Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Brawurowa. Wywrotowa. Autoironiczna.
Hanna M. to pisarka w tak zwanym dojrzałym wieku, aktywistka-pesymistka, która niejedno w życiu przeszła. Ma za sobą trudną młodość, nieudane związki, rodzinne rewolucje. Teraz los wystawia jej rachunki za podjęte decyzje, ale też daje nowe nadzieje na starą miłość. Tymczasem z offu słychać tykanie zegara, biologicznego.
Żeby się ratować, Hanka rzuca się w wir opowieści. Bo życie nie daje się zrozumieć, jeśli się go nie opowie. Im bliżej końca, tym jest to ważniejsze; kto by chciał rozstawać się ze sobą, niczego o sobie nie wiedząc! Hanka musi zatem wymyślić siebie na nowo i stanąć do finału życia. W drugiej jego połowie próbuje zagadać przemijanie, odwlec napisy końcowe, przechytrzyć śmierć czyhającą za rogiem następnej kartki.
Jej intymny dziennik to notatki maratończyka. Ale przecież nie o dotarcie do mety tu chodzi, lecz o to, by wciąż być w trasie, nawet jeśli pełna jest meandrów i ostrych wiraży.
Najnowsza – wyczekiwana od lat! – powieść Anny Janko to wielki powrót Hanki – ukochanej przez czytelników bohaterki Dziewczyny z zapałkami i Pasji według św. Hanki
Finalistka to proza nietuzinkowa, wybitna, potrzebna.
To książka, do której powinno się wielokrotnie wracać.
Opowieść, która się nigdy nie zestarzeje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
To jednak niesamowite, od początku wiedzieliśmy, że miłość jest śmiertelna. Skąd apogeum wie o perygeum? Dlaczego ma się świadomość, że się jednak spadnie na ziemię i trzeba będzie umieć po niej chodzić? Pamiętam, siedziałam na materacu w ciemnej sypialni, mogło to być po południowej drzemce, uprawianej przez nas, bo dawała dodatkową okazję do bliskości, a była niezbędna, ponieważ regenerowała nasze siły, które Wielka Miłość pochłaniała jak wiecznie spragniony smok... Siedziałam, widziałam Mata stojącego w drzwiach i mówiłam w rozterce:
– Co my zrobimy, co my zrobimy, kiedy to wszystko się skończy? Spadniemy, zabijemy się, spadając...
A Mat, fantastyczny teoretyk życia, odpowiedział mi tak:
– Wszystko będzie dobrze, dogadamy się, będziemy dalej razem mieszkać, bo jesteśmy oboje miłymi, zrównoważonymi ludźmi. No i jesteśmy do siebie podobni. Jesteśmy najmniej niedopasowanymi partnerami, jacy się mogli nam wzajemnie trafić.
I to był rzeczywiście jakiś sensowny plan.
A potem żyliśmy długo i szczęśliwie. Aż po te lata późne, gdy któregoś dnia stało się to, czego tak się bałam. Obudziłam się pewnego ranka i miłości nie było... Byłam sama, wyjęta z mitu i położona obok. Leżałam w pościeli i myślałam: jak ja będę żyła, nie kochając mężczyzny? Czy to będzie życie dosłownie połowiczne? Czy będzie bolało? Czy odbuduję w sobie pełnię, skoro przez całe dotychczasowe życie osiągałam ją tylko poprzez głębokie współbycie?
I czy to jest po prostu etap na drodze rozwoju psychicznego, duchowego, konieczny, skoro życie jest drogą?
Właśnie w tym ponurym czasie w Gdyni Mat napisał swój najpiękniejszy wiersz. Najpiękniejszy, czyli taki, który i ja w sobie nosiłam, tyle że w stanie niewysłowionym. Przeczytałam go dwieście razy. Coś takiego jest w poezji, że nawet gdy mówi o bólu i żalu, jeśli robi to w sposób idealny, chcemy to czuć na okrągło.
Memento mori, amor,nie będziemy żyć wiecznie.Ale to wielki dar, utrata,która nam zagraża.Ostateczny kresjest postrachem sercnie dość pilnych –a którzy kochankowiemogliby powiedzieć o sobie,że są wystarczająco pilni?Dlatego śmiejmy się z żalu,cieszmy się, płacząc.Memento mori, amor.
Mała wierność. Taką kategorię stworzyłam na własny użytek. Dotyczy moich relacji pozamałżeńskich. Niekoniecznie erotycznych. W ciągu życia spotykamy bardzo wielu ludzi, z którymi na jakiś czas nawiązujemy nić porozumienia. Czasami ulegamy fascynacji, czasami jesteśmy jej obiektem, zyskujemy zaufanie, dajemy nadzieję. Nie może tak być, że związek podstawowy, czyli ten umówiony i usankcjonowany, odetnie nas od głębszych relacji z pozostałą ludzkością! Człowiek jest jak kryształ wieloboczny, obraca się i odbija światło pod różnym kątem; w różnych okresach życia znaczy wiele dla wielu. I otrzymuje dary oraz pouczenia z różnych stron. Nie wyobrażam sobie dozgonnego zamknięcia w układzie podwójnym! Za to Mat jak najbardziej. On zawsze marzył o totalnej symbiozie. Wyobrażał sobie, że będziemy pisać razem książki, a dla mnie byłby to koszmar. Próbowaliśmy, owszem, pisaliśmy naprzemiennie coś w rodzaju literackich listów z pokoju do pokoju, Mat był bardzo zadowolony z efektów. Ale ja przeciwnie, cierpiałam jak w dyby zakuta. Miałam poczucie nieautentycznego tonu, nienaturalnej pozy, sztuczna się czułam jak winylowy panel w słoje dębowe malowany.
Oczywiście, że chcę być tylko z nim. Choć gdybym miała znaleźć jakiś symboliczny obrazek siebie w tym związku, byłby to ptak w gnieździe trzepoczący skrzydłami. Ten trzepot to szukanie równowagi i marzenie o samotnym locie. Ptak ani nie jest w klatce, ani nie odlatuje, stoi po kolana w swoim gnieździe i wyciąga szyję, i się piórzy... Potrzebuję krótkich podróży w głąb innych ludzi, bezwizowych, bezcłowych, dobrowolnych.
2005 to był rok na akustycznej bombie. Która codziennie wybuchała. Za oknami sikorki, rudziki, grubodzioby, kowaliki, ornitologia poglądowa. Raj. Ale ściany domu jak z papieru i akustyka pomieszczeń godna Carnegie Hall: słychać było, jak sąsiad dłubie w zębie, jak jego żona perfumy nakłada... A bez żartów – łomot popkulturowej muzyki zewsząd, akty erotyczne i awantury spod podłogi, a nade wszystko wycie psa w mieszkaniu obok – to wszystko zmieniło nasze życie w koszmar. Od szóstej rano przez wiele godzin, dzień w dzień, miesiąc za miesiącem, słuchaliśmy szczekania i skowytu dużego owczarka, który miotał się pomiędzy drzwiami i balkonem pozostawiony sam. Wyskakiwałam wprost ze snu, zrywałam się z łóżka na równe nogi, jakby mi się piżama paliła! Nie pomagało nic: ani obłaskawianie zwierzęcia i jego właścicielki, ani próby przyjaznego rozwiązania problemu w ramach szerszej społeczności mieszkańców, ani pisma słane do administracji, ani telefony do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Wyjaśniano nam, jak jakimś głupkom, że „szczekanie jest mową psów”, że owczarek miał prawdopodobnie trudne dzieciństwo, bo je spędził w schronisku. A w ogóle co ma ta pani zrobić z psem, zabić? Sytuacja kafkowska. Mat kupił wielkie ochronniki słuchu dla operatorów młotów pneumatycznych i z zaparzonymi uszami siedzieliśmy w tych „słuchawkach” przy swoich komputerach. Rudziki i grubodzioby patrzyły na nas zza okien jak na nieznany gatunek zwierząt w niewoli. My nie patrzyliśmy już na rudziki i grubodzioby... We wszystkich internetowych portalach ogłoszeniowych szukaliśmy nowego mieszkania.
Podobać się, ach, podobać się. Ale komu? Mądre kobiety, niegłupi mężczyźni, ich starania widoczne gołym okiem, w telewizorach, na instagramach, fejsbukach, w konfrontacjach realowych... Też tak robiłam i też tak chciałam. Niby nie, a jednak tak. Jedną stroną mózgu pogardzałam tym targowiskiem próżności, a drugą wchodziłam na wybieg. Depilacja, dermabrazja, detoksykacja, defekacja (właściwa defekacja ma wpływ na cerę), de, de, de, aż po demencję, nie odpuszczać. Starać się nie starzeć!!! Bo jeśli robiłam makijaż, bo jeśli malowałam pasemka na włosach, bo jeśli wkładałam czerwone szpilki, to co??? Szłam i widziałam, że mnie widzą, ach, jakie to miłe, jak to mnie pomnażało i wyistaczało ponad! Być pożądaną to rozkosz sama w sobie. Dlaczego w całym tym niepojętym kosmosie dobrostan jego mikrokosmicznej drobiny ma znaczenie, jakąkolwiek rację bytu? Nie wiedziałam i nadal nie wiem.
Jak płynąca woda, jak wiejący wiatr, czas szumi, gdy zaczynamy go podsłuchiwać.
Mat jest trudny. Jak dżem z malin, słodki i uzdrawiający, ale setki ostrych pesteczek utrudniają spożycie. Wybieram się do kina, a on mentorskim tonem mnie poucza, jakie to bezsensowne, te wszystkie fabuły w moim wieku i w moim zawodzie! Przecież czasu szkoda! Mam się rozwijać, czyli skoncentrować na swojej twórczości i na nim. O Boże...
I ta jego niecierpliwość we wszystkim, co nie jest czystą twórczością literacką!
Mat przycina wykładzinę, ale robi to krzywo, jak tak można? Bo nie widać za szafą? Ale w moim wewnętrznym obrazie domu widać! I aż mnie boli tamto spartaczone miejsce.
– Trzeba było zmierzyć, zanim złapałeś nożyce!
– Jaka ty jesteś małostkowa. Pomyśl, czy w szerszym planie ma to w ogóle jakieś znaczenie? Czy chodniki za oknem są równe? Czy trawniki idealnie przycięte?
Mat jest spokojny, mówi, nie podnosząc głosu, a we mnie kipi gniew i krzyczę. Już nie podobamy się sobie nawzajem tak bezwzględnie.
Okazało się, że mam liczne wady i trzeba mnie nieustannie doskonalić. Ale na szczęście mam potencjał. Dlatego nie wolno mi już zmarnować ani godziny: po co do kina chodzić, po co tyle sprzątać, po sklepach biegać, byle co czytać? On mi przecież powie, po co warto sięgać. A ile niepotrzebnych rzeczy gromadzę wkoło siebie! Kolejny czajniczek do herbaty? Buty jeszcze jedne? Mat wyrzuca więc różne moje drobiazgi, nie pytając. Robi to tak, jak się robi dziecku, któremu trzeba pożyczyć rozumu, albo pieskowi, który nie ma żadnej władzy nad światem. Jestem elementem rzeczywistości Mata, moje rzeczy też należą do niego. Albo przeciwnie, wszystko jest wspólne i on robi porządek we wspólnocie.
– Po co ty idziesz do fryzjera, wystarczy związać włosy. A jeszcze lepiej krótko ściąć. Jeśli chcesz zadbać o urodę, weź hantle i poćwicz.
Mój osobisty Pigmalion.
Wychodzę. Drzwi zamykając zbyt głośno.
Pomiędzy romansem a „samym życiem” rozciąga się strefa pełna niespodzianek...
Szczęście ma swoją cenę, jak mu nie zapłacisz, to je stracisz.
Biegniemy do miłości otwarci, wiatr nam włosy targa. Zgadzamy się na wszystko, stapiamy dusze w tyglu alchemicznym, razem, razem, bo tylko wtedy przyjdzie ulga... Ale życie się toczy po twardej drodze, po szutrach, są znaki, które trzeba respektować, ma się katar, ból gardła, a i pieniądze potrzebne, trzeba pracować, zarabiać, odsypiać, odchorowywać, seks odkładać, czułość wystawiać na nagły mróz... I dziecko do szkoły wyprawiać, kota karmić, szefa w pracy znosić. Całodobowy dyżur życia trwa, przygasa sacrum, a w szafce pod oknem robaki żrą mąkę i kaszę. Kto się zajmie tym wszystkim? Klęczę na podłodze, wyjmuję, wymiatam, wyrzucam, przepakowuję, a on, mąż, nie ma cierpliwości. Robi tylko sensowne rzeczy, siedzi i czyta. Ja oporządzam codzienność, ktoś musi. Między nami wypiętrzają się góry, trzeba je będzie przebyć do wieczora, aby znów się razem położyć, na sobie. Ale jak się dostaniemy do naszego łóżka, gdy granica między nami to same skały? Przecież ja go nie wytrzymam po tym, co mi powiedział, co mi zrobił, stłamsił mnie i wyprasował na zimno. A teraz chce mnie dotykać? Nie znam cię, zostaw moje piersi, są wściekłe. Rano mnie strofowałeś jak niepoczytalne dziecko, a teraz się spieszysz z miłością? W geometrycznym skrócie łączysz punkty erogenne mojego ciała, oczekując sygnału gotowości? Procedura wykonana, alarm wyłączony, można wejść, wejść i brać wszystko! O nie! Cudowna moja... Nie! Nie, ale tak. No dobrze, tylko szybko, niech zaraz się skończy, niech się odwrócę do ściany i zapomnę, zapadnę się w sobie samej, pod swoją opieką, we własnych ramionach...