Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nikolai Leokov nigdy nie sądził, że zakocha się w jedynej dziewczynie, z którą kiedykolwiek się zaprzyjaźnił.
Valentina Tomic ma problem z zaangażowaniem po tym, jak została okrutnie zdradzona.
Kiedy Tina postanawia, że wywoła uśmiech na twarzy posępnego Nika, nie przypuszcza, że zaprzyjaźni się z twardzielem.
Nikt jeszcze nigdy nie spotkał kobiety, która byłaby wobec niego tak czuła i jednocześnie nie oczekiwała niczego w zamian.
Nik i Tina zapraszają was serdecznie do przeczytania Friend-zoned.
Pełnej humoru historii o przyjaźni i miłości.
Belle Aurora to dwudziestoparolatka urodzona w Australii. Jako dziecko pokochała czytanie. Pewnego lata nuda zmusiła ją do spenetrowania domowej biblioteczki. Natknęła się wtedy na Powiew skandalu Sandry Brown i zakochała w romansach.
Wychowana w hałaśliwej rodzinie z chorwackimi korzeniami, wyrobiła w sobie naturalne uwielbienie dla dramatyzmu i humoru. A pewnego razu odkryła nową miłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 445
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1617736657277613
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Nikolai Leokov nigdy nie sądził, że zakocha się w jedynej dziewczynie, z którą kiedykolwiek się zaprzyjaźnił.
Valentina Tomic ma problem z zaangażowaniem po tym, jak została okrutnie zdradzona.
Kiedy Tina postanawia, że wywoła uśmiech na twarzy posępnego Nika, nie przypuszcza, że zaprzyjaźni się z twardzielem.
Nik jeszcze nigdy nie spotkał kobiety, która byłaby wobec niego tak czuła i jednocześnie nie oczekiwała niczego w zamian.
Nik i Tina zapraszają was serdecznie do przeczytania Friend-zoned.
Pełnej humoru historii o przyjaźni i miłości.
Tytuł oryginału
Friend-Zoned
Copyright © 2013 by Belle Aurora
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2018
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Michał Swędrowski
Korekta:
Barbara Marszałek
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl
Numer ISBN: 978-83-7889-841-2
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
konwersja.virtualo.pl
Rawr raaawr.
Cholera, znowu zapomniałam wymienić baterie w czujniku ruchu przy drzwiach.
Teraz mój dzwonek, zamiast rozbrzmiewać zwykłym ding-dong, drze się jak kot w rui.
– Witam panie. – Uśmiecham się i podnoszę wzrok, by powitać pierwsze klientki tego dnia. – Mam na imię Tina. Jeśli będziecie czegoś potrzebowały, po prostu mnie zawołajcie.
Gdy odwzajemniają uśmiech i kiwają głowami, ruszam do stolika z porozrzucanymi swetrami i wracam do ich składania.
Większość ludzi nie robiłaby tego z wielkim uśmiechem na twarzy, ale co mogę powiedzieć?
Jestem dumna ze swojej pracy.
Rawr raaawr.
Zaczynam wygłaszać swoje pogodne powitanie, jeszcze zanim zobaczę, kto przechodzi przez próg.
– Dzień dob… Och, to tylko ty. Jak leci? – mówię, widząc swoją niezbyt radosną pracownicę Mimi wchodzącą do sklepu. Nie patrząc na mnie po drodze, kieruje się do pomieszczenia dla pracowników.
Okeeej.
Mimi tak ma. Jest super gburowata w najlepszy sposób. O cokolwiek by jej nie spytać, udziela prostej odpowiedzi.
Każdy potrzebuje takiej przyjaciółki jak ona.
Wychodzi z pomieszczenia dla pracowników, przechodzi przez sklep i kieruje się prosto do drzwi. Widzę, że skręca w lewo i uśmiecham się pod nosem. Wiem, że wychodzi tylko na pięć minut i wróci z najlepszym powitaniem, jakiego można pragnąć.
Wracam do składania swetrów.
Pięć minut później znów słyszę okropny dzwonek i Mimi pojawia się z eliksirem życia w papierowych kubkach. Odbieram jeden i upijam łyk.
Mmmmm, karmelowe latte. Kocham cię, Meems.
Dziewczyna zajmuje miejsce za ladą, włącza komputer i loguje się do systemu. Podnosi na mnie wzrok i pyta:
– Co się tak szczerzysz, Atomic?
Gburowata jak zawsze.
Nazywa mnie Atomic z powodu mojego nazwiska. Śmieję się i potrząsam głową. Mimi wykrzywia usta, gdy widzi listę rzeczy do zrobienia na dzisiaj.
Chyba powinnam się przedstawić. Nazywam się Tina Tomic. W zasadzie to Valentina Tomic. Ale swoje pełne imię słyszę tylko, gdy mam kłopoty.
Prowadzę butik Safira. Poprawka, jestem właścicielką butiku Safira. Nikt z moich pracowników o tym nie wie. Wszyscy sądzą, że jestem menadżerką, bo pozwoliłam im w to wierzyć.
Butik Safira jest moją dumą i radością. Kupiłam go dwa lata temu. Budynek był w całkiem niezłym stanie, ale zainwestowałam trochę pieniędzy w renowację. Zmodernizowałam go i urządziłam na tyłach małą kuchnię, mieszczącą lodówkę, mikrofalówkę, małą dwupalnikową kuchenkę i zlew, żebyśmy mogły myć brudne naczynia. Zawiesiłam też nowy szyld i wstawiłam nowiutki firmowy kontuar. Jest bardzo nowoczesny, lśni czernią i jest wysoki, dzięki czemu kryje komputer. Na tyle sklepu znajduje się malutka przebieralnia. Choć budynek był w dobrym stanie, cała instalacja elektryczna nadawała się do wymiany. Sporo mnie to kosztowało, ale było warto.
Safira jest wąska, ale długa: z zewnątrz wygląda na niewielki butik, lecz to zaskakująco mylne wrażenie. Odmalowałam ją na błękitny kolor, bo Safira po chorwacku oznacza szafir.
W oknie wystawowym znajdują się dwa manekiny: co tydzień zmieniam ich kreacje. Uwielbiam to robić.
Mamy wiele ubrań na różne okazje. Do klubu, na imprezę, na przyjęcia, eleganckie i seksowne (o la la), oraz całą masę akcesoriów. To one najlepiej się sprzedają. Oferujemy kopertówki, naszyjniki, bransoletki, sztuczną biżuterię, pierścionki i akcesoria do włosów. Sprzedają się najlepiej, dlatego że nie kosztują dużo, więc popołudniami pełno u nas także licealistek i studentek, które niestety nie mogą sobie pozwolić na ubrania, ale szaleją na punkcie rzeczy, na które je stać.
Kocham swoją robotę.
W Safirze pracują trzy osoby: ja, Mimi i Lola. Ja jestem tu na pełen etat: od dziewiątej do siedemnastej. Mimi i Lola przychodzą na trzy, cztery zmiany w tygodniu, w zależności od tego, ile mają czasu.
Wkrótce dołączy do nas czwarta osoba.
Moja najlepsza przyjaciółka Natalie przeprowadza się do Nowego Jorku!
Wyczuwacie entuzjazm?
Że niby u mnie?
Nieee… ja jestem totalnie podekscytowana.
Choć urodziłam się i wychowałam w Kalifornii, przeprowadziłam się do Nowego Jorku dwa lata temu. Przyjaźniłam się z Natalie praktycznie przez całe życie, więc kiedy wyjechałam, złamałam serce nam obu. Miałam swoje powody. Natalie je rozumiała, ale doszła do wniosku, że nie może beze mnie żyć.
– Bez ciebie jest tu do kitu. – Tym stwierdzeniem podsumowała to, jak się czuła, gdy nie byłyśmy razem. A ja się z nią zgadzałam.
A zatem w tym tygodniu pod moje mieszkanie podjedzie ciężarówka do przeprowadzek z dobytkiem Natalie. Umieszczę go w wolnym pokoju, a w następnym tygodniu moja najlepsza przyjaciółka nie tylko będzie ze mną mieszkać, ale też pracować.
Rewelacja, jakby mnie kto pytał.
Mimi trąca mnie, wyrywając z zamyślenia.
– Znowu on. Cholera, niezłe z niego ciacho. Takie przez wielkie C.
Wyglądam przez okno wystawowe i serce mi zamiera. Nie pierwszy raz zwracam na niego uwagę. A Mimi ma rację.
Jest ciachem.
Super ciachem.
Tak wielkim ciachem, że powinien znajdować się na bilbordzie albo okładce jakiejś książki. Coś mnie w nim jednak niepokoi. Nie jestem do końca pewna co, ale coś na pewno.
Dwa tygodnie wcześniej
Świetnie. Po prostu świetnie.
Stoję w korku, a mam dokładnie sześć minut na otwarcie sklepu. Nie ma szans, żebym zdążyła i denerwuje mnie to. Otwieram butik o dziewiątej, a zwykle o tej godzinie czekają już na mnie pierwsze klientki.
Dziesięć minut później zatrzymuję samochód na miejskim parkingu, bo pod sklepem nigdy nie ma miejsca. To cholernie frustrujące. Kilka razy próbowałam jeździć autobusem, ale szybko przekonałam się, że za bardzo cenię sobie sen, by wstawać godzinę wcześniej niż to konieczne. Tak, ta dodatkowa godzina snu oznacza, że samochód bezapelacyjnie wygrywa.
Czekają na mnie cztery klientki. Trzy z nich uśmiechają się, widząc, że zasuwam w ich kierunku, a jedna krzywi się, przez co jej ładna twarz staje się paskudna.
– Bardzo przepraszam. Utknęłam w korku. Mam nadzieję, że nie czekacie długo. – Otwieram drzwi, a one wchodzą za mną do środka.
Dosłownie rzucam torbę na kuchenny blat w pomieszczeniu dla pracowników i biegnę zalogować się do systemu.
Czeka na mnie klientka, która się krzywiła.
Uśmiecham się.
– Dzień dobry, mam na imię Tina. W czym mogę pani pomóc?
Dziewczyna przejeżdża paznokciami po ubraniu leżącym na kontuarze i odpowiada:
– Ta sukienka jest okropna.
Ma wyraźny akcent z Jersey.
Mój uśmiech blednie.
– Przykro mi, że się nie podoba. – Staram się okazać współczucie, ale przychodzi mi to z trudem, gdy patrzy na mnie, jakbym zmusiła ją do zakupu.
Opiera łokcie o ladę, spogląda na swoje paznokcie i mówi:
– Cóż, chcę ją oddać.
Przyglądam się fantastycznej sukience.
– Okej, zobaczę, co da się zrobić.
Metki zostały oderwane, a na rąbku są plamy.
Uch, och. Świetnie.
Zaraz zrobi się nieciekawie.
Nienawidzę konfrontacji, dostaję od nich wysypki.
Chrząkam.
– Sukienka była już noszona, proszę pani. Nie mogę przyjąć jej z powrotem ani wymienić. Przykro mi, ale nasz regulamin jasno to określa. Zasady zwrotu są opisane na paragonie i widnieją na ścianie.
Dziewczyna krzywi się ponownie. Byłaby śliczna, gdyby się uśmiechnęła.
Pochyla się i syczy mi prosto w twarz:
– Co zabzdury! Ta sukienka kosztowała trzysta dolarów!
Wiem o tym. Ta sukienka to jedna z naszych najdroższych rzeczy i jest fan-ta-sty-czna. Mam wielką ochotę spytać, czy jej tata za nią zapłacił, ale ona mówi dalej:
– Wygląda jak cholerny worek na ziemniaki!
Czuję, że kark oblewa mi się rumieńcem i mam ogromną chęć go potrzeć.
– Tak jak powiedziałam, nic nie mogę zrobić – odpowiadam cicho.
Zaciska wargi.
– Chcę rozmawiać z menadżerem.
Kiwam głową.
– Ja jestem menadżerem.
Uśmiecha się niemal okrutnie i mówi:
– W takim razie chcę rozmawiać z właścicielem.
Patrzę jej prosto w oczy, wdzięczna w duchu, że żadna z dziewczyn akurat nie pracuje.
– Ja jestem właścicielem – wyjaśniam pewnym głosem.
Na jej twarzy pojawia się coś jeszcze okropniejszego niż grymas. Nie wiem, jak to opisać, ale gdyby spojrzenia mogły zabijać, znalazłabym się sześć stóp pod ziemią. Wyrywa mi sukienkę z rąk i wypada ze sklepu.
Rawr raaawr.
Niech to.
Cholera! Zapomniałam wymienić baterie w czujniku, znowu.
Spoglądam na zewnątrz przez okno wystawowe. Klienta z piekła rodem przechodzi przez ulicę do mężczyzny, który stoi plecami do mnie. Wygląda na masywnego. Nie grubego, ale dobrze zbudowanego. Dziewczyna przez całą minutę mówi coś, wskazując na Safirę. Mężczyzna jej odpowiada, na co ona milknie i zaczyna się dąsać. A potem tupie nogą. Tak, naprawdę tupie nogą, wypycha piersi do przodu i wydyma wargi. Niemal słyszę jej biadolenie. Co za rozpuszczony bachor! W końcu odchodzi, a mężczyzna odwraca się w stronę Safiry i powoli potrząsa głową.
Dopiero po chwili zwracam uwagę na jego wygląd.
O. Mój. Boże.
Aniołowie musieli śpiewać, gdy się rodził.
Sama mam ochotę zaśpiewać.
Jesttaki przystojny.
Przyznaję, że nie widzę jego twarzy zbyt dobrze, ale na tyle dobrze, by dostrzec, jaki jest seksowny. Piekielnie. Reszta jego ciała też robi wrażenie. Mierzy jakieś metr osiemdziesiąt osiem albo metr dziewięćdziesiąt i ma wspaniałą oliwkową cerę. Ma na sobie spodnie od garnituru i koszulę, opiętą na szerokich barkach i wspaniałych ramionach. Na twarz składają się kąty proste, a usta są naturalnie wydęte. Włosy przystrzyżone po bokach i dłuższe na górze ma zaczesane w lewą stronę. Z tej odległości nie potrafię dostrzec koloru jego oczu.
Smutno mi z tego powodu.
Mam ochotę podejść do niego i wziąć w dłonie jego twarz, tylko po to, by dobrze jej się przyjrzeć, ale to byłoby niegrzeczne. I pewnie zostałabym aresztowana, po tym jak wezwałby policję.
Ze swojego miejsca dostrzegam u niego tylko jedną wadę: pali.
Wygląda też na wkurzonego. Zaciska usta, patrząc w stronę Safiry.
Boję się, że przyjdzie i będzie na mnie krzyczał, żebym oddała jego dziewczynie pieniądze za wspaniałą sukienkę, którą zniszczyła. Wiem, że moja szyja jest cała czerwona, poznaję to po tym, jak swędzi.
Proszę, proszę, nie przychodź i nie krzycz na mnie, Panie Olbrzymie.
Jakby w odpowiedzi na moje niewypowiedziane modlitwy rzuca niedopałek na chodnik (kolejna wada: jest śmieciuchem), przydeptuje go i wchodzi do budynku, w którym, jak poinformowały mnie moje dziewczęta, mieści się popularny nocny klub.
Patrząc z zewnątrz, trudno byłoby to zgadnąć. Duże podwójne drzwi wyglądają jak typowe wejście do klubu. Budynek sprawia też wrażenie wąskiego. Nie tak wąskiego jak Safira, ale i tak wąskiego jak na klub. Napis nad drzwiami przyciąga mój wzrok.
Biały Królik.
Litery są w dziwnym odcieniu bieli. Widnieją na czarnym tle, co wygląda bardzo prosto, ale i artystycznie.
Co za śmieszna nazwa dla klubu.
Jestem zdziwiona. Co można robić w nocnym klubie w dzień?
Może mężczyzna jest z ochrony? Z pewnością jest odpowiednio zbudowany.
Czuję się zaintrygowana. Chcę dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Przez kolejny tydzień obserwowałam go z daleka. Robiłam mentalne notatki. Trzy razy dziennie wychodzi na papierosa. Zawsze jest elegancko ubrany i nigdy nie widziałam, jak wychodzi z klubu do domu. Ale coś mnie w nim niepokoi.
Ani razu nie zauważyłam, żeby się uśmiechał.
Meems wyrywa mnie z zamyślenia.
– No i?
Uch, co?
Patrzę na nią zmieszana.
– No i co?
– Wycieczka się udała? – sarka Mimi. – Daleko odpłynęłaś, skarbie.
Ups.
Wzdrygam się.
– Wybacz. Co mówiłaś?
Wygląda na wkurzoną. Jej niebieskie oczy błyszczą, gdy fuka:
– Mówiłam, że na zewnątrz znów stoi gorący facet!
Mam ochotę pociągnąć ją za sięgające ramion włosy w kolorze słonecznego blond, ale z Mimi by to nie przeszło. Jestem bardzo wylewna i raz ją przytuliłam. Ten raz wystarczył, żebym zrozumiała, że sobie tego nie życzy, bo kiedy ją puściłam, wyglądała, jakbym przejechała jej psa.
Wszystkie czułości zostawiam dla Loli, która jest trochę młodsza ode mnie i pochodzi z kochającej rodziny. Ona mnie rozumie.
Wzdycham w odpowiedzi.
– Tak, Meems, widziałam go. Nieźle dziś wygląda. Do twarzy mu w kolorze liliowym.
Szerzej otwiera oczy i niemal krzyczy:
– Tylko tyle masz do powiedzenia? – Mruży powieki. – Obserwujesz go od dwóch tygodni, Tina. Weź się w garść i zaproś go gdzieś.
Hmm, nie.
Nie wchodzę w żadne związki. Mam dwadzieścia osiem lat i tylko raz miałam chłopaka. Na początku było świetnie, na końcu beznadziejnie. Nigdy więcej.
Spotykałam się potem z mężczyznami, nawet wieloma. Ale żaden z nich nie przebił się przez gruby mur, który wokół siebie zbudowałam. Nazywam to samoobroną i się tego trzymam. Czuję się odrobinę samotna, ale przynajmniej mam przyjaciół.
Spuszczam wzrok, składam kolejny sweter i szepczę:
– Wiesz, że nie mogę, słońce. Przyszło kolejne pudło lnianych koszul. Mogłabyś je uprasować i rozłożyć? – Jestem świetna w odwracaniu uwagi.
Na twarzy Mimi maluje się frustracja.
– Nie ma to jak zmienić temat, szefowo – mamrocze.
Patrzę, jak idzie do magazynu, ale moją uwagę przyciąga budynek po drugiej stronie ulicy.
Na ladzie leżą dwa zapakowane w celofan paczki cukierków. W jednej są malinowe, które uwielbiam, a drugiej czerwone w kształcie ust.
Nie muszę z nim rozmawiać, żeby zrobić coś miłego. Nawet się nie dowie, że to ja.
Biorę cukierki w kształcie ust i wyciągam spod lady kawałek papieru, na którym piszę cztery słowa. Składam swoją wiadomość, robię w niej dziurę i przytwierdzam do paczki z cukierkami przy użyciu czerwonej wstążki, którą wykorzystujemy do pakowania prezentów.
Przez cały czas nie odrywam wzroku od kontuaru.
Za godzinę wyjdzie na papierosa.
Zaglądam do magazynu i mówię Mimi, że idę na przerwę. Zajmuje miejsce za ladą, a ja wychodzę z Safiry i skręcam w lewo, do kawiarni obok.
Znam wszystkich, którzy pracują u Winnie, a oni znają mnie i moje dziewczyny. Przychodzimy tu co najmniej trzy razy dziennie, żeby uzupełnić zapasy kofeiny, a wierzcie mi, kawa u Winnie jest bombowa.
Lokal nie jest duży. W zasadzie mieści się w nim tylko jedna trzyosobowa kanapa. Safira jest jakieś cztery razy większa i jednego jestem pewna: nasze dwa sklepy kiedyś były jednym.
Za ladą stoi Sammi.
Idealnie. Właśnie jego potrzebowałam.
Podchodzę do niego i uśmiecham się, na co odpowiada flirciarskim uśmieszkiem.
Sammi ma osiemnaście lat – nie pracuje u Winnie na cały etat, bo chodzi do college’u. Jest słodki. W każdym razie sądzę, że za tymi wszystkimi ciemnymi włosami skrywa się słodki facet. Długie kosmyki opadają mu na jedno oko. To, które widzę, jest w ciepłym odcieniu brązu.
Uśmiecha się i mówi:
– Tina, kotku, co mogę ci podać?
– Właściwie, Sammi, chciałam cię prosić o przysługę – odpowiadam równie czarująco.
Na jego twarzy odmalowuje się nieskrywane zaskoczenie. Uśmiecha się nieśmiało i odpowiada schrypniętym głosem:
– Pewnie! Cokolwiek zechcesz… – Zapraszająco oblizuje wargi.
Śmieję się i przykładam rękę do piersi.
– O matko, nietaką przysługę! Sammi, mam tyle lat, że mogłabym być twoją ma… uch, starszą siostrą.
W odpowiedzi porusza brwiami.
– Moja siostra nie jest taka seksowna.
Nie mogę powstrzymać śmiechu. Bezustannie się tak przekomarzamy. Nic się za tym nie kryje, a Sammi jest kochany.
– Pomożesz mi czy nie? – pytam z udawaną stanowczością, trzymając dłonie na biodrach.
W odpowiedzi po raz kolejny uśmiecha się czarująco.
– Dla ciebie wszystko, kotku.
Wyjaśniam mu, o co chodzi, a on patrzy na mnie jak na wariatkę. Po kilku chwilach błagania i mokrym, ckliwym pocałunku w policzek, w końcu się zgadza.
Podskakuję zadowolona ze zwycięstwa, dziękuję mu i wracam do Safiry. Zwalniam Mimi ze stanowiska, sama zajmuję miejsce za kontuarem i czekam na to, co się wydarzy.
Mija pół godziny i piękny mężczyzna z budynku naprzeciwko pojawia się na ulicy, dokładnie na czas, z papierosem w dłoni. Widzę, jak Sammi przechodzi przez ulicę i ze zdenerwowania ściska mnie w żołądku.
To był zły pomysł. Co ja sobie myślałam? Boże, ale ze mnie gówniara!
Sammi podchodzi do przystojniaka i wręcza mu małą, brązową paczuszkę. Mówi kilka słów i odchodzi. Napotyka mój wzrok i mruga do mnie.
Patrzę, jak pan Przystojniak rozwija brązowy papier i wyciąga cukierki.
Wygląda na zdezorientowanego. Nie dziwi mnie to.
Odrywa liścik ze wstążki, otwiera go i czyta. Sprawia wrażenie jeszcze bardziej zdezorientowanego, a moje serce się kurczy.
Jednak po tym, co widzę chwilę później, uznaję, że było warto.
Mruży oczy, a jego usta leciutko drgają.
Nie jakoś bardzo, ale i tak jest postęp. To pierwszy uśmiech, jaki widziałam na tej wspaniałej twarzy, i jest przyjemny. Mimowolnie też się uśmiecham.
Brawo ja! To jednak nie był taki zły pomysł.
Wzdycham głęboko. Znów czuję się spokojna. Wracam do pracy z wielkim bananem na twarzy.
Rawr raaawr.
Wzdrygam się w duchu i zerkam na cholerne drzwi. Stoi w nich mężczyzna. Uśmiecha się, ale patrzy na mnie, jakby bycie dziewczyną było chorobą, którą można się zarazić w trakcie wizyty w butiku.
Ma jakieś metr osiemdziesiąt osiem, oliwkową cerę i bursztynowe oczy.
Jestem zauroczona.
Jego oczy są jak miód! Nigdy jeszcze nie widziałam oczu w takim kolorze. Ma ciemne, sterczące włosy i seksowny cień zarostu na twarzy.
Wygląda na mojego równolatka. Podchodzi do mnie, opiera przedramiona na ladzie, nachyla się i mówi:
– Możesz mi pomóc, słońce?
– Ja, ach… – Język mi się plącze.
Mimi, która usłyszała w sklepie męski głos, zjawia się obok mnie. Mierzy spojrzeniem pana Wspaniałego i mruży oczy.
– Ja mogę pomóc – oznajmia pewnym głosem.
Mężczyzna mierzy ją wzrokiem w ten sam sposób, po czym uśmiecha się szeroko. Pan Wspaniały ma dołeczek. Kolana niemal się pode mną uginają i zaczynam się pocić.
– Świetnie. Chciałbym porozmawiać z właścicielem tego sklepu – mówi z uśmieszkiem.
Spuszczam wzrok, czując, że się rumienię. To dlatego, że na ladzie leży moja wiadomość do pana Przystojniaka.
Mimi patrzy na nią i marszczy brwi zdziwiona. Czyta liścik i wiem, że mam przechlapane, bo zna mój charakter pisma.
Czuję na sobie jej palące spojrzenie. Nie odwzajemniam go.
– Nie zrobiłaś tego… – W jej głosie słychać zdumienie.
Jestem czerwona, spocona i zakłopotana. Patrzę na mężczyznę, który teraz przygląda mi się zmrużonymi oczami, z przechyloną głową, zupełnie jakby próbował odczytać moje myśli i mnie rozpracować.
Wypalam bez zastanowienia:
– Skąd wiedziałeś, że to ja?
Pan Wspaniały podnosi liścik z lady i odwraca go. Wszyscy na niego patrzymy i to, co ukazuje się naszym oczom, sprawia, że jeszcze bardziej czerwienieję. Mimi zaczyna się śmiać, pan Wspaniały też cicho chichocze.
Butik Safira.
Napisałam wiadomość na firmowym papierze.
Co. Za. Upokorzenie.
Miał nigdy nie poznać nadawcy!
– Daj spokój, to słodkie – odzywa się pan Wspaniały. – Idziesz ze mną.
Uch, co?
– Słucham?
Wskazuje głową na liścik i mówi:
– Szef chce cię widzieć.
Szeroko otwieram oczy i szepczę:
– Mam kłopoty?
Patrzy na mnie i kącik jego ust się unosi.
– Nie jestem pewien, kochanie.
Ujmuje moją dłoń, która spoczywa na ladzie, przyciąga do siebie i kładzie moją rękę na zgięciu swojego ramienia. Wiem, że widzi niepewność w moich oczach. Patrzy na Mimi i mówi z uśmiechem:
– Zwrócę ją w jednym kawałku. Tak przy okazji, jestem Max.
Dziewczyna kiwa lekko głową w odpowiedzi.
– Mimi. – Pokazuje na mnie. – A to Tina.
Max się uśmiecha.
– Świetnie. Niedługo wróci.
Zaczyna ciągnąć mnie za sobą, a ja odwracam się, by spojrzeć na Mimi.
Stoi z szeroko otwartymi oczami i szczerzy zęby. Unosi rękę, by mi pomachać.
Szlag! Wiedziałam, że to był zły pomysł.
Czekam, aż Max wróci z informacją, kto wysłał mi cukierki i liścik.
Zżera mnie ciekawość.
Kto u licha wysyła facetowi cukierki?
Nie zwykłe cukierki, ale te głupkowate w kształcie ust, które smakują jak tektura.
Ktoś nienormalny, bez dwóch zdań.
Może nawet jakaś była. Wysilam mózg, usiłując sobie przypomnieć, czy któraś z dziewczyn, z którymi ostatnio spałem, była lekko świrnięta.
Była jedna, która chciała, żebym jej… Nieee. Uśmiecham się na to wspomnienie. Ona była zakręcona we właściwy sposób.
Drzwi do biura otwierają się i widzę Maksa, którego ktoś wyraźnie spowalnia.
Max zaczyna się śmiać i mówi:
– No dalej, złotko. On nie gryzie.
Wstaję i idę w kierunku drzwi ze zmarszczonymi brwiami. Postanawiam usiąść na biurku.
Kogo on do mnie prowadzi? Pitbulla?
Max męczy się z tym kimś, a jest duży. I silny. Patrzy na mnie, jakby miał ochotę się roześmiać. Przytrzymuje drzwi i chwilę później wkracza do środka.
Tyłem do mnie wchodzi kobieta: Max trzyma dłonie na jej ramionach i prowadzi ją w moim kierunku. Gdy dociera do środka pomieszczenia, zatrzymuje się. Nachyla się nad nią i mówi:
– Chce tylko z tobą porozmawiać, złotko. – Żartobliwie odgarnia jej włosy, po czym wychodzi. Ale wcześniej puszcza do mnie oko.
Kobieta ciągle stoi do mnie plecami i patrzy w podłogę. Przyglądam się jej szybko.
Średni wzrost, metr sześćdziesiąt pięć albo siedem bez czarnych czółenek, na których się kołysze. Niezłe ciało. Świetny tyłek. Długie, ciemne włosy sięgające talii. Są lśniące i układają się w naturalne fale.
Minęła już ponad minuta, a ona ciągle się nie odwróciła.
Zaczynam się irytować.
Muszę przełamać lody.
– Max nie kłamie, wiesz. Nie gryzę.
Jej ramiona sztywnieją, ale powoli się do mnie odwraca. Głowę ma nadal spuszczoną, więc nie widzę jej twarzy.
Przyglądam się jej ciału od przodu. Świetne cycki. Miłe krzywizny. Jest ładnie ubrana, w białą lnianą koszulę i szarą spódnicę z wysokim stanem. Wiecie, taką, która opina tyłek, a potem robi się coraz węższa.
Ładnie.
Ma na sobie również gruby czarny pasek, tuż pod piersiami. Im dłużej na nią patrzę, tym bardziej seksowna mi się wydaje.
To jeszcze bardziej mnie irytuje.
Pytam odrobinę zbyt pewnie:
– Mogłaby pani na mnie spojrzeć? Chcę tylko zadać kilka pytań. Nie ma się czym martwić.
Kiwa głową i w końcu ją unosi.
O cholera.
Zwalczam chęć przewrócenia oczami.
To nie żadna była, tego jestem pewien.
Jest słodka. I zarumieniona, poważnie, naprawdę zarumieniona. To czyni ją jeszcze słodszą. Nie słodką – uroczą.
I jest przerażona.
Nie mam pojęcia, dlaczego. To znaczy wiem, że kawał ze mnie chłopa, ale nie sądziłem, że jestem aż tak straszny.
Ma jasnozielone oczy, niezwykłe, bo z czarną obwódką, mały słodki nosek, a jej usta… o rany.
Górną wargę ma pełną, a dolną jeszcze pełniejszą.
Cholera.
Stopą odsuwam krzesło i gestem wskazuję, żeby usiadła.
Na szczęście robi to bez wahania.
Kim jest ta dziewczyna?
Uch, ten głos.
Tego rodzaju głos słyszy się w fantazjach.
Głęboki i seksowny.
Patrzę na pana Pięknego i myślę sobie „Wow”. Jak się okazuje, z bliska jest jeszcze piękniejszy.
Teraz, gdy stoję wystarczająco blisko, widzę, że ma oczy w tym samym kolorze co Max. Bardzo go też przypomina. Pewnie są braćmi albo przynajmniej są jakoś spokrewnieni.
Tuż nad brwią ma bliznę, która zatacza nad nią łuk i kończy się nad zewnętrznym kącikiem oka. Marszczy brwi i głęboko wzdycha.
Wstaje, obchodzi biurko, siada za nim i ściąga spinki z mankietów jedwabnej, liliowej koszuli. Niewielu mężczyznom udaje się wyglądać w tym kolorze męsko, ale on radzi sobie świetnie.
Podwija rękawy do łokci. Chyba robi to, żebym poczuła się trochę pewniej w jego towarzystwie. Dziwię się, że to działa. Prosty ruch sprawia, że mężczyzna nie wydaje się już taki onieśmielający, a ja się rozluźniam.
Brzmi na znudzonego, gdy się przedstawia.
– Jestem Nik.
Już i tak ma cię za dziwaczkę, nie waż się teraz zaniemówić. To tylko rozmowa.
– Tina – odpowiadam odrobinę za głośno.
Jego usta drgają.
– Pracujesz w butiku Safira?
Kiwam głową.
Wskazuje na liścik, który leży na jego biurku, i pyta:
– Możesz powiedzieć mi, kto go napisał?
– Ja – przyznaję się natychmiast.
Zupełnie jak z odrywaniem plastra, im szybciej to zrobisz, tym mniej będzie bolało.
Nik marszczy brwi i stuka długopisem o blat.
– Och. Cóż, zaintrygowała mnie ta wiadomość. I jej treść.
Czerwienię się jeszcze bardziej i wciskam tyłek w krzesło. Jestem niewiarygodnie zakłopotana.
– Przykro mi, jeśli poczułeś się urażony. Ja… ach… chyba powinnam już iść. – Wykonuję ruch, żeby wstać, ale on sięga ponad biurkiem i ujmuje moją rękę w swoją wielką dłoń.
– Siadaj, proszę. – To nie jest prośba. Z powrotem kładzie moją rękę na biurku, a ja opadam na krzesło. Bierze liścik i czyta na głos:
– Uśmiechnij się czasem, przystojniaku.
Tak. Jestem idiotką.
Kobieta imieniem Tina zamyka oczy i wzdryga się, gdy czytam jej wiadomość na głos. To takie słodkie, że muszę przygryźć wargę, żeby się nie roześmiać.
Prostuje się, patrzy mi w oczy, oznajmiając oficjalnym tonem:
– Chodzi o to, że codziennie wychodzisz na przerwę na papierosa… Swoją drogą, palenie zabija. – Marszczy nos i dodaje cicho: – Ale przynajmniej nie zahamowało wzrostu. – Wygląda na zamyśloną, kładzie palce na brodzie i przechyla lekko głowę. Nagle prostuje ją, jakby sobie przypomniała, że jeszcze nie skończyła i kontynuuje: – Widzę cię każdego dnia, ale nigdy nie jesteś szczęśliwy. Nigdy się nie uśmiechasz. W ogóle. I chciałam tylko, anonimowo, poprawić ci trochę humor i sprawić, że się uśmiechniesz, bo szczerze mówiąc, patrzenie na ciebie jest dość przygnębiające. Wiem, że to nie moja sprawa i masz prawo być tak zasępiony, jak ci się żywnie podoba, ale ja lubię, kiedy ludzie się uśmiechają, i lubię sprawiać, że to robią! – kończy odrobinę głośniej niż trzeba. Mam ochotę schować twarz w dłoniach.
Taak, jest zbyt słodka.
Czuję, że marszczę czoło. Ja nie jestem słodki. Tina ma świetny tyłek, który z chęcią zobaczyłbym w swoim łóżku, ale nie jestem słodki. Słodkie dziewczyny chcą się całować. Nie bawię się w takie rzeczy. Pocałunki oznaczają związki. A ja nie wchodzę w związki. Mam koleżanki do ruchania. Bo rucham. Często. Z pewnością nie uprawiam miłości. Może nie pieprzę się za każdym razem ostro, ale nawet powolne pieprzenie to nadal pieprzenie.
Nie mam czasu ani chęci, by podejmować wysiłek podtrzymywania relacji. Pewnego dnia, gdy nie będę siedział po uszy w gównie związanym z prowadzeniem nocnego klubu, znajdę sobie dziewczynę i ustatkuję się. Upewnię się wtedy, że moja wybranka będzie tego warta, ale ten czas jeszcze nie nadszedł.
Tina patrzy na mnie i pyta:
– Jaki kolor mają twoje oczy?
O nie, robi do mnie słodkie oczy. Cholera, czas zakończyć tę rozmowę.
Nik sztywnieje, niemal zdenerwowany, i odpowiada:
– Eh, w sumie nie wiem. Złotawy brąz czy coś w tym stylu.
Drążę głębiej.
– Nigdy takich nie widziałam. Są jak ciepły miód.
Ucieka wzrokiem i głośno przełyka ślinę.
– Eh, może.
O rany, on się denerwuje.
Gdy zerka na biblioteczkę w rogu, dostrzegam zarys tatuażu na jego karku, tuż za uchem. Jest czarny, gruby i wygląda na tribal.
Nieźle.
Nie patrzy mi w oczy i zastanawiam się, co powiedziałam, że tak się zachowuje.
Jestem zdezorientowana.
Ze zmarszczonymi brwiami rozglądam się po jego biurze i usiłuję go rozgryźć. Pomieszczenie jest przytulne. Ściany mają kolor jasnego piasku. Drewniane biurko wygląda na ciężkie. Na pewno nie jest z Ikei. Wygląda na takie, które kupuje się w sklepie z antykami i odnawia. To chyba mahoń (okej, co mnie to obchodzi!). Zauważam też, że całe biuro jest schludne, nigdzie nie ma nawet skrawka papieru. Ja w Safirze nie widzę swojego biurka! Całe jest pokryte papierami i śmieciami.
Zadanie na potem: posprzątać biurko.
Na mahoniowej biblioteczce w rogu stoją dwa zdjęcia w ramkach. Na jednym widzę dziewczynkę tak piękną, że aż boli mnie serce. Jej uśmiech to czysta słodycz i brakuje jej jednego zęba na przedzie. Ma oczy Nika. Ramka jest jasnoróżowa z brokatowymi fioletowymi motylami.
Ach, słodkie.
Druga ramka jest wytworna, z grubego srebra z kawałkami lśniącej masy perłowej. Zdjęcie jest stare, wygląda na rodzinny portret. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w średnim wieku obejmuje niską, ale piękną ciemnowłosą i ciemnooką kobietę w zaawansowanej ciąży. Mężczyzna przypomina Nika, ale w przeciwieństwie do niego ma jasną skórę. Najważniejsze są jego oczy. To oczy Nika. Mogłabym się założyć, że to jego rodzice.
Po obu stronach pary stoją dziewczynki, które obejmują ich za nogi. Przytula je dwóch młodych mężczyzn. Gdy przypatruję się uważniej, dostrzegam zawadiacki uśmiech Maksa, co potwierdza moje wcześniejsze podejrzenia, że Nik i Max to bracia. Obie dziewczynki mają oczy po matce, chłopcy po ojcu. Wszystkie dzieci odziedziczyły piękny odcień skóry swojej matki. Cała rodzina uśmiecha się do zdjęcia.
Wow, uwielbiam tę fotografię.
Wszyscy są tacy szczęśliwi. To czysty błogostan. Wracam myślami do Nika i zastanawiam się, co stało się z tym szczęściem.
Rozglądam się jeszcze raz, ale już nic nie przykuwa mojej uwagi, oprócz szafki na dokumenty w rogu pokoju, niedaleko drzwi.
Żadnych innych zdjęć, nic osobistego, nic, co sugerowałoby, że ma dziewczynę czy żonę.
A potem nadchodzi olśnienie.
Jego reakcja na moje głupie pytanie. Niemal wybucham śmiechem, ale udaje mi się powstrzymać.
Sądzi, że się do niego przystawiam!
Cóż, nie mogę go za to winić, bo niezaprzeczalnie jest piękny. Ale teraz, po tym jak spędziłam z nim chwilę, zdaję sobie sprawę, że nie mam się czym denerwować. Sprawia wrażenie miłego, dobrze wychowanego faceta, choć nadal nieco zbyt posępnego, jak na mój gust. Coś przychodzi mi do głowy i zanim się nad tym zastanowię, mówię to na głos.
Tina przez dobrych kilka minut rozgląda się po biurze. Skupia wzrok na rodzinnym zdjęciu, które zostało zrobione kilka miesięcy przed śmiercią taty.
Zdaję sobie sprawę, że szuka zdjęć żony lub dziewczyny.
No i proszę. Zaraz wykona ruch. Powinienem zostawić ten cholerny liścik w spokoju.
Tina wydaje dźwięk, jakby się krztusiła i kiedy na nią patrzę, widzę, że powstrzymuje śmiech.
Wyproś ją i nikt nie ucierpi. Jest zbyt słodka.
Jest zbyt słodka. Zbyt słodka, by ją przelecieć i zostawić. Nie jest tego rodzaju dziewczyną. Widzę to. Spędziłem z takimi kobietami wiele czasu i zwykle się rozumieliśmy.
Seks bez zobowiązań.
Spinam się.
Jak mam ją zbyć, żeby nie wyjść na dupka?
Takie dziewczyny jak Tina łatwo zranić. Właśnie dlatego sobie z nimi nie radzę.
Uśmiecha się łagodnie i czeka, aż się odezwę. Nie wiem, co powiedzieć. Już i tak jest zdenerwowana, nie chcę pogarszać sprawy, zachowując się jak dupek.
Zaczynam stukać długopisem o biurko. Wysilam myśli tak bardzo, że na pewno słyszy, jak mózg pracuje mi pod czaszką. Nie zauważam, kiedy zaczyna mówić.
– Więc możemy zostać przyjaciółmi, prawda?
Chwila, co?
Patrzę na nią i wykrzywiam wargi.
Czy ja… czy ja właśnie zostałem sfriendzonowany?
Podnoszę wzrok. Tina energicznie kiwa głową i uśmiecha się szeroko.
Wow, coś takiego nigdy mi się nie zdarzyło. Dziewczyny zwykle przychodzą do klubu świadome, że mam pieniądze, podrywają mnie albo zapraszają do siebie na „drinka”, co za każdym razem oznacza seks.
Tina wykorzystuje moje milczenie, by odezwać się jeszcze raz.
– No wiesz, pracujemy po sąsiedzku. Możemy wyjść czasem na lunch i… Och – jej oczy rozszerzają się niemal komicznie – możemy chodzić razem na kawę do Winnie!
Wygląda na tak podekscytowaną myślą o naszej przyjaźni, że niemal podskakuje na krześle.
Nie chcesz kolejnego przyjaciela. A już na pewno płci żeńskiej, to zbyt skomplikowane. Odpraw ją, gościu. Nie potrzeba ci tego cyrku.
– Eh…
Po prostu to zrób! Odpraw ją. To błąd.
Patrzę na jej słodką twarz i zanim się orientuję, mówię:
– Jasne. Możemy być przyjaciółmi.
Co. Do. Diabła?
Skąd to się u licha wzięło?
Nie mam nawet czasu, żeby się nad tym zastanowić. Tina patrzy na mnie i uśmiecha się szeroko. Jej usta są bladoróżowe, bez szminki czy błyszczyka, naturalne. Zęby ma białe i idealne. Upominam się, by przestać się gapić na jej cholerne usta, zamiast tego skupiam się na oczach. Ma lekkie zmarszczki w ich kącikach. Niech to szlag, nawet one się uśmiechają.
Świetnie. Po prostu świetnie, durniu.
Tina wstaje gwałtownie, odsuwając krzesło tak mocno, że prawie przewraca je na podłogę. Chwyta jedną z moich wizytówek z biurka, uśmiecha się szeroko i woła:
– Super! W takim razie do zobaczenia, przyjacielu! – Macha entuzjastycznie wizytówką, jakby to było polaroidowe zdjęcie. – Będziemy w kontakcie – mówi na pożegnanie, po czym wychodzi. Odchylam się w fotelu i marszczę brwi, drapiąc się po brodzie.
Serio. Co, do diabła, właśnie się stało?
Na szczęście pamiętam drogę, którą prowadził mnie Max. Wychodzę z budynku Nika i przechodzę przez ulicę do Safiry. Szybko mijam drzwi, uśmiechając się od ucha do ucha z wizytówką Nika w dłoni. Mimi patrzy na mnie, na jej twarzy maluje się zdziwienie. Rozgląda się po sklepie, a potem wraca spojrzeniem do mnie. Wyciąga mi z ręki wizytówkę i czyta na głos:
– Nikolai Leokov. Właściciel Białego Królika. – Uśmiecha się szeroko i potrząsa głową z niedowierzaniem. Klaszcze w dłonie i krzyczy: – Niewiarygodne! Naprawdę się z nim umówiłaś! – Ciągle uśmiechnięta, klepie mnie po dłoni. Ten mały gest jest wielki dla Mimi. W Mimilandii to jak uścisk.
Meems wie wszystko o moim związku. W zasadzie wszystkie dziewczyny wiedzą o Jasie Weathersie. Nie mam przed nimi tajemnic. Jeden wspólny babski wieczór, zbyt wiele drinków i zdradziłam Mimi oraz Loli swoją przeszłość. Słuchały uważnie, jak dobre przyjaciółki, i zaoferowały mi bezwarunkowe wsparcie.
Kocham je.
Są cudowne.
Zadanie na potem: upiec dziewczynom babeczki.
Czuję, jak wypełnia mnie ciepło: łagodnieję, ale szybko przybieram pokerowy wyraz twarzy i prostuję się. Przygotowuję się na gniew Mimi. Uśmiecham się nieco zbyt radośnie i szeroko, po czym oznajmiam:
– W zasadzie postanowiliśmy, że zostaniemy przyjaciółmi.
Mimi nie odzywa się przez jakieś trzydzieści sekund.
Zerkam na nią. Wdzięcznie opiera swoje gibkie ciało o kontuar, nogi ma skrzyżowane. Mruży oczy (przestań, kochana, bo dorobisz się zmarszczek), a jej mina wyraźnie mówi: „Jaja sobie robisz?”. I to nie w pozytywnym znaczeniu tych słów.
– Jaja sobie robisz? – wrzeszczy.
No i proszę!
Wzdrygam się i przygryzam wargę.
– Tak będzie lepiej dla nas wszystkich.
– Jasne. Chyba dla ciebie. – Lekko potrząsa głową i patrzy na mnie z rozczarowaniem.
To nie jest przyjemne. Nie chcę rozczarowywać Mimi.
Odkąd powiedziałam jej i Loli o Jasie Kretynie (tak nazywa go Natalie albo w skrócie po prostu kretyn), obie zaczęły umawiać mnie na randki w ciemno, z nadzieją, że wreszcie spotkam miłego faceta i się zakocham. Byłam na czterech w ciągu ostatnich czterech miesięcy i wszyscy faceci byli mili. Ale po pierwsze nie chcę się zakochać, a po drugie jestem zadowolona ze swojego życia.
Nie potrzebuję faceta.
– Meems, doceniam to, że troszczysz się o moje życie towarzyskie…
– Masz na myśli jego brak! – odcina się.
– … i to, że wspaniała z ciebie przyjaciółka – kontynuuję. – Ale jestem zajęta prowadzeniem sklepu i nie mam teraz czasu na chłopaka. Prawdę mówiąc, nie chcę teraz mieć chłopaka. Kocham moje życie. Wróciłam na właściwą ścieżkę i kocham to.
Mimi podskakuje i siada na blacie przede mną. Nachyla się i szepcze:
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
Czuję ucisk w gardle, a oczy zachodzą mi mgłą.
– Słonko…
– Dałaś mi szansę, której nikt inny mi nie dał – mówi dalej. – Zawsze będę twoją dłużniczką. – Wygląda na zakłopotaną i wiem, że to wyznanie sporo ją kosztuje. – Zdaję sobie sprawę, że nie jestem specjalnie radosna i nie radzę sobie z emocjami – szepcze, ale słyszę ją wyraźnie. – Tamten facet cię zniszczył. Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa.
Mimi się nie myli, Jace mnie zniszczył. Nie fizycznie, ale psychicznie. Nie jestem już tak ufna, jak byłam. Minął prawie rok zanim zaufałam Mimi i Loli na tyle, aby im o sobie opowiedzieć. Znają większość paskudnych szczegółów mojego związku z Jace’em. Wiedzą, jak było mi ciężko i że skończyłam ze złamanym sercem.
Kto w tych czasach nie jest uszkodzony w taki czy inny sposób?
Jestem dziewczyną, dla której szklanka jest w połowie pełna.
Ręce zaczynają mi się pocić, gdy myślę o tym, co zostawiłam w Kalifornii. Tęsknię za tym. Bardzo. Jest mi z tym źle, ale cieszę się, że niedługo najlepsza część Kalifornii znajdzie się przy mnie… Natalie!
Jeszcze tylko tydzień. Już prawie.
Moja najlepsza przyjaciółka jest niepokorna. Ma charakterek i nie waha się używać sarkazmu. Kocham ją za to: nieustannie doprowadza mnie do śmiechu.
Humor to mój sposób na radzenie sobie z wieloma rzeczami. Kocham się śmiać. To mnie uspokaja.
W ciągu tych ostatnich lat, gdy naprawdę jej potrzebowałam, Natalie często mnie rozśmieszała. Nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę i uściskam. Nie widziałam jej od roku, ale co kilka dni rozmawiamy przez telefon i codziennie ze sobą piszemy. Wie więcej o Jasie niż Mimi i Lola.
Uch, Jace Weathers.
Co mogę o nim powiedzieć?
Spotkałam go przed dwudziestymi urodzinami. On miał dwadzieścia trzy lata. Oboje chodziliśmy do college’u, gdy zaprosił mnie na randkę. Zgodziłam się, a potem spędziliśmy ze sobą dwa cudowne lata.
Zaliczyłam z nim mnóstwo pierwszych razów. Był moim pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością, pierwszym… sami wiecie. Umawiałam się przed nim na randki, wygłupiałam się też, ale dziewictwo zachowywałam dla tego jedynego.
Myślałam, że Jace nim jest. Oddałam mu swoje dziewictwo po niemal trzech wspólnych miesiącach. Po tamtym pierwszym razie robiliśmy to często.
Jak świetny jest seks?
Całkiem świetny, jeśli chcecie znać moje zdanie! Za tą jedną rzeczą tęsknię. Jace był zachwycony, że tak entuzjastycznie do tego podchodzę. To ja w większości inicjowałam grę wstępną i sprawiałam, że był niewiarygodnie usatysfakcjonowany.
Po dwóch całkiem niezłych wspólnych latach oboje zdecydowaliśmy, że jesteśmy zbyt młodzi, aby się zaręczyć albo chociaż zamieszkać razem. Byliśmy szczęśliwi w naszym związku. Większość czasu spędzaliśmy razem, śmiejąc się i wygłupiając.
Byliśmy szczęśliwi. Cóż, ja byłam.
Jace to przystojniak. Wysoki, szczupły i umięśniony. W college’u grał w baseball. Miał ciemne, rozczochrane włosy, zielone oczy i chętnie się uśmiechał, czym skradł mi serce.
Chcę je z powrotem, ty cholerny złodzieju!
Wszystko było świetnie do czasu.
Teraz nienawidzę Jace’a. Brzydzę się nim. Jest tchórzem i wielką, tłustą świnią.
Co jeszcze mogę o nim powiedzieć? Złamał mi serce: rozbił je na milion kawałków. Bo co za człowiek nie przychodzi na pogrzeb własnej córki?
Max wygląda niedorzecznie, gdy z rozwagą pyta:
– Czyli mówisz, że zgodziłeś się z nią przyjaźnić?
Siedzę na stole w naszym pokoju socjalnym. W trakcie dnia załatwiam w klubie sporo interesów. Klub zajmuje parter i piętro, a ja jestem właścicielem całego budynku. Na piętrze były wolne pomieszczenia: jedno z nich zaadaptowałem na biuro, dwa na pokoje konferencyjne. Ostatnie zostało „pomieszczeniem socjalnym” z wielkim telewizorem LCD, kablówką, odtwarzaczem DVD, komputerem, wieżą, planszówkami, najwygodniejszą sofą, na jakiej siedzieliście, stołem i krzesłami, lodówką, szafką pełną przekąsek oraz kolorowankami i flamastrami dla mojej siostrzenicy.
Spuszczam wzrok i drę serwetkę na kawałeczki.
– Wiem, okej? Co u licha jest ze mną nie tak?
Brat patrzy na mnie z uśmieszkiem.
– Spodobała ci się. – Śmieje się. – Jest cholernie urocza, nie da się ukryć. A jej tyłek, mmm, marzenie.
Czuję nagłą ochotę, żeby walnąć go w tył głowy. Max jest moim najlepszym przyjacielem. On i Asher, którego nazywamy Duchem. Dorastaliśmy razem, chodziliśmy do tych samych szkół, a pod koniec liceum Duch zamieszkał z nami. Mama była z tego powodu niesłychanie szczęśliwa, bo twierdziła, że jego rodzice są mala gente – złymi ludźmi.
Całe miasto o tym widziało.