Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
192 osoby interesują się tą książką
Spin-off dwóch dylogii „Reguły pożądania” i „Związani układem”!
Ares Hogan, syn znanego prokuratora Jasona Hogana i cenionej mecenas Isabelli Hogan, dorastał w cieniu oczekiwań rodziców. Jego życie splata się z losami Molly McCann, córki lidera brazylijskiej mafii, Sainta McCanna, która po odejściu ojca przenosi się wraz z mamą, Asterią Hunter, do USA.
Od najmłodszych lat Ares odczuwał potrzebę ochrony Molly, a z czasem ich relacja przeradza się w głęboką więź. Dziewczyna zmaga się z emocjonalnymi problemami, ale te prowadzą ją do uzależnienia, a w konsekwencji do leczenia na odwyku.
Po znalezieniu przez policję ciała w parku, z dołączoną do zwłok notatką wskazującą na związek Sainta z morderstwem, Molly postanawia wrócić do Brazylii i rozpoczyna treningi w akademii policyjnej, by odkryć prawdę o ojcu.
Tymczasem Ares wyjeżdża na studia prawnicze na Harvard, a trudności w utrzymaniu relacji młodych kochanków zmuszają ich do rozstania.
Czy mimo rozłąki i przeciwności rzucanych im przez los, przeznaczenie da im drugą szansę?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 776
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Joanna Balicka
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Anna Łakuta, Martyna Góralewska, Dominika Kalisz
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-799-1 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
MOLLY
Obraz mojego ojca zaczął blednąć w pamięci, a pod wpływem upływającego czasu wspomnienia uciekały mi przez palce. Strach związany z kompletnym zaniknięciem jego twarzy był na tyle przerażający, że skłonił mnie do uwiecznienia go na portretach, by o nim nie zapomnieć.
Gorzej było jednak z głosem, to jak ponura melodia wyryta w moim umyśle. Pamiętam tylko, że brzmiał szorstko, chrapliwie, a jego szept układał mnie do snu. Nic nie zdołało ukoić moich nerwów tak, jak jego tembr.
Do tej pory pamiętam echo jego pożegnalnych słów wypowiedzianych w dniu, gdy widziałam go po raz ostatni.
– Wiesz, że wracamy dziś do domu?
Ale on nigdy nie wrócił ani do domu w Rio, ani do domu w tej przeklętej Kalifornii. Od tamtej pory jego powrót stał się nieosiągalnym marzeniem.
Pamiętam kłótnie rodziców, udręczone krzyki matki, jej twarz skąpaną we łzach. Mając te kilka lat, nie znałam jeszcze angielskiego, a w naszym domu mówiło się wyłącznie po portugalsku. Nie rozumiałam tych dyskusji aż do dnia, w którym pojawiło się zrozumienie tego jednego zdania:
Powiedz naszemu dziecku, że jej ojciec może umrzeć, bo bardziej zależy mu na mafii niż na własnej rodzinie.
Nigdy nie stałam się świadkiem takiej rezygnacji wypisanej na twarzy mojego ojca.
Przez cały dzień nosiłam w sobie to przedziwne uczucie niepokoju, zapowiadające nieszczęście, że wydarzy się coś złego, ale jeszcze nie wiedziałam co. Byłam zbyt mała, by zrozumieć ich spory czy decyzje, ale nigdy nie zapomnę tego, co powiedział mi tata, gdy zostaliśmy sami.
– Mama zabierze cię na wakacje. Potrwają odrobinę dłużej niż zazwyczaj, może nawet okażą się najdłuższe w twoim życiu.
Patrzyłam mu w oczy, gdy kucał naprzeciwko mnie. W tej prywatnej chwili nasze spojrzenia się spotkały, a jego zdawało się ciężkie od smutku. Wydawał się obcy, choć w tak znajomym wydaniu, pozostawiając niezatarty ślad w moim sercu.
– Kiedy cię zobaczę? – zapytałam.
Mięsień na jego szczęce drgnął, gdy przełykał ślinę. Zawahał się w milczeniu, chwycił mnie za rękę, przyjrzał się jej z każdej strony, po czym ucałował jej wierzch. Gdy nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, kącik jego ust ledwie drgnął, lecz to zaniknęło, kiedy tylko zacisnął wargi. To nie przypominało nawet uśmiechu, a pełen napięcia grymas.
– Wkrótce – złożył obietnicę.
– Co to znaczy? – Zmarszczyłam brwi. – Jak długo?
– Trochę czasu – odpowiedział. – Możesz mnie nie widzieć, ale będę obok. Będę cię chronił, by nic nigdy ci nie zagroziło. – Przebiegł spojrzeniem po mojej twarzy. – Po prostu tam będę.
Rzeczy rozwijały się bardzo szybko. Jeszcze tego samego wieczoru zabrano mnie do domu, ale nie wiedziałam, co się dzieje, dopóki nie wróciła mama. Zbiegłam po schodach, nie mogąc się doczekać, aż wreszcie wpadnę w jej objęcia. Poza tatą, była jedyną osobą, którą teraz miałam.
Mój bieg zamienił się w pojedyncze kroki, dopóki nogi nie przywarły mi do podłogi. Mama nie przypominała mamy. Była blada, miała sine usta, zmęczone oczy przyćmione smutkiem, twarz wykrzywioną od płaczu i spojrzenie tak puste, że wycofałam się o krok.
Wtedy poczułam ciężar zbliżającej się tragedii, ale nie miałam pojęcia, co właściwie się wydarzyło.
Trzy dni później wszyscy spotkaliśmy się w parku. Z perspektywy czasu wiem, że to nie park, a cmentarz. Skrzynia na skarby okazała się trumną, a zebrani wokół ludzie nie spotkali się tam w ramach przywitania taty, a pożegnania się z nim.
Niewielu zostało wtajemniczonych w fakt, że trumna była pusta, co spotęgowało moje zakłopotanie.
Wtedy nie wiedziałam. Teraz już wiem.
Na złotych wybrzeżach Kalifornii otworzył się przede mną nieznany świat. Los Angeles od samego początku wydawało mi się takie obce, dziwne. Nie pasowałam tu. Nigdzie już nie pasowałam. Nie znajdowałam pocieszenia w symfonii obcego języka ani w twarzach ludzi mijających mnie bez nawet spojrzenia, nie znałam nikogo, nie rozumiałam niczego, nikt nie odpowiadał mi na pytania, a te nie dawały mi spokoju.
Smutni panowie w garniturach nie opuszczali nas na krok. Stanowili integralną część naszego życia, a z mamą było coraz gorzej. Wszyscy wokół zapewniali mnie, że jest chora i nie czuje się najlepiej, że muszę jej pomagać i nie sprawiać problemów.
Nasz nowy dom, obiecujący schronienie, stał się moim więzieniem. Mogłam wychodzić z niego wyłącznie w określonych godzinach, nigdy sama. Zabroniono mi rozmawiać z innymi. Raz w tygodniu smutni panowie dokładnie przeszukiwali mój pokój, jakby czegoś szukali – i czymkolwiek to było, nigdy tego nie znajdowali.
Czasem, gdy bawiłam się w ogródku, przez szczeliny w żywopłocie obserwowałam ludzi przechodzących obok domu. Patrzyłam na inne dzieci. Były takie szczęśliwe, jeździły na rowerach, uciekały przed swoimi rodzicami albo wręcz przeciwnie – szły z nimi za rękę albo jadły lody czy głośno śpiewały.
Ja nie robiłam żadnej z tych rzeczy. Mama co noc zaglądała do mojego pokoju, przysiadała na skraju łóżka i sprawdzała, czy oddycham. A później płakała. Musiała myśleć, że śpię, ale nigdy nie spałam. Słyszałam ją za każdym razem i bałam się drgnąć, chociaż gardło ściskało mi się z pragnienia, aby się rozpłakać, ponieważ moja mama się smuciła, a ja nie wiedziałam dlaczego.
Pośród tej samotności pojawił się przebłysk towarzystwa. Pierwszym dzieckiem, które poznałam w nowym miejscu, był Ares, chłopiec z burzą włosów, o zaciętym spojrzeniu i uśmiechu tak szczerym, że mnie wydawał się wręcz nienaturalny.
Smutni panowie pozwolili nam spędzać razem czas, co było jednocześnie fajne i dziwne. Fajne, bo Ares miał dużo zabawek i czasem mnie rozśmieszał, ale dziwne, bo nie rozumiałam, co do mnie mówił. I chociaż nasze słowa brzmiały dla nas obco, jego uśmiech wypełniał lukę w zrozumieniu, tworząc więź przekraczającą bariery językowe.
Któregoś razu wyjął książkę z regału wypełnionego innymi woluminami, położył się ze mną na dywanie i pokazywał słowa po angielsku z odpowiadającymi im obrazkami. Spędzaliśmy tak każde popołudnie, ale tylko w jego domu, nigdy u mnie.
Stąd dowiedziałam się, co oznacza „cześć”, „przyjaciel”, „lampa”, „igła”, „łóżko”, „pokój” i wiele innych. Oglądaliśmy bajki, podczas których specjalnie dla mnie włączał napisy po portugalsku, co pozwalało mi lepiej zrozumieć tutejszy język, a dodatkowe zajęcia z nianią wzbogaciły mój zasób słów, zanim jeszcze poszłam do szkoły.
W podstawówce poznałam swoich przyjaciół, głównie dzięki Aresowi: Vaianę, Rhysa, Ace’a i Keirana. Vai była jeszcze bardziej nieśmiała niż ja, choć nie sądziłam, że to możliwe. To cicha, spokojna dziewczyna. Bała się zabierać głos w trakcie lekcji, tylko cały czas notowała w swoim zeszycie. Ale lubiłam ją, i to bardzo. Nie oceniała mnie, nie wytykała koloru moich włosów i nie wyśmiewała mojego akcentu.
Rhys, jej brat bliźniak, stanowił jej kompletne przeciwieństwo. Był buńczuczny, niegrzeczny, czasem bezczelny i irytujący, jakby zasady obowiązujące w szkole dotyczyły wszystkich, tylko nie jego.
Ace wydał mi się dziki, wszędzie było go pełno i prawdę mówiąc, dzień bez niego to dzień stracony. Humor każdego z naszej paczki ulegał diametralnej zmianie, gdy pojawiał się na horyzoncie, przez to, jaki był zabawny, i chociaż czasem zdarzyło mu się nabroić, to zazwyczaj wychodził z tego lekką ręką.
Keiran okazał się spokojny i opanowany, gdy przebywał w towarzystwie dziewczyn, ale jego prawdziwe oblicze wychodziło na jaw, gdy koledzy zaciągali go do głupich zabaw. Czasem wstydził się przyznać przed innymi, że lubił czytać książki, bo chłopcy, z wyjątkiem Aresa, traktowali naukę jak zło konieczne.
Wiele rzeczy się zmieniło, gdy poszliśmy do liceum, a nasza paczka pomniejszyła się o Keirana, bo ten wyprowadził się z rodzicami do Denver.
Naprawdę wiele się zmieniło.
Może nawet i zbyt wiele.
Kończyłam wiązać włosy w wysoką kitkę, upewniając się, że żaden kosmyk, poza przednimi pasmami, nie wysunie się podczas kolejnej rundy biegu. Do tej pory zrobiłam już dwa kilometry, jeszcze jeden i koniec na dziś. Oparłam dłonie na biodrach, którymi kołysałam, by rozluźnić napięcie.
Pchnięcie z bara wyprowadziło mnie z równowagi, a promieniujący ból rozszedł się po ramieniu.
– Patrz, gdzie leziesz, piegowata – parsknęła blondynka.
Jej dwie przydupaski ryknęły śmiechem, rzucając mi prześmiewcze spojrzenie przez ramię.
Tiana von Ackerman, licealna księżniczka, córka jednego z potężniejszych biznesmenów w stanie i mój największy wrzód na dupie. Zwinęłam dłonie w pięści, a gniew ściął mi krew w żyłach w mniej niż pół sekundy.
Przygotowywałam się do zawodów od kilku dobrych miesięcy, doskonale zdając sobie sprawę, że nawet jeśli moje wyniki w nauce nie były najlepsze, to dzięki osiągnięciom sportowym uda mi się uzyskać stypendium i punkty na studia.
Kurwa, najchętniej złapałabym ją za włosy i przeorała boisko jej pierdolonym ryjem, gdyby nie to, że trenerka spoglądała na mnie z trybun. Zdawała sobie sprawę, że bywałam niestabilna i wybuchowa, w dodatku to ona pierwsza zaoferowała mi dołączenie do sekcji biegaczy, bym mogła wyrzucić z siebie negatywne emocje. To działało, dopóki ta blond pizda nie stawała w zasięgu mojego wzroku.
– Przestań – usłyszałam za sobą.
Zerknęłam z zaskoczeniem na Aresa, który znalazł się tak blisko mnie, że musiałam zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Nie zwracaj na nią uwagi – mruknął, lustrując mnie. – Nie pozwól, by wyprowadziła cię z równowagi. Jej właśnie o to chodzi.
Uciekłam wzrokiem do trybun, trenerka właśnie je opuszczała. Najwyraźniej obecność chłopaka irytowała ją tak bardzo jak mnie.
– Idź sobie – wycedziłam.
– Molly…
– Nie potrzebuję twoich porad, okej? – Skrzyżowałam ramiona pod piersiami. – Wkurwiasz mnie tak samo jak ona.
Ares to… Ares. Złote dziecko Hoganów, syn prawniczki i prokuratora okręgowego. Przekleństwo mojej rodziny. Jego ojciec nawet nie krył niechęci wobec mojego taty. Może i pomógł nam w bezpiecznym przedostaniu się do Stanów, ale to on stał za zrujnowaniem mojego dzieciństwa, począwszy od aresztowania taty, zanim w ogóle przyszłam na świat, a skończywszy na zawieszeniu nad nami czarnych chmur w związku z programem ochrony świadków, wszystkich tych pieprzonych zasad i stałego nadzoru.
Nie było w tym mieście osoby, która nie lubiłaby Aresa. Każdy traktował go jak chodzące bóstwo, ideał bez skazy, perfekcyjną kopię swojego ojca. Miał niesamowite wyniki w nauce, razem z Vaianą startowali w wielu olimpiadach naukowych, reprezentując All Hallows Academy, a to wszystko za sprawą jego doskonałej pamięci i wrodzonej błyskotliwości. Do tego był kapitanem szkolnej drużyny footballowej, ale niedawno oddał ten tytuł swojemu najlepszemu przyjacielowi – Rhysowi.
Ta cała jego perfekcyjna otoczka cholernie mnie drażniła.
Podmuch gorącego powietrza połaskotał mnie w kark, gdy Ares stanął za mną. Silne dłonie sięgnęły moich bioder, ustawiając mnie w wyprostowanej pozycji. Nakrył mi plecy swoim torsem, a fakt, że miałam na sobie jedynie sportowy top, niczego nie ułatwiał. Nie byłam w stanie ukryć gęsiej skórki pokrywającej moją skórę, chociaż słońce prażyło jak cholera.
– Zamknij oczy – polecił.
– Ares, nie mam na to…
– Po prostu się poddaj, Molly – wychrypiał mi do ucha. – No dalej.
W pierwszej chwili miałam ochotę obrócić się na pięcie i strzelić mu w łeb za to, że w ogóle znalazł się tak blisko mnie… ale z innej strony potrzebowałam pozbyć się piętrzącej we mnie agresji.
– Oddychaj – szepnął. – Wdech… i wydech.
Przesunął dłoń wyżej, na odkrytą część brzucha, i przejechał po skórze opuszkami. Wilgotne, niezwykle gorące wargi ledwie musnęły miejsce za uchem, wyrywając mi z ust coś pomiędzy jękiem a westchnieniem.
– Jesteś od niej dużo lepsza i doskonale o tym wiesz – mówił kojącym głosem. – Ona też o tym wie, dlatego stara się wpłynąć na twoją psychikę, by zburzyć twoją pewność siebie.
Rozchyliłam powieki, czując nagły przypływ frustracji. Odsunęłam się od niego, obrzucając go sekundowym spojrzeniem, i w pośpiechu ruszyłam w stronę trybun.
– Molly… nie możesz pozwolić, by…
– Daj mi spokój – warknęłam. – I nigdy więcej tego nie rób, Ares. Nie potrzebuję twojej zakichanej litości.
Wciągnęłam na siebie bluzę, nie marząc o niczym innym, by jak najszybciej wrócić do domu i zamknąć się w swoim pokoju. Pchnęłam drzwi do szatni, skąd dobiegały głosy. Z zaskoczeniem przyjęłam obecność dyrektorki, trenerki i policjantki.
– Nigdzie jej nie ma! – wyła Tiana. – To prezent od taty, schowałam ją do torebki i… – zanosiła się szlochem. – Nie ma możliwości, by tak po prostu wyparowała!
Przewróciłam oczami. Fajnie, że ktoś dał jej wreszcie prawdziwy powód do płaczu. Wbiłam kod do swojej szafki, po czym sięgnęłam po sportową torbę.
– Czy ktoś w tym czasie mógł przebywać w szatni? – zapytała funkcjonariuszka.
– Ona! – rzuciła z zawiłością.
Podniosłam głowę, orientując się, że dziewczyna wskazywała mnie palcem. Zmarszczyłam brwi w dezorientacji.
– Znowu się czegoś nawdychałaś? – prychnęłam.
– Tylko ty byłaś w szatni, wszyscy inni skończyli treningi godzinę temu! – Zbliżyła się do mnie niczym żmija gotowa do ataku. – Oddawaj moją bransoletkę, złodziejko!
Krew odpłynęła mi z twarzy. Ściągnęłam brwi, zerkając to na nią, to na kobiety i znów na nią.
– Nie brałam twojej bransoletki – odparowałam. – Na co byłaby mi potrzebna? Nie widzisz, że nie lubię biżuterii?
– Skoro nawet twój stary cię nie chciał, to pewnie chciałaś poczuć się choć odrobinę ważna przez ukradnięcie tego, co dał mi mój tata. – Skrzyżowała ramiona pod piersiami, a na jej usta wypłynął pełen dominacji uśmiech. – Albo by sprzedać ją na dragi, ćpunko.
Gwiazdki mignęły mi przed oczami, a fala gniewu kompletnie zabarwiła obraz na krwistoczerwono. Odepchnęłam ją od siebie prężnym ruchem, a gdy miałam wymierzyć jej cios, policjantka chwyciła mnie w pasie i odciągnęła od tej durnej pizdy.
– Jeszcze słowo o moim ojcu, ty kurwo, a cię zajebię! – Gardło aż zapłonęło mi od wrzasku. – Nie waż się o nim wypowiadać!
– Molly! – pisnęła dyrektorka. – Panuj nad nerwami, moja droga. Takie słownictwo nie przystoi…
– Jebana szajbuska! – krzyknęła Tiana. – Powinniście już dawno wywalić ją z tej szkoły!
– Zamknij się! – Miotałam się w uścisku policjantki, ledwie mogła mnie utrzymać.
– Panno McCann, proszę natychmiast się uspokoić, zanim zostanę zmuszona założyć pani kajdanki dla bezpieczeństwa – upomniała mnie. – Jeśli uważa pani, że nie ma podstaw do oskarżeń, to nie ma się pani czym martwić, prawda?
Może i prawda, ale to nie zmieniało faktu, że miałam ochotę rozjebać jej łeb o posadzkę.
– Będziesz spokojna? – dopytywała.
Oblizałam spierzchnięte wargi, nim ostrożnie pokiwałam głową.
– Dobrze. Usiądź, proszę.
Wykonałam jej polecenie, zajmując miejsce w rogu szatni.
– Nie mam nic do ukrycia – zapewniłam. – Możecie przeszukać mi wszystkie rzeczy, mam to gdzieś.
Policjantka miała mnie na oku, dopóki nie wyjęła mojej torby z szafki. Skrzyżowałam ramiona na piersi i z jękiem odchyliłam głowę w tył. Już dawno powinnam być w drodze do domu, a zamiast tego musiałam tu ślęczeć przez tę kretynkę.
– Czy to ta? – zapytała mundurowa.
Moje oczy natychmiast sięgnęły błyskotki trzymanej przez funkcjonariuszkę tuż nad moją torbą. Rozchyliłam usta, czując w nich nagłą suchość. Nie wierzę… jak mogła mi to zrobić?!
– Och, moja bransoletka! – jęknęła Tiana. – Wiedziałam, że ta pieguska ją ukradła! Mówiłam wam!
– Niczego nie ukradłam – zapewniłam, czując napływające mi do oczu łzy wściekłości. – Musiałaś mi to podrzucić.
– Czy ty siebie w ogóle słyszysz? – prychnęła urażona. – Ukradłaś ją, a teraz bezczelnie próbujesz mnie oczernić!
– To ty próbujesz mnie oczernić, bo doskonale wiesz, że nie masz ze mną szans w zawodach – wycedziłam, podrywając się na równe nogi. – Skoro legalne środki nie zadziałały, to rozegrałaś szopkę, ale nie myśl sobie, że to przejdzie.
– Molly, przykro mi, ale bransoletka Tiany znajdowała się w twojej torbie – odparła dyrektorka.
– Nie ukradłam jej, przysięgam. – Przycisnęłam dłoń do piersi. – Nie było mnie tu dwie godziny, w tym czasie trenowałam do zawodów.
– Sprawdzilibyśmy monitoring, ale w związku z ostatnią awarią kamery w tej części budynku nie działają – kontynuowała. – Przykro mi, Molly, ale do czasu wyjaśnienia sprawy nie mogę dopuścić cię do zawodów. Dodatkowo zostaniesz zawieszona na trzy dni.
– Ale ja naprawdę jej nie ukradłam! – Mój głos stał się zdławiony z emocji.
Wystarczyło spojrzeć jej w oczy, by wiedzieć, że mi nie wierzyła i szybko się to nie zmieni. Prychnęłam, kręcąc przy tym głową. Niewiele mówiąc, zgarnęłam torbę, przerzuciłam ją sobie przez ramię i wyszłam z tego jebanego cyrku.
Już nie mogłam się doczekać, kiedy tylko znajdę się z tą zdzirą sam na sam, by wypatroszyć ją jak wieprza w ubojni.
Powrót do domu nie napawał mnie w żadnym stopniu optymizmem. Wiedziałam, że matka prawdopodobnie już dostała telefon ze szkoły, a gdy przekroczyłam próg, moim celem stało się wbiegnięcie na schody i zamknięcie się w pokoju, dopóki nie zostanę odwieszona.
Byłam już w połowie drogi na piętro, gdy usłyszałam znajomy głos.
– Ani kroku dalej – mruknęła mama.
Zacisnęłam powieki, przeklinając się w duchu. Odwróciłam się w jej stronę, po czym wyrzuciłam ramiona w górę.
– Powiedz, co masz powiedzieć, i daj mi spokój – wymamrotałam.
– Molly, zmień ton. – Wystawiła palec w moją stronę. – Zejdź na dół i porozmawiaj ze mną.
– Mamo, ostatnie, czego teraz potrzebuję, to żebyś suszyła mi głowę.
– Suszyła ci głowę? – Wsparła dłonie na biodrach, patrząc wymownie. – Molly, właśnie zostałaś oskarżona o poważne przestępstwo. Masz mi w ogóle coś do powiedzenia w tej sprawie?
– Nie.
– Porozmawiaj ze mną – usłyszałam jej błagalny ton. – Wiem, że masz ostatnio trudny okres, ale… – Zwiesiła ramiona. – Skarbie, proszę. Czuję, że się ode mnie oddalasz, a to łamie mi serce.
Przeniosłam wzrok na swoje buty, a z nerwów zaczęłam żuć dolną wargę. Poddałam się. Z westchnieniem porzuciłam torbę na podłogę, po czym powędrowałam za mamą do salonu.
– Raven, odrobiłeś już pracę domową?
Mój młodszy brat wylegiwał się na dywanie i nie odrywał wzroku od telewizora. Pierwsze, co robił, gdy wracał ze szkoły, to grał na konsoli.
– Nie mam żadnej pracy domowej – odparował, rzucając na nas spojrzenie przez ramię.
Młody był tak podobny do taty, że czasem trudno przychodziło mi przestać się na niego gapić. Miał ciemne oczy, krótko przystrzyżone włosy, nieco zadarty nos i wyostrzone linie żuchwy.
– W takim razie idź na chwilę na górę – poprosiła mama. – Muszę porozmawiać z Molly.
Raven zastopował grę, a kącik jego ust wygiął się cwaniacko, gdy na mnie spojrzał.
– Nabroiłaś? – skomentował beznamiętnie.
– Zjeżdżaj – fuknęłam.
Uniósł dłonie w poddańczym geście. Porzucił pada na sofie i czmychnął na piętro. Obie nasłuchiwałyśmy dźwięku zamykanych drzwi, a gdy tak się stało, poczułam na sobie żelazny wzrok mamy.
– Molly, mamy za sobą wiele nieprzyjemnych spraw, ale nie jestem w stanie uwierzyć, że byłabyś zdolna do kradzieży.
– Niczego nie ukradłam. – Czułam się zmęczona ciągłym tłumaczeniem.
– To jak do tego doszło? – Uniosła brwi.
– Ta suka była zazdrosna o to, że…
– Molly – skarciła mnie sykiem. – Nie przeklinaj.
– Tiana wiedziała, że nie ma ze mną szans w reprezentowaniu All Hallows na zawodach, więc ukartowała scenę. Podrzuciła mi do torby swoją bransoletkę, by zrobić aferę, że to ja ją ukradłam. – Zwiesiłam ramiona ze zrezygnowaniem. – Ona mnie nienawidzi, mamo. Mówiła złe rzeczy o tacie.
Na wspomnienie o ojcu mama zastygła. Przekręciła głowę, zacisnęła powieki i wypuściła długo wstrzymywane w płucach powietrze.
– Wiesz, że stanę po twojej stronie tak długo, dopóki trzymasz się prawa. – Ponownie odnalazła mnie spojrzeniem. – Musisz być rozsądna i nie nadużywać mojego zaufania. Ostatnim razem omal cię nie straciłam przez to, że znaleźli w twoich rzeczach narkotyki.
– Tamten raz naprawdę był ostatni – odparowałam. – Mogę już iść? Jestem zmęczona, chciałabym wziąć prysznic po treningu.
– Chodź do mnie. – Wyciągnęła ramiona w oczekiwaniu.
Normalnie przewróciłabym oczami, ale po wielu tygodniach zażartych kłótni wiedziałam, że najwyraźniej obie potrzebowałyśmy tej bliskości. Pokonałam dzielący nas dystans, pozwalając, by mama mnie objęła.
– Porozmawiam z dyrektorką, spróbuję jakoś załagodzić sytuację – obiecała, głaszcząc mnie po włosach. – Wiem, że te zawody są dla ciebie ważne.
– Nie trzeba – mruknęłam. – Sama to załatwię.
– Molly, proszę, nie sprowadzaj na siebie kłopotów. – Przytuliła mnie jeszcze mocniej. – Wiesz, że takie sprawy można załatwić pokojowo.
Miałam już otworzyć usta, gdy powstrzymał mnie przed tym Christian, który właśnie przekroczył próg domu. Zacisnęłam wargi, po czym odsunęłam się od mamy.
– Cześć, dziewczyny – rzucił tym swoim irytująco miłym tonem. – Co to za przytulanki? Co mnie ominęło?
Obrzuciłam go spojrzeniem i w kompletnym milczeniu minęłam go w drodze na schody. Christian od kilku lat spotykał się z mamą, i chociaż Raven go uwielbiał, ja czułam się zdradzona. Nienawidziłam, gdy próbował zastępować mi tatę. Nigdy nim nie był i nigdy nie zostanie, co wielokrotnie dawałam mu do zrozumienia, a mimo tego wciąż starał się udawać tego zabawnego i wspierającego typa.
Po tym, jak wzięłam prysznic, zamknęłam się na dobre w swoim pokoju. Z westchnieniem usiadłam na podłodze obok łóżka i nakręciłam pozytywkę, a po chwili wypłynęły z niej dźwięki Part of Your World z Małej Syrenki.
Tata wiedziałby, co zrobić. Ja nie miałam bladego pojęcia.
Proszę, daj mi jakiś znak.
Ale znów nic nie nadeszło.
Cisza.
I długo nic.
ARES
– Ares! – Głos mojego taty oderwał mnie od zabawy.
Często lubiłem rzucać sobie wyzwania w stylu „zbiegnij ze schodów w jak najkrótszym czasie” i tym razem nie było inaczej. Zeskoczyłem na parkiet z trzech ostatnich schodów i złapałem równowagę. Nawet się nie zmęczyłem, poważnie!
Tata wyczekiwał mnie z uważnym spojrzeniem. Zorientowałem się, że w salonie, poza rodzicami, znajdowała się jakaś pani i mała dziewczynka.
– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że będziemy mieli gości? – zapytał, kucnąwszy obok.
– Pamiętam.
– To jest pani McCann, a to jej córka. – Przejechał ręką po moich plecach. – Co ty na to, żebyś pokazał jej swój pokój, synu?
Sięgnąłem wzrokiem dziewczyny skrywającej się za nogą swojej mamy. Miała śmieszne czerwone włosy i mnóstwo piegów.
– Dobra. – Wyszczerzyłem się i śmielej postawiłem krok w stronę rudowłosej. – Siema!
Popatrzyła na mnie ze ściągniętymi brwiami. Po krótkiej wymianie zdań z panią McCann, nasze spojrzenia ponownie się spotkały. Zachowywała się trochę tak, jakby ktoś trzymał ją w klatce i po raz pierwszy wypuścił do dzieci, co wydawało mi się dość zabawne.
Wyciągnąłem do niej pięść, na co ona odskoczyła. Skrzywiłem się. Chciałem tylko zbić żółwika.
Gadała o czymś z mamą, co rusz na mnie zerkając. Masakra, niczego nie dało się zrozumieć, jakby cały czas mówiła z pełną buzią.
– Dlaczego ona tak dziwnie mówi? – Zerknąłem na mamę z uniesioną brwią, nim zlustrowałem dziewczynę. – Seplenisz?
– Kochanie… – W głosie mamy wyczułem nutę rozbawienia. – Ona nie mówi po angielsku.
– To po jakiemu?
– To jest portugalski.
– Ona jest z Portugalii? – Aż rozdziawiłem usta.
– Nie, skarbie, z Brazylii – odparła rzeczowo. – Podaj jej rękę i przedstaw się, dobrze?
Potaknąłem. Wykonując polecenie, wysunąłem przed siebie dłoń.
– Ares. – Podtrzymałem uśmiech na wargach.
Dziewczynka gapiła się na mnie, stojąc w bezruchu i tylko mrugając. Zerknęła na swoją mamę, która szeptała jej coś na ucho. Po chwili wahania uścisnęła moją dłoń, a z cichego szeptu zrozumiałem jedynie „Molly”.
– Molly – powtórzyłem, zwieszając ramiona. – Chodź.
Zachęciłem ją ruchem ręki, by poszła za mną, i rzuciłem się biegiem na schody, pokonując co drugi stopień. Wpadłem na pomysł na zabawę, dlatego wbiegłem do pokoju gościnnego, zgasiłem światło i schowałem się za drzwiami.
Słyszałem jej kroki, stukot jej trzewików wskazywał na to, że znalazła się tuż obok.
– Are…
– Buuu! – Z okrzykiem wyłoniłem się z kryjówki.
Parsknąłem śmiechem, gdy się potknęła, jej mina była nie do podrobienia! Molly wydała z siebie tak głośny pisk, że aż zadzwoniło mi w uszach, ale kiedy zaczęła płakać, już przestało mi być mi do śmiechu.
– Ej, sorry, ja tylko…
Rodzice i pani McCann wbiegli na górę. Rudowłosa rzuciła się w ramiona swojej mamy, nie przestając zalewać się łzami. Moja zaś spojrzała na mnie z niezadowoleniem.
– Co się stało? – Tata podniósł głos. – Co zrobiłeś, Ares?!
– Nic! – Uniosłem dłonie w obronnym geście. – Chciałem ją rozbawić, ale ona się przestraszyła i zaczęła płakać!
– Straszenie innych to nie jest zabawa – skarcił mnie. – Pamiętasz, co się stało ostatnim razem, gdy wystraszyłeś nianię?
Niania spadła ze stołka i coś stało jej się z nogą, dlatego od tamtej pory nie bawiłem się w to z dorosłymi. Z Rhysem to co innego, bo robiliśmy to sobie na zmianę. Zawsze po wszystkim po prostu się śmialiśmy.
– Przepraszam – wymamrotałem, zwieszając głowę. – Nie chciałem, żeby tak się stało.
Zerknąłem spode łba na Molly. Cała drżała, nie przestając płakać, co dodatkowo mnie zasmuciło. Naprawdę zrobiło mi się przykro.
Tego wieczoru, gdy leżałem już w łóżku, tata przyszedł do mojego pokoju. Szybko przybrałem najbardziej nienaturalną pozę, by pomyślał, że śpię, bo wciąż było mi głupio za to, co się stało.
– Wiem, że nie śpisz, złoty chłopcze. – Posmyrał mnie palcem po nosie.
– Właśnie że śpię – wymamrotałem.
– To dlaczego ze mną rozmawiasz?
– Bo lunatykuję. – Ziewnąłem sennie.
Usłyszałem jego zachrypnięty śmiech, na dźwięk którego znacznie mi ulżyło.
– Przesuń się, smyku.
Posłusznie uciekłem na drugi koniec łóżka, by tata mógł usiąść na brzegu. Przesunął ręką po moich włosach, a jego uważny wzrok nie pozwolił mi dłużej trzymać półprzymkniętych oczu.
– Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
– Chodzi o Molly? – Poderwałem się do siadu. – Tato, naprawdę mi przykro.
– W porządku, wiem, że żałujesz. – Zmierzwił mi włosy palcami. – Ale nie przyszedłem tu w tej sprawie.
Och, ulżyło mi. Zwiesiłem ramiona, jakbym zrzucił z siebie trzysta pięćdziesiąt ton bananów, a to serio bardzo dużo.
– Molly i jej mama przyjechały tutaj, ponieważ potrzebują pomocy – zaczął, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. – W Brazylii nie potraktowano ich zbyt dobrze, dlatego my mamy w zamiarze zrobić wszystko, by ułatwić im pobyt w nowym miejscu.
– Molly ma kłopoty? – Wygiąłem brwi.
Usta taty ledwie drgnęły.
– Tak, ma kłopoty – przyznał. – Widzisz, ona nie rozumie naszego języka i niewiele wie o tym, w co bawią się tutejsze dzieci. Za rok pójdziecie razem do szkoły, ale zanim to nastąpi, Molly będzie do nas przychodzić, by móc poznać naszą kulturę i to, co znaczy „zabawa”.
– Ona nie wie, co to znaczy? – Pokręciłem bez zrozumienia głową. – Nigdy się nie bawiła?
– Nawet jeśli się bawiła, to przeważnie robiła to w samotności, wiesz? – Przesunął wzrokiem po mojej twarzy. – W Brazylii ktoś sprawił jej ogromną przykrość, dlatego ona i jej mama nie chcą tam wrócić, a naszym obowiązkiem jest zapewnić im to, by czuły się tutaj dobrze i bezpiecznie.
– Och, okej.
– Mogę liczyć, że mi w tym pomożesz? – Uśmiechnął się w zapytaniu.
– Jasne. – Wzruszyłem ramionami. – Będę chronić Molly, tato. Ostatnio ćwiczyliśmy z Rhysem walkę jak ninja, mam to już opanowane, tak że spoko.
– Pora spać, mój mały bohaterze. – Kobiecy głos sprawił, że obaj zerknęliśmy w stronę drzwi.
Mama stała w progu, opierając się o framugę. Patrzyła na nas z tak ciepłym uśmiechem, że zawsze, gdy to robiła, kolejna tona ciężaru odchodziła w zapomnienie.
Tata przyjrzał mi się w milczeniu, nim zerknął na zegarek na nadgarstku i podniósł się z łóżka.
– Wyśpij się, złoty chłopcze. – Nachylił się nade mną, by musnąć ustami moje czoło. – Śpij dobrze.
Mama powtórzyła tę czynność, choć pochylenie się sprawiało jej odrobinę trudności przez ciążowy brzuch.
– Jesteś moim najzdolniejszym, najcudowniejszym promyczkiem – wyznała z uśmiechem, otulając mnie kołdrą z każdej strony. – Dobranoc, kochanie.
– Dobranoc!
Jako dzieciak niewiele wiedziałem o życiu, choć wydawało mi się, że pozjadałem wszystkie rozumy. Co jakiś czas okazywało się, że to nieprawda, a każdy dzień przynosił coś zupełnie nowego.
Pewnego razu dotarło do mnie, że smutni panowie towarzyszący Molly wcale się z nią nie bawili, a strzegli jej bezpieczeństwa, a jej tata to nie brazylijski biznesmen, ale mój ojciec nigdy do końca nie zdradził, czym się zajmował. A to, że w ogóle przeprowadziły się do Stanów, nie miało związku ze sprawieniem komukolwiek przykrości, a okazało się walką o życie rudowłosej, jej matki i małego brata Ravena.
Ale nigdy nie pytałem, wszystko to wyłącznie kwestia obserwacji. Tę umiejętność odziedziczyłem po ojcu. Zawsze chciałem być taki jak on, zatem pójście w jego ślady stało się priorytetem w moim życiu, choć nie dało się ukryć, że presja związana z oczekiwaniami innych wobec mnie czasem stawała się przytłaczająca.
Jeden jedyny raz zakradłem się do gabinetu ojca, by poznać tajemnicę dotyczącą przeszłości Molly, bo ciekawość cholernie mnie zżerała. Kiedy mnie na tym przyłapał, zabrał do prosektorium i kazał wymyć podłogę na błysk. Od tamtej pory nigdy więcej nie zrobiłem niczego wbrew jego woli. Poważnie, psycha działa trochę inaczej, gdy wiesz, że lodówki wokół ciebie są wypełnione trupami na różnym etapie rozkładu.
Niebawem miałem skończyć osiemnaście lat, zdać egzaminy SAT i zrobić absolutnie wszystko, by dostać się na Harvard, gdzie mógłbym studiować prawo.
Rodzice nigdy nie szczędzili pieniędzy, gdy w grę wchodziła moja edukacja i zainteresowania, zatem zanim poszedłem do szkoły, byłem uczony przez najlepsze nianie w mieście, podczas gdy oni zajmowali się pracą. W wieku sześciu lat potrafiłem płynnie mówić i czytać, poprawnie pisać, a także opanowałem wiele równań matematycznych, przez co odrobinę nudziłem się na lekcjach przez pierwsze lata podstawówki.
Dopiero w liceum odkryłem, że sport był tym, czego mi trzeba, by mój mózg pozwolił sobie na całkowity reset. Okazało się, że futbol to nie tylko bieganie przez boisko z piłką pod pachą jak jakiś orangutan, a wszystko pozostawało kwestią strategii, odpowiedniego ustawienia, wymierzenia kąta czy obliczenia prędkości przelotu, a przy trenowaniu towarzyszyła mi adrenalina.
Ja i ojciec mieliśmy ze sobą wiele wspólnego, o czym dość szybko się przekonałem. Tata wyrobił sobie indywidualny system ochronny podczas pracy z najgorszymi kryminalistami, z jakimi przyszło mu się mierzyć. Miał stalowe jaja, nie wspominając o nerwach. Korzystał z siły perswazji i psychicznej dominacji polegającej na mentalnym zmiażdżeniu nawet najtwardszego skurwysyna.
Jego mocną stroną był spokój, ale czasem zdarzało się, że ktoś nie chciał z nim współpracować. Wtedy korzystał z metody, którą zwykłem nazywać Alfa i Omega, jestem twoim początkiem i końcem, wiem o tobie wszystko, znam każdy szczegół twojego planu dnia, wszystko zaczyna się i kończy na mnie, gdzie żaden Bóg, organ władzy czy inna siła na tym świecie nie wepchnie swojego nosa.
Ja wybierałem tę pierwszą opcję, nie tylko na boisku.
– Wystaw mi tego skurwysyna – warknął Rhys, nachylając się nade mną. – Wpierdolę mu piłkę w jego jebaną dupę.
Wiedziałem, że miał na myśli typa z numerem trzydzieści siedem na koszulce. Drużyna z Lakestones Academy miała nad nami przewagę wyłącznie jednego punktu, co wprowadziło mnie w poczucie frustracji, a czasu zostawało coraz mniej.
– Ja wyrzucam piłkę, Rhys ją przyjmuje, Ace, lecisz na ich połowę, a reszta taranuje pozostałych – powiedziałem, zerkając na chłopaków. – Kto zdobędzie piłkę, zapierdala jak pieprzony czołg albo rzuca ją do tego, kto jest wolny, zrozumiano?
– Ta jest – rzucili chóralnie.
Ustawiliśmy się w linii. Ostatnie minuty miały zaważyć o naszym awansie do mistrzostw międzystanowych i żaden z nas nie mógł sobie tego tak po prostu odpuścić. Stuknąłem piłką w murawę i cisnąłem nią do tyłu, między nogami, nim stado zjebów rzuciło się w moją stronę. Rhys chwycił ją w dłonie, po czym przebrnął przez blokadę.
– Wyślę wam pocztówkę z Nowego Jorku, żeby nie było wam przykro, gdy przegracie – drwił mi do ucha gnojek z przeciwnej drużyny.
– Spróbuj przeliterować słowo „pocztówka”, to poddam się walkowerem – prychnąłem.
Zepchnąłem go z siebie, nie marnując czasu na zbędne pierdolenie, i ruszyłem po zachodnim skrzydle. Wiedziałem, że Molly na mnie patrzy, i to wcale nie tak, że chciałem jej zaimponować. McCann była lojalna, nawet jeśli gówno obchodziło ją to, kto wygra, to nigdy, nawet na cholernym kacu, nie ominęła żadnego meczu, w którym grałem.
Rhys w ostatniej chwili zdołał rzucić piłkę do Ace’a, nim został powalony na ziemię.
– Biegnij, Weston! – wrzasnąłem.
Asystowałem mu po przeciwnej stronie, na wypadek gdyby nie zdołał wykonać przyłożenia. Ace pilnował piłki nawet bardziej niż własnego zioła, gdy biegł po wschodnim skrzydle.
Cały stadion, łącznie ze mną, wstrzymał oddech, gdy gość z Lakestonów rzucił mu się na plecy i obalił na murawę.
– Dawaj, Ace!
Chociaż typ wydawał się masywniejszy od niego, jakimś jebanym cudem kumplowi udało się przewrócić go na plecy, uciec z plątaniny jego rąk i przyłożyć do uderzenia, które wywołało falę wrzasków wokół nas.
– Widzieliście to, kurwa?! – Weston wyrzucił dłonie w powietrze. – Mówcie mi jebany karate kid!
Wieczorem przyszedł czas na odreagowanie całego dnia. Z racji, że przed nami weekend, większości z nas puściły hamulce. Po tym, jak zjaraliśmy z chłopakami zioło, żaden nie oderwał oczu od nieba.
– Myślicie, że jesteśmy sami we wszechświecie? – rzuciłem od czapy.
– Jezu, oby nie – parsknął Ace. – Widziałem jakiś czas temu takiego pornosa z kosmitkami. – Gwizdnął, zakładając ręce za głowę. – Gdyby kiedyś mnie porwały, to nie szukajcie mnie, chłopaki.
– Jesteś popierdolony – mruknął Rhys.
– Ale za to szczęśliwy – odparł rozbawiony, gdy podnosił się na równe nogi. – Ej, chłopaki, ale będziemy się dalej kumplować, gdy skończymy tę budę, co nie?
Oparłem dłonie za plecami, gdy poderwałem się do siadu.
– Taki jest plan – skwitowałem.
– My obaj wyjedziemy do Massachusetts, jeśli Aresowi uda się dostać na Harvard, a mnie do akademii lotnictwa. – Rhys jak gdyby nigdy nic obracał lufkę między palcami. – Pytanie brzmi: dokąd ty zamierzasz iść dalej?
Ace kopnął kamyk, który napatoczył mu się pod nogi. Przez chwilę podtrzymywał nostalgiczny nastrój, dopóki się nie odezwał.
– Ja nie wiem, czy gdziekolwiek pasuję. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem, czego chcę od życia poza otworzeniem warsztatu.
– I to tyle? – burknął Rhys.
Szturchnąłem go w bok, by łaskawie zamknął mordę.
– Warsztaty są potrzebne, a w szczególności ludzie mający fach w łapie i znający się na robocie – odparłem, podnosząc się na równe nogi. – Jeśli nie masz parcia na dalszą edukację, to pełen luz.
– Wiecie, wasi starzy od samego początku mieli dla was plan na życie, który wam przypadł do gustu. – Zbliżył się do krawędzi dachu, zerkając na toczącą się pod nami imprezę. – A ja, wbrew oczekiwaniom mojej matki, nie widzę siebie w garniaku, za biurkiem i kompletnie zmarnowanym życiem.
– A co na to twój ojciec? – zapytałem.
– On mówi, żebym dał sobie czas, ale w każdym razie nie ma nic przeciwko warsztatowi. – Wsunął dłonie w kieszenie spodni i zaczął bujać się na piętach. – Mój brat pracuje w międzynarodowym centrum finansowym w Nowym Jorku, siostra prowadzi dom aukcyjny z dziełami sztuki, a ja… – Wyrzucił bezradnie ręce w powietrze. – Ja po prostu tego nie czuję.
– Trzeba przyznać, że twoi starzy mają rozbieżne upodobania. Ojciec zagląda laskom między nogi, a matka niegdyś rządziła Waszyngtonem. – Rhys wzruszył ramionami. – Jakby wybrać coś pomiędzy, to musiałbyś zostać alfonsem… czy coś.
– Ja pierdolę – parsknąłem, przykładając dłoń do czoła.
– Ty, to wcale nie jest zły pomysł – stwierdził Ace.
– To jest w chuj zły pomysł – burknąłem, wycofując się do wyjścia. – Spadam stąd, nie mogę was słuchać.
W drodze na dół potarłem skronie, by rozbudzić szare komórki. Miałem już zgarnąć piwo ze stołu, gdy dostrzegłem zabłąkaną Vaianę. Fakt, że nie widziałem z nią Molly, nieco mnie zaniepokoił. Jej zielone oczy błysnęły nadzieją na mój widok.
– Gdzie jest Molly? – zapytałem, rozglądając się tu i tam w poszukiwaniu rudowłosej.
– Miałam zapytać cię o to samo – odparła, ściągając brwi w wyrazie zakłopotania. – Myślałam, że jest z wami.
– Nie było jej z tobą?
– Siedziałyśmy razem w salonie. Poszłam na chwilę do łazienki, a gdy wróciłam, jej już tam nie było. – Wyglądała na zmartwioną. – Próbowałam odciągnąć ją od alkoholu, bo była tak pijana, że się zataczała.
Kurwa mać. Nie powinienem spuszczać z niej wzroku ani na sekundę, nawet jeśli rzucała pod moim adresem najgorsze obelgi.
– Chłopaki siedzą na dachu, możesz ich zawołać? – poprosiłem. – Ja sprawdzę teren wokół bractwa.
Pokiwała głową. Po tym, jak się rozdzieliliśmy, poczułem, że moje wewnętrzne napięcie wzrosło.
– Widzieliście Molly? – wypytywałem napotkanych ludzi, ale każdy z nich zaprzeczał.
Kurwa. Kurwa. KURWA.
– Molly?! – Własny krzyk palił mnie w gardło.
Żadnej reakcji. Licealiści, jak gdyby nigdy nic, nie przestawali zajmować się własnymi sprawami. Wiedziałem, że ruda nie miała najlepszej opinii wśród rówieśników, ale ktoś, do kurwy, musiał ją widzieć.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni, a po wybraniu numeru do dziewczyny nasłuchiwałem dźwięku oczekującego połączenia. Nie odbierała. Zadzwoniłem jeszcze raz i jeszcze jeden, a przy piątym dobiegła mnie znajoma melodia. Nieopodal butów odnalazłem smartfona, a moje oczy od razu sięgnęły podświetlanego basenu.
– Ja pierdolę…
Znajome kosmyki wynurzały się spod tafli. Niewiele myśląc, porzuciłem telefon na ziemię i wskoczyłem za dziewczyną. Gdy tylko chwyciłem ją w ramiona, zaczęła się miotać na boki i kasłać.
– Puść… – bąknęła.
Wyraz przerażenia na twarzy kumpli wcale nie różnił się od mojego. Obaj pomogli mi wyciągnąć Molly z wody, bym zaraz sam mógł się z niej wydostać.
– Molly?! – wrzasnąłem, rzucając się na kolana obok niej.
Odgarnąłem jej mokre włosy z twarzy, by mogła swobodniej oddychać. Gdy jej kaszel się uspokoił, a ja nabrałem pewności, że nic jej nie jest, kurwica sięgnęła apogeum.
– Pojebało cię?! – warknąłem wściekle. – Mogłaś zginąć! Do chuja, na oczach wszystkich!
– Nie dotykaj mnie! – ryknęła. – Odpierdol się!
Zacisnąłem zęby ze złości. Koniec tego dobrego, kurwa. Podniosłem się z ziemi, po czym wziąłem dziewczynę w ramiona.
– Zostaw mnie! – krzyczała, na oślep uderzając mnie w plecy.
– Załatwcie mi jakiś pokój – poprosiłem chłopaków. – I nie wpuszczajcie tam Vaiany. Nie chcę, żeby widziała ją w tym stanie.
– Dobra, stary, zaraz coś ogarnę – odparował Rhys. – Ace, zajmij czymś Vai.
Ruszyłem za przyjacielem, ignorując krzyki i uderzenia Molly. Gdy była pijana, jej siły znacząco słabły, czego moje mięśnie jutro nie odczują. Laurent otworzył pierwsze lepsze drzwi na piętrze, przeszkadzając jakiejś parze w obściskiwaniu.
– Wypierdalać, już. – Przegonił ich zamaszystym ruchem ręki.
– Stary, właśnie zamierzałem…
– Chuj mnie to grzeje, typie – sarknął, ściągając chłopaka z łóżka. – Mamy tu wyjątkowy przypadek, zamoczysz kiedy indziej.
– O mój Boże, jesteście tacy obleśni – jęknęła dziewczyna. – Spadam stąd.
– Widzisz? Koleżanka szybciej zrozumiała.
Miałem totalnie wyjebane w to, co mruczał pod nosem, gdy wychodził. Położyłem Molly na fotelu, a zaraz po tym zrzuciłem z siebie przemokniętą bluzę.
– Potrzebujesz pomocy, stary? – zapytał Rhys.
– Nie, dam sobie z nią radę – zapewniłem go.
Cóż, tym bardziej że to nie mój pierwszy raz.
Gdy tylko drzwi się za nami zamknęły, Molly znów się na mnie rzuciła i gdyby nie to, że była totalnie napruta, właśnie zarobiłbym w gębę.
– Puść mnie! – krzyczała.
– Molly, prawie utopiłaś się w pierdolonym basenie! – próbowałem przemówić jej do rozsądku. – Jutro zapisujesz się na pierdolony odwyk, słyszysz?! I chuj mnie obchodzi to, co sobie o mnie myślisz. – Pchnąłem ją z powrotem na fotel. – Mogłaś umrzeć, do cholery!
Po raz pierwszy tego wieczoru spojrzała mi w oczy. Nie licząc rozmazanych tuszu do rzęs i kresek, w jej oczach skrywało się coś mrocznego, czego nie potrafiłem wyrazić słowami.
– Jesteś najgorszym, co mnie w życiu spotkało – wycedziła przez zęby.
Zabolało, ale po latach doświadczeń wiedziałem, że tego nie mówiła ona, a to gówno, które w niej siedziało. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby zastąpić jej mokre ubrania.
– Wcale tak nie myślisz – mruknąłem, przeszukując szafę.
Koszulka z napisem Drink. Fuck. Repeat. Och, ironio. Cóż, lepsze to niż nic. No i jeszcze jakieś szorty i styknie.
– Nienawidzę cię. – Jej głos docierał do mnie zza pleców. – Ciebie i twojego ojca.
– Nienawidź mnie sobie, ile tylko chcesz – odparłem beznamiętnie. – A ja i tak cię nie zostawię, rozumiesz?
Zrzuciłem rzeczy na łóżko, po czym ostrożnie przyciągnąłem ją do siebie za rękę. Uwiesiła się na mnie, a jednocześnie próbowała mnie odepchnąć.
– Po co mnie tu przyprowadziłeś? – wycedziła przez zęby. – Jeśli szukasz idiotki, żeby się z tobą bzyknęła, to poszukaj tej idealnej Tiany!
– Musisz się przebrać, żeby położyć się spać, jesteś cała mokra – zignorowałem ją. – Rozbierz się.
– Sam się, kurwa, rozbierz. – Pchnęła mnie w tors.
– Chętnie, gdyby nie to, że jesteś pijana w trupa – wymamrotałem.
– A ty jesteś zjarany – czknęła wkurzona. – Wielki pan prawnik, kurwa mać.
– W przeciwieństwie do ciebie wiem, co robię – powiedziałem najspokojniej, jak tylko potrafiłem. – Proszę, rozbierz się.
Wyprostowała się jak struna. Sięgnęła do czarnej, oversizowej koszulki służącej jej za sukienkę i pociągnęła ją w górę. Materiał przylgnął do jej skóry do tego stopnia, że gdy już miała go na głowie, straciła równowagę i omal nie poleciała na szafę. Udało mi się ją chwycić, a ona wczepiła swoje kościste palce w moje ramiona.
– Nic nie widzę – jęknęła.
– Zaraz ci pomogę.
Pozbyłem się jej T-shirtu i porzuciłem go nieopodal nas, a Molly dorzuciła tam swój stanik. Widok jej nagiego ciała nie robił na mnie specjalnego wrażenia, bo nieraz widzieliśmy się bez ubrań, chociaż nigdy w sytuacjach, podczas których miałoby dojść między nami do zbliżenia. Normalnie skakałbym pod jebany sufit, ale w tym przypadku byłoby to niestosowne.
– Połóż się, zdejmę ci buty i rajstopy – poleciłem.
– To kabaretki, imbecylu – burknęła chłodno.
Jakby mnie to, kurwa, obchodziło.
Molly opadła na łóżko niczym kukła, co nieco ułatwiło mi robotę. Jej glany okazały się cięższe od jej nóg. Była tak szczupła, że gdzieniegdzie kości przebijały przez skórę, jak na przykład na żebrach.
Po tym, jak pozbyłem się jej kabaretek, chwyciłem ją za dłonie.
– Podnieś się, włożę ci koszulkę.
Parsknęła, wpatrując się w sufit.
– Jezu, zwolnij trochę. – Przyłożyła rękę do twarzy. – Nie wyrabiam na tych zakrętach.
Zmarszczyłem brwi. Zajebiście.
– Nigdzie nie jedziemy – burknąłem. – Kręci ci się w głowie, gratulacje.
Podciągnąłem ją, aż usiadła. Po tym, jak nawiązała ze mną kontakt wzrokowy, tym razem nie dostrzegłem w jej oczach tego diabelskiego wkurwienia.
– Ubierzesz mnie?
– To właśnie zamierzam zrobić.
Wciągnąłem na nią koszulkę, Molly chwyciła się moich ramion. Nie wiem, jak długo patrzyliśmy sobie w oczy. Lustrowałem jej bladą cerę, nakrapianą piegami, wydłutowane kości jarzmowe, pełne usta, ciemne rzęsy, bliznę na lewym policzku, pojedyncze kosmyki opadające jej na twarz, a mój cały gniew nagle wyparował.
– Będę rzygać – ostrzegła.
No i cały romantyzm chuj strzelił.
– Teraz?!
– Nie, kurwa, wczoraj! – żachnęła się.
Na całe szczęście każdy pokój miał własną łazienkę. Poprowadziłem ostrożnie Molly pod ramię, bo jej nogi praktycznie ciągnęły się za nią. W ostatniej chwili zdołała opaść na kolana i wycelować do muszli klozetowej.
Chwyciłem jej wilgotne włosy w garść, by ich nie ubrudziła, a wolną ręką gładziłem jej plecy.
– Dalej, spowiadaj się – wymamrotałem. – Wyrzuć to z siebie.
Po którychś torsjach z kolei i, jak się okazało, ostatnich, opadła z sił. Pomogłem jej przepłukać usta, podając jej wodę w obciętej części plastikowej butelki, zmyłem jej makijaż za pomocą mydła, a później położyłem ją do łóżka.
– Przepraszam – wyznała ochryple, głos jej drżał. – Wiem, że jestem tylko problemem.
Przykucnąłem obok, a ręką otuliłem jej policzek.
– Nie mów tak – odparłem chłodno. – Nie jesteś problemem. – Przesuwałem opuszkami po jej policzku. – Owszem, masz problemy, ale nie jesteś jednym z nich.
Wtuliła głowę w miękkie poduszki, a jej powieki opadały coraz niżej.
– Dlaczego sobie nie poszedłeś? – mruczała śpiąco.
– Jeszcze się nie nauczyłaś? – Kącik moich ust ledwie drgnął. – Nie zostawię cię samej. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym się na to zgodził.
– Jesteś irytujący.
– A ty śmierdzisz wódą.
Zamknęła się. Miałem nadzieję, że zasnęła. Podniosłem się na równe nogi, a gdy miałem się odsunąć, poczułem chwyt na nadgarstku.
– Nie zostawiaj mnie. – Prośba wyzierała z jej głosu. – Chociaż ty.
Wszystkie moje mięśnie zwiotczały. Czułem, że zioło kompletnie ze mnie wyparowało, czego zaczynałem w tej chwili żałować.
– Nie zostawię cię – zapewniłem. – Muszę znaleźć jakieś ubrania, jestem cały mokry.
– Nie – wymamrotała przez dygoczące usta. – Zostań.
– Molly, jestem mokry – powtórzyłem. – Wskoczyłem za tobą do basenu.
– No to się rozbierz – rzuciła ot tak, po czym odsunęła się pod samą ścianę. – Kładź się i gaś to światło, głowa mi pęka.
Analizowałem wszystkie za i przeciw.
Za: upilnuję jej, by nie odwaliła niczego głupiego.
Przeciw: jutro mi za to wpierdoli.
Dobra, niech stracę.
Pozbyłem się koszulki, a po niej butów, skarpetek i spodni. Rozwiesiłem nasze rzeczy na krzesłach i kaloryferze, by jakoś doschły do jutra. Przy okazji znalazłem koszykarskie szorty i zastąpiłem nimi mokre bokserki.
Gdy tylko wślizgnąłem się pod pościel obok dziewczyny, ta przylgnęła do mnie, od razu wyczuwając moją obecność.
– Wolisz być tu ze mną zamiast z nią? – zapytała.
Wiedziałem, że miała na myśli Tianę. Molly wciąż nie mogła przeboleć faktu, że zaprosiłem tamtą dziewczynę zamiast niej na bal pierwszych klas. Tak naprawdę to nie ja ją zaprosiłem, tylko ona mnie, a McCann poszła tam z jakimś chłopakiem z naszej drużyny. Byłem przekonany, że zrobiła mi tym na złość. Później wyszło na jaw, że Tiana jej coś nagadała i wyszło, jak wyszło.
– Wolę mieć cię żywą – wychrypiałem i pokusiłem samego siebie, by pogłaskać ją po włosach. – Nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz?
Chrapnęła. Tak, prawdziwa z niej romantyczka.
ARES
Wyczułem nad sobą ruch, a zaraz po nim ktoś musnął mój policzek w delikatnej pieszczocie. Westchnąłem ze zmęczeniem, mając nadzieję, że pies po prostu sobie pójdzie, gdy go zignoruję. Rozchyliłem powieki, lecz nim zdążyłbym zareagować, zorientowałem się, że wcale nie byłem w domu.
Molly w kilka sekund dosiadła mnie okrakiem i przycisnęła coś do mojej szyi.
– Molly, co do ku…
– Jeśli komukolwiek o tym powiesz, wypruję ci flaki, rozumiesz? – wypowiedziała te słowa cicho, choć niezwykle wyraźnie.
Aż przeszył mnie pierdolony dreszcz. Jak gdyby nigdy nic, półnaga siedziała mi na brzuchu, z włosami spływającymi nad moją twarzą niczym kurtyna, przytykając mi do tętnicy coś, co zidentyfikowałem jako śrubokręt.
– O czym? – Ściągnąłem brwi.
– Nie chcę, by ludzie mnie z tobą kojarzyli – odparowała chłodno, przeszywając mnie wzrokiem. – Nic się nie wydarzyło, a mnie tu nigdy nie było.
Auć, trochę zabolało.
– Sorry, ale to życzenie nie może zostać spełnione przez twoją własną głupotę – wycedziłem. – Prawdopodobnie wszyscy widzieli, że wytargałem cię pijaną z basenu i zaprowadziłem do tego pokoju. – Wygiąłem oskarżycielsko brew. – Dzięki, Ares, za uratowanie ci życia! – imitowałem jej głos. – Nie ma za co, Molly! Wystarczy kawa, może być nawet zbicie piątki, wszystko, kurwa, będzie lepsze od grożenia mi śmiercią!
Zmarszczyła czoło w gniewie, a policzki nabrały wściekłych rumieńców.
– Omal nie umarłem ze strachu o ciebie – mruknąłem, sięgając dłońmi jej bioder. – Naprawdę wolałbym nie wynosić cię stąd w worku na zwłoki, więc z łaski swojej przełknij swoją durną dumę i pogódź się z faktem, że zależy mi na tobie.
Zielone oczy napotkały moje. Dostrzegłem w nich błysk czegoś nieodgadnionego, nim niezbadany mrok przyćmił jej wewnętrzne rozterki.
– Nie prosiłam cię o to.
– Nie bądź pierdoloną egoistką. – Posłałem jej ponure spojrzenie. – I co zrobisz? Dźgniesz mnie? Oboje wiemy, że nie masz psychy.
Rozjuszyłem ją tym komentarzem. Wzniosła kruchą dłoń nieco ponad moją głowę i nim zdołała się zamachnąć, pchnąłem biodrami, by w mgnieniu oka zmienić pozycję naszych ciał. Po tym, gdy nad nią zawisłem, słyszałem, że zaskoczona zaczerpnęła tchu.
– Jestem od ciebie silniejszy, Molly, i wolałbym nie używać tego przeciwko tobie, ale cholernie mi to utrudniasz. – Zacisnąłem zęby, a subtelne drgnięcie szczęki zdradziło moje zdenerwowanie. – Samo przebudzenie i odejście rozwiązałoby ten problem, ale nie, ty rozkoszujesz się scenkami.
– Nienawidzę cię – wycedziła, mierząc mnie tak oschłym spojrzeniem, że poczułem ukłucie gdzieś w głębi siebie.
– Nienawiść i miłość to wbrew pozorom niezwykle zbliżone uczucia. – Uniosłem kącik ust. – Przeraża cię brak kontroli i uczucia, jakie w tobie wzbudzam, a jednocześnie twoja niechęć do przyznania się do nich wiele mi o tobie mówi.
Nabrała powietrza w usta, a chwilę później zaczęła się motać jak cholerna ryba wyjęta z wody. Ścisnąłem jej nadgarstki i przycisnąłem je ponad głową rudowłosej.
– Puść mnie! – wrzasnęła.
– Wystarczyłoby powiedzieć „proszę”.
– Wystarczyłoby się odpierdolić – mruknęła z udawanym znużeniem. – Zejdź ze mnie, w przeciwnym razie będziesz mógł pożegnać się ze spokojnym snem tej nocy!
– Och, czyżby? – zadrwiłem, lustrując ją. – Co zrobisz? Zakradniesz się do mojego pokoju i będziesz ujeżdżać mojego fiuta, dopóki…
Zgiąłem się wpół, gdy zadała mi trafny cios w krocze. Z jękiem osunąłem się na miejsce obok, łapiąc się za obolałe jaja. Kurwa, wygrała tę bitwę.
– Prędzej bym się zrzygała – wycedziła tuż przy moim uchu, nim zwinnie podniosła się z łóżka. – Nie chcę stać się obiektem plotek, mam dość, że ludzie zaliczają mnie do grona twoich opętanych fanek, a jeśli zostanę zmuszona, sprowadzę cię do parteru na oczach całego liceum, żeby się ode mnie odjebali.
– Od kiedy obchodzi cię to, co myślą inni? – Wyrzuciłem dłonie w powietrze. – Zaprzeczasz samej sobie.
Wciągnęła na nogi rajstopy, które wyglądały jak sieć rybacka, po czym zrzuciła z siebie T-shirt, udostępniając mi widok na nagie plecy. Śledziłem wzrokiem znajomą krzywiznę, znałem każdy pieprzyk na skórze, niegdyś omal ich nie pocałowałem, gdyby Rhys tego nie spierdolił. Kiedy je przysłoniła, zdałem sobie sprawę, że włożyła moją bluzę.
– Chwila, nie możesz…
– Moja koszulka jest brudna, nie wrócę w niej do domu. – Wciągnęła na stopę jeden, a później drugi glan, by za moment zabrać się za wiązanie sznurowadeł.
– A ja niby w czym mam wrócić?
– Byłam pierwsza. – Wzruszyła ramionami. – Chyba nie naruszysz mojej prywatności i nie pozwolisz, bym wyszła stąd w samym staniku i kabaretkach, prawda? – Zerknęła na mnie ponad ramieniem, uśmiechając się do mnie przez ułamek pierdolonej sekundy.
Cóż, miała cholerną rację.
– Chyba że boisz się swojego tatusia – ciągnęła, mierzwiąc palcami rude kosmyki. – Jego złoty chłopiec wróci do domu na wpół nagi, przecież to obraza waszej wysokości – zadrwiła, kłaniając się przede mną.
Przekrzywiłem głowę, podtrzymując bezczelny uśmieszek na ustach.
– Lubisz widzieć mnie półnagiego, a najlepiej nagiego.
Zbliżyła się i stanęła między moimi nogami. Badałem wzrokiem jej drobne ciało, alabastrową skórę, a opuszki moich palców same lgnęły do jej łydek, by dostąpić zaszczytu chociażby muśnięcia tej dziewczyny.
– Pora leczyć swoje wybujałe ego, głuptasku. – Pchnęła mnie w czoło. – Oddam ci ją jutro, nie panikuj.
– Moje ego ma się w porządku, ponury żniwiarzu.
Słyszałem, że prycha. Otworzyła drzwi, ukazując stojącego za progiem Rhysa, który zerknął to na nią, to na mnie i znów na nią.
– Zejdź mi z drogi – wycedziła.
– Ciebie też miło widzieć, Pippi Pończoszanko.
Minął się z nią w przejściu, a gdy jego spojrzenie padło na mnie, wygiął brwi.
– Czy radar mnie myli, czy tym razem zamoczyłeś? – Wyrzucił kciuk za siebie.
– Ona prawie zamoczyła – mruknąłem, podnosząc się z łóżka. – Śrubokręt w mojej tętnicy.
Wybuchnął śmiechem, odrzucając głowę w tył. Zupełnie bezceremonialnie skrył dłonie w kieszeniach spodni i zaczął przechadzać się po pokoju.
– Stary, pora się pogodzić z faktem, że jara cię totalna świruska. – Zerknął na mnie przez ramię, gdy zatrzymał się przy oknie. – Jeszcze trochę i będziecie odtwarzać scenki z Pięćdziesięciu twarzy Grey’a.
Aż skręciło mnie w trzewiach, gdy zaczął udawać ciągnięcie dziewczyny za włosy i posuwanie jej od tyłu. Kiedy złapałem za spodnie, zorientowałem się, że w kieszeniach nie było telefonu. Kurwa.
– Pierdol się. – Zignorowałem go, wsuwając jeansy, i pospiesznie zapiąłem skórzany pasek. – Która w ogóle jest godzina?
Rhys zerknął na smartwatch owinięty wokół nadgarstka i wygiął brew.
– Jest po trzynastej.
– Kurwa… – sapnąłem. – Ojciec mnie zabije.
Umówiłem się, że wrócę do domu najpóźniej o jedenastej, by pomóc mu z papierami w prokuraturze. Liczyłem się z jego dezaprobatą i z tym, że na bank miał już gotową litanię na okoliczność mojego zachowania.
– Mogę cię podrzucić. W nocy odwoziłem Vaianę do domu, samochód stoi na podjeździe. – Machnął ręką w stronę okna. – Przy okazji, wykąp się, gdy wrócisz. Jebie tu rzygami i gorzałą.
Przewróciłem oczami. Cały on, nie mógł się powstrzymać z tą swoją przesadną szczerością, ale nie zamierzałem mu odmawiać. Lepsze to niż powrót metrem bez bluzy w wyjątkowo deszczowy dzień.
– Tu jesteście! – Ace wparował do pokoju i zarzucił ramię na szyję przyjaciela. – Jak poszło z Molly, byku?
– Za nimi noc pełna romantyzmu – parsknął Rhys. – Omal nie zajebała go śrubokrętem.
– Auć. – Skrzywił się. – Wiesz, może ma „te dni”? – Zakręcił palcem w powietrzu. – Gdy moja siora je miewa, nie można było do niej podejść bez kija.
Ignorowałem ich, wiążąc buty. W głowie obmyślałem przeróżne scenariusze dotyczące tłumaczenia się ojcu z tego, dlaczego go wystawiłem.
– Molly całe życie ma „te dni” – skomentował Laurent z nutą obojętności i zniecierpliwiony zerknął na zegarek. – Zbierasz się czy będziemy dalej prowadzić kółko wzajemnej adoracji?
Prychnąłem, prześlizgując się obok Westona w przejściu. W milczeniu pokonywałem schody na parter. Siedziba bractwa przypominała pogorzelisko, wszędzie walały się kolorowe kubki, puste butelki po alkoholu, kartony po pizzy, a wzrokiem napotkałem nawet damskie stringi. No cóż, ktoś tej nocy bawił się lepiej niż ja.
Odnalazłem swój telefon przy basenie i na całe szczęście nie został zalany. Ojciec dzwonił cztery razy, mama siedem, a do tego czekały na mnie dwie wiadomości.
Od: Darth Vader
Dziękuję, że mogłem na Ciebie liczyć.
Od: Mama
Daj znać, że żyjesz. Kocham Cię.
No to przejebane.
Osunąłem się na tylnym siedzeniu maserati, które Rhys zwędził swojemu ojcu.
– Vaiana mówiła coś o jakimś projekcie z biologii – podjął marudnie Laurent. – Na kiedy to?
– To jest jakiś projekt? – jęknął ten drugi. – Ja jebię, ta baba się na nas uwzięła.
– Na jutro.
– E, to jeszcze zdążę to ogarnąć. – Ace machnął obojętnie ręką.
Zerknąłem na niego sceptycznie.
– Ale ty wiesz, że mieliśmy wyhodować jakąś roślinę z nasion, prawda? – Powróciłem do sprawdzania powiadomień na insta. – To zajmuje tygodnie, jeśli nie miesiące.
– Ja pierdolę, co jeszcze? Każe nam wyhodować kurczaka? Albo zaciążyć laskę na ocenę? – Kątem oka widziałem, że pocierał twarz. – Wyskoczę do sklepu i kupię coś w ogrodniczym, może się nie skapnie.
– Ja nie mam tego problemu, Vaiana ogarniała nasze w tym samym czasie.
Wyłączyłem się z rozmowy, by wybadać grunt. Zabrałem się za wysłanie wiadomości.
Do: Mama
Jak bardzo jest zły?
Mama to mama, doskonale pamięta czasy własnej młodości i nie suszyła mi głowy z powodu imprezowania. Co innego tata, lubił wzbudzać we mnie wyrzuty sumienia, a do tego uważał, że i tak miałem za mało dyscypliny.
Od: Mama
Raczej jest mu przykro. Mogłeś chociaż wysłać wiadomość, ale zdaję sobie sprawę, że na imprezie nie myśli się o takich sprawach.
Chłopcy zaczęli się z czegoś nabijać, jednak moje myśli były daleko stąd. Ocuciłem się w momencie, gdy rozpoznałem swój dom. Rodzice kupili go, gdy mama zaszła w drugą ciążę. Mieścił się w spokojnej dzielnicy pełnej zieleni i dzianych sąsiadów, którzy wysyłali swoich lokajów ze świeżo upieczoną tartą na przywitanie pozostałych mieszkańców.
Mercedes mojego ojca stał na podjeździe, sugerując, że albo wcale nie pojechał do prokuratury, albo szybciej z niej wrócił.
– No, stary, powodzenia – rzucił Rhys. – Przyda ci się.
Powstrzymując odruchowe przewrócenie oczami, patrzyłem, jak Ace żegna mnie cichym znakiem krzyża w moją stronę, zanim wysiadłem.
Leniwym krokiem pokonałem schody na górę, po czym pchnąłem drzwi. Loki, nasz labrador, czekał już na mnie, merdając ogonem. Głód dogłębnie mi dokuczał, zatem moim jedynym punktem odniesienia stała się lodówka, ale wiedziałem, że miałem do przebrnięcia kilka wstępnych etapów.
Byłem już gotów pobiec na górę, by wziąć szybki prysznic i zamaskować fakt, że wróciłem nagi od pasa w górę, gdy ponuro zaintonowane słowa mojego ojca zatrzymały mnie w wejściu na trzeci stopień.
– Zapraszam do salonu, synu.
Przekląłem w myślach swoje szczęście.
– Zaraz przyjdę, tylko…
– Teraz – rzucił wymagająco.
Zamilkłem, przyciskając palce do grzbietu nosa. No to po mnie.
Wziąłem głęboki wdech, nim ruszyłem za wskazówką albo raczej rozkazem. Ojciec stał przy oknach z rękoma założonymi za plecami, a mama potulnie zajmowała miejsce na sofie. Usłyszawszy moje kroki, rodzice zwrócili na mnie spojrzenia. Mama wyglądała na zaskoczoną, tata zaś na zirytowanego.
– Gdzie twoje ubrania? – To pierwsze, o co zapytał.
– Oddałem bluzę Molly, jej sukienka się podarła – wyjaśniłem pospiesznie. – Rhys podrzucił mnie do domu, nikt nie widział mnie w tym stanie, jeśli to masz na myśli.
Pokręcił głową w cichej dezaprobacie, a z jego ust wydobyło się westchnienie.
– Czekałem na ciebie, pisałem, dzwoniłem – wymieniał. – Dlaczego nie odebrałeś telefonu?
– Wybacz. – Wbiłem wzrok w buty, nim ponownie skrzyżowałem spojrzenie z ojcem. – Było głośno, nie słyszałem, gdy dzwoniliście, a później poszedłem spać i straciłem poczucie czasu.
Tata zajął miejsce obok mamy, rozpinając przy tym guzik marynarki. Rozcapierzył palce na jej odkrytym przez materiał sukienki kolanie, jakby szukał ukojenia w jej dotyku, a ona niemalże natychmiastowo przykryła jego rękę swoją drobną dłonią.
– Ares, wystawiłeś mnie drugi raz w tym miesiącu – zarzucił mi. – Początkowo przymknąłem oko, ale popełniając po raz kolejny ten sam błąd, wykazujesz się brakiem szacunku i odpowiedzialności, a tego nie zamierzam tolerować.
Moje nozdrza się rozszerzyły. Nienawidziłem, gdy traktował mnie jak jakiegoś gówniarza.
– Tato, wygraliśmy ważny dla nas mecz. To nie była byle jaka impreza, ja…
– Piłeś alkohol? – wtrącił z kamienną miną.
Oczy mi drgnęły, gdy na niego spojrzałem. Nie zdążyłem otworzyć ust, a po jego minie zorientowałem się, że on już wiedział.
– Może kilka drinków. – Potarłem nerwowo kark. – Ale nie upiłem się, miałem to pod kontrolą.
– Doprawdy? – Jego głos nabrał ostrości. – Jak długo będziesz miał to „pod kontrolą”?
Zmrużyłem oczy, przeskakując wzrokiem między mamą a nim. Ach, wyglądało na to, że nie chodziło wyłącznie o nieodebrane połączenia.
– Co masz na myśli?
Tata sięgnął po smartfona do kieszeni marynarki, a za moment udostępnił jego zawartość na ekranie telewizora. To relacja z instagrama Tiany, na której nagrywała siebie, w tle zaś dało się zobaczyć mnie z ziomkami z drużyny. Ace nalewał mi rumu do ust, podczas gdy pozostali skandowali moje imię.
Ja pierdolę…
Kiedy nagranie się skończyło, w ekranie dostrzegłem swoje odbicie. Napięcie sprawiło, że zacisnąłem zęby, a subtelne drżenie mięśnia zdradzało moje prawdziwe uczucia i nawet wymuszony uśmiech nie pomógł, by zniwelować budujący się we mnie bunt.
– Na to wydajesz pieniądze, które w ciebie inwestujemy? – Wyrzucił z pretensją dłoń w stronę telewizora. – Jeśli mnie pamięć nie myli, to wciąż masz siedemnaście lat, a to podlega pod paragraf.
– Nie upiłem się – powtórzyłem.
– Aha, czyli jeśli nie doprowadziłeś się do stanu upojenia, to wszystko jest w porządku, tak? – parsknął sarkastycznie i skrzyżował ramiona na torsie. – Zdajesz sobie sprawę, co by się stało, gdyby ktoś z naszych klientów lub z palestry to zobaczył?
Ugryzłem się w język, by nie powiedzieć za wiele.
– To moje życie i to ja ponoszę jego konsekwencje – odparłem spokojnym tonem.
– Bzdura – wycedził przez niemal zaciśnięte zęby w wątłej próbie powściągliwości. – Jesteś moim synem, Ares, i wszyscy możemy ponieść konsekwencje twojego lekkomyślnego zachowania, a nie tak cię wychowaliśmy.
Wstyd i burza emocji przetoczyły się przeze mnie od czubków palców po ostatni włos na głowie. Nawet straciłem apetyt. Miałem ochotę po prostu iść na górę i zaszyć się w swoim pokoju. W milczeniu odwróciłem się na pięcie i już miałem postawić krok, gdy dobiegł mnie surowy tembr głosu.
– Nie skończyliśmy rozmawiać.
Przemknąłem czubkiem języka po wargach, gdy bunt ustąpił miejsca wrzącej irytacji. Ponownie zwróciłem się ku niemu.
– Darujmy sobie dalszą część tej konwersacji. Tak, piłem alkohol, nawet nie pamiętam ile, ale świetnie się bawiłem. Miałem swoje powody po tym, ile stresu wyciągnął ze mnie poprzedni rok i cała reszta. – Wyrzuciłem dłonie w powietrze. – Ja pierdolę, tato, zejdź ze mnie, dobra?!
Brwi mu nawet nie drgnęły, gdy podniósł się z sofy. Mama próbowała złapać go za rękę, jednak ten zdążył ją zabrać. Zbliżał się do mnie powoli, z ostrożnością łowcy, z każdym krokiem zmniejszając dzielący nas dystans.
– Zamierzasz to powtórzyć? – Przekrzywił głowę, oczy miał ciemne niczym piekielna smoła.
Z trudem przełknąłem ślinę, szukając w jego spojrzeniu błysku wyrozumiałości, ale znalazłem jedynie nieustępliwy gniew. Dobra, może przesadziłem, ale naprawdę zadziałał mi na nerwy. Nie pozostało mi nic innego, jak skapitulować.
– Przepraszam. Poniosło mnie.
– Widzę. – Wskazał głową na sofę. – Siadaj na dupie.
– Tato, ja naprawdę miałem kiepską…
– Siadaj, Ares. – Tym razem warknął.
Wypuściłem zbyt długo trzymane w płucach powietrze. Gdy tylko usiadłem obok mamy, jej dłoń przesunęła się po moich plecach.
– Rozumiem wasz powód do świętowania, kochanie, ale tata ma rację – zaczęła spokojnie. – Nie powinieneś publicznie obnosić się z piciem alkoholu czy przyjmowaniem innych używek. Gdyby ktokolwiek z prawniczego świata dostał ten filmik, twoja przyszła kariera zostałaby zagrożona, a nasza poważnie zachwiana.
Choć oboje sprawili, że czułem się jak naiwny dzieciak, to rozumiałem ich intencje, mimo że cholernie działało mi to na nerwy.
– Przepraszam – odezwałem się cicho. – Nie brałem tego pod uwagę.
– W porządku. – Ucałowała mnie w skroń. – Rozumiem, że czujesz się sfrustrowany, jednak musisz pilnować tego, jak zachowujesz się publicznie, ponieważ nigdy nie wiesz, czy ktoś nie wykorzysta tego przeciwko tobie.
– A moje działania nie mają na celu, by ci dopiec, synu – sprostował tata. – Ze wszystkich sił staram się nie pozwolić ci wpaść do bagna, do którego się pakujesz, tak jak ta dziewczyna.
Ta dziewczyna.
Bardzo powoli uniosłem na niego wzrok. Miał na myśli Molly.
– Nic jej nie jest – zapewniłem.
– Obaj wiemy, że to nieprawda. – Skrzyżował ramiona na torsie.
– Ledwie ją znasz, tato.
– Posiadam informacje wykraczające poza twoją wiedzę. – Niezachwianie spojrzał mi w oczy, nawet przy tym nie drgnął. – Jestem w jej życiu, od kiedy się urodziła. Znam jej matkę i ojca lepiej niż ktokolwiek inny z naszego otoczenia. Mając wgląd w jej przeszłość, proszę cię, byś miał na uwadze zdrowy rozsądek i ostrożnie podejmował swoje decyzje.
Nagłe uderzenie gorąca wyjątkowo mocno zaczynało mi doskwierać, aż poruszyłem się niespokojnie w miejscu.
– Insynuujesz coś? – Wygiąłem brew.
Tata musnął kciukiem swój podbródek, gdy mi się przyglądał. Dopiero po chwili wbił oczy w zegarek, nim ponownie nawiązał ze mną kontakt wzrokowy.
– Proszę cię jedynie, żebyś był ostrożny. – Przybrał postawę oazy spokoju. – W każdym możliwym aspekcie.
– Masz na myśli jakąś wpadkę czy coś? – parsknąłem. – Tato, nie sypiamy ze sobą. Ledwie jesteśmy w stanie prowadzić jakąkolwiek rozm…