajza grasuje. Rzućcie okiem, co? Nikt tak dobrze łukiem nie włada w tej okolicy jak wasza dwójka.

– Tak, odmieńcy! Przydajcie się w końcu na co i dla miasta zróbta co dobrego – poparł burmistrza młynarz Jaremko.

Miasta… A to dobre…

Draco tylko wywrócił oczami i zmierzył przybyszów przepełnionym drwiną spojrzeniem.

– Musicie wy barierę zrobić, żeby zło ode wsi odegnać – odezwał się z poważną miną, naśladując ich sposób mówienia.

– Czymże my by to mieli zrobić? – dopytywał burmistrz, otwierając szerzej oczy. – Odmieńcy to pewno się znajo na takich… – ściszył głos – ćarach…

– Jak to czym? Najświętszem dobrem waszem – odparł Draco tak pompatycznym tonem, że aż zaśmiałam się w duchu.

– Mąka… – rzekł Jaremko, jakby właśnie doznał przebłysku geniuszu. – Toć na pomysł przedni, żem wpadł. Jak święte znaki zrobim dookoła miasta, to na pewno zło omijać nas będzie. – Podrzucił pomysł rozochocony wizją szybkiego wzbogacenia.

Minęło może ze dwa dni, kiedy ta dwójka pojawiła się ponownie. Jak nietrudno się domyślić, zmora w dalszym ciągu ucztowała na cmentarzu. Rozbawiona tym, że mąka nie załatwiła sprawy, zgodziłam się za odpowiednią opłatą sprawdzić, co to jest za potworzysko, żeby już nie mieszać w to Draco. Okazało się, że ową „bestyją” był niewielkich rozmiarów ghul i to on siał to całe spustoszenie. Przyczaiłam się na niego nocą, kiedy wyszedł na żer. Wystarczyło zaledwie parę strzał i już było po sprawie. Nawet nie zdążył się zorientować, kiedy oddał ostatni przepełniony zgnilizną dech.

Następnego dnia to ja udałam się do domu burmistrza. Głowa ghula go co prawda ucieszyła, ale zachowywał się nieco dziwnie. Nie wpuścił mnie do środka i rozglądał się nerwowo na boki w obawie, czy nikt nas nie obserwuje. Odebrał trofeum, po czym rzucił mi od niechcenia sakiewkę, która była znacznie lżejsza, niż się umawialiśmy.

– Evi’Deth, nie opowiadajta nikomu o tym, co napadało na smęntarzu – obwieścił. – Mieszkańcy naszego pięknego miasta dali wiarę słowom Jaremko, jakoby to zły duch nawiedzał Bożygniew i ratować się przed nim nie idzie inaczej, jak tylko usypując święte kopczyki z mąki wokół domostwa.

– Złoty interes – skwitowałam i ze zniecierpliwieniem wywróciłam oczami. – Czemu miałabym kłamać?

Jego twarz momentalnie skamieniała. Spojrzał na mnie podejrzliwie, a następnie podrzucił mi drugą sakiewkę, która była już cięższa. Zajrzałam do środka i muszę przyznać, że warto było trzymać język za zębami.

– Pan płaci, pan wymaga – dodałam z zadowoleniem, zawiązując mieszek.

Minęło tyle czasu od tego wydarzenia, a mieszkańcy do tej pory wytrwale marnują dobrą mąkę. Dla młynarza i burmistrza to czysty zysk. A te gnoje tak mi się odwdzięczają – pomyślałam. Zerknęłam za siebie na rozdmuchiwane przez wiatr kopczyki i obiecałam sobie, że nigdy więcej tu nie wrócę.

Kiedy opuściłam Bożygniew, słońce wznosiło się ponad horyzont. Z tego, co się dowiedziałam, jeźdźcy udali się na wschód. Nigdy nie interesowałam się okolicą, liczyła się dla mnie tylko Rach i las dookoła niej. Nic więcej nie było mi potrzebne, nawet Lasy Północne po drugiej stronie szczytu odwiedziłam może ze dwa razy i to jako dziecko. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, gdzie się udać, więc ruszyłam wydeptanym traktem na południe. Gdzieś dojść muszę…

Copyright © Ewelina Wyspiańska-Trojniarz 2023

www.wyspianska.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Magdalena Ceglarz

Korekta: Erato

Pomysłodawca okładki: Maciej Trojniarz

Projekt okładki: Marcin Strzałka

Oprawa graficzna: Marcin Strzałka

https://behance.net/prymz

Projekt mapy świata: Maciej Trojniarz

Projekt mapy miasta: Michalina Trojniarz

Fotografia: Adrian Szczygieł

Pozostałe grafiki w książce zostały wykonane przy pomocy

sztucznej inteligencji i generatora AI

DTP: Graph-Sign

BookEdit

tel.: 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.com/BookEditpl

instagram.com/bookedit.pl/

ISBN 978-83-67539-74-6