Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
75 osób interesuje się tą książką
Romans hate-love z pilotem samolotu autorstwa niesamowitej Joanny Balickiej!
Dwudziestopięcioletnia Aurora Grey została stewardessą w elitarnych liniach lotniczych. Postawiła wszystko na jedną kartę i rozpoczęła nowy rozdział w życiu. Żeby uczcić pozytywne zmiany, urządza w nowym apartamencie huczną imprezę. Jednak nie wszystko idzie tak, jak planowała.
Pewien poirytowany hałasem mężczyzna zwraca jej uwagę, po czym dochodzi pomiędzy nimi do awantury. Fakt, że facet jest niesamowicie seksowny, nie łagodzi całej sytuacji.
Następnego dnia okazuje się, że przystojny nieznajomy, z którym pokłóciła się Aurora, to Treyvon Laurent, ceniony kapitan w Dragon Airlines, gdzie dziewczyna rozpoczęła pracę.
Ten zarozumiały, odziany w bajecznie drogi garnitur oziębły drań, postanowił, że uprzykrzy Aurorze życie. Z przyjemnością doprowadzi do momentu, w którym sama zrezygnuje z nowej posady, zanim jej kontrakt dobiegnie końca. Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 576
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 14 godz. 59 min
Copyright © 2022
Joanna Balicka
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Sandra Pętecka
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-060-6
Treyvon
Ojciec kazał mi zapamiętać dwie proste zasady: „Nikt nie jest wart złamania twoich reguł” i „Zawsze będziesz tym złym bohaterem w czyjejś historii”.
Nic nie jest wieczne. Szczęście jest przelotne. Twoje zdrowie jest zmienne. Nie będziesz wiecznie młody. Twoje pieniądze nie należą do ciebie, ktoś wcześniej je miał, ktoś inny zdobędzie je jutro. Wszyscy weszliśmy kiedyś do piaskownicy, nie wiedząc, że robimy to po raz ostatni.
Wymyśliłem więc teorię, jak sobie z tym poradzić, by nie odczuwać żadnej straty. Zawrzyj kontrakt z całym światem. Traktuj to jak umowę, w której zobowiązujesz się do spełnienia pewnych warunków, czerpiąc na tej podstawie dwustronne korzyści. Jest tylko jeden problem: nie ma możliwości wycofania się. Wiesz, czego się spodziewasz i absolutnie nic nie jest w stanie cię zaskoczyć.
Boston. Tutaj powietrze było inne, niż w jakimkolwiek znanym mi mieście. Wszystko było odmienne. Wracając tutaj, reszta nie miała żadnego znaczenia. Tylko tu mogłem pozbyć się wszelkich tarcz obronnych, pozwalając, by wspomnienia z tego miejsca wżarły mi się w skórę. Wyobraź sobie, że masz wszystko, o co kiedykolwiek śmiałeś poprosić. W następnej sekundzie tracisz to, zanim zdążysz mrugnąć… a ja wbrew pozorom, jako kapitan elitarnych linii lotniczych, mrugałem zajebiście szybko.
Urodziłem się tu, zakochałem, pracowałem, straciłem, pieprzyłem, rzygałem, przechadzałem się, robiłem absolutnie wszystko. To miasto było jak wirus; wchłonęło się do mojego krwiobiegu i nawet jeśli próbowałem je z siebie wyrzucić, zawsze było częścią mnie.
– Trey? – Męski głos dobiegł mnie zza pleców.
Zsunąłem słuchawki z uszu, odwracając spojrzenie na oficera. Nie byłem pewien, ile czasu minęło od chwili wylądowania.
– Co?
– Co co? – William próbował zmierzwić mi włosy, ale w porę zacisnąłem palce wokół jego nadgarstka. – Świętujemy wieczorem. Nadine odchodzi na urlop macierzyński! – Wyszczerzył się tak szeroko, że mnie od tego rozbolałaby szczęka.
– Że co? – Mój surowy ton stracił jakiekolwiek pozory uprzejmości. – Skąd ta informacja?
– Ogłosiła to na briefingu. – Wzruszył ramionami, przy czym uniósł dłonie w geście obronnym. – Trzymasz z jej mężem, myślałem, że wiesz.
No ładnie, kurwa. Ledwo co zdążyłem uformować ten zespół, a on znów się rozpada. Zacisnąłem zęby tak mocno, że poczułem zgrzyt.
– Och… nie wiedziałeś.
– Zaskakujące, detektywie. Po czym to poznałeś? – warknąłem, mijając go w przejściu.
Stewardessa stała przy drzwiach ewakuacyjnych, żegnając przekurwiście słodkim uśmieszkiem każdego pasażera.
– Dziękujemy za skorzystanie z usług Dragon Airlines, życzymy miłego dnia! – Machała wdzięcznie dłonią niczym brytyjski oligarcha.
– Masz szczęście, że chroni cię twój błogosławiony stan, bo w tej chwili porządnie kopnąłbym cię w tyłek. – Wyszczerzyłem się równie szeroko, co ona, cedząc te słowa przez zęby.
– Przyjmuję to jako gratulacje, panie kapitanie – odparła, ostatkiem opanowania powstrzymując chichot. – Cóż, zatem bardzo dziękuję.
– Dlaczego nie uznałaś mnie za wystarczająco godnego, by wiedzieć, że w twoim łonie rośnie mały Clark, co? – Tym razem wbiłem oczy w jej profil. – Wiesz, w jakiej sytuacji mnie stawiasz, Nadine?
– Radziłabym poczekać, aż nasi goście opuszczą pokład – skontrowała, nieustannie obdarzając promiennym uśmiechem każdego nędznego człowieka. – Dziękujemy, życzymy miłego dnia!
– Już, a teraz gadaj. – Zamknąłem ją jak w klatce, przyciskając dłoń do ścianki tuż za nią. – Nie chcę na twoje miejsce żadnego patałacha z innego zespołu. Lepiej sprowadź mi tu kogoś, kto będzie równie dobry, co ty.
– Treyvonie… – podjęła, prostując mój granatowy krawat ze złotą spinką Airbusa. – Został jeszcze jeden pasażer.
Odwróciłem się, sprowokowany jej słowami. Na widok gościa guzdrającego się z zapięciem małej listonoszki, wciągnąłem powietrze tak głęboko, że zadudniło mi w płucach.
– Czy potrzebuje pan pomocy? – zapytałem jak najmilszym tonem.
– Chwileczkę, tylko dopiję drinka – odparował, moszcząc się z kieliszkiem w dłoni.
– Ja ci dam chwileczkę… – mruknąłem z przekąsem, kierując prężne kroki w jego stronę. – Wypierdalaj stąd szybciej, zanim sam cię wyniosę.
– Słucham? – Wybałuszył szare oczy.
– No to niech pan słucha, wyjazd. – Kiwnąłem głową w stronę wyjścia. – Czas mojej pracy właśnie się zakończył, cierpliwość już za kilka sekund również się wyczerpie.
– Laurent, tak? – Przyglądał się surowo naszywce na mojej piersi. – Pański pracodawca dowie się o tej sytuacji. Dopilnuję, by wyciągnięto z tego odpowiednie konsekwencje – groził, mierząc we mnie palcem.
– Wyciągnąć to ja mogę ciebie z mojego statku. – Mój szeroki wyraz życzliwości zgasł w ciągu sekundy. – Wypieprzaj.
– Gratulacje, właśnie straciliście klienta!
– Zostaw mi pan chociaż chusteczkę, żebym miał czym otrzeć łzy – zakpiłem, odprowadzając go do samego wyjścia. – Ciekawe, co ja bym kupił sobie za bilet gościa z klasy ekonomicznej? Waciki?
– Co za bezczelność! – wrzeszczał z dołu schodów. – Na pewno tak tego nie…
Przerwałem mu zamknięciem drzwi. Nadine patrzyła na mnie z błąkającym się w kąciku ust uśmieszkiem.
– Większy pożytek by zrobił, gdyby pocałował mnie w dupę.
– Nieładnie – zacmokała.
– Gość nie wie, z kim ma do czynienia. Może Dawstone go nieco uświadomi. – Uśmiechnąłem się na ułamek sekundy, nim powróciłem do pierwotnej postawy. – A teraz gadaj.
Roześmiała się, kręcąc przy tym głową.
– Wpadki się zdarzają, wiesz, jak to jest. – Wzruszyła markotnie ramieniem. – A ja i Michael nie próżnowaliśmy.
– To niech się zdarzają, ale nie w moim zespole. – Uniosłem palec, nim wycelowałem go w jej pierś. – Dbaj o siebie i wracaj do nas jak najszybciej. Chociażby z berbeciem na plecach. Mam przeszkolenie, Eva też…
– To będzie troszkę długi urlop, wiesz o tym? – Wygładziła materiał mojej marynarki, nim uniosła na mnie błękitne oczy. – Nie miesiąc, nie dwa… przynajmniej rok.
– Rok?!
– A może dwa? – Wzruszyła ramionami. – Dziecko musi być przy matce.
– Będzie, latający bobas przy takich jęczydupach, z jakimi mierzymy się na co dzień, to pikuś.
– Treyvonie… – Kręciła głową z politowaniem.
Czyli żadnych dobrych wieści.
***
Powrót do apartamentowca pozwolił mi na odprężający prysznic. Zamierzałem napawać się ciszą i spokojem w samotności, ale ona miała inne plany.
Nicole – sekretarka Dawstone’a, jego żona i mój poważny wrzód na dupie. Niezła kombinacja. Wyglądała tak, jakby gotowa była podskoczyć z ekscytacji, gdy tylko mnie zobaczyła. Nikt nie wkurwiał mnie tak, jak ona, nie licząc oczywiście jej przydupasa. Wkurwiała mnie jej prezencja, jej zapach, jej cycki, sposób oddychania, kroki, absolutnie wszystko.
Jeśli pomyśleliście kiedykolwiek, że mieliście przejebane w życiu, przypomnijcie sobie o mnie. Moja matka odeszła, by związać się z gościem, do którego należało Dragon Airlines. Na łożu śmierci zrobiło mu się mnie żal, więc chciał przekazać mi procent udziałów w firmie. Stojąc nad nim, leżącym z rurkami przyczepionymi do absolutnie każdej części ciała, kazałem mu się pierdolić. Tylko tak mogłem pogodzić się z przeszłością.
A teraz dzieciak tego skurwysyna był moim szefem i przyrodnim bratem.
– Przyszłaś powiedzieć, że mnie wyrzucił? – Zaśmiałem się zupełnie bez humoru. – Przekaż, że jestem zajęty i nie mam czasu na jego pierdolenie.
– Napisał do ciebie e-mail. – Zerknęła porozumiewawczo w stronę biurka, na którym leżał laptop. – Miałam się upewnić, że odczytasz go zaraz po powrocie.
Zajebiście. Blond ratlerek przyszedł na zwiady.
Rozsiadłem się w okrągłym fotelu. Palce kobiety przebiegły po moich nagich ramionach. Nachyliła się, a miękkie wargi skąpały muśnięciami delikatną szczecinę. Zabrałem się za odczytanie korespondencji.
Temat: Drobna potyczka
Szanowny Panie Laurent,
Doceniam Pańskie oddanie wobec Dragon Airlines i niejednokrotnie podkreślałem w wystosowanych do Pana listach, iż jest Pan naszym najlepszym kapitanem. Niemniej jednak obowiązują Pana, podobnie jak pozostałych naszych pracowników, zasady dobrego wychowania. Otrzymałem – po raz kolejny w tym miesiącu (mamy drugi tydzień maja) – skargę pod Pana adresem. Jak na trzy poprzednie przymknąłem oko, tak na czwartą już niespecjalnie. Zwracanie się do pasażera, który jest naszym klientem: „Wypierdalaj stąd szybciej, zanim sam cię wyniosę” jest zachowaniem, na które nie mogę dać przyzwolenia, czego, jestem przekonany, jest Pan świadomy. Proszę o zrehabilitowanie się. Klient domaga się pisemnych przeprosin. Pałam nadzieją, że z przyjemnością podejmie się Pan tego zadania.
Z poważaniem,
Miles Dawstone, Dragon Airlines CEO.
To moja ulubiona część tej roboty. Poruszyłem karkiem, pstryknąłem palcami, po czym wziąłem głęboki wdech.
Temat: Re: Drobna potyczka
Szanowny chuju,
Jeśli jeszcze raz zobaczę wiadomość od ciebie w swojej skrzynce odbiorczej, obiecuję, że posadzę cię na dziesięć godzin za sterami i puszczę w pizdu.
Szerokiej drogi,
Treyvon Laurent, nie wkurwiaj mnie, Kapitan.
Po wysłaniu wiadomości powróciłem do bardziej przyziemnych spraw. Żonka Dawstone’a łakomie ssała mojego kutasa, jak gdyby miał wyprodukować dla niej złoto. Zwolniła drocząco, gdy podniosła na mnie diabelskie spojrzenie. Musnęła żołądź koniuszkiem języka, a czubek traktowała jak lizaka, ze smakiem liżąc jego szczyt. Wciągnęła policzki, by zapewnić mi więcej przyjemności.
Przewróciłem oczami ze znudzeniem. Wplotłem palce we włosy blondynki i przyciągnąłem ją jeszcze bliżej. Gardłowy pomruk odbijał się wibracją na nabrzmiałym fiucie. Żądza przerżnęła mi żyły. Poruszałem jej głową w harmonijnym rytmie, krztusiła się moimi pchnięciami, gdy odbierałem jej oddech.
Zacisnąłem zęby, gdy chłonęła mnie całego. Dźwięki dławienia wypełniły apartament, a ja zapragnąłem wytrysnąć. Gorące niebo w jej ustach witało mnie u samych bram piekieł. Wycofywałem się, by za moment znów wepchnąć w nią fiuta. Słyszałem kobiece jęki, były pełne podniecenia. Odrzuciłem głowę w tył i wypuściłem burzliwe warknięcie. Fala gorąca uderzyła mnie jak pierdolone tsunami. Oderwała się, gdy puściłem złote włosy. Zaczerpnęła haust powietrza, a strużka śliny wymieszana ze spermą ściekła jej z brody i przemknęła do biustu.
Podniosłem się z fotela, po czym poprawiłem spodnie. Zapiąłem rozporek, a następnie skórzany pas. Z szafy wyjąłem czarną koszulę i zabrałem się za zapinanie guzików.
– Powtórz swojemu mężowi, by więcej do mnie nie pisał w sprawie tego gówna – rzuciłem szorstko. – Płacą mi za sterowanie samolotem, a nie za użeranie się z ludźmi.
Dosłownie, jeszcze chwila i przeniosę się na pierdolone cargo.
– Miles taki już jest, Trey – mówiła mi zza ramienia.
W odbiciu lustra widziałem, jak traktuje obrzmiałe od ssania usta czerwoną szminką. Smagnęła kciukami kąciki i uśmiechnęła się, gdy przyłapała mnie na gapieniu się. Te same wargi wieczorem będą całować faceta, który poczuje smak mojego fiuta. Na samą myśl wyszczerzyłem się zawadiacko. Niech myśli, że to z jej powodu.
– Niech będzie dla szczeniaków. – Przewróciłem oczami. – Gówniarze ledwo przechodzą symulator.
– À propos szczeniaków… – westchnęła, nawijając złoty kosmyk włosów wokół palca. – Będziesz miał świeżynkę w swojej ekipie.
Bardzo powoli uniosłem brew. Suchy śmiech wyrwał się z moich ust, jednak gdy odnalazłem spojrzenie kobiety, wargi powróciły do cienkiej linii.
– Żadnych, kurwa, nowicjuszy w moim zespole! – splunąłem tymi słowami, jakby mnie brzydziły. – Co to za popieprzony pomysł? Ile razy mam powtarzać temu skończonemu kretynowi, że na moim pokładzie nie ma miejsca dla nieprofesjonalistów?
– Nadine odchodzi na urlop macierzyński, ktoś musi zająć jej miejsce. – Wzruszyła bezceremonialnie ramieniem. – Przyjęli taką jedną, podobno ma bardzo dobre referencje. Dostała kontrakt tylko na rok.
– W takim razie nie zamierzam się tym martwić – odparłem szyderczo, na co brew kobiety wzniosła się ku górze. – Daj mi jeden dzień – zasygnalizowałem przez podniesienie palca. – Sprawię, że sama zrezygnuje z tej roboty.
Aurora
Dokładnie dwa lata temu podjęłam decyzję o ucieczce z rodzinnego miasteczka. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, wypłaciłam wszystkie pieniądze z banku, złapałam ostatni autobus i porzuciłam stare życie za sobą, a ono nie należało do najłatwiejszych.
Wynajmowałam mały pokój z grupą studentów, jakimś cudem nie popadając w nałogi. Harowałam od rana do wieczora w knajpie tutejszego klubu motocyklowego, by zaoszczędzić część pieniędzy na własny kąt. Któregoś razu, podczas polerowania kufli piwa, usłyszałam w radiu, że znane linie lotnicze rekrutują chętnych na stanowisko stewardessy.
Przypominam sobie czasy, w których wraz z tatą siadaliśmy na najwyższym wzgórzu naszej mieściny i podziwialiśmy samoloty, które przecinały niebo nad naszymi głowami. Przesiadywaliśmy tam wieczorami i udawaliśmy, że wszystkie Boeingi czy Airbusy to spadające gwiazdy.
Marzenia o lataniu porzuciłam, gdy tatuś zmarł. Informacja o rekrutacji prześladowała mnie jednak z każdej ze stron, aż pewnego dnia złożyłam wypowiedzenie i rozpoczęłam nowy rozdział w życiu.
Wybiegłam z budynku szkoleniowego wprost w ramiona jedynej przyjaciółki, której nie usunęłam ze swojego poprzedniego żywota. To nie tak, że umarłam, po prostu tamta Aurora przestała istnieć.
Pisk, który wydobył się z mojego gardła był dźwięczny i pełen radości.
– Dostałam się! – Podskakiwałam jak mała dziewczynka.
Sześć tygodni. Tyle trwał okres całego szkolenia, moich łez, bólu stóp przez obtarcia od szpilek, nieprzespanych nocy i doskonalenia swoich umiejętności. Miałam jednak nadzieję, że to wszystko było tego warte.
Eliana złapała mnie za ręce, a nasze skoki się synchronizowały.
– Ja pieprzę! Moja przyjaciółka będzie latać! – Z tej okazji wyłowiła butelkę szampana z torebki i ją otworzyła.
Korek wystrzelił, a za nim ruszyła fontanna piany. El pospiesznie otoczyła szyjkę ustami, po czym łapczywie pochłonęła kilka łyków. Bez zastanowienia powtórzyłam jej ruch.
Tak wpakowałam się w bagno, z którego nie było możliwości ucieczki.
Ta część Bostonu była dla mnie zupełnie nowa, bardziej nowoczesna i pozbawiona zapachu obskurnych slumsów. Wyrwałam się ze studenckiej nory, by zacząć korzystać z uprzejmości Dragon Airlines i tego, że sponsorowali mi apartament.
W recepcji przydzielono mi kartę magnetyczną. Winda zabrała nas na odpowiednie piętro, a moje podekscytowanie nie gasło. Czułam się jak w cholernym filmie. Marzenie małej Aurory właśnie zostało spełnione!
Mieszkanie urządzone było w przesadnie zdobnym stylu. Całość zdecydowanie odbiegała od mojej eklektycznej klitki w rodzinnym Falmouth czy Roxbury, w którym przestępstwa z użyciem broni były na porządku dziennym.
Z fascynacją pochłaniałam wzrokiem nowoczesne wnętrze, idealnie wypolerowaną podłogę, szare ściany, plazmowy telewizor, sofę, na której spokojnie zmieściłyby się wszystkie osoby, którym ufam; potężny żyrandol i ogromną przestrzeń. Sama kuchnia była dwukrotnie większa od mojego pokoju.
– O ja pierdolę… – odetchnęła przyjaciółka, rzucając reklamówki z Targetu na podłogę. – Gdybym wiedziała, że za taką fuchę można mieszkać w pałacu, to sama bym się tam zatrudniła.
Było dokładnie tak, jak się spodziewałam: bezosobowo, luksusowo i przejściowo. Rozrzucę kilka par majtek po kątach, gdzieniegdzie zostawię kubki po kawie i będzie bardziej jak w domu.
– Kiedy masz pierwszy dzień? – wyrwała mnie z zamyślenia.
– Jutro, zaproszono mnie na próbny lot. – Zmarszczyłam nos, gdy wdychałam zapach nowości. – Ale to nie stoi na przeszkodzie, by odreagować stres i… zalać go procentami.
Kopnęłam szpilki pod szafę i odetchnęłam, gdy stopy sięgnęły podłogi. Już wyobrażałam sobie chęć amputowania ich po skończeniu kilkugodzinnego lotu. Rozpięłam białą koszulę i równie szybko pozbyłam się obcisłej ołówkowej spódnicy. W samej bieliźnie uklęknęłam przed walizką i wygrzebałam z niej oversize’owy podkoszulek. Narzuciłam go na siebie, po czym wypuściłam błogie westchnienie.
– Zamierzam się upić – odzipnęłam ze słyszalną ulgą. – Nie miałam alkoholu w ustach od czasu wybicia nowego roku.
Podążyłam do barku pełnego butelek. Oczy błysnęły mi na widok trunków przeróżnego rodzaju. I to wszystko w pakiecie! O rany. Nie było mowy, że miałabym z tego zrezygnować. Dopnę swego, by przedłużyli mi kontrakt na stałe.
– Obyś nie zrzygała się jutro na buty kapitana. – Przyjaciółka roześmiała się tak gardłowo, że odbiło się to echem w moich płucach. – A sądząc po tym, jak prestiżowa jest ta korporacja, mają pewnie stado dziko seksownych pilotów – mruczała, a koniuszkiem języka oblizała lubieżnie usta.
– Spoufalanie się z członkami załogi jest podobno zabronione – wyrecytowałam z pamięci. – Żadnych zbliżeń, zalotnych spojrzeń… – żaliłam się kieliszkowi, który wciąż był pełen czerwonego wina. – Babka na szkoleniu mówiła nawet o tym, by nie kusiło nas uprawianie seksu w toaletach, ponieważ ściany wcale nie są dźwiękoszczelne.
– Jasne, Mile High Club1 nie jest legendą, czytałam o tym na forach. – Przewróciła nonszalancko oczami. – Ale za hajs zarobiony tam na górze… – Zamachała palcem w powietrzu. – Będzie stać cię na uprawianie seksu, z kim tylko będziesz chciała.
– Obawiam się, że nie będę miała na to czasu – stwierdziłam ponuro, nim zatopiłam wargi w trunku. Wypiłam go do połowy, a następnie położyłam się na miękkim dywanie. – Grafik jest na bieżąco aktualizowany, mogą ściągnąć mnie nawet w ciągu nocy.
– Dobra! – Eliana klasnęła w dłonie, odstawiła opróżnioną już butelkę po szampanie i zastąpiła ją innym alkoholem. Skocznym krokiem ruszyła do wieży. – Koniec pieprzenia, miałyśmy się dobrze bawić!
Dzikie dźwięki piosenki Britney Spears popłynęły z głośników. Roześmiałam się, gdy El wskoczyła na marmurowy stół, wywijając na nim z kieliszkiem w dłoni. Wino rozlewało się dookoła, ale nic sobie z tego nie robiła. Podniosłam się z miękkiego dywanu, a stopy same wyrwały się do tańca. Biodra kołysały się niezobowiązująco.
I przysięgam, że wszystko byłoby w porządku, dopóki nie rozległo się walenie do drzwi. Przewróciłam oczami z westchnieniem i leniwym krokiem ruszyłam do wyjścia. Pociągnęłam za klamkę, a gdy podniosłam oczy, niemal zadławiłam się własnym oddechem. Postawny szatyn wyrósł przede mną niczym potężny dąb.
Niech mnie dunder świśnie… w mordę jeża i wszyscy święci. Kolana zadrżały mi na widok oczu w odcieniu gorzkiej czekolady, otoczonych przez niesprawiedliwie gęste rzęsy. Idealnie wyrzeźbiony nos, kości policzkowe i wyraźnie zarysowana szczęka przyprawiały mnie o natychmiastowo szybsze bicie serca. Nagle zamarzyłam usiąść na jego twarzy. Przez samo wyobrażenie przesunęłam językiem po wewnętrznej części policzka.
Szerokie ramiona, ciało rodem z piekielnych czeluści; stworzone do noszenia włoskich garniturów. Wyglądał tak, jakby uciekł z muzeum, wprost z wystawy dzieł Michała Anioła. Nie było w nim ani cala chłopca. Miałam przed sobą obraz dojrzałego, cholernie uwodzicielskiego mężczyzny.
I wciąż wszystko szło perfekcyjnie, dopóki się nie odezwał. Już widziałam nasz scenariusz na pierwsze bzykanko. Patrzyłam na niego, a on na mnie. Bezczelnie trzymał dłoń na futrynie.
– Jeśli w tej pierdolonej chwili nie ściszysz tego darcia mordy, to gwarantuje ci… – kiedy postawił buntowniczo krok do przodu, z nieoponowaniem się cofnęłam – …że jeszcze dzisiaj wypierdolą cię stąd na bruk.
Zmarszczyłam brwi, po czym pokręciłam głową. Czy on naprawdę powiedział to, co myślałam, że powiedział?
– Słucham? – Byłam zbyt oszołomiona.
– Głucha jesteś? – Obnażył perłowe zęby, warcząc gardłowo. – Cóż, to tłumaczyłoby, dlaczego tak napierdalasz tym studenckim gównem.
Czy on nazwał Britney gównem? Koleś, idziemy na solo. Podwinęłabym rękawy, gdybym je miała.
– Nie z tej epoki, dziadku? – prychnęłam na jego opryskliwość. – Rozumiem, że w domu starców zasypia się o dziewiętnastej, ale…
– Myślałem, że to blondynki są głupie, ale jesteś idealnym przykładem odchodzącym od reguły. – Posłał mi ostre spojrzenie brunatnych oczu.
– Cóż, jesteś facetem. – Skrzyżowałam ramiona na piersiach i uniosłam brew. – Wy debilizm macie zaimplantowany we krwi.
Uśmiechnął się niezwykle hipnotyzująco i niemal tak szarmancko, jak gdyby próbował powiedzieć komplement… albo po prostu podobała mu się ta gierka słowna. Zwiesił na moment głowę, kliknął językiem o podniebienie, a chwilę później zerknął na mnie spod byka. Wyraźnie zarysowana szczęka poruszyła się, gdy zacisnął zęby. Zrobił krok tak szybko, że nie spostrzegłam, kiedy zostałam przybita do ciemnych drzwi. Prawie rozlałam wino. Wciągnęłam raptownie powietrze, a kątem oka dostrzegłam diaboliczny uśmieszek mężczyzny.
– Zechciałabyś to powtórzyć? – chrypiał tak nisko, aż zacisnęłam uda.
Cholera. Tembr głosu kolidował z tym, jakim pieprzniętym dupkiem był. Palący dotyk rozpalał płomień w moich żyłach. Fakt, że byłam podpita, niczego nie ułatwiał. Wzrokiem przeskakiwałam od jego oczu, do ust.
– Mam czarny pas w taekwondo – wypaliłam, zadzierając podbródek.
– Zaraz będziesz miała przy nazwisku, jeśli nie ściszysz tej cholernej muzyki.
Patrzyłam na niego, czując wewnątrz emocjonalny kocioł irytacji i skonfundowania.
– Kopnę cię w jaja, jeśli będę musiała – zagroziłam.
Parsknął bez krzty humoru, jakby doskonale wiedział, że nie należałam do osób, których mógłby się wystraszyć. Podniosłam więc nogę, a on z niemal pajęczym instynktem złapał mnie za nią i przyciągnął bliżej siebie jak w tangu. Uderzyłam plecami o drewnianą powierzchnię, gdy zawisł nade mną jak potężny niedźwiedź.
– Moje wino! – pisnęłam, gdy trunek nieco przelał się poza krawędź szkła.
– To jest jeden jedyny raz, w którym pozwolę ci znaleźć się tak blisko mnie – chrypiał tak niskim tonem, że z trudem przyszło mi oddychanie. – Zapewniam, że nie chcesz mieć we mnie wroga, ponieważ jestem cholernie mściwy.
– A ty co, team Timberlake? – prychnęłam, mierząc go spojrzeniem pełnym obrzydzenia. – I puść moją nogę, ty zwyrolu!
– Przeproś mnie grzecznie.
– Dobre. – Zaśmiałam się, zanim zmusiłam się, by wyrwać własną kończynę z jego uścisku. – Frytki też ci zaserwować?
Ciemne oczy błysnęły kolejnym odcieniem gniewu. Jak tak dalej będzie zaciskał szczęki, to w końcu pęknie mu żyłka. Faceci to wytwór samego szatana, jakiś nieudany eksperyment. To pewnie oni jako pierwsi zbiegli ze Strefy 51.
– Z przyjemnością. Zasponsoruję ci także zestaw Happy Meala, tylko wybierz sobie ładną zabaweczkę, żebyś przestała tupać nóżką jak gówniara. – Obrzucił mnie spojrzeniem, jakby ledwie powstrzymał się od obrzygania mi stóp.
– Cofnij się – fuknęłam ostrzegawczo.
– Ścisz muzykę – postawił warunek.
Roześmiałam się w głos, odrzucając głowę w tył.
– Po tym, jak rzuciłeś mną o drzwi i zepsułeś mój wieczór z przyjaciółką? – Wychyliłam się w jego stronę z buchającą irytacją. – Żebyś wiedział, że zamierzam zainwestować we wzmacniacze i głośniki wielkości lodówki. I żeby było jasne, Oops I Did It Again będzie ci towarzyszyć po sąsiedzku od świtu do zmierzchu. – Cmoknęłam z wymuszonym uśmieszkiem.
– Posłuchaj mnie ostatni raz, ty mała, tępa…
Ostatnie uncje samokontroli właśnie zostały wyczerpane. Chlusnęłam mu winem w twarz i odskoczyłam na bok. Ściągnął ku sobie grube brwi. Rozchylił usta, zanim obdarował mnie wściekłym spojrzeniem.
– Nie stać cię na to, by zapłacić mi za ten garnitur. – Zgrzytnął zębami, jak gdyby przygotowywał się do ryknięcia. – To włoski jedwab.
Wydęłam wargi i udawałam, że ścieram łzę z policzka. Za ułamek sekundy uśmiechnęłam się kpiąco, wznosząc przy tym środkowy palec.
– A to bostoński faker, skończony durniu.
Nie wyrzucą mnie stąd, więc mógł mówić, co tylko chciał. Był wystarczająco zajęty doprowadzeniem się do porządku, by to skomentować.
Wróciłam do apartamentu i dla podkreślenia swojego oburzenia, zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Eliana popatrzyła na mnie nieco zaniepokojona. Podgryzła dolną wargę, jak gdyby zaskoczył ją mój uśmiech. Muzyka faktycznie ucichła.
– Wszystko w porządku? – spytała z troską.
– Niespecjalnie – odetchnęłam smutno i zamachałam kieliszkiem w dłoni. – Przez tego dupka nie mam już wina.
Aurora
Echo stukania ośmiocentymetrowych szpilek o podłogę i przyspieszony oddech był jedynym dźwiękiem, który zdolna byłam zarejestrować. Zegarek wskazywał piątą czterdzieści pięć, a już o szóstej miałam stawić się na porannym zebraniu przed moim próbnym lotem.
Przyłożyłam kartę do drzwi, które prowadziły do sali konferencyjnej. Stanowił ją długi stół obstawiony dookoła fotelami, potężny ekran zawieszony na froncie, na którym wyświetlane było logo Dragon Airlines. Wnętrze zachowane było w kolorach szarości i zieleni.
W środku była już pewna grupa ośmiu… może dziesięciu osób. Rudowłosa jako pierwsza zwróciła się ku mnie. Klasnęła radośnie w dłonie, zgrabnym krokiem pokonując dzielącą nas odległość.
– Jest i ona! – Starała się ukryć ekscytację pod przykrywką profesjonalizmu. Wysunęła w moją stronę idealnie wypielęgnowaną rękę. – Eva Hudson, jestem purserką, czyli szefem wszystkich stewardess. – Wbiła we mnie surowe spojrzenie, choć kącik ust rwał się ku górze. – Czytałam twoje referencje, miałam wgląd w wyniki twojego egzaminu i muszę ci szczerze pogratulować!
Starałam się nie wyglądać jak Bambi po czterech kreskach mefedronu. Z wyuczonym opanowaniem wymieniłam kobiecy uścisk dłoni i uśmiechnęłam się uroczo.
– Aurora Grey, lot ze mną będzie czystą przyjemnością.
Eva wzniosła przebiegle kącik ust. Musnęła drocząco palcami moje ramię i przymrużyła zabawnie powieki.
– Zadziorna, co? – zaszczebiotała, poruszając przy tym brwiami. – Dobrze. W tej pracy musisz wyrobić sobie charakterek.
– To akurat mam zaimplantowane we krwi – zapewniłam w nikłym rozbawieniu.
– Znajdujemy się obecnie w pokoju załogowym. – Wskazała ręką na szeroką przestrzeń audytorium, oprowadzając nas niespiesznym krokiem. – Kiedy zjawi się kapitan, omówi wszelkie informacje, które będą kluczowe dla przebiegu lotu: od całej trasy, po liczbę pasażerów – wyjaśniała rzeczowo. – Po ich omówieniu w trakcie briefingu przydzielę każdemu odpowiednią sekcję. Jako że jesteś nowa, zajmiesz się powitaniem pasażerów, pomożesz w znalezieniu miejsca i ewentualnie przy bagażach. A żeby nie było za przyjemnie, zajmiesz się listą pasażerską. Reszty dowiesz się na miejscu – podsumowała, po czym przekrzywiła głowę. – Kawy?
Próbowałam zaszufladkować w głowie wszystkie informacje. Przysiadłam przy stole, a wyrwana jej zapytaniem, dziobnęłam zębami dolną wargę.
– Właściwie… to chętnie.
Promienisty uśmiech ozdobił kobiecą twarz, gdy zmierzała do wyjścia. Pociągnęła za klamkę, a wtedy padło gromkie westchnienie.
– Pan kapitan… znowu spóźniony – brzmiała mimo wszystko na radosną.
– To nie ja jestem spóźniony, to wy jesteście za wcześnie – rozbrzmiał niski, podszyty zgrzytem głos.
Ten tembr sprawił, że niemal natychmiast się wyprostowałam. Pierwszą rzeczą, jaką zarejestrowałam, była natychmiastowa zmiana klimatu w sali, jakbyśmy nagle znaleźli się na pieprzonym biegunie. Poważnie, wydawało się, że nawet mucha przestała bzyczeć mi nad uchem.
To bzdura. Niemożliwe.
– Jak zwykle masz odpowiedź na wszystko, Trey.
Nie chcąc wyjść na wścibską, skierowałam spojrzenie na coś bardziej niepozornego, jak odbicie dłoni na oszklonej ścianie. Nawet nie zdążyłam zagłębić się w myślach, gdy zostałam przywrócona do rzeczywistości.
– Auroro, poznaj kapitana naszego zespołu.
Dobra, cycki do przodu. Wzięłam głębszy wdech, podniosłam się z miejsca i ostrożnie odwróciłam się w stronę pracowników. Przygotowałam się psychicznie na nawiązanie z nim kontaktu wzrokowego i… nie pomyliłam się. To był ten wredny fiut.
Wyraz jego twarzy pozostał surowy, a ciemnobrązowe oczy niemal przycisnęły mnie do muru. Włosy miał lekko zmierzwione przez poranny wiatr, delikatna szczecina zdobiła uderzająco idealną żuchwę. Wszystko w nim było paskudnie idealne.
– Ta furiatka nie wsiądzie ze mną na pokład.
Próbował zdominować mnie swoją męskością. Szerokie ramiona przypominały mi o tym, że byłby w stanie z łatwością wyrzucić mnie przez te drzwi, gdyby tylko mógł.
Niemożliwe, powtarzałam w głowie.
Jak ktoś tak krnąbrny i chamski może być cholernym kapitanem? Ciemne oczy wpatrywały się w moje. Zmarszczył brwi, gdy przyglądał mi się wrogo, jakbym to ja stanęła mu na drodze.
– Zabawne, wczoraj byłaś bardziej wyszczekana. – Kliknął językiem o podniebienie i przymknął powieki. – Co, zgubiłaś się? Czy przyszłaś po rachunek z pralni?
Cisza w pomieszczeniu była tak martwa, że słyszałam wyłącznie własny puls. Musiałam być wyjątkowo ostrożna w doborze słów. To był mój pierwszy dzień i nie mogłam wypaść źle w oczach pozostałych, chociaż nie zapowiadało się na to, by mieli się za mną wstawić.
– Po pierwsze, panie kapitanie, pracuję tutaj. – Dumnie podniosłam głowę, obrzucając go suchym spojrzeniem. – A po drugie, mamusia nie nauczyła pana prać sobie rzeczy?
Zaśmiał się, choć niebywale seksownie, to jednak nad wyraz kpiąco. W sekundę spoważniał i wyrzucił palec w górę.
– Skończyłaś swoją pracę. – Minął mnie, szturchając przy tym barkiem w ramię.
Wykrzywiłam wargi z promieniującego bólu.
– Ale…
– Przebadaj się pod kątem psychiatrycznym, histeryczko. – Zajął miejsce na froncie stołu i sięgnął po laptopa z torby, którą przyniósł ze sobą. – Bo jesteś niezrównoważona i niebezpieczna dla środowiska.
Na szczęście to nie on wydawał mi polecenia. Gdy odwróciłam się do reszty, patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami. Chciałam już zapytać, o co chodzi, ale w chwili, gdy rozchyliłam usta, on znów przemówił:
– Nowa, jesteś głucha czy nie rozumiesz angielskiego? – Mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak obnażył kły.
– Wróć do mnie z kimś, kto przetłumaczy ten chamski ton na bardziej ludzki – skontrowałam, a moje wargi rozciągnęły się w uroczym uśmiechu. – Bo jak na razie, to… – wskazałam na przestrzeń między nami – …jest pokazem pozbawionym profesjonalizmu.
Mężczyzna poderwał głowę. Im dłużej piorunował mnie wzrokiem, tym mocniej się uśmiechałam. Sięgnął palcami do klapy laptopa i zamknął go bardzo powoli.
– Zostawcie nas samych – zwrócił się do pozostałych. – Świeżynka myśli, że wyrobi sobie posadę przez zgrywanie silnej i niezależnej – rzucił tak drwiąco, że ubodło to moje ego.
Zerknęłam na resztę załogi przez ramię, ale zamiast sprzeciwić się mu – podobnie, jak ja – woleli wybrać ugodową drogę. W pierwszym dniu pracy byłam zdana tylko na siebie. W lukach umysłu próbowałam przebrnąć do odzywek pełnych asertywności, którymi mogłabym utrzeć mu nosa. Jak na złość nic nie przychodziło mi na myśl.
Chociaż zostaliśmy sami, miałam wrażenie, że jego nadęty egoizm po brzegi wypełnił pomieszczenie. Kapitan rozsiadł się jeszcze wygodniej w fotelu, uniósł brew, a jego wzrok zlustrował moją sylwetkę. Mogłam dostrzec, jak językiem przebiegł po szczycie zębów.
– Nie wytrzymasz tu ani jednego dnia – wystosował własną opinię.
– To zakład? – Oparłam pięści na talii i przekrzywiłam głowę.
– To stwierdzenie. – Uśmiechnął się szyderczo.
– Zatem jest błędne – wyrzuciłam z siebie.
Krzesło wydało charakterystyczny dźwięk, gdy wstał. Przypomniał mi o tym, że miał nade mną fizyczną przewagę. Jedną dłoń wcisnął w materiał garniturowych spodni, a drugą potarł delikatny zarost, który zdobił zarysowaną szczękę.
– Myślę, że jednak nie – wychrypiał, zmniejszając odległość między nami.
– Och, więc jednak pan myśli? – Przyłożyłam teatralnie dłoń do piersi. – Być może powinien pan robić to częściej.
Uśmiechnął się, choć ten grymas miał w sobie więcej mroku niż noc. Przypominał wściekłego, a na domiar złego wygłodniałego wilka, który zamierzał wpieprzyć mnie w całości.
– Popatrz tylko, cóż za uległość. W kilka chwil sprawiłem, że zaczęłaś nazywać mnie panem. – Zbliżył się na tyle, że jego idealnie wypolerowane buty stykały się czubkami z moimi szpilkami. – Przyzwyczajaj się do tego, świeżynko. W tym gównie… – powtórzył mój ruch z kręceniem palcem w powietrzu – …to ja wydaję rozkazy. Zarówno na ziemi, jak i w powietrzu.
Wygięłam usta w ironicznym uśmiechu, po czym bezceremonialnie wygładziłam poły jego czarnej marynarki.
– Jakkolwiek się nazywasz, panie To Ja Wydaję Rozkazy,mnie nie ustawia się do pionu – odparłam głosem równie ochrypłym, co rozmówczynie w trakcie sekstelefonu.
– Ależ nie musimy znajdować się w pionie, świeżynko. – Małym palcem odgarnął mi z czoła zagubiony kosmyk włosów, a ciemne oczy nawiązały kontakt z moimi. Złowrogo zbliżył twarz do mojej. – Pozwolę ci klęczeć, jeśli lubisz.
Zamrugałam na te słowa. Przełknęłam ślinę, po czym wypuściłam westchnienie.
– Twoje niedoczekanie. – Zmierzyłam go wypranym z emocji spojrzeniem. – Zapewniam, że opieranie kariery na seksie z kimś, kto ma większe ego niż powierzchnia Rosji, nie leży w sferze moich zainteresowań – zripostowałam, zadzierając dumnie głowę.
– A ja zapewniam, że dzisiaj nie polecisz. – Niski szept przerżnął mi głowę.
Mój oddech zwolnił, a powietrze stało się jakby gęste. Wyczułam w jego słowach jakieś wyzwanie, a to uwolniło adrenalinę do moich żył.
– Bo co? – Rzuciłam mu ironiczne spojrzenie spod wachlarza rzęs.
– Bo ja tak powiedziałem. – Powtórzył gest z muśnięciem moich włosów, po czym z udawaną troską wetknął mi kosmyk za ucho. – Naucz się, że to ja mam władzę.
Odsunął się, by przekręcić nadgarstek i odsłonił niebotycznie drogi zegarek. Jego oczy chwilę później wypalały mi dziurę w twarzy. Intensywne spojrzenie zwalało z nóg. Przecież to zwykły cham, a rzeczy nie mogą uchodzić mu na sucho tylko dlatego, że był kurewsko przystojny.
Żebyś się nie zdziwił, kapitanie, prychałam ironicznie w myślach.
Po zakończonym briefingu i przejściu lotniskowej kontroli bezpieczeństwa, ruszyłam na pokład w towarzystwie reszty załogi. Zanim jednak pokonałam próg, kapitan wyrósł przede mną jak chiński mur. Podniosłam na niego oczy, a on uśmiechnął się… co dziwne – dość przyjaźnie.
– Jesteś nowa, więc potrzebujesz kilku wskazówek bezpieczeństwa. – Jego władcza postawa stawała się coraz bardziej drażniąca.
– Zamieniam się w słuch – odetchnęłam ze zrezygnowaniem.
– Twoje szpilki są zbyt wysokie. – Wskazał palcem na moje buty. – Podczas turbulencji może zdarzyć się właściwie wszystko, jeden zły krok i kostka skręcona. Obcas powinien być maksymalnie pięciocentymetrowy.
– Przecież podczas turbulencji siedzi się w fot…
– Czy wyraziłem się wystarczająco jasno? – wtrącił mi się w zdanie z finezją buldożera.
Zerknęłam na obcasy, by ocenić ich wysokość. Zmarszczyłam brwi, nim znów podniosłam spojrzenie na faceta. Byłam zbyt pochłonięta stresem związanym z pracą, by przypomnieć sobie uwagi ze szkolenia.
– Zmienię je innym razem.
– Ależ po co ryzykować, świeżynko? – Przekrzywił głowę ze współczującym wyrazem twarzy. – Nadine zawsze miała ze sobą zapasową parę – zaoferował uprzejmie. – Trzydzieści osiem… pasuje?
Przymrużyłam powieki, a co dziwniejsze, przytaknęłam zgodnie głową.
– W punkt.
– Zdejmij te szpilki. – Wysunął dłoń w moją stronę.
– Teraz? – Zamrugałam.
– Nie lubię się powtarzać. – Choć powrócił mu ostry głos, uśmiech nawet nie drgnął.
Schyliłam się, by odpiąć paseczki. Wyswobodziłam stopy z obcasów i przekazałam je kapitanowi. Popatrzył to na nie, to na mnie. Wygiął kącik ust w drwiącym grymasie. Zamachnął się i prężnym ruchem wyrzucił moje buty poza pokład, wprost na płytę lotniska.
Rozchyliłam usta w zaskoczeniu, a rozczarowanie i gniew zaatakowały mi żyły. Odwróciłam głowę, by spotkać się z męską kpiną. Zdarł uśmieszek samemu diabłu i przykleił go sobie do ust. Pochylił się w moją stronę. Zapach drogiej wody kolońskiej wtopił mi się w nozdrza.
– Widzisz, świeżynko… – ostry ból przeciął moje wnętrzności, gdy gorący oddech owionął mi policzek i szyję – …ja zawsze dotrzymuję słowa.
Choć w oczach wezbrały mi łzy, mocno zacisnęłam zęby, by nie uronić ani jednej. Zadarłam brodę w bitwie na spojrzenia. W jednym miał rację. Dziś na pewno nie polecę.
Aurora
Łzy wściekłości spłynęły mi po twarzy, gdy markotnym krokiem pokonywałam korytarz. Uczucie zadziorności i chęci do podjęcia walki zniknęły w momencie, gdy drzwi samolotu zostały zamknięte. Nie miałam nawet czasu, by przygotować się na to upodlenie. Zerknęłam na buty, które trzymałam w dłoni. Prawy obcas był kompletnie złamany, a drugi przekrzywiony.
Szybko dotarło do mnie, że to zemsta ze strony tego kretyna za oblanie go winem. Serce waliło mi młotem, gdy czułam na sobie wiele współczujących spojrzeń. Nienawidziłam, gdy inni mnie tak postrzegali, jako słabą i przegraną. Zaczęłam żałować decyzji o wstąpieniu do korporacji, ale przecież latanie, do cholery, było moim marzeniem, od kiedy byłam małą dziewczynką.
Taksówka zabrała mnie pod sam hotel. Serce waliło mi o żebra, podchodziło do gardła i groziło rozpadem. On to wszystko zniszczył. Zrujnował dziecięce marzenie. On tego chciał, marzył o tym, bym się poddała, chciał widzieć mnie słabą.
To się nie stanie. Porażka absolutnie nie wchodziła w grę.
Wściekłym ruchem rzuciłam szpilki pod szafę. Pozbyłam się uniformu Dragona, złapałam za oversize’owy T-shirt, a następnie założyłam go na siebie. Podeszłam do łóżka i opadłam na nie z westchnieniem. Powietrze zadrżało mi w płucach, a z ust niekontrolowanie wypadł mi szloch. Kimkolwiek był, znienawidziłam go, zanim zdążyłam poznać jego imię.
***
Po południu pozbyłam się makijażu, a raczej resztek, które po nim zostały, i wzięłam prysznic. Żołądek stał się dokuczliwy z głodu. Przycisnęłam dłoń do brzucha, markotnie krzywiąc wargi. Nie miałam ochoty na jedzenie, a jednak natura to siła wyższa.
Mój telefon wydał dźwięk.
– Tak?
– Pani Aurora Grey? Tu Eva Hudson, purserka – przedstawiła się. – Z jakiegoś powodu nie było pani na pokładzie. Pan Laurent powiedział, że rezygnuje pani z pracy – brzmiała na przejętą.– Dzwonię, by zapytać, czy to prawda?
Ty przebiegły kutasie…
Usiadłam z wrażenia na łóżku, po czym przycisnęłam dłoń do czoła, gdy tylko poczułam zalążki migreny. Ten facet doprowadzi mnie do białej gorączki.
– Pani Hudson, to nieporozumienie – powiedziałam z naciskiem. – Nie śmiałabym nawet rezygnować z tej pracy. To miesiące przygotowań, nauki i szkoleń, a w dodatku moje największe marzenie – zaczęłam od delikatniejszych rzeczy. – Po prostu nie zostałam wpuszczona na pokład.
– Jak to? – sapnęła zaskoczona. – Przecież pani obowiązkiem było przyjęcie pasażerów.
– Pan kapitan ma do mnie uprzedzenia – wyznałam to łagodniej, niżbym chciała.
– Święty Józefie – bąknęła ze zrezygnowaniem. – Trzymajcie mnie…
Normalnie uznałabym to za zabawne, ale tym razem nie było mi do śmiechu. Zrozumiałam, że ten facet naprawdę miał władzę.
– Sytuacja między nami jest dość napięta, ponieważ doszło do niezręcznej sytuacji. – Wolałam powiedzieć jej o tym wcześniej, niż jakby miała dowiedzieć się o tym od niego. – Pokłóciliśmy się, wtedy zupełnie nie wiedziałam, kim on jest. Dopiero dzisiaj zorientowałam się, że to kapitan i… no cóż, chyba stałam się jego kozłem ofiarnym.
– Pan Laurent nie lubi nowicjuszy. – Było mi żal, że musiała tłumaczyć się za niego. – Ma zasadę, że w jego zespole muszą znajdować się sami profesjonaliści, a słabe elementy należy wykluczyć. Oczywiście, niech pani nie odbierze tego źle.
Och, naruszyłam jego idealną konstrukcję. Jak mogłabym nie odebrać tego źle?
– On się mści i jestem pewna, że będzie próbował coraz brudniejszych zagrywek, by zmusić mnie do rezygnacji. – Starałam się nie brzmieć na ofiarę. – Może mu pani nie wspominać o tej rozmowie? Na pewno uzna mnie za życiową sierotę.
– Tak między nami… Treyvon to specyficzny typ mężczyzny, ale mogę zapewnić, że jest najlepszy w swoim fachu. Bardzo przykłada się do pracy. Bezpieczeństwo pasażerów jest dla niego niezwykle ważne, podobnie jak kwestia profesjonalizmu. Nasze stewardessy go uwielbiają – zachwalała go nieco przesadnie. – Prywatnie jest bardzo sympatyczny.
– Oj tak, z pewnością tak jest. – Przewróciłam oczami, a mój żołądek znów dał o sobie znać.
– Panno Grey, mimo całej tej sytuacji, która miała miejsce… najbliższa rekrutacja będzie miała miejsce dopiero latem, więc jeśli będzie chciała pani odejść, to zrozumiem, ale jako jedyna wśród tylu kandydatów odważyła się pani stawić mu czoła. – Zmartwienie w jej głosie było niemal namacalne. – Wie pani, jak trudno jest znaleźć kogoś, kto naprawdę przyłoży się do pracy? Ludzie myślą, że bycie członkiem personelu pokładowego to wieczne wakacje.
Byłam totalnie porąbana, że wciąż chciałam w to brnąć, ale przecież tak wiele poświęciłam, by spełnić to marzenie. Podgryzłam wargę z napięcia i odchyliłam głowę z westchnieniem.
– To praca moich marzeń. Nie mogę z niej zrezygnować tylko dlatego, że ktoś jest złośliwy wobec mnie. – Zwęziłam oczy, po czym utkwiłam spojrzenie w kłębie chmur na niebie. – Chcę zostać.
– Jeśli pani chce, panno Grey, przeniosę panią do innego zespołu, ale taka możliwość nastąpi dopiero za dwa tygodnie – proponowała z ulgą. – Może do tej pory pani stosunki z panem Laurentem ulegną ociepleniu.
Ten palant miałby z tego satysfakcję, ale musiałam to przemyśleć. Życie byłoby łatwiejsze, gdybym na to przystanęła.
– Wezmę to pod uwagę.
– To co? Prześlę do pani harmonogram na najbliższe loty – mówiła rozpromieniona. – A Trey będzie mile zaskoczony, gdy zrobi mu pani wjazd na pokład.
Nie mogłam powstrzymać się od rozbawionego chichotu.
– Och, proszę mi wierzyć, na pewno będzie. – Liznęłam koniuszkiem języka górną wargę, a następnie uniosłam zadziornie brew. – Dopilnuję, by tak było.
***
W hotelowej restauracji skończyłam jeść penne ze szpinakiem, gdy mój telefon wydał dźwięk. To wiadomość od Evy. Najbliższy lot był… dziś wieczorem, z Bostonu do Miami.
– O rany… – sapnęłam, zerkając z utęsknieniem w stronę gabloty wypełnionej po brzegi alkoholem.
Potrzebowałam kieliszka wina, a może nawet czegoś mocniejszego, ale musiałam jakoś obejść się smakiem. Wsunęłam napiwek wraz z zapłatą pod talerzyk i podniosłam się z miejsca. Zdołałam podejść do automatu z kawą, gdy wzrokiem odnalazłam kapitana. Treyvon Laurent we własnej, cholernej, popieprzonej i wrogiej osobie. W myślach po raz setny skręciłam mu kark.
Miał prężny krok, był idealnie wyprostowany, a potężne ramiona niemal zapraszały do przytulenia. Wbiłam zęby w dolną wargę, by natychmiastowo wyrzucić to gówno z głowy. Gdyby był milszy, uznałabym go za atrakcyjnego. Z niezwykłą lekkością trzymał prywatnego laptopa między palcami, jakby nic nie ważył. Rozmawiał z drugim, nieco niższym od siebie mężczyzną.
Wpadłam na mały plan zemsty. Pospiesznie wcisnęłam przycisk na kolejną kawę. Rozejrzałam się dookoła, by ocenić, czy nie byłam obserwowana. Nabrałam najwięcej śliny w usta, na ile było mnie stać, po czym splunęłam do drugiego napoju. Zakryłam go plastikową pokrywką i zadarłam dumnie brodę.
I nawet jeśli to dziecinne, spełnienie tego czynu napawało mnie satysfakcją. Cóż, zawsze mogłam dosypać mu czegoś na przeczyszczenie, by miał niezły odlot.
Wzrokiem odnalazłam Trey’a. Zdążył pożegnać się ze znajomym, gdy jego oczy nawiązały kontakt z moimi. Nogi mi zadrżały, a serce załomotało o żebra. W jednej chwili zapragnęłam się wycofać, ale w drugiej czułam, że jeśli tego nie zrobię, to nigdy sobie tego nie wybaczę. Nasze spojrzenia zablokowały się w sobie wzajemnie. Z tym, że jego wzrok prześlizgnął się po moim ciele tak, jakbym go brzydziła, dopóki nie zerwał kontaktu.
– Panie kapitanie, ja…
Minął mnie bez słowa, jakbym nie istniała. Nawet nie fatygował się, by na mnie spojrzeć. Wypuściłam westchnienie, po czym prychnęłam gorzko.
– Hej, Trey? – Odwróciłam się, by zarejestrować, jak zatrzymał się w pół kroku.
Zerknął na mnie przez ramię i zmarszczył brwi. Oceniał, czy warto było poświęcić mi kilka sekund. Podszedł do mnie, a gdy był wystarczająco blisko, zmuszona byłam podnieść głowę.
– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, furiatko… – zaczął wyjątkowo spokojnie, choć w ciemnych oczach tańczyły płomienie, zdolne do wzniecenia pożaru, we mnie i dookoła nas. – Poza pracą nie masz nawet najmniejszego prawa, by zajmować mój cenny czas. Jeśli to nie jest propozycja, bym zerżnął cię na jednym ze stolików, nie podchodź do mnie, czy to jasne? – Uśmiechnął się drocząco, spijając mimikę mojej twarzy.
Oczy omal nie wyszły mi z orbit. Zerknęłam odruchowo na stolik tuż obok nas. Wypuściłam westchnienie przez rozchylone usta na to niegrzeczne wyobrażenie. Z zakłopotaniem odnalazłam intensywnie wpatrujące się we mnie oczy. Umysł miałam pełen pytań, ale nim znalazłam na nie odpowiedzi, ten produkował kolejne.
– Och, więc jednak o tym myślisz – zamruczał z zadowoleniem.
Przymknęłam powieki na jego zuchwałość i odrażającą pewność siebie.
– Wcale nie – wybroniłam się.
– Więc nie marnuj mojego czasu – mruknął z niezwykle sympatycznym uśmieszkiem, który zgasł w ciągu sekundy. – Nie jestem typem do słuchania o twoich babcinych problemach.
Wzniosłam oczy do sufitu, gdy próbował mnie minąć. Gryząc się z myślami, bezceremonialnie złapałam go za przegub. Odwrócił się, patrząc na mnie jak na skończoną idiotkę.
– Chciałam przeprosić – zdołałam powiedzieć. – Może moglibyśmy…
– …zacząć od początku? – Wygiął brwi ku górze, zanim seksownie zachrypnięty śmiech wydobył się z jego gardła. – A gdzie my, kurwa, jesteśmy? Na terapii małżeńskiej?
Jesteś takim dupkiem, Trey.
A ty taka głupia, że próbujesz nawiązać z nim kontakt, nawet dla urokliwej zemsty.
– Na szczęście nie – odparłam słodko i wysunęłam kubek z kawą w stronę pilota. – Ale warto by było ocieplić nasze relacje, jeśli mamy się spotykać zarówno na ziemi, jak i tam, na górze. – Wskazałam palcem w stronę panoramicznych okien.
Kapitan zwęził oczy, a między idealnymi brwiami ukształtowała się pojedyncza bruzda. Zerknął to na mnie, to na kawę i dość niechętnie sięgnął po napój.
– To nie zmienia faktu, że twoja dupa jest irytująca.
– Wiem – odparłam od razu. – Dlatego uwolniłam się od rodziców, oni też tak uważali.
Jego diabelsko przystojną twarz ozdobił uśmiech, który starał się powstrzymywać. Zamieszał kubkiem w dłoni, po czym odwrócił wzrok w stronę w pełni oszklonej ściany. Przystawił napój pod usta.
Dawaj, szybciej. Łykaj to, dupku. Cholera, jednak mogłam wrzucić mu tam środki na przeczyszczenie. Przyglądałam mu się niecierpliwie, a on podsycał to oczekiwanie. Wypij to wreszcie!
– Mamy dziś lot do Miami – wyrwałam rozgorączkowana.
Odsunął od siebie kawę, zmarszczył czoło i rzucił mi suche spojrzenie. Taki niezadowolony.
– Już nie mogę się doczekać – wychrypiał, a językiem przebiegł po szczycie górnej partii zębów.
Nachylił się nade mną, a małym palcem odgarnął mi grzywkę z czoła. Wstrzymałam oddech, powstrzymując drżenie ciała na samo wspomnienie o jego brudnych słowach. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Moje ciało tężało, a puls przyspieszył.
– Cokolwiek przeżarło ci mózg, informuję, że sentymentalna gadka na przeprosiny ci nie pomoże – mówił to tak ponętnym głosem, jakby zapraszał mnie na randkę. – Musisz się bardziej postarać.
– Te szpilki kosztowały mnie ze sto dolców – przypomniałam ze ściągniętymi brwiami.
– A mój garnitur ponad trzy tysiące – skontrował ostro, a wyraźnie zarysowana brew powędrowała ku górze. – Kwestia prania dodatkową stówę.
– Stówę? – Zamrugałam oniemiała.
– Myślałaś, że pozwolę jakiejś babci z Bostonu wyprać swój garnitur? – wypalił kpiąco, nim minął mnie, by ruszyć dalej. – Kiedyś mi się za to odpłacisz.
Czułam dwuznaczność, która kryła się za tymi słowami, a jednak nie pozwoliłam mu na przekroczenie swojej strefy komfortu.
– Na razie odpłacę się za coś innego – burknęłam pod nosem, wodząc za nim wzrokiem.
Z satysfakcją pociągnęłam kącik ust ku górze, gdy Trey podniósł kubek, ale zamiast przystawić go do warg, wycelował nim do kosza. Zerknął na mnie przez ramię i puścił zalotnie oczko.
Przeklęłam pod nosem, a pięścią uderzyłam w powietrze.
– Ty przebiegły kutasie…
Treyvon
– Bezchmurne niebo, czysty korytarz, trasa jak marzenie. – Splotłem dłonie na karku, odchyliłem się w fotelu, po czym rzuciłem spojrzenie na oficera. – Po północy będziemy w Miami.
– Eskadra wciąż tankuje. Na krótkodystansówki nie powinni się za bardzo wyprężać. – Poklepał mnie po ramieniu, nim wskazał na informacje dotyczące lotu. – Mamy przydzielony A380, dwieście siedemdziesięciu trzech pasażerów i skład całkiem ładnych panienek na jump seatach2. – Wyszczerzył się dziko, a męski głos przerodził się w wybuch gromkiego śmiechu.
– Autopilot, co? – prychnąłem, przykładając palce do skroni w znudzeniu. – Nie licz na to, że spędzę całą drogę sam za sterami.
– Jakoś się dogadamy. – Puścił zaczepnie oczko.
– Will… – Posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. – Nie ma, kurwa, mowy. Jaja ci nie odpadną.
– Idę teraz, zanim mi wyfruniesz, przebiegły sukinsynie. – Pospiesznie wstał z fotela i opuścił kokpit, pogwizdując. – Drogie panie, jak samopoczucie?
Przesunąłem językiem po wewnętrznej stronie policzka, gdy skupiłem wzrok na konsoli przed sobą. Miałem to szczęście, że Kennedy zajął się briefingiem i nie musiałem użerać się z żadną nowicjuszką. Złapałem za mikrofonogłośnik, by następnie podstawić go pod usta.
– Drodzy pasażerowie, mówi kapitan Laurent – zacząłem spokojnym głosem i zwilżyłem wargę. – Za wszystkie niedogodności związane z natrętnym oficerem raczę państwa przeprosić, w szczególności płeć piękną.
– Trey! – usłyszałem rozżalony krzyk Willa.
Podgryzłem dolną wargę, by powstrzymać się od gardłowego śmiechu. Znów włączyłem przycisk.
– Mam przyjemność gościć państwa na pokładzie samolotu Airbus A380, reprezentowanego przez Dragon Airlines. Zmierzamy do Miami przy niebywale świetnych warunkach. Numer lotu to cztery-jeden-cztery-sześć. W trakcie podróży zadbam o najwyższy poziom państwa bezpieczeństwa, natomiast pozostała część załogi jest w pełni do państwa dyspozycji.
Zapiąłem pasy, a kątem oka zarejestrowałem, jak William opadł na fotel z błogim westchnieniem.
– Jesteś takim skurwysynem… – odetchnął, kręcąc przy tym głową.
– Odmówiła ci zrobienia loda? – zakpiłem, w międzyczasie ustawiając wszystkie parametry.
– Eva jest bardzo przepisowa. Nie spożywa białka przed odlotem. – Nałożył słuchawki na uszy, więc zrobiłem to samo.
– Jesteś chujem.
– Pierwszej klasy – zawtórował mi. – Ta nasza nowa wygląda na niezłą sztukę. Dogaduje się z rudą.
Rzuciłem mu oschłe spojrzenie, nim powróciłem do sterowania przy kokpicie. Przeprowadziłem odpowiedni test, połączyłem się z wieżą, a po otrzymaniu zgody uruchomiłem silniki. Gdy wirniki nabrały odpowiedniego tempa, z precyzją pchnąłem wajchę i stopniowo wprowadziłem samolot w ruch. Podczas wznoszenia skupiłem się na własnym oddechu. Po wzbiciu się do odpowiedniej wysokości, wyrównałem lot i pozwoliłem, by autopilot przejął kontrolę.
Odchyliłem się na oparcie, podczas gdy Will postanowił wyjść z kabiny. Wykrzywiłem surowo usta, a kiedy miałem podłożyć ramię pod głowę, kątem oka zarejestrowałem ruch.
– Panie kapitanie…
– Kurwa, kto ci pozwolił tu wejść? – warknąłem zirytowany, gdy młoda siksa stanęła obok.
– Eva powiedziała, żeby przynieść panu kawę. – W jej oczach ujrzałem wątpliwość. Wydawała się nieco zaskoczona moim atakiem. – Podobno to pana specjalne życzenie podczas każdego lotu.
– Weszłaś tu bez kodu? – Odwróciłem głowę do drzwi.
– Eva go wpisała…
Odetchnąłem z irytacją. Cieszyłem oczy jej wyglądem, aż zatrzymałem się na wysokości zaokrąglonego tyłeczka. Uniosłem brew z zainteresowaniem, zanim powiodłem wyżej. Uniform, który stanowił dłuższą sukienkę, otulał jej ciało niczym bandaż, a pas podkreślał zgrabną sylwetkę. Pełne piersi uwydatnione były przez dekolt w szpic i to tam na moment zawiesiłem wzrok, zanim dotarłem do twarzy.
Nic specjalnego. Nie pasowała do lasek, w które mógłbym zagłębić kutasa.
– Do tej też mi naplułaś? – Wygiąłem brew w górę.
Rozchyliła pełne usta, a sekundę później zamknęła je, nic nie mówiąc. Policzki jej spąsowiały, a na wargi wkradł się – o dziwo – nieśmiały uśmiech.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– A to zabawne, bo wiesz… – Wciągnąłem powietrze, pozwalając sobie na obserwowanie jej. – Zdradziłaś się tym intensywnym gapieniem na kubek, który trzymałem.
– Gapiłam się? – Zachichotała nerwowo i wzruszyła gładko ramieniem. – Nie przypominam sobie.
– Więc lubisz pluć, świeżynko? – prychnąłem w rozbawieniu, gdy odebrałem od niej kawę. – W porządku, ja też nie lubię na sucho.
Pochłonąłem łyk gorącego napoju, a oczami spijałem wyraz kobiecej twarzy, który zmieniał się w coraz bardziej zagubiony. Zamrugała, wyprostowała się i zerknęła w stronę wyjścia.
– Powinnam już iść. – Machnęła kciukiem do ciasnego przejścia.
– Już dawno nie powinno cię tu być, wyjazd. – Odprawiłem ją lekceważącym ruchem ręki.
W pierwszej godzinie śledziłem trasę na nawigacji, co jakiś czas zerkając na parametry. W głowie odtwarzałem plany na kolejny lot. W Miami mamy jednodniową przerwę, która pozwoli mi na odrobinę relaksu.
Will raczył wrócić z babskich pogawędek z pączkiem w zębach. Rozpiąłem pasy i kiwnąłem głową na kokpit.
– Teraz to ty zajmij się tym gównem i ani mi się waż ruszać dupska z miejsca.
Wydukał coś niewyraźnie, zasalutował i zajął miejsce w fotelu. Przeszedłem przez przejście, a w części kuchennej mój wzrok zaciął się na szatynce, która – jakby poruszona szóstym zmysłem – odwróciła głowę. Patrzeliśmy na siebie w milczeniu.
– Jak kawa? – spytała.
Taka sama jak zawsze. Wykrzywiłem usta i wzruszyłem obojętnie ramieniem. Eva minęła mnie w korytarzu. Posłała mi zdystansowany uśmiech, a dłonią poklepała po plecach.
– Mamy dobry humor, kapitanie? – Jej wzrok przeskakiwał to do mnie, to do dziewczyny.
– Gdyby moja kawa była mniej słodka, pewnie byłby bardziej znośny. – Wykrzywiłem usta i tym razem nasze spojrzenia padły już tylko na nowicjuszkę.
– Och… Auroro, kapitan nie słodzi – zwróciła uwagę tak, jakby stała przed nami pięciolatka.
Aurora. Zatem tak nazywa się ta mała wyszczekana księżniczka.
– Nie miałam pojęcia. – Popatrzyła na nią przepraszająco, a mnie posłała tak suche spojrzenie, jakbym co najmniej zabił jej matkę. – Następnym razem będzie gorzka.
– Podałam już posiłek. Madison zajmuje się pasażerami, którzy jeszcze nie śpią. Możesz policzyć, ile rzeczy zostało w dyspozycji i ile sztuk należy uzupełnić – instruowała purserka.
– Oczywiście. – Kiwnęła pospiesznie głową, nim odwróciła się do mnie tyłem.
Eva ruszyła na główną część pokładu. Poświęciłem ten czas, by przyjrzeć się pracy dziewczyny. Wypuściła rozgoryczone westchnienie, gdy przykucnęła. Wysunęła kilka szuflad, z których wyjęła hermetycznie zamkniętą żywność. Rozłożyła ją na blacie i zabrała się za liczenie.
– Chcesz mi pomóc, że tak się gapisz? – Nie szczędziła sobie warczenia.
Mała, jeszcze nie wiesz z kim tańczysz.
– Zostałem stworzony do wyższych rzeczy niż usługiwanie innym – skontrowałem ironicznie. – Oceniam twoją pracę, więc zamiast pyskować, rób swoje.
– Radzę sobie świetnie – syknęła z przesadną wyższością. – Nie powinieneś przypadkiem sterować samolotem?
Odbiłem się od metalowej ścianki i powolnym krokiem zmniejszyłem odległość między nami. Kiedy znalazłem się tuż za nią, wyprostowała się, jak gdybym przyłożył jej broń do pleców.
– Od kiedy pozwoliłem ci mówić do siebie na ty? – Zmrużyłem uważnie powieki.
– Od kiedy nazwałeś mnie furiatką.
– Nazwałem cię furiatką? – parsknąłem, unosząc przy tym brew. – Cóż, może. Nie pamiętam.
– Możesz się odsunąć? – Zerknęła na mnie przez ramię.
– Proszę pana – poprawiłem ją.
– Odsuń się – wycedziła przez zęby. – Przeszkadzasz mi.
– Czy mógłby się pan odsunąć, proszę pana? – drażniąco szeptałem przy jej uchu.
Opuściła ramiona z westchnieniem. Coś wysunęło jej się z rąk. Miała już przykucnąć, lecz zamiast tego uderzyła mnie tyłkiem w krocze. Wciągnęła powietrze i odwróciła się do mnie tak szybko, że ledwie zdążyłem to zarejestrować. Złapała się moich ramion, a ja instynktownie chwyciłem ją za biodra.
– Wiesz… wystarczyłoby poprosić.
Spurpurowiała w kilka chwil. Zerknęła w dół i znów na mnie.
– Moja szpilka… – jęknęła bezwiednie.
– Co?
– Złamałam obcas! – pisnęła. – Macie zapasową parę?
– Jasne, zawsze mam ze sobą całą walizkę butów dla takich pierdół, jak ty! – rzuciłem niezwykle entuzjastycznie. – Zdejmij je, inaczej zrobisz sobie większą krzywdę.
– Cudownie, to już druga para w tym tygodniu. – Pochyliła się, by pozbyć się butów i byłem pewien, że ostro jej się za to oberwie od Evy.
Przemknęła obok mnie i wrzuciła parę do schowka. Zatrzymała się przy sąsiedniej ladzie. Obserwowałem, jak otworzyła plastikowe pudełko, a następnie wyciągnęła dłoń po hermetyczne opakowania. Odliczała na głos, gdy układała jedno obok drugiego. Zerknąłem w dół, a palcami zbadałem skórę na odsłoniętych udach kobiety. Wciągnęła powietrze, po czym wstrzymała je. Obserwowałem, jak gęsia skórka powoli zdobiła muśnięte słońcem ciało.
– Nie przestawaj liczyć… – wychrypiałem, chyląc się nad jej uchem – …w przeciwnym razie zaczniesz od nowa, a to zadziałałoby na twoją niekorzyść.
Pochyliła głowę, a palce zacisnęła na krawędziach blatu. Zwilżyłem usta, gdy nachyliłem się nad odsłoniętą szyją i wdychałem zapach kobiecych perfum. Był wysublimowany, a przy tym nawet mnie kręcił. W odbiciu pancernej szyby mogłem dostrzec, jak podgryzła wargę, po czym wypuszcza ją – spulchnioną i nieco zaczerwienioną.
– Nie liczysz.
– Liczę w głowie – szepnęła ochryple. – Robisz to specjalnie, żeby mnie rozproszyć?
– A rozprasza cię to? – Testowałem jej cierpliwość.
– Nie, twoje próby są dość marne. – Wzruszyła ramieniem, po czym zerknęła na mnie. – Tak teraz podrywa się kobiety? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, rozumiem, że kwiatki i czekoladki czy chociażby podtrzymanie rozmowy jest dla ciebie cliché, ale to minimum, zanim zaczniesz przekraczać czyjąś strefę komfortu. – Złapała mnie za nadgarstki i odtrąciła moje dłonie. – Palce przy sobie, inaczej poznasz, co to znaczy, gdy dasz komuś palec, a on ci wpieprzy całą rękę. – Wyszczerzyła się, muskając wargami powietrze i otworzyła pakunek z kiścią owoców.
Zadziorna. Z jakiegoś powodu nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.
– Twarda zawodniczka, co? – Kliknąłem językiem o podniebienie, a brew się uniosła. – Lubię to.
– Poważnie, dotknij mnie tak jeszcze raz, a wsadzę ci to w… – urwała, uśmiechając się jeszcze szerzej – …wprost do pańskich ust, kapitanie. – Mówiąc to, wetknęła mi winogrono między wargi i nie pozwoliła mi go wypluć.
Zaskoczony jej działaniem, obróciłem się na spotkanie rudowłosej. Eva uśmiechała się znacząco to do niej, to do mnie. Przegryzłem owoc, krzywiąc się na kwaśny posmak.
– Widzę, że wasze relacje mają się coraz lepiej – brzmiała na zadowoloną, kiedy objęła nas oboje. – Doskonale. Pamiętajcie, tworzymy dream team!
– Team lepkich rączek – wyszeptała szatynka.
– I pyskatych mordek – mruczałem w podobnym tonie.
– Słodko – zacmokała purserka. – Auroro, gdzie twoje buty?
Młoda toczyła wzrokiem ode mnie do kobiety, a na usta wypłynął jej słodki, przepraszający uśmiech.
– Pan kapitan na mnie wpadł. Potknęłam się i złamałam obcas. Musiałam je zdjąć dla własnego bezpieczeństwa – sapnęła z wydętą wargą.
Ty mała, przebiegła żmijo.
– No cóż, trzeba sobie jakoś radzić. – Machnęła ostentacyjnie dłońmi. – W schowku mam zapasową parę, zaraz ci przyniosę. Nie powinnaś chodzić boso przy pasażerach.
– Totalnie, niejeden z tych starych dziadów miałby chrapkę na twoje stopy.
– Z panem na czele? – Usta podrygiwały jej do aroganckiego uśmiechu.
Zacisnąłem szczęki, by nie parsknąć przy niej śmiechem. Podtrzymując surowy wyraz twarzy, musiałem puścić mimochodem reakcję szefowej pokładu, aż ta ulotniła się niezauważenie.
– Więc umiesz pluć, gryźć – wymieniałem, opierając łokieć na blacie. – Co jeszcze potrafisz?
– Chodzić i oddychać jednocześnie! Dajesz wiarę? – wydusiła z siebie, przewracając przy tym oczami. – Muszę być ewenementem wśród kobiet, na które działają twoje sztampowe podrywy.
– Och, więc to na ciebie nie działa? – Przesunąłem palce nieco wyżej niż poprzednio. Opuszkami odkrywałem linię koronkowej pończochy.
Zadrżała od dotyku, oddech jej przyspieszył. Odchyliła głowę, gdy szorstkie palce zawirowały w okolicach zwieńczenia ud. Przez głęboki dekolt, mogłem dostrzec, jak stwardniały jej sutki. Przesunąłem językiem po wewnętrznej stronie policzka, gdy wyobrażałem sobie, jak słodko by jęczała, gdybym pieścił ją ustami.
– Co my robimy? – zdołała zapytać nieco zdyszana.
– Nie wiem, świeżynko – rzuciłem kpiąco. – Jak myślisz, co robimy?
Jej skóra mnie potrzebowała, błagała o dotyk. Oddech słabł, gdy sznur wilgotnych muśnięć przebiegł po skórze, aż do zagłębienia szyi. Zmiękła niczym rozpuszczona guma. Nie oponowała, mało tego, z niezwykłą śmiałością objęła mnie za kark. Jęk opuścił wiśniowe usta, brzmiąc jak zapowiedź złudnie słodkiej pieśni w filharmonii.
– Zamierzasz mnie przeprosić za to, jak zachowałaś się wobec mnie? – szeptałem do ucha stewardessy, gdy przechyliła głowę.
Przylgnęła plecami do mojego do torsu. Pieszczotliwym ruchem naparłem zębami na jedwabistą skórę jej szyi, a dziewczyna wciągnęła powietrze.
– Nie słyszę – warknąłem nisko.
– Nie przeproszę – sapnęła.
– Lubisz turbulencje? – zadrwiłem pod nosem.
Jej jęk był niski i zniewalający, kiedy przebiegłem palcami po pasku damskiej bielizny. Mogłem poczuć, jak intensywnie pulsowała. Zacisnęła uda, zakręciła biodrami, a gdy odwróciła głowę, jej usta otarły się o moje. Patrzyła na mnie spod kruczoczarnych rzęs, posyłając lubieżne spojrzenie.
– Odpowiedz mi – syknąłem, przesuwając wargami po pulsującej tętnicy.
– Wolę bardziej ekstremalne rozrywki – skontrowała w podobnym tonie.
– Świetnie. – Odsunąłem od niej dłonie i pochyliłem nad jej uchem. – Bo zamierzam wstrząsnąć twoim małym światem, świeżynko…
1 Termin „Mile High Club” odnosi się do osób, które podejmują aktywność seksualną w trakcie lotu, a następnie dzielą się swoimi doświadczeniami na specjalnie do tego przeznaczonej stronie internetowej (przyp. aut.).
2 Jump seat - składane krzesła w samolocie, na których siedzą stewardessy podczas startu i lądowania (przyp. aut.).