Faebound. Więzy magii - Saara El-Arifi - ebook + książka

Faebound. Więzy magii ebook

El-Arifi Saara

2,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czy dwie elfie siostry przetrwają w zdradzieckim świecie fae, w którym miłość i fałsz tylko czekają, by je upoić?

Yeeran jest nieustraszoną wojowniczką armii elfów i w życiu nie zaznała niczego poza przemocą. Jej siostra, Lettle, zarabiając na życie jako wróżbitka, szuka w przepowiedniach obietnicy lepszej przyszłości.

Kiedy fatalny błąd prowadzi do wygnania Yeeran z krainy elfów, obie podążają przez pustkowia poza granicami królestwa. Nieoczekiwanie trafiają do krainy fae – legendarnych istot niewidzianych od tysięcy lat.

Niebezpieczny, ale też uwodzicielski świat fae pochłania Yeeran i Lettle bez reszty. Siostry rozdarte między lojalnością wobec swojej elfiej ojczyzny a pokusami będą musiały podjąć decyzję, która zaważy na ich losach…

„Napisany z epickim rozmachem romans fantasy przepełniony magią i namiętnością”.

Samantha Shannon, autorka Zakonu Drzewa Pomarańczy

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 494

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opieka re­dak­cyjna: DO­MI­NIKA WRE­SIŁO
Re­dak­cja: KA­MIL BO­GU­SIE­WICZ
Ko­rekta: JU­LITA CI­SOW­SKA, ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ, ANETA TKA­CZYK
Układ ty­po­gra­ficzny, ła­ma­nie: ANNA PA­PIER­NIK
Opra­co­wa­nie okładki, mapy i stron ty­tu­ło­wych we­dług ory­gi­nału: PIOTR KO­ŁO­DZIEJ
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Fa­ebo­und Co­py­ri­ght © Sid­dig Ltd., 2024 All ri­ghts re­se­rved. © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Łu­kasz Ma­łecki © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024 Co­ver de­sign by El­lie Game © Har­per Col­lins Pu­bli­shers Ltd 2024 Co­ver il­lu­stra­tion © Joe Wil­son / Début Art Type de­sign and le­aves by Dan Jo­nes Map il­lu­stra­tion © Ni­co­lette Ca­ven 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08707-7
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­jej sio­stry Sally

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Opo­wieść o psze­nicy,nie­to­pe­rzui wo­dzie

Na po­czątku były trzy bó­stwa.

Asase na­ro­dziło się z ziarna psze­nicy – z po­je­dyn­czej cząstki, która wy­pu­ściła pędy. W miarę jak Asase ro­sło, jego ko­rze­nie sta­wały się gó­rami, z li­ści ple­niły się lasy. W prze­strze­niach mię­dzy ga­łę­ziami for­mo­wały się do­liny, a głę­bo­kie bruzdy w ko­rze przy­bie­rały po­stać wą­wo­zów.

I tak po­wstała zie­mia.

Ewia przy­le­ciało na skrzy­dłach ciem­no­ści, przy­no­sząc światu dzień i noc. Jako dwu­głowy nie­to­perz roz­go­ściło się na nie­bie po­nad kró­le­stwem swo­jego krew­niaka. Gdy jedna z jego twa­rzy spo­glą­dała w dół, zie­mię ob­le­wało świa­tło; gdy zaś pa­trzyła ta druga, opa­dał na nią mrok.

I tak po­wstało słońce.

Jako ostat­nie wszech­świat ob­da­rzyło swą obec­no­ścią Bo­some. Pły­nęło po­śród ko­rzeni Asase, two­rząc rzeki i mo­rza, po czym za­jęło miej­sce obok Ewii, srebrna kro­pla wody na nie­bo­skło­nie, która swym ru­chem ste­ro­wała przy­pły­wami i od­pły­wami.

I tak po­wstał księ­życ.

Trzy bó­stwa żyły szczę­śli­wie przez nie­zmie­rzony czas, aż pew­nego dnia Asase oznaj­miło:

– Pra­gnę dziecka, więc je stwo­rzę.

Z zia­ren ziemi Asase wy­kieł­ko­wali lu­dzie – ga­łązki stały się ko­śćmi, a z kwia­tów roz­kwi­tały uśmie­chy.

Wi­dząc wiel­kie szczę­ście krew­niaka, Ewia po­wie­działo:

– Ja także pra­gnę dziecka, więc zro­bię je po swo­jemu.

I tak oto ze skóry wła­snych skrzy­deł Ewia ukształ­to­wało rasę fae, o zę­bach i uszach spi­cza­stych jak u nie­to­pe­rzy.

Przez na­stępne stu­le­cia Bo­some ob­ser­wo­wało ra­dość swego ro­dzeń­stwa, za­ra­zem jed­nak do­strze­gało wady jego dzieła. Lu­dzie byli zbyt krusi, żeby dłu­żej prze­trwać, a fae zbyt pyszni, by dbać o wła­snych ro­dzi­ców. Dla­tego Bo­some za­czerp­nęło w garść wody, aby po­wo­łać do ist­nie­nia elfy, które ob­da­rzyło za­równo spi­cza­stymi uszami fae, jak i po­korą lu­dzi.

Na długo za­pa­no­wał ład, lecz było to zwod­ni­cze. Bó­stwa dały bo­wiem swoim dzie­ciom coś, co nie mo­gło za­pew­nić dłu­go­trwa­łego po­koju.

Wolną wolę.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Yeeran

Yeeran przy­szła na świat na polu bi­twy i na polu bi­twy żyła. Pew­nego dnia miała też na nim zgi­nąć – była pewna, że to jej prze­zna­cze­nie.

Z jej pierw­szym od­de­chem mie­szały się dym i po­piół uśmier­co­nych wro­gów ko­biety, która wy­dała ją na świat. W chwili gdy z uste­czek Yeeran wy­rwał się nie­mow­lęcy krzyk, za­wtó­ro­wały jej bo­jowe za­wo­ła­nia człon­ków ple­mie­nia, któ­rzy szar­żo­wali do ataku. Po­rody na fron­cie nie były ni­czym nie­spo­ty­ka­nym.

A mimo to wciąż bra­ko­wało im żoł­nie­rzy.

Yeeran wes­tchnęła głę­boko, wpa­tru­jąc się w mapę wo­jenną. Każda do­lina i każde wzgó­rze zo­stały pie­czo­ło­wi­cie wy­ryte przez naj­zdol­niej­szych kar­to­gra­fów w ka­wałku dę­biny. Jak na rzecz trzy­maną w sy­pialni było to kosz­towne rę­ko­dzieło, ale uko­chana Yeeran nie sły­nęła z umiaru.

Na mapę pa­dał snop księ­ży­co­wego świa­tła – w miej­scu, gdzie Zie­mie El­fic­kie za­cho­dziły na Krwa­wiące Pole, pierw­szą li­nię walk. Yeeran po­wio­dła wzro­kiem po czte­rech el­fic­kich dys­tryk­tach: Księ­życa Przy­by­wa­ją­cego, Pół­księ­życa, Za­ćmie­nia i Księ­życa Uby­wa­ją­cego. Ten ostatni na­le­żał do jej wła­snego ple­mie­nia.

Za­ci­snęła dłoń na kra­wę­dzi mapy, żło­biąc pa­znok­ciami rysy w drew­nie. Ana­li­zo­wała for­ma­cje ar­mii – białe znacz­niki sym­bo­li­zo­wały obecne po­ło­że­nie żoł­nie­rzy, któ­rzy znaj­do­wali się pod jej do­wódz­twem.

Na­mie­rzyła po­je­dyn­czy pułk, obo­zu­jący w ocze­ki­wa­niu przy wschod­niej wieży gar­ni­zonu. Jej wła­sny.

– Yeery – roz­le­gło się w ci­szy jej zdrob­nione imię. Sa­lawa po­de­szła do niej na pal­cach. – Wra­caj do łóżka. – Jej od­dech był cie­pły, gdy mu­snęła ustami wy­go­lony bok głowy Yeeran, aż po ko­niu­szek ucha.

Yeeran od­wró­ciła się i prze­cią­gnęła dło­nią po na­gich ple­cach Sa­lawy, na które opa­dały cięż­kie war­ko­cze, bo­gato zdo­bione ko­ra­li­kami i klej­no­tami.

– Nie mogę za­snąć – wy­znała.

Sa­lawa nie od­po­wie­działa od razu. Yeeran ce­niła to w swej ko­chance – tę nie­usta­jącą skłon­ność do na­my­słu. Każdy dro­biazg trzeba było roz­pa­trzyć, każdą myśl pie­czo­ło­wi­cie utkać, żeby była warta wy­po­wie­dze­nia.

– Dwa­dzie­ścia lat cze­ka­łaś, by awan­so­wać do stop­nia puł­kow­niczki. Nie­wielu wie­rzyło, że zdo­łasz to osią­gnąć przed trzy­dzie­stymi pią­tymi uro­dzi­nami, a tym­cza­sem pro­szę. Stoi przede mną naj­młod­sza puł­kow­niczka Ar­mii Księ­życa Uby­wa­ją­cego, która kie­dy­kol­wiek...

– Jesz­cze nie stoi – po­pra­wiła ją Yeeran. – Sta­nie do­piero ju­tro.

Sa­lawa wstrzy­mała od­dech, bo nie lu­biła, gdy jej prze­ry­wano. Do­piero kiedy Yeeran prze­su­nęła dłoń z jej oboj­czyka na po­li­czek, uspo­ko­iła się na tyle, by pod­jąć:

– Sen nie okrad­nie cię z tej chwili. O po­ranku twój pułk bę­dzie na cie­bie cze­kać.

Wyj­rzała przez okno na Gu­ral, wiecz­nie żywe mia­sto bę­dące ser­cem dys­tryktu Księ­życa Uby­wa­ją­cego. Yeeran po­dą­żyła za jej spoj­rze­niem.

Z ko­mi­nów wień­czą­cych ko­pu­la­ste da­chy uno­sił się ku roz­gwież­dżo­nemu niebu dym. Yeeran wie­działa, że w ta­wer­nie roi się o tej po­rze od żoł­nie­rzy, któ­rzy po­pra­wiali so­bie hu­mor ko­rzen­nym ru­mem. Choć dla więk­szo­ści miesz­kań­ców wciąż trwała późna noc, w miej­skich pie­kar­niach za­czął się już po­ra­nek, wiatr pach­niał bo­wiem świe­żym pie­czy­wem.

Ła­godna twarz Sa­lawy stę­żała, kiedy ta spoj­rzała da­lej, w kie­runku Krwa­wią­cego Pola. Ogień bi­twy bar­wił jej zie­lone oczy na orze­chowo, a Yeeran pra­wie czuła żar bi­jący od pło­mieni, które się w nich od­bi­jały.

– Mam coś dla cie­bie – po­wie­działa Sa­lawa ci­cho. – Żeby uczcić twój awans.

Yeeran cof­nęła dłoń z po­liczka uko­cha­nej. Jej po­da­runki za­wsze były pre­ten­sjo­nalne i jar­marczne – a także nie­prak­tyczne. Yeeran nie no­siła bi­żu­te­rii ani nie in­te­re­so­wały jej wy­szu­kane suk­nie, bo żadna z tych rze­czy nie po­ma­gała w bi­twie.

Je­dy­nym dro­bia­zgiem, jaki za­trzy­mała, był złoty pier­ścień, który wszyła w pod­szewkę mun­duru. Nie miał dla niej zna­cze­nia sen­ty­men­tal­nego. Zro­biła to, bo wie­działa, że je­śli po­le­gnie na polu walki, pier­ścień pad­nie pra­wo­wi­tym łu­pem dzieci, które żyły z ogra­bia­nia tru­pów po­ko­na­nych. Ta­kie cacko po­zwo­li­łoby im się wy­ży­wić przez cały rok – w dzie­ciń­stwie Yeeran sama ma­rzyła o tym, by pew­nego dnia na­tra­fić na rów­nie cenny skarb.

– My­ślę, że to ci się na­prawdę spodoba – stwier­dziła Sa­lawa, wy­cią­ga­jąc coś spod łoża z bal­da­chi­mem.

Yeeran uśmiech­nęła się krzywo, a Sa­lawa za­chi­cho­tała, pre­zen­tu­jąc jej spory okrą­gły przed­miot w po­krowcu.

Yeeran po­ko­nała całą dłu­gość sy­pialni w za­le­d­wie trzy kroki. Wzięła po­da­ru­nek z rąk uko­cha­nej i unio­sła róg po­krowca, by mu się przyj­rzeć.

Oka­zało się, że to kunsz­tow­nie wy­ko­nany bę­ben. Kor­pus był z ma­ho­niu o głę­bo­kim czer­wo­nym po­ły­sku, barwy świe­żej krwi. Z ko­lei me­ta­lowe ele­menty – śruby i ob­rę­cze – zro­biono ze złota in­kru­sto­wa­nego sza­fi­rami. Wzdłuż kor­pusu, wy­łącz­nie dla ozdoby, bie­gły w dół pe­rełki. Jed­nakże naj­wspa­nial­szym ele­men­tem tego in­stru­mentu była bez wąt­pie­nia mem­brana z czar­nej skóry.

– Ze sta­rego obi? – wy­mam­ro­tała, prze­cią­ga­jąc dło­nią po na­pię­tej skó­rze.

Obi były je­dy­nymi za­klę­tymi stwo­rze­niami w kra­inie. Nie­gdyś rów­nie po­spo­lite co je­le­nie, wę­dro­wały w sta­dach po Zie­miach El­fic­kich. Yeeran uj­rzała je oczami wy­obraźni: pę­dziły przez lasy, ich białe rogi cięły li­sto­wie, a ko­cie syl­wetki prze­śli­zgi­wały się mię­dzy drze­wami gładko jak pióro po pa­pie­rze.

Nie­stety, atra­ment tego pióra pra­wie już wy­sechł, bo więk­szość obi zo­stała wy­trze­biona ze względu na ich ma­gię.

Ma­gię nie­zbędną do two­rze­nia broni ta­kich jak ta, po­my­ślała Yeeran. Gdy do­tknęła mem­brany, po­czuła mro­wie­nie w pal­cach.

Sa­lawa uśmiech­nęła się sze­roko, spla­ta­jąc dło­nie pod brodą.

– Zga­dza się – przy­tak­nęła. – Z naj­star­szego obi, ja­kiego na­szym łow­com kie­dy­kol­wiek udało się wy­tro­pić.

Z wie­kiem ko­lor skóry każ­dego obi ciem­niał, co spra­wiało, że za­warta w niej ma­gia zy­ski­wała na sile. Po­zwa­lało to two­rzyć jesz­cze po­tęż­niej­sze przed­mioty. Nie­stety, star­sze obi ce­cho­wały się wy­jąt­kową in­te­li­gen­cją i spry­tem – wy­tro­pie­nie ich nie­malże gra­ni­czyło z cu­dem. Po­da­ru­nek Sa­lawy był więc nie­zwy­kle rzadki i cenny.

Yeeran czuła ma­gię pro­mie­niu­jącą ze skóry. Za­stu­kała pal­cami w mem­branę i nadała wi­bra­cjom po­wie­trza kon­kretny kie­ru­nek, for­mu­jąc z nich w swoim umy­śle mały po­cisk. Czyn­ność ta przy­po­mi­nała prze­kształ­ca­nie dźwięku w broń. Nie­wi­dzialna siła tra­fiła w biały znacz­nik, sto­jący na drew­nia­nej ma­pie w od­le­gło­ści trzech me­trów.

Bęb­no­strzał za­wsze był mocną stroną Yeeran. Wy­ma­gał on przede wszyst­kim ja­snej in­ten­cji, a czy­stość dźwięku i siła ma­gii za­klę­tej w tym ka­wałku skóry obi mo­gły uczy­nić jej umie­jęt­no­ści nie­do­ści­gnio­nymi. Je­żeli jej wro­go­wie są­dzili, że ni­czym ich już nie za­sko­czy, to wkrótce miała ich cze­kać nie­spo­dzianka.

Sa­lawa za­kla­skała.

– Naj­lep­sza puł­kow­niczka Ar­mii Księ­życa Uby­wa­ją­cego ma te­raz naj­po­tęż­niej­szą broń.

Yeeran ostroż­nie scho­wała in­stru­ment do po­krowca. Po­de­szła do uko­cha­nej, ob­jęła ją i wtu­liła twarz w jej włosy.

– Dzię­kuję – po­wie­działa. – Będę się cie­szyć tym pre­zen­tem do końca ży­cia.

– Czy w ta­kim ra­zie mo­żemy wró­cić do łóżka? Ju­tro na­dej­dzie szyb­ciej, niż się spo­dzie­wasz – wy­mam­ro­tała Sa­lawa.

Yeeran wes­tchnęła i po­zwo­liła Sa­la­wie się po­pro­wa­dzić. We­szły pod je­dwabną po­ściel, a Sa­lawa do­pa­so­wała się do kon­tu­rów jej ciała – wtu­liła głowę w mięk­kie za­głę­bie­nie po­mię­dzy ra­mie­niem i pier­sią uko­cha­nej, po czym z za­do­wo­le­niem za­mru­czała.

Za­pa­dła w sen, a jej od­dech się wy­dłu­żył. Yeeran pa­trzyła, jak z na­sta­niem świtu pa­ciorki fra­edium w jej wło­sach za­czy­nają lśnić. Krysz­tał ten miał po­dobne wła­ści­wo­ści co słońce, dla­tego uży­wano go do uprawy ro­ślin i ogrze­wa­nia do­mów zimą.

De­li­kat­nie od­su­nęła je­den z pa­cior­ków z twa­rzy Sa­lawy, żeby świa­tło jej nie zbu­dziło. Przez chwilę trzy­mała krysz­ta­łek w pal­cach, za­chwy­ca­jąc się jego cie­płem. Na­wet tak ma­leńki odła­mek był w sta­nie wspo­móc cały cykl roz­woju ro­śliny. Wy­kar­mić ro­dzinę.

Po­zwo­liła pa­cior­kowi opaść.

Gdyby mieli ich wię­cej...

Fra­edium było bo­wiem wa­lutą to­czą­cej się wojny.

Pod prze­siąk­nię­tymi po­soką zie­miami Krwa­wią­cego Pola kryły się nie­na­ru­szone po­kłady tego cen­nego krysz­tału. Za bo­gac­twem po­dąża wła­dza – tam zaś, gdzie jest wła­dza, prę­dzej czy póź­niej musi dojść do eska­la­cji prze­mocy.

W ten wła­śnie spo­sób wy­bu­chła Wieczna Wojna.

Yeeran za­sta­na­wiała się, jak wielu żoł­nie­rzy od­dało ży­cie za tę nie­wielką ilość fra­edium we wło­sach jej uko­cha­nej. Ob­le­wała ona czarną skórę Sa­lawy – ciem­niej­szą na­wet od um­bro­wej kar­na­cji Yeeran – cie­płym, sza­fra­no­wym bla­skiem.

Choć każdy elf wy­glą­dał ina­czej, to zna­cze­nie miała tylko jedna róż­nica: przy­na­leż­ność do ple­mie­nia. Yeeran, tak jak Sa­lawa, przy­na­le­żała do Księ­życa Uby­wa­ją­cego. Yeeran była Księ­ży­cem Uby­wa­ją­cym, bo do­wo­dzić żoł­nie­rzami ple­mie­nia zna­czyło dla niej tyle samo, co być ple­mie­niem.

Nikt nie po­ka­zał jej tego le­piej od Sa­lawy.

Na prze­klęte słońce, ależ ona jest piękna, po­my­ślała.

Piękna we śnie i za­cie­kła na ja­wie.

Dla Yeeran sen już nie nad­szedł, ale ona wcale nie chciała spać. Roz­bu­dzona wi­zjami chwały, mocy i śmierci, wo­lała pa­trzeć, jak blask świtu roz­ja­śnia skórę uko­cha­nej.

*

O po­ranku Yeeran wy­mknęła się ci­cho z sy­pialni Sa­lawy i ru­szyła przez mia­sto. Zmie­rzała w stronę Krwa­wią­cego Pola, więc z każdą chwilą od­głosy walk sta­wały się co­raz in­ten­syw­niej­sze. Echa bęb­no­strza­łów brzmiały rów­nie ko­jąco, co eks­cy­tu­jąco.

Od dziś była puł­kow­niczką.

Z po­bli­skich ko­sza­rów do­la­ty­wały słowa jakże zna­jo­mej ry­mo­wanki:

El­fic­kie ple­miona – jedno, dru­gie, trze­cie i czwarte!

Uby­wa­jące, Przy­by­wa­jące, Pół­księ­życ i Za­ćmie­nie,

To księ­życ daje nam siłę, z niego na­sze ist­nie­nie!

Z da­leka ła­two było wziąć te we­sołe dzie­cięce głosy za grupkę ma­lu­chów do­ka­zu­ją­cych na placu za­baw, kiedy jed­nak Yeeran skrę­cała za róg, nie spo­dzie­wała się uj­rzeć ani jed­nego dziecka.

Trzy bó­stwa i trzy ludy u progu na­szej ery,

Zo­stały tylko elfy i ich ple­miona cztery!

Nie, ci żoł­nie­rze prze­stali być dziećmi dawno temu. Ma­sze­ro­wali sztywno do rytmu pio­senki, miny mieli za­cięte. Yeeran pa­trzyła, jak naj­bliż­szy jej chło­pak ob­raca się na pię­cie, a jego mała głowa obija się o ścianki hełmu.

Nie mógł mieć wię­cej niż dzie­więć lat.

– Puł­kow­niczko Yeeran Te­ilo. – Po­rucz­nik nad­zo­ru­jący musz­trę spo­strzegł jej na­dej­ście.

Yeeran się skrzy­wiła, bo miała na­dzieję, że prze­krad­nie się nie­zau­wa­że­nie.

– Po­rucz­niku Fa­del – od­po­wie­działa sa­lu­tem na sa­lut.

– Czy pani puł­kow­niczka przy­szła wy­zna­czyć no­wego bęb­no­wego?

Rola ta przy­pa­dała zwy­cza­jowo naj­młod­szym re­kru­tom w ar­mii. Yeeran uwa­żała ją za co­kol­wiek dziwną, bo sama nie po­wie­rzy­łaby ni­komu in­nemu obo­wiązku kon­ser­wa­cji swo­jego bębna. Wie­czo­rami po­tra­fiła spę­dzać całe go­dziny na czysz­cze­niu kor­pusu in­stru­mentu z krwi wro­gów i na pie­czo­ło­wi­tym na­tłusz­cza­niu mem­brany.

Choć ten nowy bę­ben nie bę­dzie wy­ma­gać aż tylu za­bie­gów, po­my­ślała z ża­lem.

Zwi­sał on wła­śnie z jej ra­mie­nia – ciężki i so­lidny do­wód mi­ło­ści Sa­lawy, oparty o jej bio­dro.

– Dzię­kuję, bęb­nowy nie bę­dzie mi po­trzebny. – Po­krę­ciła ener­gicz­nie głową.

W pierw­szej chwili Fa­del zmarsz­czył zdu­miony brwi, lecz za­raz po­tem na jego twa­rzy za­go­ściła po­waga.

– A co z sze­re­gową Haną? Za­pew­niam, że jest naj­lep­sza z naj­lep­szych. – Ski­nął na dziew­czynkę, nieco wyż­szą od ró­wie­śni­ków, a ona wy­stą­piła z sze­regu.

Mun­dur wi­siał na jej chu­dej syl­wetce ni­czym flaga na masz­cie, brzuch miała jed­nak wzdęty z nie­do­ży­wie­nia. Yeeran po­czuła bo­le­sny ucisk we wła­snym pod­brzu­szu, bo po­wró­ciły do niej wspo­mnie­nia dzie­ciń­stwa.

Dziew­czynka za­ci­snęła brudne palce w pięść i ude­rzyła się w wą­tłą pierś. Im gło­śniej­szy dźwięk wy­da­wał taki sa­lut, tym więk­szy oka­zy­wał re­spekt, a ona huk­nęła się tak mocno, jakby była go­towa po­ła­mać so­bie że­bra.

Yeeran po­sta­no­wiła dać so­bie spo­kój z ofi­cjalną ety­kietą i przy­kuc­nęła, żeby się z nią zrów­nać. Hana zer­k­nęła na po­rucz­nika nie­pew­nie, ale Yeeran przy­cią­gnęła jej spoj­rze­nie szcze­rym uśmie­chem.

– Wszystko w po­rządku – za­pew­niła. Się­gnęła do kie­szeni po złotą mo­netę. – Zjedz dziś wie­czo­rem so­lidny po­si­łek za­miast tej ko­sza­ro­wej papki. Zro­bisz to dla mnie?

Dziew­czynka z roz­dzia­wioną bu­zią ga­piła się na mo­netę, po czym nie­spo­dzie­wa­nie wy­pa­liła:

– Za mniej mnie sprze­dali.

Z ust Yeeran wy­rwało się za­sko­czone sap­nię­cie.

Kilka lat wcze­śniej przy­wód­czyni wpro­wa­dziła nowy pro­gram po­boru, który po­zwa­lał na sprze­daż dzieci do Ar­mii Księ­życa Uby­wa­ją­cego za pół srebr­nika – peł­niły one wów­czas funk­cję straż­ni­ków dys­tryktu, a ich je­dyną ro­dziną byli od­tąd to­wa­rzy­sze z ko­sza­rów.

Ro­dze­nie dzieci stało się opła­cal­nym za­ję­ciem.

„Wojna nie kie­ruje się żad­nymi za­sa­dami. Są w niej wy­łącz­nie wo­jow­nicy i prze­grani” – tak brzmiały słowa przy­wód­czyni, gdy ogła­szała pro­gram.

Pa­trząc na Hanę, Yeeran nie była pewna, czy się z nimi zga­dza.

Wstała i ode­szła, zo­sta­wia­jąc za sobą dziew­czynkę i zdę­bia­łego po­rucz­nika Fa­dela.

Yeeran wma­wiała so­bie, że jej nie­cier­pliwy krok wy­nika z chęci spo­tka­nia z no­wym puł­kiem, w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak ucie­kała przed wi­do­kiem ma­ło­let­nich żoł­nie­rzy i przed wła­snymi wspo­mnie­niami wszech­ogar­nia­ją­cego głodu, który ni­gdy tak na­prawdę nie prze­stał jej do­skwie­rać.

*
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki